Recenzja płyty ba ROCKOWO Największe zespoły muzyki rockowej często sięgały w swojej twórczości po instrumenty kojarzone przede wszystkim z muzyką poważną. Był to jeden z najważniejszych elementów przyczyniających się do powstania i rozwoju rocka symfonicznego. Ostatnio coraz modniejsze stają się klasyczne aranżacje utworów muzyki rozrywkowej. Największą popularnością wśród muzyków symfonicznych czy kameralnych cieszy się oczywiście repertuar największych przedstawicieli muzyki nieklasycznej. Także w Polsce są artyści, którzy z powodzeniem realizują mariaż rockowych dźwięków i poważnej instrumentalizacji. Przykładem wspomnianych wyżej muzyków jest Kwintet Śląskich Kameralistów. Założona w 1993 r. grupa, początkowo działająca jako kwartet, wydała niedawno płytę, w której przedstawia swoje smyczkowe aranżacje hitów z lat 60. i 70. Założeniem muzyków było przedstawienie tych utworów w sposób, w jaki mogliby zagrać je najwybitniejsi kompozytorzy muzyki poważnej. Założenie odważne, można wręcz napisać mało pokorne, ale jego realizacja w pełni udowadnia świadomość muzycznych możliwości zespołu, a przede wszystkim jego aranżera Dariusza Zbocha. Właśnie ta samoświadomość muzyczna sprawia, iż utwory na płycie brzmią świeżo, energetycznie, a jednocześnie bardzo dostojnie.
Płytę otwiera wykonany z wielkim rozmachem klasyk Dela Shannona Runaway. Już po przesłuchaniu pierwszej kompozycji wiemy, iż mamy do czynienia z bardzo ciekawym projektem, na którym znane utwory muzyki rozrywkowej będą nie tylko świetnie zaaranżowane, ale także doprawione dużą dozą wariacji, pomysłów i efektownych dodatków autorstwa zespołu. Na krążku o wymownym tytule ba ROCKOWO możemy usłyszeć m.in.: Somebody to Love z repertuaru Queen, zagrane w stylu muzyków epoki romantyzmu, Child in Time Deep Purple, które swoją konstrukcją nawiązuje do Boléra Ravela czy też Hey You z repertuaru Pink Floyd, utworu, w którym smyczki brzmią chyba najsmutniej i najpiękniej na płycie. Znajdziemy też tutaj lżejszy repertuar w postaci choćby utworów z zakresu twórczości Abby, Eltona Johna czy Demisa Roussosa. Ciekawa jest zwłaszcza wersja My Friend the Wind tego ostatniego, brzmiąca jak skomponowana w epoce baroku. Muzycy nie zapomnieli także o polskich wykonawcach, stąd na płycie instrumentalne wersje Anny Marii Czerwonych Gitar i Pod Papugami Czesława Niemena. Hołd został złożony także ojcom rock n rolla, dlatego na płycie obecność Yesterdey i Love Me Tender z repertuaru odpowiednio The Beatles i Elvisa Presleya. Trzeba przyznać, iż w smyczkowych wersjach tych znanych chyba wszystkim evergreenów zespołowi udało się odejść od jakże powszechnego przy tego typu aranżacjach banału, a konstrukcja muzyczna jest momentami zaskakująca. Całość wieńczy przepiękna wersja Whiter Shade of Pale, utworu chyba najbardziej pasującego na tę płytę. Przebój Procol Harum jest przecież luźną aranżacją Arii na strunę G Jana Sebastiana Bacha. Doświadczenie, umiejętności i duża wyobraźnia muzyczna byłych muzyków Śląskiej Orkiestry Kameralnej sprawiły, iż płyta ba ROCKOWO brzmi bardzo profesjonalnie. Na polskim rynku brakuje tego typu wydawnictw, więc każdą taką udaną inicjatywę trzeba zauważyć. Jeśli już musimy wskazać jakiś minus tego wydawnictwa, to jest nim dołączona do płyty nieco uboga w treść książeczka. Więcej miejsca powinno się w niej poświęcić sylwetkom wszystkich muzyków, a zamiast tego dostajemy francuską i angielską wersję tego, co zostało już napisane po polsku. Wypada mieć tylko nadzieję, że muzycy nie spoczną na laurach i jeszcze nie raz uraczą nas nieszablonowymi muzycznymi propozycjami. Muzyka filmowa, standardy jazzowe, przeboje elektroniczne? Ze wszystkimi tymi projektami muzycy Kwintetu powinni sobie poradzić.
