Wątpliwości, w którą stronę zmierza światowa gospodarka, nie pozostawił raport Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Po serii ostatnich bardzo słabych danych makroekonomicznych z najważniejszych gospodarek świata i radykalnych działaniach banków centralnych, zmierzających do przeciwdziałania kłopotom, trudno mieć wątpliwości, że sytuacja jest najgorsza w powojennej historii. Czy taki scenariusz został już uwzględniony w cenach akcji? Wątpliwości, w którą stronę zmierza światowa gospodarka, nie pozostawił ostatni raport Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Zapowiedziano w nim na przyszły rok spadek produktu krajowego brutto w Stanach Zjednoczonych, strefie euro oraz Japonii. Jeśli prognozy zmaterializują się, będzie to pierwszy taki przypadek w powojennej historii. Ograniczono przy tym szacunki wzrostu światowej gospodarki - z 3,7 proc. w tym roku do 2,2 proc. w przyszłym. Wiosną tego roku przedstawiciele MFW wyjaśniali, że wzrost mniejszy niż 3 proc. oznacza w praktyce recesję w światowej gospodarce. Teraz z tego określenia się wycofano. W świetle pojawiających się w ostatnich dniach wiadomości, a także działań banków centralnych, trudno wątpić w słuszność przewidywań MFW. W Ameryce liczba osób pobierających zasiłki dla bezrobotnych wzrosła do najwyższego poziomu od 25 lat. Wskazuje to na systematyczne pogarszanie się sytuacji na rynku pracy, co stanowi zagrożenie dla wydatków konsumentów, a w efekcie dla kondycji sektora usług. Październikowy odczyt indeksu ISM w USA był rozczarowujący, więc negatywna tendencja jest obecna coraz mocniej w tej sferze gospodarki. W Wielkiej Brytanii uwagę zwracał największy od 25 lat spadek cen domów w minionym miesiącu - o 14,9 proc. w porównaniu z tym samym miesiącem 2007 r. Najgorzej od lat 70. 1 / 5
Na niekorzystne perspektywy światowej gospodarki w najbliższych miesiącach wskazują też wskaźniki wyprzedzające koniunktury w najbardziej rozwiniętych państwach świata, zrzeszonych w Organizacji Współpracy Ekonomicznej i Rozwoju (OECD). Ostatni ich odczyt wykazał spadek aż o 1,5 pkt w porównaniu z poprzednim miesiącem i o 6,1 pkt w zestawieniu z sytuacją rok wcześniej. Wskaźniki są znacznie poniżej dołków ustanowionych w czasie dekoniunktury, związanej z pęknięciem internetowej bańki w początkach obecnej dekady. Tak źle, jak obecnie, ostatnio było w I połowie lat 70., w okresie szoków naftowych. To również pokazuje, że mamy aktualnie do czynienia z wyjątkowo złymi warunkami gospodarczymi. W tym kontekście nie może dziwić determinacja banków centralnych. Bank Anglii obniżył koszt pieniądza do najniższego poziomu od 1955 r., w Korei doszło do trzeciego cięcia stóp w ostatnich 4 tygodniach, wcześniej w Japonii zdecydowano się na ich zmniejszenie do 0,3 proc., a w Ameryce do 1 proc. Banki centralne obcinają stopy procentowe nie tylko do poziomów znacznie poniżej ogólnych wskaźników inflacji CPI, ale również bazowych, czyli pomijających ceny żywności i paliw. Ostatni raz z takim zjawiskiem mieliśmy do czynienia w początkach lat 80. Coraz częściej dyskutowana jest sprawa możliwości sprowadzenia stóp procentowych w największych gospodarkach świata do zera. To casus znany we współczesnej historii jedynie z Japonii. Nie wróżyłby nic dobrego. Zresztą inwestorzy wykazują coraz większą rezerwę odnośnie do działań mających przeciwdziałać trudnościom w sektorze finansowym oraz spowolnieniu na świecie. Co więcej, można zauważyć wyraźną zmianę nastrojów inwestorów. W działaniach ratunkowych nie widzą już szansy na lepszą przyszłość, tak jak to było jeszcze w przypadku planu Paulsona. Traktują je raczej jako potwierdzenie fatalnej sytuacji. Wątpliwości potęgują nikłe skutki dotychczasowych działań. Nominalne stawki na rynku międzybankowym co prawda maleją, ale wciąż ponadprzeciętna pozostaje różnica między nimi a oficjalnymi stopami procentowymi. Dla dolara stawka LIBOR zmniejszyła się z 4,82 proc. 10 października do 2,39 proc. i wciąż pozostaje 139 pkt bazowych powyżej oficjalnego kosztu pieniądza. Średnio w okresie 5 lat przed rozpoczęciem kryzysu finansowego w sierpniu 2007 r. różnica wynosiła jedynie 22 pkt. bazowe. Równocześnie tańszy pieniądz nie pomógł samym spółkom finansowym, o czym najlepiej świadczy bankructwo Lehman Brothers oraz konieczność nacjonalizacji wielu innych instytucji. 2 / 5
