Moja Droga Do Sukcesu

Podobne dokumenty
Copyright 2015 Monika Górska

Jesper Juul. Zamiast wychowania O sile relacji z dzieckiem

WARSZTATY pociag j do jezyka j. dzień 1

KATARZYNA POPICIU WYDAWNICTWO WAM

Strona 1 z 7

Indywidualny Zawodowy Plan

Program Coachingu dla młodych osób

30-dniowe #FajneWyzwanie Naucz się prowadzić Dziennik!

Igor Siódmiak. Moim wychowawcą był Pan Łukasz Kwiatkowski. Lekcji w-f uczył mnie Pan Jacek Lesiuk, więc chętnie uczęszczałem na te lekcje.

Zatem może wyjaśnijmy sobie na czym polega różnica między człowiekiem świadomym, a Świadomym.

Dzięki ćwiczeniom z panią Suzuki w szkole Hagukumi oraz z moją mamą nauczyłem się komunikować za pomocą pisma. Teraz umiem nawet pisać na komputerze.

Zauważcie, że gdy rozmawiamy o szczęściu, zadajemy specyficzne pytania:

to jest właśnie to, co nazywamy procesem życia, doświadczenie, mądrość, wyciąganie konsekwencji, wyciąganie wniosków.

Sytuacja zawodowa pracujących osób niepełnosprawnych

Copyright 2015 Monika Górska

Punkt 2: Stwórz listę Twoich celów finansowych na kolejne 12 miesięcy

AUDIO / VIDEO (A 2 / B1 ) (wersja dla studenta) ROZMOWY PANI DOMU ROBERT KUDELSKI ( Pani domu, nr )

AKADEMIA DLA MŁODYCH PRZEWODNIK TRENERA. PRACA ŻYCIE UMIEJĘTNOŚCI

ZACZNIJ ŻYĆ ŻYCIEM, KTÓRE KOCHASZ!

Mimo, że wszyscy oczekują, że przestanę pić i źle się czuję z tą presją to całkowicie akceptuje siebie i swoje decyzje

Dzień 2: Czy można przygotować dziecko do przedszkola?

SZTUKA SŁUCHANIA I ZADAWANIA PYTAŃ W COACHINGU. A n n a K o w a l

Człowiek biznesu, nie sługa. (fragmenty rozmów na FB) Cz. I. że wszyscy, którzy pracowali dla kasy prędzej czy później odpadli.

JAK RADZIĆ SOBIE Z NASTOLATKIEM W SYTUACJACH KONFLIKTOWYCH?

REFERENCJE. Instruktor Soul Fitness DAWID CICHOSZ

Chwila medytacji na szlaku do Santiago.

Test mocny stron. 1. Lubię myśleć o tym, jak można coś zmienić, ulepszyć. Ani pasuje, ani nie pasuje

ROLA TRENERA W SZKOLENIU I WYCHOWANIU MŁODYCH PIŁKARZY ORAZ WSPÓŁPRACA Z RODZICAMI

TRENER MARIUSZ MRÓZ - JEDZ TO, CO LUBISZ I WYGLĄDAJ JAK CHCESZ!

NASTOLETNIA DEPRESJA PORADNIK

ROZDZIAŁ 7. Nie tylko miłość, czyli związek nasz powszedni

JAK POMÓC DZIECKU KORZYSTAĆ Z KSIĄŻKI

Organizacja czasu 1

BĄDŹ SOBĄ, SZUKAJ WŁASNEJ DROGI - JANUSZ KORCZAK

ĆWICZENIA ŻYWIOŁ ZIEMI ŻYWIOŁ ZIEMI. Cz. III

Marcin Budnicki. Do jakiej szkoły uczęszczasz? Na jakim profilu jesteś?

Wzór na rozwój. Karty pracy. Kurs internetowy. Nauki ścisłe odpowiadają na wyzwania współczesności. Moduł 3. Data rozpoczęcia kursu

Wyznaczanie kierunku. Krzysztof Markowski

Akademia Marketingu Internetowego Embrace Your Life Sp. z o.o.

Jak motywować młodzież do planowania kariery i rozwoju zawodowego

Oto kilka rad ode mnie:

Witaj, Odważ się i podejmij wyzwanie- zbuduj wizję kariery, która będzie odzwierciedleniem Twoim unikalnych umiejętności, talentów i pragnień.

zdecydowanie tak do większości zajęć do wszystkich zajęć zdecydowanie tak do większości do wszystkich do wszystkich do większości zdecydowanie tak

PROGRAM WARSZTATÓW ROZWOJOWYCH DLA KOBIET PROGRAM WARSZTATÓW ROZWOJOWYCH DLA KOBIET

Załącznik nr 6. Wzór formularza: Ankieta do wstępnej oceny motywacji pomysłodawców do komercjalizacji

W związku z duŝym zainteresowaniem noworocznym treningiem rozwoju osobistego postanowiliśmy zorganizować II edycję treningu: Start:1 marzec

Wiedza. Znać i rozumieć ulubione metody uczenia się, swoje słabe i mocne strony, znać swoje. Umiejętności

Czy na pewno jesteś szczęśliwy?

Zaplanuj Twój najlepszy rok w życiu!

PRACA Z PRZEKONANIAMI

Odzyskajcie kontrolę nad swoim losem

SOCIAL STORIES HISTORYJKI Z ŻYCIA WZIĘTE

OSOBISTY PLANER KARIERY

Kwestionariusz PCI. Uczniowie nie potrafią na ogół rozwiązywać swoich problemów za pomocą logicznego myślenia.

PROPONOWANE MODUŁY SZKOLENIOWE - TEMATYKA. przedstawienie się;

Łatwiej pomóc innym niż sobie

TEST TKK TWÓJ KAPITAŁ KARIERY

Koncentracja w Akcji. CZĘŚĆ 4 Zasada Relewantności Działania

WYZWANIE POZNAJ SIEBIE NA NOWO KROK 2

Wszystkie problemy leżą w testach. ForProgress spółka z ograniczoną odpowiedzialnością sp.k.

W ramach projektu Kulinarna Francja - początkiem drogi zawodowej

Zarządzanie sobą. Zrozum siebie i zrealizuj marzenia

INTELIGENCJA EMOCJONALNA

SKALA ZDOLNOŚCI SPECJALNYCH W WERSJI DLA GIMNAZJUM (SZS-G) SZS-G Edyta Charzyńska, Ewa Wysocka, 2015

CZAS jest SKARBEM. Kraków, Barbara Krawcewicz SGH Warszawa AR Kraków Wszystkie prawa zastrzeżone

STRES jest normalną biologiczną reakcją każdego żywego organizmu na wszelkie stawiane mu żądania. Jego brak oznacza śmierć dla jednostki.

ŻYWIOŁ WODY - ĆWICZENIA

Zmiana przekonań ograniczających. Opracowała Grażyna Gregorczyk

Zasługujesz na szacunek! Bądź pewny siebie i asertywny.

POMOC W REALIZACJI CELÓW FINANSOWYCH

ERASMUS COVILHA, PORTUGALIA

Copyright by Andrzej Graca & e-bookowo Grafika i projekt okładki: Andrzej Graca ISBN Wydawca: Wydawnictwo internetowe e-bookowo

ĆWICZENIE: MAPA DZIENNYCH PRIORYTETÓW

Autyzm i Zespół Aspergera (ZA) - na podstawie doświadczeń brytyjskich. York, lipiec mgr Joanna Szamota

Jak zmotywować się do regularnej nauki francuskiego i 2 razy szybciej znaleźć lepszą pracę we Francji?

Boże spojrzenie na człowieka 1

Spis treści. Od Petki Serca

5 kroków do skutecznego wprowadzania zmian w życiu

mnw.org.pl/orientujsie

Uzależnienie od emocji

Jak postrzegasz samą siebie?

COACHING dla każdego

Pokochaj i przytul dziecko z ADHD. ADHD to zespół zaburzeń polegający na występowaniu wzmożonej pobudliwości i problemów z koncentracją uwagi.

Serdecznie dziękuję trzem najważniejszym kobietom mojego życia: córce Agatce, żonie Agnieszce i mamie Oli za cierpliwość, wyrozumiałość, wsparcie,

Liczą się proste rozwiązania wizyta w warsztacie

Szczęść Boże, wujku! odpowiedział weselszy już Marcin, a wujek serdecznie uściskał chłopca.

Zarządzanie energią. czyli produktywność bez tajemnic!

Po co coaching dyrektorce/ dyrektorowi biblioteki?

Bóg a prawda... ustanawiana czy odkrywana?

POLITYKA SŁUCHANIE I PISANIE (A2) Oto opinie kilku osób na temat polityki i obecnej sytuacji politycznej:

Jak przygotować się do ważnego sprawdzianu w krótkim czasie?

