Nie tak pomyślny anarchokapitalizm - w odpowiedzi Jakubowi Bożydarowi Wiśniewskiemu Autor: Paweł Nowakowski Libertarianism, while vital and true cannot be merely graven in stone tablets; it must be a living theory, advancing through writing and discussion, and through refuting and combatting errors as they arise. Murray Newton Rothbard Intelektualny spór na linii anarchokapitalizm minarchizm jest jednym z dwóch głównych tematów dyskutowanych w obrębie libertariańskiej filozofii politycznej, a dorównać mu może tylko debata na temat filozoficznych fundamentów tego nurtu. Historycznie ciężar dowodu na zasadność istnienia państwa leżał na minarchistach, gdyż przesłanki libertarianizmu prowadzą prima facie do ładu bezpaństwowego. Z czasem jednak ciężar dowodu zaczął się wyrównywać, tak że dziś zarówno jedni, jak i drudzy są intelektualnie zobowiązani do przedstawiania kontrargumentów względem adwersarzy. Przy czym anarchokapitaliści mają przeciwko sobie nie tylko minarchistów, lecz przynajmniej hipotetycznie przedstawicieli wszelkich teorii, które opowiadają się za koniecznym istnieniem państwa. Garść kontrargumentów przedstawił w artykule Kilka uwag o stabilności libertariańskiej anarchii i możliwościach obronnych dobrowolnego społeczeństwa, opowiadający się za anarchią prywatnej własności Jakub Bożydar Wiśniewski. W tekście tym dzieli podstawowe zarzuty względem anarchokapitalizmu na mniej i bardziej wyrafinowane. Uznając pierwsze z nich za szeroko odparte w podstawowej literaturze, przechodzi bezpośrednio do tych argumentów za państwem, które głoszą, że jest to instytucja konieczna dla zapewnienia wewnętrznego i zewnętrznego pokoju społecznego, gdyż jak referuje stan libertariańskiej anarchii musi doprowadzić do konfliktu o władzę pomiędzy lokalnymi zbrojnymi gangami lub też do przejęcia władzy przez zewnętrznego agresora najczęściej w postaci innego państwa.
W kwestii ładu wewnętrznego (to znaczy porządku społecznego na danym terenie) Wiśniewski bardzo trafnie wskazuje, że w libertarianizmie nie chodzi o zwyczajne zniesienie państwa. Przypomina za innymi teoretykami, że kluczowe znaczenie dla wprowadzenia w życie anarchii własności prywatnej ma mentalność danego społeczeństwa. Jeśli ona się nie zmieni, zniesienie państwa nic nie da, gdyż przesiąknięte etatystyczną mentalnością grupy pogrążą się w walce o ustanowienie nowych struktur władzy państwowej, co doprowadzi do anarchii w tym sensie, w jakim słowa tego używa się potocznie. Natomiast anarchia libertariańska, czyli uporządkowana, nie ma mieć z takimi procesami nic wspólnego. Zasadniczo zgadzając się z taką wykładnią anarchokapitalistycznego libertarianizmu, można jednak wprost zadać pytanie, czy gdyby hipotetyczna jednostka bądź grupa o poglądach anarcho-libertariańskich miała akurat sposobność do odsunięcia aktualnie rządzących od władzy i nie zastępować ich innymi, powinna to uczynić w sytuacji braku odpowiedniej nadbudowy społecznej do pomyślnego zaistnienia anarchokapitalizmu. Czy choćby wówczas, gdy społeczeństwo nie jest jeszcze odpowiednio przygotowane ideologicznie, państwo nie zyskuje w libertarianizmie statusu zła koniecznego nawet tylko tymczasowo? A może wręcz przeciwnie: zło wolno zwalczać, więc wolno zwalczać państwo także wtedy, gdy etatystyczna mentalność jest powszechna, i nie trzeba zważać na konsekwencje przewidywanego, także przez Wiśniewskiego, chaosu w społeczeństwie ogarniętym walką o etatystyczną schedę 1? Innymi słowy, czy w obliczu zaistnienia takiej możliwości awangarda libertarianizmu ma etyczny obowiązek czy etyczny zakaz likwidacji aparatu władzy, gdy nadbudowa społeczna nie jest jeszcze libertariańska? Nieco mniej ważne, gdyż techniczne a nie etyczne, jest pytanie o to, kiedy jest ten moment, który Wiśniewski uważa za odpowiedni, by wprowadzić libertarianizm. W jego artykule czytamy, że wyłącznie wtedy, gdy etatyzm ( ) stanie się wystarczająco niepopularny. Czy dysponujemy tutaj jakimiś mierzalnymi kryteriami, pozwalającymi ocenić, czy nadszedł już właściwy czas, czy pozostaje nam oprzeć się na intuicji libertariańskich działaczy? Dalsza część artykułu poświęcona jest argumentacji za poglądem, że państwo nie jest konieczne (potrzebne) także w perspektywie relacji zewnętrznych (to znaczy do obrony terytorialnej przed obcymi najeźdźcami). Autor przedstawia pięć argumentów.
