1
2
3
Drodzy Uczniowie, przed Wami podrêcznik «To lubiê!» dla drugich klas szkó³ ponadgimnazjalnych. Podobnie jak wszystkie ksi¹ ki z tego cyklu, zawiera on starannie dobrane teksty kultury, które mówi¹ o zasadniczych problemach ludzkiej egzystencji. Mo emy wiêc, tak jak w liœcie pisanym do Was rok temu, jeszcze raz podkreœliæ: bohaterem nie jest tu przede wszystkim literatura ani nawet szerzej kultura, lecz cz³owiek ukazywany poprzez jêzyk, zw³aszcza w literaturze i za pomoc¹ w³aœciwych jej, literackich sposobów, cz³owiek, który tworzy kulturê i poprzez ni¹ daje siê poznawaæ. I tym razem tak e podrêcznik nasz wyrasta z niepokojów i spraw wspó³czesnego œwiata, ale tak, jak w pierwszej klasie ich przyczyn i Ÿróde³ bêdziemy szukaæ w przesz³oœci, w pamiêci, czyli w³aœnie w kulturze, bo kultura jest pamiêci¹. Wci¹ zatem pozostaje aktualne g³ówne has³o okreœlaj¹ce przedmiot naszych zainteresowañ TO SAMOŒÆ I PAMIÊÆ, ale teraz proponujemy szczególn¹ perspektywê ogl¹du interesuj¹cych nas zagadnieñ: DAR I PU APKI WOLNOŒCI. Czym jest wartoœæ, która przenika istotê ludzkiego bytowania w œwiecie dar wolnoœci, raczej trudno jednoznacznie okreœliæ. Brytyjski filozof, Isaiah Berlin, autor wa nych ksi¹ ek dotycz¹cych wolnoœci, pisa³: Prawie wszyscy moraliœci w dziejach ludzkoœci s³awili wolnoœæ. Jak szczêœcie i dobroæ, jak natura i rzeczywistoœæ, podobnie i pojêcie wolnoœci ma znaczenie tak mgliste, e poddaje siê niemal ka dej interpretacji. I dodawa³, e historycy idei odnotowuj¹ ponad dwieœcie znaczeñ s³owa wolnoœæ. Ostateczne rozwik³anie tajemnicy wolnoœci mo e wiêc wydawaæ siê nieosi¹galne, ale to wcale nie obni a wagi naszych przeczuæ co do niej i nie zwalnia z obowi¹zku rzetelnego o niej myœlenia. Jeœli sprawa pozostaje nierozwik³ana mimo czasu poœwiêconego na jej rozwa anie, nie nale y s¹dziæ, e wróci³o siê do punktu wyjœcia. Nagrod¹ bowiem w takich wypadkach jest zawsze bezcenna œwiadomoœæ: wiem, czego nie wiem; rozumiem, czego nie rozumiem... Podrêcznik do drugiej klasy sk³ada siê z piêciu rozdzia³ów, w których znajdziecie w ca³oœci lub jako starannie wybrane fragmenty arcydzie³a literatury polskiej i œwiatowej, a tak e reprodukcje wybitnych dzie³ malarskich. Jak zawsze, chodzi o to, by teksty te autentycznie przeczytaæ i rzetelnie przedyskutowaæ. Wasze bêdzie tylko to, co sami poznacie, prze yjecie i nazwiecie. Nie szukajcie wiêc w naszej ksi¹ ce opowieœci o literaturze, ale tego, co literatura opowiada o nas, ludziach i o naszych sprawach. Proponujemy jednak równoczeœnie, abyœcie dla lepszej orientacji i porz¹dku systematyzowali narastaj¹c¹ wiedzê o kulturze. Temu s³u y g³ównie zadanie pierwsze spoœród umieszczonych na koñcu podrêcznika. Pragniemy jeszcze zaznaczyæ, e kumulacji ludzkich niepokojów zwi¹zanych z problemami wolnoœci w tym podrêczniku szukaæ trzeba w czêœci 4. Rangê wielkich kulturowych figur pozwalaj¹cych porozumiewaæ siê na temat wolnoœci pe³ni¹ tu bohaterowie wybranego przez nas fragmentu powieœci Fiodora Dostojewskiego. Bez nich nasz podrêcznik nie mia³by swego kulminacyjnego punktu, ale lepiej, byœcie od razu wiedzieli, e tekst Dostojewskiego jest bardzo trudny tak e dla doros³ych. Mo ecie podj¹æ próbê zmierzenia siê z nim, ale nie musicie. To jest szansa dla intelektualnie zuchwa³ych. Na koniec mo emy tylko wyraziæ najszczersze yczenie: aby praca z naszym podrêcznikiem dostarczy³a Wam tylu emocji, ile nam tworzenie go. Powodzenia! 4 Autorzy
Na wielkim targu wiata... Czê æ 1. Quentin Massys [Metsys] (1466-15) malarz niderlandzki, który w swej twórczo ci inspirowa³ siê w³oskim renesansem. Tytu³ obrazu, którego fragment przedstawiamy na planszy, w innym t³umaczeniu brzmi Lichwiarz i jego ona. 5 Quentin Massys, Bankier i jego ona detal (1514), Luwr, Pary, fot. BE&W.
Zadania wstêpne 1. W jednym z prasowych artyku³ów (Z³odzieje dobrych serc, Wprost, nr 36 z 9 wrzeœnia 01) czytamy: Nazajutrz po zalaniu pierwszych miejscowoœci w Ma³opolsce na ulicach odzi pojawili siê wolontariusze zbieraj¹cy datki dla powodzian. Dzieñ wczeœniej jak zauwa yli dziennikarze lokalnej prasy ci sami ludzie kwestowali na rzecz dzieci cierpi¹cych na raka, pora enie mózgowe b¹dÿ mieszkaj¹cych w domach dziecka. Gdy powódÿ siê skoñczy³a, ponownie zaczêli zachêcaæ przechodniów do wsparcia chorych i ubogich. Podobnie dzieje siê w innych miastach, zw³aszcza tych wiêkszych. Na nasze ulice i dworce ka dego dnia wychodzi coraz wiêcej osób wy³udzaj¹cych pieni¹dze pod pozorem pomagania chorym. Nie sposób ich odró niæ od tych, którzy rzeczywiœcie zbieraj¹ na szczytny cel. Oszustom sprzyjaj¹ przestarza³e i niejasne przepisy. W odwo³aniu do w³asnych obserwacji i wiedzy poddajcie klasowej dyskusji nastêpuj¹ce aspekty sygnalizowanego w cytowanym tekœcie zjawiska: rodzaje sytuacji losowych, które bywaj¹ wykorzystywane przez z³odziei ludzkich serc ; okolicznoœci, które sprzyjaj¹ uprawianiu sygnalizowanego w tekœcie procederu; konsekwencje omawianego zjawiska w wymiarze spo³ecznym i indywidualnym; warunki wiarygodnoœci rozmaitych akcji charytatywnych; dewaluacja cierpienia wystawianego na widok publiczny (jak najlepiej sprzedaæ cierpienie); problem komercjalizacji innych wartoœci buduj¹cych cz³owieczeñstwo mi- ³oœæ, intymnoœæ, wstyd... (por. programy telewizyjne z cyklu talk show); mo liwe sposoby ochrony ludzkiej godnoœci i pielêgnowania ludzkiego mi³osierdzia w kontekœcie omawianych kwestii. 6