Z muzykami Kwintetu Śląskich Kameralistów: Krzysztofem Korzeniem i Dariuszem Zbochem rozmawia Michał Bigoraj. Jakie cechy muzyka rockowego powinien mieć w sobie kameralista? K.K. Uważam, że wszyscy dobrzy muzycy, nieważne w wykonywaniu jakiej muzyki się specjalizują, powinni być wrażliwi, muzykalni i bezgranicznie oddani temu, co robią. Nie bez znaczenia jest też, jakim się jest kolegą i czy dobrze współistnieje się z innymi osobami w jednym zespole. Jeżeli zapytałby pan: jakie cechy muzyka rockowego powinien mieć w sobie kameralista wykonujący muzykę rockową, to odpowiedziałbym, że wszystkie te, które odróżniają muzyków rockowych od reszty muzyków. Dotyczą one raczej wizerunku scenicznego i sposobu bycia artystów z kręgu show-biznesu. Muzycy klasyczni często nie mają w sobie tego luzu, charakterystycznego dla muzyków rockowych. Od najmłodszych lat jesteśmy przyzwyczajani do dokładnego odtwarzania zapisu nutowego oraz do dyscypliny w ubiorze oraz w zachowaniu na scenie. Muzycy rockowi nie mają tych przyzwyczajeń i nie uznają żadnych zwyczajowych ograniczeń, co tylko wychodzi im na dobre. Mogą być sobą, tworzyć i wykonywać własne kompozycje, wyglądać tak jak chcą, a nie jak my, po raz kolejny grać utwór Mozarta, który wszyscy słyszeli niezliczenie wiele razy i po raz kolejny stanąć przed wyborem, czy zdobyć się na nową, oryginalną interpretację, ściągając tym samym na siebie gniew konserwatywnych krytyków, czy grać według ustalonych tradycją kanonów, nie wnosząc do tej muzyki niczego nowego. Jedno i drugie jest trudne. Nie chcę tu absolutnie rozważać, która grupa muzyków jest lepsza. Myślę tylko, że grając repertuar rozrywkowy jako muzyk tzw. klasyczny czy poważny, chcąc dobrze zrozumieć intencję kompozytorów rockowych, trzeba zerwać z ustalonymi kanonami, zapuścić włosy bądź ogolić głowę, ubrać skórę, zrobić sobie tatuaż, wypić czasem parę piw, być wolnym - poczuć się jak Elvis Presley czy Freddie Mercury. Czym kierowali się Państwo, wybierając repertuar na płytę? D.Z. Z każdym z tych utworów wiążą się jakieś wspomnienia, przeważnie miłe. Kilka z nich też było dla mnie swoistym szokiem, wstrząsem, od momentu kiedy usłyszałem je po raz pierwszy. Nie tylko dla mnie zresztą. Takie kawałki jak "Riders on the Storm" czy "Child in Time" to kamienie milowe w historii rocka i muzyki w ogóle. Jednak głównym powodem takiego doboru repertuaru było to, że właśnie na te utwory miałem pomysł albo kojarzyły mi
się z konkretnym utworem klasycznym lub ze stylem. Starałem się szukać powiązań być może niedostrzegalnych dla nikogo innego. Dlaczego na płycie, na której z założenia miały się znaleźć aranżacje rockowych utworów, znalazły się także instrumentalne wersje piosenek z pogranicza disco czy popu, np. z repertuaru Abby czy Eltona Johna? D.Z. Trudno mówić o takim założeniu. To raczej kwestia tytułu płyty. Wymyślił go Krzysztof i wszystkim nam wydał się strzałem w dziesiątkę. Ta gra słów wzbudzała ciekawość. Na płycie znajduje się kilka stricte