My cztery na fotografii: Liza, Julia, Dorota i ja Ma³a, jak wtedy wszyscy na mnie mówili. Nie wiem dlaczego, bo na zdjêciu wyraÿnie widaæ, e w naszej czteroosobowej grupie to nie ja by³am najmniejsza, ni sza ode mnie, i to du o, co najmniej dziesiêæ centymetrów, by³a Liza. Ale na ni¹ nikt nigdy nie powiedzia³ Ma³a. Liza mia³a w sobie... No w³aœnie, co? Nigdy nie potrafi³am jej rozgryÿæ. Nie wiem, czy by³a nieœmia³a czy zarozumia³a, niewinna czy cwana, m¹dra czy g³upia. Cechowa³a j¹ jakaœ przesadna powaga, która k³óci³a siê z jej dziecinnym jeszcze wygl¹dem. Nawet na zdjêciu to widaæ. Twarz okr¹g³a, puco³owata, w³osy obciête na pazia, z przyd³ug¹, wchodz¹c¹ w oczy grzywk¹, rêce i nogi szczupluteñkie, piersi ledwo zarysowane pod bluzk¹, a postawa wyprê ona, mina sroga, karc¹ca. I te splecione na brzuchu d³onie. Typowe dla starej kobiety. Julia te wygl¹da powa nie. Powa niej nawet ni Liza. Jej zgarbiona sylwetka zdaje siê byæ przyt³oczona jakimœ ogromnym ciê- arem. Szerokie, ciemne ³uki brwi, k¹ciki oczu i ust, ramiona, nie mówi¹c ju o ubiorze, obszernej bluzie i powypychanych na kolanach spodniach, wszystko opada w niej ku do³owi. Przypomina trochê klauna, brak jej jednak tego wewnêtrznego ciep³a, jakim emanuj¹ klauni. Smutek Julii jest zimny, odpychaj¹cy. Najtrudniej jest mi powiedzieæ coœ o Dorocie. Na pierwszy rzut oka typ nordyczny. Wysoka, d³ugonoga, jasna. Mog³abym, oczywiœcie, opisaæ dok³adniej jej powierzchownoœæ, podaæ wymiary, kolor oczu, kszta³t ust, a tak e cechy charakteru, ale œwiadomie tego nie robiê, chodzi bowiem o to, e ka de s³owo w odniesieniu do niej wydaje siê niew³aœciwe, w pewnym sensie zawê a j¹, sprowadza do poziomu zwyczajnych ludzi. A Dorota to ktoœ niezwyk³y. I je eli ju mia³abym j¹ z kimœ porównaæ, to powiedzia³abym, 7
e taka bardziej Dagny Juel ni Greta Garbo. Z tym tylko, e bez sk³onnoœci dekadenckich. Kiedy zobaczy³am j¹ pierwszy raz, z wra- enia odebra³o mi mowê. Nasz fotograf musia³ doznaæ podobnego uczucia; zapatrzony w ni¹, najwyraÿniej nie dostrzeg³, e czwarta dziewczyna nie mieœci siê w kadrze. Ta czwarta, widoczna tylko w po³owie, z przerzuconym przez lewe ramiê warkoczem, to ja. W tle, na wodzie tu przy brzegu morza, bia³a plama. Ta bia³a plama to martwy ³abêdŸ. Nie jest to ani pierwszy, ani jedyny martwy ptak, jakiego widzia³am w swoim yciu, ale ten zapad³ mi g³êboko w pamiêæ i wlecze siê za mn¹ jak z³y omen, wyp³ywaj¹c na powierzchniê zawsze wtedy, kiedy zbli a siê coœ z³ego. W momencie pozowania pla owemu fotografowi jeszcze go nie widzia³yœmy, mia³yœmy go zobaczyæ kilka minut póÿniej, kiedy ruszy³yœmy brzegiem morza w stronê Gdyni. W³aœciwie, to ju go nawet minê- ³yœmy, gdy id¹ca na koñcu Julia zawo³a³a: Patrzcie na jego szyjê! Zawróci³yœmy i dopiero wtedy, przygl¹daj¹c siê mu z bliska, zamar³yœmy, zdjête zgroz¹; ³abêdŸ mia³ szyjê okrêcon¹ czarn¹ wst¹ k¹ i zaciœniêt¹ mocno pêtlê. Zdjêcie zosta³o zrobione na pla y w Sopocie. Na odwrocie widniej¹ dwie daty: 10 wrzeœnia 1966 roku i