MODLITWY. Autorka: Anna Młodawska (Leonette)

Anioły zawsze są obok ciebie i cały czas coś do

Poznaj swojego klienta Stwórz AVATAR

Transkrypt:

Rozdział 3 W tej części zastanawiamy się nad sposobami osiągania celów, mechanizmami odnoszenia sukcesów. Szukamy źródeł motywacji do sukcesów w postawie świadomego, ale innowacyjnego planowania celów. Pytamy o rolę samoświadomości i wizji celu w procesie osiągania tegoż celu. Robert opowiada o tym, w jaki sposób pracował na swoje sukcesy. Podaje konkretne rozwiązania i opisuje zachowania sukcesu. Zastanów się, w jaki sposób Ty planujesz swój sukces? W jaki sposób myślisz o swoich celach i sobie samym? Ty sam możesz być swoją największą inspiracją, jak i największym swoim wrogiem. Jesteś osobą, która odniosła niekwestionowany sukces. Nie jest to sukces przypadkowy - to sukces okupiony Twoją pracą, zaangażowaniem. Ale sukces, jak każde inne zjawisko społeczne, ma swoje ciemne i jasne strony. O sukcesie myślimy wszyscy, marzymy, planujemy go, ale nie wszyscy go odnosimy. Być może ktoś zazdrości Ci sukcesu, być może ktoś wzoruje się na Tobie. Opowiedz, jaki jest smak sukcesu, bo nie każdy może go zaznać. Słowo sukces w przypadku sportu jest kojarzone z medalem i z miejscem na podium. Ceremonia dekoracji na podium jest właściwie współczesnym rytuałem, synonimem osiągania sukcesu. Są wtedy medale, zdjęcia, transmisja na żywo, potem odbywają się niekończące się konferencje prasowe, pytania o wszystko, jakieś pokłony itd. To są czynności jak w każdym rytuale, powtarzalne, ale za każdym razem sukces, nawet eksponowany przez te same ceremonie, zyskuje inny wymiar. Bo każde zwycięstwo ma inną historię, każde wywalczone jest w innych warunkach, z innymi rywalami, a nawet, jeśli z tymi samymi, to już nie z takimi samymi! Właśnie, najistotniejsze dla mnie było to, że po każdym sukcesie stawałem 87

się trochę innym człowiekiem. Każdy medal czy rekord, a szczególnie okoliczności z nimi związane, wnosiły coś twórczego do mojego życia. Dlatego nie umiem odpowiedzieć na pytanie, które często mi zadawano w różnych wywiadach: Który medal kocham najbardziej? albo, Który jest najważniejszy?. Medale są dla mnie jak dzieci. Każde dziecko rodzi się w innym momencie naszego życia, każde jest trochę inne, ale kochamy je swoistą miłością. Jak to jest żyć po sukcesie? Musiałem uczyć się żyć ze swoimi sukcesami. Najtrudniejsze było pojęcie niematerialności i nieoczywistości osiągania sukcesu. Bo jest materialność, czyli atrybuty sukcesu - to są czasami duże czeki, to są nagłówki w gazetach z cyframi obrazującymi rekordy, to są dyplomy i listy gratulacyjne, czyli wszystko to, co się z wiąże z sukcesem i społecznym uznaniem. Ale gdzieś poza tym materialnym i społeczno-emocjonalnym odbiorem, jest człowiek i jego zwykłe życie. Przecież to ja, Robert, a nie pan Korzeniowski, jestem i idę dalej. Wciąż jestem tym samym człowiekiem, którym byłem, zanim zagrano mi Mazurka Dąbrowskiego! Jestem tą samą osobą, kiedy realizuję swój plan osiągania sukcesu, gdy sięgam po sukces i później - dalej bezwzględnie pozostaję sobą. To warunek udźwignięcia sukcesu i przesłanka do sięgania po nowe cele. Ale, zaraz! Przecież chyba największym moim krokiem ku sukcesowi było w pierwszej fazie udźwignięcie porażki. Paradoksalnie ona stała się zaczątkiem sukcesu. To właśnie ta porażka w Barcelonie, kiedy z powodów technicznych zdyskwalifikowano mnie na czterysta metrów przed metą, podczas gdy ja miałem pewny srebrny medal, sprawiła, że zacząłem być postrzegany przez społeczeństwo, jako osoba, która niemalże osiągnęła sukces. Nagle stałem się bardzo znany i popularny. Moja twarz przestała być anonimowa, na mój temat dyskutowano w windzie, w przerwie na papierosa, czy u przysłowiowej cioci na imieninach. O dziwo, zaliczając porażkę, będąc o krok od osiągnięcia sukcesu, w jakimś sensie byłem traktowany przez społeczeństwo jako człowiek sukcesu, który już jest właściwie gwiazdą, choć brak na to potwierdzenia. No właśnie brak mu czegoś... Ludzie rozpoznali w Tobie tego, któremu zły świat uniemożliwił osiągnięcie sukcesu, a który mu się wewnętrznie należał. Mogli się podłączyć pod rozczarowanie, wyrazić swoje doświadczenie bycia o krok od sukcesu w jakimś obszarze życia. Tak, zapewne wielu kibiców widziało we mnie jakąś wspólnotę losów, kogoś nadzwyczajnie bliskiego. To była, moim zdaniem, pierwsza ważna lekcja. Nauczyłem się wówczas, żeby nie popaść w iluzję tego quazi-mistrzostwa. Tego, że właściwie to ja już jestem na tym stadionie, a tylko zły świat mnie odrzucił. Społecznie zaistniałem, ale realnie przecież nie zrealizowałem swojego planu. Sportowy bilans był dramatycznie negatywny. Nadal byłem o krok od medalu, choć inni traktowali mnie, jakbym go już zdobył! Odkryłem, że można wzruszać ludzi swoją historią. Choć sam po pewnym czasie uodporniłem się na nią, to dla wielu była ona ciekawa. Do dziś zresztą wchodzi do zestawu obowiązkowych pytań typu: Panie Robercie, co tak naprawdę wydarzyło się w Barcelonie, co Pan wtedy czuł?. Nie lubię na nie odpowiadać, ale ono wciąż wraca. Nie dorabiałem żadnej kolejnej historii do tej dyskwalifikacji. Scenariusze na temat tego, co się naprawdę wydarzyło, chciały być pisane przez wszystkich. W gruncie rzeczy mogłem być megabohaterem tabloidów. Całe szczęście, że w Polsce ich wtedy nie było! Gwarantuję, że byłbym po prostu gwiazdeczką obecną na wszystkich pierwszych stronach, która budziłaby zainteresowanie, być może nawet podpisałbym jakiś kontrakt sponsoringowy. Na dobry początek, żeby mnie czymś pocieszyć. Ludzie się zaangażowali w opowiadanie Twojej historii, bo ona ich poruszyła. Może emocje, które zobaczyli w Twojej osobie czy w tym zdarzeniu, pozwoliły im się zidentyfikować z Tobą - bo byłeś krok od sukcesu. Tak jak wielu z nas. Częściej zdarza się nam doświadczyć zamknięcia drzwi tuż przed nosem, niż poczuć je otwarte na oścież do sukcesu. Ich emocje i prawdziwość Twojego doświadczenia sprawiła, że mieli ochotę mówić, mieli ochotę kreować Cię na bohatera. Tak, to rzeczywiście jest częste. Być o krok od czegoś? Już prawie jesteśmy zwycięzcami? Jeśli ktoś nas skrzywdził, zawsze przecież szukamy jakichś powodów zewnętrznych. Polacy czuli się tacy, jak ja po Barcelonie. Ileż takich przypadków można by skojarzyć! Zły świat tak naprawdę nas nie chce, nie lubi, okazuje się, że trzeba walczyć, trzeba pokazać jeszcze 88 89

