Zbyszko Melosik Tomasz Szkudlarek. Kultura, tożsamość i edukacja migotanie znaczeń



Podobne dokumenty
Darmowy fragment

BĄDŹ SOBĄ, SZUKAJ WŁASNEJ DROGI - JANUSZ KORCZAK

Spis treści. Wstęp Rozdział I Systemy polityczne problemy ogólne Rozdział II Historyczne systemy polityczne. Rewolucje demokratyczne..

TRZY GŁÓWNE PERSPEKTYWY FUNKCJONALIZM ROZWÓJ MYŚLI SOCJOLOGICZNEJ. WSPÓŁCZESNE PERSPEKTYWY SOCJOLOGICZNE FUNKCJONALIZM TEORIE KONFLIKTU

Odzyskajcie kontrolę nad swoim losem

ŚWIATOPOGLĄD NEW AGE

ARGUMENTY KOSMOLOGICZNE. Sformułowane na gruncie nauk przyrodniczych

Zatem może wyjaśnijmy sobie na czym polega różnica między człowiekiem świadomym, a Świadomym.

nego wysiłku w rozwiązywaniu dalszych niewiadomych. To, co dzisiaj jest jeszcze okryte tajemnicą, jutro może nią już nie być. Poszukiwanie nowych

WPŁYW RELIGII I KULTURY NA ROZWÓJ WSPÓŁCZESNYCH PAŃSTW

MIND-BODY PROBLEM. i nowe nadzieje dla chrześcijańskiej antropologii

KULTURA JAKO ZMIENNA WEWNĘTRZNA. związek efektywności i kultury organizacyjnej

NAUKA DLA PRAKTYKI. Priorytety kształcenia studentów- aspekt teoretyczny i praktyczny ELŻBIETA MĘCINA-BEDNAREK

Ku wolności jako odpowiedzialności

Dzięki ćwiczeniom z panią Suzuki w szkole Hagukumi oraz z moją mamą nauczyłem się komunikować za pomocą pisma. Teraz umiem nawet pisać na komputerze.

Wyznaczanie kierunku. Krzysztof Markowski

Anna Czyrska ŚMIERĆ MIŁOŚCI, CZYLI (ANTY) PORADNIK O TYM, DLACZEGO BOIMY SIĘ KOCHAĆ

Rodzaje argumentów za istnieniem Boga

David Hume ( )

Zmiana przekonań ograniczających. Opracowała Grażyna Gregorczyk

Projekt zrealizowano przy wsparciu finansowym Województwa Małopolskiego

Dydaktyka kognitywistyczna. Prof. dr hab. Grzegorz Karwasz Zakład Dydaktyki Fizyki Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu

Two zen e przestrzen biur. socjologiczny projekt badawczy

JĘZYK NIEMIECKI liceum

Koncepcja Opatrzności w Platońskim Timajosie

Marzenia sprawcze i ponadosobiste wizja życia Seniora?

GRAŻYNA KOWALCZYK. Zadanie finansowane ze środków Narodowego Programu Zdrowia na lata

WARSZTATY pociag j do jezyka j. dzień 1

Filozofia przyrody - Filozofia Eleatów i Demokryta

mnw.org.pl/orientujsie

Copyright 2015 Monika Górska

Egzamin maturalny na poziomie. i właściwie je uzasadnić?

IMMANUEL KANT ETYKA DEONTOLOGICZNA

Sytuacja zawodowa pracujących osób niepełnosprawnych

Nie mów dziecku, jak bardzo je kochasz, pokaż to, poświęcając mu czas.

Indywidualny Zawodowy Plan

ZNACZENIE BIOGRAFII EDUKACYJNEJ

O czym, dlaczego i dla kogo napisaliśmy Jak na dłoni. Genetyka Zwycięstwa

Wprowadzenie do socjologii. Barbara Szacka. Spis treści

Punkt 2: Stwórz listę Twoich celów finansowych na kolejne 12 miesięcy

Powrót do Europy Opinia społeczna po 20 latach demokracji

Pojęcie myśli politycznej

Składa się on z czterech elementów:

EWALUACJA JAKO DZIAŁANIE AUTONOMICZNE I ODPOWIEDZIALNE

INTUICJE. Zespół norm, wzorców, reguł postępowania, które zna każdy naukowiec zajmujący się daną nauką (Bobrowski 1998)

Dlaczego Cele Zrównoważonego Rozwoju są ważne dla młodych ludzi?

POLITYKA SŁUCHANIE I PISANIE (A2) Oto opinie kilku osób na temat polityki i obecnej sytuacji politycznej:

prawda symbol WIEDZA DANE komunikat fałsz liczba INFORMACJA kod (pojęcie interdyscyplinarne) znak wiadomość ENTROPIA forma przekaz

Trzy kroki do e-biznesu

ŚRODKI MASOWEGO PRZEKAZU Rodzaje współczesnych mediów ŚRODKI MASOWEGO PRZEKAZU

Jesper Juul. Zamiast wychowania O sile relacji z dzieckiem

Kierunek studiów logistyka należy do obszarów kształcenia w zakresie nauk

osobiste zaangażowanie, czysto subiektywna ludzka zdolność intuicja, jako warunek wewnętrznego doświadczenia wartości.

DZIESIĘĆ jakże nowoczesnych PRZYKAZAŃ

EGZAMIN MATURALNY 2010 FILOZOFIA

1 Ojcostwo na co dzień. Czyli czego dziecko potrzebuje od ojca Krzysztof Pilch

KATARZYNA POPICIU WYDAWNICTWO WAM

Filozofia, Historia, Wykład IV - Platońska teoria idei

George Berkeley ( )

Kluczem do wiedzy wciąż jest czytanie. Wiele osób, choć umie czytać, nie czyta. muszą powstać w dzieciństwie.

K o n cep cje filo zo fii przyrody

Mimo, że wszyscy oczekują, że przestanę pić i źle się czuję z tą presją to całkowicie akceptuje siebie i swoje decyzje

Dlaczego matematyka jest wszędzie?

Narodowe Czytanie Stefan Żeromski Przedwiośnie

AUDIO / VIDEO (A 2 / B1 ) (wersja dla studenta) ROZMOWY PANI DOMU ROBERT KUDELSKI ( Pani domu, nr )

SPIS TREŚCI. Część pierwsza KRYTYKA ESTETYCZNEJ WŁADZY SĄDZENIA

WYBUCHAJĄCE KROPKI ROZDZIAŁ 1 MASZYNY

Kto chce niech wierzy

Wartość jest przedmiotem złożonym z materii i formy. Jej formą jest wartościowość, materią jest konkretna treść danej wartości.

Na podstawie akapitu 1. (z przypisem) wyjaśnij, co stanowiło pokarm duchowy dla bohaterów utworu Platona Uczta

RZECZYWISTOŚĆ SPOŁECZNA: DZIAŁANIA SPOŁECZNE, GRUPA SPOŁECZNA, ZACHOWANIA ZBIOROWE, Jagoda Mrzygłocka-Chojnacka

MĄDROŚCI NIEPRZEMIJAJĄCE

Aby móc mówić o prawach człowieka, należy najpierw rozróżnić kilka aspektów słowa "prawo".

Metody wychowawcze Janusza Korczaka

WIRTUALNE WIZUALIZACJE. Poznaj nowy wymiar wizualizacji dzięki wirtualnej rzeczywistości.

dr Anna Mazur Wyższa Szkoła Promocji Intuicja a systemy przekonań

Filozofia, Germanistyka, Wykład IX - Immanuel Kant

Elementy filozofii i metodologii INFORMATYKI

Zakres rozszerzony - moduł 36 Prawa człowieka. Janusz Korzeniowski

Bóg a prawda... ustanawiana czy odkrywana?

FORMATY PYTAŃ ANKIETOWYCH. Możliwości wyboru odpowiedzi. 1. Jaki jest Pana(i) stan cywilny? Wariant A. 1) pozostaję w związku małżeńskim

autorska KLASA MEDIALNA Liceum Ogólnokształcące Nr I im. Danuty Siedzikówy Inki we Wrocławiu

Wymagania do przedmiotu Etyka w gimnazjum, zgodne z nową podstawą programową.

Załącznik nr 1WZORCOWE EFEKTY KSZTAŁCENIA DLA KIERUNKU STUDIÓW PEDAGOGIKA STUDIA PIERWSZEGO STOPNIA PROFIL OGÓLNOAKADEMICKI

Filozofia, Pedagogika, Wykład I - Miejsce filozofii wśród innych nauk

SEMINARIA STUDIA STACJONARNE II STOPNIA INSTYTUT PEDAGOGIKI. Zakład Wczesnej Edukacji. Katedra Podstaw Pedagogiki

EFEKTY KSZTAŁCENIA DLA KIERUNKU STUDIÓW: PEDAGOGIKA. I. Umiejscowienie kierunku w obszarze kształcenia wraz z uzasadnieniem

Edukacja na rzecz Pokoju. Nauczanie rozwiązywania konfliktów wsród Dzieci ze szkoły podstawowej Tanya Ryskind

Mikroświaty społeczne wyzwaniem dla współczesnej edukacji

Irena Sidor-Rangełow. Mnożenie i dzielenie do 100: Tabliczka mnożenia w jednym palcu

Klasyfikacja światopoglądów

Hektor i tajemnice zycia

Igor Siódmiak. Moim wychowawcą był Pan Łukasz Kwiatkowski. Lekcji w-f uczył mnie Pan Jacek Lesiuk, więc chętnie uczęszczałem na te lekcje.

MICHEL DE MONTAIGNE ( )

Przedmowa. Część 1 TEORIE POLITYCZNE. 1. Co to jest polityka? 2. Rządy, systemy i ustroje. 3. Ideologie polityczne XIII

Wiesław M. Macek. Teologia nauki. według. księdza Michała Hellera. Wydawnictwo Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego

Rozwój ku pełni człowieczeństwa w nauczaniu Papieża Jana Pawła II

PROFILAKTYKA INTEGRALNA KIERUNKIEM ZMIAN ZAPOBIEGANIA UZALEŻNIENIOM

30-dniowe #FajneWyzwanie Naucz się prowadzić Dziennik!

