POLSKI INSTYTUT ŹRÓDŁOWY W LUND Krystyna Karier przyjmujący protokół asystent Instytutu Rosöga, dnia 18/I 1946 r. przepisany Protokół przesłuchania świadka 153 Staje Pani Helena Katz urodzona 27/XI 1923 w Tarnowie, zawód uczennica wyznanie mojżeszowe, imiona rodziców Rachela i Paweł ostatnie miejsce zamieszkania w Polsce Tarnów, Piłsudskiego 12a obecne miejsce zamieszkania Rosöga Härad, Sverige pouczony o ważności prawdziwych zeznań, oraz o odpowiedzialności i skutkach fałszywych zeznań, oświadcza, co następuje: przebywałeam w obozie koncentracyjnym w Płaszów k/ Krakowa w czasie od 1943 do 1944 jako więzień polityczny pod numerem [brak] i nosiłem trójkąt koloru czerwonego z literą P następnie przebywałeam w Auschwitz od VII 1944 X 1944, Mülhausen [sic] X 1944 II 1945, Bergen-Belsen od II 1945 do 15.IV.1945 Na pytanie, czy w związku z pobytem, względnie pracą moją w obozie koncentracyjnym mam jakieś szczególne wiadomości w przedmiocie organizacji obozu koncentracyjnego, trybu życia i warunków pracy więźniów, postępowania z więźniami, pomocy lekarskiej i duchowej oraz warunków hygienicznych w obozie, oraz szczególnych wydarzeń, tudzież wszelkiego rodzaju przejawów życia więźniów w obozie, podaję, co następuje: Helena Katz Zeznania p. Katz Heleny obejmują 8 stron ręcznego pisma i zawierają: 1) Stosunki w ghecie w Tarnowie (od sierpnia 1942) tragedia ludzi wysiedlanych szaleństwa gestapowców i Ukraińców w mundurach SS. 2) Kolejne wysiedlania dręczenie ludności stemplowaniem kart meldunkowych w taki sposób, że nikt nie wiedział, co dany stempel oznacza i dokąd zostanie skierowany posiadacz tego, czy innego stempla. 3) Masowe rozstrzeliwania w czasie wysiedlania, obrazki charakterystyczne szaleństw niemieckich, zabijanie małych dzieci przez rozbijanie o mur. 4) Utrata matki przy III wysiedlaniu 15.XI.1942 r. 5) Kompletne oczyszczenie miasta od ludności żydowskiej 3.IX.43 r. 6) Obóz w Płaszowie, wybudowany na cmentarzu żydowskim. 7) Przyjęcie przybyłych przez t.zw. odemanów (Ordnungsdienst) policję żydowską, rewizje, odebranie płaszczy; wyżywienie, warunki mieszkaniowe na bloku, praca. [znak verte ] BLOMS BOKTRYCKERI, LUND 1945
8) Zawszenie obozu, pluskwy, kąpiele, brak wody 9) Przemianowanie Płaszowa na koncentracyjny obóz w maju 1943 r. 10) Kary, wymierzane publicznie i bunkier z celami tortur. 11) Górka, na której odbywały się egzekucje miejsce straceń wielu więźniów z więzienia w Krakowie i Żydów ze Słowacji ludzie ci wskakiwali do przygotowanych dołów, tam zostali zastrzeleni, a ciała ich następnie palono. Przed spaleniem dentysta wyrywał rozstrzelanym złote zęby. 12) Więźniowie-Niemcy (przeciwnicy rządu byli też traceni na górce ) na specjalnych prawach. 13) Selekcja w obozie Płaszów akcja wysiedlenia do Auschwitz, do krematorium. 14) Krwawa wysyłka do Auschwitz, która objęła 400 dzieci 15.V.1944 15) Transport 7 tys. kobiet do Auschwitz. 16) Życie w obozie w Auschwitz pod grozą nowych selekcyj [sic] dr. Mengele 17) Kontrasty w życiu obozowym: skrajna nędza zwykłego więźnia i dobrobyt w jakim żyły więźniarki sprawu na funkcjach (Lager B2 t.zw. Birkenau). 