Pieni¹dze, ach, pieni¹dze! Molier Sk¹piec (fragmenty) EAST NEWS AKT I SCENA TRZECIA Harpagon, Strza³ka HARPAGON: Precz mi st¹d zaraz, w tej chwili, bez t³umaczeñ! Dalej, zabieraæ mi siê z domu, ty arcyhultaju, ty urodzony wisielcze! STRZA KA (na stronie): Nie widzia³em w yciu takiej z³ej bestii jak ten przeklêty starzec! Doprawdy, myœlê czasem, e on ma diab³a w sobie. HARPAGON: Mruczysz jeszcze? STRZA KA: Za co mnie pan wygania? HARPAGON: Bêdziesz siê pyta³, za co, obwiesiu jeden? Umykaj czym prêdzej, bo ciê ubijê na miejscu! STRZA KA: Có ja zrobi³em? HARPAGON: To zrobi³eœ, e chcê, abyœ siê wynosi³. STRZA KA: Mój pan, a syn pañski, kaza³ mi tu czekaæ. HARPAGON: To idÿ, czekaj na ulicy, a nie stercz mi w domu jak szyldwach 1 na warcie, aby podpatrywaæ, co siê dzieje, i ci¹gn¹æ ze wszystkiego korzyœci. Nie chcê mieæ bez ustanku pod nosem szpiega, zdrajcy, którego przeklête oczy œledz¹ wci¹, co robiê, 1. szyldwach zob. objaœnienie na s. 173. Molier (1622-1673) w istocie nazywa³ siê Jean Baptiste Poquelin [czyt. a ~ batist pokelệ], uchodzi za najwybitniejszego komediopisarza francuskiego. By³ te dyrektorem teatru, re yserem i aktorem. W cyklu To lubiê! proponowano lekturê fragmentu jego sztuki Don Juan, czyli Kamienny Goœæ w kl. III gimnazjum, a w kl. I liceum lekturê fragmentów sztuki Mieszczanin szlachcicem. po eraj¹ wszystko, co posiadam, i myszkuj¹ na wsze strony, czyby siê nie uda³o czegoœ z³asowaæ. STRZA KA: Jak e pan chcesz, u diab³a, aby panu mo - na by³o coœ z³asowaæ? Jakim cudem tego dokazaæ, skoro wszystko zamykasz pod kluczem i stoisz na stra y we dnie jak i w nocy? HARPAGON: Bêdê zamyka³, co mi siê podoba, i sta³ na stra y, ile tylko zechcê. Patrzcie mi wœcibskich, którzy czuwaj¹ nad ka dym moim krokiem! (po cichu na stronie) Dr ê ca³y, czy on nie domyœla siê czegoœ o moich pieni¹dzach. (g³oœno) Ty mo e by³byœ zdolny rozsiewaæ plotki, e ja mam schowane pieni¹dze? STRZA KA: Pan ma schowane pieni¹dze? HARPAGON: Nie, ³otrze, nie mówiê tego wcale. (po cichu) To mo na oszaleæ! Pytam, ot tak, czy nie puszczasz takich bajeczek, aby mi na z³oœæ zrobiæ? STRZA KA: Ech, có komu na tym zale y, czy pan masz, czy nie masz? Dla nas to wychodzi na jedno i to samo. HARPAGON (zamierzaj¹c siê, aby mu daæ policzek): Bêdziesz mêdrkowa³? Ja ci to mêdrkowanie prêdko wybijê z g³owy! Zabieraj siê; ostatni raz powiadam. STRZA KA: Dobrze wiêc: zabieram siê. HARPAGON: Czekaj: nie wynosisz czego z domu? STRZA KA: Et! có bym móg³ st¹d wynieœæ? HARPAGON: ChodŸ, chodÿ tutaj, niech zobaczê. Poka rêce. STRZA KA: Oto. HARPAGON: Drugie. STRZA KA: Drugie? HARPAGON: Tak. STRZA KA: Oto. HARPAGON (wskazuj¹c na spodnie Strza³ki): Nic tutaj nie schowa³eœ? STRZA KA: Niech e pan zobaczy. 7
HARPAGON (obmacuj¹c spodnie Strza³ki): Te szerokie hajdawery, to jakby stworzone na magazyny z³odziejskie. Bardzo bym rad, aby kogo zaprowadzi³y na szubienicê. STRZA KA (na stronie): Ach, jak e taki cz³owiek wart by³by swego losu i z jak¹ radoœci¹ okrad³bym go naprawdê! HARPAGON: Hê? STRZA KA: Co? HARPAGON: Co ty mówisz o okradzeniu? STRZA KA: Mówiê, e mo e pan wszystko przetrz¹sn¹æ, aby siê przekonaæ, czy go nie okrad³em. HARPAGON: W³aœnie, w³aœnie. (Harpagon przetrz¹sa kieszenie Strza³ki) STRZA KA (na stronie): Niechaj zaraza wygniecie sk¹pstwo i dusigroszów. HARPAGON: Hê? Co powiadasz? STRZA KA: Co powiadam? HARPAGON: Tak; co tam mruczysz o sk¹pstwie i dusigroszach? STRZA KA: Mówiê, eby zaraza wygniot³a sk¹pstwo i dusigroszów. HARPAGON: O kim e to chcesz mówiæ? STRZA KA: O dusigroszach. HARPAGON: Któ to ci dusigrosze? STRZA KA: Obrzydliwcy i brudasy. HARPAGON: Ale kogo przez to rozumiesz? STRZA KA: Có siê pan o to tak troszczy? HARPAGON: Bo mi siê podoba. STRZA KA: Myœli pan, e chcia³em mówiæ o panu? HARPAGON: Myœlê, co myœlê; ale chcê, abyœ powiedzia³, do kogoœ to mówi³. STRZA KA: Mówi³em... mówi³em do mojej czapki. HARPAGON: Ej e, bo ja przemówiê do twojego grzbietu. STRZA KA: Zabroni mi pan wymyœlaæ na sk¹pców? HARPAGON: Nie; ale zabroniê odpowiadaæ i byæ zuchwa³ym. Milczeæ! STRZA KA: Nie wymieni³em nikogo. HARPAGON: Piœnij jeszcze, a koœci ci po³amiê. STRZA KA: Uderz w stó³... HARPAGON: Nie zmilczysz? STRZA KA: Niech stracê. HARPAGON: Ej! ej! STRZA KA (pokazuje Harpagonowi jeszcze jedn¹ kieszeñ): O, jeszcze jedna: czyœ pan zadowolony? HARPAGON: Dalej, oddaj bez obszukiwania. STRZA KA: Co? HARPAGON: To, co wzi¹³eœ. STRZA KA: Nic nie wzi¹³em. HARPAGON: Z pewnoœci¹? STRZA KA: Z pewnoœci¹. HARPAGON: No to z Panem Bogiem. Ruszaj do wszystkich diab³ów. STRZA KA (na stronie): adna odprawa, dajê s³owo! HARPAGON: Odpowiesz za to przed swoim sumieniem. AKT II SCENA PIERWSZA Kleant, Strza³ka KLEANT: A niegodziwcze! gdzie eœ ty siê wa³êsa³? Czy nie kaza³em... STRZA KA: Tak, panie; mia³em te zamiar oczekiwaæ pana niewzruszenie; ale ojciec pañski, jak wiadomo, cz³owiek nieodznaczaj¹cy siê zbytni¹ uprzejmoœci¹, przemoc¹ wygna³ mnie z domu. Dobrze, em kijów przy tym nie oberwa³. KLEANT: Jak stoj¹ sprawy? Rzecz nagli bardziej ni kiedy; od czasu, jakeœmy siê rozstali, odkry³em, i w³asny ojciec jest mym wspó³zawodnikiem. STRZA KA: Ojciec zakochany? KLEANT: Tak; i ledwie uda³o mi siê ukryæ pomieszanie, o jakie przyprawi³a mnie ta wiadomoœæ. STRZA KA: Jemu wpad³o do g³owy siê zakochaæ! Czy diabe³ go opêta³? Czy on sobie arty stroi? Albo mi³oœæ jest dla takich jak on? KLEANT: Trzeba by³o, za moje grzechy, aby go nawiedzi³a i ta namiêtnoœæ! STRZA KA: Ale po có w takim razie kryje siê pan przed nim ze sw¹ mi³oœci¹? 8
KLEANT: Aby nie budziæ podejrzeñ i w danym razie ³atwiej przeszkodziæ temu ma³ eñstwu. Jak¹ odpowiedÿ przynosisz? STRZA KA: Mój Bo e, panie, po yczaæ to wielka bieda. Dziwne rzeczy musi przejœæ, kto, jak pan, zniewolony jest oddaæ siê w ³apy lichwiarzy. KLEANT: Zatem nic z interesu? STRZA KA: Za pozwoleniem. Imæ Simon, faktor 1, którego nam polecono, cz³owiek ruchliwy i bardzo oddany, mówi, e na g³owie by stan¹³ dla pana, i zapewnia, e sama fizjonomia pañska usposobi³a go jak naj yczliwiej. KLEANT: Dostanê zatem te piêtnaœcie tysiêcy? STRZA KA: Owszem; ale pod paroma waruneczkami, które trzeba bêdzie przyj¹æ, je eli rzecz ma przyjœæ do skutku. KLEANT: Czy zaprowadzi³ ciê do osoby, która ma daæ tê kwotê? STRZA KA: Có znowu! To nie jest takie proste. Ten cz³owiek jeszcze wiêcej od pana stara siê, aby pozostaæ w ukryciu; nie ma pan pojêcia, co to za tajemnica! Chce, aby nazwisko jego by³o zupe³nie nieznane; dziœ ma siê spotkaæ z panem w wynajêtym mieszkaniu, aby siê dowiedzieæ o pañskim maj¹tku i stosunkach rodzinnych. Nie w¹tpiê, e samo nazwisko ojca usunie wszelkie trudnoœci. KLEANT: Zw³aszcza wobec œmierci matki, której schedy nikt nie mo e mi odebraæ. STRZA KA: Oto parê punktów, które sam podyktowa³ poœrednikowi, aby ten znowu zakomunikowa³ je panu przed rozpoczêciem uk³adów: Przypuœciwszy, e wierzyciel znajdzie dostateczne zabezpieczenie i e osoba zaci¹gaj¹ca po yczkê jest pe³noletnia, z rodziny posiadaj¹cej maj¹tek znaczny, pewny, niezachwiany, czysty i wolny od wszelkiego obci¹- enia, spisze siê wyraÿn¹ i szczegó³ow¹ umowê przed rejentem. Rejent ten ma byæ cz³owiekiem ze wszech miar nieposzlakowanym, wybranym w tym celu przez wierzyciela, w jego bowiem interesie le y 1. faktor tu: poœrednik w ró nych sprawach, który stara siê doprowadziæ do jakiejœ ugody. 