Transkrypt:

Zbyszko Melosik Tomasz Szkudlarek Kultura, tożsamość i edukacja migotanie znaczeń

Spis treści 1. Wstęp: i kto to mówi? 2. Nauki społeczne u schyłku nowoczesności 2.1. Ponowoczesność jako dramat; ponowoczesność jako nadzieja 2.1.1. Teoria nowoczesna 2.1.2. Pedagogika jako teoria 2.1.3. Muzeum jako teoria 2.1.4. Madonna i shopping: teorie wyzwolone? 2.2. Teoria jako turystyka 2.2.1. Pedagogika po nowoczesności 2.2.2. Turystyczna krytyka 2.2.3. Dekonstrukcja 3. Miejsce, przemieszczenie, tożsamość 3.1. Globalizm, lokalizm, tożsamość 3.2. Miejsca i wartości 3.3. Wspólnoty 3.4. Przemieszczenie i dekolonizacja: pożądanie tożsamości 4. Profile tożsamości 4.1. Wolność i uwiedzenie 4.1.2. Sacrum i codzienność 4.1.3. Wartości w stylu pop 5. Edukacja i kultura popularna 5.1. Tekstualność: krytyka i pedagogia 5.2. Pedagogia sztuki interwencji 6. Zakończenie 7. Bibliografia 2

Motto: Tekst mnie wybiera, mając do dyspozycji niewidzialne ekrany i cały tor przeszkód: słownictwo, odniesienia, własną czytelność itd. (...) Jak uzewnętrznić (umieścić na zewnątrz) języki świata, nie wpadając w sidła języka ostatecznego, do którego po prostu będą się odnosiły i re cytowały go inne sposoby mówienia? Odkąd nazywam, jestem nazywany; zostaję wciągnięty w wojnę nazw. 1 1. Wstęp: i kto to mówi? Jesteśmy bajkopisarzami. Uwielbiamy opowiadać. Uwielbiamy, gdy nas słuchają z otwartymi szeroko uszami, oczami i ustami. Któż nie chciałby opowiadać niekończącej się bajki?. Niekiedy nasze bajki spisujemy. Słowo drukowane staje się wtedy dla nas SŁOWEM wydaje się nam, że przechodzimy z nim do wieczności. Stajemy się AUTORAMI. W kulturze Zachodu pojęcie autora uzyskało status niemal metafizyczny. Zarówno na poziomie debat akademickich, jak i wiedzy potocznej autor stoi poza jego spojrzenie i jego pióro mają charakter metanarracyjny. Autor to osoba, która posiada dar transcendencji przekracza życie i rzeczywistość; posiada dostęp do ukrytego sensu (czy to poprzez wyrafinowane metody badawcze, czy też przez olśnienie/intuicję). Ma się nawet wrażenie, że w opinii wielu autor jest największym autorytetem w sferze definiowania tego, jaka rzeczywistość jest (prawo do diagnozowania), jaka będzie (prawo do prognozowania), wreszcie jaka powinna być (prawo do wyznaczania granic). W tym ostatnim przypadku autorzy korzystają zresztą często z tego prawa z całą bezwzględnością. Będąc autorami tekstu, sytuują sięna pozycji autorów świata. Można przypomnieć autorów ustaw, skazujących na eksterminację całe grupy etniczne ustawy wchodziły w życie z chwilą publicznego ogłoszenia w postaci drukowanej. Można przypomnieć poezję wcielaną w życie na Bałkanach. Zdecydowana większość autorów może pozwolić sobie jednak zwykle na szczęście dla nie autorów jedynie na aspiracje. Marzą o zmianie rzeczywistości, proponują mniej lub bardziej wyrafinowane wyjaśnienia i teorie dotyczące końca świata lub początku nowej epoki. Pragną uzyskać status metafizyka/metanarratora, otoczonego gronem wyznawców (lub przynajmniej wielbicieli). Wierzą przy tym, że ich słowa, zdania, akapity, rozdziały, dzieła mają 1 Roland Barthes, Przyjemność tekstu, Warszawa 1997, ss. 32, 76 w tłumaczeniu A. Lewańskiej 3

charakter ostateczny, że to ludzie, czytelnicy wpiszą w nie swoje biografie. W praktyce jednak jest odwrotnie najczęściej słowo drukowane zaczyna żyć własnym życiem. To czytelnik dopasowuje narrację autora do swoich marzeń i wyobrażeń. To on zawsze czytając i intepretując pisze tekst na nowo. Czytelnik i czas, który upływa, nadają słowom i dziełom nowe znaczenia niekiedy sprzeczne z intencjami autora. Tekst wchodzi w zupełnie nowy kontekst społeczny, w rezultacie jest już o czymś innym, a pierwotna oś narracji (tak ważna dla autora) staje się mało znacząca. Tekst w swojej społecznej cyrkulacji wchodzi w cykl intertekstualności. Nieustannie, w interakcji w milionami innych tekstów i kontekstów, staje się na nowo. Jest zawsze niezdecydowany (dobrą metaforą wydają się być tutaj fale w morzu każda z nich może być potraktowana jako tekst, który jednak nie jest możliwy do wyizolowania zlewa się z innymi falami/tekstami tworząc niekończacą się intertekstualność). Tekst gubi autora. Podejrzenie, iż nie istnieją uprzywilejowane odczytania jakiegokolwiek tekstu i że każdy sposób intepretacji jest jednakowo uprawomocniony przyniosło nawet tezę o śmierci Autora. W tym ujęciu autor jest nie znaczącym nic dodatkiem do napisanego przez siebie tekstu. Czytelnik przestaje być uwięziony w celi właściwego sposobu czytania. Śmierć Autora jest więc równoznaczna ze swoistymi narodzinami czytelnika jako autora. Mimo świadomości inflacji autorytetu i statusu autora w kulturze współczesnej (również i z uwagi na radykalne zwiększanie się z roku na rok ilości zarówno drukowanych, jak i wizualnych przekazów), pokusa stania się SŁOWEM jest dla autora niezwykle silna. Podejmuje on ryzyko bycia źle zinterpretowanym, nadinterpretowanym, przeinterpretowanym. Więcej podejmuje on ryzyko bycia zignorowanym, kiedy efekt jego niekiedy wieloletniej pracy leży bezradnie na księgarskich półkach. Każdy jednak, kto pisze, pragnie podjąć to ryzyko. Nic w tym dziwnego geniusz staje się geniuszem dopiero wówczas, gdy geniuszem jest nazwany. Wystawiamy się więc na widok publiczny, ze wszystkimi śmiesznościami i ambicjami, z nadzieją wsłuchując się w nadawane nam nazwy: w nadawane nam znaczenie. Ale druk słowa ma także swój wymiar dramatyczny. Wydrukowane słowo jest ostateczne nie można go zmienić. Już JEST na stałe, przytwierdzone, ustalone. Autor może po tysiąckroć zmienić swoje poglądy, ale wydrukowanego słowa zmienić nie może. Ono świadczy za nim lub przeciwko niemu w zależności od czasu i okoliczności. Ono przywoływane jest jako argument (drobne akapity napisane w latach pięćdziesiątych w oficjalnych gazetach partyjnych przez młodych felietonistów, dziś rujnują im niekiedy świetnie rozwijające się kariery polityczne). Może dlatego pisarze niekiedy latami cyzelują akapity, przerabiają fragmenty, dopisują, wymazują. Może dlatego tak trudno jest wysłać do wydawnictwa maszynopis czy dyskietki. Tak trudno jest napisać magiczny wyraz koniec. Ma się bowiem wówczas wrażenie, że stało się coś nieodwracalnego; że przebieg wydarzeń wymknął nam się z rąk. Osiągnięcia współczesnej mikroelektroniki i telekomunikacji wspomagają autora w jego wysiłkach, aby dopracować swoje dzieło. Pamiętam, pewnie z dziesięć 4

lat temu, kiedy pisałem moje teksty na maszynie do pisania, cierpliwie przepisując po raz kolejny nieudane strony, a o komputerze wogóle mi się nie śniło, przeczytałem jeden z wywiadów przeprowadzonych z A. Tofflerem. Mówił on o swojej pracy z laptopem i nawykach pracy intelektualnej, które wytwarzają dawane przez komputer możliwości. Byłem tym bardzo zafascynowany i z drugiej strony przekonany, że nigdy w życiu nie będę miał takiej szansy. Na szczęście stało się inaczej. Praca z komputerem pozwala niemal na nieograniczone możliwości przekształcania tekstu. Ale nawet i w tym przypadku w pewnym momencie należy rzecz zamknąć. Może dlatego naukowcy coraz częściej rezygnują z drukowania swoich tekstów. Po prostu umieszczają je w internecie i mają w ten sposób możliwość nieustannego do nich powrotu i wprowadzania zmian. Dzięki temu ich bajka nigdy się nie kończy. Akceptują wówczas fakt, że ich słowa nigdy nie staną się SŁOWEM. Co więcej, muszą się liczyć także i z tym faktem, że ich słowa zostaną uzupełnione, przeinaczone, przepisane w nieprzewidywalny sposób przez kogokolwiek, kto uzyska do nich dostęp. W tym przypadku, związek pisarza i czytelników przekształca się w otwartą interakcję. Bajka się nie kończy, nawet jeśli jej pierwszy autor nie jest nią już zainteresowany. Ta książka stanowi wyraz marzenia autorów o napisaniu niekończącej się bajki tekstu, który możliwie jak najdłużej oprze się zamknięciu. Odwołuje się także przynajmniej do pewnego stopnia do ponowoczesnej idei intertekstualności. Próbowaliśmy ją pisać i konstruować właśnie w sposób intertekstualny. Tekst (lub jego fragmenty) przygotowany przez jednego z autorów przesyłany był na dyskietce do drugiego, który zmieniał go i rozszerzał (niekiedy boleśnie skracał); inaczej rozmieszczał akcenty, prowadził ścieżki narracji w nieco inną stronę. Następnie dyskietka wracała do pierwszego autora, który ponownie ingerował w dowolny sposób w tekst (teraz na przykład wprowadzam(y) zasadnicze zmiany w pierwsze fragmenty; minęło kilka miesięcy do mojego ostatniego ich czytania, jestem już inny, w konsekwencji czytam ten tekst i piszę go na nowo). W ten sposób wchodziliśmy ze sobą w interakcję. Żaden poszczególny fragment nie posiada więc jednego autora. Autor jest zawsze podwójny (albo radykalnie rzecz ujmując tekst ten nie ma autora). Nienowoczesność tej drogi wywoływania tekstu z jednej strony ma charakter po nowoczesny (rezygnacja z autorstwa jest znakiem czasu ponowoczesnej kultury, pisanie tekstu wyłącznie na ekranie także); elektroniczna maszyneria komunikacyjna odtwarza jednak zauważmy drogi tworzenia fabuł właściwe kulturze przedliterackiej. Ta książka naprawdę powstaje jak bajka: jest recytowana, wielokrotnie powtarzana, przeinaczana w każdym powtórzeniu; co więcej, zamiarem naszym jest, by ta jej podatność na przeinaczenia oparła się presji maszyny drukarskiej. Jak pisze Umberto Eco, każda książka ma modelowego, wirtualnego czytelnika, fikcyjną postać odbiorcy, którą w tekście zakłada, do której interpretacyjnych kompetencji jest adresowana 1. Nie da się pisać inaczej, jak właśnie z myślą o odbiorcy. Jesteśmy jednak przekonani, że nie da się także pisać dla odbiorcy konkretnego (z takiego zamierzenia nic dobrego zwykle bowiem nie wynika). Toteż pisząc, zakładamy zwykle istnienie kogoś, kto wie co trzeba, 1 U.Eco, Lector in fabula. PIW, Warszawa 1994. 5

