Sobota - dzień zerowy Do "Jagny" zjeżdżaliśmy przez całe popołudnie. Pierwsi uczestnicy przybyli ok. godziny 15, a ostatni ok. 20. O godz. 18.00 była obiadokolacja, po której część uczestników wyszła z Jackiem na krótką przebieżkę. Niedziela - dzień pierwszy Słoneczny poranek rozwiał wszelkie obawy i niepewność przed pierwszym górskim treningiem. Raźno ruszyliśmy w stronę Szrenicy. Drogę do schroniska Pod Łabskim Szczytem pokonaliśmy intensywnym marszobiegiem, grzejąc się w słońcu. W samym schronisku zrobiliśmy przepak i po kilku porcjach rewelacyjnej herbaty z imbirem zaczęliśmy wspinać się Mokrą Drogą w kierunku grzbietu, z którego rozchodziły się drogi w dwie strony do Śnieżnych Kotłów lub na Łabski Szczyt. Niestety, łaskawa dotychczas pogoda postanowiła przetestować naszą odporność - mocno się zachmurzyło i zaczęło wiać. Na skrzyżowaniu dzielimy się na dwie grupy - jedna biegnie w lewo, na Kotły do których pozostało ok. półtora kilometra, a druga udaje się w dwukilometrową trasę do schroniska. Grupa "lewa" Kotły ledwie zobaczyła, ale sama trasa - dzięki mocno ubitemu śniegowi - była lekka i przyjemna. Za to pełna dziur droga od skrzyżowania na Szrenicę była jednym z cięższych odcinków. Wszyscy spotkaliśmy się na przepaku w szrenickim schronisku, a utracone kalorie uzupełnialiśmy pyszną szarlotką. Droga w dół była błyskawiczna - prawie siedmiokilometrowy szlak przez Halę Szrenicką i Kamieńczyk pokonywaliśmy w 30-40 minut. W sumie wyprawa zajęła ok. 4 godzin. Po obiadokolacji był nastał czas na zajęcia na sali, z których jedna godzina przeznaczona była na pracę nad techniką, a druga - na ćwiczenia siłowe z użyciem piłek, taśm i ciężaru własnego ciała oraz rozciąganie. W dalszej części obozu zajęcia te okazały się dla wielu uczestników obozu odkryciem (spora grupa uczestników po raz pierwszy w życiu rozciągała się poprawnie, pracując nie tylko nad dwugłowym i łydką...), a dla wszystkich - ochroną przed kontuzjami i 1 / 5
szansą na przetrwanie intensywnego biegania. Nieodłącznym elementem zajęć z rozciągania były indywidualne konsultacje dotyczące spiętych mięśni, blokad i innych nieprawidłowości. Poniedziałek - dzień drugi W poniedziałek było lżej. Przed południem dla rozgrzewki biegaliśmy z uśmiechem przed kamerą, żeby po chwili stracić uśmiech na dwukilometrówkach. Na szczęście zaraz potem była sala i porządne rozciąganie. Po obiedzie ponownie zajęcia z techniki biegowej. Na tych zajęciach pojawiły się już płotki... Wtorek - dzień trzeci I znowu góry. Cel podobny - schronisko Pod Łabskim Szczytem i Szrenica, ale tym razem pod Łabski docieramy nieco inną trasą, przebijając się przez wysoki śnieg. Od zejścia z Drogi Pod Reglami nie ma mowy o biegu, ale za to siła nóg wystawiona jest na niezłą próbę. Zupełnie inna jest za to pogoda - słonecznie i bezwietrznie. W schronisku pod Łabskim ponownie miła pani serwująca herbatę z imbirem. Po szybkim marszu na skrzyżowanie wszyscy biegniemy na Kotły, które widać rewelacyjnie. Wielkie wrażenie robią kotłujące się na okolicznych szczytach chmury. Droga powrotna na krzyżówkę, a potem na Szrenicę przebiega w doskonałej atmosferze, a błękitne niebo i zamrożony, biały świat robią niesamowite wrażenie. W schronisku ponownie przepak, szarlotka, odpoczynek i pędem w dół. Okazało się, że większość osób mimo mniejszej spinki niż dwa dni wcześniej poprawiła swój czas... Po trzech dniach intensywnego biegania wieczór należał do basenu. Relaks w wodzie, połączony z delikatnym rozciąganiem oraz sesje w saunie wpompowały we wszystkich nową 2 / 5
