POLSKIEGO POTOPU NIE BĘDZIE MICHAŁ ŚWIECH,WWW.GAZETAPRACA.PL (2011-05-06 00:00:00) gazetapraca.pl/gazetapraca/1,67738,9548761,polskiego_potopu_nie_bedzie.html Masowego exodusu nie trzeba się obawiać. Chociaż do Niemiec może wyjechać sporo osób, to skala zjawiska na pewno nie będzie tak duża, jak po otwarciu rynku pracy w Wielkiej Brytanii. Z kilku powodów. Polskiego potopu nie będzie Michał Świech Masowego exodusu nie trzeba się obawiać. Chociaż do Niemiec może wyjechać sporo osób, to skala zjawiska na pewno nie będzie tak duża, jak po otwarciu rynku pracy w Wielkiej Brytanii. Z kilku powodów. Otwarcie niemieckiego rynku pracy dla pracowników z Polski nastąpi 1 maja tego roku. Jest to okazja do snucia przewidywań, prognoz i spekulacji, także tych nieco katastroficznych. Jednak wbrew temu, co wieszczą niektórzy specjaliści i politycy, powody do obaw są mniejsze niż mogłoby się wydawać. Stawka mniejsza niż kiedyś Przez wiele lat niemiecki rynek pracy był dla polskich pracowników "ziemią obiecaną". Byli tacy, którzy jeździli pracować tam na czarno. Dla innych nadzieja na legalną pracę była powodem entuzjastycznego poparcia wstąpienia Polski do Unii Europejskiej. I nie ma się czemu dziwić. Jak wynika z wyliczeń Polsko- Niemieckiej Izby Przemysłowo-Handlowej (AHK Polska), wysokości przeciętnego wynagrodzenia w Niemczech była w tamtych latach sześciokrotnie wyższa niż w Polsce. Aktualne stawki oferowane u naszych zachodnich sąsiadów wciąż wydają się bardzo atrakcyjne. Z danych izby wynika, że fryzjer zarabia tam 1,6 tys. euro miesięcznie brutto, hydraulik 2 tys., a dziennikarz nawet 4 tys. Euro. - Jeszcze bardziej atrakcyjnie wypada porównanie stawek w branżach i na stanowiskach, gdzie potrzebny jest specjalistyczny "know-how" i doświadczenie zawodowe - mówi Katarzyna Soszka-Ogrodnik AHK Polska. Tymczasem według szacunków firmy Antal International, programista z trzyletnim doświadczeniem może liczyć w Niemczech na 50 tys. euro rocznie, konsultant SAP nawet na 70 tys. euro. Średnia płaca wynosi ponad 2,5 tys. euro brutto. Polak potrzebny od zaraz Na tym nie koniec. Około 70 proc. przedsiębiorstw skarży się na brak wykwalifikowanych specjalistów, a zdaniem prof. Krystyny Iglickiej zajmującej się badaniem trendów dotyczących migracji Polaków, utrzymanie szybkiego tempa wzrostu niemieckiej gospodarki wymaga zatrudnienia dodatkowych 400 tys. osób. Są to jednak dość ostrożne szacunki. Niemiecki Instytut Badań nad Rynkiem Pracy ocenia, że na rynku brakuje nawet 3 mln pracowników. Z kolei ostatnie badanie Antal Global Snapshopt pokazuje, że aż 31 proc. niemieckich pracodawców chce zatrudnić specjalistów i menedżerów.