nadąża, podąża za, wyprzedza, odgaduje; kogoś, kto jest w stanie wyczytać swoje z mojego tekstu (lub częściej nie idealizujmy moje z mojego tekstu). Zinterpretować i choćby znadinterpretować pismo. Ta książka, Wirtualny Czytelniku, oferuje Ci jednak coś więcej towarzystwo Wirtualnego Autora. Jej autor nie istniał bowiem przed jej napisaniem i nie istnieje nigdzie poza tym tekstem. Tworzył się i przekształcał w trakcie pisania. Dla Autora Wirtualnego jest to bardzo zabawne doświadczenie. Od dawna wiadomym mu było, z rozmaitych książek, że zlokalizowanie podmiotu mowy jest kwestią bardzo problematyczną. Autor wymyka się samemu sobie, kryje się gdzieś między Gdynią a Poznaniem może w Inowrocławiu? Trzeba to sprawdzić, nigdy nie byłem w Inowrocławiu. (ja byłem wiele razy też nas tam nie ma). Książka poddaje się teorii intertekstualności, nadając jej zarazem wymiar uporczywego konkretu, ale poddaje się z oporem. Stopniowo się materializując, nadaje ulotnej intertekstualności irytujący wymiar konkretu... Dla pewnych fragmentów tekstu punktem wyjścia były cząstki z oddzielnie napisanych artykułów i książek. I tak fragment o epistemologii muzeum wydrukowany był w swojej uprzedniej (i znacznie rozszerzonej) postaci w pierwszym rozdziale książki Zbyszka Melosika, Tożsamość, ciało i władza. Teksty kulturowe jako (kon)teksty pedagogiczne (Poznań Toruń 1996). Różne inne drobne fragmenciki na temat statusu teorii wydrukowane zostały w książce tego samego autora Postmodernistyczne kontrowersje wokół edukacji (Poznań Toruń 1995). Akapity poświęcone analizie konfrontacji ponowoczesności z Islamem znajdowały się uprzednio w tekście Z. Melosika, Ponowoczesność: między globalizmem, amerykanizacją i fundamentalizmem, zamieszczonym w Forum Oświatowym 1997, nr 1 2. Opisywane w tej książce typy tożsamości ponowoczesnej w swojej pierwszej wersji wydrukowane zostały w jednym z tekstów Z. Melosika zamieszczonych w książce pod jego i K. Przyszczypkowskiego redakcją (Wychowanie obywatelskie: studium teoretyczne, porównawcze i empiryczne, Toruń Poznań 1998). Z kolei Tomasz Szkudlarek publikował wcześniej analizy Baumanowskiej koncepcji wolności, pedagogiki tekstualności i koncepcji G.Ulmera w dwóch książkach: Wiedza i wolność w pedagogice amerykańskiego postmodernizmu (Kraków 1993) oraz The Problem of Freedom in Postmodern Education (Westport London 1993). Rozważania o edukacji w perspektywie studiów kulturowych pojawiły się uprzednio w artykule T.Szkudlarka Radykalna krytyka, pragmatyczna zmiana (Socjologia Wychowania XII, AUNC 1994). Analizy literatury postkolonialnej i jej strategii przemieszczania znaczeń pochodzą z referatu wygłoszonego na lubelskiej konferencji Pamięć, miejsce, obecność w 1995 roku i ukazały się drukiem w materiałach z tej konferencji (pod tym samym tytułem) w redakcji J.Mizińskiej i J.Hudzika (Lublin 1997). Ich fragment znalazł się również w referacie na konferencję Polacy na progu III tysiąclecia (Puszczykowo 1996), opublikowanym w specjalnym wydaniu Forum Oświatowego (nr 1 2, 1997) Włączone tu fragmenty innych publikacji odbiegają jednak od pierwowzorów choćby z tego względu, że w każdym przypadku drugi autor posiadał prawo ingerencji w tekst. Korzystał z niego bardzo często, ingerując w materię książki bez żadnych skrupułów i ograniczeń. 6

Oczywiście, pisząc tą książkę wspólnie mieliśmy ułatwione zadanie. Nasze sposoby myślenia o kulturze i edukacji nie różnią się od siebie zasadniczo. Mamy podobne, antyfundamentalistyczne podejście do nauki i pedagogiki. Pisanie i drukowanie jest dla nas obu jedynie formą intelektualnej przygody, a nie misją i spełnieniem. (Moje drugie ja: Pierwsze JA, ja czasami miewam poczucie misji... Co mam z tym zrobić?) Pisząc tę książkę odkrywamy przy tym siebie samych, siebie wzajemnie i poprzez to nowe ścieżki myślenia o otaczającej nas rzeczywistości. Wydaje się przy tym, że nasze założenie o możliwości intertekstualnego pisarstwa zostało potwierdzone przez doświadczenia zdobyte podczas przygotowywania tego tekstu. Jego pisanie zostało przerwane na prawie rok z powodu nawału innych obowiązków. Gdy jeden z nas powrócił do niego, w wielu miejscach nie potrafił uświadomić sobie, który fragment tekstu był pisany przez niego samego, a który przez drugie ja... Co do zawartości książka ta dotyczy relacji między społeczeństwem i społeczną konstrukcją podmiotowości, wiedzą o społeczeństwie (nauką społeczną, pedagogiką) oraz sferą fikcji: tekstów, ich kontekstów i interpretacji. Nie jest jasne, i nie będziemy w to wnikać, czy drugi ze wspomnianych tu obszarów naszych zainteresowań jest odrębny od trzeciego czy jest jedynie jego częścią. W zasadzie jeśli dobrze się temu przyjrzeć nie ma to specjalnego znaczenia. Zarówno nauka jak i literatura, prawda jak i fikcje potrafią być skuteczne w konstruowaniu indywidualnych i społecznych tożsamości. Ta niejasność i związana z nią niejasna przynależność tego tekstu do jakoś wyodrębnialnych gatunków odzwierciedla się w podtytule jednego z rozdziałów książki. Niestety, nie umiałem go napisać po polsku tak, aby owa niejasność mogłą być jasno wyłożona. Stąd angielskie: The Social, Science, Fiction czyli to, co społeczne, nauka i fikcje. Albo, jeśli wolisz Czytelniku Wirtualny, The Social Science Fiction. Fikcja nauki społecznej. Społeczna science fiction. A teraz wszystko przed Tobą. Załączamy do tej książki dyskietkę z tekstem (pisanym w Word 7.0). Dyskietka jest otwarta. Idea interteksualności może znaleźć swoje kolejne dopełnienie. Wpisz się w nasz tekst, dopisz się, zmień go, przekształć, przewróć, wymarz, zrób co chcesz. Nie rościmy sobie prawa do ostatecznego słowa. Puszczamy ten tekst w czas i przestrzeń. Może uratujemy słowo przed zamknięciem. Odwołujemy się przy tym do przekonania, iż to, co piszemy dzisiaj, może zostać zakwestionowane przez to, co pojawi się jutro. Prawie każdy przykład, który wykorzystaliśmy, mógł już utracić pewien rezonans lub uzyskać nowy do momentu, w którym ta książka jest publikowana, ponieważ efemeryczność jest częścią współczesnej kultury 1 2. Nauki społeczne u schyłku nowoczesności (The Social, Science, and Fiction) 1 L. Grossberg, We gotta get out of this place. Popular conservatism and postmodern culture, New York 1992, s. 29. 7