Czas na koncentrację - zanim zapełnią się trybuny. jeden skrzywdzony przypadek. Ktoś mógł powiedzieć np.: Ja to bym tam rąbnął go w mordę, A ja to bym tam napluł, nakrzyczał, pokazał skurwielowi!. Z mojej perspektywy stało się jasne dla mnie, że ta porażka była bardziej zrozumiała i przeżyta przez ogół społeczeństwa, niż gdybym, jako chłopak znikąd, sięgnął po srebrny medal. Stałeś się bliski przez doświadczenie porażki, niesprawiedliwości czy tzw. braku szczęścia, które każdy z nas w życiu ma lub będzie miał. Bohater z taką skazą spełnia rolę nazywaną w literaturze everyman. Jest zwyczajny. Podobny innym. Stałem się przez to bliski ludziom, to prawda. Całe późniejsze dojrzewanie do sukcesu czy budowanie realnego planu, odbywało się w atmosferze niebywałej bliskości z tymi, którzy razem ze mną przeżywali porażki, a którzy bardzo chcieliby przeżyć ze mną sukces. Później odnosiłem sukcesy różnej miary i w różnych okolicznościach. To jest relatywne, np. dzisiaj mówię, że srebrny medal jest pierwszym medalem pocieszenia po przegranej walce, ale wtedy - kilka miesięcy po dramacie Barcelony - mój srebrny medal na mistrzostwach świata halowych to był jednak sukces! Bardzo go wtedy tam, w Toronto, pragnąłem i potrzebowałem. Ludzi nie można zbyt długo epatować słabością. Nie mogę przecież ludzi zmuszać, by się wciąż nade mną litowali, nawet, jeżeli byłyby jakieś solidne podstawy ku temu, bo to przecież nie całkiem albo zupełnie nie moja wina. Myślę, że chwilowo społeczeństwo może roztkliwiać się nad kimś bliskim mu w porażce czy słabości, ale historia jest pisana przez tych, którzy odnoszą sukces. Dla przegranych i pokrzywdzonych nie ma miejsca w zbiorowej pamięci. Dowodem na to niech będzie fakt, że przez kilka lat po igrzyskach w Barcelonie owszem, zauważano moje sukcesy, ale już nie było tolerancji dla porażki czy kolejnych dyskwalifikacji. Jedna porażka czy druga była po prostu powodem do lawinowej bezrefleksyjnej krytyki. Nie wiem, może nie rozumiem tego zjawiska do końca. Tłumaczę sobie to tym, że ludzie nie chcą identyfikować się z kimś, kto ponosi porażki. Bo można sobie zakodować porażkę? Bo bohater mnie zawiódł? Co innego skrzywdzenie bohatera, porażka taka zobiektywizowana. Choć przecież zawsze mamy ją ochotę tłumaczyć jakimś przypadkiem czy okolicznością... Nie dotyczy to tylko mnie i mojego doświadczenia. To samo dotyczy drużyn w grach zespołowych. Rzadko się zdarza, że ktoś, kto jest prawdziwym fanem, chodzi na mecze drużyny, która przegrywa. Fan się szybko odwraca od drużyny, która przegrywa. A przecież, kiedy ona przegrywa, to potrzebuje uwagi swoich kibiców i wsparcia silniejszego niż przedtem. Ale nie, my nie lubimy doświadczać czyjeś porażki. Odrzucamy ją jak zarazę. Wcale nie przesadzam, bo bywało, że ja też czułem się odrzucony. Te doświadczenia niebywale mnie uodporniły na sukces. Porażka, a potem sukcesy przeplatane z porażkami, czyli cała moja droga do budowy mistrzowskiego ego. To był czas rodzenia się pokory wobec sukcesu, identyfikowania smaku porażki, doświadczania na przemian, używając metafory, prywatnego piekła i nieba. Wiedziałem, że jedno z drugim musi się przeplatać, bo nie ma w życiu sytuacji idealnych. Szkoda, że rzadziej wywołujemy w dyskusji 90 91

temat czyśćca, bo niektóre okresy do niego też bym porównał! Właśnie po takim czyśćcu jechałem do Atlanty. Byłem znakomicie przygotowany do startu. Wiedziałem, że mogę wygrać i jasno to zapowiedziałem. Mogło to zabrzmieć nieco arogancko, lecz to był objaw jakiejś świadomości tego, co się zdarzy. Zrobiłem już tak wiele i tak dobrze, że ten jeden krok po złoty medal był poniekąd oczywisty. Miałem silną świadomość, że po prostu się wydarzy. Po raz pierwszy przeżywałem coś w rodzaju pokornego skupienia w oczekiwaniu na to, co się ma stać. Wiedziałem, miałem dowód na to, że byłem dobrze przygotowany, ale nie wpadałem w euforię. Miałem ochotę mówić i zresztą powiedziałem czytelnikom krakowskiego Dziennika Polskiego: Ludzie, poczekajcie. Włączcie o odpowiedniej porze telewizory i po prostu poczekajcie na to, co ma się wydarzyć. Ja jestem spokojny. To moje poczucie harmonii było zapowiedzią tego, że zdarzy się coś dużego, dobrego... Czułem, że dojrzałem. Byłeś pewny siebie, swojej kondycji, swojego przygotowania? Tak po prostu pewny siebie, nie. To nie był efekt chwilowej wiary w siebie. Rok wcześniej wygrałem brązowy medal mistrzostw świata. Owszem, ludzie już wiedzieli, że mogą czegoś ode mnie oczekiwać, ale przede wszystkim ja wiedziałem, czego mogę oczekiwać od siebie. Czułem, że przyszedł czas, by się zmierzyć z sukcesem. Pamiętam wciąż ten ostatni tydzień, tę ostatnią prostą, kiedy już wiedziałem, że jest naprawdę dobrze. Tylko, że na drodze do wspomnianej prostej musiałem pokonać rozliczne wyboje i zakręty. Trzeba było najpierw ten sukces załatwić, wygrać w walce sam na sam ze sobą, żeby potem go móc zrealizować. W Atlancie też to wszystko, co było wynikiem mojej ciężkiej pracy i realizowania planu krok po kroku, mogło być zburzone. Ta cała moja pewność siebie, realne przygotowanie. Pamiętam, że byłem wściekły na klimat. Byłem absolutnie, metodycznie i strategicznie przygotowany. Rok wcześniej rozpoznałem warunki, znalazłem miejsce dla adaptacji w La Grange - jakieś 100 km od Atlanty. No i gdy zaczynały się igrzyska, temperatura osiągnęła 38 stopni, a na stadionie treningowym wisi czerwona flaga, czyli znak, żeby nie wychodzić na stadion, nie trenować, bo faktor temperatury pokazuje tam sto dwadzieścia stopni Fahrenheita, czyli wiatr, wilgotność. Jakaś kompletna katastrofa! Ale nikt i nic mnie nie zwalnia z przygotowań do kolejnego startu życia. Ja dalej muszę trenować, nie zwalniam rytmu. Renata Mauer 10 zdobywa pierwszy złoty medal olimpijski. Paweł Nastula 11 zdobywa złoty medal, zapaśnicy seryjnie wchodzą na podium. I ja patrzę w telewizor i im zazdroszczę. Nie im personalnie, ale zazdroszczę tego, że w ich dyscyplinach nie podlegają tej piekielnej temperaturze i temu klimatowi, bo walczą w klimatyzowanych halach. Wiem, że przez ten dosłownie piekielny klimat mogę mieć kłopot ze zrealizowaniem się właśnie teraz. Na kilka dni przed moim pierwszym startem w Atlancie wykonuję zaledwie połowę treningu. Jestem ugotowany, upieczony jak kurczak na asfaltowym kawałku trasy, który miał być podobny do trasy w Atlancie. Ścierały się we mnie dwa światy - te emocje i udręka codziennej temperatury i niemocy oraz świadomość tego, co wykonałem wcześniej. Musiałem sobie jeszcze raz całe życie opowiedzieć. Mówisz o doświadczeniu zbudowania w sobie historii sukcesu w chwili zagrożenia. Stworzenia z tych fragmentów doświadczenia, które Cię już stworzyły, historii człowieka, który odnosi sukces, a nie historii człowieka, który się podda niekorzystnym warunkom. Rozumiem, że przeciwności mogły przesłonić wizję celu i zaburzyć przekonanie, że odniesiesz sukces. Tak, to był dialog z sobą i ciągłe tworzenie siebie jako tego, który odniesie sukces. I to był sukces! Bo sukcesem było pójść następnego dnia na trening i przekonać siebie samego, że skoro są takie zewnętrzne warunki, to mój organizm ma prawo tak zareagować. Powiedziałem sobie jednak, że zawody są dopiero za sześć dni i jeszcze wszystko dojdzie do normy. No i tak się stało. Najpierw startowałem na dwadzieścia kilometrów i wtedy jeszcze potrzebowałem potwierdzenia. Te zawody na dwadzieścia kilometrów miały mnie utwierdzić w przekonaniu, że jestem dobry, że jestem gotowy sprawdzić trasę i że na pięćdziesiątkę będę mógł powalczyć o wszystko. To był taki pośredni etap, mogłem spanikować po kiepskim treningu i w ogóle nawet do tej dwudziestki nie przystąpić! Dobrze mi poszło, zająłem ósme miejsce i potem musiałem się zmierzyć ze wszystkimi wątpliwościami. Znowu temperatura 29 stopni, ale wilgotność 93% 10 Renata Mauer-Różańska polska zawodniczka w strzelectwie, specjalistka w strzelaniu z karabinu pneumatycznego i karabinu kulowego z trzech postaw, dwukrotna mistrzyni olimpijska. 11 Pawel Nastula polski judoka, mistrz olimpijski (Atlanta 1996), dwukrotny mistrz świata, trzykrotny mistrz Europy. Od 2005 roku zawodnik mieszanych sztuk walki (MMA). 92 93