18) Przeniesienie do obozu pracy Mühlhausen. 19) Praca 12 godz., wyżywienie, dość dobre warunki mieszkaniowe pobyt 3 mies. w obozie Mühlhausen 20) Obóz w Bergen Belsen: podział obozu na oddz. tyfusowy i oddział pracujących. Zamaskowanie obozu. 21) Warunki mieszkaniowe; chorzy na oddziale tyfusowym leżeli na podłodze; brud, zawszenie; epidemia. 22) Straszliwy głód szczytem marzeń łupiny z brukwi, wykradane na śmietnisku kuchennym. 23) Stosy trupów, leżące pod barakami, a żywi przedstawiali się jak upiory. 24) Wzrost śmiertelności w ostatnich tygodniach w związku z brakiem wody więźniowie pili wodę ze stawu, gdzie się myli ludzie, lub prali bieliznę. 25) Zatrute jedzenie i chleb. 26) Pierwsze tanki angielskie, przybyłe do obozu w Bergen-Belsen dn. 17.IV.4[5] [stempel] POLSKI INSTYTUT ŹRÓDŁOWY W LUND [/stempel]
[stempel] POLSKI INSTYTUT ŹRÓDŁOWY W LUND [/stempel] Protokół świadka Heleny Katz ur. 27/XI.1923 W sierpniu 1942 roku zostało utworzone ghetto w Tarnowie. Było to po pierwszym wysiedleniu, które miało miejsce w czerwcu tego samego roku. W poprzedzający je wtorek ukazały się obwieszczenia, że w następnym dniu wszyscy pracujący Żydzi, którzy posiadali arbeitskarty mają się zgłosić firmami do szkoły Czackiego na Kapłanówce i do Urzędu Pracy na Tertila. Tam pojedynczo wchodziło się do budynku, gdzie przy stołach siedziało krakowskie Gestapo. Każdy z Gestapowców trzymał 2 pieczątki i bez względu na wiek i zawód danej osoby, zależnie od kaprysu stemplował dokumenty literą K. lub S.P. W toku wysiedlenia dowiedzieliśmy się, że pieczątkę K. dawało się ludziom przeznaczonym na wysiedlenie lub rozstrzelanie, natomiast pieczątka Sicherheitsdienst upoważniała do pozostania w Tarnowie. W czwartek nad ranem chodzili do mieszkań urzędnicy żydowscy z listami, na których Gestapo umieściło całe rodziny niepracujące i takich nawet, którzy kiedyś figurowali w arbeitsamcie jako arbeitsunfähig, a potem już pracowali. (Był bowiem okres w pierwszym czasie okupacji, gdy staraliśmy się uzyskać za wszelką cenę zwolnienia od pracy). Urzędnicy ci zawiadomili ich, aby na godz. 8 rano byli ustawieni przed domami i o tej porze miały przyjść władze. Tragedia tych ludzi jest nie do opisania, wiedzieli bowiem, że idą na pewną śmierć. O 8-ej przyszło punktualnie Gestapo, Ukraińcy i S.S. w takich wypadkach byli oni bardzo punktualni i dokładni. Z uśmiechem zadowolenia uderzali się rajtpejczą po cholewach i z krzykiem oraz biciem odprowadzili skazańców na rynek, gdzie pośrodku stał ogromny stół, przy którym siedzieli wyżsi oficerowie Gestapo. Tam kazano wszystkim uklęknąć z głowami, opuszczonymi w dół. Ukraińcy pilnowali, aby nikt nie zmienił pozycji, a gdy zdawało im się, że ktoś drgnął bili bez litości rajtpejczą. Na bruk lała się krew ofiar i słychać było nieludzkie krzyki, za które dostawało się podwójną porcję razów. Ludzie mdleli ze zmęczenia, dostawali ataki, a sprawcy przywracali ich do przytomności biciem. Od 11-ej oddziały Ukraińców, którzy stanowili władzę egzekucyjną t.zn. strzelali, wraz z S.S. chodziły po mieszkaniach i kontrolowały, czy nie ukrył się ktoś bez pieczątki S.P. O ile znaleźli taką osobę