Każda epoka jest dziwna na swój jedyny i niepowtarzalny sposób. Najczęściej jednak ludzie w niej żyjący nie zdają sobie z tego sprawy. Żyjąc w przestrzeni swojej codzienności uważają ją za normalną i naturalną. Epoka staje się nimi, a oni są częścią epoki. W rezultacie wydarzenia i zjawiska, które z perspektywy potomnych lub badaczy przeszłości są uznawane za co najmniej dziwne lub patologiczne, dla mieszkańców danego miejsca i czasu są oczywiste. Poza tym bowiem, że są, stanowią kontekst dla innych zjawisk: tworzą horyzont rozumienia, konstytuują zdrowy rozsądek. A któż mu zaprzeczy? Niekiedy nawet przywyknąć można do wojny lub do jej nieustannej groźby (Bliski Wschód). Dzieci są wówczas socjalizowane przez wojnę i dla wojny, wyrastają na bojowników (jakiejś) sprawy i już całe życie pozostają dziećmi wojny. Pokój staje się dla nich czymś nienormalnym, dziwnym i niepożądanym. Niekiedy całe pokolenia żyją przekonane, że ich pochodzenie, rasa lub język nadają im prawo panowania nad innymi (lub nawet do ich fizycznej eksterminacji). Podnoszą swój partykularyzm do rangi uniwersalnej i postrzegają świat oraz Innych przez pryzmat swoich własnych odwiecznych/wiecznych i jak wierzą niezaprzeczalnych kryteriów. Niekiedy kobiety po to, aby ucieleśnić społecznie skonstruowany ideał idealnego ciała przeżywają całe życie uwięzione w gorsetach, bądź wychudzają się do granic ostateczności. A ich współcześni rzadko widzą w tych formach bycia prawdziwą kobietą coś dziwnego, choć nie są one niczym innym, jak krystalizacjami kulturowych neuroz, bądź panik wokół społecznej roli kobiety. Każda epoka żyje sama w sobie niezależnie od cytatów przywoływanych przez nią z przeszłości. I nie umie spojrzeć na siebie z perspektywy epoki poprzedniej lub następnej. Jednocześnie jednak przeżywaniu zwykłości i naturalności życia, którym jesteśmy towarzyszy niekiedy epidemia euforii swoista pewność, że nasz czas i nasze miejsce stanowią nieodwracalny przełom w dziejach ludzkości, dziejach cywilizacji (może dlatego, że właśnie my tu jesteśmy). Że oto początkujemy zupełnie nową epokę, że nowy początek początkujemy. Jeśli przy tym występuje w danym miejscu i czasie wzrost dobrobytu, przyrost materialnego poziomu życia, ludzie zaczynają odczuwać niezwykłe poczucie sprawstwa panowania nad swoim życiem, losem, światem lub nawet wszechświatem. Są przeświadczeni, że w przyszłości dzieje cywilizacji będą dzielone na przed nimi i po nich. Nie zdają sobie sprawy, że już następna dekada będzie być może śmiała się z ich dokonań i marzeń. Zaprzeczy wszystkiemu, co dziś jest ważne, odwróci znaczenia, i paradoksalnie do historii jako twórcy historii przejdą ci, którzy mordują więcej niż inni: Hitler, Stalin, Pol Pot, Husain... kto następny? I naszej współczesności wydaje się, że jest ona wyjątkowa może dlatego, że zbliża się koniec wieku i tysiąclecia. Poczucie nowego początku (lub raczej nowego końca ) jest tak silne, że coraz częściej nasza cywilizacja określa siebie mianem ponowocześności. Jednak trudno byłoby stwierdzić, że odczuwamy dziś euforię lub poczucie sprawstwa. Wyjątkowość naszej epoki tak, jak jest ona postrzegana przez ludzi wydaje się polegać na wyjątkowym wręcz poczuciu bezradności wobec życia, świata, a często i samych siebie. Od kilkudziesięciu już lat życie nasze przebiega w atmosferze tymczasowości, w oczekiwaniu jakiejś fundamentalnej zmiany wywracającej do góry nogami zastany przez nas porządek 8

lub w poszukiwaniu mniej lub bardziej ostatecznych wartości, które pozwolą nam na transcendencję poczucia absurdu istnienia. Co jeszcze dziwniejsze, owe zmiany rzeczywiście następują jednak wcale nie wyczerpują niespokojnego oczekiwania. Nie przynoszą ukojenia. Wydaje się, że w pokoleniach żyjących w dwudziestym wieku istnieje permanentne przeczucie kolejnej nagłej radykalności, która odwróci bieg wydarzeń, która z dnia na dzień dokona cięcia w biografii i tożsamości jednostek i społeczeństw. Tak jak gdyby odtąd dzieje ludzkości składać się miały już zawsze niemal jedynie z gwałtownych przeobrażeń. I rzeczywiście nasz wiek jest wiekiem nieustannych intensywnych działań, wielkich wydarzeń i szybkiego życia. Cykle tragedii i nadziei, rewolucji i stagnacji, euforii i depresji, wynalazków i katastrof są przy tym coraz krótsze. Tętno wydarzeń, dokonań i porażek bije coraz szybciej. Ludzkość żyje w permanentym szoku przyszłości, a jednocześnie amoku i obsesji radykalnej zmiany. Jest to jej stan normalny, a chwile oddechu wcale nie prowadzą do refleksji; odwrotnie wywołują poczucie nienadążania za uciekającymi galaktykami. Dlatego po każdej chwili namysłu intensyfikujemy pogoń, gnamy do przodu, uciekamy od teraźniejszości w ekstazę teraźniejszości, od miłości w ekstazę miłości, od nieprawdy w jeszcze bardziej ekstatyczną nieprawdę 1. Cywilizacja dwudziestego wieku nieustannie pręży się do skoku. Ale jednocześnie ma się wrażenie, że tworząc swoje dzieje Zachód z upodobaniem wszedł w dwudziestym wieku w histeryczną rolę Kaczora Donalda. Triumfalnie kroczy do przodu, pyskuje, dziarsko macha kolorowymi balonikami, wrzeszczy, wstaje ze śmiechem po upadku z wysokiej topoli. Trudno jest znaleźć logikę i konsekwencję w jego krokach i działaniach. Trudno jest znależć jakiekolwiek poczucie celu. Niewielu już podnosi jako sens poczynań ludzkości idee modernizacji, rozwoju czy postępu. Stały się one retoryczne: na przełomie tysiącleci na świecie nadal dominują problemy związane z przetrwaniem (głód, bezrobocie, bezradność wobec żywiołów przyrody). Współczesna cywilizacja, rozczarowana samą sobą, jak gdyby porzuciła dawne marzenia stworzenia raju na ziemi. Zastąpione zostały one tysiącami sprzecznych ze sobą idei i ideałów. W konsekwencji nigdy nie wiadomo, co ludzkości wpadnie do głowy. Wydaje się przy tym, że w dwudziestym wieku dążenie do zmiany, fascynacji, ekscytacji, euforii, konsumpcji rzeczy i wyobrażeń, a przede wszystkim posiadania władzy, stało się celem samym w sobie. (przypomina się tutaj smutna dewiza: jeśli płyniesz Titanikiem płyń pierwszą klasą ). Taką diagnozę potwierdzają dzieje dwudziestego wieku. Pierwsza wojna światowa i ruina etosu racjonalnej Europy, szlachtującej się bez sensu w błotnistych okopach. Rosyjska rewolucja i obłędna wiara w obłędną metanarrację, która ma zbawić świat. Zwycięstwo faszyzmu i niemiecka ucieczka od wolności. Druga wojna i naukowe, zorganizowane do najdrobniejszych szczegółów wymordowanie Żydów. Bomba atomowa. Podział świata na pół. Zimna wojna. Amerykańskie stonki na polskich polach. Radziecki Sputnik. Dekolonizacja i afrykańskie marzenie o dobrobycie. Śmierć Kennedy ego i Martina Luthera Kinga. Lądowanie na Księżycu. Skok przez płot, upadek komunizmu i koniec połowicznego podziału, a z nim podstawowego dla Zachodu kryterium wartościowań moralnych, odróżniania good guys od bad guys ( dobrych facetów od złych facetów ). Implozja kolonialnych 1 Tadeusz Chawziuk: Co nam mówi Jean Baudrillard? Kultura Współczesna 1 (13)/1997, s.29 44 9

metropolii, wchłonięcie przez nie wielomilionowego tłumu kolorowych mieszkańców kolonii eksplozja wielokulturowości. Islamski fundamentalizm. Głęboki kryzys religii i elektroniczny kościół, sprzedający religię instant, łatwo przyswajalną, rozpuszczalną, tanią i dotępną, kolorowo opakowaną a gdzieniegdzie ponuracko mrukliwą, zależnie od społecznych nastrojów jej konsumentów. Wyjście z epoki produkcji w epokę konsumpcji, w której ideologia ciężkiej pracy zastąpiona zostaje przez niekończącą się przyjemność. Wielokrotna kompromitacja zawodowej polityki ( Watergate albo wojna na górze ), która w żaden sposób nie zmniejszyła ekscytacji kolejnymi wyborami ale chyba zobojętnia na codzienność polityki. Terroryzm. Kryzys ekologiczny i AIDS. Jakby tego było mało, gwałtowny, o niemal biologicznej żywiołowości rozwój telekomunikacji i technik informatycznych, który w ciągu kilkunastu lat zmniejszył planetę do rozmiarów powiatu. Co jeszcze nas czeka? Bliskie Spotkania Trzeciego Stopnia? Teleportacje? (To pojęcie zostało wpisane przez nasze jedno my w końcu 1996 roku; wiosną 1997 roku prasa doniosła o samobójstwie ponad dwudziestu dobrze sytuowanych kalifornijczyków, którzy byli przekonani, że pozwoli im ono na przedostanie się poprzez Internet do zbiżającego się do naszej planety statku typu UFO ). Zalanie bogatej Północy przez biedne Południe? Nieśmiertelność z probówki? (Ach ten czas: to pytanie wymknęło nam się przed przyjściem na świat Dolly, pewnej owieczki unieśmiertelniającej genotyp innej owieczki). Powstanie trzeciej i czwartej płci kto odpowie, jaką płeć posiada Michael Jackson? Poza Fidelem Castro nic stałego i niezmiennego się już nie ostało. Chociaż Fidel też jakby trochę... W natłoku wydarzeń, nagłych zwrotów i natychmiastowości świat traci swoją realność. Przede wszystkim zaś jak mówi Jean Baudrillard sama realność traci swoją realność, zostaje sprowadzona do migotania punkcików na telewizyjnym ekranie. Człowiek miast wobec świata rzeczywistego staje przed dwoma rodzajami przekazu: tym z dzienników telewizyjnych, zdominowanym przez strach (i ekscytację), i tym z MTV, zdominowanym przez nieskończoną przyjemność. Oba są jednakowo nierealne, oba są jednakowo kosmiczne pozbawione odniesienia do realnych miejsc i pozatelewizyjnego doświadczenia. I paradoksalnie, oba stają się coraz częściej dla milionów jedyną realnością, możliwą do przyjęcia. Nasze życie nieodwołalnie nabiera charakteru hiperrzeczywistego naśladuje telewizyjny przekaz. Staje się wtórną ekranizacją medialnych pierwowzorów. Kalką z kalki, kopią z kopii. Byt traci swoją ziarnistość, nie potrafimy już doświadczać rzeczywistości samej w sobie rozkruszać grudki ziemi i czuć w palcach sens milionów lat. Pędzimy do przodu w oczekiwaniu nowych radykalności. Nigdy nie jesteśmy zdziwieni (wczoraj przeczytałem w gazecie, iż sześcioletni chłopiec po obejrzeniu animowanej wersji Batmana wcielił się w swojego bohatera i w przekonaniu, iż siłą woli zatrzyma się nad ziemią skoczył z trzeciego piętra; po opatrzeniu w szpitalu wrócił do domu). Przecież wszystko już widzieliśmy na ekranie... W takim świecie nauka chyba nie może być tym samym, czym była jeszcze pięćdziesiąt lat temu. Naukowcy nadal tworzą teorie i przeprowadzają eksperymenty, publikują i polemizują: jednak jakby już nie po to, co dawniej. Wyparowała gdzieś optymistyczna, oświeceniowa, fundamentalna nadzieja na zjednoczenie wysiłków dla 10

