Zamiast OFE propozycja reformy emerytalnej Autor: Mateusz Machaj Żyjemy w trochę dziwnym systemie, którego uzasadnienia ustrojowe kłócą się z codzienną praktyką jego funkcjonowania. Z jednej strony opiera się on na owocach burżuazyjnych wartości i wierze w suwerenność oraz samodzielność jednostek (szeroko rozumianą wolność) stąd pochodzi sztampowe uzasadnienie demokracji jako rządów wybieranych przez masy. Z drugiej jednak strony jest to system, który nakazuje traktowanie tych jednostek jako niezdolnych do samodzielnego życia ignorantów i odmawia im prawa do indywidualnej decyzji o oszczędzaniu na starość. W ten oto sposób pozbawia się ludzi prawa do decydowania o swojej emeryturze, natomiast każe się im wybierać swoich przedstawicieli, którzy myślą w perspektywie czteroletniej, a mają podobno przygotowywać efektywny system emerytalny dla społeczeństwa. Wyjdźmy jednak od założeń przyjmowanych przez zwolenników systemu przymusowego oszczędzania na emeryturę, a argumenty o wyższości systemu dobrowolnego zostawmy na kiedy indziej. Przedstawiamy tutaj propozycję prostej reformy emerytalnej, która naszym zdaniem powinna zostać bez problemów zaakceptowana przez wszystkich zwolenników Otwartych Funduszy Emerytalnych. Przy założeniu, że ludzie są zbyt ignoranccy, żeby odkładać na własną emeryturę, jak mógłby wyglądać system bez OFE? Należałoby w całości znieść II filar. Składki, które były tam odprowadzane, bynajmniej nie powinny trafić do ZUS. Zamiast tego obywatel powinien je otrzymywać na indywidualne konto w wybranym przez siebie banku. Zgodnie z niewolniczymi założeniami obecnego systemu nie może ich wypłacać, ale będą one przekazywane na wybrane przez niego instrumenty inwestycyjne. I tak 60% środków należy przeznaczyć albo na obligacje Skarbu Państwa, albo na wybraną przez przyszłego emeryta lokatę bankową (jakąkolwiek dostępną na
rynku). Pozostałe 40% środków ma być inwestowane w dowolnej proporcji w obligacje, lokaty albo indeks Warszawskiej Giełdy Papierów Wartościowych. Ten system zachowuje wszystkie zalety systemu OFE, które podaje się, porównując go do systemu ZUS, a do tego ma dodatkowe istotne zalety. Po pierwsze, proponuje większą dywersyfikację oferty oszczędzania niż obecne oligopolistyczne OFE. Obywatel sam może wybierać, czy 40% środków przekaże na akcje giełdowe, czy też woli inwestować bezpiecznie i przeznaczyć całość kapitału na lokaty i obligacje. Płacąc składki OFE, takiego wyboru praktycznie nie mamy i jesteśmy skazani na inwestycyjne widzimisię menedżerów zarządzających środkami. Po drugie, co wiąże się z powyższym, system ten jest elastyczny, tzn. oszczędzający łatwo może zmienić decyzję. Gdy spodziewa się nadejścia kryzysu finansowego albo usłyszy o upadku Lehman Brothers, może się wycofać z inwestowania w indeks giełdowy i przeznaczyć całość środków na lokaty i obligacje. Ta decyzja leży po stronie przyszłego emeryta w obecnym systemie nie ma on praktycznie nic do powiedzenia, zaś bodziec do rozwagi po stronie OFE jest w zasadzie żaden. Po trzecie, ten system jest dużo tańszy niż obecne OFE. Istniejący dziś oligopol odznacza się głównie klasycznym rent-seeking, gdzie prywatne fundusze kapitałowe walczą o publiczne środki i pobiera się wysokie opłaty za zarządzanie nimi niemal w