40 przede wszystkim, aby akt sporz¹dzono bez zarzutu. KLEANT: Bardzo s³usznie. STRZA KA: Aby nie obci¹ aæ sumienia adnym skrupu³em, wierzyciel ¹da od swoich pieniêdzy jedynie jednego denara od oœmnastu. KLEANT: Jeden od oœmnastu? Tam do kata! To jakiœ porz¹dny cz³owiek. Na to nie ma powodu siê aliæ. STRZA KA: To prawda. Ale poniewa nie rozporz¹dza pomienion¹ sum¹ i, aby ni¹ wygodziæ, zmuszony jest po yczyæ j¹ od kogo innego z procentem jednego denara od piêciu, d³u nik zmuszony bêdzie pokryæ koszta tego procentu, niezale nie od procentu w³aœciwego, zwa ywszy, e jedynie dla jego dogodnoœci bezpoœredni wierzyciel okazuje gotowoœæ zaci¹gniêcia tej po yczki. KLEANT: Co u diab³a! to yd, czy Turek jaki! Ale to wiêcej ni dwadzieœcia piêæ od stu! STRZA KA: W samej rzeczy; to samo i ja powiedzia- ³em. Musi siê pan zastanowiæ. KLEANT: Có tu siê zastanawiaæ? Trzeba mi pieniêdzy i muszê zgodziæ siê na wszystko. STRZA KA: Tak¹ te da³em odpowiedÿ. KLEANT: Czy jeszcze coœ wiêcej? STRZA KA: Ju tylko jeden punkcik. Z ¹danych piêtnastu tysiêcy franków po yczaj¹cy dostarczy w gotowiÿnie jedynie dwanaœcie, w miejsce zaœ pozosta³ej kwoty osoba zaci¹gaj¹ca po yczkê przyjmie sprzêty, ubrania i kosztownoœci, których spis siê do³¹cza, a które wierzyciel obliczy³ wedle najlepszej wiary, po mo liwie najni szej cenie. KLEANT: Có to ma znaczyæ? STRZA KA: Niech pan pos³ucha spisu. Po pierwsze, ³ó ko z bardzo kunsztownie haftowanymi zas³onami z sukna oliwkowego koloru; do tego szeœæ takich e krzese³ i kapa na ³ó ko; wszystko w bardzo dobrym stanie, podbite jedwabn¹ czerwono-niebiesk¹ taft¹. Nadto baldachim nad ³ó ko ró owy, z czystej we³ny, z jedwabnymi frêdzlami. KLEANT: Có ja mam pocz¹æ z tym wszystkim? STRZA KA: Niech pan czeka. Nadto dywan œcienny, przedstawiaj¹cy umizgi Jowisza. Nadto stó³ orze- 9
40 chowy o dwunastu krêconych nogach, rozci¹gany, wraz z odpowiedni¹ iloœci¹ krzese³. KLEANT: A có mnie, u diab³a... STRZA KA: Niech pan bêdzie cierpliwy. Nadto trzy muszkiety wyk³adane per³ow¹ macic¹, wraz z podpórkami. Nadto piec ceglany z dwoma alembikami i trzema zbiornikami, bardzo u yteczny dla amatorów destylacji. KLEANT: Diabli mnie bior¹! STRZA KA: Powoli. Nadto lutnia boloñska, posiadaj¹ca wszystkie lub prawie wszystkie struny. Nadto warcabnica z figurami oraz gra w g¹skê, zabawy stanowi¹ce bardzo mi³e zajêcie w chwilach wywczasu. Nadto skóra jaszczurza, pó³czwartej stopy d³uga, wypchana sianem; osobliwoœæ bardzo zdobi¹ca pokój, gdy siê j¹ zawiesi u powa³y. Wszystkie wymienione przedmioty, ³¹cznie warte miêdzy braæmi wiêcej ni cztery tysi¹ce piêæset franków, oddaje siê przez szczególn¹ wzglêdnoœæ za sumê tysi¹ca talarów. KLEANT: Niech e go zaraza zdusi razem z jego wzglêdnoœci¹, tego ³otra, oprawcê! S³ysza³ kto kiedy o tak bezecnej lichwie! Nie doœæ mu straszliwego procentu, jaki ze mnie wyciska, ale e chce mi jeszcze wmuszaæ za trzy tysi¹ce franków stare rupiecie, zebrane diabe³ wie sk¹d? Ani dwustu talarów za to nie dostanê, a jednak trzeba mi siê zgodziæ na wszystko, co zechce. W moim po³o eniu do wszystkiego mo e mnie przymusiæ: wie dobrze ten ³otr, e mam nó na gardle! [...] Oto, dok¹d prowadzi m³odych ludzi przeklête sk¹pstwo ojców; niech e siê potem ktoœ dziwi, e im ycz¹ najrychlejszej œmierci! STRZA KA: Trzeba przyznaæ, e ojciec potrafi³by swoim ohydnym sk¹pstwem oburzyæ najspokojniejszego cz³eka. Nikt mi, Bogu dziêki, nie mo e zarzuciæ, abym sympatyzowa³ z szubienic¹; poœród moich kolegów, którzy nie bardzo przebieraj¹ w rzemios- ³ach, zawsze umiem siê przyzwoicie wywin¹æ z ka - dej sztuczki pachn¹cej choæ trochê stryczkiem; ale muszê przyznaæ, e ten stary postêpowaniem swoim budzi we mnie szalon¹ pokusê, aby go okraœæ; 40 mniemam, i taka kradzie by³aby naprawdê chwalebnym uczynkiem. KLEANT: Daj no mi tê notatkê; przejrzê jeszcze. SCENA DRUGA Harpagon, Simon, Kleant i Strza³ka w g³êbi sceny SIMON: Tak, panie; to m³ody cz³owiek, któremu gwa³tem potrzeba pieniêdzy; znajduje siê w tego rodzaju po³o eniu, e godzi siê na wszystkie warunki. HARPAGON: Ale czy myœlisz, Simonie, e nie ma adnego ryzyka? Znasz jego nazwisko, stosunki, rodzinê? SIMON: Nie. Dok³adnych wiadomoœci nie móg³bym udzieliæ; wszed³em z nim w stycznoœæ jedynie przypadkiem; ale on sam dostarczy panu wyjaœnieñ. S³u ¹cy upewnia³ mnie, e pan bêdzie zupe³nie zadowolony. Wszystko, co móg³bym powiedzieæ, to i pochodzi z rodziny bardzo bogatej, matka ju nie yje, gotów zaœ jest zobowi¹zaæ siê, je eli pan zechce, i ojciec umrze przed up³ywem oœmiu miesiêcy. HARPAGON: Hm, to by ju coœ by³o. Mi³oœæ chrzeœcijañska, Simonie, nakazuje wygodziæ bliÿnim, skoro to w naszej mocy. SIMON: Rozumie siê. STRZA KA (po cichu do Kleanta, poznaj¹c Simona): Co to mo e znaczyæ, przecie to nasz Simon rozmawia z pañskim ojcem? KLEANT (po cichu do Strza³ki): Mo e mu ktoœ powiedzia³, kto jestem? Czy byœ ty mnie zdradzi³? SIMON (do Kleanta i Strza³ki): Oho, tak wam by³o pilno! Któ panom powiedzia³, e to tutaj? (do Harpagona) Niech mi pan wierzy, to nie ja wyjawi³em im pañskie nazwisko i mieszkanie; ale jak s¹dzê, nie sta³o siê adne nieszczêœcie; ci panowie s¹ dyskretni, mo ecie siê wiêc porozumieæ i tutaj. HARPAGON: Jak to? SIMON (wskazuj¹c Kleanta): Oto w³aœnie osoba, która pragnie u pana po yczyæ owe piêtnaœcie tysiêcy. HARPAGON: Jak to, obwiesiu! to ty siê puszczasz na takie niecne sposoby? KLEANT: Jak to, ojcze! to ty siê plugawisz tak haniebnym rzemios³em? (Simon ucieka, Strza³ka chowa siê)