racjonalnej przebudowy świata i stworzenia globalnej krainy szczęśliwości. Zniknęło gdzieś poczucie moralnej misji i faustyczne uniesienie samotnego zmagania się z tajemnicami Kosmosu. Znacznie częściej naukowcy wytwarzają wiedzę dla potrzeb i za pieniądze korporacji, które wykorzystują pasję badaczy Kosmosu do produkcji patelni, a marzenia o odkryciu tajemnicy życia do przedłużenia okresu przechowywania pomidorów. Dla nauk społecznych, tej chluby i nadziei społeczeństwa nowoczesnego, podstawowym obszarem zainteresowania (i zastosowania) staje się sprzedawanie: pasty do zębów i programów politycznych, proszków do prania i społecznej akceptacji dla wojen. Socjologia bada rynki i opinie, psychologia szkoli menedżerów i zawsze uśmiechniętych, bezstresowych sprzedawców, a pedagogika dyscyplinuje masy w na pół świadomym akceptowaniu tego szczególnego porządku. Nauka straciła swój metafizyczny kontekst; naukę powtórzmy raz jeszcze produkuje się; jak film (niekiedy z pogranicza science fiction gdy występuje realna możliwość sklonowania każdego z nas), jak niskokaloryczny jogurt, jak kolejną wersję lalki Barbie. Czy taki opis wyczerpuje obraz współczesnej nauki? Zapewne nie. Nadal prowadzi się badania podstawowe, nadal (choć tylko wśród nielicznych i źle bo i po co opłacanych maniaków) żywe są nadzieje na Wielką Syntezę. Nie da się jednak ukryć faktu niesłychanej (w porównaniu z oświeceniowymi ambicjami) komercjalizacji nauki, jej podległości rzadko zbożnym interesom polityki i ekonomii. Podporządkowanie wiedzy akademickiej interesom tego świata niesie ze sobą dwa zasadnicze skutki. Pierwszy, to podważenie mitu nauki jako siły moralnej oraz inkarnacji Rozumu, zdolnej do zaprowadzenia powszechnie akceptowalnego ładu ( nauka przecież codziennie dowodzi, że każdy proszek do prania jest lepszy od pozostałych). Drugi, to jej atomizacja. Interesy kryjące się za badaniami są sprzeczne; niemożliwe jest porozumienie w kwestii wizji Nowego Lepszego Świata, gdy służy się temu każdemu, kto płaci za badania. Gdybyśmy jednak nadal pragnęli myśleć o nauce nieco szerzej, i gdybyśmy pragnęli wykorzystać ją do celów innych niż te, które dyktowane są przez komercję i zawodowych polityków, dwa wymiary jej egzystencji muszą być brane pod uwagę: niewiarygodne zagmatwanie opisywanego przez nią świata (coraz częściej teoretyzowanego z użyciem kategorii Chaosu) oraz coraz słabsza zdolność do tworzenia przez naukę Wielkich Opowieści mitycznie zakorzenionych wizji Postępu, ukierunkowujących społeczną aktywność grup i jednostek. 1 Co zatem pozostaje? Wydaje się, że jednak (ciągle) wiele (to napisał jeden z nas; drugi uważa, że wydaje się, że już niewiele zostańmy przy dwóch wersjach). Naukowcy mimo wszystko (drugie my: w niewielkim stopniu) mogą jeszcze w jakimś stopniu decydować o tym, przez kogą chcą, a przez kogo nie chcą dać się wynająć. (Hej, moje pierwsze ja: za ile reklamowałbyś w telewizji przebrany za świnkę proszek Dosia?) Teorie nie muszą być duże, by wpływać na ludzkie życie. Te małe zdają się nawet jakby bardziej poręczne w zastosowaniach. A i stosować je mogą nie tylko inżynierowie i menedżerowie Wielkiego Systemu. Mała teoria nadaje się do domowego stosowania, można przy jej pomocy rozumieć coś na własny, 1 J. F.Lyoyard: The Postmodern Condition: A Report on Knowledge. University of Minnesota Press, Mineapolis 1984. 11

prywatny użytek albo dla dobra najbliższych. Coraz częściej eksperci wynajmowani przez polityków (na szczeblu ONZ bądź na szczeblu gminy) posługują się właśnie małymi teoriami, tworząc wariantowe scenariusze rozwoju sytuacji społecznych czy ekonomicznych w oparciu o dość dziwnie dla zwolenników epistemologicznej ortodoksji brzmiące założenia o wielości rzeczywistości, o małej mocy sprawczej teorii, o jej tymczasowości i zasadniczej nieciągłości... Pozostaje też fascynujące (i zupełnie amatorskie, we wszystkich znaczeniach tego słowa) zadanie opisania świata, w którym przychodzi nam z dnia na dzień żyć. Świat ten jest bowiem niezwykle trudny do uchwycenia, migotliwy i ulotny. Okresy jego zmian są krótsze, niż czas trwania badań prowadzonych według klasycznych procedur metodologicznych. Świat staje się poprzez zmianę, świat jest zmianą. Powracamy znowu do sytuacji, w której opisywanie świata konkretnego, idiosynkretycznego, niepowtarzalnego w swych poszczególnych wydarzeniach staje się zadaniem co najmniej równie ważnym (jeśli nie ważniejszym), jak konstruownaie wielkich syntez. Wreszcie pozostaje wiecznie żywe, cudowne, fantastyczne, podniecające zadanie krytyki. Tworzenia nieoczywistości. Zakłócania normalności. Podważania tego, co wszystkim wiadome i powszechnie akceptowane. Zadanie gry z normalnością. (Czy to mało, czy dużo, moje drugie ja? A jeśli to mało, czy potrafimy zrobić choćby tyle?) W każdym z tych trzech zadań myślenie naukowe musi nieco odbiegać w swej metodologicznej konstrukcji od klasycznych modeli wyjaśniania i rozumienia, od procedur weryfikacji i falsyfikacji hipotez, od dróg tworzenia Wielkiej Syntezy. Mamy tu do czynienia z nauką lokalną, rozproszoną, niesystematyczną, nie kumulującą się w spójny obraz rzeczywistości zwany w czasach scjentystycnzego optymizmu światopoglądem naukowym. Skala syntez zależy dziś bowiem coraz bardziej od potrzeb zamawiającego. W epoce Oświecenia nauka tworzona była na użytek ucieleśnianego w Republice Rozumu, stąd jej skala musiała być ogromna. Szerokim horyzontem operuje też nauka inspirowana poszukiwaniami teologicznymi (jak w przypadku Newtona na przykład) czy... potrzebami przemysłu kosmicznego i zbrojeniowego. Podstawą tego dziwnego podobieństwa jest konieczność operowania dużymi uogólnieniami i syntezami. W czasach ekonomicznego i politycznego rozproszenia, centrów zamawiających wiedzę jest jednak nieporównanie więcej, niż przed kilkudziesięciu laty. Na użytek każdej gminy czy korporacji, każdej lokalnej kultury, mniejszości etnicznej czy ruchu politycznego, potrzebne są odmienne teorie, metodologie i procedury szacowania trafności. Obok naukowców pracujących dla dużych systemów (choćby ekspertów ministerialnych czy wąskiej grupy badaczy zajmujących się problemami podstawowymi) pojawiają się badacze lokalni uprawiający zarówno lokalne eksperyzy, jak i lokalną krytykę. Czy zresztą te dwie funkcje są na poziomie mikro rzeczywiście odróżnialne? Myślenie radykalne, krytyczne i zlokalizowane nieuchronnie ściera się we współczesnych naukach społecznych z myśleniem w kategoriach Wielkich Narracji, z myśleniem służącym interesom dużych systemów. Jest to po prostu efekt złożonej gry sił w polu działalności publicznej, efekt odmiennie artykułowanych interesów kontroli i oporu, wiedzy i władzy, jedności i separacji, administrowania wspólnymi zasobami i decentralizacji działań lokalnych. Lokalna krytyka ściera się z narracją 12