i był to starzec, ułomny, dziecko lub często nawet młody, zdrowy człowiek, zastrzelono ich na miejscu. Maleńkich dzieci nie strzelano, twierdząc, że szkoda dla nich kuli; brali je za rączkę lub nóżkę i na oczach rodziców rzucano je na mur. Zrozpaczeni rodzice błagali, aby ich zastrzelono, a wtedy sadyści kazali im wrócić do mieszkań. Czasem chodzili sami Ukraińcy bez asysty Niemców i hulali na własną rękę. Np. weszli do domu, gdzie została 18-letnia piękna dziewczyna, której rodzice znajdowali się na rynku. Miała ona wymagany stempel, ale jeden z Ukraińców doszedł do niej ze słowami: Du bist zu schön, du sollst auf dieser
Welt leben [sic] i zastrzelił ją mimo próśb. Gdy wrócili cudem zwolnieni rodzice, nie zastali już córki. Temu podobnych faktów było wiele. Część ludzi bez pieczątek, ukrytych w domach zabierano na cmentarz, gdzie kopali już doły robotnicy żydowscy. Jednocześnie ładowano na olbrzymie platformy trupy zabitych podczas akcji i wywożono je na cmentarz. Grabarze często rozpoznawali wśród nich swoich bliskich, których musieli sami pogrzebać. Gestapo z Ukraińcami stemplowali mieszkania wysiedlonych i rabowali najcenniejsze rzeczy, a gdy napotkali po drodze jakiegoś człowieka strzelali go bez względu na to, czy mógł się okazać pieczątką. Trzeba zaznaczyć, że przeprowadzający akcję byli pijani, aby móc lepiej przeprowadzać swoje barbarzyńskie plany. Ludzi, klęczących na rynku i tych, których później do nich doprowadzono, zabrano po 24-ech godzinach klęczenia do szkoły Czackiego. Tam pod pretekstem kąpieli zrobiono im tak gorącą parówkę, że większość z nich nie przetrzymała jej. Pozostali zostali załadowani na bydlęce wagony i odwiezieni do Bełżca na stracenie. W międzyczasie w dalszym ciągu przeprowadzano w mieście akcję. Patrole legitymowały ludzi, którzy następnego dnia szli do pracy, a krew nadal lała się strumieniami po bruku. Akcja trwała 3 dni, prowadzona w tak barbarzyński sposób. Potem zrobiono rejestrację pozostałej ludności i obliczono, że pierwszego dnia stracono 10 tys., a w następnych 2-óch dniach dalsze 3 tys. Dwa i pół miesiąca później nastąpiło drugie wysiedlenie, które zeszło się z utworzeniem ghetta. 15-ego listopada 1942 roku było III wysiedlenie; poszła z nim moja Matka. Przy II-im wysiedleniu dawano pieczątki Sicherheits Polizei po największej części kobietom i dzieciom. Było to wprawdzie podejrzane, ale tłumaczyliśmy sobie zmianą kursu. Pierwszy dzień przeszedł bez specjalnych ofiar; osoby bez pieczątek doprowadzano jedynie do Placu Magdeburskiego i umieszczano je następnie w jednej ze szkół. Drugiego dnia chodziła po domach polska policja i zapowiadała, że posiadacze pieczątek S.P. mają się o 8-ej rano także zgłosić na Plac Magdeburski. Tam przechodziło się pojedyńczo [sic], okazując Meldekarten lub inne stemplowane dokumenty. Później ustawiano nas piątkami z boku, gdzie staliśmy cały dzień. W międzyczasie przyprowadzano osoby, schowane w kryjówkach, które za karę klęczały pośrodku placu. Jeden chłopiec 22-letni, który był także przeznaczony na wysiedlenie nie chciał uklęknąć. Pewien żandarm zagroził mu śmiercią, lecz on [dopisek nad tekstem] nie [/dopisek] zważał na to i nawet w wielkim zdenerwowaniu spoliczkował go. Zaskoczony żandarm w osłupieniu wpatrywał się w niego, a on spoliczkował go poraz [sic] drugi. W międzyczasie zaszedł go od tyłu
