Le cie li na uro czy sto ści 70. rocz ni cy zbrod ni ka tyń skiej. cję, prze ry wa jąc swo je pro gra my. To naj więk sza



Podobne dokumenty
Zginęli w katastrofie 10 kwietnia 2010 r.: Prezydent LECH KACZYŃSKI. Małżonka Prezydenta MARIA KACZYŃSKA

Rozwiązywanie umów o pracę

Katastrofa samolotu z Prezydentem RP

Rozbił się samolot TU-154 z parą prezydencką na pokładzie

POLA ELEKTROMAGNETYCZNE

Pamięci ofiar katastrofy pod Smoleńskiem

ŻEGNAMY PRZYJACIÓŁ NASZEJ SZKOŁY

Rewolucja dziewczyn na informatyce

Liturgia eucharystyczna. Modlitwa nad darami œ

Liturgia eucharystyczna. Modlitwa nad darami œ

Kluczpunktowaniaarkusza Kibicujmy!

Kluczpunktowaniaarkusza Kibicujmy!

W Nadzwyczajnej Sesji uczestniczyło 21 Radnych Rady Miejskiej w Kozienicach. Lista obecności Radnych stanowi integralną część niniejszego protokołu.

PRAWO ODRĘBNEJ WŁASNOŚCI LOKALU

Harcmistrz Ostatni Prezydent RP na uchodźstwie Ryszard Kaczorowski

Protokół z XLV Sesji Rady Gminy w Kondratowicach odbytej w dnia 12 kwietnia 2010 roku

KRYTERIA OCENIANIA ODPOWIEDZI Próbna Matura z OPERONEM i Gazetą Wyborczą. Wiedza o społeczeństwie Poziom podstawowy

Opakowania na materiały niebezpieczne

W I L K A P R Z E W A G A P R Z E Z J A K O Ś Ć Master Key

Obcinanie gałęzi i ścinanie drzewa

przekrój prostokàtny

Wyniki pierwszego kolokwium Podstawy Programowania / INF

I. TE MAT LEK CJI: W a dza usta wo daw cza, czy li kto two rzy pra wo II. ZA O E NIA ME TO DYCZ NE:

Konstrukcja szkieletowa

Protokół Nr XXXVIII/ 10 z sesji Rady Miejskiej w Cedyni odbytej 16 kwietnia 2010r. w sali Urzędu Miejskiego w Cedyni.

KRYTERIA OCENIANIA ODPOWIEDZI Próbna Matura z OPERONEM. Wiedza o społeczeństwie Poziom rozszerzony

Gwarantowana Renta Kapitałowa. Ogólne warunki ubezpieczenia

Wilno: magia historii

Nowe zasady prowadzenia ewidencji odpadów

WYDANIE SPECJALNE TRAGEDIA W SMOLEŃSKU

ORGANIZACJA I ZARZĄDZANIE WSTĘP...9 ISTO TA I PRZED MIOT NA UKI O OR GA NI ZA CJI...11

Montaż okna połaciowego

Wy daw ca - GREMI MEDIA Sp. z o.o. z sie dzi bą w War sza wie przy ul. Pro sta 51, płat nik VAT za re je stro wa ny

Lista ofiar katastrofy samolotu rządowego lecącego na obchody 70 rocznicy Zbrodni Katyńskiej w dniu 10 kwietnia 2010 roku

FASADY FOTOWOLTAICZNE

Modele odpowiedzi do arkusza Próbnej Matury z OPERONEM. Wiedza o społeczeństwie Poziom podstawowy

ZA CHRYSTUSEM HYMN V SYNODU

UROCZYSTOŚCI UPAMIĘTNIAJĄCE 7. ROCZNICĘ KATASTROFY SMOLEŃSKIEJ

Skąd się bie rze si ła drę czy cie li?

Marzec 01 / 2010 / 22 // Cena 59,99 zł (w tym 7% VAT) // ISSN // INDEKS System AMRON P I S M O R E K O M E N D O W A N E P R Z E Z

ARKUSZ PRÓBNEJ MATURY Z OPERONEM JĘZYK NIEMIECKI

Układanie wykładzin podłogowych

Układanie paneli z PCV

Z OKAZJI GMINNEGO DNIA STRAŻAKA

Gdynia upamiętniła ofiary katastrofy smoleńskiej

w umowach dotyczących

Modele odpowiedzi do arkusza Próbnej Matury z OPERONEM. Chemia Poziom podstawowy

Na uczy ciel jest oso bą wspo ma ga ją cą,

STA TUT ZWI Z KU KY NO LO GICZ NE GOWPOL SCE

Na jaką pomoc mogą liczyć pracownicy Stoczni?

Fotografia kliniczna w kosmetologii i medycynie estetycznej

Opis tech nicz ny. Prze zna cze nie

ARKUSZ PRÓBNEJ MATURY Z OPERONEM CHEMIA

SEBASTIAN SZYMAŃSKI ZA CHRYSTUSEM HYMN V SYNODU DIECEZJI TARNOWSKIEJ

Re no wa cje bez wy ko po we prze wo dów in fra struk tu ry

Otwar cie 1. Zna cze nie Otwar cie 1 ma na stę pu ją ce zna cze nia:

ul-czaspracy_kampoznaj-wzn-zus2011: :34 Strona 1

250 pytań rekrutacyjnych

Elżbieta Judasz. Prawo pra cy. pierwsze kroki

Jaki podatek. zapłaci twórca? podatki. prawo. Twór ca i ar ty sta wy ko naw ca w pra wie au tor skim

Ścianka z płyt gip so wo- -kar to no wych na rusz cie aluminiowym

Wpro wa dze nie dzie ci w tym wie ku

Ubezpieczenie Ryzyka Śmierci lub Kalectwa wskutek Nieszczęśliwego Wypadku. Ogólne Warunki Ubezpieczenia Umowy Dodatkowej do Ubezpieczeń Uniwersalnych

Ku czci Zygmunta Lechosława Szadkowskiego

Protokół z XXXVI Nadzwyczajnej Żałobnej wspólnej Sesji Rady Powiatu w Sandomierzu i Rady Miasta Sandomierza w dniu 16 kwietnia 2010 roku.

LISTA LAUREATÓW Nagroda IV stopnia zestaw do grillowania

Ogólne warunki umowy dodatkowej do ubezpieczeń uniwersalnych. Ubezpieczenie Składki

Środ ka mi ochro ny indywidualnej wska za ny mi w oce nie ry zy ka za wo do we go przy ob słu dze LPG są także: oku

JUŻ PRA CU JĄ! materiały prasowe

Piotr Wojciechowski PRAWO PRACY. Poradnik dla pracodawcy

bo na zie mi.pl

1. Zdecydowane masowanie wzdłuż ramienia: 2. Zdecydowane uciskanie całego ramienia: od nad garst ka w kie run ku ra mie nia

str. 28 DZIENNIK URZÊDOWY KG PSP 1 2 Zarz¹dzenie nr 3

SPRAWDZIAN KOMPETENCJI DRUGOKLASISTY. Kolorowe zadanie 2012

Metoda projekt w. badawczych. Po szu ku j¹c no wych spo so b w za in te re so -

Konstruowanie Indywidualnych Programów Edukacyjno-Terapeutycznych

Jak działa mikroskop? Konspekt lekcji

Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą. (dokończenie na str. 2 ) 1. Wydanie Numer 4/2010 ( 11 ) Kwiecień 2010 specjalne ISSN

o przetargach nieograniczonych na sprzedaż zespołów składników majątku Stoczni Gdynia SA

Modele odpowiedzi do arkusza Próbnej Matury z OPERONEM. Wiedza o społeczeństwie Poziom rozszerzony

WYDANIE SPECJALNE KWIECIEŃ 2010 NR 8 PRZEDSZKOLE NR 10 IM. MISIA USZATKA W KOSZALINIE

KRYTERIA OCENIANIA ODPOWIEDZI Próbna Matura z OPERONEM Geografia Poziom podstawowy

APE A L P E P L A P M A I M Ę I C Ę I C

Doskonalenie w zakresie edukacji zdrowotnej kurs dla nauczycieli wf w gimnazjach

1 3Przyj 0 1cie FOT. MAT. PRASOWE CUKIERNIA KACZMARCZYK. 58 magazyn wesele

Część I NOWE SPOJRZENIE NA OKRES DORASTANIA

2.1. Identyfikacja Interesariuszy. G4 25a

Recenzent: Prof. dr hab. Edward Nowak, Uniwersytet Ekonomiczny we Wrocławiu

Postępowanie z bielizną i odpadami w gabinetach medycyny estetycznej oraz obiektach sektora beauty

Medyczny laser CO2. C jaki aparat jest optymalny dla lekarza medycyny estetycznej/dermatologa?

Walizki. Walizki i pojemniki zamykane

Pierw sze in no wa cyj ne wdro że nie sys te mu EPC/RFID na pol skim ryn ku

Rozdział 4. Blokada nadgarstka PODSTAWY WSKAZANIA DO ZASTOSOWANIA ŚRODKI OSTROŻNOŚCI

Spis treści. Wstęp ZANIM SIĘ ZAPRZYJAŹNISZ DZIESIĘĆ CECH PRAWDZIWEJ PRZYJAŹNI... 18

OGسLNE ZASADY zamieszczania nekrolog w

Lp. Laureat Nagroda 1 Jarozlaw G. I stopnia 2 Jacek K. I stopnia 3 Przemysław B. I stopnia 4 Damian K. I stopnia 5 Tadeusz G. I stopnia 6 Bogumiła Ł.

Znak: BRM Rada Miasta Nowego Sącza

3. Pro po zy cje ćwi czeń z za kre su edu ka cji zdro wot no ru cho wej

Transkrypt:

LONdON 10 kwietnia 2010 issn 1752-0339 nowyczas wydanie specjalne nowyczas.co.uk Tragedia NarOdOwa Od tej chwi li las ka tyń ski bę dzie bu dził w nas wspo - mnie nie rów nież i dzi siej szej ka ta stro fy oświad czył Mar - sza łek Sej mu Bro ni sław Ko mo row ski, któ ry zgod nie z Kon sty tu cją przejął obo wiąz - ki pre zy den ta. Sta je my z po ko rą wo bec wy ro ku lo su, któ ry w prze dziw ny spo sób po - wią zał z tym miej scem ko lej ny dra mat na sze go Na ro du. Nikt nie prze żył ka ta stro fy sa mo lo tu pre zy denc kie go Tu -154 w Smo leń sku. Na po kła dzie był pre zy dent Lech Ka czyń ski z żo ną, ostat ni Pre zy dent RP na Uchodź stwie Ry szard Ka czo row ski, naj waż niej sze oso by w pań stwie oraz przed sta wi cie le wie lu or ga ni za cji i sto wa rzy szeń. Le cie li na uro czy sto ści 70. rocz ni cy zbrod ni ka tyń skiej. Wia do mość o tra ge dii lo tem bły ska wi cy obie ga ca ły świat. Naj więk sze sta cje te le wi zyj ne po da ją tę in for ma - cję, prze ry wa jąc swo je pro gra my. To naj więk sza ka ta stro fa w hi sto rii Pol ski pa da w ko men ta rzach. An giel sko ję zycz na sta cja te le wi zyj na Rus sia To day zmie nia układ pro gra mu: Po lish Tra ge dy do mi nu je so bot ni pro gram. Pierw sze in for ma cje o ka ta stro fie pojawiają się tuż po dzie wią tej trzy dzie ści cza su war szaw skie go. La ko - nicz na pil na de pe sza pra so wa do no si: Sa mo lot z pre zy den tem Le chem Ka czyń skim roz bił się przy lą - do wa niu na lot ni sku w Smo leń sku. Dwie mi nu ty póź niej jest już po twier dze nie rzecz ni ka pra so we go rzą du: Sa mo lot za ha czył o drze wo w cza sie lą do wa - nia, nie ca łe dwa ki lo me try od lot ni ska. Przy pręd ko ści, z któ rą le ciał ozna cza to, że za bra kło se kund. W Lon dy nie Po la cy od sa me go ra na dzwo nią do sie bie i wysyłają SMS-y prze ka zu jąc wia do mość o tym tra gicz nym wy da rze niu. Jed ni nie do wie rza ją, in ni py - ta ją dla cze go i jak do te go do szło. Do mi nu je prze ra że nie i szok. Polskie kościoły w Londynie przygotowują się do nabożeństw żałobnych. W katastrofie zginął również proboszcz kościoła pw. Andrzeja Boboli ks. prałat Bronisław Gostomski. W POSK-u wyłożono księgę kondolencyjną. Ambasada RP w Londynie udostępni do wpisów księgę kondolencyjną w niedzielę w godzinach 10.00-18.00 oraz od poniedziałku do środy w godzinach 10.0-12.30 i 14.00-16.00. Pre mier Do nald Tusk o tra ge dii do wia du je się w trak cie lo tu z Gdań ska do War sza wy. Nie dowierza. Tuż po wy lą do wa niu w sto li cy pę dzi na nad zwy czaj ne po sie dze nie Ra dy Mi ni strów. W tym sa mym cza sie jest już go to wa peł na li sta pa sa że rów rzą do we go sa - mo lo tu. Wia do mo, że oprócz pa ry pre zy denc kiej na po kła dzie znaj do wa ły się in ne oso bi sto ści w kra ju. Nie ca łą go dzi nę po ka ta stro fie zgod nie z Kon sty tu cją wła dzę w Pol sce przej mu je Mar sza łek Sej mu, Bro ni - sław Ko mo row ski. Rzecz nik MSN Piotr Pasz kow ski mówi dzien ni ka - rzom, że na po kła dzie znaj do wa ło się 88 osób oraz za ło ga samolotu.»iii

II tragedia narodowa 10 kwietnia 2010 nowy czas Ryszard Kaczorowski ostatni Prezydent II RP na uchodźstwie Ryszard Kaczorowski (ur. 26 listopada 1919 roku w Białymstoku) ostatni Prezydent RP na Uchodźstwie od śmierci swego poprzednika Kazimierza Sabbata, zmarłego nagle 19 lipca 1989 roku w Londynie, do 22 grudnia 1990 roku, gdy przekazał insygnia władzy prezydenckiej Lechowi Wałęsie (wśród nich insygnia Orderu Orła Białego i Orderu Odrodzenia Polski) w dniu jego zaprzysiężenia na prezydenta III RP. Równolegle z Ryszardem Kaczorowskim funkcję prezydenta (w kraju) pełnił generał armii Wojciech Jaruzelski. Był młodszym synem Wacława i Jadwigi z Sawickich Kaczorowskich. Przed wojną instruktor harcerski w Białymstoku. Po zajęciu miasta przez Armię Czerwoną tworzył Szare Szeregi, gdzie pełnił funkcję komendanta okręgu białostockiego. Aresztowany w 1940 roku przez NKWD, skazany na karę śmierci, zamienioną na dziesięć lat łagrów. Wywieziony na Kołymę, odzyskał wolność po podpisaniu układu Sikorski-Majski. Wstąpił do Armii Polskiej w Związku Sowieckim formowanej przez generała Władysława Andersa. Przeszedł szlak bojowy 2. Korpusu, walcząc m.in. pod Monte Cassino. Po wojnie pozostał na emigracji w Wielkiej Brytanii, gdzie ukończył Szkołę Handlu Zagranicznego. Ryszard Kaczorowski aktywnie działał w ZHP na emigracji. Był naczelnikiem harcerzy w latach 1955-1967, a następnie przewodniczącym Związku Harcerstwa Polskiego na uchodźstwie w latach 1967-1988. Pełnił też funkcję komendanta reprezentacji polskiej na Międzynarodowym Jubileuszowym Jamboree 1957 oraz komendanta Światowego Zlotu Harcerstwa na Monte Cassino w 1969 rokui w Belgii w 1982 roku. Działał na forum Rady Narodowej (parlament emigracyjny). W 1986 roku w rządzie na emigracji został ministrem do spraw krajowych. W 2004 roku został mianowany przez królową Elżbietę II honorowym kawalerem I klasy (Rycerzem Krzyża Wielkiego) brytyjskiego Orderu św. Michała i św. Jerzego. Wyróżnienie to otrzymał za wybitne zasługi dla brytyjskiej Polonii. Był postacią symboliczną dla kilku pokoleń Polaków. Pomimo ukończenia 90 lat nadal uczestniczył w licznych spotkaniach emigracyjnych. Często był obecny w kraju, gdzie patronował wielu wydarzeniom. Zginął w trakcie podróży do miejsca szczególnie mu bliskiego, miejsca mordu polskich oficerów, o których pamięć walczył przez całe swoje emigracyjne życie. Rząd emigracyjny nigdy nie przyjął sowieckiej wersji zbrodni katyńskiej. Przypominał światu, kto był jej sprawcą przez długie lata podtrzymywania cynicznego kłamstwa. Ryszard Kaczorowski był przedstawicielem tej niezłomnej postawy. Cześć Jego pamięci.