makrosystemową, która usiłuje utrzymać status metanarracji. Krytyka w skali makro wchodzi w konflikt z lokalnymi obocznościami i fundamentalizmami. Co charakterystyczne, ów wymiar lokalny współczesnego myślenia społecznego jest często przesycony zjawiskami charakterystycznymi dla wymiaru globalnego. Jak w hologramie, w mikroanalizach odzwierciedlają się zjawiska szerokiej skali. Co znamienne, ten rodzaj analizy znany nam na przykład z dorobku Michela Foucaulta z pewną niechęcią odwołuje się do jeszcze niedawno dominujących średnich zakresów organizacji społecznej, do operowania perspektywą kultur narodowych czy państw. To tak, jakby planeta składała się z milionów lokalnych społeczności. Są one wciąż jeszcze podporządkowywane i poddawane działaniom organizującym przez pośrednie organizmy społeczne (państwa narodowe, dominujące tradycje kulturowe, korporacje), jednak wydaje się, że potencjał owego średniego zakresu powoli się wyczerpuje. Monolit państwa/narodu kruszony jest bowiem wskutek presji systemu globalnego (ekologia, kultura masowa) i mnogości dążeń do lokalnej autonomii (mniejszości etniczne, migracje, separatyzm...) Nie znaczy to, że dominacja tego rodzaju struktur ustanie a na pewno nie podda się łatwo. Znaczy to jednak, że myślenie w kategoriach monolitycznych systemów państwa narodowego ma dziś za kontrpartnera trudnego i chyba równorzędnego myślenie w kategoriach globalności i lokalności. Różni je nie tylko zakes analiz, ale bardzo często także założenia metodologiczne, niosące ze sobą odmiene kryteria prawomocności. Ci, którzy pragną uprawiać nauki społeczne zmuszeni są krążyć w takiej przestrzeni, pełnej symultanicznych konfliktów różnorodnych systemów władzy/wiedzy, w obszarze wielkich ciśnień i malutkich fontann, mnogich marzeń dotyczących wyznaczania granic rzeczywistości, w której ludzie pragną żyć. Rozgrywające się w tej przestrzeni zmagania o definicję świata społecznego (jaki świat może i ma być) mają podstawowe znaczenie dla edukacji dzisiejszych i przyszłych pokoleń. W praktyce właśnie te zmagania stanowią bowiem istotę edukacji istotę procesu kreowania i re kreowania ludzkich tożsamości. Trzeba im się bardzo uważnie i bardzo krytycznie przyglądać. 2.1. Ponowoczesność jako dramat; ponowoczesność jako nadzieja Byłem kiedyś szczęśliwym teoretykiem. Odkryłem Talcotta Parsonsa. Ułożył mi świat. Wreszcie wiedziałem. Łamigłówka była łatwa do ułożenia. Kategorie i pojęcia były jasne, zgrabne i oczywiste. Teoria była elegancka. Rzeczywistość nie miała z nią żadnych szans. Rzeczywistość musiała być elegancka. Byłem dumny; i z Parsonsa i z siebie (że tak dobrze go zrozumiałem). Byłem szczęśliwy, że świat jest ułożony i elegancki, że rozumiem świat i że wszystko tak ładnie pasuje. Znalazłem punkt oparcia dla mojego myślenia, dla mojego pisania. Mój umysł precyzyjnie wykorzystywał Parsonsowskie schematy, a rzeczywistość potulnie wpisywała się w moje kategorie. Czułem, że jestem Wielkim Analitykiem i Wielkim Syntetykiem. 13

Wielkim Metanarratorem, który paternalistycznie spogląda na kontynenty i epoki. Czułem, że mogę pojechać z Parsonsem wszędzie zrozumieć wszystko i wszystkich, wyjaśnić, objaśnić, wtulić świat w moje kategorie. Historie i kultury, czasy i przestrzenie poruszałem się swobodnie helikopterem mojej teorii. Siadałem w dowolnym miejscu, rzucałem Okiem Teoretyka, wykreślałem granice, oddzielałem, przedzielałem, szacowałem. Swobodnie wpisywałem rzeczywistość w przygotowane z góry tabelki. Prawa i prawidłowości nie miały przede mną tajemnic. Akapity rosły, jak grzyby po deszczu. Jeśli coś mi nie pasowało do przyjętych założeń, byłem przekonany, że nie umiem w odpowiedni sposób wykorzystać posiadanych informacji lub że jest to po prostu anomalia, nad którą należy przejść do porządku dziennego. Uniwersalizm założeń funkcjonalizmu strukturalnego nie podlegał dla mnie żadnym wątpliwościom. Teoria wszechogarniała, dawała poczucie epistemologicznej pewności, epistemologicznej radości i optymizmu, dawała punkt oparcia poza rzeczywistością czysty, pozbawiony domieszek i zanieczyszczeń. Kiedy wyjechałem na dłużej do Stanów Zjednoczonych, byłem przekonany, że jadę na podbój. Zrozumiem, wyjaśnię i opiszę Amerykę. Miałem przecież wspaniały instrument analityczny teorię Parsonsa, Amerykanina. Czułem się jak konkwistador nic, tylko włączyć w mój umysł nową wiedzę (o Ameryce), potabelkować Amerykę, wykreślić prawidłowości. Czułem się potencjalnym, intelektualnym panem Ameryki (możecie mi pozazdrościć wspaniałe uczucie!). Jednak już wkrótce przeżyłem szok. Ameryka rozbija każdą metanarrację; mało tego, Ameryka przerywa każdą narrację. Przyjechałem i bardzo wcześnie zbyt wiele rzeczy nie pasowało do moich koncepcji i kategorii. Chwilami nic mi nie pasowało. Usiłowałem za wszelką cenę uzgodnić z Parsonsem struktury i funkcje, odnaleźć wyraźne związki i współzależności, które zwykle stanowiły podstawę wykreślania schematów. Nic z tego. Dezorientacja, panika... Dlaczego Ameryka nie chce być elegancka? Dlaczego nie chce wpasować się w przygotowane rubryczki? Zbyt duża była luka między nawykami mojego umysłu i wykorzystywanymi dotychczas przeze mnie sposobami kategoryzowania rzeczywistości a otaczającym mnie światem, abym mógł to zignorować, abym mógł zadziałać według klasycznych reguł rozumu modernizmu: rzeczywistość nie pasuje tym gorzej dla rzeczywistości! W Ameryce jest już wszystko. Wszystko, o czym można pomyśleć, o czym można pomarzyć. Można chyba zgodzić się z tezą, iż na poziomie zdrowego rozsądku i codziennej świadomości wierzy się zarówno w Ameryce, jak i w Europie że wszystko o czym marzy się po tej stronie Atlantyku, ma szanse urzeczywistnienia po tej drugiej stronie. Jak pisze (zawsze kontrowersyjny) teoretyk francuski Jean Baudrillard, wszystko, o co walczono w Europie, jak również wszystko, co tutaj odrzucano, urzeczywistniono w najprostszej, najbardziej empirycznej formie po drugiej stronie Atlantyku 1. W logice takiego myślenia wydaje się, że Amerykanie już zdążyli urzeczywistnić to, o czym Europejczycy dopiero zdążyli pomyśleć. I rzeczywiście, bogactwo i paradoksy Ameryki rozbijają każdy scenariusz epistemologiczny. Tysiące sprzecznych ze sobą prawd rywalizuje o status jedynej Prawdy. Tysiące sposobów (re)prezentacji ściga się o status 1 J. Baudrillard, America. London 1988, s.77, 81, 84, 86, 97. 14

obiektywności. Białe, czarne, żółte i kolorowe ciała. Kanon i różnica, totalne i fragmentaryczne, lokalne i globalne, intelektualne i afektywne, wolne i zniewolone, relatywne i fundamentalne, popularne i elitarne. Wszystko to jest zmieszane ze sobą do granic nierozróżnialności. Wszystko już jest naraz idealne w swojej sprzeczności i konfrontacji nieprzekładalnych różnic. (Oto żydowski rabin czytający w parku ortodoksyjną gazetę w języku hebrew i gaszący pragnienie z puszki coca coli na której Amnesty International zamieściła apel o faxowanie przez obywateli do Birmy z żądaniem uwolnienia jednego z więźniów sumienia). Ameryka relatywizuje się sama wobec siebie w swojej natychmiastowości do tego stopnia, że każda próba jej (s)teoretyzowania wydaje się być absurdalna. Ameryka jest poststrukturalna w tym znaczeniu, że wyparowują tam wszelkie rozróżnienia, dualizmy i binaryzmy. Ameryka jest intertekstualna wszystko splata się ze wszystkim, wszystko się zamienia w swoje zaprzeczenie. W panice przeszukiwałem dzieła Parsonsa. Jasne formuły, cudowna logika schematów i kategorii. Jednak nadal nic nie pasowało. I nagle przerażający wniosek: nic nie pasuje? tym gorzej dla teorii. Stałem na granicy światów. Pierwszy świat był ułożony i uporządkowany, posłuszny, linearny i binarny. Drugi świat był zbuntowany; wszystko, co można w nim dostrzec to konteksty, fale, które nakładają się jedna na drugą tak szybko, że ich tożsamości nie można wyznaczyć; ich granic nie można wykreślić. Stałem na granicy światów i nie mogłem się zdecydować. W końcu wybrałem. Jednak nie był to wybór akt, lecz proces stopniowego przechodzenia od TEORII do (kontr)narracji, do ponowoczesności. Nikt z nas nie może tak po prostu wybrać innego języka, tak jakbyśmy mogli całkowicie odrzucić naszą uprzednią historię i w wolny sposób wybrać inną. Nasze uprzednie poczucie wiedzy, języka i tożsamości, partykularne dziedzictwo, nie mogą być tak po prostu (...) unieważnione 1 Dziś myślę o teorii Parsonsa z sentymentem. Jej powaga i logika zbudowała sposób myślenia, który był bardzo trudny do rozbicia. Ale właśnie dzięki temu, konfrontacja z całkowcie nie funkcjonalno nie strukturalną Ameryką (a później z teoriami postmodernizmu) była tak ostra. Zestawienie Parsonsa z Lyotardem, Foucaultem, Seidmanem, Baudrillardem i Baumanem było tak dramatyczne, że pomogło mi w zrozumieniu przerażającej i uwodzącej totalności modernistycznych interpretacji życia społecznego. 2.1.1. Teoria nowoczesna Nowoczesna teoria jest Wielkim Terrorystą. Terroryzuje rzeczywistość. Nie odzwierciedla świata, jak wierzono przez wieki. Nie opisuje nawet świata jak skromnie oczekiwano jeszcze niedawno. Stanowi akt przemocy nad światem. Tworzy świat na miarę własnych wyobrażeń. Narzuca światu sposób w jaki ten MA BYĆ. Teoria panuje nad światem. Klasyfikuje, porządkuje, kontroluje, rozjaśnia i 1 I. Chambers, Migrancy. Culture. Identity, London 1994, s. 24. 15

