Lyudmyla Yanushevska Ukrainka 27 lat Doktorantka w Instytucie Języka Polskiego PAN Skąd pochodzisz? Urodziłam się w Chmielnickim, mieście położonym w zachodniej Ukrainie. Pochodzę z polskiej rodziny kresowej. Hreczany, dzielnica, w której się wychowałam, była w przeszłości polską wsią. Z czasem przyłączono ją do miasta, przez co traci powoli swój polski charakter. Czujesz się Polką? W wypadku osób pochodzących z mniejszości pytanie o to, czy jest się Polką, czy Ukrainką, to jak pytanie czy jest się matką, czy kobietą. U mnie w domu rozmawiało się w trzech językach. Urodziłam się w Związku Radzieckim, wychowałam na Ukrainie, a dorosłam w Polsce. Moi rodzice chodzili do rosyjskiej szkoły i mówili do nas po rosyjsku. Z dziadkami od strony taty rozmawiałam po ukraińsku, z dziadkami od strony mamy polską gwarą. Z siostrami raz w tym, raz w innym języku. Myślę, że tożsamość moich dziadków i rodziców miała duży wpływ na moje wybory i miejsce, w którym dzisiaj jestem. Czy na Ukrainie czułaś się wyobcowana? Było coś takiego. Większość moich kolegów miało polskie korzenie. Na tych terenach nie dochodziło do poważnych napięć między Polakami a Ukraińcami, ale był wyczuwalny podział na my i oni. Mówiono o mnie Polka. Tymczasem w Polsce okazało się, że jestem Ukrainką. Nie czuję się ukraińską patriotką, lubię ten kraj, ale nie angażuję emocjonalnie w sytuację polityczną.
Co cię skłoniło do wyjazdu? W szkole uczyłam się polskiego i już jako dziewczynka wymarzyłam sobie, że przyjadę do Polski na studia. Zawsze lubiłam naukę. Wolałam czytanie książek, niż włóczenie się po podwórku. W klasie maturalnej wzięłam udział w olimpiadzie z literatury i języka polskiego organizowanej przez polskie Ministerstwo Edukacji. Przeszłam przez etap w Chmielnickim, potem przez etap w Kijowie i przyjechałam na ogólnopolski finał do Warszawy. Byłam wśród pierwszej dziesiątki laureatów, co zagwarantowało mi stypendium i miejsce na wybranej przeze mnie polskiej uczelni. To było dla mnie wielkie łał! Bardzo dobry moment w moim życiu, byłam naładowana energią, miałam chęć sprawdzić siebie. Jakie były twoje pierwsze wrażenia po przyjeździe? Mała dziewczynka w wielkim mieście. Nie wiedziałam, czy iść w lewo, czy w prawo, nikogo nie znałam. Wyszłam z dworca, kupiłam mapę i znalazłam drogę do akademika. Udało się. To mi dodało siły, pomyślałam, że wszystko będzie ok. W ogóle się nie bałam. Udało Ci się oswoić to wielkie miasto? Z czasem się zakorzeniłam. To duże miasto, ale można w nim znaleźć spokój. Warszawa jest bardzo zielona. Lubię to, że jest dużo parków i skwerów, którymi można przejść z miejsca na miejsce omijając głośne ulice. Lubię siadać w parku, zwłaszcza w Królikarni, z książką, albo patrzeć na wodę i myśleć. Miałaś trudne momenty? Wkrótce po przyjeździe. Jak zobaczyłam listę lektur na pierwszym roku, to napisałam do domu taki straszny list. Że jestem nieszczęśliwa, przestraszona, jest mi ciężko, mamo, wesprzyj mnie, napisz mi, że ty też nie miałaś łatwo!. Po trzech dniach mi przeszło, tymczasem rodzice w domu przeczytali list, zadzwonili do mnie przerażeni, powiedzieli, że dziadek jak czytał ten list, to się popłakał. Co ci pomagało w tych pierwszych miesiącach? Wierzę w Boga. Na Ukrainie należałam do neokatechumenatu i po przyjeździe przyłączyłam się do warszawskiej wspólnoty. Tam spotkałam ludzi, od których dostałam dużo wsparcia. Wiedziałam, że zawsze mogę na nich liczyć, że przywita mnie rodzinna atmosfera i spotkam