Hieronim Bosch, mieræ sk¹pca (ok. 1490), National Gallery of Art, Waszyngton. Harpagon, Kleant HARPAGON: Wiêc to ty chcesz siê zrujnowaæ tak niegodziwymi po yczkami? KLEANT: Wiêc to ty starasz siê wzbogaciæ tak zbrodnicz¹ lichw¹? HARPAGON: Ty miesz jeszcze po tym stawaæ tu przede mn¹! KLEANT: A ty, ojcze, miesz jeszcze pokazaæ siê oczom ludzkim? HARPAGON: Nie wstydzisz siê, powiedz, grzêzn¹æ w takich ³ajdactwach, brn¹æ w straszliw¹ rozrzutno æ i trwoniæ haniebnie maj¹tek, z trudem uzbierany przez rodziców? KLEANT: Czy ojciec siê nie rumieni poni aæ sw¹ godno æ tego rodzaju rzemios³em? Po wiêcaæ honor i dobre imiê nienasyconej ¹dzy zbijania talarów? Zdzierstwem swoim przewy szaæ niegodziwe sztuczki, wymy lone kiedykolwiek przez najs³ynniejszych lichwiarzy? HARPAGON: Precz z moich oczu, ³otrze! Precz z moich oczu! KLEANT: Kto jest wiêkszym zbrodniarzem wed³ug ciebie, ojcze: czy ten, kto drogo nabywa pieni¹dze, których potrzebuje, czy ten, kto kradnie pieni¹dze, nie maj¹c ich na co u yæ? HARPAGON: Ruszaj st¹d, mówiê, nie doprowadzaj mnie do ostateczno ci. (sam) Swoj¹ drog¹, sam rad jestem z tego spotkania; to dla mnie przestroga, abym bardziej ni kiedy mia³ oko na jego czynno ci. BE&W SCENA TRZECIA Molier, Sk¹piec. Komedia w piêciu aktach (fragmenty), T³um. i opracowanie: Tadeusz eleñski Boy. Tekst wed³ug wydania: BN II/6, Ossolineum, Wroc³aw-Warszawa-Kraków-Gdañsk 1974. Hieronim Bosch (ok. 1453-1516) malarz flamandzki genialny kaznodzieja dla jednych, ob³¹kany heretyk dla innych. Jego twórczo æ wymyka siê wszelkim jednoznacznym klasyfikacjom i jak przyznaj¹ badacze trudno przypisaæ j¹ okre lonej tradycji malarskiej. Krytycy zwracaj¹ uwagê przede wszystkim na nieokie³znan¹ fantazjê Boscha, wyra aj¹c¹ siê w niepokoj¹cych, groteskowych wizjach, a tak e na pasjê moralizatorsk¹ flamandzkiego mistrza, któr¹ przepojone s¹ prawie wszystkie jego dzie³a. 11
Ostrze enie przed chciwoœci¹ Wtedy ktoœ z t³umu rzek³ do Niego: Nauczycielu, powiedz mojemu bratu, eby siê podzieli³ ze mn¹ spadkiem. Lecz On mu odpowiedzia³: Cz³owieku, któ Miê ustanowi³ sêdzi¹ albo rozjemc¹ nad wami? Powiedzia³ te do nich: Uwa ajcie i strze cie siê wszelkiej chciwoœci, bo nawet gdy ktoœ op³ywa [we wszystko], ycie jego nie jest zale ne od jego mienia. I opowiedzia³ im przypowieœæ: «Pewnemu zamo nemu cz³owiekowi dobrze obrodzi³o pole. I rozwa a³ sam w sobie: Co tu pocz¹æ? Nie mam gdzie pomieœciæ moich zbiorów. l rzek³: Tak zrobiê: zburzê moje spichlerze, a pobudujê wiêksze i tam zgromadzê ca³e zbo e i moje dobra. I powiem sobie: Masz wielkie zasoby dóbr, na d³ugie lata z³o one, odpoczywaj, jedz, pij i u ywaj! Lecz Bóg rzek³ do niego: G³upcze, jeszcze tej nocy za ¹daj¹ twojej duszy od ciebie, komu wiêc przypadnie to, coœ przygotowa³? Tak dzieje siê z ka dym, kto skarby gromadzi dla siebie, a nie jest bogaty przed Bogiem». Rembrandt van Rijn (1606-1669) czyt. wan ri:n holenderski malarz, jeden z najwybitniejszych na œwiecie. By³ synem m³ynarza, ale sam wola³ zaj¹æ siê sztuk¹. Wczeœnie debiutowa³ i niemal od razu zdoby³ wielkie uznanie. Malowa³ chêtnie sceny biblijne i mitologiczne. Zas³yn¹³ równie jako twórca ponad 50 autoportretów, które daj¹ œwiadectwo jego artystycznej ewolucji i psychicznych przeobra eñ. By³ œwiadkiem œmierci najbli szych mu osób: ony Saskii, ukochanej Hendrickje, syna Tytusa. Prowadzi³ wystawny tryb ycia, który ostatecznie doprowadzi³ go do bankructwa. W cyklu To lubiê! prezentowano jego obraz Powrót syna marnotrawnego w podrêczniku do kl. szóstej szko³y podstawowej, Pejza z mi³osiernym Samarytaninem w kl. I gimnazjum, Ofiarowanie Izaaka w kl. I liceum. EAST NEWS Tekst wed³ug: Pismo Œwiête Starego i Nowego Testamentu, [ k 12, 13-21], Wydawnictwo Pallotinum, Poznañ 1991. Rembrandt van Rijn, Przypowieœæ o niem¹drym bogaczu (1627), Gemäldegalerie, Berlin. 12
Piotr Skarga Kazania sejmowe Kazanie ósme. O szóstej chorobie Rzeczypospolitej, która jest dla grzechów jawnych i niekarnoœci ich (fragment) * domy potrzebnych potrzebuj¹cych po yczki. Warto zaznaczyæ, i Skarga zas³u y³ siê przy zak³adaniu banków pobo noœci, udzielaj¹cych m.in. niskoprocentowych po yczek. * Skarga streszcza tu dwa fragmenty z Proroctwa Jeremiasza (oznaczone na marginesie). Odnoœnik do Proroctwa Amosa jest ozdobnikiem erudycyjnym. * utratami marnotrawstwem. * panosza w póÿnym œredniowieczu cz³onek ni - szego rycerstwa; panosze s³abi ekonomicznie i spo³ecznie nie uformowali w³asnego stanu. Wiêkszoœæ ich spad³a do rzêdu ch³opów; pod koniec XVI w. praktycznie nie istnieli. A lichwy i z³e nabywania majêtnoœci jako siê rozmno y³y? S¹ ludzie, którzy wszytkie ydy przechodz¹: dziesiêæ i dwadzieœcia, i trzydzieœci od sta bior¹. I gubi¹ domy potrzebnych*, i prawie je po eraj¹, a nic z mi³osierdzia nad nêdznym nie uczyni¹. O co siê P[an] Bóg wielce gniewa i srodze takich kradzie nych i rozbójnych zysków zakaza³. akomstwo u wszystkich mówi Prorok na g³owie, od ma³ego do wielkiego pocz¹wszy; wszyscy siê æwicz¹ w z³ym nabywaniu i ³akomym zbieraniu*. aden siê pieniêdzmi, których nigdy wiêcej w Polszcze nie by³o, nie nasyci. Nikt nie mówi: dosyæ mam. Ka dy przyczyniæ chce, choæ mu zbywa. Jedni, aby chowali i za bogi pieni¹dze mieli. Drudzy, aby hardoœci swej i wynios³oœci utratami* i pró noœciami dosyæ czynili. O Bo e mój, jakie zbytki w to siê królestwo wnios³y, które mi³osierdzie wszytko wypêdzi³y! Pocz¹wszy od ma³ych a do wielkich, wszyscy miernoœæ œwiêt¹ i proste u ywanie opuœcili i onym staropolskim a o³nierskim yciem wzgardzili. Ka dy chce wino piæ. Ju nie tylo woda, na którejeœmy przestawali, ale i piwo niezdrowe m³odym i zdrowym. Jedn¹ na dzieñ kwart¹ wina do roku sto z³otych blisko utraci. Rzadki panosz¹* bez 7. Lichwy srogie. Levit. 25 [36]. Deut. 23 [19]. 8. akomstwo. Jerem. 6 [13] et 8 []. Amos 9 [1]. 9. Zbytki i z³e u ywanie dostatków. Piotr Skarga, w³aœc. Piotr Powêski (1536-1612) pisarz i kaznodzieja królewski, jezuita. Zas³yn¹³ jako arliwy obroñca papiestwa i wiary katolickiej, odgrywaj¹c czo³ow¹ rolê w zwalczaniu reformacji w Polsce. Ogromn¹ popularnoœci¹ cieszy³y siê jego ywoty œwiêtych (1579), tak e w jakiejœ mierze przystosowane do aktualnych potrzeb kontrreformacji (ka da z postaci prezentowana by³a jako przeciwna dzisiejszym heretykom ). Skarga piastowa³ wiele znacz¹cych godnoœci i funkcji by³ pierwszym rektorem za³o onej przez króla Stefana Batorego Akademii Wileñskiej, nastêpnie prze³o onym jezuitów w Krakowie (w tym mieœcie za³o y³ kilka bractw nios¹cych pomoc ubogim, a tak e w ramach walki z lichw¹ Komorê Potrzebnych udzielaj¹c¹ bezprocentowych po yczek pod zastaw), wreszcie przez dwadzieœcia cztery lata, a do œmierci kaznodziej¹ króla Zygmunta III Wazy. W swych Kazaniach sejmowych (1597), które, nawiasem mówi¹c, wcale nie by³y wyg³aszane na sejmie, zawar³ nie tylko potêpienie szlacheckich przywar i wystêpków oraz liczne wskazówki moralne, ale i ca³y program polityczny naprawy kraju. Dzie³o wype³nione iœcie biblijnymi przepowiedniami zag³ady Rzeczypospolitej odkryto na nowo w XIX w. Mickiewicz uzna³ Kazania sejmowe za dowód daru proroczego ich autora; ju jako m³ody ch³opiec rozczytywa³ siê w nich Jan Matejko. 13