przyciemnia, eksponuje i ignoruje: dzieli i rządzi. Ustanawia prawa i prawidłowości. Podnosi swój szczególny punkt widzenia do rangi absolutu. Zakłada maskę uniwersalizmu. Teoria jest pełna władzy podobnie jak władza jest zawsze pełna teorii. Teoria jest pełna władzy, bowiem narzuca obowiązującą wiedzę o rzeczywistości; wiedzę która ma być postrzegana jako nieodwołalna, nieodwracalna, ostateczna. Uosobieniem teorii nowoczesnej nie jest jak by się zdawać mogło teoria fizyczna, a teoria społeczna. Pod względem metodologicznym to ledwie uboga krewna teorii przyrodniczej, ale to w niej właśnie znalazł ucieleśnienie duch nowoczesności Oświeceniowy Rozum. To teoria społeczna najpełniej realizuje postulat panowania poprzez wiedzę, to ona spełnia dziś obietnicę Encyklopedystów. Dawniej, gdy Człowiek" podlegał paraliżującej dominacji przyrody i gdy jedynym wyzwoleniem z lęku przed nią zdawała się być zinstytucjonalizowana religia, funkcję oświeceniowej, postępowej władzy nad rzeczywistością, władzy mającej doprowadzić do wyzwolenia Człowieka, pełniło przyrodoznawstwo. Ale bardzo szybko jego metodę (i ideologiczne aspiracje) przeniesiono na wiedzę o społeczeństwie posunięcie to wydawało się być szczególnie rozumne w obliczu odkrytych przez wiek XIX społecznych, ekonomicznych i politycznych źródeł zniewolenia jednostek, grup i klas. Program naprawy świata wymagał zarówno zniesienia doychczasowych więzów, jak i ustanowienia nowego, bardziej racjonalnego ładu. Teoria społeczna (na przykład marksizm) podjęła oba te zadania: zaproponowała zarówno krytykę, jak i technokratyczną utopię konstruowania rozumnego społeczeństwa. Teoria społeczna podjęła zatem zadanie zawładnięcia tkankami realnego życia i codziennością, narzucenia mu swojej logiki choć nie mogła i nadal nie może czynić tego w osamotnieniu (zazwyczaj odwołuje się ona w swoich decyzjach na temat preferowanego kształtu rzeczywistości do nauk empirycznych). O ile w warstwie krytycznej jest ona kierowana utopią wolności, to w swych ambicjach konstrukcji ładu choćby przez poszukiwanie zasad i logiki systemu teoria społeczna stanowi jedynie inną metaforę kosmologii wpisanej w instytucję Nauki. Jako forma poznania teoria (w jej wersji nowoczesnej) wybiera spośród nieskończonych wariantów istnienia świata ten JEDEN JEDYNY WARIANT i twierdzi, że to jest ŚWIAT. Teoria normalizuje i dyscyplinuje świat w sensie nadanym tym pojęciom przez Michela Foucault. Świat, szczególnie zaś świat społeczny, staje się na mod(ł)ę teorii, która narzuca mu logikę, narzuca kierunek" (każda teoria jest teleologiczna). Teoria upraszcza świat do granic kilku schematów. Kłamie (choć zwykle nieświadomie), że świat jest TAKI A TAKI (co znaczy, że taki MA być a innym mu być NIE WOLNO). Jeśli świat nie sprawdza się w teorii, tym gorzej dla świata. To, co nie mieści się w teorii po prostu nie istnieje. 2.1.2. Pedagogika jako teoria Filozofowie marzą, aby posiąść duszę człowieka aby zmieniając go (na 16

miarę własnych wyobrażeń) jednocześnie przekształcać świat. Nieczęsto jednak idea czy teoria filozoficzna zyskuje na tyle znaczącą nośność społeczną i historyczną, by świat podążał za nią i stał się jej (wiernym i biernym) wizerunkiem". A jeśli już, to odbywa się to zazwyczaj bądź poprzez brutalną indoktyrnację, bądź przez przymus prawno fizyczny (tak czy inaczej przez zniewalanie świata i ludzi w nim żyjących). Teoria staje się ideologią, a stojące u jej podstaw niekiedy wyrafinowane i dwuznaczne tezy i założenia zostają wówczas zredukowane do kilku głośnych sloganów. Na zjazdach i obradach plenarnych partii, poprzez regulowanie dostępu do informacji (cenzura!!), wreszcie przez delegalizowanie alternatyw w sferze myślenia i działania (niekiedy przez fizyczną eksterminację osób i grup, które w taki czy inny sposób są odmienne) wyznacza się wówczas odgórnie granicę rzeczywistości, w której pozwala się ludziom żyć. Próba jej przekroczenia przynosi represję ze strony instytucji społecznych, które stoją na straży czystości" dozwolonego świata. Robi się przy tym wszystko, aby odizolować społeczeństwo od obcych wpływów. Buduje się berlińskie (czy chińskie) mury. Dobrze wyposażone armie i bezwzględna służba bezpieczeństwa bronią filozofii i jej czystości. Niekiedy wymaga to podjęcia zimnej bądź gorącej wojny. Najczęściej jednak filozofie i teorie nie mają szansy kształtowania ludzi i rzeczywistości. Marzenia o zmianie świata przekształcają się w mniej lub bardziej upolitycznione, publicystyczne lub akademicke debaty, pełne subtelnych argumentów i kontrargumentów. Jaki jest świat, a jaki powinien być? Co jest jego istotą i jak ją zmienić? Zapełniają się stronice tomów, adwersarze próbują zestrzelić szybujące wysoko idee. Trwa walka paradygmatów na łamach czasopism i w salach konferencyjnych. Trwa walka cytatów i przypisów. Cierpliwie konstruuje się pałace teorii, Teorii, TEorii, TEOrii, TEORii, TEORII. Konstrukcje są coraz bardziej wyrafinowane dyskurs budowany jest na dyskursie. Teorie stają się w coraz większym stopniu przypisem do siebie samych (któż z nas nie lubi się cytować?; dla kogóż największą rozkoszą nie jest bycie zacytowanym?). Wówczas zamykamy się we własnym sposobie myślenia staje się on coraz bardziej narcystyczny (a spotkanym znajomym nieodmiennie opowiadamy treść ostatniego naszego artykułu, nie bacząc, iż ucieka im tramwaj). Tworzymy swoistą nowakologię lub kowalskologię, odwołujemy się niemal wyłącznie do siebie samych i swoich własnych tekstów. Rezygnujemy z powszechnie akceptowanych pojęć i języka. Nadajemy pojęciom własne znaczenia i tworzymy własny język pełen neologizmów i dla nas tylko jasnych metafor. W konsekwencji, gdyby ktoś podjął szczerą próbę zrozumienia naszego ostatniego tesktu, musiałby przedtem przeczytać i zrozumieć naszą całą uprzednią twórczość (i najczęściej mamy marzenie, nadzieję, że tak się stanie). W odrożnieniu od teorii filozoficznej, teoria pedagogiczna uważana jest powszechnie za dość niepoważną formę teorii. Wzgardzona za swoją bylejakość" i nienaukowość, pozostaje gdzieś w tle prawdziwych" teorii. A jednak i jest to paradoks (praktyka zadrwiła tu z małych i wielkich filozofów), to własnie teoria pedagogiczna posiada największe możliwości kreowania rzeczywistości. Dzięki swojej przyziemności to ona bowiem jest przekładana na praktykę na świat codziennej edukacji, na klimat w szkole, na stosunki między nauczycielami i 17