do 100 %. Moi koledzy zdobywają medale. Ja jestem już gotowy, ale to oni zdobywają medale i ciągle nie wiadomo, co przyniesie następny dzień, jakie będą warunki? Słyszę, że ludzie mdleją, kibice upadają na stadionie. To był kolejny etap walki z samym sobą. I musiałem zaliczyć jeszcze jeden sukces - w uciszaniu tych niepokojów i emocji. Ten moment był krytyczny dla mojego dalszego rozwoju. Po raz pierwszy w życiu właściwie nie spałem przed zawodami. Oczy zmrużyłem może na trzy kwadranse, a może godzinę... Z korytarza dobiegał gwar rozmów zawodników drużyny najbardziej przegranej z przegranych na tych igrzyskach. Nasi siatkarze nie wygrali nawet jednego seta, ale w środku nocy super rozbawieni wrócili do akademika, w którym usiłowałem usnąć i zdążyć wyspać się przed pobudką o 4 rano. Pod moimi drzwiami była kilkucentymetrowa przerwa, przez którą wlewał się ich śmiech. Wyobraź sobie, że leżę tam za drzwiami, dzielą mnie od nich metry, cztery, a może pięć... Ja jestem o kilka godzin od możliwości wyrażenia się w sukcesie, oni nie mają już nic do stracenia, kompletnie ignorują stan mojego ducha i ważność tego etapu mojego życia. Trudno ich za to winić, ale takie są fakty. Znowu muszę sobie zbudować jeszcze raz to poczucie i wiarę w sukces i wizję samego sukcesu... Muszę skupić się na swoim doświadczeniu, zadbać o swój następny krok, a nie przejmować się kolegami. No i był sukces. Sukcesem na początek tego pięknego dnia było to, że po bardzo krótkim śnie obudziłem się z niezachwianą wiarą w siebie. Byłem spokojny, zharmonizowany wewnętrznie. Świat mnie interesował tylko w takim zakresie, w jakim był mi potrzebny. Nie interesowało mnie to, czy coś powiedziałem dziennikarzom, czy ta noc trwała trzy kwadranse, czy cztery godziny, czy ci siatkarze mnie wkurzyli. Nie dotyczyło mnie nawet to, że kilkanaście dni wcześniej nie byłem w stanie zrobić treningu. Ja po prostu przechodziłem do akcji i koniec. To było ważne, zapanować nad sobą. Stać się mistrzem dla samego siebie. Czy to chodzi o to, aby osiągnąć stan maksymalnego skupienia uwagi i całkowitego oddania się zadaniu? Bo opisujesz taki rodzaj zmagania się ze sobą, w którym musisz walczyć z tym, aby nie dać się wytrącić ze stanu równowagi i harmonii wewnętrznej, zbudowanej między wizją osiągnięcia celu, a planem i oceną swoich możliwości. Taki stan wiem, że mogę to zrobić. Mówi się czasem, że chęć działania oznacza samo działanie. Intencja, która w pewnym sensie kreuje rzeczywistość, bo kieruje naszą uwagą i sprzyja realizacji swojego planu. To jest nawet pewność, że tak będzie. To tak, jakby widzieć nie możność czy możliwość, ale realność tego, co będzie. Psycholodzy opisują takie zjawisko załamania się czy depresji po osiągnięciu celu, zwłaszcza znaczącego i ważnego, można nawet powiedzieć - życiowego. Poczucie jakiejś dezintegracji i niepokoju pojawia się np. po wygranej w totolotka, po wybudowaniu domu, po zrealizowaniu wieloletniego planu. Jak było u Ciebie? Na igrzyskach ważne jest, aby zdobyć medal, ale jak to bardzo odmienia wszystko w życiu, tego nie wie nikt, dopóki po prostu tego nie doświadczy. Mistrz olimpijski jest najwyższej rangi tytułem sportowym, wpływa na życie i na osobowość w sposób nieodwracalny. Musiałem udźwignąć sukces medialnie, społecznie, biznesowo, rodzinnie. Wszystko stało się inne. Określenie mistrz nabrało w końcu i ostatecznie innego wyrazu. Jako mistrz olimpijski w oczach społeczeństwa stałem się wyrocznią, wzorcem - czy tego chciałem, czy nie. Ludzie mają niczym niepoparte oczekiwanie, by ktoś, kto jest w czymś dobry, znał się na wszystkim! Straszne, bo można w to uwierzyć, popaść w pułapkę znania się na wszystkim i zacząć opowiadać coś na temat, o którym nie ma się pojęcia. Poza tym musiałem się np. oswoić z tym, że nagle w Krakowie, kiedy kasuję bilet w tramwaju, ludzie patrzą na mnie jak na dziwaka. Dziwią się, dlaczego jeżdżę tramwajem? Ale ja dalej chciałem jechać gdzieś tramwajem. Przez chwilę czułem się jak w obcej skórze. Bo przecież w mojej świadomości dalej byłem ja, tylko jeszcze nie umiałem sobie uświadomić tego, co ludzie widzieli we mnie z tym, kim byłem sam według siebie. W momencie, kiedy ogłosi się wszem i wobec czyjś sukces, ludzie zakładają temu człowiekowi pewien garnitur czy maskę, możemy to różnie nazwać. To jest bardziej wyobrażenie ludzi o tym człowieku, o mistrzu, o jego sukcesie, a tak mało jest w tym wyobrażeniu jego samego. Strasznie ważne było to, abym zrozumiał, że tak mnie widzą i że dla nich naprawdę tak jest i nie ma 94 95

Praca w harmonii z naturą. powodu, aby z tym walczyć. Ludzie bowiem kupują pewne symbole, chcą ich i koniec. Musiałem jak najlepiej zidentyfikować to, z czym się mnie utożsamia, ale jednocześnie nauczyć się żyć, pozostając sobą. Bo ja przecież dalej chciałem być, krótko mówiąc, po prostu sobą. To był najtrudniejszy do osiągnięcia sukces, który okupiłem cierpieniami wręcz fizycznymi. Nie potrafiłem zarządzać sobą pod względem kontaktów z ludźmi czy z mediami. Np. przyjmowanie gratulacji stało się w pewnym momencie tak uciążliwe, że gdy tylko widziałem szampana, to, po prostu dostawałem dreszczy. Podobnie było z prośbą o jeszcze jedno zdjęcie czy wpis do księgi pamiątkowej. Miałem tego dość, a jednocześnie obawiałem się, aby nie zamroziło to we mnie potrzeby pobycia sam na sam ze sobą. Ludzie tak mnie zmęczyli, że chwilami przestawałem słyszeć własne myśli i to było coś koszmarnego. Pamiętam, kiedy dopiero po sześciu tygodniach od złotego medalu w Atlancie, stanąłem na treningu, to poczułem wyraźnie, że muszę poszukać siebie. Zaplanowałem wtedy wyjazd do sanatorium na odpoczynek. I dopiero wtedy, kiedy już miałem zbudowany plan wyjazdu i perspektywę bycia sam na sam ze sobą, poczułem się lepiej. Poczułem, że znowu wieje jakiś prawdziwy wiatr na moim stadionie Wawelu, że to jest realne otoczenie, że stoję na mojej bieżni, że patrzę na ten budynek klubowy, na który patrzyłem od lat i że to jest ten sam realny świat, który był tutaj przed wyjazdem na igrzyska. Strasznie potrzebowałem powrotu do rytuałów, które mi towarzyszyły wcześniej, czyli do pójścia do tej samej szatni, do zjedzenia w tej samej restauracji. Chciałem jeszcze raz powiedzieć sobie: OK, dobrze, jestem już tym człowiekiem sukcesu, jestem tym mistrzem, ale moje życie w nowej roli może toczyć się z poszanowaniem i bez straty dla tego, co było do tej pory. Mam takie prawo. Inni też muszą przyjąć, że mam prawo jeździć po igrzyskach tym samym samochodem, którym jeździłem wcześniej, że mam prawo do tankowania na tej samej stacji benzynowej, czy jedzenia w kasynie Wawelu, bądź restauracji, do której zaglądałem przed ozłoceniem. Owszem, w tej restauracji zauważyłem, że nie siadam już przy wejściu, tylko gdzieś w głębi sali, odruchowo, stopniowo się przenosiłem coraz głębiej. Ludzie się przyzwyczajają i możesz być normalnym człowiekiem. Tak, wtedy się przyzwyczają. Pamiętam, kiedy wyjechałem do tego sanatorium po Atlancie. To był ośrodek przygotowań olimpijskich Cetniewo we Władysławowie. Miałem tam przejść cykl odnowy biologicznej, fizycznej - ale tego akurat potrzebowałem w drugiej kolejności. Przez pierwsze dwa dni zamknąłem się w pokoju, wychodziłem tylko na plażę, na spacer - to był już późny październik, nad morzem nie było nikogo. Miałem ludowstręt, kompletny ludowstręt. Czytałem jakieś strasznie ogłupiające gazetki, w których nic nie było - ani na temat sportu, ani nic o mnie. Musiałem się absolutnie odmóżdżyć, uciec od ludzi i zacząć oddychać na własne konto. Nie oddychać czyimś powietrzem, nie żyć według narzucanego mi rytmu. Musiałem wyznaczyć sobie na nowo swój własny rytm. To zajęło mi jakiś czas. Myślę, że dzięki temu, że wróciłem do siebie, uchroniłem się przed stereotypowym życiem mistrza olimpijskiego. Uniknąłem zaliczania kolejnych etapów obowiązkowych dla mistrza. Czyli człowieka, którego wozi się po jarmarkach i szkołach jako tego, który jest najlepszy, który wygrał. I który, co najgorsze, zaczyna sam wierzyć w to, co 96 97