rockowych utworów, zatem decydując się na taki tytuł, nie mijaliśmy się z prawdą. Poza tym powstał on już w trakcie nagrań, kiedy cała muzyka była napisana. O tym dlaczego te a nie inne utwory się tu znalazły mówiłem już wcześniej. Utworem, którego wykonanie zdaje się najbardziej odbiegać od oryginału jest Child in Time. Czy jest to spowodowana długością, rozbudowaniem czy też może nie dającymi się przełożyć na język instrumentów wokalizami, którymi charakteryzuje się utwór grupy Deep Purple? D.Z. Właściwie sam pan sobie odpowiedział na to pytanie. Wszystkie rzeczy, które pan wymienił, miały na to wpływ. Poza tym właśnie o to chodziło, żeby aranżacje jak najbardziej odbiegały od oryginału! Typowych "coverów" istnieją setki i nikt nie chce ich słuchać. To miała być moja wizja, własne spojrzenie na każdy z tych utworów. W przypadku "Child in Time" - utworu, który uwielbiam od zawsze - szalona i wstrząsająca wokaliza w środku zawsze kojarzyła mi się z Bolérem Ravela. W podobny sposób budowane jest bowiem napięcie. Narasta ono poprzez powtarzanie jednego motywu coraz to głośniej, potężniej, aż do apogeum. Postanowiłem dosłownie użyć tematu tej wokalizy jako tematu Boléra, otaczając go jak ramą spokojnym tematem utworu, podobnie jak w oryginale. Moja instrumentalna wersja trwa nieco ponad 6 minut, a oryginał ponad 10. Gdybym rozciągnął ją do podobnych rozmiarów byłaby nudna. Tylko genialni Deep Purple nie nudzą. W jakim celu na płycie zostały umieszczone tzw. bonusy: tradycyjna pieśń żydowska Hava Nagila i znane tango Por Una Cabeza? D.Z. Dlatego, iż uwielbiamy grać również takie utwory! Nie mają one nic wspólnego z tematem płyty. Zostały więc bonusami. Chcieliśmy zaprezentować się słuchaczom także z trochę innej strony. Niedawno zagraliśmy koncert w całości poświęcony muzyce żydowskiej
w mojej aranżacji. Grywamy też sporo tang, głównie Piazzolli. Te dwa utwory to taka próbka, która być może zaowocuje jakimś większym projektem. Czy Kwintet byłby w stanie zagrać mini-koncert składający się ze smyczkowych aranżacji utworów jednej rockowej grupy, np. Queen? D.Z. Czemu nie? Choć trzeba by mieć na to naprawdę dobry pomysł, jakąś myśl spinającą całość klamrą. Nie chciałbym napisać kilkunastu "coverów" tylko po to, żeby piosenki zabrzmiały tak jak oryginały, tyle że zagrane na skrzypcach z akompaniamentem. Jeżeli znajdę pomysł na porządne wywrócenie oryginałów do góry nogami to na pewno to zrobię Skłaniałbym się ku muzyce The Doors... Zespół zaczynał jako kwartet, po pewnym czasie do zespołu dołączył pan jako kontrabasista. Czy po wydaniu płyty i na fali rosnącej popularności planują Państwo poszerzenie składu o kolejny instrument? K.K. Nie, bo mimo wszystko pozostajemy wierni tradycji. Jesteśmy zespołem muzyków klasycznych i nasz skład też jest klasyczny, a zmiana kwartetu smyczkowego w kwintet była spowodowana faktem, że większość utworów znacznie lepiej brzmi w większym składzie. Ludzie chętniej kupują sprzęt grający z Mega Bass-em, prawda?