Pierwszy z nich jest argumentem z zakresu socjologii politycznej i znany jest już od Rothbarda. Istnieje szansa twierdzi Wiśniewski że anarchokapitalistyczny sposób organizacji stosunków społecznych okaże się na tyle atrakcyjny dla cudzoziemców, że sami staną się libertarianami, w efekcie czego państwa opierające się, zgodnie z libertarianizmem, głównie na opinii rządzonych przestaną dysponować siłą wystarczającą do ataku na społeczność bezpaństwową. Taka szansa rzeczywiście istnieje, jednak wydaje się, że jest ona bardzo niewielka na tyle niewielka, iż nie należałoby rozsądnie spodziewać się takiego biegu wydarzeń. Argument ten nie bierze na przykład pod uwagę różnorakich etosów dominujących w różnego rodzaju społecznościach. Dobrodziejstwa społeczeństwa dobrowolnego są dobrodziejstwami z libertariańskiego punktu widzenia według osób najwyżej ceniących w libertariański sposób pojętą wolność i pomyślność w sferze gospodarczej (jeśli założymy w uproszczeniu, że dobrowolne społeczeństwo będzie funkcjonować według zasad leseferyzmu). Faktem jest istnienie wielu społeczeństw i społeczności, które takimi wartościami wręcz gardzą, a więc nastanie anarchokapitalizm u sąsiadów może być nawet impulsem do zaostrzenia istniejącego prawa i moralności czego przykładem mogą być państwa, w których rządy przejmują islamscy radykałowie, idący po władzę nie z powodów pozytywnych, lecz negatywnych przeciw Zachodowi. Oczywiście możliwe są też ruchy w drugą stronę i one również miały miejsce w rzeczywistości, jednak są to procesy mające wiele uwarunkowań i niedające się uprościć do modelowej sytuacji ceteris paribus. Ponadto i ten argument wydaje się być ważniejszy jeśli wolność w danej wspólnocie miałaby być tak atrakcyjna dla cudzoziemców, to nie ma podstaw by sądzić, że byłoby tak tylko w przypadku takiej dawki wolności, jaką zapewnia anarchokapitalizm. Więcej wolności byłoby zawsze lepsze niż mniej wolności. Jednak tego rodzaju zarażanie się wolnością nie wystąpiło na większą skalę. Era klasycznego liberalizmu była krótka i terytorialnie bardzo ograniczona. Na koniec warto zwrócić uwagę na przekonywającą i znajdującą potwierdzenie w faktach koncepcję Hansa- Hermanna Hoppego, że militarnie silniejsze są państwa prowadzące bardziej wolnościową politykę gospodarczą. Odwołując się ściśle do argumentu Wiśniewskiego, osłabienie poparcia dla państwa wśród populacji sąsiadującej z anarchokapitalistami przełoży się prędzej nie, jak chce ten autor, na osłabienie militarne, lecz na osłabienie etatyzmu, a w ślad za tym, na bardziej liberalną
politykę gospodarczą i w efekcie na wzrost (a nie osłabienie) potencjału militarnego tego państwa. Drugi argument jest argumentem natury ekonomicznej. Teoria ekonomiczna głosi, że wolna inicjatywa przekłada się na bogactwo, stąd anarchokapitaliści byliby atrakcyjnym partnerem handlowym dla sąsiadów, dlatego też nie opłacałoby się ich najeżdżać. Liczne przykłady historyczne pokazują, że tendencja jest raczej odwrotna: na cel najazdów wybierano raczej właśnie krainy bogate i zasobne. Ponadto także w ramach tego argumentu Wiśniewski zakłada, że inne państwa nasycone są