o nim mówią. Miałem taką zasadę, żeby zawsze, kiedy pewien super ważny etap zamykałem, mieć dosłownie chwilę na publiczne podsumowanie tego, co się stało, na podzielenie się pewnym przemyśleniem, wynikiem, refleksją, ale potem, niemal natychmiast, uciekałem w rejony odosobnienia, które pozwalały mi na odbudowanie własnego ja, na wsłuchanie się w ten swój wewnętrzny głos. Traktowałem to niemalże jak obowiązkowe ćwiczenie. Tak, jakby mi ktoś wpisał jeden miesiąc treningu związanego z rozumieniem siebie, rodzaj takich zadań, które są związane z większym wysiłkiem mózgu, a nie nóg. Jak konkretnie wyglądało u Ciebie to powracanie do siebie? Ten trening rozumienia siebie? Ten typ treningu realizowałem najczęściej w fazie jesiennego roztrenowania i odnowy biologicznej, a w formie skróconej, za to wyjątkowo intensywnej, na około tydzień przed głównymi zawodami sezonu. Była to w istocie jednoczesna odnowa ducha i ciała. Pierwsza faza to absolutna ucieczka, zamknięcie się na bodźce zewnętrzne, to zaspokojenie chęci posłuchania własnego oddechu, nawet bicia serca. Odzyskiwanie mojego wglądu w siebie było tym skuteczniejsze, kiedy w sposób niemalże hedonistyczny mogłem robić rzeczy, które sprawiały mi przyjemność. Mogły to być banały, np. jedzenie zakazanych przez rozsądek, ale podpowiadanych przez serce pyszności, słuchanie ulubionej muzyki, czytanie, zwiedzanie miejsc w najbliższym obozowym otoczeniu z aparatem w ręku. Najważniejsze w tej fazie - niezależnie od czynności związanych z przyjemnością - było to, by nie dopuścić do mojego otoczenia jakichkolwiek osób, które destabilizowałyby tworzącą się właśnie harmonię. Tym osobom, które już ze mną były, musiałem wyznaczyć korzystne dla budowania mojej równowagi i harmonii role. Zaraz po ustaleniu, że wokół mnie wszystko gra i w ogóle jest przyjemnie, rozpoczynał się drugi etap - etap rodzenia się ważnych myśli. One początkowo swobodnie sobie krążyły, a ja musiałem się przyzwyczaić, że myśli wirują bez składu i ładu, przerywają się, rozpoczynają się nowe wątki. Pozwalałem na to. Mówiłem sobie, że daję im szansę - niech się wyszaleją. Te myśli pozwalały mi na przeprowadzenie analizy tego, co się wydarzyło. Zastanawiałem się nad sytuacjami, które wpłynęły na obecny etap i jego realizację, wywoływałem i analizowałem wizję związaną z sukcesem, nie pojedynczym aktem, ale raczej procesem, z całym kontekstem, czyli okolicznościami, które mu towarzyszyły. Była to swobodna, jeszcze kompletnie niekierowana racjonalnie, burza myśli. Dotyczyła przeszłości, choć już wtedy pojawiały się istotne elementy z przyszłości, które stopniowo zaczynały dominować. Musiałem spokojnie, przez tydzień, a czasem i przez dziesięć dni, pobyć sobie z tymi myślami. Potem pojawiała się kolejna faza. Faza planów. Budowałem sobie plan, taki plan bardzo strategiczny, perspektywiczny. Budowałem także plany krótsze i weryfikowałem je pod kątem współgrania z moimi zamierzeniami. Musiałem zastanowić się, w jakim stopniu były one zrealizowane, co zrobiłem, a co jeszcze mogę dla siebie zrobić? Analizowałem równie głęboko tak sukcesy, jak i porażki, bo i one, choć dotkliwe, były tylko i aż, kolejnymi krokami do osiągnięcia celu. W 1999 roku, po zdobyciu w serii mistrzostwa olimpijskiego, mistrzostwa świata i Europy, byłem faworytem Mistrzostw Świata w Sewilli, ale niestety rozminąłem się z nimi, kończąc zawody po dyskwalifikacji na 39. kilometrze. Nie dałem rady. To też trzeba było jakoś przemyśleć. Niesamowicie podniecała mnie zawsze ta faza budowania planów. Mam wówczas poczucie, że osiągam stan harmonii ducha i ciała, bo moje zbolałe ciało było już wyleczone, zaś moja dusza odnajdywała się na nowo- cała posklejana, ale moja własna. Moje JA miało jasny wyraz, mogłem pisać, mogłem myśleć, mogłem budować. Po takiej terapii, bo tak to sobie nazywałem, nie miałem żadnego problemu z przygotowaniem sobie planu - nawet bardzo konkretnego na 365 następnych dni, łącznie z wyznaczeniem dat etapowych oraz faz odpoczynku. Wiedziałem, że w środku sezonu potrzebuję momentu wyciszenia, refleksji, podobnie jak pod koniec sezonu. Wtedy aplikowałem sobie swoją terapię, zestaw ćwiczeń fizyczno - mentalnych pod hasłem: odpoczynek, sanatorium i budowanie planu tego, co przede mną. Z uwagi na te regularnie zachodzące zjawiska intensywnego rozmyślania i planowania, mój rok rozpoczynał się w listopadzie, tuż po październikowym roztrenowaniu i strategicznym zamyśleniu. 1 stycznia mentalnie była u mnie już co najmniej wiosna, środek sezonu. To była moja droga. Uważam, że odpoczynek i towarzysząca mu analiza to zawsze była faza krytyczna. Widziałem wielu utalentowanych zawodników, którzy nie pozwalali sobie na takie marnotrawstwo czasu, jakim według nich była faza wyciszenia i zasłuchania. Wielu z nich, chociaż wydawałoby się, że dysponowali wszystkimi atutami, nie zyskiwało 98 99

To taki stan, kiedy wyobrażenie celu jest bardzo silne i związane z naszymi własnymi emocjami. To jest coś, co chcemy, co jest dla nas ważne, co ma dla nas osobisty sens. Ale jednocześnie jest to realne i możliwe, bo nie jest to tylko nasze chcenie, ale i nasza praca przełożona na kilkanaście czy kilkadziesiąt zadań i wymagań. Jeśli spełnimy wymagania, zrealizujemy zadania i mamy nadal wiarę i chęć działania, to możemy czuć i wiedzieć, że stanie się to, czego pragniemy - osiągniemy cel, zrealizujemy swój sukces. Nie łut szczęścia, ale nasz sukces. W psychologii znany jest mechanizm egotyzmu atrybucyjnego 12. Zgodnie z tym mechanizmem mamy zwyczaj widzieć źródła naszych sukcesów w naszych własnych cechach i zdolnościach, czyli sukces własny tłumaczymy czynnikami wewnętrznymi. W odniesieniu do sukcesów innych ludzi mamy odmienną perspektywę, zazwyczaj dość automatycznie sukces innych wiążemy z czynnikami zewnętrznymi - mówimy udało mu się, była dobra pogoda itp. Z kolei porażki traktujemy odmiennie: moja porażka to wynik niekorzystnego splotu okoliczności, ale porażki innych to na pewno (!) dowód ich ułomności i słabości (czyli czynników wewnętrznych). Taki mechanizm chroni nas przed konfrontowaniem się z realnością. Jak rozumiem, Ty mówisz o odwadze w analizie. O wyłamaniu się przytoczonego powyżej automatyzmu oceny zdarzeń. Zgadzam się z Tobą - to jest trudne i wymaga pracy nad sobą. Bo nie wszystko idzie gładko. Ten trud widać przy porażkach czy trudnościach napotykanych w realizacji planu. Pamiętam kilka sytuacji, które mogłyby wywrócić wszystko do góry nogami. To były najczęściej przypadki zdrowotne. Np. w 1998 roku, przed Mistrzostwami Europy w Budapeszcie, na dziesięć dni przed startem zatrułem się salmonellą w trakcie treningu na Słowacji. Na dwa dni przed startem nawet lekarz nie miał wątpliwości, że nie mogłem startować. Panajlepszych wyników na miarę oczekiwań czy dotychczas zajmowanej pozycji. Sądzę, że na taką terapię może pozwolić sobie mistrz, który ma pełną świadomość budujących go doświadczeń i pragnień, ma świadomość własnego ja. Powinien odczuwać potrzebę perfekcyjnego zadbania o siebie. Nie tylko odnowy biologicznej, bo można wyjechać na dziesięć czy dwanaście dni i, rzeczywiście, organizm jest w stanie się zregenerować. Tylko, że wówczas wrócimy z tego wyjazdu tuż przed momentem usłyszenia wewnętrznego głosu. To nie było proste, ale i w tym wypadku trzeba było być konsekwentnym, bo wiedziałem, że trzeba dojść do momentu szczerości z samym sobą i dopiero wtedy sięgnąć do wizji, do redefinicji celu, do zbudowania planu. To mi dawało zawsze gigantyczną siłę. Redefiniowało mój potencjał. Następowała tak silna identyfikacja z tym, co robię, takie związanie z wizją tego, co ma nastąpić w ciągu następnych miesięcy, czasami nawet lat, że plan, choćby był najbardziej ambitny, stawał się w końcu realny. Większość ludzi ma zapewne takie poczucie, ale najtrudniej jest rozpocząć pierwsze okrążenie na stadionie. Ale kiedy już je rozpoczną, to pokonanie kolejnych 400 metrów przychodzi bez trudu. Ja, gdy wchodziłem na okrążenie zwane kolejnym rokiem, już byłem właściwie na mecie. Po głębokiej analizie doskonale wiedziałem, jak to okrążenie ma przebiegać. Im bardziej precyzyjnie zostało zaplanowane, tym łatwiej było je skwitować sukcesem. Po prostu czułem, że kolejne ważne osiągnięcie, sukces jest tylko kwestią czasu, a nie kwestią przypadku czy okoliczności zewnętrznych. To było wyrysowane i zaplanowane. Oczywiście, ktoś mógł być ode mnie lepszy - przecież to sport, ale wtedy miałem analizować porażkę i wyznaczać nowy plan. I nigdy się nie wahałeś? Nie miałeś żadnych obaw czy wątpliwości? Nie musiałeś sobie robić przeglądu, aby móc się upewniać, czy wszystko w porządku? Ależ oczywiście, że były wahania i wątpliwości. I robiłem sobie kontrolne zapisy. I ostatecznie, gdy stawałem sam przed sobą już na tydzień przed głównym zadaniem, to sprawdzałem po raz kolejny czy jest ciągłość między tym, co sobie rok wcześniej założyłem i tym, gdzie miałem być i jaki miałem być. Miałem prawo do tego, by uspokoić siebie i wszystkich innych, że teraz jest czas na realizację tego właśnie zadania. I mistrz to potrafi. Wiedzieć, że zdobędę swój cel, bo wszystko, co było w planie zrealizowałem. 12 Egotyzm atrybucyjny: błąd w ocenie własnego wpływu na zdarzenia pozytywne i negatywne, wyolbrzymianie własnej roli w zdarzeniach pozytywnych (np. upatrywanie przyczyn sukcesów w sobie, własnych cechach i zdolnościach) i zaprzeczanie temu, że mamy coś wspólnego ze zdarzeniami negatywnymi (upatrywanie przyczyn porażek na zewnątrz, w sytuacji). 100 101