Jeśli przyjrzeć się szczegółowym danym na temat zapotrzebowania na pracowników w Niemczech, można zauważyć, że najbardziej poszukiwani są inżynierowie i informatycy. Według instytutu, w obu zawodach brakuje około 60 tys. pracowników. Kolejnych 30 tys. koniecznych jest do sprawnego funkcjonowania branży budowlanej. Poszukiwani są więc monterzy, spawacze czy elektrycy. Szacunki mówią też o zapotrzebowaniu na 30 tys. pracowników gastronomii i hotelarstwa, 15 tys. pielęgniarek i 80 tys. opiekunów osób starszych. - Na rynku niemieckim brakuje głównie specjalistów i menedżerów z obszarów inżynierii i IT - wyjaśnia Max Price, Managing Director niemieckiego biura Antal International. - Niemieccy pracodawcy chętnie widzieliby w swoich szeregach pracowników w Polski. Cieszą się oni opinią dobrych pracowników - wyśmienicie przygotowanych merytorycznie, zaangażowanych i znających realia korporacyjne. Przeszkodą zwykle jest jednak brak znajomości języka angielskiego - dodaje Price. Wyjazdy bez zbędnych emocji Wysokie płace, duże zapotrzebowanie na fachowców i niewielka odległość sprawiają, że w maju wielu polskich przedsiębiorców może stanąć w obliczu odpływu najlepszych ludzi na zachód. To jednak prognoza pochopna i zbyt daleko posunięta. Choć zapewne część pracowników wyjedzie do Niemiec, emigracja zarobkowa nie przyjmie raczej takich rozmiarów jak miało to miejsce, gdy w 2004 roku rynek pracy otworzyła Wielka Brytania. Wynika to przede wszystkim z faktu, że wyjazdy za granicę są już dla polskich pracowników normą. - Otwarcie granic rynku niemieckiego czy austriackiego jest dla Polaków kolejną, ale już nie pierwszą okazją dająca możliwość legalnej pracy za granicą - przyznaje Katarzyna Daniek, Dyrektor Regionalny w Manpower Polska - Nie ma w tym przypadku takiej ekscytacji oraz otoczki przygody przyciągającej jak magnes zwłaszcza młodych obywateli - dodaje. Co to oznacza? Że sytuacja, w której kolejne państwo zaprasza Polaków do pracy powoli staje się zjawiskiem powszednim. Dlatego obecne zainteresowanie Polaków ofertami rynku niemieckiego plasuje się na średnim poziomie. - Kandydaci pytają o te oferty raczej z ciekawości, niż ze zdeklarowanej chęci wyjazdu - przyznaje Daniek. Wyższe pensje, większe wydatki Co więcej, praca za granicą nie jest już tak atrakcyjna finansowo. O ile w 2004 roku różnica między tym, co można było zarobić na emigracji i w kraju była ogromna, to dziś nie jest już tak duża. Przeciętna płaca w Niemczech to około 2,5 średniego wynagrodzenia w Polsce. Ciągle więcej, ale nie na tyle, żeby zrekompensować różnice w kosztach życia i straty emocjonalne związane z rozłąką z rodziną. - Polski rynek pracy nie odczuje odpływu specjalistów i menedżerów w związku z otwarciem granicy niemieckiej - przekonuje Artur Skiba, dyrektor generalny Antal International. Wtóruje mu Katarzyna Soszka-Ogrodnik z Polsko-Niemieckiej Izby Przemysłowo-Handlowej. Jej zdaniem koszty życia w wielkich niemieckich miastach są na tyle wysokie, że zniechęcą wielu z potencjalnych kandydatów do wyjazdów. Soszka-Ogrodnik zwraca też uwagę na to, że już wcześniej nastąpiło częściowe otwarcie niemieckiego
