Niedawno miałam szczęście i przyjemność obejrzenia programu na Netflixie zatytułowanego The Mars Generation. Pokazuje on grupę nastolatków, która bierze udział w programie NASA przygotowującym ich do podróży na Marsa. Dzieciaki wręcz fanatycznie chcą znaleźć się na Czerwonej Planecie, niektórzy podkreślają marzę o tym, choćbym miał zginąć, inni zaś stwierdzają jestem nerdem nad nerdy. Super fajne jest też to, że w tej grupie są nader zdolne dziewczyny i dziewczynki, które także chcą lecieć na Marsa. Treningi są bardzo ciężkie. W jednym z nich daje się młodym do zrobienia małe rakiety z jakichś gumek, plastelin i wstążek (ciąć koszty to idea tego zadania). Dolecieć na kilkukilometrową wysokość i wrócić nierozbite ma jajko. Jajko jest też bohaterem ćwiczeń na zbudowanie z tanich materiałów osłony termicznej ma wytrzymać kilkanaście minut ekspozycji na 2000 stopni Celsjusza. Okazuje się bowiem, że podróżując w przestrzeni międzyplanetarnej narażeni jesteśmy nie tylko na chłód kosmicznej pustki, ale i na świecące na część pokładu stale Słońce, nie moderowane przez ochronny wpływ atmosfery. Innym ćwiczeniem jest uzdatnianie moczu, przekształcanie go w wodę pitną również za pomocą doraźnie zebranych materiałów (musielibyście zobaczyć miny tej młodzieży, zwłaszcza dziewczyn!).
Dzieci i młodzież poddawane są też wojskowemu treningowi kosmonautów. Pływanie w wodzie symuluje warunki nieważkości, wirówki uczą orientacji w poruszającej się niezbyt przyjaźnie wobec naszych głów i żołądków kapsule. Trzeba się wspinać, zwalczać lęk wysokości, być niczym żołnierz sprawnym fizycznie. Świetna sprawa taki obóz. Sama bym się zapisała. Lecz nad
programem ciąży też ponura refleksja. Pokazany jest prezydent Trump, gdy dziennikarz pyta go o wspieranie programu kosmicznego. Uśmiecha się po Trumpowsku i mówi wpierw pomyślmy o infrastrukturze tu, na Ziemi. Ale to nie Trump namieszał w amerykańskim programie kosmicznym. Pierwszym grabarzem podboju kosmosu przez człowieka był Nixon. On to, przy aplauzie ówczesnych (hańba!) senatorów zamknął rozpędzoną machinę NASA. Naprawdę już w początku lat 70ych szykowano się do podboju Marsa. Całkiem możliwe, że gdyby nie Nixon, już teraz ludzie mieliby ośrodki na Marsie zamieszkiwane od dwóch dekad! Pomyślcie tylko! Drugim, nie mniej tragicznym grabarzem programu kosmicznego USA był prezydent Obama. Jak się okazuje, nie tylko jego polityka zagraniczna była tragiczna W tym drugim aspekcie pomyślcie na przykład o bezmyślnym wsparciu dla Arabskiej Wiosny i powtarzaniu co rusz, że islam jest religią pokoju. Obama był niedorzeczny w kwestiach oceny islamu do tego stopnia, że całkiem wielu Amerykanów sądzi, iż jest kryptomuzułmaninem. Jeśli chodzi o program kosmiczny Obama zrezygnował z wahadłowców (których rozwój Nixon wsparł mimo wszystko), nie dając nic w zamian. USA nie miało żadnych urządzeń do wynoszenia ludzi w kosmos, musiało płacić za to Rosjanom. Teraz, gdy stosunki na linii Putin Zachód są napięte za sprawą tego pierwszego, sami pomyślcie co się dzieje z amerykańskim programem kosmicznym? Wielu Amerykanów uważa, nie bez pewnej racji, że w zasadzie całkiem dano sobie spokój z kosmosem.
Pomyślcie zatem, gdy prasa i TV ponownie będzie tworzyć dychotomię zło dobro, populista Trump mądrzy i odpowiedzialni Hilary i Obama, że to nie takie proste. Obama i Hilary byli katastrofą dla polityki zagranicznej USA i Zachodu, przyczynili się też do technologicznego zastoju i kroku wstecz. Wyprawy człowieka w kosmos są bowiem drogie, ale zwracają się dzięki nowym technologiom, jakie trzeba wynajdować, aby stawić czoła nowym wyzwaniom. Kilka dni temu gadałam z moją koleżanką Susane. Powiedziała mi, że zawsze będzie za Hilary i Obamą, gdyż kończyła uniwersytet i Obama był jej człowiekiem. Mówił, jak człowiek z uniwersytetu elegancko, wiedzowo. A Trump to przecież wieśniak zapewniła. No cóż, takie oceny nie wystarczą, aby wybrać dobrego polityka. Prawdopodobnie Trump niestety nie jest wiele lepszy od Obamy, ale z pewnością nie jest gorszy O to bowiem trudno. A i jeszcze jedno mówi się, że Obama dał się wykazać prywatnym firmom jeśli chodzi o wynoszenie ładunków w kosmos. Może słownie dał. Ale ograniczył budżet USA na badania kosmosu. Za Kennedy ego wynosił on 4% PKB, obecnie zaś 0,4% PKB. Zatem ładne wsparcie Ps.: Pod moim artykułem pojawiły się komentarze, niektóre dość dziwne. Otóż chwali się Obamę, że tak mądrze oszczędził. No cóż, mógł oszczędzić na innych rzeczach. Doprowadził do sytuacji, w której USA nie miało żadnej rakiety nośnej mogącej wynieść człowieka w kosmos, nie tylko na Marsa, ale nawet na niską orbitę. Zgodzicie się chyba, że Indie są biedniejsze od USA? (Zresztą USA z 2014 były znacznie bogatsze niż USA z czasów Kennedy'ego ).Przytaczam więc pierwszą z brzegu informacje na temat żałośnie biednych przy USA Obamy Indii.
Wpis pochodzi z samego końca 2014 roku z TVN: Bez większego rozgłosu Indie dokonały skoku w swoim programie kosmicznym. Udało się wystrzelić ciężką rakietę GSLV Mk.3, która ma w przyszłości wynieść w kosmos pierwszego indyjskiego astronautę. Równolegle Chiny biją swoje rekordy w ilości wystrzelonych rakiet. Zanosi się na to, że azjatyckie potęgi rozpoczną swój kosmiczny wyścig, wnosząc do eksploracji kosmosu zapał, którego na Zachodzie już dawno brakuje. (http://www.tvn24.pl) Poniżej załączam indyjską rakietę, coś, o czym NASA mogło tylko pomażyć po decyzji "mądrego i oszczędnego", "nie-ważsię-oceniać-go" Obamy:
To oczywiście nie wszystko, bo po roku 2014 Indie odniosły kolejne sukcesy w dziedzinie budowy rakiet i w projektach eksploracji kosmosu. Ale tu chciałabym Was prosić o własne poszukiwania, bo może w ten sposób pomyślicie raz jeszcze o tym, na czym warto oszczędzać, a na czym oszczędzać nie warto