drugi żandarm i znienacka zastrzelił. Fakt ten wywołał ogólne zdenerwowanie i satysfakcję widzieliśmy, jakimi wielkimi tchórzami byli właściwie Niemcy. O godzinie 6-ej kazano wszystkim przechodzić gęsiego dookoła placu, trzymając Meldekarten do góry. Władze niemieckie stały i oglądały pieczątki, przyczem [sic] kobiety z dziećmi odstawiano do transportu mimo stempli. Prócz tego dziesiątkowano kobiety i młode dziewczęta. Jeden z ojców w rozpaczy wziął na ręce dziecko, aby uchronić idącą przed nim żonę. Niemcy kazali mu oddać dziecko żonie, gdyż w ten sposób nie zostanie włączony do transportu. Wtedy doprowadzony do ostateczności ojciec spoliczkował jednego z żandarmów. Najpierw zastrzelono mu dziecko na rękach, potem jego i żonę. Ludzie, którzy przeszli przez selekcję, zostali wypuszczeni do drugiej części ghetta. Pierwszą część przeszukiwano jeszcze całą noc, a znalezionych strzelano lub dołączano do transportu. Okres między drugim a trzecim wysiedleniem trwał 3 miesiące. Żyliśmy w ciągłym strachu przed niepewnym jutrem. W niedzielę 15- ego listopada poszliśmy wszyscy, jak normalnie do pracy poza ghetto. W ghecie zostali tylko ci, którzy mieli zwolnienia lekarskie lub od swych szefów, aby mogli dopełnić całotygodniowe zaniedbania w gospodarstwie. W niedzielę pracowało się zazwyczaj do południa. Tego dnia poszliśmy do pracy także o godz. 7.30. Gdy placówki opuściły już ghetto, zostało ono obstawione przez żandarmów i Ukraińców. W sercach wszystkich odezwała się trwoga o naszych bliskich, którzy zostali w domu. Ja pracowałam niedaleko ghetta w warsztatach Z.F.H. (rymarnia, szwalnia, kuśnierstwo, szewstwo, trykotarstwo i inne oddziały) i byłam świadkiem, gdy żandarmi wmaszerowali do dzielnicy żyd. i partiami rozeszli się po ulicach. Rozpacz moja wtedy nie miała granic, ponieważ i ja zostawiłam Mamusię w domu, która pracowała cały tydzień i tego dnia została, aby przygotować coś dla mnie i młodszego brata, który także pracował. Owej niedzieli wypuszczono nas z pracy dopiero o godz. 7-ej wieczór. Każdy wracał pełen nadziei, że jego bliscy zostali ocaleni. Przechodząc przez Plac Magdeburski spotkałam kuzyna z kuzynką, którzy szli na nocną zmianę do szpitala. Na moje zapytanie o Mamusię ujrzałam w ich oczach łzy zamiast odpowiedzi. Nie chciałam już wtedy wracać do domu, gdyż wiedziałam, że zastanę puste mieszkanie. Jednak musiałam to uczynić, [nieczytelne skreślenie] bo spodziewałam się powrotu brata i kuzynostwa. W ghecie dowiedziałam się, że z poszczególnych placówek dobrano ludzi do kontyngentu; nasza placówka szczęśliwie została ominięta. Kiedy wróciłam do domu, drzwi wszystkich mieszkań były naoścież [sic] otwarte w samych mieszkaniach panował okropny rozgardiasz po przeprowadzonej rewizji. Od tej chwili minęło