rynku pracy dla wybranych zawodów. I co? I nic. Polacy nie tylko nie zaczęli masowo wyjeżdżać do Niemiec, ale wręcz znad Renu i Łaby uciekają. O ile bowiem w latach 2004-2005 na niemieckich plantacjach pracowało w sezonie zbiorczym około 300 tys. Polaków, to w ostatnich latach było ich o 100 tys. mniej. Doszło do takiej sytuacji, gdy niemiecka prasa bulwarowa, zwyczajowo niechętna "gastarbeiterom", martwiła się brakiem rąk do pracy przy uprawach szparagów. Polacy i Niemcy powalczą o pracowników Wiceminister gospodarki Rafał Baniak twierdzi wręcz, że niemieckim firmom może być o polskich pracowników bardzo trudno. - Skończyły się czasy, kiedy młody człowiek z Polski podejmował każdą pracę bez względu na warunki, jakie mu się oferuje. Dzisiaj specjalista w Polsce osiąga niewiele niższe wynagrodzenie niż to, które mogą mu zaproponować Niemcy - twierdzi Baniak. Katarzyna Soszka-Ogrodnik nie wyklucza sytuacji, w której polskie firmy dbające o swoją kadrę spróbują zatrzymać najcenniejszych ludzi u siebie. - Dobry pracodawca, który wie jak cenny jest kapitał ludzki, nie powinien mieć z tym większych problemów - ocenia. Bać się powinni jednie ci, którzy już dziś są mniej atrakcyjni dla pracowników. Ponieważ niemieccy pracodawcy poszukują tych samych pracowników, którzy są tak cenni dla pracodawców w Polsce, może się okazać, że polscy specjaliści staną się obiektem zaciekłej rywalizacji. Język raczej obcy Niższe różnice w zarobkach to nie jedyna bariera, która sprawi, że migracja do Niemiec nie przybierze wielkich rozmiarów. Kolejną, równie ważną jest bowiem język. - Firmy, które zwracają się do nas szukając pracowników bardo wyraźnie podkreślają, że interesują ich jedynie tacy, którzy potrafią mówić po niemiecku - podkreśla Katarzyna Soszka-Ogrodnik. Chodzi przy tym o taką znajomość języka, która pozwoli pracować lub uczyć się w środowisku niemieckojęzycznym, czyli co najmniej na poziomie B1 (odpowiadającym maturze). Tymczasem nawet wśród studentów liczba osób znających język niemiecki na poziomie dobrym lub bardzo dobrym nie przekracza kilkunastu procent. - Odsetek Polaków operujących płynnie językiem niemieckim jest znacznie mniejszy niż odsetek osób władających językiem angielskim, a to może stanowić poważną barierę w podjęciu pracy za Odrą - potwierdza istnienie problemu Katarzyna Daniek. - Niemieccy pracodawcy oferują ciekawe warunki płacowe, a często również socjalne, ale w zdecydowanej większości ofert język niemiecki jest wymogiem koniecznym do podjęcia dobrze płatnej pracy u naszych sąsiadów - podkreśla. Na problemy ze znajomością języka wskazują też eksperci firmy Antal International, którzy uznają to za jedną z barier mogących uniemożliwić Polakom pracę nad Renem. Warto jednak pamiętać, że ci, którzy interesują się możliwością wyjazdu, język znają. Tak było w przypadku 37 proc. osób z województw zachodniej Polski zainteresowanych wyjazdem, które wzięły udział w ankiecie firmy AG Test HR.
Nostryfikacja dyplomów Okazuje się jednak, że także ci, którzy znają język niemiecki mogą mieć problemy. Bo chociaż w Polsce mogą się pochwalić wyższym wykształceniem lub unikalnymi umiejętnościami potwierdzonymi zaświadczeniami, certyfikatami czy uprawnieniami, w Niemczech zostaną potraktowani jak osoby bez kwalifikacji, przynajmniej dopóki nie nostryfikują swoich dyplomów. A to nie jest łatwe. Jak mówi Katarzyna Soszka-Ogrodnik w Niemczech uprawnionych do tego jest około 400 różnych instytucji. - Są wśród nich instytucje centralne, landowe, ale też cechy czy stowarzyszenia. Do tego każdy land ma swoje własne regulacje w tym zakresie - ostrzega. Przykład? Nostryfikacja dyplomu lekarza raz może być sprawą lokalnego wydziału zdrowia, a innym razem - izby lekarskiej. Uznanie kwalifikacji inżyniera może także podlegać władzom lokalnym (np. gminie, powiatowi) albo cechowemu stowarzyszeniu inżynierów. Kandydatowi do pracy może być ciężko się w tym wszystkim zorientować. Pracodawcy