konkretnymi wartościami w tym przypadku chęcią bogacenia się poprzez handel zagraniczny. W szczególności jednak różnego rodzaju reżimy opierające się na potężnej dawce ideologii wcale nie muszą generować postaw prohandlowych, a mogą nawet co również znajduje odzwierciedlenie w świecie współczesnym przekładać ideologię ponad materialny dobrobyt, który byłby efektem otworzenia się na wymianę międzynarodową. Z pomocą przychodzi tu też teoria preferencji czasowej. Nawet w przypadku braku tego rodzaju uwarunkowania ideologicznego, tylko państwa/rządy/społeczeństwa/jednostki o niskiej preferencji czasowej byłyby skłonne do zainwestowania w spodziewany przyszły dobrobyt (i to o tyle, o ile ukształtowałaby je odpowiednia teoria ekonomiczna). Tymczasem wśród większości współczesnych rządów i społeczeństw obserwuje się wysoką stopę preferencji czasowej, można więc się spodziewać nastawienia, że w obliczu braku struktur wojskowych sąsiada, lepiej go najechać czy też wyzwolić ze stanu strasznej anarchii, a w zamian za to korzystać z jego bogactwa. Pamiętając, że krytykowany argument ma naturę ekonomiczną, a nie etyczną, opisywaną tu alternatywę można przedstawić tak: lepiej mieć niewolnika czy targować się z osobą wolną? Teoria ekonomiczna dysponuje mocnymi argumentami, że na dłuższą metę lepiej targować się z osobą wolną, jednak psychologia społeczna, mająca na uwadze stopę preferencji czasowej, mówi co innego o ludzkich wyborach. Dość niecodzienny jest jeden argument pomocniczy Wiśniewskiego: nietrudno sobie wyobrazić, iż członkom rzeczonego [anarchokapitalistycznego] społeczeństwa łatwo byłoby wejść w sojusze militarne z rządami państw, którym na owych korzyściach by zależało. Nie odbierając tego cytatu dosłownie (że poszczególne jednostki układają się z poszczególnymi państwami w imię zabezpieczenia wymiany handlowej) trudno wyobrazić sobie, żeby jakaś prywatna policja, nieposiadająca monopolu na danym terytorium (vide wolna
konkurencja między agencjami ochrony), zawierała sojusze międzynarodowe. Albo, ujmując rzecz dobitniej aby to państwa zawierały sojusze z nią. Byłby to zbyt wysoki koszt dla tych państw, aby w imię wymiany handlowej z poszczególnymi firmami zawierać sojusz zbrojny z reprezentującą te firmy agencją i to reprezentującą je w danym okresie, bo przecież nie da się wykluczyć, że klienci odpłyną do innej agencji (idąc śladem zdawkowego argumentu Wiśniewskiego, prakseologicznie wnioskuję, że to agencja reprezentowałaby swoich klientów w sojuszu zabezpieczającym wymianę handlową z innym państwem/społeczeństwem). Przede wszystkim jednak sojusz byłby dla takiego państwa nieopłacalny wojskowo ze względu na, jak można się spodziewać, względnie słabe wyposażenie wojskowe poszczególnych agencji, które osobno dysponowałaby mniejszym kapitałem niż państwa (dobrowolność uczestnictwa vs przymus, a co za tym idzie przypuszczalnie mniejsza liczba klientów agencji od liczby klientów współczesnego państwa choćby biorąc pod uwagę dane uśrednione czy nawet medianowe), a po drugie nie musiałaby mieć bodźców ekonomicznych do rozwoju środków obronnych z prawdziwego zdarzenia, gdyż jej utrzymanie