IV przeszło 10 miesięcy, które spędziłam jedynie z bratem. 3-ego września 1943 r. nastąpiło kompletne oczyszczenie Tarnowa od ludności żydowskiej, którą częściowo bądź to wysiedlono w kierunku Auschwitz (o ludziach tych wszelkie wieści zatarły się, a był wśród nich także mój brat), bądź to przesiedlono do Płaszowa. Był to obóz koncentracyjny, zbudowany na cmentarzu żydowskim pod Krakowem. Już samym wyglądem wzbudzał dziwną grozę, a dookoła lagru znajdowały się kamieniołomy. Kiedy stanęliśmy na ślepym torze, obstawiła pociąg żydowska policja t.zw. odemani (Ordnungsdienst). Rekrutowali się oni przeważnie z najniższych sfer i nosili mundury z pałkami. Piątkami zaprowadzono nas do Empfangslagru, gdzie spędziliśmy 24 godziny. Po drodze spotkaliśmy naszą Lagerälteste, Marysię Cholewiczową, która oczekiwała nas w mundurze policyjnym z S.S.-manem. W kwarantannie przeprowadzono gruntowną rewizję jeszcze tej samej nocy. Wykonywali to sami policjanci żydowscy, grożąc nam, że o ile sami nie zwrócimy kosztowności i pieniędzy, przypłacimy to życiem przy kontroli niemieckiej, która nastąpi w dzień potem. Następnego dnia odebrano nam jeszcze zimowe palta każdy z nas większą część rzeczy przekazał na bagaż, który miano zwrócić w Płaszowie. Oczywiście rzeczy te poszły do magazynu, a nie wróciły do właścicieli. Potem ulokowano nas w barakach na gołych pryczach, osobno mężczyzn i kobiety. Warunki były fatalne: brak wody i przedewszystkiem [sic] żywności, gdyż przydziały nie wystarczały. Stanowiło je: 1 kg. 20 dkg. chleba tygodniowo i 1/2 l. zupy, nie nadającej się do jedzenia, dziennie. Wzięto nas do noszenia desek, z jednego miejsca na drugie z braku [dopisek nad tekstem] innej [/dopisek] pracy, a gdy i to się skończyło, odnosiłyśmy deski zpowrotem [sic]. Nadzór nad nami objęli odemani, obrzucając nas leksykonem, o jakim dotychczas nie miałam pojęcia n.p. pizdy grochowe lub weneckie, kurwy francowate i t.p. Później, po kilku tygodniach, zaczęłyśmy pracować w Gemeinschaftach, ja w rymarni. W Płaszowie znajdowali się Żydzi i Aryjczycy, którzy byli jednak zupełnie od nas odseparowani. Wychodzili oni na t.zw. Außenkommando, do pracy poza lager. My nosiłyśmy jeszcze cywilne ubranie, pomalowane w kraty żółtą farbą. Każdy był oznaczony kolejnym numerem: był to prostokąt z białego płótna z wydrukowaną liczbą. Obóz nasz stanowił jakby małe państewko: znajdowały się w nim instytucje do użytku wewnętrznego np. łaźnia, rewir, pralnia i warsztaty rzemieślnicze różnego rodzaju, czyli Gemeinschafty oraz Baukomanndo, które używano do czarnej pracy np. w kamieniołomach (w t. zw. Steinbrucku). Należało stosować do specjalnego regulaminu. Pracę rozpoczynało się o 7-ej rano, kończyło o 6-ej wieczór. W międzyczasie była półgodzinna Helena Katz
V [stempel] POLSKI INSTYTUT ŹRÓDŁOWY W LUND [/stempel] przerwa śniadaniowa i godzina obiadu. Praca była bardzo wyczerpująca, gdyż należało wykonać ogromny kontyngent. W prywatnej firmie Madricz [sic] wyznaczono premie w chlebie i marmeladzie za nadwyżkę. Z początku obóz był ogromnie zawszony, dopiero w późniejszych miesiącach polepszyło się, ponieważ co pewien czas blokami przeprowadzano Entlausung t.zn. ludzie szli z rzeczami, także pościelą do parówki w łaźni, a same baraki dezynfekowano. Mimo to w starych, drewnianych