* poszostnych koni szóstki koni. * kotczych powozów, karet. * pierznicy je d ¹cy na poduszkach z pierza. * ferety sprz¹czki, ozdoby ze z³otej blaszki. * co wzi¹æ z poborów i dochodów pospolitych by³y one czêsto rozgrabiane przez niesumiennych poborców. * dla okaza³oœci i pychy Skarga ma tu na myœli u- trzymywanie prywatnych wojsk przez magnateriê. Oddzia³y te, nieraz bardzo liczne, s³u y³y nie tylko do parady czy wystêpowania na sejmie, ale i do prowadzenia wojen domowych, czêsto bardzo krwawych i d³ugotrwa³ych. * rêce swoje ma ¹ kalaj¹ je grabie ¹ grosza publicznego. * po³owica z ubogich kmiotków i mieszczan Skarga ma na myœli po³owê podatków p³aconych przez plebejuszy na rzecz skarbu pañstwa. 14 jedwabiów, bez poszostnych koni*, bez kilkanaœcie pacho³ków i barwy jedwabnej, bez kolebek i strojnych obitych kotczych* jeÿdziæ nie chc¹. Ju siod³a tylo woÿnicze zosta³y. W wozie koñ za kilaset z³otych. Z jazdy szlacheckiej stali siê wozownicy, podusznicy, pierznicy*; z ³ó kami, z pierzynkami jad¹. Zbrojny i jezdny pacho³ek zgin¹³, i si³a mêska rozkoszami struchla³a. Bia³eg³owy tak w ubiorach i strojach swoich przebra³y, i koñca utratom nie masz. Na jedwabie, z³otog³owy, ogony i ferety*, i karety utrat nie przeliczysz. Na pó³miski i liczbê niezwyczajn¹ potraw musi stawaæ, byle siê pokazaæ, a marnoœci czci i s³awy ludzkiej, która za nic nie stoi, nabywaæ. A mi³osierdzie zginê³o i ku Rzeczypospolitej. Nikt w takim dostatku zamków i murów nie opatruje. Wszytka Rzeczpospolita uboga, domy tylo pojedyncze bogate. Nie masz czym przykryæ tego, co ojcowie dla obrony pobudowali. Nie masz pieniêdzy na o³nierza, na sypanie wa³ów, na dzia³a i prochy, na opatrzenie twierdzej. Nie masz na koœcio³y, na ubogie i nêdzne poddane, i na inne potrzeby pobo ne i zbawienne. Wszytko na zbytkach i sprosnych utratach ginie i w chlewach zostaje. I tak siê na nas uiszcz¹ przyczyny zguby sodomskiej, o której Prorok mówi: Ta by³a z³oœæ Sodomska: hardoœæ, nasycenie chleba i dostatek, i pró nowanie, a i z rêki do nêdznego i ubogiego nie œci¹gnêli. O sprosna Sodomo, z utratami i pró - nowaniem, i zbytkiem twoim, i z okrucieñstwem twoim na poddane i niedostateczne. Jako siê rych³o zapaœæ i ogniem zgin¹æ mo esz? Nikt z serca Rzeczyposp[olitej] nie mi³uje. Taki siê peculatus, to jest kradzie dóbr pospolitych w tym Królestwie zamno y³a, i ludzie o to ledwie jakie sumnienie maj¹. Gdy jest co wzi¹æ z poborów i dochodów pospolitych*, to nasmaczniejsza kradzie, o któr¹ siê i karania adnego baæ nie potrzeba. A gdy co dla dobrego pospolitego uczyniæ, wnet ciê ko i trudno, i nie masz. Lecz dla pompy i sejmów, i o³nierzów, i hajduków, i pomsty nieprzyjació³, i dla okaza³oœci i pychy*, by i wioskami przyp³aciæ, tedy byæ musi. Gdy skarb pospolity piastuj¹, o Bo e, jako rêce swoje ma ¹*, i ledwiej po³owica z ubogich kmiotków i mieszczan* na opatrzenie pospolite dochodzi. Takie niewstydliwe i niemi³osierne ojczyzny i matki mi³ej ob³upienie Miêkkoœæ i rozkosz szlachty. Jazda zginê³a.. Mi³osierdzie i dobre uczynki zginê³y. Uboga Rzeczypospo[lita], domy tylko bogate. Sodoma zbytki i dostatkiem zginê³a. Ezec. 16 [49]. Niemi³oœæ i niechuæ wszystkich ku Rzeczypospolitej. Utraty pró ne.
* okowy kajdany. * po on¹ pogoni¹. * zbrodniów zbrodniarzy (od rzeczownika: zbrodzieñ). * narzekalniczek p³aczek, które za op³at¹ wynajmowano na pogrzeb. nast¹pi³o. Nie masz, jako œwiadomi powiadaj¹, adnej tak nieszczêœliwej Rzeczypospolitej, która by mniej przyjaÿni u swoich dzieci i synów mia³a, jako ta nasza. [...] Bych by³ Jeremijaszem, wzi¹³bych pêta na nogi i okowy*, i ³añcuch na szyjê i wo³a³bych na was grzeszne, jako on wo³a³: Tak spêtaj¹ pany i po on¹* jako barany w cudze strony. I ukaza³bych zbutwia³¹ i zgnojon¹ sukni¹, któr¹ trzasn¹wszy, gdyby siê w perzyny rozlecia³a, mówi³bych do was: Tak siê popsuje i w niwecz obróci, i w dym a w perzynê pójdzie chwa- ³a wasza i wszytki dostatki i majêtnoœci wasze. I wzi¹wszy garniec gliniany, a zwo³awszy was wszytkich uderzy³bych go mocno o œcianê w oczach waszych, mówi¹c: Tak was pogruchocê, mówi Pan Bóg, jako ten garniec, którego skorupki spoiæ siê i naprawiæ nie mog¹. I wo³a³bych jako i on, p³acz¹c: Kto g³owie mojej doda wody i Ÿrzód³o ³ez oczom moim, abych we dnie i w nocy op³aka³ pobite ojczyzny i narodu mego? Uciek³bych na pustyni¹ i odbie a³bych ludu mego, bo wszyscy wyrodkowie (jakoby nie onych dobrych ojców synowie) i skupienie zbrodniów*. Wyci¹gnêli jêzyk swój jako ³uk k³amstwa a nieprawdy. Strze siê ka dy brata swego i nadzieje w nim nie miej: w uœciech maj¹ pokój a tajemnie sid³a podk³adaj¹. Dlatego mówi Pan Bóg: Nakarmiê ich pio³unem i napój dam im wodê ó³ci. Zwo³ajcie narzekalniczek*, niech nad nami lamentuj¹, mówi¹c: Puszczajcie ³zy oczy nasze, i powieki nasze op³ywajcie wod¹! O jakoœmy zwojowani i wielce pohañbieni! Przysz³a œmieræ przez okna nasze, werwa³a siê w domy nasze, pobi³a przed sieni¹ dzieci i m³odzieñce po ulicach! Trupy jako gnój po polu le ¹, jako trawa za kosarzem, a nie masz tego, kto by je pogrzeba³. Jerem. 27 [2]. Thren. 1 [6]. Pêta Jeremijaszowe Zbutwia³a suknia. Jerem. 13 [1-12]. Garniec gliniany. Jere. 19 [11]. P³akanie. Jerem. 9 [1-4]. Matactwa i zdrady ludzkie, i nieufnoœci. Narzekanie prorockie. Jerem. 9 [18, 21-22]. Tekst wed³ug wydania: Piotr Skarga, Kazania sejmowe, Opracowanie: Janusz Tazbir przy wspó³udziale Miros³awa Korolki, BN I/70, Ossolineum, Wroc³aw-Warszawa-Kraków 1995. 15
Królowa Anna Jagiellonka, wdowa po Stefanie Batorym (zm. 1596). Jej obecno æ wiadczy o powi¹zaniach dynastycznych Jagiellonów i Wazów. Królewicz W³adys³aw, pó niejszy król (ur. 1595). Janusz Radziwi³³, hetman polny litewski, wyznawca kalwinizmu. Stanis³aw Stadnicki, zwany diab³em ³añcuckim, s³ynny warcho³ i pieniacz. Fot. Maciej Bronarski Jan Zamojski hetman, kanclerz wielki koronny (zm. 1605). Hipacy Pociej, metropolita kijowski. Stanis³aw Karnkowski, prymas (zm. 1603). Król Zygmunt III Waza w stroju szwedzkim, syn Katarzyny Jagiellonki (siostry królowej Anny Jagiellonki). Jan Matejko, Kazanie Skargi (1864), Zamek Królewski w Warszawie, depozyt Muzeum Narodowego w Warszawie. 16 Miko³aj Zebrzydowski, marsza³ek wielki koronny, przywódca rokoszu z lat 1606-1607.