uczniami, rodzicami a ich dziećmi. I ów paradoks polega na tym, że nawet najskromniejszy nauczyciel może swoją najmniej wyrafinowaną i banalną koncepcję przenieść w świat realnych stosunków międzyludzkich. Czym mniej jest ona wyrafinowana, tym łatwiej ją urzeczywistniać. Wystarczy tylko zapanować nad klasą szkolną, symbolicznie odciąć ją od zewnętrznego świata, aby kształtować rząd dusz niemal w dowolny sposób. Pedagogika teoretycznie spekulowana i praktycznie wdrażana wyznaczała przez lata granice dozwolonych tożsamości. Poprzez nagrody i kary, poprzez swoistą mikrofizykę władzy dyscyplinowała i normalizowała tożsamości: taki możesz być, a takim ci być nie wolno. Pedagogika kreowała ludzi na takich a takich" (szkoła pruska, szkoła socjalistyczna, szkoła deweyowska, szkoła Ellen Key), a oni z kolei wyznaczali granice świata, który był normalny i obowiązujący. Teoria pedagogiczna posiada władzę kształcenia: tworzenia jednostek i przektałcania rzeczywistości. Deprecjonowany i często pogardzany, przytłoczony masą biurokratycznych obowiązków i siatką z zakupami, jak również encyklopedycznym programem, który należy zrealizować, nauczyciel wydaje się być niewiele znaczącą mrówką. A jednak w praktyce jest zupełnie inaczej. Nauczyciel szczególnie we wczesnej edukacji jest Wszechmocnym Kreatorem Rzeczywistości, w której dzieci żyją. To on wyznacza granice tego, co jest a co nie jest dozwolone, on ostatecznie stwierdza, co jest dobre, a co złe, co jest prawdą, a co kłamstwem. Jego wiedza i przekonania na temat rzeczywistości, sensu życia, systemu wartości stają się dla uczniów Prawdziwe, choćby z racji formalnego autorytetu nauczyciela i jego prerogatyw w zakresie oceniania osiągnięć, a de facto stanu tożsamości uczniów. Większość z nauczycieli z upodobaniem wchodzi w rolę nosiciela Prawdy i Wiedzy. Ich własna tożsamość (wraz z jej meandrami: wartościami, poczuciami, marzeniami) jest praktykowana i urzeczywistniana w codziennym życiu szkoły. Ich małe, najmniejsze, niekiedy nieuświadomione (często pełne kompleksów) teorie na temat rzeczywistości stają się dla uczniów obowiązujące. Zmuszeni są oni żyć w świecie, którego horyzonty wyznaczone są przez horyzonty i dobrą wolę nauczyciela. W odróżnieniu od filozofa, który spisuje swoje teorie w tomy i błaga los o uzyskanie przywileju i szczęścia kształtowania dusz (lub choćby o czytelnika), nauczyciel teorie swoje praktykuje od zaraz, natychmiast, niekiedy bez cienia refleksji. Praktyka codzienngo życia w szkole, która oznacza uczniowską tożsamość i rzeczywistość (zaopatruje je w znaki, nadając im znaczenie), jest wyznaczana przez dyscyplinowanie czasu (dzwonek, rytm lekcji i przerw, kara za spóźnienie), przestrzeni (klasa lekcyjna, katedralne usytuowanie nauczyciela wobec uczniów, wywoływanie na środek do odpowiedzi) i tysięcy odbywających się w klasie społecznych praktyk kontroli. Nauczyciel sprawuje tu najbardziej subtelną (a przez to niebezpieczną) z form władzy mikrowładzę: rozproszoną i mało uchwytną władzę nad szczegółami i detalami, mikrolementami codziennego życia. W trakcie interakcji z uczniami mozolnie wykuwa dzień pod dniu, miesiąc po miesiącu ich tożsamość: poczucie wyższości albo kompleks nieudacznika, orientację na współpracę albo na rywalizację, nawyk bycia szczerym albo pochwałę kłamstwa (gdy to się bardziej opłaca). Nauczyciel wchodzi przy tym w role Przedstawiciela Władzy (formalnej i moralnej): Sędziego (teoretycznie ocenianie wiedzy i kwalifikacji, w praktyce 18

nagradzanie i karanie przejawiania się określonych form tożsamości), Kapłana (poprzez celebrowanie swojej władzy), Policjanta (kierowanie ruchem na dużej przerwie), Detektywa (kto rzucił ścierką w Zdzisia?), a nade wszystko Mędrca (ja wam to wszystko wyjaśnię), Aksjologa (ja wam powiem, jak powinno być) i Futurologa (ja wam powiem, jak z pewnością będzie). Krystalizacją praktykowania władzy nad uczniami i dyscyplinowania ich tożsamości jest kontrolowanie ich fizyczności. Analizy oddziaływania szkoły i nauczyciela na ciało nie są częste w głównym nurcie badań edukacyjnych. Może dlatego, że samo zestawienie szkoła i ciało ma posmak niesmaczny i może kojarzyć się na przykład z seksualnym wykorzystywaniem uczniów przez nauczycieli. W związku z tym fizyczność redukowana jest do hartowania ciała podczas lekcji wychowania fizycznego oraz ewentualnie do analizy różnych negatywnych konsekwencji psychologicznych kar fizycznych. W rezultacie jednak takie, zorientowanie na dusze i intelekt, podejście powoduje wykluczenie poza obiekt zainteresowań badaczy ogromnej liczby niezwykle znaczących mikropraktyk, których celem jest zarządzanie cielesnością uczniów. Dzieje szkoły, to także dzieje ciała. W przeszłości pedagogika ciała była rzeczywiście wyznaczone w głównej mierze przez upokarzające kary i szczegółowość pożądanego zachowania się ciał. Podajmy za M. Foucualtem zasady ćwiczenia kaligrafii. Należy mieć ciało wyprostowane, nieco przygięte i obrócone w lewo, odrobine pochylone do przodu, iżby położywszy łokieć na stole można było oprzeć podbródek o pięść (...); lewa noga ma być nieco bardziej wysunięta pod stołem niż prawa. Pomiędzy stołem a ciałem zostawić trzeba przerwę na dwa palce (...) Lewa ręka od łokcia po dłoń musi leżeć na stole. Prawe ramię musi być odsunięte od ciała na jakieś trzy palce i wystawać na jakieś pięć palców poza stół, na którym ma się lekko wspierać (...) 1. Współcześnie dyscyplinowanie ciała odbywa się w sposób bardziej subtelny i rozproszony. Zdaje się stanowić jedynie parafrazę dawnych praktyk jednak jego wpływ jest nadal przemożny. Każdy z nas, niezależnie od wieku, pozostaje w nieustannym dialogu ze swoim ciałem. Jest to dialog głęboki i niebezpieczny niewielkie przesunięcie akcentów może wywołać zasadnicze konsekwencje psychologiczne. Poczucie adekwatności i nieadekwatności posiadanego ciała stanowi jedno z podstawowych źródeł własnej samooceny. Uświadomienie sobie tego faktu jest aż nieco dziwne, ale niemal we wszystkich czasach i kulturach ludzie oceniali siebie w niepropocjonalnie dużym stopniu przez pryzmat swojego stosunku do własnego ciała (może jest to przemożny wpływ genów, może refleks pociągu seksualnego). Mówiono: moja dusza, moje serce, moja mądrość, mój talent, ale tak naprawdę bardzo często myślano: moje ciało. Porównywanie własnego ciała z ciałami innych stanowiło zawsze jeden z podstawowych kontekstów kształtowania tożsamości co znakomicie jest dziasiaj wykorzystywane przez przemysł mody i konsumpcji, który preferując image szczupłego ciała terroryzuje miliony nastolatek, a właściwie kobiet w każdym wieku. Wróćmy jednak do problemu relacji szkoły i ciała. Współcześnie w rezultacie humanizacji edukacji ciało coraz rzadziej jest obiektem kar fizycznych. Nadal jednak w szkole ma miejsce ogromna 1 M. Foucault, Nadzorować i karać. Narodziny więzienia, Warszawa 1993, s. 182. 19

liczba praktyk, które są bezpośrednio związane z symboliczną przemocą nad ciałem. Dotyczą one na przykład wspomnianego już fizycznego usytuowania ciał nauczyciela i uczniów w klasie szkolnej, które pozwala na kontrolowanie zachowań ciał tych ostatnich przez oko tego pierwszego. Nadal obowiązują restrykcje obecności w określonych miejscach szkolnej przestrzeni (wolno wchodzić tą, a nie wolno tamtą klatką schodową; zakaz wstępu do pokoju nauczycielskiego zwykle pozbawionego normalnej klamki, otwieranego wyłącznie przy pomocy nauczycielskiego klucza), nadal mimo znacznej liberalizacji obowiązują określone oczekwania co do postury, sposobu siedzenia czy sposobu chodzenia. Nadal dzięki sakralizacji seksualności obowiązuje szkolne tabu milczenia dotyczące paru ważnych funkcji biologicznych i paru nie nazwanych obszarów ludzkiego ciała. Nadal też obowiązują określone naukowo ustanowione normy cielesnej budowy i fizycznej sprawności, egzekwowane przez obowiązkowe w szkole badania lekarskie i poprzez program wychowania fizycznego. W skrajnych (ale wcale nie rzadkich) przypadkach odstępstwo od statystycznej normy pociąga za sobą segregację i marginalizację skierowanie do szkoły specjalnej bądź integracyjnej placówki wyposażonej w podjazd dla wózków. Jakieś praktyki władzy nad ciałem zawsze pewnie obowiązywać będą szkolna pedagogia ciała jest bowiem elementem pedagogii kulturowej, wpisanej w szersze układy socjalizacyjne. Zawsze będą one kierowane jakimś wizerunkiem normalności, zawsze więc będą związane określonymi praktykami normalizującymi. Nawiasem mówiąc (zaraz będzie to mówienie w nawiasie ) stare praktyki kontroli nad ciałem nawet, jeśli ulegają delegalizacji bądź marginalizacji nigdy nie znikają na dobre (powyższy fragment pisałem 2 lutego 1998 roku bardzo wcześnie rano; tego samego dnia rzeczywistość intertekstualnie wpisała się w niego: oto Gazeta Wyborcza podała, iż kary fizyczne stosowane są w jednej trzeciej szkół w Małopolsce: bicie po głowie, ciągnięcie za uszy 38% szkół; bicie linijką, kijem, cyrklem 27%; stawianie w kącie 17%; wyrzucanie za drzwi 14%; zostawianie po lekcjach 12%; kopanie nogą 9%; bicie ręką po twarzy 8%; uderzanie głową o tablicę 7%). 2.1.3. Muzeum jako teoria Innym nieco spokojniejszym przez unieruchomienie, ale wcale przez to nie bardziej dobrotliwym uosobieniem nowoczesnych aspiracji teorii w sferze panowania nad światem, jest muzeum. Stanowi ono formę epistemologicznego terroru pojęć, teorii nad rzeczywistością. 1 Parafrazując rozważania M.P. Rosenau, można stwierdzić, że muzeum stanowi totalizujący, logocentryczny projekt dostarczający apodyktyczną prawdę, czego skutkiem jest pomijanie dwuznaczności i precyzyjne kontrolowanie znaczeń. Muzeum praktykuje władzę nad czasem i przestrzenią. Stanowi formę przemocy nad czasem i przestrzenią. Zamraża je. W tym znaczeniu jest ono teorią skończoną, ostateczną 2. Jak pisze E. Hooper Greenhill, muzeum racjonalizuje przestrzeń. Unifikuje ją zgodnie z obowiązującymi kryteriami smaku. Trzeba w tym miejscu stwierdzić, że 1 R.Kubicki, Zmierzch sztuki. Narodziny ponowoczesnje jednostki? Humaniora, Poznań 1995. 2 P. M. Rosenau, Post modernism and the Social Science. Isights, Inroads and Instrusions, Princeton 1992, s. 81, 85. 20