nowy czas 10 kwietnia 2010 III tragedia narodowa Dra mat lu dzi, dra mat ro dzin, dra mat w pań stwie - mó wi Jó zef Olek sy. To mo że za - szko dzić spraw no ści nie któ rych służb przy naj mniej na ja kiś czas do da je. Dla - cze go tak się dzia ło, że te ma szy ny la ta ły, sko ro by ło wia do mo, że są w fa tal nym sta nie. Ma rek Ju rek przy zna je, że oni nie po win ni le cieć ra zem. Polska armia została bez dowodztwa. Zginął Szef Sztabu Generalnego Wojska Polskiego gen. Franciszek Gągor. Dowódca Wojsk Lądowych gen. Tadeusz Buk, dowódca Marynarki Wojennej wiceadmirał Andrzej Karweta, dowódca sil specjalnych gen. Włodzimierz Potasiński oraz szef dowództwa operacyjnego polskiej armii gen. Bronisław Kwiatkowski i dowódca Sił Powietrznych gen. Andrzej Błasik. Zginął też wiceminister obrony narodowej Stanisław Komorowski, były ambasador RP w Londynie, a także biskup polowy Wojska Polskiego gen. Tadeusz Płoski. W jednej chwili polska została pozbawiona całego dowództwa armii. Punk tu al nie w po łu dnie na kra kow skim Wa - we lu dzwon Zyg mun ta ob wie ścił Kra ko wo wi i Pol sce ża ło bę. Co nam po zo sta je? Wiel ki ból i ża ło ba po wie dział me tro po li ta kra - kow ski kar dy nał Sta ni sław Dzi wisz. Peł nią cy już obo wiąz ki gło wy pań stwa mar sza łek Bro - ni sław Ko mo row ski ma dwa ty go dnie na ogło sze nie no wych wy bo rów pre zy denc kich. Dzi siaj je ste śmy zjed no cze ni, ra zem. Nie ma le wi cy, nie ma pra wi cy mó wi dzien ni - ka rzom za ła mu ją cym się gło sem. Ogła sza ty go dnio wą ża ło bę na ro do wą. Tuż po czter na stej pre mier Do land Tusk oznaj mia dzien ni ka rzom, że le ci do Smo leń - ska. Chwi lę po tem po ja wia się in for ma cja, że le ci tam rów nież pre mier Ro sji, Wła di mir Pu tin. Pla no wa ne jest spo tka nie obu pre mie - rów. Pre zy dent Ro sji Dimitrij Mie dwie diew i pre mier Wła di mir Pu tin mo dlą się w in ten cji ofiar ka ta stro fy. Wia do mo już, że pre zy dent Mie dwie diew przy go to wu je ode zwę do na ro - du pol skie go na 12 kwietnia ogłosi żałobę narodową w Rosji. TENPRZEKLĘTYKATYŃ Do ka ta stro fy lot ni czej do cho dzi w mo men - cie, gdy w war szaw skich stu diach te le wi zyj nych trwa ły ostat nie przy go to wa nia do re la cji z Ka ty nia. To waż ne wy da rze nie przy cią ga ło uwa gę opi nii pu blicz nej od wie lu dni. Gdy po ja wia się pierw sza wia do mość, nikt nie do wie rza. Relacje z miejsca wypadku przerywane są wypowiedziami ważnych osób w kraju. Alek - san der Kwa śniew ski mówi: Chciał bym zło żyć kon do len cje ro dzi nom wszyst kich ofiar. Nie znaj du ję słów, by wy ra zić żal. Kwa śniew ski mó wi o prze klę tym Ka ty niu, w któ rym wy mor do wa no eli tę II RP. Te raz, ci któ rzy zgi nę li, nie zdą ży li na wet od dać im hoł du. To jak cios no żem, ude rze nie w ser ce. Na te mat tra ge dii wy po wia da się tak że Lech Wa łę sa: To jest nie szczę ście dru gie po Ka ty niu, tam nam pró bo wa no gło wę od ciąć i te raz też zgi nę ła eli ta na sze go kra ju, uzu peł - nić to, to tro chę po trwa. Nie za leż nie od róż nic, stra ta in te lek tu al na wiel ka dla na ro du do dał by ły pre zy dent. Wy rwa no nam po raz dru gi część eli ty te go kra ju, bę dzie my dłu go uzu peł niać, dłu go szko lić, to już nie bę - dzie to, co by ło. Mu si my jed nak wi dzieć jak na sze ży cie jest ma ło waż ne dodał Wa łę sa. ODRADZANOLĄDOWANIE Od sa me go po cząt ku po ja wia ją się spe ku la - cje, że do ka ta stro fy do szło z wi ny pi lo ta. Źró dła woj sko we po da ją, że 15 mi nut przed lą do wa niem sa mo lo tu pre zy denc kie go służ by kon tro l ne lot ni ska za bro ni ły lą do wać ro syj - skie mu sa mo lo to wi woj sko we mu Ił -76 ze wzglę du na złe wa run ki. On od le ciał gdzie in dziej. Pi lo to wi pre zy den ta też nie za le ca li lą do wać. Ale za bro nić mu nie mo gli. Na pół go dzi ny przed lą do wa niem sa mo lo tu pre zy denc kie go na lot ni sku Sie wier nyj miał wy lą do wać woj sko wy Ił -76 z Mo skwy, któ ry wiózł od dział fynk cjo na riu szy Fe de ral nej Służ by Ochro ny (od po wied nik BOR -u). Pi lo - to wał lot nik ze Smo leń ska do brze zna ją cy miej sco we wa run ki. Dwa ra zy pod cho dził do lą do wa nia. W koń cu za wró cił na mo skiew - skie Wnu ko wo. Kon tro ler lo tów ra dził pi lo to wi sa mo lo tu pre zy den ta, by ten ze wzglę du na mgłę lą do - wał w Miń sku. Lot ni sko w Smo leń sku nie ma au to ma tycz ne go sys te mu na pro wa dza nia. Do grud nia by ło to lot ni sko wy łącz nie woj sko we, przede wszyst kim dla sa mo lo tów trans por to - wych, któ re są tu re mon to wa ne. Do pie ro od tej po ry jest lotniskiem woj sko wo -cy wil nym. TU-154 Jest też dru ga hi po te za, do ty czą ca sta nu tech - nicz ne go pre zy denc kie go sa mo lo tu. Py ta nie, czy Tu -154 był spraw ny po ja wia się we wszyst - kich świa to wych ser wi sach in for ma cyj nych. Ma ło któ ra gło wa pań stwa na świe cie po dró - żu je tak sta ry mi sa mo lo ta mi, ja kie miał na swo im wy spo sa że niu pre zy dent i pre mier w Pol sce. Co praw da ge ne rał Gro mo sław Czem - piń ski przy zna je, że cho ciaż ma szyn tych się już nie pro du ku je, to prze cho dzą one sys te ma - tycz ne re mon ty i sta le są uspraw nia ne. Nie da się po wie dzieć, ja ki sprzęt był na po kła dzie sa mo lo tu, któ rym le ciał pre zy dent. Na wet naj lep sze oprzy rzą do wa nie nie star - cza, po trze ba też spraw ne go lot ni ska. Tu taj na su wa się wąt pli wość: sko ro sa mo lot pod - cho dził kil ka ra zy do lą do wa nia, to oprócz cięż kich wa run ków lot ni czych wy so ce praw - do po dob ne jest, że lot ni sko nie mia ło spe cjal ne go oprzy rzą do wa nia po ma ga ją ce go pi lo to wi w bez piecz nym po dej ściu do lą do - wa nia mó wił gen. Czem piń ski. Są dzę, że lot ni sko w Smo leń sku, ty po wo o prze zna cze - niu woj sko wym, mia ło sys tem elek tro nicz ne go na pro wa dza nia sa mo lo tu, któ ry w za sa dzie po ma ga ob słu dze na ziem - nej, jed nak sys tem ten jest bar dzo nie pre cy zyj ny. Przy ta kim sprzę cie sa mo lot mo że nie być w sta nie tra fić w lot ni sko tłu - ma czył Czem piń ski. Ża den sa mo lot pa sa żer ski, na wet świet nie wy po sa żo ny, nie był by w sta nie so bie po ra dzić bez spe cjal ne go oprzy rzą do wa nia do dał. Ge ne rał spe ku lo wał, że pi lot chciał wy lą - do wać: Jak się le ci z ta ką de le ga cją, to się chce wy lą do wać w miej scu prze zna cze nia. Ktoś, kto nie la ta czę sto na tym lot ni sku mo - że so bie nie po ra dzić. Pi lot pew nie my ślał ina czej. Miał na to miast za cięż ką ścież kę po - dej ścia. W trud nych wa run kach czło wiek jest cza sa mi prze ko na ny, że da ra dę, po mi mo że wi docz ność jest rów na ze ru mó wił w TOK FM gen. Gro mo sław Czem piń ski. Tu -154 to sa mo lot pa sa żer ski ra dziec kiej pro duk cji. Dwie ta kie ma szy ny znaj do wa ły się na wy po sa że niu 36. Spe cjal ne go Puł ku Lot nic twa Trans por to we go ja ko sa mo lo ty do prze wo zu władz pań stwo wych. Mia ły po nad dwa dzie ścia lat i nie raz spra wia ły już pro ble - my. O wy mia nie sa mo lo tów rzą do wych mó wi się od kil ku na stu lat. Ostat ni prze targ na sześć no wych sa mo lo tów, roz pi sa ny w 2006 ro ku, od wo ła no w czerw cu ub. ro ku z po wo du błę dów w wa run kach prze tar gu za rzu ca no, że prze targ mógł wy grać tyl ko bra zy lij ski Em bra er. Ko lej ny prze targ miał ru szyć na po cząt ku bie żą ce go ro ku. Obec nie przed sta wi cie le naj wyż szych władz w pań - stwie la ta ją sa mo lo ta mi Tu -154 i po nad 30-let ni mi Ja ka mi -40. Na krót szych tra sach prze wo zi się pa sa że rów sa mo lo ta mi M -28 i śmi głow ca mi, z któ rych część tak że la ta od lat 70. Sa mo lot pre zy denc ki Tu -154M, któ ry roz bił się w so bo tę ko ło Smo leń ska, miał wy la ta ne 5004 go dzi ny i wy ko nał 1823 lą - do wa nia po in for mo wał Alek siej Gu siew, dy rek tor za kła dów lot ni czych Awia kor w Sa ma rze, gdzie w 2009 ro ku ma szy na ta prze szła re mont ka pi tal ny. Dla sa mo lo tu tej kla sy to nie du żo po wie dział Gu siew, któ re go wy po wiedź nada ła te le wi zja Wie - sti -24. Akt od bio ru po re mon cie ka pi tal nym zo stał pod pi sa ny przez zle ce - nio daw cę 21 grud nia 2009 ro ku. Po dwóch dniach, 23 grud nia, ma szy na wy le cia ła do War sza wy, na miej sce sta łe go ba zo wa nia prze ka zał. Po re mon cie okres eks plo ata cji sa mo - lo tu prze dłu żo no do 25 lat i 6 mie się cy. Żad nych uwag wy ni ka ją cych z eks plo ata cji po tym nie by ło. We dług sta nu sprzed mie - sią ca, po re mon cie ma szy na wy la ta ła 124 go dzi ny i wy ko na ła oko ło 50 lą do wań. Sa - mo lot la tał nor mal nie, żad nych pre ten sji nie zgła sza no - po dał szef sa mar skich za kła dów lot ni czych. Gu siew po in for mo wał rów nież, że pi lo ci, któ rzy od bie ra li ma szy nę po re - mon cie ka pi tal nym, po wy ko na niu lo tów za po znaw czych, by li za do wo le ni. - Wy ko na li śmy w peł nym za kre sie re mont ka pi tal ny, zgod nie z do ku men ta cją głów ne - go kon struk to ra do ty czą cą ta kich re mon tów. Oprócz te go wy ko na li śmy sze ro kie pra ce zwią za ne z mo der ni za cją wnę trza sa mo lo tu. Wy re mon to wa li śmy tak że - w za kła dach sil - ni ko wych - wszyst kie sil ni ki ma szy ny. Nie po win no być żad nych za strze żeń - oznaj mił. Dy rek tor za kła dów lot ni czych Awia kor w Sa ma rze po dał tak że, iż bie żą cą ob słu gę sa - mo lo tu wy ko ny wa ła służ ba tech nicz na stro ny pol skiej. POLSKIEŚLEDZTWO Mi ni ster Spraw Za gra nicz nych Ra do sław Si - kor ski po wie dział, że pre mier pła kał, gdy się do wie dział o ka ta stro fie pre zy denc kie go sa - mo lo tu. By ło mo im strasz nym, smut nym obo wiąz kiem po in for mo wa nie o tym pre - mie ra, mar szał ka Sej mu i Ja ro sła wa Ka czyń skie go - po in for mo wał. Pre zy dent Ro sji Dmi trij Mie dwie diew po wo - łał spe cjal ną ko mi sję do zba da nia przy czyn ka ta stro fy pol skie go sa mo lo tu. Bę dzie jej prze wod ni czył pre mier Ro sji Wła di mir Pu - tin. Mi ni ster Spra wie dli wo ści Krzysz tof Kwiat kow ski po in for mo wał, że bę dzie pol - skie śledz two w spra wie ka ta stro fy w Smo leń sku pol skie go sa mo lo tu z pa rą pre zy - denc ką na po kła dzie. Ta kie po le ce nie wy dał Pro ku ra tor Ge ne ral ny An drzej Se re met. W związ ku z ka ta stro fą, w ca łym kra ju od - wo ły wa ne są im pre zy roz ryw ko we i spor to we. Fla ga na ro do wa na Pa ła cu Pre zy - denc kim zo sta ła opusz czo na do po ło wy masz tu. Przed Pa ła cem miesz kań cy War sza - wy skła da ją kwia ty, za pa la ją zni cze. Pre zy dent Lech Ka czyń ski, wraz z de le ga - cją, le ciał do Ka ty nia, gdzie wraz z przed sta wi cie la mi Ro dzin Ka tyń skich, a tak - że par la men ta rzy sta mi, du chow ny mi, kom ba tan ta mi, żoł nie rza mi miał zło żyć hołd Po la kom za mor do wa nym przez NKWD. W katastrofie prezydenckiego samolotu pod Smoleńskiem ofiarami są wszyscy Polacy. Zginęli nasi przedstawiciele, którzy w naszym imieniu mieli oddać cześć pomordowanym rodakom na obcej ziemi. Dlatego Ich śmierć jest tak bolesnym dla nas wszystkich wstrząsem. Cześć Ich pamięci! Zginęli w naszym imieniu! Podwójną tragedię przeżywają najbliższe rodziny Ofiar katastrofy. Rodzina Prezydenta RP straciła Matkę i Ojca. Emigracja niepodległościowa straciła swojego duchowego przywódcę Prezydenta Ryszarda Kaczorowskiego, który reprezentował jej ideały. Jego los jest szczególnie symboliczny zginął tam, gdzie śmierci uniknął 70 lat wcześniej. Rodzinom Ofiar składamy wyrazy najgłębszego współczucia. Redakcja Nowego Czasu Artyści ARTerii Z wielkim bólem i smutkiem oraz w poczuciu niepowetowanej straty przyjęliśmy wiadomość o katastrofie rządowego samolotu w Smoleńsku. Łączymy się w bólu z Rodzinami Ofiar tragedii i składamy wyrazy najgłębszego współczucia Zrzeszenie Polskich Artystow (Plastyków) w Wielkiej Brytanii With great pain and sadness we heard of the catastrophic loss of the presidential airplane and passengers in Smolensk. We join in the pain of the Families of the Victims and express our most sincere condolences. The Association of Polish Artist in Great Britain Ro man Wald ca

IV tragedia narodowa 10 kwietnia 2010 nowy czas zginęli w KATASTROFiE lotniczej PREZYDENT LECH KACZYŃSKI MARIA KACZYŃSKA, żona Prezydenta RP RYSZARD KACZOROWSKI, ostatni Prezydent RP na Uchodźstwie KRZYSZTOF PUTRA, wicemarszałek Sejmu KRYSTYNA BOCHENEK, wicemarszałek Senatu JERZY SZMAJDZIŃSKI, wicemarszałek Sejmu WŁADYSŁAW STASIAK, szef Kancelarii Prezydenta ALEKSANDER SZCZYGŁO, szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego PAWEŁ WYPYCH, sekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta STANISŁAW JERZY KOMOROWSKI, podsekretarz stanu w MON TOMASZ MERTA, podsekretarz stanu w Ministerstwie Kultury MACIEJ PŁAŻYŃSKI, szef Stowarzyszenia Wspólnota Polska MARIUSZ KAZANA, dyrektor protokołu dyplomatycznego MSZ GEN. FRANCISZEK GĄGOR, szef sztabu generalnego WP MARIUSZ HANDZLIK, podsekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta ANDRZEJ KREMER, podsekretarz stanu w resorcie spraw zagranicznych ANDRZEJ PRZEWOŹNIK, sekretarz generalny Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa PIOTR NUROWSKI, prezes Polskiego Komitetu Olimpijskiego JANUSZ KOCHANOWSKI, rzecznik Praw Obywatelskich SŁAWOMIR SKRZYPEK, prezes NBP JANUSZ KURTYKA, prezes IPN JANUSZ KRUPSKI, kierownik Urzędu ds. Kombatantów i Osób Represjonowanych Posłowie i senatorowie: GRZEGORZ DOLNIAK LESZEK DEPTUŁA GRAŻYNA GĘSICKA PRZEMYSŁAW GOSIEWSKI ZBIGNIEW WASSERMANN SEBASTIAN KARPINIUK IZABELA JARUGA-NOWACKA ALEKSANDRA NATALLI-ŚWIAT ARKADIUSZ RYBICKI JOLANTA SZYMANEK-DERESZ WIESŁAW WODA EDWARD WOJTAS JANINA FETLIŃSKA STANISŁAW ZAJĄC Przedstawiciele kościołów i wyznań religijnych: KS. BP GEN. DYWIZJI TADEUSZ PŁOSKI, ordynariusz polowy WP MIRON CHODAKOWSKI, prawosławny ordynariusz WP KS. PŁK ADAM PILCH, ewangelickie duszpasterstwo polowe KS. PPŁK JAN OSIŃSKI, ordynariat polowy WP KS. ROMAN INDRZEJCZYK, kapelan prezydenta KS. PRAŁAT BRONISŁAW GOSTOMSKI KS. JÓZEF JONIEC KS. ZDZISŁAW KRÓL KS. ANDRZEJ KWAŚNIK Przedstawiciele Sił Zbrojnych RP: GEN. BRONI BRONISŁAW KWIATKOWSKI, dowódca Sił Operacyjnych GEN. ANDRZEJ BŁASIK, dowódca Sił Powietrznych GEN. TADEUSZ BUK, dowódca Sił Lądowych GEN. WOJCIECH POTASIŃSKI, dowódca Sił Specjalnych WICEADMIRAŁ ANDRZEJ KARWETA, dowódca Marynarki Wojennej GEN. KAZIMIERZ GILARSKI, dowódca Garnizonu Warszawa Przedstawiciele Rodzin Katyńskich i innych stowarzyszeń: TADEUSZ LUTOBORSKI STEFAN MELAK STANISŁAW MIKKE BRONISŁAWA ORAWIEC-LOFFLER KATARZYNA PISKORSKA ANDRZEJ SARJUSZ-SKĄPSKI WOJCIECH SEWERYN LESZEK SOLSKI TERESA WALEWSKA-PRZYJAŁKOWSKA GABRIELA ZYCH EWA BĄKOWSKA ANNA MARIA BOROWSKA BARTOSZ BOROWSKI EDWARD DUCHNOWSKI ZENONA MAMONTOWICZ-ŁOJEK Osoby towarzyszące: JOANNA AGACKA-INDECKA CZESŁAW CYWIŃSKI PPŁK. ZBIGNIEW DĘBSKI KATARZYNA DORACZYŃSKA ALEKSANDER FEDOROWICZ DARIUSZ JANKOWSKI GEN. BRYG. STANISŁAW KOMORNICKI JANUSZ KRUPSKI WOJCIECH LUBIŃSKI BARBARA MAMIŃSKA JANIANA NATUSIEWICZ-MILLER KS. RYSZRD RUMIANEK IZABELA TOMASZEWSKA ANNA WALENTYNOWICZ JANUSZ ZAKRZEŃSKI Funkcjonariusze BOR: JAROSŁAW FLORCZAK ARTUR FRANCUZ PAWEŁ JANECZEK PAWEŁ KRAJEWSKI PIOTR NOSEK JACEK SURÓWKA MAREK ULERYK DARIUSZ MICHAŁOWSKI