miętam, jak dzwoniłem do Krakowa z informacją, że mają być gotowi na mnie w szpitalu zakaźnym, bezpośrednio po moim powrocie. Ale nie mogłem dopuścić do siebie myśli, że mam w tych zawodach nie wystartować! Powiedziałem sobie, że jeżeli będzie tylko cień dyspozycji, to z tego cienia muszę zrobić demona, który mnie poniesie dalej. No i cud się wydarzył. Na dobę przed zawodami zrobiłem trening, nawet na tym treningu nic mi się nie działo. Trening? Nie, to nie był trening! Ja wyszedłem poruszać się. Ale już to, że wyszedłem poruszać się, pokazało mi, że jestem dobry, że żołądek zaczyna ze mną współpracować w trakcie wysiłku. Przez dwadzieścia cztery godziny robiłem z moim mózgiem ćwiczenia skierowane na odnajdowanie w sobie wszystkich pozytywów, a ciało wtedy zaczynało mnie już wspierać. Znowu następował ten sam proces - najpierw głowa, umysł i widzenie siebie, potem opowiadanie sobie swojej historii, a potem reakcja, czyli odpowiedź ciała. Przed startem, w call roomie, potrafiłem już powiedzieć Tomkowi Lipcowi 13 rankiem, kiedy zdecydowałem się na ten start: Tomek, rozwalamy te całe towarzystwo, nie?. Popatrzył na mnie jak na wariata. Zwariowałem? Po tym, co przeszedłem? On przyszedł piąty, a miał wszelkie szanse, by nie tylko wejść na podium, ale nawet ze mną wygrać. Też się zatruł, ale chorobę tylko fizycznie pokonał, mentalnie nadal w nim siedziała. Natomiast ja właściwie nigdy jej do siebie mentalnie nie dopuściłem, bo choć cały czas byłem jeszcze na marchewce i na kleiku, to tak sobie przemyślałem okoliczności zdarzenia, że jadłem tak nie dlatego, że chorowałem, ale dlatego, że dzięki tej diecie mogłem wygrać! Może to jest ten mechanizm, o którym mówisz, że nie dopuściłem do tego, aby zewnętrzne okoliczności opowiedziały za mnie moją historię! Można powiedzieć, że wziąłeś życie w swoje ręce. Czy raczej w sidła swojej wizji. Organizm jest narzędziem do pracy. Organizm jest narzędziem, które porusza naszą myśl. Myślami nadajemy znaczenie temu, co nas otacza. Ostatecznie wystartowałem w zawodach na 50 kilometrów i je wygrałem. Wygrałem mimo wszystko. Pamiętam, jaki byłem wściekły jeszcze przed zawodami. Miałem wówczas początek kontraktu z Citroenem i na drzwiach Citroena miałem napisane: Robert Korzeniowski w drodze po 13 Tomasz Lipiec - polski chodziarz, dziennikarz i Minister Sportu, absolwent Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie. złoto olimpijskie - Sydney 2000. Był 1998 rok i ten złoty Citroen drwił sobie ze mnie. Stał pod moimi drzwiami, przed wejściem do hotelu. I patrzyłem na niego, wracając ze szpitala, po kolejnych badaniach, idąc na kroplówkę. Ja, Robert, po prostu pacjent. Myślałem sobie: Co za idiota to napisał. Ale potem pojawiała się myśl: Skoro napisał, to znaczy, że tak ma być. Na gruncie tego buntu, tego niezaakceptowania tego, że jestem słabszy - wygrałem. To była tajemnica, oczywiście. Nikt nie wiedział o naszej - mojej i Lipca - kondycji przed zawodami. Oczywiście, potem opowiedzieliśmy o tym, co się wydarzyło, ale w reprezentacji wiedział o wszystkim tylko prezes i lekarz, bo żadna informacja nie mogła dotrzeć do rywali czy mediów. Przypomina mi się jeszcze jedna historia. Przed Paryżem 2003. Miałem świetnie prowadzony trening i - jak grom z jasnego nieba - pojawia się ból w lewym boku. Już prawie wracam z treningu. Ostry ból. To była sytuacja zagrożenia świetnie wypracowanego planu! I dość typowa reakcja jak na mnie. Absolutny brak akceptacji dla tych obiektywnych przesłanek, które miały eksponować moją słabość, a nie siłę. No, bo przecież ta słabość nie mogła zdominować tego, co było dalej we mnie wypracowane, dobre, mocne i co było solidne. W związku z tym nawet przez moment nie dopuszczałem do siebie myśli, że mam się tutaj poddać. To jakie dopuszczałeś myśli? W jaki sposób obudziłeś w sobie pragnienie osiągnięcia celu i wypracowania innej drogi. W jaki sposób Twój umysł Ciebie posłuchał, abyś nie skupiał się na chorobie, na tym chorym boku, na osłabionym organizmie, tylko na wizji celu i możliwościach? Bo to była przecież wówczas możliwość. Było kilka racjonalnych przesłanek. Skupiłem się na tym, aby je pozyskać dla siebie. Musiałem wykonać jednak uprzednio parę sprawdzianów. Musiałem sprawdzić, czy aby jestem w stanie dostatecznie głęboko oddychać. Wtedy na piętnaście dni przed startem w Paryżu, byłem jeszcze na zgrupowaniu kadry w Spale. Po blokadzie nerwu międzyżebrowego, bo to on mi tak dokuczał, musiałem zrobić trening progresywny, który potwierdził, że moja przepona, o dziwo, ale jednak funkcjonuje. To, że mnie tutaj boli to trudno - powiedziałem sobie - ale obiektywnie rzecz biorąc system zaczyna funkcjonować. Zrobiłem taką analizę SWOT. Powiedziałem sobie: 102 103