Jan Matejko, Kazanie Skargi (1861), szkic do obrazu, Muzeum Narodowe w Warszawie. Fot. Piotr Ligier Nuncjusz papieski, Germanico Malaspina (czyt. germaniko malaspina). Jan Matejko biogram zob. ksi¹ ka do kszta³cenia kulturowo-literackiego, kl. I liceum, s. 176-178. Tam e reprodukcje obrazów: Kordecki na murach Czêstochowy..., Matka Boska na Jasnej Górze..., Rejtan upadek Polski, Konstytucja 3 maja 1791 roku, Astronom Kopernik..., Matejko maluj¹cy Kopernika..., Autoportret. Antoni Toborowicz, Piotr Skarga, rze ba, Muzeum Etnograficzne, Toruñ. Antoni Toborowicz (ur. 1941) rze biarz ludowy, rze bi g³ównie wi¹tki, postacie demonologiczne (diab³y) i ró ne figury z ycia wsi. Fot. A. Grodzicki Legat papieski, kardyna³ Enrico Gaetani (czyt. enriko gaetani). 17
Proponowany fragment Mistrza i Ma³gorzaty UWAGA! Micha³ Bu³hakow Ludzkoœæ lubi pieni¹dze t³umaczy siê w obrêbie tej czêœci podrêcznika. Obowi¹zuje jednak lektura ca³ej powieœci. * Variétés (fr.) czyt. warietẹ. Niewysoki cz³owiek o malinowym nosie przypominaj¹cym kszta³tem gruszkê, w dziurawym ó³tym meloniku, w kraciastych spodniach i w lakierkach z cholewk¹ wjecha³ na scenê Variétés * na najzwyklejszym dwuko³owym rowerze. Przy dÿwiêkach fokstrota zatoczy³ kr¹g, a potem wyda³ zwyciêski okrzyk, co spowodowa³o, e rower stan¹³ dêba. Cz³owieczek przejecha³ kawa³ek tylko na tylnym kole, potem stan¹³ na g³owie, w biegu odkrêci³ przednie ko³o i odturla³ je za kulisy, po czym kontynuowa³ podró na jednym kole, obracaj¹c peda³y rêkami. Na wysokim metalowym maszcie, u szczytu którego by³o siode³ko, wjecha³a na jednym kole pulchna blondynka w trykocie, w krótkiej, usianej srebrnymi gwiazdami spódniczce i zaczê³a jeÿdziæ w kó³ko. Cz³owiek mijaj¹c j¹ wydawa³ okrzyki powitalne i nog¹ zdejmowa³ z g³owy melonik. Wreszcie na malutkim, dziecinnym, dwuko³owym rowerku, do którego kierownicy przymocowano olbrzymi klakson samochodowy, wjecha³ oœmioletni ch³opczyk o twarzy staruszka i zacz¹³ przemykaæ siê miêdzy doros³ymi. Zrobiwszy kilka okr¹ eñ, ca³a trupa, przy nerwowym warkocie bêbna z orkiestry, podjecha³a do samej rampy i widzowie z pierwszych rzêdów odchylili siê z okrzykami Archiwum Ilustracji PWN Michai³ Afanasjewicz Bu³hakow (Bu³gakow) (1891-1940) rosyjski dramatopisarz i prozaik, znany równie jako reporter, felietonista, autor filmowych scenariuszy oraz operowych librett. Zanim bez reszty poœwiêci³ siê pisaniu, ukoñczy³ z wyró nieniem studia medyczne i przez jakiœ czas pracowa³ w zawodzie lekarza. Sukcesy na gruncie literatury nie trwa³y jednak d³ugo: sowiecka krytyka szybko okrzyknê³a go wrogiem klasowym i pisarzem neobur uazyjnym, co w praktyce oznacza³o zakaz publikacji jego utworów (od 1926 r.), osamotnienie i wegetacjê na marginesie ycia artystycznego. Niewiele zmienia³ fakt, e jeden z dramatów Bu³hakowa, Dni Turbinów, cieszy³ siê wielkim sentymentem samego Stalina, który widzia³ sztukê podobno kilkanaœcie razy. Komunistyczna cenzura przez wiele lat nie dopuszcza³a do druku równie najwiêkszego dzie³a wroga klasowego, Mistrza i Ma³gorzaty. Pe³ny tekst, miêdzy innymi ze wzglêdu na zawart¹ w nim wizjê radzieckiej rzeczywistoœci, móg³ ujrzeæ w ZSRR œwiat³o dzienne dopiero w 1973 r. Autor pracowa³ nad powieœci¹ ostatnie dwanaœcie lat ycia, wielokrotnie j¹ przeredagowywa³, nawet spali³ w niezadowoleniu czêœæ rêkopisów. Bu³hakow nie przerwa³ jednak pracy mimo ciê kiej choroby licznych poprawek i uzupe³nieñ dokona³ ju na ³o u œmierci (zmar³ przedwczeœnie na dziedziczn¹ w jego rodzinie nerczycê), dyktuj¹c tekst swej ukochanej (trzeciej) onie, Helenie Siergiejewnie. I tak nie wszystko zd¹ y³ zrobiæ. Znana dziœ, powszechnie podziwiana i t³umaczona na wiele jêzyków wersja nie by³a jeszcze, w autorskim zamierzeniu, ostateczna. Zdaniem krytyków, w¹tek romansowy dzie³a zawiera wyraÿne elementy autobiograficzne. Ale nie tylko ten Mistrz i Ma³gorzata bowiem w ca³oœci stanowi rodzaj syntezy zarówno tego, co Bu³hakow pozna³ i czego dozna³ w yciu, jak te i tego, co by³o mu bliskie, ale siê nie spe³ni³o. Synteza ma wiêc zarazem charakter rekompensaty. 18
* kraciasty postaæ wystêpuj¹ca w powieœci jako Korowiow lub Fagot. lêku, wyda³o siê bowiem publicznoœci, e ca³a trójka wraz ze swymi pojazdami spadnie na orkiestrê. Ale rowery zatrzyma³y siê w ostatniej chwili, wtedy kiedy przednie ko³a ju -ju mia³y siê zeœlizgn¹æ w otch³añ ponad g³owy cz³onków orkiestry. Rowerzyœci z gromkim okrzykiem Up! zeskoczyli ze swych pojazdów i sk³onili siê publicznoœci, przy czym blondynka posy³a³a widowni napowietrzne ca³usy, a ch³opaczek odtr¹bi³ na swoim klaksonie pocieszny sygna³. Okrzyki wstrz¹snê³y budynkiem, z prawej i z lewej ruszy³a b³êkitna kurtyna, która zas³oni³a rowerzystów, zielone œwiate³ka z napisami Wejœcie zagas³y nad drzwiami i w pajêczynie trapezów pod kopu³¹ zap³onê³y jak s³oñce bia³e kule. Zacz¹³ siê ostatni antrakt. Jedynym cz³owiekiem, którego ani trochê nie interesowa³y owe dziwy techniki rowerowej tria Giugli, by³ Grigorij Dani³owicz Rimski. Siedzia³ w ca³kowitej samotnoœci w swoim gabinecie, zagryza³ w¹skie wargi, a po jego twarzy co chwila przebiega³ skurcz. [...] Kiedy nad g³ow¹ dyrektora na znak, e rozpocz¹³ siê antrakt, zapali³a siê i zamigota³a czerwona aróweczka, wszed³ goniec i zameldowa³, e przyjecha³ zagraniczny artysta. Dyrektor wzdrygn¹³ siê z nieznanych powodów i, posêpny jak gradowa chmura, ruszy³ za kulisy, aby powitaæ maga nie by³o bowiem nikogo innego, kto by móg³ to zrobiæ. Z korytarza, na którym terkota³y ju dzwonki, do wielkiej garderoby zagl¹dali pod ró nymi pretekstami ciekawi. Byli tu sztukmistrze w krzykliwych kostiumach i w turbanach, mistrz jazdy figurowej na ³y wach w bia³ym, rozpinanym swetrze, bia³y od pudru wykonawca monologów i charakteryzator. Przyby³a znakomitoœæ oszo³omi³a wszystkich frakiem niespotykanej d³ugoœci i przedziwnego kroju oraz tym, e mia³a na twarzy ma³¹ czarn¹ maseczkê. Ale najdziwniejsza by³a para, która towarzyszy³a magowi chudy kraciasty osobnik w pêkniêtych binoklach i t³usty czarny kocur, który wszed³ do garderoby na tylnych ³apach, beztrosko zasiad³ na kanapie i mru y³ œlepia, bo go razi³y nagie arówki przy s³u ¹cych do charakteryzacji lustrach. Rimski postara³ siê przywo³aæ na twarz uœmiech, skutkiem czego twarz ta sta³a siê jakaœ skwaszona i z³a, wymieni³ uk³ony z milcz¹cym magiem, który siedzia³ obok kota na kanapie. Oby³o siê bez uœcisku d³oni. Za to nonszalancki kraciasty* sam siê dyrektorowi przedstawi³ jako ichni asystent. Zdziwi³o to dyrektora finansowego, i to zdziwi³o niemile kontrakt ani s³owem nie napomyka³ o adnym asystencie. Grigorij Dani³owicz oschle i wymuszenie zapyta³ zwalaj¹cego mu siê nagle na g³owê kraciastego, gdzie s¹ rekwizyty artysty. Brylancie ty nasz niebieski, dyrektorze najs³odszy odpar³ skrzecz¹cym g³osem asystent maga nasze rekwizyty zawsze mamy ze sob¹, oto one! Eins, zwei, drei! 19
