ROZMOWA Z RATOWNIKIEM Zresetować i zapomnieć Rozmowa z Mirosławem Kucharskim, zawodowym ratownikiem górniczym (21 lat stażu) z Okręgowej Stacji Ratowniczej w Bytomiu Czemu wybrał pan tak trudny zawód? Pracę w górnictwie zaczynałem jako ślusarz przodkowy. Pewnego razu, gdy w kopalni zdarzył się wypadek, widziałem schodzące do akcji drużyny ratownicze to był ten impuls. A że miałem już ponad roczny staż w górnictwie i zdrowie dopisywało, to się zdecydowałem. Jak wygląda górniczy zastęp ratowniczy? W zastępie jest pięciu ludzi zastępowy i czterech ratowników, jeden z nich pełni funkcję zastępcy zastępowego. Drużyną ratowniczą kieruje kierownik kopalnianej stacji ratownictwa górniczego, który typuje zastępowego, przy czym zastępowym może zostać ratownik z minimum pięcioletnim stażem. Dlaczego trzeba mieć aż taki staż? Zastępowy bierze odpowiedzialność za ludzi, których ma w zastępie. W czasie akcji czuwa nad ich i swoim bezpieczeństwem. Jeżeli zastęp wchodzi do akcji bez masek, to zastępowy
idzie jako pierwszy, bo to on ma wszystkie przyrządy do pomiaru gazu i to on decyduje, kiedy włożyć aparaty tlenowe. Gdy ratownicy pracują w warunkach mikroklimatu (wysoka temperatura), to zastępowy sprawdza im tętno. Prawda jest taka, że on czuwa nad ratownikami jak ojciec nad swoimi dziećmi, dlatego zastępowym musi być człowiek doświadczony. Czy każdy ratownik w zastępie przechodzi jakieś specjalistyczne przeszkolenie? W zastępie powinien być elektryk, ślusarz i górnik, ale teraz brakuje ludzi, więc nie zawsze się to udaje. Niemniej jednak zastępy najczęściej są tak dobierane, żeby znaleźli się w nich ratownicy z takimi umiejętnościami. A umiejętność udzielania pierwszej pomocy? Każdy zastępowy i jego zastępca odbywają kurs pierwszej pomocy. Taki kurs, zakończony egzaminem, przechodzi się co dwa lata. Poza tym w bazie akcji ratowniczej (bezpieczne miejsce pod ziemią) jest lekarz, ponieważ ratownik tuż przed wejściem do działań musi zostać przebadany. Jeżeli akcja jest prowadzona w trudnych warunkach, to na jeden zastęp pracujący na dole muszą przypadać dwa zastępy ubezpieczające. I wtedy to lekarz dyktuje nam czas pracy, czyli jedno zejście do akcji nie może być dłuższe niż na przykład 15 minut. Czy zdarzyło się, że lekarz cofnął ratownika tuż przed akcją? Nie tyle cofnął, ile dał tabletkę. W Halembie działaliśmy na 1200 metrów, to już jest taki poziom, że podnosi się ciśnienie krwi. Kolega dostał tabletkę na zbicie ciśnienia, poza tym wszystko było w porządku. Jak ubieracie się do akcji? Czy macie specjalne środki ochrony indywidualnej? Mamy ubrania żaroodoporne do akcji pożarowych, a do działań w warunkach mikroklimatu zakładamy specjalne kamizelki z wkładami lodowymi i to się sprawdza. W kamizelce są kieszenie, aby można było obłożyć się lodem. I dopiero na nią nakłada się aparat tlenowy, kask. Z ubraniem, narzędziami i aparatem niesiemy na sobie około 46 kilogramów. Ile zastępów ratowniczych standardowo wyjeżdża do akcji? W naszym przypadku wyjeżdżają dwa zastępy ratowników, mechanik sprzętu ratowniczego i kierownik zastępu, czyli w sumie dwunastu ludzi. Jest też lekarz, który dojeżdża swoim samochodem, ale często jeżeli deknie, to on siada z nami do wozu bojowego.