O bólu można przecież zapomnieć, można go zignorować, bo jak emocje się pojawiają, to bólu nie ma. Najważniejsze, aby nie zdradziła mnie moja przepona. Na tym się skupiłem. I moja przepona zaczęła funkcjonować - to sprawdziłem. Więc jest dobrze. Czyli znowu szklanka jest do połowy pełna. Kiedy zauważyłem, że największą niedogodnością jest spanie na lewym boku, to zacząłem spać na prawym. I ten lewy bok był zawsze na górze. Czyli najpierw rzetelna analiza sytuacji... Tak. To był pierwszy krok. Potem musiałem jeszcze raz sięgnąć do wizji, jaką miałem związaną z tymi mistrzostwami. Określić sobie wagę tego, co mam zrobić. To było dla mnie strasznie ważne, bo tymi mistrzostwami w Paryżu, wtedy, kiedy bolał mnie ten bok, otwierałem sobie, a właściwie kończyłem pisać akapit człowieka niepokonanego między jednymi a drugimi igrzyskami. Nie mogłem być pokonany. Ból miał mnie pokonać? Jeżeli funkcjonuje system i tylko mnie coś boli, to znaczy, że jestem w stanie to pokonać. Taka była moja postawa w stosunku do tego zdarzenia. Skupiłeś się na tych elementach, które funkcjonują prawidłowo. Umiejscowiłeś czynnik bólu w perspektywie całości swojego funkcjonowania. Wiązałeś swoje doświadczanie siebie z wizją, którą wcześniej miałeś. Tak. Miałem bardzo poważne atuty w postaci świetnie zrealizowanego planu całego roku. Przepracowałem 300 dni, więc stwierdziłem, że te cztery, pięć dni wyłączenia nie mogło zrujnować wszystkiego, co zbudowałem wcześniej. To była bardzo poważna analiza, to nie było samo chcenie, bo przeanalizowałem racjonalnie możliwości, potem wróciłem do wizji mojego celu i stwierdziłem, że następuje tylko pewna modyfikacja planu, ale cel: zwycięstwo i ostatni etap pozostaje niezmienny. Naturalnie, gdybym w dalszym ciągu nie mógł się podnieść z łóżka, gdyby żadne leki nie zadziałały, no to nie stanąłbym na starcie. To byłoby zwyczajnie idiotyczne. Ale skoro istniały jakiekolwiek przesłanki za tym, żeby nie ustępować z drogi ku zwycięstwu, a finał przygotowań z wygraną na mecie był jedynym obowiązującym scenariuszem, to nie widziałem powodu, by coś miało mi zagrozić. Przecież zawsze, gdy walczymy o sukces, pojawiają się okoliczności dla nas niekorzystne, zawsze. Raz one są zewnętrzne, ale z nimi najłatwiej sobie radzimy, bo jesteśmy przygotowani, np. na odparcie ataku rywala, na jakieś jego innowacje i tak dalej, spodziewamy się tego. Innym razem pojawiają się trudności wewnętrzne, a z tymi walczyć jest najtrudniej. Mając w sobie te doświadczenia, co poleciłbyś osobom, które stają w momencie realizacji ostatniego etapu? Po prostu musimy być przygotowani na to, że nawet, kiedy idzie świetnie, mogą się pojawić okoliczności, których nie mogliśmy wcześniej przewidzieć. To stanowi element sztuki wygrywania. Trzeba być przygotowanym na to, że z każdej strony może przyjść atak, z wewnątrz czy zewnątrz. Trzeba skupić się na tym, co prowadzi mnie do sukcesu, jak pokonać przeszkody, jak wspomóc siebie. Jak uczyć się na własnych porażkach? Bo to nie wstyd ponosić porażki, to nie jest słabość. Słabością naszą będzie niewyciągnięcie wniosków z tego błędu, z tej porażki. Są porażki. Będą zawsze. Najistotniejsza jest analiza. Dokładna, sumienna i szczera wobec samego siebie. Ja też mam swoje porażki. Bywało przecież, że i ja przegrywałem zawody, tak jak w Sewilli w 1999 roku. Analizowałem, dlaczego tak się stało, jakie były czynniki. W którymś momencie czułem się zagubiony, zacząłem myśleć nie własnymi myślami. Wstrzymałem indywidualny trening mentalny i nie dopuściłem do wsłuchania się w siebie. To był mój błąd. Porzuciłem własny styl i własny rytm. I potem jeszcze jedno. Otóż w ogóle nie byłem przygotowany na to, że ktoś zacznie mi dawać kartki, wnioski, ostrzeżenie. Że na trasie ktoś dokona ataku na pozycję lidera i nie jest to ktoś, kogo ja podejrzewałem o to, że to zrobi. W ciągu całego tego procesu dojrzewania, przez te wszystkie lata, ten jeden raz dałem się zwieść temu, że już jestem mistrzem i że muszę budzić szacunek, respekt. Raz stanąłem z medalem na szyi do walki i to nie była...... wygrana walka. I to nie była wygrana walka, bo ona nie mogła być wygrana. Kolejne sukcesy, po które sięgnąłem, czyli między innymi dwa złote medale w Sidney, przyszły na bazie powrotu do, nomem omen, korzeni, czyli do budowania pełnej harmonii, planu z wizualizacją celu, ale jednocześnie 104 105

z oparciem się w analizie na bardzo racjonalnych przesłankach. Wróciłem do swojego rytmu pracy. Wyciągnąłem wnioski z tego doświadczenia porażki, bo odkryłem dwa niesprzyjające mnie samemu oddziaływania i moje nań reakcje. Skoro ma być lepiej, to musi być inaczej. Trzeba zatem zrobić coś inaczej. Nie można ciągle robić tego samego i oczekiwać lepszych rezultatów. Dokładnie tak. Co było (analiza), co ma być (wizja) i jak to zrobić, aby uzyskać lepsze rezultaty (strategia). Co jeszcze wówczas zrobiłem? Np. dokonałem głębszego przewartościowania cech i pozycji rywali, przygotowałem się do zamknięcia wszystkich swoich sukcesów gdzieś tam - w szkatule zwanej historią. Do rywalizacji w Sydney podszedłem jakby z otwartą kartą i absolutnie perfekcyjnym i wielkim doświadczeniem. I to poskutkowało. Wtedy powiedziałem sobie, że nie walczę w Sydney o jeden medal, tylko walczę o dwa medale. Ale, koniec końców, walczę o zwycięstwo. Nigdy nie zapomnę tej sceny, kiedy otworzyłem mój kalendarz. Ten, w którym wpisywałem treningi i najważniejsze zadania. I pamiętam datę 22 września i 27 września. To były dwie daty, kiedy miałem walczyć najpierw na dwudziestkę, potem na pięćdziesiątkę. I zacząłem od daty 27 września. Miałem wtedy wystartować na pięćdziesiąt kilometrów. W linijce odpowiadającej tej dacie napisałem wygrać. Cofnąłem się w kalendarzu o tydzień i zawisłem nad datą 22 września. Byłem o krok od wpisania zdobyć medal. Pamiętam, spociłem się, a wewnętrznie rozgrywała się jakaś wojna. Dokonałem silnej retrospekcji tego, co wypracowałem już w tym bieżącym sezonie, gdzie byłem wtedy, kiedy sobie wymyślałem ten plan i gdzie teraz jestem, po czym powiedziałem sobie: koniec wahania i napisałem: wygrać!. Zatem sukces zaczął się w Twojej głowie. Podjąłeś decyzję. Często mówimy np. jako coachowie: Masz wybór, Weź odpowiedzialność, Ty sam jesteś twórcą swojego sukcesu i swoich ograniczeń. Tak. Uważam, że jesteśmy uprawnieni do tego typu wniosków. Mamy pełne prawo przyznać się przed sobą, że pragniemy tego sukcesu i że umiemy po niego sięgnąć. To jest coś, co dziś jest zabijane w nas przez nauczycieli, a nawet rodziców, którzy nie lubią chwalipiętów, uczniów czy dzieci zbyt pewnych siebie. Gdzieś to jest u nas ciągle takie niemodne. Uważam, że nie można było z góry zakładać planu B na miejsce drugie. Nie zgadzam się z tym, że nie wypada samemu sobie powiedzieć, że jestem najlepszy i że mam wygrać. Dlaczego nie wypada? Czego mam się wstydzić? Tego, że wykonałem kawał świetnej roboty? Tego, że wszędzie gdzie miałem być dobry, byłem dobry i sprawdziłem się w zadaniach etapowych? Tego, że teraz mogę sięgnąć po to, co jest szczytem moich marzeń? I co, mam sobie teraz mówić, że właściwie, to zobaczymy...? Jeżeli takiego wirusika myślenia zachowawczego sobie wszczepię, to jest bardzo małe prawdopodobieństwo, że ten upragniony cel w końcu osiągnę. Sukcesem nie jest zdobycie tego medalu, ale sukcesem jest dojście do niego. Sukcesem jest dalsze dojrzewania w tym mistrzostwie po zrealizowaniu faktu, który przez innych jest obiektywnie traktowany jako sukces. Sukcesem jest dla mnie wygrywanie życia, wygrywanie pracy, wygrywanie rozwoju i nieuleganie sukcesowi. Wiesz co, jak Ciebie słucham, to mi się przypomina pojęcie sytuacji kryzysowych. Kryzysem może być równie dobrze ślub, ciąża lub narodziny dziecka albo śmierć bliskiej osoby czy choroba. Kryzysem może być zdobycie mistrzostwa, medalu, bo tego typu wygrana jest ewidentnie nienormalną sytuacją, bo... nie zdarza się codziennie. Kryzys oznacza w tym momencie konieczność podjęcia życia w innej roli - staje się coś, co powoduje, że nie można być dalej tą samą osobą. Ten proces stawania się inną osobą (ale dalej sobą) musi przejść przez pewne etapy: pierwszy etap czy stan to odreagowanie i szok. Mówiłeś o tym, jak po sukcesie stanąłeś na boisku podczas treningu i poczułeś wreszcie wiatr. Odzyskałeś kontakt z realnym światem. Tak. Przedtem byłeś taki odrealniony, nieobecny. W psychologii mówi się depersonalizacja czy derealizacja. Podobnie ludzie mają, jak się na przykład dowiadują o chorobie albo zaraz po wypadku. Są w takim transie, tak. 106 107