* monsieur (fr.) czyt. mesjö.. * Woland (w³aœc. Voland) jedno z imion Mefistofelesa; s³owo vôlant w jêz. œrodkowowysokoniemieckim oznacza³o z³ego ducha, szatana. Pokrêci³ wêÿlastymi palcami przed oczyma Rimskiego i znienacka wyci¹gn¹³ kotu zza ucha z³oty zegarek z dewizk¹, w³asnoœæ dyrektora, zegarek, który Rimski mia³ dot¹d w kieszonce kamizelki pod zapiêt¹ marynark¹ w dodatku dewizka zaci¹ga³a siê pêtl¹ w dziurce od guzika. Rimski mimo woli chwyci³ siê za brzuch, obecni przy tym jêknêli, a zagl¹daj¹cy przez drzwi charakteryzator chrz¹kn¹³ z aprobat¹. To pañski zegareczek? Proszê, oto on uœmiechaj¹c siê bezczelnie powiedzia³ kraciasty i na brudnej d³oni poda³ os³upia³emu Rimskiemu jego w³asnoœæ. Z takim do tramwaju nie wsiadaj cicho i weso³o szepn¹³ charakteryzatorowi do ucha wykonawca monologów. Ale kocur odstawi³ numer lepszy ni ta sztuczka z zegarkiem. Znienacka wsta³ z kanapy, podszed³ na tylnych ³apach do stolika pod lustrem, przedni¹ ³ap¹ wyj¹³ korek z karafki, nala³ sobie wody do szklanki, wypi³, korek wcisn¹³ na miejsce i otar³ sobie w¹sy œciereczk¹ do charakteryzacji. Teraz nikt ju nawet nie jêkn¹³, tylko wszyscy pootwierali usta, a charakteryzator szepn¹³ w zachwyceniu: To jest klasa... Tymczasem dzwonki po raz trzeci zagrzmia³y niespokojnie i wszyscy podnieceni w przewidywaniu interesuj¹cego popisu wysypali siê z garderoby. W minutê póÿniej zgas³y na widowni kule, rzucaj¹ce czerwonawy odblask na dolne partie kurtyny, zapali³a siê rampa, kurtyna nieco siê rozsunê³a i w oœwietlonej szparze stan¹³ przed widowni¹ têgi, weso³y jak dziecko, g³adko wygolony mê czyzna w wymiêtym fraku z nieœwie ym gorsem. By³ to doskonale znany ca³ej Moskwie konferansjer or Bengalski. A wiêc, obywatele rozpocz¹³ z dziecinnym uœmiechem Bengalski wyst¹pi teraz przed wami... Tu Bengalski sam sobie przerwa³ i zacz¹³ w innej tonacji: Widzê, e po drugim antrakcie mamy jeszcze wiêcej publicznoœci. Zwali³o siê dziœ do nas pó³ miasta! Parê dni temu spotykam przyjaciela i pytam: Dlaczego do nas nie zajrzysz? Wczoraj by³o u nas pó³ miasta. A on mi na to: Bo ja mieszkam w tej drugiej po³owie! Bengalski zrobi³ pauzê czekaj¹c na salwê œmiechu, ale poniewa nikt siê nie rozeœmia³, ci¹gn¹³ dalej:...a wiêc wyst¹pi teraz z seansem czarnej magii znakomity artysta zagraniczny monsieur* Woland*. Oczywista, i ja wiem, i pañstwo wiecie tu Bengalski uœmiechn¹³ siê arcym¹drym uœmiechem e czarna magia w ogóle nie istnieje i e nie jest to nic innego jak tylko zabobon, zaœ maestro Woland po prostu mistrzowsko opanowa³ technikê tricków, o czym siê zreszt¹ dowiecie w najciekawszej czêœci jego wystêpu, to znaczy w czêœci demaskuj¹cej ca³¹ tê technikê, no, i poniewa wszyscy jesteœmy entuzjastami techniki i jej demaskowania, to poprosimy teraz pana Wolanda.
* entrée (fr.) czyt. a ~ trẹ wejœcie. Wyg³osiwszy wszystkie te niedorzecznoœci, Bengalski wzniós³ rêce, splót³ d³onie i potrz¹sn¹³ nimi powitalnie w kierunku szpary w kurtynie, co sprawi³o, e ta ostatnia z cichym szelestem rozjecha³a siê na obie strony. Entrée* maga, któremu towarzyszy³ d³ugi asystent i kot, wchodz¹cy na scenê na tylnych ³apach, ogromnie spodoba³o siê publicznoœci. Fotel rzuci³ niezbyt g³oœno Woland i w tej e chwili, nie wiadomo sk¹d ani jak, pojawi³ siê na scenie fotel, po czym mag w nim zasiad³. Powiedz mi, zacny Fagocie zapyta³ Woland kraciastego rzezimieszka, który widocznie zwa³ siê nie tylko Korowiow jak, twoim zdaniem, mieszkañcy Moskwy bardzo siê zmienili? Mag popatrzy³ na ucich³¹, wstrz¹œniêt¹ wydobyciem fotela z powietrza publicznoœæ. Tak jest, messer niezbyt g³oœno odpar³ Fagot-Korowiow. Masz racjê. Ludnoœæ tego miasta bardzo siê zmieni³a... zewnêtrznie, mam na myœli... zreszt¹ i samo miasto... O ubraniach nie ma nawet co mówiæ, ale pojawi³y siê te... jak im tam... tramwaje, automobile... Autobusy z szacunkiem podpowiedzia³ Fagot. Publicznoœæ przys³uchiwa³a siê uwa nie tej rozmowie s¹dz¹c, i to preludium do sztuk magicznych. W kulisach t³oczyli siê aktorzy i ludzie z brygady technicznej, widaæ by³o wœród nich blad¹, napiêt¹ twarz Rimskiego. Fizjonomia stoj¹cego z boku sceny Bengalskiego jê³a wyra aæ zdumienie. Uniós³ cokolwiek brew i korzystaj¹c z chwili przerwy powiedzia³: Zagraniczny artysta wyra a zachwyt nad Moskw¹, która siê tak rozwinê³a w sensie technicznym, a tak e mieszkañcami Moskwy tu siê Bengalski dwukrotnie u- œmiechn¹³, najpierw do parteru, potem do balkonu. Woland, Fagot i kot zwrócili g³owy w kierunku konferansjera. Czy wyrazi³em zachwyt? zapyta³ mag kraciastego Fagota. W adnym wypadku, messer, nie by³o mowy o adnym zachwycie odpar³ kraciasty. Wiêc o czym ten cz³owiek mówi? e po prostu! donoœnie, na ca³¹ widowniê, oœwiadczy³ kraciasty pomocnik, a zwróciwszy siê do Bengalskiego doda³: Gratulujê wam ³garstwa, obywatelu! Z balkonu chlusn¹³ œmieszek, Bengalski zaœ drgn¹³ i wyba³uszy³ oczy. Mnie jednak, oczywiœcie, interesuj¹ nie tyle autobusy, telefony i inna... Aparatura powiedzia³ kraciasty. W³aœnie, dziêkujê powoli mówi³ ciê kim basem mag ile sprawa niepomiernie istotniejsza: czy mieszkañcy tego miasta zmienili siê wewnêtrznie? Tak, to najwa niejsza sprawa, messer. W kulisach patrzono po sobie, wzruszano ramionami, Bengalski sta³ czerwony, Rimski zaœ blady. Lecz wtedy mag, jak gdyby wyczuwaj¹c narastaj¹ce zaniepokojenie, powiedzia³: 21
* avec plaisir (fr.) czyt. awek plezịr z przyjemnoœci¹. Ale my tu gadu, gadu, drogi Fagocie, a publicznoœæ zaczyna siê nudziæ. B¹dŸ tak uprzejmy i poka nam na pocz¹tek coœ proœciutkiego. Sala poruszy³a siê. Fagot i kocur rozeszli siê wzd³u rampy w ró ne strony. Fagot prztykn¹³ palcami, krzykn¹³ dziarsko: Trzy, cztery!, chwyci³ z powietrza taliê kart, potasowa³ j¹, rzuci³ karty jak wstêga polecia³y w stronê kota. Kot z³apa³ tê wstêgê i odrzuci³ j¹ z powrotem. Zafurkota³ at³asowy w¹, Fagot rozdziawi³ siê jak pisklak i po³kn¹³ ca³¹ tê wstêgê, karta po karcie. Po czym kot uk³oni³ siê szuraj¹c praw¹ tyln¹ ³ap¹, co wywo³a³o niewiarygodn¹ owacjê. Klasa! Klasa! krzyczano z zachwytem za kulisami. Fagot zaœ tkn¹³ palcem w parter i oœwiadczy³: Talia ta, szanowne obywatele, znajduje siê tera w siódmym rzêdzie u obywatela Parczewskiego, jak raz miêdzy banknotem trzyrublowym a wezwaniem do s¹du w sprawie o zaleg³e alimenty dla obywatelki Zielkowej. Na parterze zapanowa³o poruszenie, zaczêto wstawaæ z miejsc, a wreszcie jakiœ obywatel, który widocznie nazywa³ siê Parczewski, purpurowy ze zdumienia wyj¹³ taliê z pugilaresu i zacz¹³ wymachiwaæ ni¹ w powietrzu nie wiedz¹c, co ma z ni¹ dalej pocz¹æ. Proszê j¹ zachowaæ na pami¹tkê! zawo³a³ doñ Fagot. Nie na darmo mówi³ pan wczoraj przy kolacji, e gdyby nie poker, to pana ycie w Moskwie by³oby zupe³nie nie do zniesienia. Stary kawa³! krzykn¹³ ktoœ z balkonu. Ten na parterze jest z tej samej paczki! Tak pan s¹dzi? zawrzasn¹³ Fagot przymru onymi oczyma patrz¹c na balkon. W takim razie pan te do niej nale y, poniewa talia znajduje siê w pañskiej kieszeni! Na jaskó³ce powsta³o niewielkie zamieszanie, odezwa³ siê uradowany g³os: Rzeczywiœcie! Ma! S¹, s¹!... Poczekaj! Przecie to czerwoñce! Ci z parteru poodwracali g³owy. Na balkonie jakiœ wstrz¹œniêty obywatel znalaz³ paczkê banknotów w bankowej banderoli z napisem: Jeden tysi¹c rubli. S¹siedzi t³oczyli siê wokó³ niego, on zaœ ze zdumieniem skroba³ paznokciem banderolê, usi- ³uj¹c rozeznaæ, czy to prawdziwe ruble, czy te jakieœ zaczarowane. Jak Boga kocham, prawdziwe! Czerwoñce, same dychy radoœnie krzyczano z jaskó³ki. Zagraj pan i ze mn¹ takimi kartami! zaproponowa³ weso³o jakiœ t³uœcioch w œrodku parteru. Avec plaisir!