energię i usunęły zmęczenie ostatnich treningów. Następnego dnia miały być biegówki, więc pytaniem wieczoru było: dadzą w kość, czy będą dniem relaksu? Środa - dzień czwarty Jakuszyce przywitały nas przyzwoitą pogodą, dobrym sprzętem i świetnie przygotowanymi trasami. Po sześciokilometrowej, zapoznawczej, wycieczce na Rozdroże i z powrotem przyszedł czas na wycieczkę w górę. Niestety, tam trasy nie były przygotowane, więc o świeżo nabytych umiejętnościach ślizgu czy nawet dwukroku mogliśmy zapomnieć - powoli sunęliśmy pod górę. Jednak występujące u niektórych niezadowolenie z tej sytuacji było bardzo krótkie - przedzieraliśmy się przez las tak pięknie ośnieżony, tak spokojny i pusty, że wynagradzało to każdy wysiłek. Po kilkudziesięciu minutach dotarliśmy do schroniska "Orle", gdzie odpoczęliśmy i tradycyjnie spróbowaliśmy przysmaku odwiedzanego miejsca. Tym razem były to racuchy. Powodzeniem przebiły nawet Ciechana miodowego. Powrót do Jakuszyc minął spokojnie. Oprócz otartych dwóch palcy cała wycieczka nie odnotowała większych strat. Wieczorem, rzecz niebywała, nie było żadnych zajęć! Ufff... Ostatnie godziny środy upłynęły na wykładzie Jacka na temat metodyki planowania treningu biegowego oraz ogólnych dyskusjach i dzieleniu się własnymi doświadczeniami w tym zakresie. Czwartek - dzień piąty W miarę bezbolesny poranek dał odpowiedź na wtorkowe "pytanie dnia". Wycieczka na biegówkach, choć niewątpliwie wymagała wysiłku, ogólnie przyczyniła się do koniecznej regeneracji nadwyrężonych już nieco stawów, a mięśniom wystarczyło trochę "izotonika" w wolny środowy wieczór i dobry sen. Zatem kilkukilometrowy podbieg na Zakręt Śmierci i szybki zbieg z powrotem nie sprawił większych problemów. Dalsza część dnia należała do zajęć na sali - zaraz po południu były dwie godziny rozciągania i 3 / 5
ćwiczeń siłowych. Wieczorem zaś zajęcia z techniki biegowej. Wszystkie dotychczasowe skipy, wieloskoki, wykroki, pędzle płotkarskie znalazły swe ukoronowanie podczas ostatecznego sprawdzianu - biegu przez płotki. Wszyscy wykonywali je z przyjemnością, a jeden z uczestników obozu, który dotychczas miał problem z prawidłowym skłonem, odnalazł w sobie ducha dziesięcioboisty (którym był lata wcześniej) i przez płotki nie tyle biegał, co płynął. Bieg przez płotki to piękna dyscyplina! Piątek - dzień szósty Po kilku dniach treningów, z niewiadomych powodów sprawiających wrażenie odprężenia, obóz musiał zakończyć się mocnym akcentem. Zadanie na piątek było krótkie i proste - jak najszybciej dostać się z Jagny na Szrenicę. Aby było ciekawiej wyścig odbywał się z handicapem - najsłabsi startowali pierwsi z taką przewagą czasową, aby wszyscy mogli się spotkać wbiegając do schroniska. Plan był dobry, a czasy wyznaczone z całkiem dobrą precyzją. Swoje trzy grosze musiała wsadzić jednak Matka Natura, która postanowiła pohulać nad Szrenicą. I o ile od Kamieńczyka czuć było wiatr, o tyle powyżej Hali Szrenickiej był to już wiatr huraganowy. W związku z tym, ze względów bezpieczeństwa, większość biegaczy została na Hali lub nawet zawróciła z drogi między Halą a Szrenicą. Zatem wyścig - obfitujący w wiele ciekawych zdarzeń na trasie - nie został w pełni rozstrzygnięty. Powrót, jak zwykle szybki, nie nastręczył już żadnych problemów. Wieczorem ponownie basen z ćwiczeniami relaksacyjnymi, rozciąganiem i zbawienną sauną. Sobota - dzień siódmy Czuć już atmosferę końca. Część uczestników i kadry wyjeżdża rano, ale spora grupa pod wodzą Jacka wybiega na zupełnie relaksacyjny, kilkunastokilometrowy bieg Drogą Pod Reglami. Tak zakończył się obóz zimowy. Ale świeżo nawiązane kontakty, przyjaźnie, poczucie mocy w 4 / 5
nogach sprawiają, ze większość osób pyta, czy latem też będzie taki obóz? A czy coś będzie w ciągu roku? I co można w tej sytuacji zrobić...? 5 / 5