LONDON 6-20 kwietnia 2010 6 (142) FREE ISSN 1752-0339 CZAS NA WYSPIE»3 Zaginiony pomnik Chopina znaleziony Jest rok 1975, dokładnie 26 lutego. W londyńskim South Bank przed głównym wejściem do Royal Festival Hall ma się odbyć długo oczekiwana uroczystość odsłonięcia pomnika Fryderyka Chopina. Pomnik odsłonięto. Kiedy zniknął z tego prestiżowego miejsca? I gdzie się znalazł? WYBORY POWSZECHNE W UK»6-7 Trzecia droga konserwatystów Więzy społeczne, wyrównywanie szans, ekologia i walka z dyskryminacją takim językiem brytyjska lewica operuje od lat. Ale dziś na Wyspach mówią nim konserwatyści. Kampania wyborcza w Wielkiej Brytanii nabrała impetu po tym, jak premier Gordon Brown 6 kwietnia poprosił królową Elżbietę II o rozwiązanie parlamentu. Wybory powszechne odbędą się 6 maja. KOMENTARZE»11 Kto zapłaci? Obawiam się, że wraz z nasileniem się różnych unijnych kontroli badających procedury rozdziału przez Polskę europejskich dotacji okaże się, że po 2013 roku kraj zostanie obciążony sporym rachunkiem, na jaki złożą się wydat-kowane nieprawidłowo kwoty, które trzeba będzie do Brukseli zwrócić. Pytanie kto je zwróci? FAWLEY COURT»12 The Mackenzies of Fawley the Chairman of Fawley Court Old Boys paid a visit to Scotland, to meet with Fawley's original owners the Mackenzie family, and Lady Mackenzie herself, to try and unravel or indeed dispel some of the myths linked to the Poles-inexile purchase of 1952. The visit proved welcoming, interesting, and in no small measure rewarding KULTURA»19 Jasna Polana Zapewne niejeden przechodzień, który znalazł się w Wielki Piątek w pobliżu Borough Road i Borough High Street, zastanawiał się, skąd się wzięło to białe UFO na kółkach. Ogromne jajo toczone z zapałem i siłą przesłania przez kilku artystów przemieszczało się ze studia rzeźbiarza Wojciecha Sobczyńskiego, gdzie zostało mozolnie skonstruowane, na miejsce wystawy czyli do ogrodu kościoła St George the Martyr w Borough.»4-5 Stary człowiek opuszcza swój dom i umiera na jakiejś zabitej deskami stacyjce. Tym człowiekiem jest najbardziej znany i kontrowersyjny, przynajmniej pod koniec życia, pisarz Lew Tołstoj. W następstwie tej śmierci Astapowo, nikomu nieznana dziura w guberni riazańskiej, zaczyna coś znaczyć na literackiej mapie. Awans jest zupełnie nieoczekiwany, ale zgonu autora Wojny i pokoju należało się spodziewać.

2 6-20 kwietnia 2010 nowy czas Wtorek, 6 kwietnia, Celestyna, Wilhelma 1652 Żeglarz Jan von Riebeeck dotarł do miejsca zwanego Kap, u wybrzeży południowej Afryki. Na tych terenach powstał Kapsztad. Środa, 7 kwietnia, donata, rufina 1995 W Warszawie oddano do użytku pierwszy w Polsce odcinek metra. Pierwszą uchwałę o jego budowie podjęto już w 1925 roku. CzWartek, 8 kwietnia, dionizego, Januarego 1918 Zmarł Lucjan Rydel, poeta i dramatopisarz. Jego ślub z Jadwigą Mikołajczykówną zainspirował Wyspiańskiego do napisania Wesela. Piątek, 9 kwietnia, mai, dymitra 1821 Urodził się poeta Charles Baudelaire, prekursor symbolizmu i poezji nowoczesnej; autor tomu Kwiaty zła, poematu Paryski spleen. sobota, 10 kwietnia, michała, apoloniusza 1864 Rosjanie aresztowali Romualda Traugutta, przywódcę Powstania Styczniowego. Otrzymał wyrok śmierci, który wykonano 5 sierpnia. niedziela, 11 kwietnia, leona, filipa 1755 Urodził się James Parkinson, angielski neurolog; pierwszy zdiagnozował chorobę ośrodkowego układu nerwowego, nazwaną później chorobą Parkinsona. 1970 Start amerykańskiej rakiety Apollo 13, która miała lądować na Księżycu. Historia lotu stała się kanwą filmu Rona Howarda Apollo 13. Poniedziałek, 12 kwietnia, Juliusza, Wiktora 1945 Zmarł Franklin Delano Roosevelt, pełnił funkcję prezydenta Stanów Zjednoczonych aż czterokrotnie, w latach 1933-1945. 1961 Pierwszym człowiekiem, któremu udało się okrążyć Ziemię w pojeździe kosmicznym, został Rosjanin Jurij Gagarin. Wtorek, 13 kwietnia, idy, PrzemysłaWa 1906 Urodził się Samuel Beckett, irlandzki dramaturg; autor sztuk: Czekając na Godota, Krzesła ; laureat literackiej Nagrody Nobla w 1969 roku. 1967 W warszawskiej Sali Kongresowej odbył się legendarny koncert brytyjskiego zespołu The Rolling Stones. Środa, 14 kwietnia, Justyny, Waleriana 1912 Katastrofa brytyjskiego liniowca Titanic, który zatonął po zderzeniu z górą lodową na Atlantyku. Zginęło ponad 1500 osób. 1986 Zmarła Simone de Beauvoir, francuska pisarka i towarzyszka życia Jean-Paul Sartre'a. Autorka powieści Cudza krew, Mandaryni. CzWartek, 15 kwietnia, anastazji, bazylego 1980 Zmarł Jean Paul Sartre, wybitny francuski filozof, również pisarz i publicysta. Był głównym przedstawicielem egzystencjalizmu. 1989 Początek krwawych demonstracji na placu Tienanmen w Pekinie. Demonstranci zostali spacyfikowani przez wojsko. Piątek, 16 kwietnia, benedykta, Julii 1912 Amerykanka Harriett Quimby jako pierwsza kobieta przeleciała samotnie nad kanałem La Manche. 1917 Początek drugiej bitwy nad Aisne. Zginęło 187 tysięcy Francuzów. Dowodzący armią francuską generał Neville stracił swoje stanowisko. sobota, 17 kwietnia, roberta, rudolfa 1794 Wybuch Powstania Kościuszkowskiego w Warszawie. Lud stolicy pod wodzą Jana Kilińskiego wypędził garnizon rosyjski z miasta. niedziela, 18 kwietnia, bogusławy, apoloniusza 1025 Koronacja Bolesława Chrobrego w Gnieźnie na pierwszego króla Polski. 1926 W Warszawie uruchomiono pierwszą stację radiową w Polsce. Poniedziałek, 19 kwietnia, tymona, leona 1943 W getcie warszawskim zdesperowani Żydzi wzniecili powstanie. Trwało do 16 maja 1943 roku. 63 King s Grove, London SE15 2NA Tel.: 0207 639 8507, redakcja@nowyczas.co.uk, listy@nowyczas.co.uk RedaktoR naczelny: Grzegorz Małkiewicz (g.malkiewicz@nowyczas.co.uk); Redakcja: Teresa Bazarnik (t.bazarnik@nowyczas.co.uk), Jacek Ozaist, Daniel Kowalski (d.kowalski@nowyczas.co.uk), Alex Sławiński; WSPÓŁPRACA REDAKCYJNA: Lidia Aleksandrowicz; FelIetony: Krystyna Cywińska, Wacław Lewandowski; RySUnkI: Andrzej Krauze, Andrzej Lichota; zdjęcia: Piotr Apolinarski, Aneta Grochowska; WSpółpRaca: Małgorzata Białecka, Irena Bieniusa, Grzegorz Borkowski, Włodzimierz Fenrych, Gabriela Jatkowska, Anna Maria Grabania, Stefan Gołębiowski, Katarzyna Gryniewicz, Mikołaj Hęciak, Zbigniew Janusz, Przemysław Kobus, Michał Opolski, Łucja Piejko, Mira Piotrowska, Rafał Zabłocki. dział MaRketIngU: tel./fax: 0207 358 8406, mobile: 0779 158 2949 marketing@nowyczas.co.uk Marcin Rogoziński (m.rogozinski@nowyczas.co.uk) WydaWca: CZAS Publishers Ltd. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść zamieszczanych reklam i ogłoszeń oraz zastrzega sobie prawo niezamieszczenia ogłoszenia. nowyczas listy do redakcji List do Redakcji, choć tak naprawdę do Zosi Butler, a z głębi serca do jej Mamy. Napisałaś w ostatnim numerze Nowego Czasu (141, 15-29.03): What a gift is a Mother!. Droga Zosiu, aż wyrywa mi się, if you only knew, ale zdobyłam się na odwagę i chcę, żebyś wiedziała, więc podzielę się swoimi przeżyciami, mimo że jest między nami wielka różnica wieku. Czytając Twoje piękne myśli, czuję, iż znalazłam córkę, której nigdy nie miałam nie po linii krwi, a po linii ducha. Już od dwóch tygodni nie śpię, nie rozstaję się z biblią feminizmu, jak ją nazywasz, Women Who Run With the Wolves, Clarissy Pinkola Estés, i powoli przeglądam strony albumów mojej przeszłości, gdzie nie ma żadnych wyraźnych szlaków prócz bólu i wyrzutów. Pochodzę z linii kobiet zranionych, słabych, ascetycznych uczuciowo i stetryczałych psychicznie. Taka była moja Matka i taka była jej Matka z dodatkowym obciążeniem moralnej i kościelnej bigoterii. Żyłam, dorastałam i prawie się zestarzałam bez wystarczającej dozy tlenu, światła i ciepła. Byłam i jestem tym bajkowym łabędziem wyrastającym wśród kaczek, który nigdy nie odnalazł swojej tożsamości. Nie założyłam własnej rodziny, a świadomym powodem, dla którego nie zostałam matką, była niechęć do stania się smutną kopią zimnej, pełnej lęku, zrezygnowanej kobiety mojej Matki. Nie spełniłam się więc ani jako żona, ani jako kobieta, ani jako matka. Jak łatwo życie może zmienić się w trans, w którym nawet mgliste marzenia bardziej przypominają koszmar. Nie wiem, jak to jest biec łąką w letnim deszczu i zrzucić z siebie bluzkę czy pędzić na koniu plażą w skąpym bikini. Jak długo jeszcze mogłabym ciągnąć ten znienawidzony sznur łączący mnie z przeszłością czy czynić treścią mojego obecnego życia toksyczny związek z Matką? Jak długo jeszcze? Aż dobry los za Twoim pośrednictwem podsunie mi do przeczytania taką książkę. Widzisz Zosiu, kiedy mamy szczęście być wychowane przez matkę, która jest silna, piękna, zahartowana, odważna i świadoma, to już jest połowa sukcesu w życiu. Drugą połową jest suma naszych starań, wiary i intuicji. Dopiero teraz zrozumiałam, że przez te wszystkie lata żyłam we wstydzie, w gniewie i goryczy jako ofiara nieszczęsnej linii genetycznej. Bałam się i nie umiałam stanąć twarzą w twarz z demonami dzieciństwa. Abym wreszcie mogła zacząć żyć, muszę odrzucić paraliżujące dziedzictwo mojej Matki bez sentymentu i dramatu separacji. Letting go off the past... W tę pamiętną noc 21 marca, kiedy Wenus była jasna i bardzo widoczna pośród innych gwiazd, długo stałam w ogrodzie z głową uniesioną wysoko jak wilczyca i wydawałam z siebie dźwięki, które łączyły mnie z pokoleniami Wild Woman, otwierały moje zmęczone serce na ludzi i świat. Czułam, że w tej mistycznej metamorfozie archetyp Matki Ziemi ulitował się nade mną i włączył mnie w grono zwyczajnych kobiet matek, które ze śmiechem i nadzieją idą przez życie. Ta ciężka łódź wypełniona goryczą, winami, zawodami odpłynęła bezpowrotnie. Czuję, że moje życie nareszcie należy do mnie, a nie do smutnych cieni z przeszłości. Jestem wolna i pełna marzeń. Czy mogę przejść długość Wielkiego Muru Chińskiego i wspinać się na szczyty gór? Spytaj mnie o to za parę miesięcy! PRZEMYSŁAWA DOBROŃ PS. Dziękuję Redaktorom Nowego Czasu i wyrażam wielkie uznanie, że w gazecie znalazło się miejsce dla tak młodej autorki. Myśli, obrazy i cytaty przedstawione w jej tekstach budzą czytającego z letargu. Lubię Twoje angielskie słowa, Zosiu, choć i tak wyrażają one głębię polskiej myśli. Chciałabym bardzo poznać Ciebie, Zosiu, i Twoją Mamę. Jest w Was szlachetność i piękno. Chcę stworzyć fundusz, który by pomagał takim zdolnym literatom jak Ty pisać nie do szuflady, ale do gazety. Czytelnicy (a masz już grono wielbicieli) będą mogli według uznania i możliwości finansowo wspierać ten literacki Fundusz Zosi, którym Redakcja będzie kierować. Szanowny Panie Redaktorze, 3 marca wysłałam do Dziennika Polskiego następujący list, który nie został opublikowany. Dlaczego? Zastanawia (nie tylko) mnie, dlaczego»dziennik«milczy w sprawie Fawley Court. Kiedyś nie był taki dyskretny, gdy zachęcał nas do finansowania tej instytucji, nawet kiedy marianie zbierali na»ratowanie gimnazjum«, podczas gdy jego likwidacja była już postanowiona. Dlaczego teraz ta interesująca nas wszystkich sprawa jest pozostawiona pismu»nowy Czas«(chwała mu za to!), którego zasięg terytorialny jest mniejszy niż»dziennika«? Pragnę również dodać do mojego listu o marianach w Herefordzie w Nowym Czasie (nr 139, 14-28.02) przyczynek do ich działania jako specjalistów od sprzedawania cudzej własności. Otóż, marianie z Lower Bullingham otrzymali od Hereford Council (magistratu) dużą kwotę na remont zajmowanego przez nich budynku. Chyba tylko po to, żeby po doprowadzeniu go do porządku na koszt Councilu... wystawić na sprzedaż całą posesję (kościół św. Rafała i wspomniany dom mieszkalny z przynależnym do nich dużym terenem). Council im to uniemożliwił i przynajmniej jedna sprzedaż się nie udała. Dziś wszystko jest zabite deskami i popada w ruinę. Warto dodać, że wśród miejscowych Polaków od dawna krąży plotka, że w XIX wieku jakiś hrabia Łubieński zakupił ten teren i wystawił na nim obecne budynki, przeznaczając je na użytek Polaków. Plotka to czy prawda? Warto dowiedzieć się w Hereford Council, kto jest właścicielem tej posesji, i zwrócić się do redakcji Hereford Times z prośbą o podanie dat i numerów tej gazety, w których są opisy mariańskich wyczynów. Gazeta powinna być dostępna w Newspaper Library w londyńskim Colindale. Z poważaniem dr HANNA ŚWIDERSKA Są takie odwieczne prawdy, które już sam czas uświęcił. Mikołaj Gogol PS. W ostatnim numerze Nowego Czasu (nr 141, 15-29.03) jakiś Komitet Obrony Dziedzictwa Narodowego Fawley Court zawiadamia o wstrzymaniu ekshumacji ks. Józefa Jarzębowskiego. Komu naprawdę zawdzięczamy ten sukces? Droga Redakcjo, w dniu Święta Zmartwychwstania Pańskiego, czyli w Niedzielę Wielkanocną, o godz. 20.30 w kościele pw. NMP Matki Kościoła na Ealingu, ks. Andrzej Gowkielewicz odprawił mszę św. i wygłosił homilię. Wierni spodziewali się uroczystej homilii odpowiedniej do najważniejszego święta katolickiego. Niestety, ani jednego słowa o Zmartwychwstałym Chrystusie ani o radości Święta Wielkanocnego nie usłyszeliśmy. Ksiądz Gowkielewicz rozpoczął swoją homilię od cynicznych słów, pełnych drwin, upokarzających i poniżających naszych parafian. Ten atak na nas był zupełnie bezpodstawny i szokujący. Poczuliśmy się pogardzeni przez tego kapłana. Każdy stawiał sobie pytanie: dlaczego? Ksiądz Gowkielewicz rozpoczął swój atak (i to już nie pierwszy raz) na parafian od tego, że po strawienu białej kiełbasy i wytrzeźwieniu po dużej ilości alkoholu przypomnieliśmy sobie, że trzeba pójść do kościoła. Podkreślił, że nasze bezbożnictwo polega jeszcze na tym, że do kościoła przychodzimy tylko po to, aby prosić o Bożą pomoc, gdy mamy kłopoty osobiste, chorobowe i inne rodzinne tragedie. Poza tym mamy tak zaciśnięte usta na głoszenie miłosierdzia Bożego, że nawet pięciu silnych mężczyzn nie dałoby rady, ażeby je otworzyć. Co do Poniedziałku Wielkanocnego to według ks. Gowkielewicza parafianie będą biegać po sklepach i zapomną o obowiązku mszy św. A więc nasz prorok przepowiedział, że do kościoła wierni nie przyjdą. Skąd ta pewność???? Dodatkowo nazwał nas i również siebie uciekinierami z Ojczyzny. Przecież każdy człowiek ma prawo do wolnego życia i wyboru miejsca na świecie. Ksiądz Gowkielewicz stworzył atmosferę trującą. Wszyscy czuli się poniżeni, upokorzeni i bezwartościowi. A przecież dzięki nam istnieje parafia na Ealingu. Za nasze pieniądze (zebranych 300 tys. funtów) został odrestaurowany kościół i Windsor Hall w ostatnich trzech latach. Parafianie nasi są bardzo hojni, każdego tygodnia ci tzw. bezbożnicy dają ok. 4 tys. na tacę. Ja osobiście złożyłam ofiarę w roku 2007 i 2008 w wysokości 2 tys. funtów na cele remontu kościoła. Nigdy ta ofiara nie była opublikowana w naszym biuletynie parafialnym! Dlaczego? Kiedy zapytałam ówczesnego proboszcza ks. Krzysztofa, odpowiedział że on nie ma takiego obowiązku. Ksiądz Gowkielewicz zapomniał chyba, co to znaczy być kapłanem i co należy do jego obowiązków moralnych i duchowych. Jego powołaniem ma być ewangelizacja i głoszenie Miłosierdzia Bożego, a także wspomaganie parafian w ich nieustannych trudnych sytuacjach życiowych. W jego słowach powinno być uduchowienie, ciepło, pokora i miłość do Boga i bliźnich, tak jak to czynią inni kapłani z naszej parafii na Ealingu. Zwracamy się do władz kościelnych o usunięcie ks. Gowkielewicza, bo niejednokrotnie byliśmy i jesteśmy nękani publicznie. Swoją postawą zraża ludzi do Kościoła. Nie chcemy, ażeby więcej zatruwał swoim jadem wiernych, oddanych i kochających Boga parafian. JOANNA SILENZI