poni ej 10 wrzeœnia 2001 r. Kiedy pisa³am tê drug¹, by³am przekonana, e ten dzieñ nigdy nie nadejdzie. Tymczasem, to ju jutro. Nie masz chyba zamiaru jechaæ mówi Wuwu. A dlaczego nie? wyrywa mi siê i sama jestem zaskoczona, nie tyle odpowiedzi¹, co tonem, jakim wypowiedzia³am te s³owa. Jest przekonany, e nie pojadê, wie, jak bardzo nie lubiê nie tylko gdziekolwiek wyje d aæ, ale nawet wychodziæ z domu, mimo to nie przepuszcza okazji, eby trochê pozrzêdziæ. JedŸ, proszê bardzo, jedÿ. Na mnie jednak nie licz. Nie bêdê siê t³uk³ dziesiêæ godzin w jedn¹ i dziesiêæ godzin w drug¹ stronê tylko po to, eby siê przejechaæ. Znam przyjemniejsze sposoby spêdzania wolnego czasu. 8
Ja te mówiê ju spokojnie ale ta podró to mój obowi¹zek. Dlatego nie proszê ciê, ebyœ ze mn¹ jecha³. Nawet nie chcê. To nasze spotkanie. Naszej czwórki. Nikt obcy nie mo e w nim uczestniczyæ. Obcy? A wiêc ja jestem kimœ obcym, tak? No to siê dowiedzia³em. Obra ony wychodzi do kuchni. Kuchnia to jego królestwo. Tam pisze, maluje, rzeÿbi i, oczywiœcie, gotuje. eby nie by³o niejasnoœci, gotuje na w³asne yczenie. Woli to ni moj¹ tam obecnoœæ. Teraz jednak nie mogê siê powstrzymaæ, eby nie pójœæ za nim. Na wszelki wypadek zatrzymujê siê w drzwiach, a w³aœciwie zatrzymuje mnie jego zaniepokojony wzrok. Na pod³odze le ¹ ró ne formy z masy ywicznej. Odlewy w gipsie to jego ostatnie hobby. Na stole stoj¹ popiersia Marsza³ka i Norwida. W przygotowaniu ca³y poczet królów polskich, królewskie pieczêcie, herby miast. Obiad bêdzie najwczeœniej za godzinê mówi, co oznacza, e mam mu nie przeszkadzaæ. Zbiera narzêdzia ze sto³u, pod³ogi, fotela i wrzuca je do drewnianej skrzynki. Formy przenosi na parapet. Na wolnej czêœci sto³u k³adzie stolnicê. Nie usma y³byœ dzisiaj sznycelków? pytam naj³agodniej, jak tylko potrafiê. adnej odpowiedzi. Pod kranem myje d³onie, nastêpnie d³ugo i dok³adnie je wyciera. Z lodówki wyjmuje kurczaka, obdziera go ze skóry i dzieli na czêœci. Swoim zwyczajem, coœ przy tym mówi. Nadstawiam ucha słowo nakazane jest w dużej mierze rzeczosłowem w chwili czynienia rzecz ustępuje abyś wiedział że na się zwiastuje potem słowo wraca by zasłonić rzecz To z tego poematu, co teraz piszesz? Nadal nie odpowiada. Bo e, on chyba naprawdê obrazi³ siê o tego obcego. 9
S³uchaj zaczynam siê t³umaczyæ mówi¹c obcy, mia³am na myœli moje przyjació³ki i ciebie, a nie ciebie i mnie. Chyba to rozumiesz. Umówi³yœmy siê, e przyjedziemy same, bez mê ów, bez dzieci, bez wnuków, bo i tak mo e byæ, przecie to ju ponad trzydzieœci lat, jak siê nie widzia³yœmy. I przez te trzydzieœci lat ani razu siê z sob¹ nie kontaktowa- ³yœcie. To dlatego, e nie wymieni³yœmy adresów. Przynajmniej ja adnej z nich nie da³am swojego. Tak jakoœ na koniec wysz³o. I ty to nazywasz przyjaÿni¹? Ró ne s¹ rodzaje przyjaÿni. Czasem jedna wspólnie prze yta chwila ³¹czy ludzi na zawsze. My mia³yœmy niejedn¹ tak¹ chwilê. Doœwiadczy³yœmy czegoœ, co nie ka demu jest dane, co zahacza o inny wymiar. Me-ta-fi-zy-ka. A