pociągałoby za sobą znaczne zwiększenie składek ubezpieczeniowych dla klientów. Ci mogliby wówczas przenieść się do innej agencji. Zależy to od stopy preferencji czasowej i oceny potencjalnego zagrożenia. Co więcej, obrona terytorialna miałaby siłą rzeczy charakter inkluzywny od bomb wroga bronieni byliby nie tylko klienci agencji posiadającej system antyrakietowy, ale wszyscy mieszkańcy danego terytorium, w tym osoby niezrzeszone w żadnej agencji. To dodatkowo osłabia motywację do partycypacji finansowej w rozwijaniu potencjału obronnego zwłaszcza wśród osób z wysoką preferencją czasową lub niezauważających zagrożenia ze strony sąsiadów. Trzecim argumentem Wiśniewskiego jest znany argument pragmatyczny. Jest bardzo krótki, więc można go zacytować: Społeczeństwo dobrowolne z definicji pozbawione byłoby struktur władzy, które mógłby przejąć ewentualny agresor. Tym samym kontrola takiego społeczeństwa przez ewentualnego zwycięskiego agresora byłaby bardzo trudna, jeśli nie niemożliwa, a w każdym razie wysoce nieopłacalna. Argument ten jest bardzo słaby i można go obalić jednym zdaniem: jeśli faktycznie stworzenie struktur władzy ab ovo jest tak trudne, to jakim cudem praktycznie cała Ziemia (tam, gdzie warunki są sprzyjające do życia) jest opanowana przez państwa? Kiedy na przykład Cesarstwo Rzymskie czy
konkwistadorzy podbijali rozmaite ludy, sami budowali potrzebne struktury władzy, i nie było to dla nich zbytnim obciążeniem. Poza tym, skoro przed zaistnieniem państwa musieli istnieć niezrzeszeni w państwa ludzie, nie da się uciec przed wnioskiem, że państwa musiały powstawać właśnie ab ovo. Najwyraźniej więc nie są to trudy ponad siły, gdyż jak widać zostały pokonane, zaś etatyści mają się całkiem dobrze. Kolejny, czwarty argument Wiśniewskiego ma charakter ekonomiczny, jest powtórzonym argumentem Rothbarda Hoppego i jest przekonywający tylko częściowo. Autor pisze, że dobrobyt społeczeństwa dobrowolnego przełożyłby się na przewagę wojskową nad wrogim państwem (przewagę potencjału obronnego nad ofensywnym by być dokładnym). Wobec tego argumentu stosują się kontrargumenty przedstawione już powyżej (przy okazji krytyki argumentu numer dwa). Należy też dodać, że obecne zaawansowanie technologiczne i specjalizacja sprzętu wojskowego sprawia, że kosztowna broń defensywna (tarcze antyrakietowe, zaawansowane systemy rozpoznawania itd.) byłaby zupełnie nieprzydatna w powszedniej działalności agencji ochrony, która to działalność przyjmuje na co dzień charakter głównie policyjny. Ekonomiczna pokusa podjęcia ryzyka traktowania obronności zewnętrznej jako dobra drugiej kategorii jest więc wysoka w przypadku klientów, a co za tym idzie, również w odniesieniu do agencji. Rację ma Wiśniewski, kiedy dalej w ramach tego argumentu pisze, że utrudnieniem dla najeźdźcy byłoby prawdopodobne (choć niekonieczne) powszechne uzbrojenie dobrowolnego społeczeństwa. Jednak z tego rodzaju utrudnieniem musieli się już nieraz spotykać niektórzy najeźdźcy, a mimo to nie rezygnowali z najazdu na państwa, w których posiadanie broni było powszechne, nawet pomimo rozległego podporządkowania życia obywateli