* odpowiedzia³ Fagot. Ale dlaczego tylko z panem? Wszyscy chêtnie wezm¹ w tym udzia³! I zakomenderowa³: Proszê popatrzeæ w górê! Raz! W jego d³oni znalaz³ siê pistolet. Fagot zawo³a³: Dwa! Lufa pistoletu podskoczy- ³a do góry. Fagot zawo³a³: Trzy! B³ysnê³o, buchnê³o i zaraz spod kopu³y, nurkuj¹c pomiêdzy podwieszonymi trapezami, zaczê³y spadaæ na widowniê bia³e papierki. 22
Wirowa³y, opór powietrza znosi³ je na boki, spada³y na balkon, do orkiestry i na scenê. Po kilku sekundach coraz rzêsistszy deszcz pieniêdzy dosiêgn¹³ parteru i widzowie zaczêli wy³apywaæ papierki. Wznosi³y siê setki r¹k, widzowie patrzyli poprzez papierki na oœwietlon¹ scenê i widzieli jak najprawdziwsze, jak najautentyczniejsze znaki wodne. Zapach tak e nie pozostawia³ najmniejszych w¹tpliwoœci by³ to ów niezrównany, najmilszy na œwiecie zapach œwie o wydrukowanych banknotów. Ca³y teatr ogarnê³a najpierw radoœæ, a potem os³upienie. Zewsz¹d hucza³o s³owo czerwoñce, czerwoñce, dobiega³y okrzyki, ach, ach! i radosne œmiechy. Ten i ów czo³ga³ siê ju w przejœciu, maca³ pod fotelami. Wielu sta³o na fotelach i ³owi³o umykaj¹ce, kapryœne papierki. Na twarzach milicjantów zaczê³o siê pomaleñku malowaæ zdziwienie, artyœci zaœ bezceremonialnie wysunêli siê zza kulis. Z balkonu dobieg³ g³os: Co ³apiesz, co? Mój, do mnie lecia³!, i inny g³os: Nie pchaj siê, bo jak ja ciê popchnê! Nagle rozleg³o siê plaœniêcie, na balkonie natychmiast ukaza³a siê czapka milicjanta, kogoœ wyprowadzono. W ogóle narasta³o podniecenie i nie wiadomo, czym by siê to wszystko mog³o skoñczyæ, gdyby nie Fagot, który znienacka dmuchn¹³ w powietrze i powstrzyma³ ow¹ ulewê pieniêdzy. Dwaj m³odzi ludzie, zamieniwszy ze sob¹ znacz¹ce i rozbawione spojrzenia, wstali ze swoich miejsc i udali siê proœciutko do bufetu. W teatrze panowa³ ha³as, wszystkim widzom oczy b³yszcza³y z podniecenia. Tak, tak, nie wiadomo, czym by siê to wszystko mog³o skoñczyæ, gdyby Bengalski nie znalaz³ w sobie doœæ si³y i nie ruszy³ do akcji. Staraj¹c siê jak najlepiej zapanowaæ nad sob¹, zatar³ z przyzwyczajenia rêce i zacz¹³ najdÿwiêczniejszym swoim g³osem: Tak wiêc, obywatele, byliœmy oto œwiadkami tak zwanej masowej hipnozy. Jest to œciœle naukowe doœwiadczenie, które najlepiej dowodzi, e nie ma w magii adnych cudów. Poprosimy teraz maestro Wolanda, eby zechcia³ nam objaœniæ to doœwiadczenie. Obecnie, obywatele, zobaczycie, e te rzekome banknoty znikn¹ równie szybko, jak siê zjawi³y. I zacz¹³ klaskaæ, ale klaska³ w zupe³nym osamotnieniu, jego œmiech wyra a³ pew- noœæ siebie, ale w oczach nie mia³ tej pewnoœci za grosz, patrzy³y one raczej b³agalnie. Przemowa Bengalskiego nie przypad³a publicznoœci do gustu. Zapad³a zupe³na cisza, któr¹ przerwa³ kraciasty Fagot. A oto przypadek tak zwanego ³garstwa gromko oœwiadczy³ koÿlim tenorem te pieni¹dze s¹ prawdziwe, obywatele. Brawo! wrzasn¹³ krótko bas kêdyœ z wy yn. Nawiasem mówi¹c, obrzyd³ mi ten facet tu Fagot wskaza³ Bengalskiego. Pcha siê ci¹gle tam, gdzie go nie prosz¹, psuje ca³y seans k³amliwymi komentarzami! Co z nim zrobimy? G³owê mu urwaæ! surowo powiedzia³ ktoœ na jaskó³ce. 23
* Behemot (hebr.) dzikie zwierzê, hipopotam; w Ksiêdze Hioba (40,15) wyobra a mitycznego potwora. * Sztuczka z odcinaniem i nak³adaniem g³owy zapo yczona jest ze œredniowiecznej legendy o doktorze Fauœcie. Jak pan powiada? Fagot natychmiast zareagowa³ na tê niegodziw¹ propozycjê. Urwaæ g³owê? To jest myœl! Behemot*! zawo³a³ kota. Do roboty! Eins, zwei, drei! I sta³a siê rzecz nies³ychana. Czarny kot zje y³ siê i miaukn¹³ rozdzieraj¹co. Potem sprê y³ siê i jak pantera da³ susa prosto na pierœ Bengalskiego, a stamt¹d przeskoczy³ mu na g³owê. Z pomrukiem wbi³ napuszone ³apy w w¹t³¹ fryzurê konferansjera, dziko zawy³, przekrêci³ tê g³owê raz, przekrêci³ drugi i oderwa³ j¹ od pulchnego karku. Dwa i pó³ tysi¹ca ludzi na widowni krzyknê³o jak jeden m¹. Krew z rozdartych têtnic chlusnê³a fontannami, zala³a pó³koszulek i frak. Cia³o bez g³owy bezsensownie poruszy³o nogami i usiad³o na pod³odze. Na sali rozleg³y siê histeryczne krzyki kobiet. Kot poda³ g³owê Fagotowi, ten podniós³ j¹ za w³osy i ukaza³ publicznoœci, a g³owa krzyknê³a rozpaczliwie na ca³y teatr: Lekarza! Bêdziesz jeszcze plót³ duby smalone? groÿnie zapyta³ p³acz¹c¹ g³owê Fagot. Ju nie bêdê! wychrypia³a g³owa. Na litoœæ bosk¹, przestañcie go mêczyæ! nagle przekrzykuj¹c ha³as, dobieg³ z lo y kobiecy g³os i mag odwróci³ siê na ów g³os. Wiêc jak, obywatele, darowaæ mu czy nie? zwracaj¹c siê do widowni zapyta³ Fagot. Darowaæ, darowaæ! rozleg³y siê najpierw pojedyncze, przewa nie kobiece g³osy, które zla³y siê nastêpnie w jeden chór z g³osami mê czyzn. Co rozka esz, messer? zapyta³ Fagot tego, który by³ w masce. No có odpar³ w zadumie tamten. Ludzie s¹ tylko ludÿmi. Lubi¹ pieni¹dze, ale przecie tak by³o zawsze... Ludzkoœæ lubi pieni¹dze, z czegokolwiek by³yby zrobione, czy to ze skóry, czy z papieru, z br¹zu czy z³ota. Prawda, s¹ lekkomyœlni... No, có... I mi³osierdzie zapuka niekiedy do ich serc... Ludzie jak ludzie... W zasadzie s¹, jacy byli, tylko problem mieszkaniowy ma na nich zgubny wp³yw... I rozkaza³ dobitnie: W³ó cie g³owê. Kot starannie siê przymierzywszy nasadzi³ g³owê na kark trafi³a precyzyjnie na w³aœciwe miejsce, jakby siê nigdzie nie oddala³a. I, co najwa niejsza, na szyi nie by³o nawet blizny*. Kot strzepn¹³ ³apami frak i gors Bengalskiego i zniknê³y z nich œlady krwi. Fagot podniós³ siedz¹cego Bengalskiego, postawi³ go na nogi, wsun¹³ mu do kieszeni fraka plik czerwoñców i ze s³owami: Zje d aj st¹d, bez ciebie bêdzie weselej! przepêdzi³ go ze sceny. Konferansjer potykaj¹c siê i rozgl¹daj¹c bezmyœlnie dobrn¹³ tylko do krzese³ka stra aka, tam zaczê³o z nim byæ Ÿle. Zawo³a³ a³oœnie: Och, moja g³owa, moja g³owa!... Wœród innych rzuci³ siê ku niemu Rimski. Konferansjer p³aka³, chwyta³ rêkami powietrze, mamrota³: 24