Pracujcie w systemie zmianowym. Mamy trzy zmiany, każda po dwanaście godzin od szóstej rano do osiemnastej, od osiemnastej do szóstej rano itd., na to przypada odpowiednio dzień wolny od pracy. Jakie akcje są najtrudniejsze? Akcje zawałowe. Wtedy oprócz sprzętu podstawowego bierzemy też ze sobą ten ciężki hydrauliczny, pneumatyczny, pneumatyczne poduszki powietrzne. W pośpiechu nie zapominacie ze sobą czegoś zabrać? Wiadomo, człowiek nie jest w stanie wszystkiego spamiętać, ale mamy na to sposób. W wozie bojowym są wyznaczone na stałe miejsca dla zastępowego, pierwszego ratownika, drugiego itd. Obok każdego siedzenia wisi kartka, na której jest napisane, jaki sprzęt ratownik w określonej akcji musi ze sobą zabrać. To bardzo się przydaje, bo dzisiaj jestem pierwszym ratownikiem, ale jutro będę drugim, pojutrze trzecim. A więc każdy ma przy siedzeniu karteczkę, odczytuje ją, bierze sprzęt z wozu bojowego i szczęść Boże Czy sprzęt, którym dysponujecie, sprawdza się w akacjach, nie zawodzi? Na pewno mamy dużo lepszy sprzęt niż kiedyś, teraz co chwila pojawiają się nowości techniczne. Dlatego potrzebne są okresowe szkolenia, bo nie wszyscy ten nowy sprzęt którego przecież nie znają umieją obsłużyć. Deknie, wyjeżdżacie do akcji, schodzicie pod ziemię, jest chaos Nie może być chaosu, wszystko musi być uporządkowane. Od tego jest kierownik akcji u góry, który ma swojego zastępcę kierownika akcji na dole, oni utrzymują ze sobą stałą łączność. Zastęp też ma stałą łączność z bazą, a ratownicy ze sobą. Jeżeli trzeba wejść w określony rejon, spenetrować go, to zastępowy odmeldowuje zastęp u kierownika akcji i podaje stan zapasu tlenu w aparatach. W trudnych warunkach po przejściu określonego odcinka każdy ratownik musi raportować swój zapas tlenu do kierownika bazy. Skąd wiadomo, że tam, gdzie prowadzicie akcję ratowniczą, jest bezpiecznie? Akcja jest nieprzewidywalna, ale jest chromatograf urządzenie, którym pogotowie pomiarowe mierzy stężenia gazów. Jeżeli on wskazuje na trójkąt wybuchowości, to nikt nie
wyśle w to zagrożone miejsce ratowników. My zresztą też nie jesteśmy w ciemię bici, każdy z nas może zapytać, jakie są stężenia, ile jest metanu, bo zazwyczaj chodzi o metan. A jak gasicie pożary? Wszystko zależy od tego, jaki to pożar i w jakim rejonie, bo jeżeli w ścianie albo w starym wyrobisku, to możemy to miejsce odciąć. Jeżeli są tam ludzie, to zarządza się ewakuację, budujemy tamę chodzi o odcięcie dopływu tlenu i zamykamy rejon. Potem ewentualnie tłoczy się w to miejsce gazy neutralne, na przykład dwutlenek węgla, by wyprzeć resztę tlenu. Zresztą my tylko wykonujemy odgórne polecenia. Z jakimi pożarami najtrudniej sobie poradzić? Najtrudniej jest, gdy powstaje duże zadymienie. Ratownicy spinają się wtedy liną, żeby się nie rozproszyć, bo wiadomo jeden skręci w prawo, drugi w lewo i nie ma zastępu. Czasami musicie się czołgać Czołgać to za mało powiedziane, my się musimy przeciskać. Jak szliśmy po Nowaka [Zbigniew Nowak po wybuchu metanu w kopalni Halemba w Rudzie Śląskiej w 2006 r. przeżył pięć dni uwięziony w szczelinie znajdującej się około tysiąc metrów pod ziemią] to dopiero była makabra. Uczestniczył pan w tej akcji? Tak, ale akurat ostatniego dnia zostaliśmy wezwani do innej kopalni, w której był wypadek śmiertelny górnika ślusarza przygniótł piaskowiec. Nie miał szans. Mówi się, że szukacie do końca, a więc do ostatniego żywego lub nieżywego poszkodowanego wydobytego na powierzchnię. To jest niewiadoma, ale my zawsze szukamy do skutku, zawsze schodzimy po żywego takie jest nasze przysłowie ratownicze. Zawsze jest nadzieja, że jeszcze ktoś przeżył, że tam na dole jest ktoś, kto tej pomocy potrzebuje i na nią czeka. Weźmy na przykład Nowaka, to było niesamowite, że on przeżył. Tym bardziej, że z obu stron szliśmy do niego w aparatach, tam nie dało się oddychać. A on akurat był przy tej dziurze z powietrzem. Miał przeżyć i przeżył. Chyba każdy ratownik ma świadomość, że i jemu samemu może się coś stać.