nowy czas 6-20 kwietnia 2010 3 czas na wyspie Zaginiony londyński pomnik Chopina odnaleziony! Grzegorz Małkiewicz Jest rok 1975, dokładnie 26 lutego. W londyńskim South Bank przed głównym wejściem do Royal Festival Hall ma się odbyć długo oczekiwana uroczystość odsłonięcia pomnika Fryderyka Chopina przez księżnę Alicję. Obecni są przedstawiciele brytyjskiego rządu, władz miejskich, ambasady PRL, świata sztuki, brytyjskich i polskich mediów. Na uroczystości nie ma profesor Stefanii Niekrasz, zmarła 26 września 1973 roku, ale to dzięki jej energii i uporowi Fryderyk Chopin w końcu doczekał się pomnika w stolicy Wielkiej Brytanii, którą odwiedzał i w niej koncertował. Profesor Niekrasz, wybitna pianistka i pedagog, zabiegała o powstanie pomnika Chopina od 1969 roku. Od początku uważała, że autorem projektu powinien być Polak. W ogłoszonym konkursie wygrał projekt młodego absolwenta rzeźby Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie Bronisława Kubicy (a nie jak podała brytyjska prasa Mariana Kubicy). W relacjach zarówno The Daily Telegraph, jak i The Times abstrakcyjną rzeźbę Kubicy z wyłaniającym się profilem twarzy kompozytora recenzenci oceniali entuzjastycznie. Podkreślali trudne warunki nieludzkiego betonowego otoczenia, w które rzeźbiarz musiał się wpisać. A zrobił to, ich zdaniem, po mistrzowsku. Rzeźba stanęła na granitowym cokole otoczonym niewielkim trawnikiem, w cieniu dwóch okazałych drzew. Uzupełnieniem pomnika, o czym informował w The Daily Telegraph Terrence Mullaly, była urna z ziemią z Żelazowej Woli. Sam pomnik również wywołał jego zachwyt (admirable example of contemporary craftsmanship pisał Mullaly). Estetycznych walorów odsłoniętego pomnika Chopina nikt wtedy nie kwestionował. To właśnie prestiżowe miejsce, serce muzycznego życia stolicy, budziło niepokój. Pomnik, zdaniem recenzentów, to miejsce ożywił, idealnie wpasował się w ten surowy pejzaż, stworzył z nim jednorodną harmonię, wydobywając jednocześnie element ludzki, łatwo rozpoznawalny. Coraz bardziej jednak bezkompromisowa nowoczesność betonowych tarasów zaczęła zakłócać estetyczne poczucie londyńczyków. Eksperci radzili, co można zrobić, właściciele obiektu słuchali. Powstawały pomysły modernizacji, które doprowadziły między innymi do odzyskania labiryntów podziemnych przejść pod rondem niedaleko stacji kolejowej Waterloo. W środku ronda wyrosła szklana rotunda kina IMAX, otoczona zielenią. Była to najbardziej radykalna interwencja urbanistyczna w źle pojętą nowoczesność. Zniknęło złej sławy podziemne miasto bezdomnych, tzw. cardboard city, które powstało w tunelach łączących Waterloo z South Bank Centre. Przyszła też kolej na modernizację Royal Festival Hall. Początkowo nikogo to nie zdziwiło, że na czas remontu zabezpieczono pomnik Fryderyka Chopina. Głównym zabiegiem modernizatorów było przeniesienie wejścia do Festival Hall. W nowym planie komuś przeszkadzały też drzewa, więc je po prostu ścięto. Nie jest to takie łatwe w prywatnym ogródku, w miejscu publicznym, jak się okazuje, nie obowiązuje ochrona zieleni. Zlikwidowano też trawnik. Podobno właściciel miał z nim same kłopoty. Musiałby zatrudniać ogrodnika. Zmieniła się sceneria, do której pomnik Chopina już nie wrócił. Przestał do niej pasować? Może tak, w końcu to właśnie o tych walorach projektu Kubicy pisali brytyjscy recenzenci. Pytanie, co się stało z pomnikiem Chopina intrygowało wszystkich, którzy pamiętali rzeźbę stojącą przed wejściem do Royal Festival Hall. Marek Stella Sawicki postanowił na to pytanie znaleźć odpowiedź, co wcale nie było łatwe. Liczył się z najgorszym, brąz to drogi materiał, można było sporo zarobić Swoje prywatne śledztwo zaczął od złożenia formalnego podania z prośbą o udzielenie wyjaśnień, do czego upoważnia ustawa Freedom of Information Act. Na odpowiedź nadal czeka, a tymczasem udało mu się nawiązać kontakt z lokalnymi pracownikami fizycznymi, którzy znali historię pomnika Chopina i obecne miejsce jego pobytu. Obiecali pomóc. 1 kwietnia rano odbyła się wizja lokalna. Fryderyk Chopin, co rusz przenoszony z miejsca na miejsce, znalazł się w końcu w rupieciarni będącej pozostałością nieistniejącej już podziemnej osady bezdomnych londyńczyków. Widok przygnębiający opowiada Marek Stella Sawicki. Chopin leżał na twarzy w cardboard city. Wymaga pilnej renowacji i przeniesienia we właściwe miejsce. Nie odnalazła się jednak urna z ziemią i cokół, na którym stał przed RFH. Szukamy dalej i czekamy na odpowiedź urzędników dodaje zdeterminowany śledczy. O dalszych losach pomnika będziemy informować. Rezydent w cardboard city The Daily Telegraph, 27.02.1975 Tymczasowe zakwaterowanie

4 arteria na wielkanoc 2010 6-20 kwietnia 2010 nowy czas znoszenie, toczenie, malowanie czyli: wielki happening w wigilię Wielkiej Nocy. ALE JAJO!!!!! Jajo znosi Tomek Stando Zapewne niejeden przechodzień, który znalazł się w Wielki Piątek w pobliżu Borough Road i Borough High Street, zastanawiał się, skąd się wzięło to białe UFO na kółkach. Ogromne jajo toczone z zapałem i siłą przesłania przez kilku artystów przemieszczało się ze studia rzeźbiarza Wojciecha Sobczyńskiego, gdzie zostało mozolnie skonstruowane, na miejsce wystawy czyli do ogrodu kościoła St George the Martyr w Borough. Artyści z jajem niczym UFO gnali ulicami Southwark, samochody trąbiły, a zdumieni przechodnie wyjmowali swe komórki i robili zdjęcia. Próbowałam dogonić to pędzące na kółkach jajo, jednocześnie obserwując reakcje przechodniów i zastanawiając się, jak to jest, że im się chce, skąd biorą tyle energii na te happeningowe szaleństwa. A wszystko zaczęło się w redakcji Nowego Czasu, gdzie ARTeria daje upust swej artystycznej wyobraźni i zamienia pomysły w czyn. Która to już impreza? Nie zliczę, nawet nie chcę, bo wyglądałoby to jak podsumowanie, a przecież jeszcze mnóstwo ARTerii przed nami (najbliższa już 22 kwietnia Znaki Etiopii, wystawa fotografii Ryszarda Szydły prezentowana w ramach St George's Festival). I tak od pomysłu do czynu, na który porwali się AR- Teryjni artyści, na czele z Wojciechem Sobczyńskim, który tym razem malowniczy podworzec swojego studia zamienił na fabrykę jaja. Razem z redaktorem Nowego Czasu Grzegorzem Małkiewiczem zbudowali drucianą konstrukcję, owijając ją potem mozolnie przez kilka dni bandażami nasączonymi gipsem. Każdego dnia dołączali nowi pomocnicy: Paweł Kordaczka, Tomasz Stando, Maria Kaleta, Paweł Wąsek. Kiedy konstrukcja nabrała już odpowiedniego kształtu, przysunięta do ściany pracowni czekała na przetransportowanie na miejsce ekspozycji. Do dużego vana ponaddwumetrowe jajo się nie zmieściło, ale może i lepiej, że tak się stało. Inaczej polscy artyści nie mogliby spektakularnie przemaszerować ulicami Southwark. Tymczasem jajo, bezpiecznie przewiezione na specjalnym wózku, z wielkim trudem zostało wniesione do przykościelnego ogrodu i zabezpieczone przed deszczem czekało do soboty. Tego dnia od godziny 11.00 licznie przybyli artyści: Sławek Blatton, Ela Chojak-Myśko, Andrzej Dawidowski, Maria Kaleta, Paweł Kordaczka, Basia Lautman, Irek Muray, Fryderyk Rossakovsky-Lloyd, Danuta Sołowiej, Wojtek Sobczyński, Tomasz i Agnieszka Standowie, Paweł Wąsek, czekali na moment kulminacyjny malowanie gigantycznej pisanki. Rozpoczął Fryderyk Rossakovsky-Lloyd, zostawiając na niej ślady swoich postaci bez głów. Potem dołączyli inni. Nawet zakorkowany w przedświątecznym ruchu centralnego Londynu Krzysztof Malski, co prawda, bez pędzla, ale z okiem swojego aparatu fotograficznego. W pewnym momencie do gigantycznego jaja dorwały się dzieci, które wcześniej w kryptach pod okiem artystów malowały pisanki. Uznały, że te małe jajeczka to tylko zabawa duże jajo to poważna sprawa! Udało im się sporo z tego, co zostawili artyści, zamalować. W kryptach pozostali dorośli (głównie Brytyjczycy), malując pisanki wedle różnych inspiracji, może nawet wzorując się na pięknych zdjęciach specjalnie na tę okazję przysłanych z Krakowa przez Leszka Stępnia, które nadały wielkanocnej ARTerii polskiego charakteru. Na ścianach zawisło też kilka obrazów i rysunków o świątecznej tematyce (Marii Kalety, Pawła Kordaczki, Pawła Wąska oraz Agnieszki i Tomasza Standów). Po tych malarskich przeżyciach uchylono drzwi drugiej sali krypt i goście zostali zaproszeni do suto zastawionego stołu wielkanocnego, który zgodnie z polską tradycją uginał się od jajek pod wieloma postaciami, ciast, babek, sałatek oraz innych potraw przyrządzonych przez polskie restauracje Mamuśka i Tatra oraz przez organizatorkę AR- Terii Teresę Bazarnik i jej niezmordowanych pomocników Alinę Gaskin, Tomka Furmanka i Franka Wajdę. A jeśli były wielkanocne potrawy, to nie mogło zabraknąć też księdza, który zgodnie z naszą tradycją poświęcił je, nie zapominając o gigantycznym jajku ustawionym na zewnątrz. Towarzyszący ojcu Rayowi uskrzydlony mały anioł Hania nie omieszkała zwrócić mu uwagi: It is not to be eaten! I bless it for its beauty usłyszeliśmy odpowiedź. Było świątecznie i rodzinnie (bo ARTeria to przecież artystyczna rodzina, która ze staropolską gościnnością wszystkich do siebie przyjmuje), radośnie i wyjątkowo, a polskiej tradycji stało się zadość. Joanna Buchta Wojtek Sobczyński umacnia jajo na wózku widłowym przed podróżą Delikatnie, jak z jajkiem wyruszamy na ulice Londynu

nowy czas 6-20 kwietnia 2010 5 arteria na wielkanoc 2010 The solemn and sometimes harrowing journey through Holy Week to Easter was briefly relieved on Holy Saturday by Arteria and Nowy Czas extraordinary egg painting event. This celebration of new life exploded into Borough on Holy Saturday with an exuberance and vivacity I have come to associate with my Polish friends. It was a feast of images, colours and tastes that anticipated the joy of the Risen Lord that we would celebrate a few hours later. But, of course, like all the Arteria events and activities I have hosted at St George's, it was a multidimensional experience. For me it was deeply spiritual and full of Christian symbolism and meaning, but I could see that it was also very meaningful to those people present who saw and experienced it through other lenses, with other interpretations. As a priest I am always trying to help people recognise the humour, irony and fun of God. I am convinced that this recognition is essential for a healthy and lifegiving spirituality. My experience of Easter is always an encounter with a surprising, exuberant and vivacious Risen Lord, and the egg event was a delightful expression of this kind of joy. I found myself smiling my way through to the dawn of Easter Day and the coming again of the Great Light. On Easter Day I began my sermon with a reference to the egg painting and to our Polish friends. I wanted to express our gratitude for this contribution to our Easter and to our life. The Polish Connection brings something to St George's that we didn't have. It adds to us, it compliments us, and it brings us nearer to what we are meant to be. Like the best kind of love affair. Więcej zdjęć na stronie: www.nowyczas.co.uk Father Ray Andrews

6 wybory powszechne UK 2010 6-20 kwietnia 2010 nowy czas Trzecia droga konserwatystów Adam Dąbrowski Więzy społeczne, wyrównywanie szans, ekologia i walka z dyskryminacją takim językiem brytyjska lewica operuje od lat. Ale dziś na Wyspach mówią nim konserwatyści. Przyjeżdżając na przesłuchanie przed komisją ds. wojny w Iraku, Tony Blair wybrał tylne wejście do budynku. Przybył nad ranem na dwie godziny przed początkiem przesłuchania. W ten sposób uniknął setek protestujących, którzy tego dnia zebrali się w centrum Londynu. Wielu Brytyjczyków nigdy nie wybaczyło byłemu premierowi wyprawy na Bagdad. W dodatku z opublikowanych niedawno danych wynika, że przez 12 lat laburzyści nie zdołali zrealizować swojego podstawowego celu: zlikwidowania dramatycznych nierówności społecznych, pozostawionych im w spadku przez neokonserwatywny gabinet Margaret Thatcher. Mimo to duch byłego przywódcy lewicy wciąż unosi się nad tutejszą sceną polityczną. Wielka Brytania wciąż myśli Blairem. Podczas zeszłorocznego posiedzenia parlamentu młody lider opozycji David Cameron poświęcił całe swoje wystąpienie na wytykanie premierowi Gordonowi Brownowi jego wad. Doradca Camerona, spytany, czy to nie jest ryzykowna taktyka, odparł uspokajająco: Nie ma się czym martwić, w 1996 roku Blair zrobił coś podobnego. Sprawdziliśmy to. Anegdota ta pokazuje, jak bardzo konserwatyści zapatrzeni są w byłego lidera lewicy człowieka, który pod koniec lat dziewięćdziesiątych cieszył się 90- procentowym zaufaniem społecznym. Cameron nie poprzestał jednak na przejęciu od Blaira jego chwytów wizerunkowych i imitowaniu zdolności oratorskich. W grudniowym przemówieniu dla Towarzystwa Fabiańskiego lider konserwatystów ani razu nie użył słowa oszczędności. Mówił za to o tym, jak ważne są więzy społeczne i wyrównywanie szans. Podkreślał rolę wspólnoty i krytykował nadmierny indywidualizm. Częściowo dlatego, by nie drażnić szacownych socjalistów i filantropów z jednego z najstarszych stowarzyszeń politycznych na Wyspach. Ale także dlatego, że nowi konserwatyści to już nie ta sama partia, co parę lat temu. Są zieloni, wrażliwi społecznie i elastyczni w swej polityce gospodarczej. A portrety Margaret Thatcher przesunęli dyskretnie w mniej oświetlone miejsca. Efekt? Od dawna przewodzą w sondażach przedwyborczych. Cameron dobrze przyswoił sobie naukę ostatnich lat. Zastosował sztuczkę, która niegdyś w wykonaniu lewicy pogrążyła jego własną partię. Sta e stawki po cze 24/7 Wybierz numer dost powy a nast pnie numer docelowy np. 0048xxx. Zako cz # i poczekaj na po czenie. Auracall wspiera: Polska Obs uga Klienta: 020 8497 4622 www.auracall.com/polska Polska 2p/min 084 4831 4029 Irlandia 3p/min 084 4988 4029 S owacja 2p/min 084 4831 4029 Doświadczenie czy młodość? Kampania wyborcza w Wielkiej Brytanii nabrała impetu po tym, jak premier Gordon Brown 6 kwietnia poprosił królową Elżbietę II o rozwiązanie parlamentu. Wybory powszechne odbędą się 6 maja. Badania opinii publicznej wskazują na niewielką przewagę konserwatystów, która nie daje im jednak zdecydowanej wygranej. W wypadku podobnych wyników obu partii w wyborach powszechnych powstanie rząd koalicyjny. Bez zak adania konta Polska 7p/min 087 1412 4029 Czechy 2p/min 084 4831 4029 Niemcy 1p/min 084 4862 4029 T&Cs: Ask bill payer s permission. Calls billed per minute & include VAT. Charges apply from the moment of connection. One off 8p set-up fee by BT. Cost of calls from non BT operators & mobiles may vary. Check with your operator. Rates are subject to change without prior notice. This service is provided by Auracall Ltd. Agents required, please call 084 4545 3788. TorysoWsKI BlaIr W latach osiemdziesiątych, wspominanych przez lewicę jako czarna epoka absolutnej dominacji neokonserwatyzmu, Partia Pracy zupełnie nie umiała się odnaleźć. Pojawiały się głosy, że lewica stała się wieczną opozycją. Dopiero gdy w 1994 roku stery statku objął Tony Blair wyposażony w mapy naszkicowane przez wybitnego socjologa Anthony Giddensa laburzyści pożeglowali na zupełnie nowe wody. Polubili rynek, biznes, wielkie pieniądze i klasę średnią. Ogłosili światu trzecią drogę omijającą zasieki dotychczasowych sporów ideologicznych. Nagle broń torysów, która niezawodnie wypalała od 1979 roku, przestała być skuteczna. Wyborcy nie postrzegali już laburzystów jako uzależnionych od związków zawodowych, szalonych lewaków złorzeczących wolnemu rynkowi. Laburzyści usunęli się z linii strzału i po dwóch dekadach pozostawania w opozycji wygrali wybory. Teraz to konserwatyści, prowadzeni przez trzech nijakich liderów, nie byli w stanie wypracować skutecznej retoryki, która byłaby odpowiedzią na nową twarz lewicy. Dopiero David Cameron odmienił oblicze torysów. Zaczął mówić o zielonej Brytanii, solidarności międzypokoleniowej i o tym, jak ważna jest bezpłatna służba zdrowia. Przeprosił homoseksualistów za dyskryminację z czasów Margaret Thatcher. Podobnie jak niegdyś Labour Party, tak teraz konserwatyści odważnie weszli na terytorium zarezerwowane dotąd dla swoich rywali. Ci okazali się na to nieprzygotowani, a Cameron jest dziś o krok od stania się torysowskim Blairem. CzErWonI TorysI To właśnie prawica musi dziś bronić wspólnoty. To prawica musi zawrócić prąd, który wbrew intencjom jego twórców przyczynił się do wyalienowania jednostki. To prawica musi bronić społeczeństwa. Takich słów wyborcy nie słyszeli od torysów bardzo dawno. Trzeba było dużo czasu, by torysi przebudzili się ze snu, w jaki zapadli jeszcze w latach osiemdziesiątych, by zastygła w neokonserwatywnych schematach partia Churchilla i Macmillana przypomniała sobie, że refleksja konserwatywna na Wyspach nie rozpoczęła się wraz z pierwszym exposé Margaret Thatcher. A przecież przez ostatnie 30 lat wszystko było jasne. Z jednej strony jest wolność, z drugiej zaś dławiący ją benthamowski panoptikon. Na jednym biegunie wolny rynek i wolna jednostka, a na drugim państwo opiekuńcze i pęta wspólnoty. Odmawiając operowania tą prostą alternatywą, Cameron zaciąga dług u Philipa Blonda, jednego z prominentnych budowniczych bazy intelektualnej nowych konserwatystów. W artykule Czerwony toryzm zamieszczonym we wpływowym miesięczniku Prospect Blond apeluje: Wróćmy do tych gałęzi konserwatyzmu, które czerpią z tradycji komunitarystycznych. I odrzuca przedstawiany często również w Polsce jako historyczną konieczność alians konserwatyzmu z wolnym rynkiem. Ideologia ta przekonuje filozof zbankrutowała. Konsensus, który determinował kształt brytyjskiej polityki przez ostatnie 30 lat legł w gruzach. Alternatywa? Konserwatywne państwo z ideą redystrybucji w swoim jądrze, porządek, który rozbija monopole i rozprzestrzenia dobrobyt. Komunitarystyczny konserwatyzm obywatelski. Konserwatyzm, który byłby skuteczną odpowiedzią na rozpad społecznych więzi sprawiających, że o Wielkiej Brytanii coraz częściej mówi się jako o rozbitym społeczeństwie (broken society). PożEGnanIE z neokonserwatyzmem Amerykański model rynek plus moralność nic tu nie pomoże. Bo to właśnie kapitalizm często stoi za dezintegracją społeczeństwa pisze Blond. I choć tego typu spostrzeżenia