ludzi, z którymi mam podobne poglądy. Ich obecność dodawała mi siły. Nie siedziałam sama w domu. Potem przyjechała moja młodsza siostra. Miałam uczucie, że muszę się nią opiekować, być dla niej oparciem. Nie poddawać się. Na jakie studia się zdecydowałaś? Poszłam na polonistykę. Zachwycił mnie polski romantyzm. Mickiewicz to dla mnie było bum!, mocne uderzenie. Zakochałam się w sonetach krymskich! Inni studenci byli znudzeni, bo wałkowali to w szkole. Ja miałam szczęście poznać je będąc dojrzalszą osobą, dzięki czemu mogłam zrozumieć opisane tam przeżycia i emocje. Bardzo mocno to do mnie trafiało. Mimo to naukowo zajęłaś się językoznawstwem. Moja przygoda z językoznawstwem i z polszczyzną kresową zaczęła na trzecim roku studiów. Uczestniczyłam w pewnej konferencji dotyczącej mniejszości językowych. Chciałam usłyszeć jeden z ostatnich referatów, który wygłaszała moja obecna promotorka Ewa Dzięgiel z Polskiej Akademii Nauk. Był to referat dotyczący języka w mojej miejscowości. Siedziałam zauroczona, Ojej, rzeczywiście tak jest! Tak! Tak! To prawda! Mówiła, że w Polsce się mówi dać komuś, a u nas dać dla kogoś. W szkole nauczycielka ukraińskiego poprawiała mnie, mówiąc, że to kalka z języka polskiego, a nauczycielka od polskiego mówiła, że to kalka z ukraińskiego. Zabrałam głos, opowiedziałam o tym ze swojej perspektywy. Po konferencji moja promotorka podeszła do mnie i zapytała, czy byłabym zainteresowana współpracą. Wtedy była już kierownikiem Pracowni Polszczyzny Kresowej. Zaczęłam jeździć na Ukrainę w celach badawczych. Pasja związana z Mickiewiczem została tylko pasją, natomiast naukowo zajęłam się językiem. Czym się zajmujesz? Napisałam pracę magisterską z językoznawstwa, kontynuuję badania na studiach doktoranckich. Zajmuję się językiem polskim w mojej miejscowości i w kilku sąsiednich wsiach. Szukam takich cech gwarowych, które występują również w polskich gwarach w Polsce. Robię wywiady z mieszkańcami z okolic Chmielnickiego, głównie ze starszymi ludźmi. Niestety ten język odchodzi. Wśród moich kolegów jest jeszcze kilka osób, które mówią gwarą, ale większość mówi po ukraińsku lub rosyjsku. Dużo młodych ludzi uczy się języka polskiego, który wypiera gwarę.
Związałaś się na stałe z Polską Akademią Nauk? Na to wygląda. Robię doktorat i pracuję na etacie w Pracowni Polszczyzny Kresowej. W przyszłości chciałabym prowadzić badania interdyscyplinarne we współpracy z historykami i socjologami. Obecnie w Pracowni realizujemy grant naukowy, w którym badamy język prasy polskojęzycznej, która ukazywała się na Ukrainie w latach 20. i 30. Jak często odwiedzasz Chmielnicki? Rzadko. Kiedyś spędzałam tam całe wakacje, teraz najdłużej przyjeżdżam na miesiąc. Poza tym jeżdżę na święta wielkanocne i bożonarodzeniowe. Jak przyjeżdżałam na chwilę, to koncentrowałam się na rodzinie. Z czasem straciłam kontakt z przyjaciółmi. Inaczej pokierowałam swoim życiem, moje koleżanki są matkami, mają inne doświadczenia. Lubię jeździć do domu, tęsknię czasem, ale czuję się tam trochę obco. Przyjechałam do Polski jak miałam 18 lat, byłam nieukształtowana, ciekawa wszystkiego. Tu dojrzewałam, to polska rzeczywistość wpłynęła na to kim dzisiaj jestem. Czy widzisz dla siebie jakieś perspektywy, gdybyś wróciła na Ukrainę? Na Chmielnickim Narodowym Uniwersytecie powstaje obecnie katedra języka polskiego, wiem, że są otwarci na współpracę. Poza tym skończyłam specjalizację nauczycielską, a tam jest zapotrzebowanie na nauczycieli języka. Prowadzę przez internet lekcje polskiego dla osób, które nie mają od kogo uczyć się na miejscu. To nie jest tak, że jakbym wróciła, to byłabym bezrobotna. Czy bierzesz pod uwagę możliwość powrotu? Jak kończyłam studia, to się nad tym zastanawiałam, ale moim cichym marzeniem był doktorat. Kiedy zaproponowano mi etat w PANie zdecydowałam, że zaryzykuje. To zaważyło na decyzji, że zostaję. Nie bez znaczenia jest również to, że moje młodsze siostry przyjechały do Polski. Dzięki nim mam tutaj namiastkę domu. Może dlatego nie ciągnie mnie aż tak, żeby wracać. Ale zdażyło się, że pojechałam jako nauczycielka na wakacyjny kurs polskiego. To było fajne doświadczenie. Chciałabym, żeby ludzie nadal używali tam polskiego języka. Gwara polska
powoli zanika. Gdybym mogła przyczynić się do podtrzymania tej tradycji, to bym się z tego cieszyła. Czy uważasz się za osobę sukcesu? To zależy jak rozumieć sukces. Jeżeli za sukces uważać to, że realizuję swoje marzenia, to tak. Ale nie walczyłam o to. To jest suma małych wyborów. Rozmawiała Zofia Stopa