Patrzymy się na to trochę tak, że ja, ale jakoś nie ja. To, co się dzieje, jest takie odległe. Potem przychodzi potrzeba przepracowania emocji, bo to zdarzenie sprawiło, że nagromadziły się różne emocje. Trochę nienormalne... To znaczy one są normalne w tej konkretnej sytuacji, która się nam wydarzyła, ale odwołując się do tak zwanej normalności, czyli codziennego życia, to one są nienormalne. Bo zdarzyło się nam coś niezwykłego, niecodziennego... Reagujemy normalnie na nienormalną sytuację. Ale dla większości ludzi i dla mnie tego zwykłego, przed tym wydarzeniem, one są... nie do udźwignięcia. Muszę się pooglądać, zrozumieć siebie: Dlaczego mam taką silną emocję? A co to dla mnie znaczy? A dlaczego to ja? Dlaczego tak zrobiłem? Dlaczego mi się to stało? Czyli takie oglądanie tego zdarzenia z wielu różnych stron... I do tego potrzebni są inni ludzie, bo tylko emocje i myśli, które są wyrażane, mówione czy zapisane, są czymś, co podlega kontroli. Inaczej są tylko impulsem, który przepływa przez moją głowę. On jeszcze mnie nie buduje, jeszcze nie umiem z tego skorzystać. To ten etap sanatorium i ćwiczeń mentalnych i fizycznych, o których opowiadałeś. A tak, tak. Czyli te emocje i różne myśli przełożyły się na taką rzecz, jaką jest plan działania i cel. To trzeci etap, który nazywa się nadawaniem sensu. Tu już ludzie są uwolnieni od ciężaru cierpień i bólu. To raczej akceptacja, czasem euforia lub świadomość sensu życia. Nic dodać, nic ująć. I już mogą oddychać pełną piersią. To doświadczenie jest nadal naszą przeszłością, czasem bardzo trudną, ale nie jest już źródłem bólu i cierpienia. Teraz jeszcze trzeba sobie powiedzieć, czego mnie to nauczyło. Jaką ja wartość z tego wynoszę? A dopiero potem w naturalny sposób pojawia się integracja z życiem: już wiem, czego mnie to nauczyło i teraz łączę TO z moim życiem. Życiem bogatszym o pewne doświadczenie i wartości. Sensowna i przekonująca teoria. Mnie się sprawdza. Myślenie nie męczy. Kłopot polega na tym, że kultura czy normy społeczne pomagają nam tylko w pierwszych etapach - jako społeczeństwo mamy taką wiedzę, że najpierw trzeba człowieka jakoś wesprzeć, potem trzeba go wysłuchać. Będzie się pytał, dlaczego tak się stało, ale nie ma na to pytanie jednej odpowiedzi. Są bardzo różne odpowiedzi - każdy może mieć inną. Pomaga nam choćby ów egotyzm atrybucyjny. To umiemy jako społeczeństwo. Ale w tych następnych etapach nikt nie pomaga w dochodzeniu do znaczenia tych zdarzeń, w zrozumieniu, jaki mają sens, jaką lekcję mam z tego wyciągnąć, jaki wniosek i jak to wdrożyć w życie, czy połączyć ze swoim życiem, aby to nie stało się jakimś osobnym bytem. Przypomina mi się to, co mówiłeś o tych sportowcach, którzy nie umieli być sami ze sobą, musieli zagadywać siebie i innych. I pozostawali utalentowanymi sportowcami. To nasza własna odpowiedzialność i nasza własna praca. Tak. Nie potrafili wyciągnąć wniosków. Uważałem zawsze, że na sportowca zaraz pod podium powinien czekać psycholog. To jest pierwsza 108 109

osoba, do której powinien trafić. Nie trener, ale psycholog. Bo pomagamy psychologicznie tym, którzy są w sytuacji porażki, które słusznie uważamy za kryzys. Natomiast kompletnie nie zauważamy kryzysowości sytuacji sukcesu, a jest to czasami jeszcze głębszy kryzys niż sama porażka. Bo po porażce jesteśmy w stanie, bardzo często, a nawet szybko, zbudować sobie jakiś mały plan B i pójść do przodu. Z sukcesu mało ludzi jest się w stanie podnieść. Bardzo mało. Pamiętam zachwyt, co mi schlebia bardzo, komentatorów francuskich na zawodach w Edmonton 14. To był 2001 rok. Zdobywam rok wcześniej dwa złote medale w Sydney. I oni po prostu nie mogą uwierzyć, że wygrywam Mistrzostwa Świata 2001, podczas gdy 90% wszystkich gwiazd z Sydney po prostu rozpłynęło się w kryzysie sukcesu, absolutnie. Tylko, że ja między Barceloną z 1996 roku a Edmonton, czyli rokiem 2001, na tyle mocno przepracowałem emocje związane z sukcesem, tak jak mówiłaś, i na tyle dobrze siebie poznałem, że potem nie dałem się zwieść żadnej euforii, choć nie unikałem wyrażania radości z sukcesu. Wiedziałem, że to, czego się nauczyłem, jest istotną wartością. To, czego mi potem bardzo brakowało w pracy w korporacji, to właśnie możliwości takiego bezwzględnego zarządzania czasem potrzebnym na refleksję. Uważam, że nikt w korporacji się o to kompletnie nie troszczył, żeby menadżer, od którego bardzo wiele zależało, mógł mieć odpowiedni stan ducha, umysłu, by dalej mógł realizować zadania i rozwijać się. A jak siebie to i firmę. Bo organizacja nie jest gotowa na zmiany. To duży twór, system, który nie zmienia się łatwo. Potrzeby pojedynczych ludzi rozwijają się w innym tempie. Tak, organizacja zupełnie nie jest gotowa. Raczej trwa. Czasem jest bierna, pomimo że wielu ludzi, którzy w niej pracują, jest potencjalnie nośnikiem zmiany. Refleksyjni menadżerowie nie zawsze są w centrum życia organizacji. 14 8. Mistrzostwa Świata w Lekkoatletyce - zawody sportowe, zorganizowane przez IAAF, które rozgrywane były na Stadionie Wspólnoty Narodów w Edmonton w sierpniu 2001. Polacy zdobyli pięć medali, w tym dwa złote - dla Roberta Korzeniowskiego (chód na 50 km), Szymona Ziółkowskiego (rzut młotem), i trzy brązowe - dla Pawła Czapiewskiego (bieg na 800 m), Moniki Pyrek (skok o tyczce) oraz sztafety 4 x 400 metrów mężczyzn (Rafał Wieruszewski, Piotr Haczek, Piotr Długosielski, Piotr Rysiukiewicz oraz Jacek Bocian eliminacje). A to takie ważne, aby mieć ten stan refleksji! Największe czy najciekawsze rzeczy robiłem wtedy, kiedy wprowadzałem w życie trening mentalno - fizyczny. Miałem świadomość jego ważności. Wszystkie najważniejsze etapy nadal staram się budować w oparciu o ten urlop, o ten wyjazd, o przejście tej ścieżki, która została mi wyznaczona przez moje sanatoria. Te wyjazdy pozwoliły mi na zbudowanie dystansu do siebie samego. Niemniej jednak zrozumienie dla potrzeby istnienia tego etapu i proponowanie tego procesu ludziom, którzy mają nadawać kierunek firmie, jest na ogół zerowe. Z reguły każdy chwali się tym, że jest fenomenalnie zapracowany. Goni w piętkę i w ogóle to już nie pamięta, co robił miesiąc lub dwa temu. Tak jakby dla niego to było jakąś wartością. Ale on tak naprawdę już nie wie, co wdraża. Co robi. Nie ma punktu odniesienia do tego, co sobie założył pół roku wcześniej. Nie chcę twierdzić, że tak jest we wszystkich firmach. Ale w tym naszym pracoholizmie, w jakim się wszyscy zanurzamy, to mniej więcej tak wygląda. Czyli jesteśmy utalentowanymi biegaczami albo innymi utalentowanymi sportowcami. Na ogół tak. Mamy potencjał, rozwijamy swoje kompetencje. Realizujemy mniej lub bardziej sprawnie swoje zadania. Tylko pytanie, co mi to daje, tak? Na ogół kompletnie brakuje połączenia wszystkich wątków i narysowania celu, który jest obiecujący. W zastępstwie mówimy sobie na tym rozbieganiu - ja już mam takie a takie doświadczenie, mam dyplom, jakiś certyfikat czy inny ważny papier. Ale chwileczkę, ale... kim ty jesteś? Zastanów się! Co w danym momencie prezentujesz sobą? Jaki jest twój kierunek działania? Jaki masz cel, czy masz jasność myślenia? Jakie posiadasz aktywa? Na ogół uciekamy od tych myśli. Tak, a przecież wcale nie musimy czekać na wielkie epokowe wydarzenia, aby... Aby zacząć myśleć. Tak, by zacząć myśleć generalnie! Każdego dnia ten sam proces następuje, bo każdego dnia mamy moment tworzenia. Kiedy wstajemy, otwierając oczy, nagle znowu ogarniamy ten świat, który jest wokół nas i on 110 111