Irish stew, irlandzki czyli gulasz IRISH STEW Zainspirowana wczorajszym fragmentem książki Izy, postanowiłam ugotować dla Was gulasz. Ale nie byle jaki, tylko Irish Stew, czyli narodową potrawę Irlandczyków. Z tym gulaszem jest podobna sprawa, jak z naszą sałatką jarzynową. Każda gospodyni uważa, że jest w posiadaniu jedynego słusznego przepisu i z lekceważącym prychnięciem traktuje inne wersje. Po co dawać jabłuszka? Albo ogórki kiszone? O nie, babcia prababci dawała konserwowe. A u nas w sałatce zawsze warzywka z rosołu. Nigdy w życiu z wody! No to przyjmijcie do wiadomości, że Irlandczycy mają tak samo z Irish Stew. Gulaszowi puryści uważają, że jedynym mięsem nadającym się do owego, jest baranina a w ostateczności jagnięcina. A z warzyw wyłącznie ziemniaki i marchewka. Inni pukają się w głowę i odpowiadają, że koniecznie wołowina a z warzyw jeszcze seler naciowy i cebula. Istnieje też grupa odsądzanych od czci i wiary buntowników, którzy sypią do garnka groszek. I wiecie co? Nie pozabijali się tylko dlatego, że ich wszystkie przepisy łączy jedno: Guinness, ciemne irlandzkie piwo i absolutna duma narodowa Jestem zwolenniczką łączenia nowego ze starym, więc ta wersja gulaszu, którą z łaskawym potaknięciem głowy zaaprobowała moja mieszkająca w Polsce irlandzka przyjaciółka, jest ukłonem nowoczesności w stronę wielowiekowej tradycji dumnych wyspiarzy.
Proporcje produktów widzicie na zdjęciach, a zresztą, nawet jeśli się nieco zmienią, to raczej nic się nie stanie. Pilnujcie jedynie proporcji mąki do mięsa, żeby sos nie wyszedł zbyt rzadki. Około pół szklanki mąki na kilogram mięsa. Jak już sobie wszystko usiekacie i przygotujecie, to odpalcie gaz i postawcie na nim spory, wysoki garnek. Do środka leci olej a na podgrzany wrzucacie mięso wymieszane z mąką.
I teraz wyzwanie dla kuchennych wyciągów. Odpalacie ich moc na full i zostawiacie mięso z mąką w spokoju. Mieszacie sporadycznie i cieszycie się każdym przypalonym kawałkiem mąki na dnie gara. Teraz wietrzycie chałupy i redukujecie gaz. Do gara leci jedno piwo Guinness (a jak nie da rady kupić, to każde inne ciemne, najlepiej Stout) i bulion wołowy (może być drobiowy, może być kostka jakaś tam rozrobiona w 1 litrze wody). Wlejcie większość bulionu, zostawiając nieco na ewentualne poprawki pod koniec gotowania). Drewnianą łychą skrobiecie dno gara, żeby te przypalone lekko fragmenty przywrócić potrawie.
Teraz do gara lecą wszystkie Szalotki daję całe, małe cebulki ale bez specjalnej dbałości gotowaniu. Dorzucamy przecier i ilości według uznania. warzywa oprócz ziemniaków. w ćwiartki, czosnek posiekany bo i tak rozleci się w oczywiście sól plus pieprz w Teraz czas na cierpliwość i odrobinę sprytu. W zależności od tego, jaki kawałek wołowiny wkroiliście, trzeba wycelować z ziemniakami. Chodzi o to, że w gęstym sosie mogą bez totalnego rozpadu przebywać nie dłużej, niż godzinę, więc jeśli robicie udziec, to kartofle lecą do gara po dwóch godzinach, a jeśli szarpnęliście się na rostbef, to po godzinie. Po wrzuceniu ziemniaków sos się momentalnie redukuje, więc to jest faza zwiększonej czujności. Mieszamy drewnianą łychą i drapiemy dno. Gaz absolutne minimum. Sos powinien być już po dwóch godzinach gotowania odpowiednio gęsty. Jeśli nie odparujcie bez pokrywki jeszcze przez kilka minut na maleńkim płomieniu. Jeśli zbyt gęsty, to macie w garnuszku trochę dotychczas niewykorzystanego bulionu Przepis jest nieskomplikowany i tylko pozornie wymaga czasu. Przez większość procesu gotowania robi się sam. Tylko pod koniec wymaga odrobiny uwagi. I jest jeszcze jeden plus. Absolutne zero garów do mycia. Wszystko w jednym garze. Eintopf w wydaniu irlandzkim