nowy czas 6-20 kwietnia 2010 7 wybory powszechne UK 2010 dalekie są od oryginalności Blond jeszcze jako student czytał z pewnością Kulturowe sprzeczności kapitalizmu Daniela Bella przez kilkadziesiąt lat podobne wątpliwości były wypierane przez neokonserwatywnych ortodoksów po obu stronach Atlantyku. Dlatego dziś David Cameron mówi: rozbudowany rząd podważył więzi społeczne i zatomizował brytyjskie społeczeństwo. Rozszerzając pole swojego działania, rząd przekroczył w pewnym momencie punkt krytyczny. Rozpychając się i zagarniając coraz więcej sfer społecznych, wyrugował poczucie wspólnoty obecne na Wyspach jeszcze w latach sześćdziesiątych. Naturalne więzy zastąpiły te syntetyczne, bezosobowe stworzone przez państwo. Ale w chwilę potem lider konserwatystów dodaje: wcale nie wynika z tego, że rząd odchudzony automatycznie zjednoczy nas na nowo. Byłoby naiwnością oczekiwać, że wystarczy ruch wstecz, by to, co zostało zniszczone przez inwazyjne państwo, samoczynnie się odrodziło. Cameron przekonuje, że nie chce powrotu podniesionego do rangi ideologii leseferyzmu. Mamy zamiar użyć państwa, by przemodelować nasze społeczeństwo. Jak? Przez wzmacnianie lokalnych wspólnot, oddanie im tego, czego zdaniem lidera torysów pozbawiły ich wszędobylskie gabinety laburzystów. Rola rządu nie sprowadzałaby się tu do wydania jednorazowego dekretu, ale ciągłego wspierania i umacniania lokalnych wspólnot. Rząd ma budować a potem aktywnie wspierać instytucje szczebla lokalnego. Cameron chciałby na przykład, by po skończeniu szkoły średniej młodzi ludzie przechodzili edukację obywatelską absolwentom uświadamiano by wagę więzów społecznych. A zamiast prywatyzować urzędy pocztowe (co, o ironio, sugerowała Partia Pracy), wolałby je przekazać samorządom i lokalnym organizacjom. Torysi wydobywają ze strychu ideę państwa i po trzech dekadach jego postponowania znajdują dla niego rolę: musi ono aktywnie umożliwiać ludziom wykorzystywać ich wolność. Bliższe to myśli wspierającego kanadyjską socjaldemokrację filozofa Charlesa Taylora niż Friedricha von Hayeka guru Thatcher i Reagana. Bliższe tradycji Benjamina Disraelego, na którego pisma Cameron lubi się powoływać (ostatnio zrobił to, nawołując, by torysi wpisali na listy wyborcze więcej kobiet). Nie do przyjęcia jest to, by ludzie skupiali się przede wszystkim na własnym szczęściu, nie zwracając uwagi na innych wokół siebie oświadczył członkom Towarzystwa Fabiańskiego Cameron. Ci zapewne byli zdumieni. Bo to słowa niesłyszane w partii jeszcze niedawno rządzonej przez kobietę głoszącą, że nie ma czegoś takiego jak społeczeństwo. Trzecia droga: podejście drugie Jak głęboka jest przemiana torysów? Sympatyzujący z lewicą The Guardian opublikował kiedyś karykaturę, na której zza pleców dobrodusznie uśmiechniętego Camerona wyglądają backbenchers w drogich garniturach i z przygotowanymi do cięć toporami. Być może rzeczywiście przemiana w myśleniu nie jest tak głęboka, jak chciałby to przedstawić Cameron. Doły partyjne nie nadążają za swoimi liderami którzy sami wydawali się zaskoczeni tempem, w jakim znaleźli się na szczycie torysowskiej hierarchii. Sądziliśmy, że dojdzie do tego za jakieś dziesięć lat opowiadał niedawno The Sunday Times jeden ze współpracowników szefa stronnictwa. Ale czy Partia Konserwatywna byłaby jedyną w historii, której szeregowi posłowie przewracają po kryjomu oczami, widząc poczynania swoich liderów? To ja prowadzę swoją partię, a nie ona mnie zakrzyknął kiedyś w parlamencie Tony Blair. Dziś tak samo mógłby odpowiedzieć Cameron. Konserwatyści prawdopodobnie wygrają wybory (choć ostatnie sondaże pokazują, że ich przewaga się zmniejsza). Wtedy niedoświadczony jeszcze, w gruncie rzeczy, Cameron stanie przed reality check: zamieni biurko szefa partii na biurko, zza którego widać będzie wszystkie problemy gnębionej kryzysem Wielkiej Brytanii. Zobaczymy wtedy, jak stabilna jest jego postideologiczna wizja Wielkiego Społeczeństwa. I czy jest czymś więcej, niż tylko posklejaną naprędce mozaiką sloganów wyłowionych z obu stron sceny politycznej. To będzie czas próby. Bo w sytuacjach podbramkowych z polityków wychodzą dawne nawyki. Stare, bezpieczne ścieżki, choć dziś prowadzą już donikąd, nagle zaczynają kusić na nowo. A przećwiczone przed lustrem mantry idą w zapomnienie. Być może okaże się też, że zza pleców Camerona wyjdą drwale. Cameron wierzy, że klęska Blaira nie oznacza, iż trzecia droga prowadzi donikąd. Ale gdy po tegorocznych wyborach postawi na niej pierwsze kroki, powinien pamiętać, jak łatwo jego poprzednik zgubił ją w ślepych zaułkach Bagdadu i biednych przedmieściach Liverpoolu. drugi brzeg Malcolm McLaren 8 kwietnia w Szwajcarii w wieku 62 lat zmarł legendarny ojciec duchowy ruchu punkowego Malcolm McLaren, twórca zespołu Sex Pistols i jego menedżer. Powszechnie uważany jest za autora estetyczno-muzycznej konwencji Sex Pistols. Po rozwiązaniu Sex Pistols McLaren został menedżerem formacji Adam and the Ants z Adamem Antem. Później na bazie tej grupy założył formację Bow Wow Wow. W 1983 roku McLaren wydał album Duck Rock, na którym połączył wpływy muzyki afrykańskiej, amerykańskiej i hip-hopu. Dwa single z tej płyty, Buffalo Gals i Double Dutch, stały się przebojami po obu stronach Atlantyku. Był również skandalizującym projektantem mody, producentem filmowym i telewizyjnym. Sklep w Chelsea (początkowo nazywał się Let It Rock, później SEX) prowadzony przez McLarena i jego narzeczoną Vivienne Westwood był w latach 70. centrum kontrkultury. Majster? Pracownik firmy zwalczania szkodników? Chałupniczy producent bomb? Terroryści produkują bomby, co oznacza że oczywiście będą starać się ukrywać swoją działalność. Jednak czasami zostawiają istotne ślady. Ślady, które ty możesz pomóc nam odnaleźć. Mogą na przykład ładować do samochodów znaczne ilości środków chemicznych, nawozów czy butli z gazem wszystko to można wykorzystać do produkcji bomb. Mogą za to płacić gotówką, albo przechowywać takie produkty w domach, komórkach czy garażach. Czasem można zauważyć wyrzucone resztki materiałów czy opakowań. Jeśli zauważysz coś podejrzanego lub niecodziennego, zadzwoń na poufną linię antyterrorystyczną (Anti-Terrorist Hotline) pod numer 0800 789 321. Uważamy, że żaden telefon nie jest stratą czasu. Jeśli masz podejrzenia, zgłoś je.

8 czas na wyspie 6-20 kwietnia 2010 nowy czas drugi brzeg Zofia Romanowiczowa 28 marca 2010 roku w Lailly-en-Val, zmarła polska pisarka i tłumaczka Zofia Romanowiczowa. Urodziła się 18 października 1922 roku w Radomiu. W czasie wojny była łączniczką Związku Walki Zbrojnej. Aresztowana przez gestapo w styczniu 1941 roku Więziona w Kielcach i Pińczowie. W 1942 roku przewieziona do obozu koncentracyjnego w Ravensbrück, a następnie Neu-Rohlau pod Karlsbadem, gdzie pracowała w fabryce porcelany. Po wyzwoleniu obozu przez wojska USA przebywała we Włoszech, gdzie kontynuowała naukę w Porto San Giorgio w liceum założonym przez 2. Korpus Armii Polskiej. Publikowała w wydawanych tam periodykach polskich Orzeł Biały, Ochotniczka, Kresowym szlakiem. W tym czasie była sekretarką Melchiora Wańkowicza. W 36 numerze Orła Białego z 1945 roku ukazała się jej nowela Tomuś, którą uważała za swój debiut literacki. Wcześniej publikowała w prasie szkolnej wiersze pod pseudonimem Claudia. Po otrzymaniu stypendium Polskiej Misji Katolickiej w Paryżu rozpoczęła studia na Sorbonie. W 1948 roku poślubiła Kazimierza Romanowicza, księgarza i wydawcę, z którym w latach 1946-1993 współtworzyła księgarnię i wydawnictwo Libella, oraz Galerię Lambert (od 1959), mieszczące się na paryskiej Wyspie św. Ludwika jeden z ważniejszych ośrodków emigracji polskiej na obczyźnie po II wojnie światowej. W latach powojennych współpracowała m.in. z londyńskimi Wiadomościami (od 1946) i paryską Kulturą (od 1954). W 1961 roku jej wiersze z okresu pobytu w obozie ukazały się w antologii Ravensbrück. Wiersze obozowe. Należała do Związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie Nowy prezes Związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie Związek Pisarzy Polskich na Obczyźnie z siedzibą w Londynie na walnym zebraniu 27 marca wybrał Andrzeja Krzeczunowicza, byłego ambasadora RP przy NATO i długoletniego dziennikarza Radia Wolna Europa, na stanowisko prezesa związku. Walne zebranie przyznało dotychczasowej prezes Krystynie Bednarczyk tytuł Honorowego Prezesa Związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie. 25 marca wręczono Nagrody Literackie Związku Żenująca nadgorliwość? Pisarzy za rok 2009. Otrzymali je Krzysztof Muszkowski za całokształt twórczości oraz Violetta Wejs-Milewska za opracowanie naukowe Radio Wolna Europa na emigracyjnych szlakach pisarzy. Gustaw Herling-Grudziński, Tadeusz Nowakowski, Roman Pelester, Czesłąw Straszewicz, Tymon Terlecki. Od ubiegłego roku stałymi fundatorami nagród są: Włada Majewska i Stowarzyszenie Polskich Kombatantów. (aw) Joanna Ornowska zrobiła swojej koleżance Małgosi zdjęcia. Minął jakiś czas i nawet zapomniała już o tym, ale koleżanka chciała je wywołać i w tym celu poszła do sklepu Boots. Oprócz tych zdjęć zaniosła jeszcze dwie setki innych. I nie drukowała ich dlatego, że rodzina nie ma dostępu do komputera i internetu, bo to bzdura. Po prosto chciała je włożyć do albumu. Jakież było zdziwienie Gosi, gdy dowiedziała się od obsługi tegoż sklepu, że są to zdjęcia profesjonalne i bez zgody autora nie zostaną wydrukowane. Musiała się tam więc pojawić Joanna i przedstawić list z własnoręcznym podpisem co też uczyniła. Potem pracownicy Boots zażądali także pisma na papierze firmowym. Jej obecność i podpis nie wystarczyły. W tym momencie nie czuła się, jakby ktoś stał na straży jej praw autorskich. Wręcz przeciwnie bez przerwy podawano w wątpliwość jej wiarygodność. Wówczas mogła jedynie przedstawić swoje imię, nazwisko, kartę studencką i dowód. Można by zapytać, dlaczego w takim razie Gosia nie poszła gdzie indziej? To chyba oczywiste, że tak zrobiła. Chyba nawet wydrukowała je w Polsce. I najważniejsza sprawa Joanna, autorka tych zdjęć, nigdy nie uważała ich za profesjonalne. Gdyby tak było, pewnie nie pracowałaby w fastfoodzie. To był pierwszy raz, gdy weszła do pracowni na początku jej studiów. Jakkolwiek: Gosi zdjęcia się podobały co Joannę, oczywiście, cieszy. Obsłudze sklepu Boots widocznie także co, trzeba przyznać, było trochę kłopotliwe. Lecz niewątpliwie niedouczeni pracownicy Boots oceniając zdjęcia Joanny tak wysoko wyświadczyli jej dużą przysługę przestrzegając swoich profesjonalnych procedur. (la)

nowy czas 6-20 kwietnia 2010 9 ludzie i miejsca Być dla innych Od ponad dziesięciu lat jestem podopieczną pani Stefanii Dembińskiej, mieszkającej w Londynie, która wraz z brytyjską Polonią pomagała mi, i innym młodym niesłyszącym, przejść przez wyższe szczeble edukacji. To im zawdzięczamy, że w środowisku głuchych mamy wykwalifikowanych nauczycieli, wychowawców, pierwszego w Polsce niesłyszącego psychologa i wielu innych. My byliśmy pierwsi, a w ślad za nami idą inni młodzi głusi. Dzięki tej pomocy powstała elita intelektualna głuchych w Polsce. Gdy byłam nastolatką, nie spodziewałam się, że moje życie będzie takie, jakie jest teraz. Wtedy moim marzeniem była służba dla innych, chciałam pracować z głuchymi, być psychologiem ale to wydawało się nieosiągalne. Moja niełatwa droga życia i sytuacja rodzinna nie pozwalały mi nawet myśleć, że to kiedykolwiek będzie możliwe. W ówczesnym czasie w naszym kraju również było nie do pomyślenia, aby głusi studiowali, tym bardziej psychologię, tak jak teraz trudno byłoby głuchemu zostać lekarzem (choć w Ameryce są niesłyszący lekarze, profesorowie, prawnicy, biznesmeni itd.). Jednak na swojej drodze spotykałam wspaniałych ludzi i moje życie stopniowo się zmieniało, a marzenia stawały się rzeczywistością. Wraz z moimi rówieśnikami otrzymywaliśmy stałą pomoc zainicjowaną i koordynowaną do dzisiaj przez panią Stefanię Dembińską, która podjęła się wspierać zdolnych niesłyszących, znajdujących się w trudnej sytuacji rodzinnej i materialnej w Polsce. Dzięki temu mogliśmy pójść na studia, zdobyć wyższe wykształcenie (jednocześnie ukończyłam dwa fakultety pięcioletnie studia pedagogiczne na Akademii Podlaskiej i psychologiczne w Warszawie) oraz pokonać wiele trudności. Przez cały okres studiów i po ich ukończeniu od brytyjskiej Polonii otrzymywaliśmy pomoc finansową, rzeczową i wsparcie duchowe. Poza tym pani Stefania Dembińska przyjeżdżała do Polski, aby spotkać się z nami, porozmawiać. Wspierała nas, stale troszczyła się o nas, zapraszała do mieszkającej w Poznaniu swojej rodziny, u której zawsze doświadczaliśmy ciepła, otwartości. Mieliśmy okazję poznać rodzinę o trwałych wartościach. Wiele osób zamieszkałych w Wielkiej Brytanii, które poprzez panią Stefanię nawiązywały z nami bliski kontakt, pomagały nam. Na ich zaproszenie gościliśmy również w Londynie. Osoby te stale interesowały się naszym losem, okazywały dużo serdeczności i mądrości, spotykały się z nami. na swojej drodze spotykałam wspaniałych ludzi i moje życie stopniowo się zmieniało, a marzenia stawały się rzeczywistością Dlaczego ta pomoc jest tak ważna? Ponieważ głusi podobnie jak słyszący doświadczają różnych tragedii życiowych. Osoby słyszące, jeśli chcą, mają dostęp do specjalistów, różnych osób, do których mogą zwrócić się o pomoc. A głusi? W Polsce brakuje specjalistów, lekarzy, psychologów, psychiatrów itd. posługujących się naturalnym językiem głuchych, w związku z tym w obliczu trudnej sytuacji życiowej są pozostawieni sami sobie. Dlatego ważne jest, aby byli niesłyszący specjaliści, tak jak to jest w wielu krajach zachodnich. Za moich szkolnych czasów młodzież nie marzyła o studiach, nie dążyła do tego, aby wziąć odpowiedzialność za swoje życie, rozwijać się, kształcić, i nie miała z kim się identyfikować. Uważała, że słyszący może i osiągnie, a głuchy z powodu głuchoty nie. Młodzi ludzie nie mieli motywacji do uczenia się, zdobywania wiedzy. Z myślą o przyszłości koncentrowali się na zdobyciu renty socjalnej jako podstawowego źródła utrzymania i sposobu na życie. Studiowanie było z ich perspektywy nierealne i nieosiągalne. Dlatego ważne było i jest, aby inni głusi zaczęli studiować, pracować w szkole dla głuchych, aby młodsi mogli zobaczyć, że jednak głuchy też może osiągnąć to, co słyszący, identyfikować się z wykształconymi głuchymi i pójść ich śladami. Miło teraz patrzeć, jak głuche dzieci i młodzież chciałyby się kształcić, by zostać np. nauczycielem, psychologiem czy innym specjalistą dla głuchych, i mają motywację do nauki. To jest bardzo ważne dla całego środowiska głuchych i polskiego społeczeństwa. Otrzymywanie stałej pomocy od brytyjskiej Polonii aż do końca uczyło mnie też być i żyć dla innych. Pomoc zapewniła mi życiowy start. Pragnę ponownie okazać wyrazy wdzięczności i gorąco Wszystkim podziękować. Pomoc, którą otrzymaliśmy, my, młodzi głusi, kształtowała również nasze postawy i dziś my pracujemy i działamy społecznie na rzecz innych głuchych i ich integracji ze społeczeństwem. Już siódmy rok pracuję w Instytucie Głuchoniemych w Warszawie jako psycholog dzieci, młodzieży i dorosłych głuchych. Moja praca obejmuje szeroki zakres działań, między innymi prowadzenie badań psychologiczno-diagnostycznych, interwencję w kryzysowych sytuacjach, pomoc i terapię psychologiczną. W Instytucie prowadzę jedyny w kraju międzynarodowy roczny program profilaktyczny dla młodzieży głuchej, który ratuje niejedno życie, oraz zajęcia na Uniwersytecie Warszawskim. Współpracuję z różnymi ważnymi instytucjami i ośrodkami w kraju, mając na celu podniesienie jakości życia i edukacji niesłyszących oraz walkę z dyskryminacją poprzez różnego rodzaju działania, akcje, szkolenia, konferencje. Praca ta daje mi wiele satysfakcji i radości, rozwija moje człowieczeństwo, motywuje do pójścia dalej i pokonywania trudności, jakie stawia świat. Być i pracować dla innych to wspaniałe doświadczenie. Często czułam, że pracy dla innych mogłabym poświęcić całe swoje życie. Był taki czas, że wydawało mi się, iż jeśli zdecyduję się na małżeństwo, to będzie to ograniczało moje działania na rzecz społeczeństwa, ludzi i głuchych, a nie chciałam tego. Zastanawiałam się nad swoim życiem, nad swoim powołaniem, wyborem drogi: małżeństwo czy celibat. Szukałam odpowiedzi. Obie drogi są dobre i piękne, przynoszące radość i miłość. Jednak spotkałam na swojej drodze Tomka, obecnie mojego narzeczonego (w czerwcu bierzemy ślub). Doświadczenie miłości dodaje mi sił w pracy, pozytywnie wpływa na relacje w pracy, relacje z dziećmi, młodzieżą i dorosłymi, z którymi pracuję, przynosi owoce, sprawia, że miłość, którą otrzymuję, przekłada się na dawanie innym. ania Gronowska