ebyœ wiedzia³! I to nie tylko wtedy. Dzisiaj te. Bo sk¹d nagle wziê³o siê to zdjêcie na pod³odze? Potrafisz mi wyt³umaczyæ? A co tu jest do t³umaczenia? Zwyczajnie, wypad³o z czegoœ. Wypad³o? Tak po prostu? Samo? Akurat dzisiaj? A co kieruje na mnie przesadnie zaciekawiony wzrok uwa asz, e zadzia³a³a tu któraœ z twoich przyjació³ek swoj¹ me-ta- -fi-zycz-n¹ moc¹? Znowu ta ironia w g³osie. A mo e duch? dodaje z szerokim uœmiechem, ale zaraz powa nieje. Nie przysz³o ci do g³owy, e któraœ z nich mo e ju nie yæ? A mo e byæ i tak, e wszystkie nie yj¹. Je eli nie yj¹, nie przyjad¹. Ja yjê. I w tej chwili ju wiem. Przekona³eœ mnie odwzajemniam mu siê szerokim uœmiechem rozwia³eœ wszystkie moje w¹tpliwoœci. Jadê. Wracam do pokoju i od razu zabieram siê do pakowania. Pola zielone wróæcie tu znów... podœpiewujê weso³o. Wiêcej s³ów nie pamiêtam, wiêc dalej ju tylko lalala. Sterta wyrzuconych z szafy ubrañ roœnie. Kurtka z kapturem, bo nad morzem przewa nie wieje wiatr, koszula flanelowa i sweter, bo ranki i wieczory bywaj¹ 10
ch³odne, a o tej porze mo e byæ ju bardzo zimno. No tak, ale mo e byæ te ciep³o. Dorzucam letnie spodnie, d³ugie i krótkie, dwie bluzki bawe³niane, sukienkê w kropki, bo j¹ lubiê, sukienkê w paski, bo siê podoba, kamizelkê, buty, rêczniki, bieliznê... Hola, przychodzi opamiêtanie, przecie to nie wczasy ani sanatorium, to tylko jednodniowe spotkanie. Wystarczy m¹drze siê ubraæ. Zaczynam pakowanie od pocz¹tku, ograniczaj¹c siê jedynie do rzeczy niezbêdnych w podró y. Na koniec dok³adam ksi¹ ki, ka dego tytu³u po trzy egzemplarze, na wszelki wypadek dorzucam jeszcze trzy, co razem daje osiemnaœcie. Torba znowu jest ciê ka. Trudno, jakoœ sobie poradzê. O tym, eby ksi¹ ki zostawiæ, nawet nie myœlê. To chyba Iwaszkiewicz napisa³, e ksi¹ ka jest listem autora do przyjaciela. Najwy szy wiêc czas, by moje listy trafi³y pod w³aœciwy adres. Pola zielone... wyrywa mi siê znowu, tym razem o wiele g³oœniej i radoœniej. Dlaczego w³aœciwie przyczepi³a siê do mnie ta melodia, której nawet s³ów nie pamiêtam, a nie któraœ z piosenek, œpiewanych do dzisiaj i nadal zajmuj¹cych wysokie miejsca na listach przebojów, jak chocia by Kochaæ czy ó³te kalendarze? Pola œpiewa³a Dorota. Œpiewa³a ró nie. Po polsku, po angielsku, na przemian tak i tak. Wtedy, gdy us³ysza³am j¹ pierwszy raz, a us³ysza³am j¹ zanim jeszcze zobaczy³am, œpiewa³a w³aœnie w taki dziwny sposób, przeplataj¹c s³owa polskie angielskimi. Dla mnie jej g³os, mocno ju wystraszonej b³¹dzeniem po ogromnym gmachu uniwersyteckim, by³ jak podanie rêki. Poprowadzi³ mnie d³ugim korytarzem, do samego koñca, potem schodami na pierwsze piêtro, do drzwi, zza których siê wydostawa³. Otworzy³am je i, jak ju powiedzia³am, z wra enia odebra³o mi mowê. Sta³am i gapi³am siê jak na obraz w galerii. Siedz¹ca przy fortepianie postaæ, z odchylon¹ do ty³u g³ow¹ i skierowanym na mnie wzrokiem, uœmiecha³a siê wyczekuj¹co. Zmru y³am lekko oczy i zrobi³am krok do przodu. Witaj w klubie us³ysza³am. 11