Nie widać również pozytywnego przełożenia na rynek nieruchomości. W Ameryce sprzedaż domów wciąż jest niska, a do tego coraz wyraźniejsza staje się presja na ich ceny. To zapowiada dalsze kłopoty - spadać będzie wartość zastawionych hipotek, jak również majątków. W pierwszym przypadku to kłopot dla banków, w drugim - dodatkowe zagrożenie dla wydatków konsumentów. Indeks ICSC, obrazujący sprzedaż w sieciach handlowych, spadł w październiku o 0,9 proc. i wypadł znacznie słabiej od prognoz. Tym samym można przypuszczać, że zapowiadany spadek sprzedaży detalicznej o 1,2 proc. w porównaniu z wrześniem może okazać się optymistyczną prognozą. Nieco ponad 10 proc. od dołka Siedem kolejnych sesji na naszym parkiecie od 24 października miało korzystny dla posiadaczy akcji wydźwięk. Najpierw rynek obronił się przed mocną zniżką, a potem stopniowo się piął [...]. W sumie jednak WIG nie zyskał aż tak wiele. Jest jedynie nieco ponad 10 proc. powyżej tegorocznego minimum. Biorąc pod uwagę siłę wcześniejszych zniżek, nie jest to wiele. Jeszcze słabiej sprawa wygląda w Ameryce, gdzie S&P 500 brakuje jedynie nieco ponad 6 proc. do październikowego dołka. W tym momencie trzeba przypomnieć żelazną zasadę funkcjonującą w bessie, mówiącą, że siłę rynku można poznać po skali odbicia. To, z którym mamy do czynienia, nie robi wrażenia. Wskazuje raczej na słabość rynków akcji. W tej sytuacji uzasadnione jest oczekiwanie na testowanie przez S&P 500 dołków internetowej bessy, jakie mamy w strefie 777-800 pkt. Wynika to nie tylko z analizy technicznej, ale również z czynników fundamentalnych pozwalających na stwierdzenie, że aktualna sytuacja gospodarcza jest znacznie gorsza niż w czasie poprzedniego spowolnienia gospodarczego z 3 / 5
początku XXI wieku. W związku z tym spodziewane zejście S&P 500 do minimum odnotowanego w tamtym cyklu koniunkturalnym nie wydaje się nadmiernie pesymistycznym oczekiwaniem. Takiemu scenariuszowi powinny towarzyszyć: dalsza deprecjacja euro, przynajmniej do 1,17-1,18 USD, wyprzedaż surowców prowadząca do osiągnięcia przez cenę miedzi 3-3,3 tys. USD za tonę, ropę 53 USD za baryłkę, a indeks CRB - poziomu 230 pkt. To pociągałoby za sobą w dół notowania aktywów (akcji, walut i obligacji) na rynkach wschodzących. Indeks cen akcji MSCI EM osiągnąłby 400 pkt., czyli byłby o około 1/4 niżej niż obecnie. WIG zejdzie do 22,5 tysiąca pkt.? Jedną z metod prognozowania notowań jest wykorzystanie formacji kanału, którym określa się dwie równolegle biegnące na wykresie linie. W momencie, kiedy następuje opuszczenie kanału, można oczekiwać ruchu równego jego wysokości, czyli różnicy pomiędzy prostymi ograniczającymi formację. W obecnej sytuacji można tę zależność wykorzystać przy próbie szacowania przyszłości warszawskiego parkietu. W połowie października WIG opuścił blisko roczny kanał spadkowy, którego wysokość wynosiła 25 proc. Potencjał malejący, związany z tą formacją, wyczerpie się po zejściu indeksu do 22,5 tys. pkt. Główną przeszkodą na drodze do tego poziomu jest 26,2 tys. pkt (luka hossy z 29 XI). Rynki wschodzące w opałach 4 / 5
Pesymistyczne oczekiwania dotyczące zachowania warszawskiego parkietu znajdują potwierdzenie w prognozach dla rynków wschodzących. Można spodziewać się, że utrzyma się podwyższona niechęć do podejmowania ryzyka wśród globalnych inwestorów, co powodowałoby, że aktywa z emerging markets wypadałyby gorzej od tych z rynków rozwiniętych. Analiza techniczna wskazuje, że indeks cen akcji MSCI EM nie osiągnął jeszcze kluczowego wsparcia, jakim jest 400 pkt. Z obecnego poziomu oznaczałoby to jeszcze pokaźną zniżkę, ale w porównaniu z październikowym minimum, ustanowionym przy 454 pkt, już relatywnie niewielki spadek. Dolar pozostanie w cenie Coraz więcej wskazuje na to, że amerykański rynek akcji nie obroni się przed spadkiem do dołków internetowej bessy. Dla S&P 500 to strefa 777-800 pkt. Takiemu scenariuszowi towarzyszyłaby zapewne aprecjacja dolara, a ta wywierałaby presję na ceny surowców oraz aktywa z rynków wschodzących, w tym także złotego i nasze obligacje. Słabość odbicia kursu EUR/USD po trwającej od połowy lipca przecenie jest mocnym argumentem na rzecz dalszej wyprzedaży wspólnej waluty. Można oczekiwać zejścia euro w rejon przynajmniej 1,17-1,18 USD. To sprzyjałoby osiągnięciu przez cenę miedzi 3-3,3 tys. USD za tonę. 5 / 5