ścianach gnieździły się masami pluskwy, tak że np. w lecie spałyśmy pod gołym niebem, nie mogąc sobie inaczej poradzić z robactwem. W ogóle warunki hygieniczne nie były nadzwyczajne, chociaż po kilku miesiącach mojego pobytu w Płaszowie wybudowano drugą, wspaniałą łaźnię o 300 prysznicach. Z początku kąpiel była luksusem, lecz wtedy można się było nawet codziennie kąpać. Z wodą było jednak nadal trudno: obóz znajdował się na górze nad miastem i przy upałach zarząd lagru rozporządzał tylko minimalnymi ilościami wody, tak że zużycie jej mocno ograniczano. Tylko w pewnych godzinach np. o 12-ej w nocy lub nad ranem można się było umyć pod wodociągiem, umieszczonym w latrynach. Jedynie pralnia, [nieczytelne skreślenie] szpital i kuchnia miały zapewniany ciągły dopływ wody. Te instytucje, budynki, zamieszkałe przez Niemców i latryny były skanalizowane. Jak już wspomniałam Płaszów przypominał małe państewko. Komendantem był Gött [sic], który stał na czele niezliczonej ilości Blokführerów (S.S.) i Aufseherek. Oberka przyjechała w maju 1943 roku z zlikwidowanego wtedy Majdanku Lubelskiego wraz z naczelnym lekarzem i... bandytą dr. Blanke [sic] i chmarą nowych Aufseherek. Od tej chwili Płaszów przybrał oficjalnie nazwę K.Z. Wprowadzono także pasiaki, zwłaszcza dla tych, którzy wychodzili na Außenkommando. Wachę stanowili Ukraińcy mieszkali oni przy lagrze w koszarach. Smutną sławą cieszył się kierownik Arbeitsamtu, S.S.-man Miller, ukazujący się na Apellplatzu [sic] przed każdą akcją. Wszyscy Niemcy mieszkali przy t. zw. Lagerstraße w prześlicznych willach. Wielkim szczęściem było dostać się do Bedienungu, który miał specjalne przywileje np. nie stał na kilkugodzinnych apelach. Od kwietnia 1943 roku Zählappell odbywał się 2 razy dziennie rano t.zw. Arbeitskommando i po pracy o godzinie 6.15 apele te trwały bardzo długo i podczas nich ogłaszano nam nowe rozporządzenia i wymierzano przed całym lagrem
kary np. dupobicie, wieszanie na rękach. Lżejszą z kar stanowiło 24-godzinne stanie przy słupie, do którego przywiązywano sznurem (także w zimie lub podczas deszczów) z rękami podniesionymi do góry. Najmniejsze wykroczenie przeciwko rozporządzeniom uważano za przestępstwa. Był także specjalny bunkier z różnymi urządzeniami np. w jednej komórce musiało się bezustannie stać, gdyż była mikroskopijnej wielkości. W innej z cel woda sięgała prawie do kolan. O karach za drobniejsze przestępstwa np. obrazę odemanów lub innych dostojników decydowała władza żydowska, inne wyroki wydawali Niemcy, lecz wykonywali je także Żydzi prócz strzelania. Słynną była górka, na której odbywały się egzekucje. Przywożono tam setki więźniów z więzienia krakowskiego Montelupi, a w końcowej fazie istnienia lagru Żydów z Słowacji. Ludzie ci musieli się rozebrać do naga i wskoczyć do dołów, a po zastrzeleniu zaangażowany specjalnie do tego celu dentysta wyrywał trupom... złote zęby. Później ciała palono. Czasem ogień płonął po całych nocach. Na górce tej tracono także Niemców, którzy występowali przeciwko rządowi. W ogóle w Płaszowie [nieczytelne skreślenie] byli więźniowie niemieccy: polityczni, kryminalni