sposób automatyczny (tak jak nakazuje ustawa). Tymczasem badania dotyczące stóp zwrotu z inwestycji w fundusze akcyjne w porównaniu ze wzrostami indeksu giełdowego nie wypadają za bardzo na korzyść funduszy. Po co nam wobec tego opłacani pośrednicy, skoro działają automatycznie i skoro przyszły emeryt sam może zrobić to, co oni, jednym prostym podpisem? Po czwarte, w omawianym systemie środki mogłyby być z punktu prawnego własnością obywatela, który je oszczędza. Oznacza to, że dużo trudniej byłoby przeprowadzić taką operację, do jakiej szykuje się rząd Donalda Tuska. Opór w przypadku nacjonalizowania środków OFE jest oczywiście dużo mniejszy. Obywatele nie pałają nadmiernym entuzjazmem do podmiotów na rynku finansowym, które korzystają z ich pieniędzy przymusowo pobranych przez państwo. Zwłaszcza że bezpieczeństwo tych funduszy jest gwarantowane publicznymi pieniędzmi. Sprawa wyglądałaby jednak inaczej, gdyby owe środki prawnie zabezpieczyć jako formę własności przyszłego emeryta. Wtedy operacja
skoku na te pieniądze byłaby o niebo trudniejsza. Nie oznacza to oczywiście, że nie mogłaby być wykonana, niemniej jednak pojawiłoby się dużo więcej wątpliwości prawnych, nie mówiąc już o oporze społecznym. Wątpię, czy rząd tak łatwo poradziłby sobie z ludźmi, którzy obserwując swoje konto i zarządzając jego środkami, następnego dnia zobaczyliby na nim zerowe saldo, ponieważ te środki musiałyby wpłynąć do ZUS. Na pewno byłoby to dużo trudniejsze niż w przypadku OFE. Po piąte, system opiera się na istniejących już państwowych gwarancjach, to znaczy na obligacjach Skarbu Państwa albo gwarancjach bankowych. Nie ma zatem konieczności rozszerzania gwarancji państwowych na inne podmioty na rynku kapitałowym na przykład zaręczania, że fundusze emerytalne mają zabezpieczenie państwowe. Dzięki temu system nie powiększa państwowego parasola ochronnego. Po szóste, system ten uczy obywatela dbania o własny interes i kapitał. Uczy rozwagi i przyzwyczaja do zasad gospodarki rynkowej. Zachęcam wszystkich zwolenników obecnego systemu OFE do wyjaśnienia, w czym przedstawiony system byłby gorszy od obecnego i dlaczego nie mielibyśmy go wprowadzić. Zachowuje wszystkie zalety, które podaje się w odniesieniu do OFE, a oferuje mnóstwo ogromnych dodatkowych korzyści. Okazuje się, że coś z powyższej propozycji pojawiło się w wypowiedzi minister Fedak, której zdaniem należy skończyć z koncesjonowanym rynkiem i wprowadzić większą swobodę wyboru, pozwalając obywatelowi inwestować część pieniędzy w lokaty, albo obligacje. Wywołuje to szum medialny, ponieważ sprawa dotyczy pozostałych 2,3% składek, podczas gdy minister realizuje plan przekazania 5% z powrotem do ZUSowskiej dziury. Jest to krok pomysłowy i przemyślany, gdyż wprowadza trochę zamieszania w środowisku przeciwników ZUS i zmniejsza stopień dyskusji w sprawie nacjonalizacji pozostałych 5% składek. Ze względu na nasze powyższe wywody z samą ideą możliwości wybierania, w co inwestować należy się zgodzić pytanie tylko, dlaczego ma to dotyczyć pozostałych 2,3%? Dlaczego w ogóle przekazywać 5% do ZUS? Dlaczego wszystkich pieniędzy, które obecnie trafiają do OFE, nie przekazać w ten sposób w prywatne ręce przyszłych emerytów? Skoro pani minister jakiś czas temu atakowała OFE, argumentując, że rzekomo powodują deficyt budżetowy,