10 6-20 kwietnia 2010 nowy czas felietony opinie redakcja@nowyczas.co.uk 0207 639 8507 63 King s Grove London SE15 2NA Zaciskanie politycznego pasa Krystyna Cywińska Coraz więcej ludzi coraz bardziej pas zaciska, sypią się więc na polityków ciosy. Banda naciągaczy, nabieraczy, kłamców i cyników to próbki ocen brytyjskich polityków w bulwarowej prasie i internecie. Czego się mamy spodziewać w czasie kampanii wyborczej? Ano, propagandy i propagowania poszczególnych partii. Argumentów bez pokrycia, nabierania wyborców na banały. Traktowanie ich jak durniów. Prawdy o stanie gospodarki się nie dowiecie. Ani o zamachach na wasze kieszenie. Ani o bezrobociu. Ani o liczbie darmozjadów z całego świata, którzy najechali na ten kraj. Ani nawet o tym, co was czeka po wyborach. Tak naprawdę. Bo prawdę politycy będą omijać. Tuszować. W bawełnę owijać. A wy, zjadacze powszedniego chleba, będziecie te polityczne banialuki połykać. Takie mniej więcej sentencje przeczytałam w prasie brytyjskiej. Można nie oglądać politycznych programów w telewizji. Można nie czytać politycznych wywodów. Można ich w radiu nie słuchać. Ale wybory nadejdą 10 maja. Trzeba będzie oddać głos, bo taki jest obowiązek obywatelski. I wiadomo, że złych polityków wybierają ci, którzy nie głosowali. Bo wybrała ich mniejszość, która głosowała. Siedzieliśmy przed telewizorem w ubiegłą środę od rana. Zapatrzeni w uroczystości katyńskie. Ich przebieg transmitował I Program TV. A tu telefon! Jak zawsze, w niewłaściwej porze. Dzwoni przedstawiciel miejscowej partii Liberalnych Demokratów. Czym mogę służyć pytam, tając irytację. Nie przeszkadzam? Ależ nie, oglądamy właśnie relację z uroczystości w Katyniu, nic takiego. W Katyniu? A gdzie jest Katyń? Na Białorusi (dawny Związek Sowiecki). A to jakaś tamtejsza rocznica? Tak i nie mówię. Rocznica polsko-rosyjska. O! ucieszył się liberał. Przyjaźni polsko-rosyjskiej? Przeciwnie powiadam. To 70. rocznica mordu dokonanego na polskich oficerach, żołnierzach, policjantach, urzędnikach, inteligencji. W telefonie cisza. Nasz liberał o tej wojennej zbrodni na naszym narodzie nie słyszał. Nie słyszał też, że była przez lata zatajana w tym kraju. Że nie wolno było o niej pisać w prasie. Że padła ofiarą wojny, w której Sowiety były brytyjskim sojusznikiem. Że podtrzymywano przez lata kłamstwo, że to Niemcy dokonali tej masowej rzezi, a nie Sowieci. Wpadłam w rozmowie telefonicznej w szał historyczno-polityczny i wygarnęłam w tym szale nasze gorzkie żale do Churchilla i kolejnych premierów brytyjskich. I choć my, Polacy, obywatele tego kraju głosowaliśmy przez te lata w kolejnych wyborach, niczego nie wskóraliśmy w tej jątrzącej się sprawie. Robiono nam nawet trudności w planach postawienia pomnika katyńskim ofiarom. Stanął w końcu na cmentarzu Gunnersbury w Londynie, ale nie wolno było na nim napisać, że mordu dokonali na rozkaz Stalina i NKWD żołnierze sowieccy. Strzałem w tył głowy. Nasz miejscowy liberał milczał. Ale jako zręczny polityk zaraz się opanował. I am terribly sorry powiedział ale nasza partia nie była wtedy u władzy. Gdyby była, zapewniam panią, że my ujawnilibyśmy całą tę prawdę. I czy mogę panią prosić o wstawienie do państwa frontowego ogródka szyldu z napisem Głosuj na Liberalnych Demokratów? Bardzo proszę odparłam. Wstawiajcie rzekłam z czystym sumieniem, wiedząc, że liberałowie i tak w tych wyborach nie zwyciężą. Rządu nie uformują i nie będę miała nieczystego sumienia, że maczałam palce w wyborze nowych władz. Jak każda władza, zapewne skazanych na ostrze krytyki. Nie moje małpy, nie mój cyrk. Ale głosować pójdę. Na kogo, nie zdradzę. Bo wybory są jedynym wyborem w systemie demokratycznym. W Polsce też tylko o wyborach. Najpierw prezydenckich, potem powszechnych. I choć jestem obywatelem brytyjskim, moje to małpy i mój to cyrk w moim kraju. Czy przyszły prezydent powinien mówić obcymi językami? A najlepiej po angielsku? Ze wszystkich argumentów, jakie usłyszałam w krajowej kampanii przedwyborczej, argument, że powinien, najbardziej mnie ubawił. Polacy do języków się nie garnęli, ani masowo nie garną. Nie mają wielkich językowych zdolności. Nawet własnym językiem coraz gorzej władają. Nasi notable gadają od rzeczy i łamią zasady gramatyki. I tworzą językowe dziwolągi. Nie mają wiedzy w tym temacie. A jeśli niektórzy bąkają coś po angielsku, to aż uszy więdną. Czego dowodem łamany angielski naszych europosłów. Francuzom z reguły skóra cierpnie, jak słyszą pastwienie się nad ich językiem. Churchill żartował, że wprowadzał de Gaulle'a w furię, mówiąc z premedytacją po francusku. De Gaulle nigdy się po angielsku nie wypowiadał. A były sowiecki minister Andriej Gromyko zawsze mówił po rosyjsku, dobrze znając angielski. Prezydent mówiący nieporadnie obcym językiem naraża się na śmieszność. A poza tym nim się polityk pretendujący do roli prezydenta zabierze do obcego języka, niech najpierw dobrze opanuje własny i niech ma coś rozsądnego do powiedzenia. Gdyby można było odmłodzić byłego prezydenta Ryszarda Kaczorowskiego! Byłby idealnym kandydatem na kolejnego polskiego prezydenta. Doskonale wygląda, dobrze wychodzi na zdjęciach, mówi ładną polszczyzną, zawsze krótko i do rzeczy. I stawia się w każdej potrzebie. Wybory tu i tam za pasem. Tu i tam w atmosferze pasa zaciskania i sypania gromów na polityków. A niechby posypali swoje głowy popiołem. Bardzo by się to demokracji przydało. 2010 Co w trawie piszczy? Jest taki sklep w Kanadzie, do którego chciałbym zajrzeć. Wejść do środka i przyjrzeć się tym wszystkim cudeńkom poukładanym na dwóch piętrach i wymyślonym przez człowieka w jednym celu: uprzyjemnienia palenia trawy. O trawie znowu stało się głośno. Zapoznałem się ostatnio z dwoma ciekawymi publikacjami na temat palenia jej. Pierwszy to godzinny materiał wyemitowany przez National Geographic Channel kilka dni temu. Program opowiadał historię weed trawy, którą z przyjemnością zaciąga się cały świat, a która bezustannie a może coraz bardziej budzi kontrowersje i przyprawia rządzących o ból głowy. W tym kraju oficjalnie mówi się jej: nie! Ale wydaje się, że innego zdania są już nie tylko naukowcy, ale również i lekarze, którzy coraz odważniej i bardziej otwarcie przyznają, iż palenie trawy może mieć właściwości lecznicze, a z pewnością jest to doskonały środek przeciwbólowy. O tym, że w trawie piszczy, przekonał mnie jednak drugi materiał, tym razem na stronach internetowych BBC, z którego dowiaduję się, że The Advisory Council on the Misues of Drugs jest w tarapatach. Ciało to zostało powołane przez brytyjski rząd w celach doradczych, wydając rekomendacje mające ułatwić rządowi podejmowanie ważnych decyzji klasyfikujących narkotyki w Wielkiej Brytanii. W jego skład wchodzą sami spece, którzy na używkach znają się znacznie lepiej niż niejeden polityk. Fachowe, nie zawsze medyczne, wykształcenie ma pomóc w rozpoznaniu, co naród brać może, a czego powinien unikać. O przyglądaniu się nowościom nie wspominając. Jest tylko jeden drobny problem. Z prac w tym elitarnym gronie zrezygnował ostatnio Eric Carlin, oskarżając rząd brytyjski o to, że organizuje konferencje prasowe w sprawie jednej z używek, zanim Council wydał swoją rekomendację. Mając do dyspozycji ekspertów, rząd powinien najpierw skonsultować swoje decyzje z nami, dopiero potem ogłaszać światu, co zamierza zrobić przyznał Carlin w liście otwartym, opublikowanym w internecie. W rezygnacji Carlina nie byłoby nic dziwnego, gdyby nie jeden szczegół: otóż nie jest on pierwszym ekspertem, który stracił wiarę w sens istnienia tego ciała doradczego. W ciągu ostatnich tygodni swoje niezadowolenie, poprzez odejście, wyraziło już siedmiu speców, każdy z tytułem doktora lub lepszym, wśród nich szef komitetu profesor David Nutt. Odszedł chemik, psycholog, farmaceuta, specjalista od chemii organicznej oraz niezależny doradca. Powód jest zawsze ten sam: komisji nikt nie słucha. Komisja jest kpiną. Nie słucha jej przede wszystkim rząd, dla którego trawa (i nie tylko) stała się sprawą polityczną. Idą przecież wybory i to teraz liczy się najbardziej. Dla brytyjskich polityków palenie trawy jest przestępstwem, ale zupełnie inaczej wygląda ta sprawa w innych miejscach na świecie. Słynne amsterdamskie kafejki są pełne przybyszów z Wysp (Polaków tam także nie brakuje), którzy za kilka euro mogą nie tylko wybierać i przebierać w tym, co palą, ale również jak palą. Do tego podadzą ci kawę, a jak chcesz, dostarczą towar do hotelu. Nie gorzej jest już w kilku amerykańskich stanach, w których trawkę można zapalić prawie legalnie wystarczy się zarejestrować i dostać kartę upoważniającą do legalnego kupowania trawy. Kanada też nie odstaje. Tam przepisy dotyczące trawy są jednymi z najbardziej liberalnych na świecie. Nie w pełni legalnie, ale i nie nielegalnie puścisz tam dymek. Idą wybory. Może więc i tutaj coś się zmieni. Albo przynajmniej znormalnieje. W trawie już piszczy Palcie bezpiecznie! V. Valdi nowyczas.co.uk

nowy czas 6-20 kwietnia 2010 11 felietony i opinie Na czasie Grzegorz Małkiewicz KOMENTARZ ANDRZEJA KRAUZEGO Żadnych emocji, kamienna twarz. Na obchodach 70. rocznicy mordu katyńskiego pojawił się obok polskiego premiera Donalda Tuska premier Rosji, kiedyś prezydent, Władimir Putin. Obecność symboliczna, chociaż chłodna. Mówił o konieczności pojednania, o ofiarach totalitaryzmu, po stronie polskiej i rosyjskiej. W tej ziemi leżą Rosjanie zabici w czasie Wielkiej Czystki i Polacy zamordowali przez Stalina. Historia połączyła ich losy. Z pamięci nie można wymazać śmierci niewinnych ofiar mówił Putin. Kaci totalitaryzmu niszczyli ludzi niezależnie od pochodzenia czy religii, cel był jeden zasiać strach i zmusić do ślepego posłuszeństwa. Jesteśmy skłonni do wzruszeń i ta obecność twardego polityka, dla którego największą tragedią XX wieku był upadek Związku Sowieckiego, wzruszyła z pewnością niejednego Polaka. Rosyjski premier zauważył w końcu, jakie wydarzenie dla nas było największą tragedią. Chociaż dokumenty NKWD nadal są zastrzeżone i polscy historycy nie mają do nich dostępu, ten gest pojednania wydaje się milowym krokiem. Ze starannie dobranych słów rosyjskiego premiera wynika również, że w II wojnie światowej nie byliśmy ofiarami Rosjan, ale totalitaryzmu sowieckiego, co, niestety, zbyt często pojawia się zamiennie w polskiej historiografii. W tym momencie pojawia się jednak małe zastrzeżenie dotyczące zacierania ostrości historycznych wydarzeń. Jedynym odnośnikiem faktograficznym do tragedii katyńskiej było przywołanie nazwiska Stalina. Nic na temat NKWD, która przerodziła się w KGB i w której obecny premier służył w stopniu oficera. Poradziliśmy sobie z faszyzmem, z komunizmem mamy nadal problem, a przecież pochłonął znacznie więcej ofiar. Podobno idea była piękna i stąd konieczność relatywizacji, nie tylko w wykonaniu Putina. Kaci totalitaryzmu niszczyli ludzi pięknie powiedziane. Niczym w tragedii greckiej, są ofiary, nie ma winnych. Po stronie rosyjskiej nawet więcej ofiar. Ich groby były przed grobami polskimi. To historia zgotowała nam ten los. Nawet nie człowiek człowiekowi. Kaci też byli ofiarami. Umieszczając komunizm na scenie tragedii greckiej, nawet Stalina można usprawiedliwić. Nie ma winnych, były ofiary, światło ludzkości też był ofiarą. O Dzierżyńskim, Leninie już nawet zapomnieliśmy, też byli ofiarami. Gest Putina jest niewątpliwie gestem politycznym, i jako taki należy go docenić. Niezależnie od przyczyny, która doprowadziła nagle do tego gestu pojednania, obecność premiera Rosji w Katyniu zauważyły media zachodnie i przypomniały opinii publicznej haniebną rolę naszych sojuszników z II wojny światowej, którzy znając prawdę o mordzie polskich jeńców wojennych, opowiedzieli się po stronie morderców. Sami nie przebijemy się do międzynarodowej opinii publicznej, co nie zwalnia nas z mówienia prawdy i walki o pamięć pomordowanych. Nadal powinniśmy dążyć do poznania całej prawdy, dostępu do wszystkich dokumentów, które zdaniem wielu historyków istnieją. Przede wszystkim polskie władze nie mogą zapomnieć o pomordowanych na terenie obecnej Białorusi. Dokumenty na ten temat znajdują się w Moskwie. Wacław Lewandowski Kto zapłaci? Nikt w świecie nie ma wątpliwości, że słynna zielona wyspa Europy, czyli Polska wolna od kryzysu, jest pochodną unijnych funduszy, które do Polski płyną i tak szerokim strumieniem będą płynąć do końca 2013 roku. Co zostałoby z owej zieleni i jak wyglądalibyśmy bez tych dotacji, lepiej nie myśleć, choć niepokojąco łatwo jest sobie to wyobrazić... Oczywiście, rządzący twierdzą, że jest inaczej, że to rządowa polityka gospodarcza nie dopuściła do recesji, ale to przecież zrozumiałe, trudno założyć, że kiedykolwiek pojawi się rząd, który powiedziałby uczciwie: to nie nasza zasługa, jesteśmy szczęściarzami, bo sprzyjają nam zewnętrzne czynniki. Nie, takiego rządu nie można sobie wyobrazić! Płynie więc przez kraj strumień propagandy, jacy to jesteśmy wspaniali, jacy rozważni, jak to potrafiliśmy przewidzieć zagrożenia lepiej niż bogatsi od nas i bardziej w rynkowej gospodarce doświadczeni. Sypią się pochwały i przechwałki i wydawało się do niedawna, że trudno o jakąś rysę na tym współczesnym obliczu propagandy sukcesu. A jednak nieśmiało, bo nieśmiało, ale wyraźnie rysa zaczyna się pojawiać i niepokojąco rosnąć. Raz po raz płyną groźne komunikaty z unijnych instytucji kontrolnych. A to o nieprawidłowościach w rozdzielaniu dopłat dla rolników i konieczności zwrotu do europejskiej kasy 90 mln euro, a to jak ostatnio o łamaniu procedur w procesie przydzielania zadań i unijnych pieniędzy przez Centrum Rozwoju Zasobów Ludzkich przy Ministerstwie Pracy, co znów rysuje perspektywę zwrotu gotówki. Okazuje się, że w Polsce unijne pieniądze rozdaje się, powiedzmy, dziwnie. Bez zachowania reguł konkurencji, bez konkursów, z tzw. wolnej ręki. Potem zaś ujawnia się, że firma, której urzędnik przydzielił zadanie i pieniądze, oddaje gotowy produkt po... pięciu dniach od otrzymania decyzji o zamówieniu! Jakby tak bardzo wierzyła w słabość konkurencji, że wykonała wszystko dawno temu, jeszcze przed ogłoszeniem konkursu, po prostu nie dopuszczając myśli, że mogłaby środków nie dostać! Obawiam się, że wraz z nasileniem się różnych unijnych kontroli badających procedury rozdziału przez Polskę europejskich dotacji okaże się, że po 2013 roku kraj zostanie obciążony sporym rachunkiem, na jaki złożą się wydatkowane nieprawidłowo kwoty, które trzeba będzie do Brukseli zwrócić. Pytanie kto je zwróci? Rzecz jasna, nie wykonawcy fundowanych przez UE zadań ci wykonali umowy, rozliczyli się i nikt im złego słowa nie powie. Płatnikiem kar będzie budżet państwa, czyli my wszyscy. Może więc okazać się, że na unijnych funduszach doskonale zarobili urzędnicy przydzielający środki z pominięciem procedur (nie bezinteresownie przecież, jak łatwo się domyślić) oraz ci wszyscy, którym środki przydzielono, ale nie państwo polskie, bo to ono (czytaj: ogół jego obywateli) zostanie z karnym rachunkiem. Starożytni Grecy w różnych słowach uświadamiali, że czas biegnie, odmienia i przetwarza wszystko, niczego nie zachowując w dzisiejszej postaci, toteż wiadomo, że i kryzys, który obecnie dotknął Europę, przeminie, a dzisiejsza recesja ustąpi kiedyś wzrostowi i ożywieniu. Oby się wtedy nie okazało, że w Polsce kryzys dopiero się zacznie, bo kraj został z rachunkiem za nieprzyzwoite i nieprawe rozdzielanie kwot unijnego wsparcia. Warto, by polska administracja rządowa i rządzący Polską uświadomili sobie to zagrożenie już dziś, bo może chwila jest ostatnia, aby złym skutkom dzisiejszej niefrasobliwości zapobiec. Trzeba zwrócić wzrok w stronę Greków, nie starożytnych, ale współczesnych, a potem spojrzeć w lustro.