i asocjalni. Sprawowali oni władzę Capomanów, mieszkali w osobnych barakach, dostawali extraprzydziały i wogóle [sic] żyli na nadzwyczajnych prawach. Mieli taką władzę, jak odemani, chociaż wykonywali inne funkcje. Rej wodził Lagercapo, który dbał o czystość i porządek w obozie. W lagrze przez pewien czas panowała epidemia świerzbu. W Krakowie łapano na ulicach młode, dobrze zbudowane dziewczęta do domu publicznego, który znajdował się w Płaszowie dla Ukraińców. 15-ego maja 1944 roku odbyła się w lagrze akcja, wysiedlenie do Auschwitzu do krematorium. Tydzień wcześniej zwołano najpierw na Appellplatz mężczyzn, gdzie stali już dostojnicy niemieccy z Chefarztem na czele. Kazano im się rozebrać do naga i pojedyńczo defilowali przed komisją. Niektórych odstawiano nabok [sic] i siedzący przy stołach urzędnicy żydowscy zapisywali ich numery. Gdy odesłano mężczyzn, przyszedł rozkaz do kobiet ustawienia się przed barakami. Tu odbył się przegląd, także w stroju Ewy, w obecności doktora i oberaufseherki. Była to pierwsza selekcja w moim życiu i nikt nie wiedział do czego prowadzi. Następnej niedzieli, 15-ego maja, zwołano ogólny Zählappell, na którym jak zwykle mężczyźni stali po lewej stronie Appellplatzu, ustawieni barakami. Cały plac otoczony był Ukraińcami,
niemieckimi Capomanami i odemanami. Urzędnik Arbeitsamtu wręczył wszystkim blokowym listę tych, których odstawiono przy przeglądzie poprzedniej niedzieli. Ludzi tych odprowadzano na środek szosy, gdzie ustawiano ich piątkami. W pewnej chwili zauważyliśmy, że z Kinderheimu wywozi się autami ciężarowymi dzieci. Nie rozumiały one, co się dzieje i kiwały rączkami, śmiejąc się. W pewnej chwili nastawiono megafony z piosenką: Mama, komm zurück auf ein Augenblick. Nagle padł rozkaz, aby wszyscy odwrócili się tyłem do szosy i usiedli na ziemi. Nie muszę się rozpisywać, co działo się w naszych sercach, zwłaszcza matek. Nie zważając na nic rzuciły się na utrzymujących porządek policjantów, aby przedostać się do dzieci. Dochodziło do strasznych scen, a na dole patrzeli na to widowisko dostojnicy niemieccy. Była to krwawa wysyłka do Auschwitz, która objęła także 400 dzieci. Dalsze tygodnie przeszły niespokojnie, mówiono ciągle o nowych akcje [sic], które rozpoczęły się w lipcu. 7 sierpnia poszłam z 7 tysiącami kobiet (w tym 5 tys. Węgierek, przysłanych do Płaszowa z Auschwitzu) do Auschwitz. Tam poddano nas w łaźni rewizji, obcięto wszystkim włosy i ubrano w łachmany po zabraniu rzeczy. Rozpoczęły się miesiące piekła. 7 krematoriów płonęło dniem i nocą był to okres likwidacji wszelkich lagrów i ghett w Polsce, Czechach i na Węgrzech w obawie przed przyjściem Rosjan, a ludzie z nich przechodzili przez Oświęcim. Atmosfera strachu, którą potęgowały ciągłe selekcje (imię lekarza Mengele wzbudzało grozę). Godzinne stanie na apelach, brak najpotrzebniejszych rzeczy np. grzebieni, nie mówiąc już o odzieży, ciągłe blokszpery potęgowały uczucie trwogi i budziło dziwną apatię. Z jednej strony nędza i... luksus, jakim otaczała się klika na usługach Niemców t.zn. sprawujący władzę w lagrze. Blokowe, lauferki, schreibstube z czeską