Hej Sokoliki Realizujemy marzenia czyli o wspinaniu w skałach słów kilka. Odkąd zacząłem się wspinać amatorsko (w poprzednim życiu musiałem wspinać się zawodowo), czyli od ok. 2010 roku, marzyłem, żeby pojechać w skały. Na dłużej niż na chwilę jakieś 7 dni i będzie dobrze. Do 28 kwietnia 2016 roku realizowałem różne inne marzenia, szalone pomysły, kontuzjowałem się na wspinaniu podczas prowadzenia, trenowałem, przestawiłem się na bouldering, aż wróciłem ponownie amatorsko do liny :). A skoro wróciłem, to trzeba zrealizować stare marzenie jedziemy na kurs skałkowy. Krótki rekonesans szkół, czytanie opinii i pada na Sudecka Szkoła Wspinaczki Jarosława Liwacza Blondas. Szybka akcja szukania noclegu (mistrzyni poszukiwań Marysia :)), urlopy i ruszamy na 6 dni w Sokoliki. Ruszamy, czyli czas na emocje :). Dzień 1: Start 10:00. Musimy dojeżdżać z Mysłakowic około 15 minut i po maratonie samochodem dzień wcześniej z Gdyni docieramy z 15-minutowym opóźnieniem na miejsce. Poznajemy Jarka i Sławka, którzy są naszymi instruktorami. Poznajemy resztę ekipy zapisanej na kurs. Chyba trochę zawyżamy średnią wieku, ale towarzystwo bardzo przyjemne :). Krótki spacerek, trochę teorii i wspinamy się na wędkę w Sukiennicach. Zimno jak diabli. W którymś momencie zaczyna padać śnieg. Na szczęście nikt się nie poddaje, a śnieg odpuszcza. Po zrobieniu kilku dróg wracamy do bazy i do domu. Padamy na twarz (dosłownie), a musimy dokupić ubrań, bo inaczej nie przetrwamy kolejnych dni.
Dzień 2: Dziś start 9:00. Po wczorajszym wyziębieniu mamy więcej warstw ubrań, ale pogoda jest lepsza. Słoneczko i wyższa temperatura, ale o przejściu na krótkie koszulki nie ma mowy. Dziś prowadzenie czyli też pierwsze prowadzenie Marysi. Pierwsza droga i niestety w połowie lot. Niestety lot, bo znajduje się głową w dół (podwinięcie liny). Uderzenie głową w skałę i tradycyjny wniosek dobrze, że był kask. Emocje opadają. Drogę Marysia ambitnie kończy (ja bym odpuścił). Cały dzień robimy różnego rodzaju drogi, uczymy się przewiązywania itp. Życie pokazuje, że człowiek jest w stanie ufać każdemu, tylko nie sobie. Sławek i Jarek -dzięki za każde sprawdzenie :). Na zakończenie chcę zrobić jeszcze jedną drogę. Drogi nie zrobiłem, dużo czasu zeszło na przewiązywaniu i szarpaniu z własnym zmęczeniem. Na koniec dnia oczywiście padamy na pysk i mamy pytanie retoryczne do siebie: Czy my wytrzymamy do końca kursu fizycznie i psychicznie?
Dzień 3: Start 9:00. Lekkie spóźnienie. Dziś również chodzimy z asekuracją dolną.
Na koniec dnia nie padamy na pysk. O dziwo po dwóch dniach organizm jakoś już się dostosował. Można posiedzieć na ławeczce z widokiem na Śnieżkę (leży śnieg), zjeść obiad (hamburger z rybą przepis wkrótce) a przede wszystkim są zwierzaki parę kotów, piesek, kozy, kury. Dzień 4: Start jak zwykle o 9:00, ale dla nas 10:00. Nasz budzik nie uwzględnia niedziel (nie dziwię się normalni ludzie śpią w niedzielę ;)). Śpieszymy się mocno, bo każde nasze spóźnienie spowalnia kurs dla wszystkich i nie tylko my tracimy, ale również inni (wieczorem chyba nam wybaczyli, bo było zadośćuczynienie :)). Dziś chodzenie z własną asekuracją, zakładanie stanowisk i zjazdy. Słuchając teorii autoasekuracji, robienia stanowisk, zakładania punktów i oglądając praktykę stojąc na ziemi można od emocji zemdleć. Trenujemy zakładanie rocksów, heksów, friendów oraz używania jebadełek stojąc na ziemi. Robimy stanowiska, zjazdy itp. I ruszamy w pierwsze wielowyciągowe trasy. Będzie wesoło. Na szczęście każdy punkt asekuracyjny sprawdzany jest przez Sławka lub Jarka, zanim pójdziemy dalej. Po 30m trasy jest pierwsze stanowisko. Teraz wchodzi do mnie Marysia zbierając sprzęt po drodze. Potem Marysia robi kolejny wyciąg 10m. Dołączam i robimy zjazd. Ale nie tak hop człowiek patrzy w przepaść 40m i ma sam
zjechać Emocje jak na grzybobraniu
Żyjemy. Jedna droga per dzień to wielki sukces dla nas. Pierwszy raz. Dużo się nauczyliśmy i daliśmy radę. Wracamy do naszej miejscówki. Dzień 5: Dalej trenujemy chodzenie na własnej. Tym razem dajemy radę zrobić dwie trasy, mimo ciągle słabych umiejętności. Na szczęście instruktorzy czuwają, a jest nad czym, bo niektórym przeloty często wylatują. Dzień 6: Dziś teoria i praktyka w bazie. W tym wyłapywanie lotów partnera, czyli zabawa pod tytułem bądź czujny i nie zabij opony :). Bardzo dobra nauka pokazuje, co się dzieje, gdy brakuje nam czujności w asekuracji, jak prawidłowo to robić i jakie mogą być skutki złej asekuracji. Dzień poświęcony również innym metodom zjazdów, budowania stanowisk, prusikowania itd. Czas zakończyć i się rozstać, bo przed nami 6-7h do domu. Jakbyśmy mieli podsumować całość wyjazdu to super doświadczenie, warte zrobienia zanim człowiek uderzy ponownie w skały obojętnie jaki wariant wspinania wybierze. Na pewno wymaga wszystko szlifowania podczas wspinaczek na sztucznych ściankach, powtórek stojąc na ziemi i robienia tego z bardziej doświadczonymi osobami. Nie zmienia to tego, że warto było jechać i że był to bardzo dobry wybór jeśli chodzi o szkołę wspinania. Do zobaczenia w skałach
Gdzie spać? My spaliśmy w Stara chata i jesteśmy bardzo zadowoleni. Najlepsza
chyba relacja ceny do jakości, mili gospodarze, czyste pokoje, ławeczka przed domem z widokiem na Śnieżkę i przyjazne zwierzaki domowe to główne atuty tego miejsca.