rządowi. Przy czym trzeba tu oddać autorowi, że faktycznie w anarchii bardziej prawdopodobne byłoby to, że ludzie w legalny sposób posiadaliby broń znacznie bardziej zaawansowaną, niż tą, na której posiadanie zezwalają nawet najbardziej liberalne ustawodawstwa współczesnego świata. Jeśli zaś chodzi o pogląd, że powszechne posiadanie broni przełoży się na poważny opór partyzancki, jest to również pogląd poprawny, jednak znów tego rodzaju uwarunkowania nie odwodzą najeźdźców od wojny (vide np. ataki Rosji i USA na Afganistan). Dodatkowo należy zauważyć, że aby tego rodzaju opór partyzancki był skuteczny, nie wystarczy masowe posiadanie broni, potrzeba też sprzyjającego ukształtowania terenu. W przypadku Afganistanu są to trudno dostępne tereny
górskie, co sprawia, że żyjącymi tam społecznościami w ogóle trudno rządzić to, czy mają one broń czy nie, schodzi na dalszy plan. Ostatni, piąty argument autora, jest nie dość ścisły z formalnego punktu widzenia. Wiśniewski sądzi, że istnienie słabych militarnie państw małych i karłowatych obala logikę procesu historycznego, według którego państwa silne dążą do podporządkowania sobie państw słabszych. Z pewnymi zastrzeżeniami zgadzam się z tym poglądem. W szczególności jako historyczny indeterminista nie uważam, że istnieje jakiś konieczny bieg procesów historycznych, a nawet jeśli istnieje, to jest on niepoznawalny. Problem jednak w tym, że przeciwnik anarchokapitalizmu wcale nie musi w taką prawidłowość wierzyć. Może mu chodzić jedynie o to, czy społeczność anarchokapitalistyczna potrafiłaby skutecznie przeciwstawić się najeźdźcy na wypadek najazdu, który przecież nie musi nastąpić, tak samo jak niezamknięty na klucz dom, nie musi zostać obrabowany. Dodatkowo można wskazać na możliwość występowania pewnych sytuacji marginalnych (w rozumieniu Mengerowym). Być może przed aneksjami państw karłowatych powstrzymuje duże państwa analiza kosztów i być może w innych okolicznościach historycznych (a historia dostarcza takich przykładów) do aneksji by doszło. Czynnikiem hamującym może być na przykład groźba wykluczenia ze wspólnoty międzynarodowej, sankcje ekonomiczne, spadek popularności rządu. Nie zapominajmy również o sojuszach, których członkami są również małe państwa, a zwłaszcza o artykule piątym Paktu Północnoatlantyckiego, w obliczu którego przynajmniej z założenia porównywanie potencjału militarnego poszczególnych państw ma dalece mniejsze znaczenie, jeśli któreś z nich jest członkiem NATO. Wszystko to są jednak okoliczności historyczne, które podlegają zmianom. Podsumowując, uznaję argumentację Wiśniewskiego za nieprzekonywającą. Prima facie anarchokapitalizm rzeczywiście zdaje się wynikać z deontologicznie ujmowanego libertarianizmu, jednak wspomagające tę perspektywę argumenty konsekwencjonalistyczne nadal nie są ostatecznie przekonywające, i to nie tylko z tych powodów, o których wspomniałem powyżej. paweln3000@gmail.com https://twitter.com/paw_nowakowski 1 Por. koncepcję Hansa-Hermanna Hoppego, określającego walkę o władzę jako konkurencję w produkcji antydóbr (bads), którą ocenia jako niepożądana zwłaszcza, gdy ma ona miejsce w demokracji.