12 fawley court 6-20 kwietnia 2010 nowy czas The Mackenzies of Fawley, and Farr A visit to Scotland Given all the hullabaloo surrounding the ownership and wholly unmerited current attempt to sell Fawley Court, the Chairman of Fawley Court Old Boys paid a visit to Scotland, to meet with Fawley's original owners the Mackenzie family, and Lady Mackenzie herself, to try and unravel or indeed dispel some of the myths linked to the Poles-in-exile purchase of 1952. The visit proved welcoming, interesting, and in no small measure rewarding Having driven north from London, the first port of call was at the Culloden House Hotel, a stately, compact Georgian country house that was once also owned by the Mackenzies. Lying south just outside Inverness, the capital of the Highlands, the Culloden Hotel is but three miles away from the famous, still preserved battlefield of Culloden (16 April 1746). Here the Poles own Bonnie Prince Charlie, a trained military man, ignoring the advice of his best commander Lord George Murray, suffered a Jacobite defeat at the hands of the Hanoverian onslaught on the open marshy ground of Culloden moor. Feeling betrayed The Young Pretender took flight, leaving The Duke of Cumberland to commit his well documented infamous atrocities on the helpless scattering Jacobite Highland soldiers. Bonnie Prince Charlie retreated into a life of legend, immortalised in the popular ditty The Skye Boat Song (1884). Bonnie Prince Charlie (1720-1788), full name Charles Edward Louis John Casimir Silvester Severino Maria Stuart was the son of Maria Klementyna Sobieska, granddaughter of the Polish King John III Sobieski (1674-1683), saviour of Vienna and Christianity at the Battle of Vienna (1683). (A magnificent portrait in a gilded frame of the King John III Sobieski should still be hanging in the Fr. Jarzembowski Museum at Fawley Court, one of the many fine paintings whose whereabouts is now urgently sought). The decision to sell Fawley Court in 1952 was met with disbelief and endless disgruntlement by Aunt Margaret Mackenzie. As we talk with Philip Mackenzie, we help carry out boxes of fascinating archival material from his office to the kitchen conservatory to study the letters, wills, deeds, petitions, photographs and so forth. We resume on the subject of Aunt Margaret Mackenzie. By all accounts she was a trying sort, rather self-centred, and somewhat spoilt as a child. The daughter of Roderick Mackenzie, she had a brother Alec Mackenzie (and in keeping with her suspect disposition, did not get on with him either). In fairness to Aunt Margaret she had been born at Fawley Court. She had spent her life there. The wrench of having to move out from such a resplendent building and park, was understandably all too much for her. Added to this was the nostalgia for a grand Fawley Court from the 1920s and 1930s. Special social events included three-day Henley Royal Regatta luncheon receptions given by Mrs Mackenzie, (not to be confused with Lady Mackenzie). The Mackenzie s numbered an Equerry so one can easily imagine the illustrious personages that graced the rooms and grounds of Fawley Court during the Mackenzie s tenure. It was hard to let go. At the time of the decision in 1952, Aunt Margaret had been living for some years all alone at Fawley Court, tending her 87 year old ailing father, Roderick Mackenzie. His death in 1952, amongst other things, prompted the decision to sell. Dogged by the ravages of World War II (Fawley Court itself had been requisitioned by the military for a large part of the 1940s), the insatiable demands of the age-old monstrous appetite of the Tax Man (death duties), and the demise with time of the fabric of this fine country house, all conspired against its upkeep and ownership. For her part Aunt Margaret set up home at Sunny Close, up in the village of Fawley, at the foot of the Chilterns overlooking Fawley Court, from whence later with her companion Greta, she wistfully kept a vigilant and disapproving eye on the goings of some of the Marians who were running things in her old home. The living archives which by now have taken over Philip and Emma s large kitchen table are gently moved to one side, and lunch is served. This consists of a delicious chicken, vegetable risotto followed by cheeses (Twiglet, the spaniel is in close attendance) all of which, would you believe, is served on elegant pale plates, carrying in the centre a circular Roderick Mackenzie at Fawley Court, 1930s (private archives) Mackenzie Fawley Court emblem. These unique plates from the 1930s had to be recovered (with antique screen) by Colin Mackenzie in later years at an auction. The wicked Aunt Margaret had pinched a number of valuable items for herself without consulting the rest of the family These reemerged later, after her death in 1988. Fawley Court began being sold piecemeal in 1952, on the instructions of William Anyhow, on with our Scottish journey. On the third day of the visit to the Scottish Highlands the FCOB Chairman and his wife Jola were very warmly greeted by the affable Philip and Emma Mackenzie, and their cocker spaniel Twiglet at their Glenkyllachy estate. Philip Austin Mackenzie is the great, great great grandson of William Mackenzie, the formidable railroad and canal builder of the 1850s, whose greater claim to fame rests on his developing the vast French railway network. At the same time Edward Mackenzie (no children) who bought Fawley Court in 1853, and the brother of railwayman William is Philip s great, great, great uncle. Almost to the day, a century after Edward Mackenzie a financier, and property speculator (in the words of Philip Mackenzie), had bought Fawley Court in 1853, the Mackenzie ancestors and executors alike, felt by that it was time to sell, and move on. Four generations of the Mackenzie family (private archives) A plate carrying in the centre a circular Mackenzie Fawley Court emblem Dalziel Mackenzie, over a period of some four years. At one stage it was thought the Aga Khan might be an interested buyer, but it was not to be. Instead the Poles in exile, ex-raf pilots, soldiers, combatants, and civilians, all clubbed together financially with Fr Józef Jarzembowski s humble 50 to help realise the dream of setting up a school (Divine Mercy College/ Kolegium Bożego Miłosierdzia), the equivalent of Warsaw s pre-war Bielany, (a kind of Eton) by Henley s river Thames.

nowy czas 6-20 kwietnia 2010 13 fawley court Lady Mackenzie with Mirek Malewski, Chairman of Fawley Court Old Boys (fot. Jola Malevski) One of these brave RAF pilots and combatants, Kazimierz Fedorowicz, remembers vividly being a witness to the Fawley Court transaction in the 1950s, which was sold at a generously discounted price, agreed by the Mackenzies and executors, to the Poles in exile on the implicit understanding that the aforementioned school be founded. Kazimierz Fedorowicz says that the market value of Fawley Court was circa 80.000,00 but the Polish community secured it for some 10.000,00. Emerging documents will reveal all. A sworn affidavit is on its way. Curiously, as more and more deeds and other documentation come to light, (from various sources) it would appear that the Mackenzies may not have entirely relinquished a legal interest in Fawley Court, the building and the surrounding lands. For example the rights to the water sourced from Fawley Court s own natural well/spring may still rest with the family. The red brick water tower, (just beyond the farm and walled vegetable garden), was cleverly installed by William Mackenzie (the prominent engineer and railway builder) to give the main building a strong head of water. Colin Mackenzie understandably (aged just four at the time) has little recollection of the sale in 1952. This, and all matters legal, as was the custom, were dealt with by the men in the family. It becomes clear that Lady Mackenzie (Colin s mother), contrary to myth, was not personally involved in the Fawley Court sale or its terms and conditions. This role importantly was played out, as mentioned before, by William Dalziel Mackenzie and the executors. For his part Colin Mackenzie recollects only once visiting Fawley Court as a child, and its Museum some 11 years ago in 1999. The first day s trawling through the archives draws to a close. The Fawley Court saga aside, the Mackenzie archive offers a fascinating insight over some two centuries, into the family s extensive land, engineering and business dealings, together with their association with the Monarchy, and a distinguished military history. For example Colin s father Major Colin Mackenzie survived Colditz and was a Queen's Body Guard for Scotland. There is still a winter light as we wend our way back to the Culloden Hotel by car, on the winding narrow roads, through the hunting rugged beauty that is the Scottish highland. Next morning via the same tracks, our journey monitored by inquisitive sheep, ponies and an eagle (!), we are back at the Mackenzie s Glenkyllachy home to continue our researches. Again the Mackenzie archives prove to be a historian s delight, throwing light onto a world now largely lost to us. There are further discoveries and snippets on Fawley Court, which may prove valuable Philip and Emma Mackenzie have business in Aberdeen, and leave Jola and myself to lose ourselves in the documents, with Twiglet the friendly family spaniel as company. After some hours of archival work it is decided to go for a walk. Twiglet is clearly alert, and supportive of this idea. Armed with leash and whistle we venture with Twiglet into the wooded highlands. After some rumination it is decided to let Twiglet off the leash. Big mistake. Twiglet makes a beeline for rabbit holes, bushes, logs, and the like, catching a variety of scents and exciting tracks. She responds initially to the whistle, and the command of heel. With time her disappearances are somewhat extended, to the point that on our return to the house she simply refuses to come out of the brambles and bushes at long last she re-emerges; dishevilled, and a little soaked. Twiglet clearly has been having the time of her life. The lead is quickly slipped back over her head. Back home. At the Mackenzie house we are greeted by Isla, the second (youngest) daughter. She had been concerned at Twiglet s absence. Worse still, we are advised that Twiglet is a working dog not a pet, and should really have been kept on the lead for fear of running amok and getting a taste for the wildlife. We are gently and suitably chided, whilst Twiglet is dried off with a towel, clearly still enjoying her moment of highland anarchy and freedom, wondering when she will next get such a chance with these nitwits from London. Twiglet is now the official Fawley Court Old Boys mascot. It is now early dusk. We bid farewell to Philip, Emma and Isla Mackenzie, thanking them for everything, and disappear by car into the faint highland mist. On our way back south, we stop off at Lady Mackenzie s (Philip s mother), who lives east of Edinburgh. Lady Mackenzie, now in her nineties, is in fact Lady Anne Mildred Ismay FitzRoy, (the only daughter of the 10th Duke of Grafton). Alert, though at times hard of hearing Lady Mackenzie regales us over tea and biscuits, with numerous anecdotes, and stories about the Mackenzies; who made the pile (of money), what she new of the Fawley Court sale in the 1950 s, and little insights into the life and antics of Aunt Margaret Mackenzie. Time catches up with us. London beckons. We have spent some splendid hours talking with Lady Mackenzie, who has provided many engaging, perceptive and witty comments, not only on the Mackenzie family and hierarchy, but life generally. We bid our fond farewells, thanking Lady Mackenzie for her time and company. Due to heavy rains we are forced to stop over at Berwick upon Tweed. Next day, almost as the crow flies we head for and reach London by early dusk. There is of course so much more one could write and add to the above journey in Scotland; the adventures by Loch Ness, the Schiehallon music night (with bagpipes, drums, and accordion) at the Columba, Inverness but that must all remain for another day. Suffice to say, given the Mackenzie family s extraordinary generosity to the Poles in 1952, on our part good manners and commercial good grace dictates that at the very least the Mackenzies be consulted on the proper future and direction of Fawley Court. Mirek Malevski Chairman, Fawley Court Old Boys Twiglet is now the official Fawley Court Old Boys mascot FAWLEY FOREVER! The fight starts here DONATIONS TO: Fawley Court Old Boys (FCOB) Cheques/ Postal Orders only made payable to Fawley Court Old Boys (FCOB) C/O FCOB, 82 Portobello Road, Notting Hill, London W11 2QD We ask all our readers to support the Rights of Way Campaign! Please contact fawleycourt.rightsofway@yahoo.co.uk who will send you a form to fill forhe registration of paths through Fawley Court.

14 reportaż 6-20 kwietnia 2010 nowy czas Polacy osiedlają się na Wyspach głównie z powodów ekonomicznych. Polska natomiast staje się atrakcyjna dla Brytyjczyków z innych powodów. Jako turyści odwiedzający nasz kraj mogą oni w ciągu jednego tygodnia skorzystać z ponad 300 lotów. Dla wielu taki lot okazał się podróżą w jedną stronę. Co sprawiło, że związali się z Warszawą? Co im się podoba, co robią na co dzień i jak odnajdują się w stolicy Polski? Swoimi wrażeniami na ten temat podzieliło się ze mną czterech brytyjskich migrantów. Brytyjczyk nad Wisłą Dominika Brodowska Stephen Riley ZakoChany Jak SZkot Kocham Polaków! usłyszałam od Stephena. Uwielbiam wiele rzeczy w Warszawie. Jej mieszkańców, architekturę, koncerty Chopina w Łazienkach, ulicę Nowy Świat w niedzielę, letnie spacery wzdłuż Wisły. Decyzję o przyjeździe do Warszawy podjął jednak nie on sam, ale jego firma. Stephen Riley z Glasgow rozpoczął swoją karierę w finansach. Firma przeniosła go do Stanów, a cztery lata temu do Warszawy, aby zarządzał nowym biurem w Polsce. Kiedy powiedziano mi, że zostanę przeniesiony do Polski, raczej się nie ekscytowałem. Pomyślałem, że Polska będzie nudna i dołująca, ale kiedy tu przyjechałem, byłem zdumiony. Historia i kultura Polski są niesamowite! podkreśla 29-letni Szkot. Stephen spędza czas nie tylko ze swoimi rodakami, ale także z Polakami. W lecie gra w polskiej drużynie piłki nożnej wraz z przyjaciółmi, którzy nadali mu nawet przydomek Biały Chinyama. W jego warszawskim biurze cały personel to Polacy i dlatego zależy mu na dobrych stosunkach z miejscowymi. Żyje tu bardzo podobnie jak w Wielkiej Brytanii. Inny jest, oczywiście, język, ale Stephen radzi sobie z nim całkiem nieźle. Wynajmuje mieszkanie na Saskiej Kępie od innego brytyjskiego migranta. Uważa, że jest to świetna dzielnica, położona blisko centrum i dosyć cicha. Wszystko wygląda raczej różowo. Czy jest zatem coś, co sprawia, że młodemu Szkotowi rzednie mina? Zapach w tramwajach w czasie lata odpowiada zdegustowany. Ale na tym się nie kończy. Stephena irytują też roboty drogowe, które wydają się trwać bez końca, poza tym budynek Dworca Centralnego jest wciąż odpychający i brzydki. Jednak mimo tych minusów sympatyczny Brytyjczyk bardzo lubi Warszawę, a Polaków uważa za szczęściarzy mających tak piękny, choć jednocześnie niedoceniany kraj. Przemierzył Polskę wzdłuż i wszerz. Wiadomo jednak, że wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej, więc musi być coś, czego i jemu brakuje. Tęsknię ze moją rodziną, ale nie jest do niej aż tak daleko, jak wtedy, gdy byłem w Stanach. Jeśli zechcę, mogę lecieć do domu na weekend. Tęsknię także za zupą mojej mamy, jest niesamowita! wyznaje Szkot z Warszawy. Pyszną zupą okazuje się specjalność z warzyw Scotch broth. Kiedy Stephen bardzo stęskni się za brytyjskimi potrawami, odwiedza Bar Below i Bradley s Bar założone przez migrantów z Wysp. Siostra Stephena również zakochała się w Warszawie i co dwa miesiące wraz z mężem odwiedza brata w polskiej stolicy. Stephen wyjeżdża służbowo do Rosji, Hiszpanii i Portugalii. Lubi te wyjazdy, jednak wolałby więcej czasu spędzać w swoim warszawskim domu. Zapytany o przyszłość odpowiada: Mój kontrakt kończy się w 2014 roku i jeśli firma zdecyduje zatrzymać mnie tutaj dłużej, będę zachwycony! W rytmie miasta Co przyniosło mnie do Warszawy? Odpowiedź jest prosta: samochód! informuje żartobliwie David, który właśnie tym środkiem transportu przemierzał Europę z kolegą ze szkolnych czasów. Anglicy postanowili pozwiedzać kilka krajów w drodze na gdyński festiwal Open er. Po niesamowitej zabawie nad Bałtykiem wyruszyli do czeskiej Pragi. Niestety, chłopcy zgubili orientację na trasie, ale na szczęście spotkali poznane nad morzem warszawianki, które obiecały pokazać im swoje miasto. David Ibbotson z Leeds siedem lat temu pracował jako nauczyciel angielskiego w szkole Berlitz w Słowenii. Gdy byliśmy w Warszawie, zauważyłem szkołę językową mojego byłego pracodawcy i zdecydowałem zapytać się tam o pracę opowiada. Powiedziano mu, aby pojawił się w szkole za miesiąc, co też uczynił. Zabrał ze sobą innego szkolnego przyjaciela, który także chciał spróbować w życiu czegoś nowego. Po trzech miesiącach dołączył do nich jeszcze jeden kolega, z którym David przemierzał wcześniej Europę. Teraz więc cała nasza trójka przyjaciół ze szkoły podstawowej pracuje razem dla Berlitz w Warszawie. Ten 31-letni Anglik uważa Polaków za dumny i ciężko pracujący naród. Oczywiście, Warszawa jest stolicą, więc nie można oczekiwać, że ocenianie narodu z tej perspektywy będzie rzetelne, ale ci Polacy, których spotkałem, wydawali się bardzo przyjacielscy i gościnni wobec innych narodowości. David, jak na Anglika przystało, zajada się chicken and chips, ale z KFC. Jednak nie smakuje mu tak jak w Anglii, a poza tym w Warszawie kurczak jest podawany bez sosów. Jeśli chodzi o drinki, preferuje polskie piwo i wódkę, które jego zdaniem są najlepsze na świecie i nie ma po nich kaca. David odnosi wrażenie, że Polacy wolą polecać inne miasta do zwiedzania niż Warszawę. On jednak, choćby miał być jedyny, będzie stawał w jej obronie z wielu powodów. Nasza stolica ma kilka naprawdę pięknych parków, które Brytyjczyk uważa za jedne z najpiękniejszych w Europie, zwłaszcza latem. W Warszawie wszędzie jest pełno śladów historii tej starszej i tej nowszej. Oprócz tego jest tu kilka naprawdę interesujących mu-