to czy nie zaatakowałaby za jakiś czas obywateli, oszczędzających tak pieniądze i kupujących obligacje, że teraz oni powodują deficyt? Jeszcze ciekawsza jest natomiast odpowiedź ze strony stronników systemu OFE. Profesor Orłowski stwierdził, że jest to ultraliberalna propozycja, gdyż OFE mają gwarancję państwa, a w propozycji minister nie będzie żadnego zabezpieczenia przyszłych emerytów. Jest odrobina przesady w epitecie ultraliberalna wszak propozycja wyboru między obligacją, lokatą, a ZUS jest i tak regulowaną propozycją. Byłaby ultraliberalna, gdyby te pieniądze można by przeznaczyć na edukację dzieci, kupno pralki, albo zwyczajnie przejeść. Abstrahując już od tego, jak zwróciliśmy uwagę wyżej, że system bankowy ma również gwarancje państwowe. Wszak lokaty są objęte Bankowym Funduszem Gwarancyjnym, a obligacje same w sobie są gwarantowane przez państwo. Oczywiście, nie oznacza to nigdy absolutnej pewności, ale gwarancje bankowe i obligacje są co najmniej tak samo pewną gwarancją, jak ochrona OFE. A moim zdaniem są nawet pewniejsze, czego dowodem powinno być to, że istniejące gwarancje państwowe w żaden sposób nie uchroniły przed nacjonalizacją składek z powrotem do ZUS. Co w przypadku posiadanych przez obywateli obligacji albo lokat z pewnością nie byłoby tak proste. Z kolei doktor Wojciechowski z FOR stwierdza, że pomysł musiałby się wiązać z ograniczeniem wysokości pobieranych opłat, limitami inwestycyjnymi i karami za nieosiągnięcie wymaganej stopy zwrotu. Najlepsze w tym pomyśle jest właśnie to, że te koncesje i regulacje są zupełnie niepotrzebne, ponieważ o tym w większym niż w przypadku OFE stopniu decydowałby mechanizm rynkowy. Czy dzisiaj ktoś reguluje wysokość opłat za lokaty bankowe? Nie, banki podają kwotę zwrotu netto i nikt się tym nie martwi. Podobnie mogłoby być w tym wypadku. Czego miałyby dotyczyć limity inwestycyjne? Jak zaznaczyliśmy w propozycji powyżej, te limity byłyby ustalone w taki sam sposób, jak w obecnym systemie z OFE: 60% w obligacje i lokaty bankowe. Pozostałe 40% albo w to samo, albo w indeks WIG, ale tylko w indeks bez możliwości wyboru poszczególnych spółek. O stopy zwrotu wtedy nie ma się co martwić, bo średnio prowadziłoby to do lepszego rezultatu niż tego osiąganego przez OFE, ponieważ obywatel inwestowałby pieniądze w te same instrumenty, ale bez rozrośniętego pośrednika, niemal bezpośrednio. A wysokość pobieranych opłat nie byłaby taka
jak w OFE, ponieważ na rynku lokat i w pośrednictwie sprzedaży obligacji jest większa konkurencja. Czy naprawdę trzeba przekonywać zwolenników gospodarki rynkowej i swobody działalności gospodarczej, że im więcej konkurencji i wolności wyboru, tym taniej i lepiej? Stąd zachęcam gorąco zwolenników systemu Otwartych Funduszy Emerytalnych, aby porzucili projekt OFE i podchwycili tę parę zdań wypowiedzianych przez minister Fedak. Należy przyznać jej rację i otwarcie zacząć popierać ten pomysł w mediach. I zaproponować, że skoro pomysł jest taki dobry, to niech całe 7,3% będzie rozdysponowywane indywidualnie przez obywatela. Naprawdę jest to koncept, który zawiera w sobie wszystkie zalety systemu OFE, a do tego oferuje bezcenne dodatkowe zalety i pozbywa się kilku poważnych, uciążliwych wad.