Nie myśli się o tym, akcja to adrenalina, człowiek działa jak mechanizm. Wiadomo, że trzeba dbać o własne bezpieczeństwo, przed wejściem do akcji każdy z nas musi sprawdzić swoje aparaty, a dodatkowo czuwa nad tym zastępowy. Pan jest już doświadczonym ratownikiem, a jeśli w zastępie są nowi? To trzeba na nich zwracać szczególną uwagę. Zawsze bierze się jednego, dwóch nowych, nie więcej. Mieliśmy kiedyś taki przypadek, że w akcji nowy ratownik zerwał maskę, co groziło śmiercią, bo było duże stężenie tlenku węgla. A on był w szoku, jakaś panika go ogarnęła i tę maskę zerwał. Na szczęście zastępowy natychmiast opanował sytuację. Czy zdarzają się przypadki, że ktoś mimo dobrej kondycji fizycznej rezygnuje z ratownictwa? Nie, ratownicy wykruszają się tylko ze względu na stan zdrowia. Tutaj przychodzą raczej twardzi ludzie, odporni psychicznie. W jaki sposób radzicie sobie z emocjami, stresem? Mamy psychologa, choć generalnie każdy odreagowuje indywidualnie jeden siada do komputera, inny woli setkę wódki, różnie to bywa. A jak sobie z tym radzić, to powiedział mi kiedyś kolega: zresetować i zapomnieć o tym, co było. Psycholog może pomóc? Tak, choć ja osobiście nigdy nie potrzebowałem psychologa i oby było tak dalej. Psycholog przydaje się zwłaszcza po jakiś ciężkich akcjach, gdy zginął ktoś bliski, kolega. Która akcja była dla pana najtrudniejsza? Ta w Halembie, temperatura dawała mocno w kość. Najgorsza jest właśnie wysoka temperatura i duża wilgotność, to bardzo osłabia organizm. No i myśmy tam wyciągali poszkodowanych, to straszny widok... ale trzeba o tym zapomnieć. Jakimi cechami powinien odznaczać się ratownik? Powinien być spokojny i opanowany. Nic szybko, nic na siłę.
Ale czy w akcji tak się da? Da się, musi się dać, zastępowy nad tym powinien czuwać. Pamiętam, że kiedyś mieliśmy za zadanie rozkręcić rurociąg, ale nie szkło rozkręcić śrub, więc trzeba było majzlować. No i dobrze, że nas wycofali, bo tam było wysokie stężenie metanu, a zastępowy tego nie sprawdził, więc gdyby padła iskra, to byłoby po nas. A on po prostu nie pomyślał, zapomniał. Dlatego mówię, że trzeba być spokojnym, w akcji nie można wariować. Nie chciał pan kiedyś ratownictwa rzucić, robić coś bezpieczniejszego? Nigdy, z biegiem lat człowiek się nakręca. Ratownik jest jak wino im starszy, tym lepszy, a więc bardziej doświadczony, opanowany. Ten zawód jest ryzykowny, ale przecież każdy w jakimś sensie w swoim życiu ryzykuje. Na pewno trzeba to lubić i dawać z siebie wszystko.