nowy czas 6-20 kwietnia 2010 15 reportaż zeów i galerii sztuki. To wspaniałe miasto! Tu ciągle coś nowego się odkrywa i poznaje. Ponadto tętni życiem, ma wiele barów i restauracji, które zaspokoją każdy apetyt. W polskiej kuchni większość dań mu smakuje jedynie flaki nie przypadły mu do gustu. Wieczorami David lubi odwiedzać warszawskie kluby. Sam interesuje się muzyką, więc zauważył kilku młodych i utalentowanych DJ-ów. W wolnym czasie nauczyciel angielskiego zmienia się w członka kapeli muzycznej. Tak się składało, że każdy, kogo poznawał, grał na jakimś instrumencie, a im więcej tych znajomych przybywało, tym łatwiejsze okazało się założenie zespołu. Wynajmują profesjonalne studio, w którym mogą ćwiczyć, płacąc za nie tylko 22 złote za godzinę. Jeśli chcesz wiedzieć, gdzie spędzam każdą niedzielę, to właśnie tam! OAZA SPOKOJU I ROZWOJU Michael Parsons pochodzi z Richmond w hrabstwie Yorkishire. Do Warszawy zostałem przeniesiony z Kuwejtu przez pracodawcę wyjaśnia 39-letni Anglik, który pracuje dla rządu Wielkiej Brytanii. Zanim przybył do Polski, znał już kilkoro Polaków, którzy pomogli mu zaznajomić się z krajem na początku życia nad Wisłą. Komunikowanie się z ludźmi nie była problemem, bo większość młodych Polaków mówi po angielsku. Michael zyskał wielu nowych polskich i brytyjskich znajomych. Poznał tu też swoją dziewczynę, która również jest Polką. Michael Parsons Nie tęskni za niczym, co wiązałoby się z Wielką Brytanią. Nie lubi, gdy Brytyjczycy przylatują do Warszawy, aby urządzać sobie wieczory kawalerskie. Upijają się, sprawiając wiele kłopotów, a przez to pokazują Wielką Brytanię w złym świetle. Michael uważa, że w stolicy, podobnie jak w Krakowie, też powinni im tego zabronić. Polska to dla niego bardzo szybko rozwijający się kraj z silną gospodarką, a Polacy są spokojnym narodem. Wydaje mu się, że jest tutaj mniej przestępstw i młodocianych chuliganów, którzy doprowadzają kraj do ruiny, tak jak się dzieje w jego ojczyźnie. W Wielkiej Brytanii pod tym względem jest nie najlepsza sytuacja, a w Polsce jeszcze nie! idealizuje swój nowy kraj pobytu. Jednak wydaje mu się, że ten stan długo nie potrwa, bo Polska staje się wielokulturowa. Ma jednak nadzieję, że swoją emeryturę spędzi właśnie tutaj, ale zanim to nastąpi, chciałby jeszcze odbyć wiele podróży po świecie. Warszawa to według Michaela małe miasto z rozległymi terenami zielonymi. Chwali transport miejski, na którym można polegać. Zauważa rosnącą liczbę barów i restauracji oraz dobrą politykę władz porządkowych, które w obrębie centralnych dzielnic panują nad problemami. Jestem zaskoczony, jak bardzo Polska zmieniła się w ciągu ostatnich pięciu lat i wciąż się rozwija. A ponieważ do Euro 2012 coraz bliżej, więc będzie jeszcze lepiej! CZŁOWIEK ORKIESTRA Kevin Aiston prezenter telewizyjny, osobowość radiowa (RDC, Polskie Radio Trójka, gdzie w programie Kevin sam w Polsce uczył angielskiego), kabareciarz (od sześciu lat na scenie, w tym występy dla Polonii w Londynie, Norwegii, Szwajcarii i Niemczech), jedyny obcokrajowiec w polskiej straży pożarnej na stanowisku dowódcy sekcji w Wydziale Bojowym, a jednocześnie wykładowca na Wyspach w Wydziale Prewencyjnym, od dwóch lat ambasador Kampanii Ogólnokrajowej Brytyjskiej Fire Kills w Straży Pożarnej. Ożenił się z Polką, jest ojcem Chelsea Zuzanny i Chantelle Louise. Z zawodu chemik, specjalizacja metale szlachetne. Zanim przybył do Polski, pracował jako chemik przemysłowy w firmie jubilerskiej w Londynie oraz jako reporter BBC London. W Polsce na początku był nauczycielem, potem z przyjacielem otworzył biuro tłumaczeń. Polska publiczność poznała go dzięki popularnemu talk-show Europa da się lubić (sześć lat w ramówce TVP), prowadził też Euroquiz wraz z Maciejem Dowborem, zagrał strażaka Sama w serialu Na dobre i na złe i Richarda Peacocka w serialu Codzienna 2 m. 3. Jest częstym gościem w różnych programach nie tylko w Polsce, ale także w Wielkiej Brytanii i Niemczech. Wydał też dwie książki do nauki angielskiego, a ostania przez trzy miesiące była najlepiej sprzedającą się pozycją na polskim rynku. Jest też autorem książki kucharskiej. Ponieważ gotowanie jest jego pasją, pisze europejską książkę kucharską Ugryź świat, przy współpracy z National Geographic. Zna też język znaków głuchoniemych i z myślą o nich pracuje nad słownikiem polsko-angielskim. Jako były wychowanek domu dziecka często udziela się w akcjach charytatywnych. Nie ma pojęcia, czemu wszyscy myślą, że mieszka w Warszawie jego domem jest Radzymin oddalony od stolicy o 40 kilometrów. To właśnie tu miał miejsce cud nad Wisłą, kiedy 15 sierpnia 1920 Polacy pokonali bolszewików Kevin dumnie przypomina historię Radzymina. Do Polski przyjechał w 1991 roku z zamiarem zwiedzenia kraju. Miał wtedy 22 lata. Spotkał tu ludzi myślących podobnie jak on. Chociaż nie ma polskiego obywatelstwa, to na jego ramieniu widnieje tatuaż orła i polska flaga. Kiedy tu przyjechał, bardzo go zaskoczyły szerokie, polskie drogi, a także fakt, że nie trzeba było stać w korkach. Ale 18 lat temu posiadaczy aut było znacznie mniej. Inne skojarzenia z tamtymi czasami to widok malucha z napisem Milicja, polscy żołnierze z karabinami, pociągi z rosyjskimi żołnierzami odjeżdżające z Dworca Zachodniego. Kevin pamięta też piracką telewizję TOP TV oraz brak uprzejmości ze strony obsługi w sklepach, kioskach i na poczcie, a także to, że na założenie telefonu w mieszkaniu miał czekać pięć lat. Szokiem dla niego był też brak McDonald sa Kevin myślał, że dotarł on już do każdego miasta na świecie. Ale nie do Polski. Kiedy tutaj przyjechałem, okazało się, że pierwszy McDonald s był już budowany w Warszawie na rogu Marszałkowskiej i Świętokrzyskiej. Kiedy wreszcie go otworzyli, kolejka ciągnęła się aż za Rotundą. I to wszystko dla Big Maca! wspomina Anglik. Kevin tęskni nie tylko za tradycyjnymi chicken and chips, marmite czy pitta bread, ale też za innymi produktami spożywczymi niedostępnymi w Polsce. Dwa miliony Polaków jedzie do Wielkiej Brytanii i może dostać kiełbasę krakowską, podwawelską, polski chleb i dżemy, ogórki i wszystko, na co mają ochotę, podczas gdy my, Brytyjczycy, nie możemy uświadczyć w Polsce zwykłego sosu do sałaty Heinza. A popyt na niego znalazłby się wśród wielu mieszkających tu Brytyjczyków i Amerykanów. Rezolutny strażak doskonale dogaduje się z Polakami. I nie jest to tylko kwestia języka polskiego, który Kevin opanował prawie do perfekcji. Kiedy tylko jest za granicą, poszukuje polskiego klubu kultury albo polskiego pubu, by usiąść i wreszcie porozmawiać po ludzku. Dzięki siedmioletniej pracy w telewizji i kabarecie miał okazję poznać też wiele gwiazd polskiej estrady. Nie szuka natomiast kontaktu ze swoimi rodakami. Raczej unika mówienia po angielsku, a z brytyjskimi i amerykańskimi znajomymi porozumiewa się świetnie po polsku. SMS-y też wysyłają do siebie po polsku i nikogo to nie dziwi. To dla nich normalne, bo jak mówi przysłowie: Kiedy wkroczysz między wrony, musisz krakać tak jak one. Wszyscy kochamy Polskę i w żaden sposób nie wyróżniamy Kevin Aiston się tutaj. Większość z nas jest już w tym kraju co najmniej od 10 albo 12 lat i kiedy słyszymy angielski w pubie lub na ulicy, śmiejemy się do siebie i nazywamy gościa a new kid on the block. Myśli taki, że jest wspaniały, popisując się głośną rozmową po angielsku przez komórkę, ale rezultat jest odwrotny. On jeszcze tego nie wie Kevin uśmiecha się z przymrużeniem oka. Dla niego nowi anglojęzyczni, którzy szpanują swoim językiem są po prostu śmieszni, a nawet żałośni. Były londyńczyk kocha Radzymin, w którym mieszka już osiem lat i został w pełni zaakceptowany przez lokalną społeczność. Podoba mu się to, że wszyscy się tu znają. W lesie wybudował wielki polski dwór, który leży sześć kilometrów od centrum miasteczka. Ma tylko trzech sąsiadów, a potem nikogo w promieniu półtora kilometra. Zimą składa mu wizyty orzeł, który przylatuje z lasu, by coś zjeść. Kevin karmi też dwa włóczące się w okolicy łosie. Pojawia się też dzik, dzięcioł i kilka węży. Ich już nie karmię, tylko po prostu unikam śmieje się Anglik. Za każdym razem, kiedy wygląda przez okno, ma okazję podziwiać małych i większych mieszkańców lasu. Wątpi w to, że gdyby mieszkał w Londynie, mógłby tak blisko obcować z przyrodą. No, chyba że poszedłby do zoo. Na pytanie, jak długo ma zamiar zostać w Polsce, odpowiada: Forever i na zawsze. A czytelnikom Nowego Czasu przekazuje: Pozdrawiam wszystkich bardzo serdecznie i mam nadzieję, że kiedyś zobaczymy się na Wyspach... może...

16 rozmowa na czasie 6-20 kwietnia 2010 nowy czas Fot. Alex Sławiński Świat w obiektywie naukowca O zainteresowaniu fotografią, człowiekiem i otaczającym nas światem z Ryszardem Szydłą rozmawia Alex Sławiński Skąd wzięła się u ciebie naukowca fascynacja fotografią? Mój starszy brat mnie tym zainteresował jakieś 30 lat temu. Zrobił z łazienki ciemnię fotograficzną. Widziałem, jak w wannie tworzą się zdjęcia. Widziałem jego fotografie i to właśnie one dały mi tę iskrę do robienia zdjęć. Zacząłem od zdjęć czarno-białych. Potem przez wiele lat robiłem prawie wyłącznie slajdy. Dzisiaj bardzo dużo manipuluje się zdjęciami, przerabia je w różnych edytorach. Jednak na fotografiach, jakie oglądamy na wystawie w Riverside Studios, nie zauważa się, by ktoś ingerował w nie cyfrowo... Tak. Ja staram się nie manipulować nimi. Bo wtedy zdjęcia tracą to, co się naprawdę widziało. Tutaj może kontrast jest nieco lepszy niż w oryginale, ale forma zdjęcia została zachowana. Robiąc zdjęcie w podczerwieni, tak do końca nie wiadomo, co tam wyjdzie. Bo one nie pokazują tego, co normalnie widzimy. By je zrobić, trzeba mieć trochę wyobraźni, jak to zdjęcie będzie wyglądać. Bo niebieskie niebo robi się bardzo ciemne, prawie czarne. Zielona trawa staje się biała... To już trzeba mieć w głowie. Ludzie fotografowani tą techniką wyglądają jak duchy. Jak na razie, nie robiłem zbyt wielu takich zdjęć. Prace przygotowane na tę wystawę musiały powstawać przez dłuższy czas. Przedstawiają one miejsca w bardzo różnych częściach świata... Gdzie udało ci się te zdjęcia ustrzelić? Zawodowo zajmuję się badaniami nad rakiem krwi. W związku z tym co roku jeżdżę na różne konferencje. Mam więc okazję zwiedzać nieco Europę i nie tylko. Byłem dwa razy na wspinaczce w Pirenejach. Są tu też zdjęcia z Ameryki, Polski, Litwy, a także Afryki... No właśnie. Już wkrótce będziemy mogli ujrzeć kolejną twoją wystawę. Tym razem zaprezentujesz zdjęcia z Etiopii. Czy wybrałeś się tam prywatnie? No, nie do końca prywatnie. Będąc w Warszawie, spotkałem znajomych, którzy kręcili film o życiu religijnym w Etiopii, pojechali tam z organizacją Pomoc dla Kościoła w Potrzebie. Byli tam przez trzy tygodnie. Dołączyłem do ich wyprawy jako fotograf. Pojechaliśmy we czwórkę. Życie duchowe w Afryce bardzo różni się od tego, co znamy z Europy. Szczególnie kościół etiopski wytworzył specyficzą kulturę. Jak odebrałeś te różnice? To było niesamowite. Byliśmy u ubogich ludzi, którzy żyli w zupełnie innych warunkach niż my. Praktycznie nic nie mieli. Ale byli szczęśliwi. Mieli zupełnie inne poglądy niż nasze. Tutaj ludzie mają wszystko, jest im dobrze, ale wcale nie widać tego na ich twarzach. A tam nic nie mają, ale są w pewnym sensie radośni. Oni bardzo szanują człowieka. Nigdy się tam nie stresowałem, że mi ukradną aparat czy coś z torby. Oni mieli w sobie taką dyscyplinę, którą my też kiedyś mieliśmy, ale to z biegiem lat gdzieś zaginęło. Również i dzieci zupełnie inaczej rozmawiają z dorosłymi. Widać pewien szacunek. Byliśmy w tamtejszych kościołach. Pokażę je również na przyszłej wystawie. Tam msze trwają po trzy, cztery godziny. Są śpiewy i rozmowy ludzi. Bo przecież oni nie mogą siedzieć koło siebie tyle czasu bez jakiejś pogawędki. Ale tak właśnie odbywają się ich nabożeństwa. To wszystko próbowałem uchwycić. Byliśmy też w meczecie, bo chcieliśmy pokazać przekrój całego życia religijnego. Miałem okazję dwie godziny chodzić przy muzułmanach, oglądać, jak się modlą. To było niesamowite przeżycie, bo byłem w meczecie po raz pierwszy. Wszędzie witano nas bardzo gorąco. Mieliśmy więc dostęp do kościołów katolickiego, prawosławnego i wielu innych. W wielu miejscach różne wyznania żyją ze sobą bardzo dobrze, często sobie pomagając. Byliśmy na przykład na obiedzie dla ludzi z HIV, na którym spotkaliśmy przedstawicieli wszystkich grup religijnych. Każdy z nich miał tam coś do powiedzenia. Wszyscy próbowali z tym problemem walczyć. W innych miejscach nie było już tak dobrze ludzie starają się swoje problemy rozwiązywać na szczeblu lokalnym. Co zobaczymy na zdjęciach z twojej wyprawy do Etiopii? Będą fotografie kościołów i obrzędów religijnych. Jednak przede wszystkim chciałem pokazać ludzi. Gdzie uj rzy my tę wy sta wę? W Bo ro ugh jest ko ściół pw. św. Je rze go. Pa tro - nem Etio pii rów nież jest świę ty Je rzy. Moja wystawa będzie częścią St George s Festival organizowanym na Bankside. RYSZARD SZYDŁO fotografią zajmuje się od wielu lat. Jego zainteresowania obejmują wiele technik, od zdjęć czarno-białych, poprzez fotografie w podczerwieni, fotografię otworkową, aż po możliwości, jakie daje cyfrowa obróbka obrazów. Jako członek Association of Polish Artists in Great Britain brał udział w wielu wystawach. Pokazuje też swe zdjęcia na wystawach indywidualnych. W 2004 i 2005 roku jego prace można było oglądać podczas Summer Exhibition w londyńskiej Royal Academy of Arts. Zdjęcia jego autorstwa prezentowane są również w ramach stałych ekspozycji. Znajdują się one w tak różnych miejscach, jak więzienie w Wołowie w Polsce czy londyński Hammersmith Hospital. Jeszcze do połowy kwietnia w Riverside Studios w Hammersmith będzie można oglądać jego prace przedstawiające różne zakątki świata, widziane w podczerwieni. 22 kwietnia zaś odbędzie się wernisaż kolejnej jego wystawy, obrazującej życie mieszkańców Etiopii.