Lagerälteste Suzy na czele (mowa tu o Bürkenau [sic] t.zw. Lager B2) były wykwintnie ubrane, mieszkały pięknie i cudownie się odżywiały. Po 3 miesiącach tego koszmaru zostałam wybrana na transport i po ponownej rewizji w łaźni (w ten sposób odbierano zorganizowane podczas pobytu rzeczy) pojechałam oczywiście bydlęcymi wagonami do Arbeitslagru Mühlhausen. Tam pracowało się 12 godzin dziennie przy maszynach w fabryce amunicji, stale pod nadzorem Aufseherek. Warunki mieszkaniowe były dobre, żywnościowe niespecjalne t.zw. sportowe zupy, ponieważ jedna
brukiew goniła drugą. Po 3-ech miesiącach ciężkiej pracy wysłano nas do Bergen-Belsen. Władze obozu stanowiły te same osoby, co w Auschwitzu, który likwidowano. Lagier był podzielony na 2 części: niezdolnych do pracy t.zw. tyfusowy i pracujących. Cały obóz leżał w lasach i był zamaskowany, gdyż na dachach baraków wymalowano czerwony krzyż. W każdym baraku, podzielonym na 2 duże pokoje mieszkało 700 osób. We wszystkich blokach niepracujących nie było prycz i leżało się na podłodze. Ponieważ wycieńczeni z głodu ludzie nie mieli nawet siły pójść się umyć (a woda była luksusem), panował ogólnie brud i szalone zawszenie, co doprowadziło do wybuchu epidemii. Niemcy nie starali się jej wogóle zwalczyć, brak było wszelkich lekarstw, a chociaż ostatnio wprowadzono na każdym bloku lekarki i pielęgniarki, nie udzielały się one nikomu. Oprócz tego wycieńczał szalony głód, szczytem marzeń stanowiły... łupiny z brukwi, potajemnie wybierane na śmietnikach kuchennych. Nic dziwnego że na bloku zostawało z 700 osób kilkadziesiąt. Stosy trupów leżały pod barakami, a żywi, wlokący się ospale w łachmanach przypominali raczej upiory niż ludzi. Codziennie odbywały się kilkugodzinne apele, podczas których przeprowadzano czasem rewizje (np. na kuchennych blokach). W ostatnich tygodniach przed wyzwoleniem śmiertelność osiągnęła nienotowane dotychczas rozmiary: brak było wody, więc piliśmy brudny, zielony płyn ze stawu, w którym się także prało bieliznę i myło, o ile ktoś miał siły doń się dowlec. 3 tygodnie [dopisek nad tekstem] nie [/dopisek] otrzymywaliśmy [/dopisek] chleba, jedynie ćwierć litra nienadającej się do jedzenia zupy brukwiowej lub z klejącą się ciemną mąką, która była zatruta. Niemcy dodawali małe dawki trucizny, aby nie wzbudzić podejrzenia wywiązywał się okropny durchfall z zatrucia. Nawet w ostatnio fasowanym chlebie znajdowała się także trucizna. Gdyby Anglicy przyszli tydzień później, nie zastali by już nikogo. 17-ego kwietnia 1945 roku ujrzeliśmy pierwsze tanki naszych zbawców: Lagerkommandant Kramer stał na szosie w białej opasce z rękoma podniesionymi do góry... Nie wiem dlaczego nie wysadzili Niemcy podminowanego już obozu w powietrze. Prawdopodobnie nie zdążyli w panicznym strachu przed angielskimi żołnierzami. Przeczytano i podpisano: Helena Katz Protokólant: Stefania Frysztajer
Uwagi przyjmującego protokół: Zeznania świadka p. Katz Heleny spisane przez znaną mi osobiście p. Frysztajer upoważnioną protokulantkę [sic] nie budzą żadnych wątpliwości. Krystyna Karier as. Instytutu [stempel] POLSKI INSTYTUT ŹRÓDŁOWY W LUND [/stempel]