mogą pomóc, ale tylko wtedy, gdy będzie im zależało na tym, aby dane stanowisko objęła konkretna osoba. Ile będzie jednak takich sytuacji? Mimo braków w wykształconej sile roboczej większość pracowników z zagranicy pracuje na stanowiskach niezgodnych z wykształceniem i kwalifikacjami. Według danych OECD może się tym pochwalić zaledwie 49 proc. osób. Przyjęło się już powiedzenie, że Niemcy mają najlepiej wykształcone sprzątaczki na świecie. Ilu chętnych? To, że pojawiają się trudności nie oznacza oczywiście, że nikt z niemieckiej oferty nie skorzysta. Z pewnością wyjedzie wiele osób z tych regionów Polski, które od dawna współpracują z Niemcami. Jak wynika na przykład z badań prowadzonych przez AG Test HR, ponad 20 proc. pracowników z terenów Dolnego Śląska rozważa wyjazd do Niemiec. Rzecz w tym, że rozważanie wyjazdu nie jest jednoznaczne z podjęciem decyzji, a ta z rzeczywistą emigracją. Na pytanie, czy zamierzają podjąć pracę w Niemczech po 1 maja, aż 57,7 proc. ankietowanych prze AG Testt HR odpowiada zdecydowanie - nie. Najczęściej chęć wyjazdu deklarują osoby z wykształceniem zawodowym lub średnim. Wśród magistrów, którzy najbardziej poszukiwani są przez niemieckich pracodawców odsetek chętnych do wyjazdu jest niższy. Podobnie jest w przypadku specjalistów. Tych, którzy chcieliby wyjechać jest dwa razy mniej niż pracowników wykonawczych. Do Niemiec najchętniej wybraliby się kierowcy, elektromonterzy, spawacze i sprzedawcy. Powodami wyjazdu, jakie podawali ankietowani Polacy są: lepsza płaca (31 proc.), lepsze warunki pracy (20 proc.) i lepsze warunki socjalne (11 proc.). Według Jakuba Dziewita, dyrektora wrocławskiego oddziału AG Test HR gdzie prowadzono badania, takie wyniki mogą być dla niektórych firm niepokojące. Migracja wahadłowa W województwach zachodnich może nasilić się zjawisko migracji wahadłowej. - Chodzi o pracowników, którzy w ciągu tygodnia pracują w Niemczech, a na weekend jadą do domów - precyzuje Soszka- Ogrodnik. Taka sytuacja może dotknąć pracodawców w województwach dolnośląskim, śląskim czy
opolskim, które są znakomicie skomunikowane z Niemcami oraz tam, gdzie tradycja czasowych (lub permanentnych) wyjazdów do pracy jest duża. Chociaż powody do niepokoju wydają się być mniejsze, niż mogłoby wynikać z nagłówków prasowych, pracodawcy są świadomi ewentualnych skutków, jakie mogą dla nich przynieść wyjazdy pracowników. Pamiętają, co działo się po otwarciu rynków pracy w Wielkiej Brytanii i Irlandii. Wiedzą też jednak, że podwyżki wynagrodzeń, które w tamtym czasie miały zapobiec odpływowi pracowników nie spełniły swojej roli. Dlaczego? - Po pierwsze pensje w Polsce nie miały najmniejszych szans doścignąć wynagrodzeń oferowanych np. w Irlandii, a po drugie wywołały skutek odwrotny od zamierzonego utwierdzając pracowników w przekonaniu, że mogą stawiać wysokie żądania oferując w zamian bardzo niewiele - wyjaśnia Katarzyna Daniek. Co mogą więc zrobić pracodawcy, żeby zatrzymać potencjalnych emigrantów w Polsce? Według Daniek, już teraz szukają innych rozwiązań, w większym stopniu skierowanych na dopasowanie niedoborów kadrowych poprzez optymalizację procesów w firmie: budują ścieżki rozwoju, umacniają więzi ludzi z firmą, oferują szkolenia, refundacje studiów. - Zarówno pracodawcy jak i pracownicy wiele zyskali dzięki wcześniejszym doświadczeniom emigracyjnym i zarówno jedna, jak i druga strona podchodzi teraz do wyjazdów zarobkowych bardziej racjonalnie, na chłodno rozpatrując zarówno na szanse jak i zagrożenia takiej sytuacji - zapewnia Daniek.