Bezdroża lewicowego antysyjonizmu Niedawno na łamach wydawanego w Polsce żydowskiego miesięcznika Midrasz (numery 6 oraz 7/8 z 2006 r.) pojawiły się głosy zaniepokojenia typem krytyki syjonizmu i Izraela, jaka występuje na łamach wydawanych przez lewicowe wydawnictwo Książka i Prasa czasopism Lewą Nogą i Rewolucja, a których autorzy odwołują się do idei antyimperializmu w wydaniu tzw. nowej lewicy. Michał Otorowski wysunął wręcz na łamach Midrasza tezę, że w przypadku publicystyki zamieszczonej w tych periodykach mamy do czynienia ze swoistym lewicowym antysemityzmem, przeznaczonym dla lewicowej inteligencji jako grupy odbiorców. Od niedawna te same idee pojawiają się także w polskiej edycji opiniotwórczego lewicowego miesięcznika francuskiego Le Monde Diplomatique, wydawanej również przez Książkę i Prasę i redagowanej przez autorów związanych z tym wydawnictwem. Właśnie w tym piśmie (nr 5, lipiec 2006) Stefan Zgliczyński (który, jak głosi stopka redakcyjna, jest dyrektorem publikacji ) w artykule pod tytułem Antysemityzm po polsku i jego wrogowie podjął próbę ukazania własnego ujęcia związków pomiędzy krytyką Izraela, współczesnym antysemityzmem w Polsce i na świecie oraz rasizmem. Zapewne pośrednio tekst ten ma służyć odrzuceniu zarzutów, które były podnoszone na łamach Midrasza, gdyż autor skarży się na przyprawianie antysemickiej (ale nowo-lewicowo-antysemickiej) gęby /.../ lewicowym czasopismom»lewą Nogą«i»Rewolucji«za ich krytyczny stosunek do polityki Izraela. Argumentacja autora jest warta przedstawienia, gdyż z pierwszej ręki pokazuje, jak w przekonaniu radykalnych przeciwników syjonizmu i Państwa Izrael taka postawa jest możliwa do pogodzenia z walką z antysemityzmem. Antysemityzm to posądzanie Żydów Punktem wyjścia do rozjaśnienia sensu pojęć odgrywających kluczową rolę w debatach na temat lewicowego antysyjonizmu jest dla Zgliczyńskiego przyjęcie pewnej koncepcji antysemityzmu. Sprowadza się ona do aforyzmu T. W. Adorno, iż antysemityzm to posądzanie Żydów. Autor przedstawia to zdanie jako definicję antysemityzmu i przeciwstawia postawie wielu badaczy, nie wyłączając znakomitych autorytetów, którzy wrzucają do jednego worka z napisem»antysemityzm«wszystkie zachowania nacechowane niechęcią wobec jakiejkolwiek sfery działalności ludzkiej, w której uczestniczą jednostki bądź zbiorowości przyznające się do religijnej lub narodowej więzi z czymś, co nazwę najogólniej»żydowskością«. Jest to nonsens. Trudno się nie zgodzić z tą oceną, jednak problem polega na tym, gdzie poza wyobraźnią Zgliczyńskiego występują owi badacze antysemityzmu, przyjmujący tak osobliwe ujęcie swojego przedmiotu badań. Piotr Kendziorek Natomiast nie sądzę, aby kontrowersje wzbudzała wśród badaczy trafność sformułowania Adorno przywołanego przez Zgliczyńskiego. Ale także temu sformułowaniu przypisuje on sens, który niewiele ma wspólnego ani z Adornowską koncepcją antysemityzmu, ani też z realiami funkcjonowania ideologii antysemickiej. Pisze on mianowicie, że w zdaniu tym chodzi o posądzanie właśnie»żydów«, a nie konkretnego Żyda, publicysty pochodzenia żydowskiego, polityka czy partii izraelskiej, działacza czy ugrupowania syjonistycznego, sympatyka czy partii religijnej. Ale przecież autor Dialektyki negatywnej nie twierdzi w tym zdaniu, że w posądzeniu konieczne musi być odniesienie do wszystkich Żydów, aby miało ono charakter antysemicki. Co więcej, już badania nad autorytaryzmem prowadzone przez Adorna i jego współpracowników w Stanach Zjednoczonych w latach 40. XX wieku ujawniły istnienie szeroko rozpowszechnionego mechanizmu polegającego na koncentrowaniu agresji i stereotypowych zarzutów antyżydowskich tylko na pewnej grupie Żydów. W ten sposób niektóre osoby badane przez zespół Adorna rozróżniały między Żydami złymi i dobrymi, zaś w niektórych tekstach antysemickich (np. w głośnym artykule Heinricha von Treitschkego z 1879 r.) występuje przeciwstawienie zasymilowanego mieszczaństwa żydowskiego przybywającym ze Wschodu do Niemiec tak zwanym Ostjuden. Ten mechanizm oczywiście ogromnie upowszechnił się w okresie po Holokauście, gdyż antysemici występujący na arenie publicznej zwykle nie chcą uchodzić za ludzi owładniętych antysemicką paranoją, która okazała się mordercza w skut- RYS. TOMASZ ASU PASTUSZKA, WWW.PASKI.ORG 44
Światło z Bliskiego Wschodu? kach, i dlatego starają się ukazać swój brak przesądów antyżydowskich przez krytykę tylko określonej grupy Żydów. Na tej zasadzie np. Janusz Korwin-Mikke w swoich antysemickich wywodach przeciwstawia szacowne żydowskie mieszczaństwo hałaśliwej żydokomunie. Jednak najczęściej to rozróżnienie obejmuje Żydów mieszkających w Izraelu i poza Izraelem. Odgrywa ono zresztą także kluczową rolę w argumentacji samego Zgliczyńskiego. To, czy argumentacja owa ma punkty zbieżne z antysemityzmem, zależy zgodnie z formułą Adorno od tego, czy w rozróżnieniu tym obecne są czynniki posądzenia, tzn. przypisywania Żydom (pewnej grupie Żydów) działań i cech mających źródło w resentymentach samego antysemity i racjonalizujących jego potrzebę agresji wobec tej grupy. Dopiero wykazanie istnienia takiego związku pozwala mówić o antysemityzmie bądź też stosowaniu zbliżonych do niego schematów myślowych. Antysyjonizm a anty-antysemityzm Główna teza Zgliczyńskiego jest taka, że konsekwentne zwalczanie antysemityzmu w Polsce wymaga przyjęcia postawy radykalnie antysyjonistycznej, gdyż tylko wtedy anty-antysemityzm będzie spójnym elementem całościowej postawy antyrasistowskiej. Co więcej, za takim ujęciem powinno iść rozróżnienie antysemityzmu europejskiego i antysemityzmu arabskiego, gdyż o ile ten pierwszy jest całkowicie irracjonalny i potencjalnie zbrodniczy, to ten drugi stanowi zrozumiałą reakcję na rasistowską politykę państwa Izrael, która obecnie jest polityką ludobójczą. Fala antyizraelskich wystąpień na świecie ściśle powiązana z polityką państwa Izrael, wezbrała w solidarności z pierwszą Intifadą palestyńską, nasiliła się podczas pierwszej wojny w Zatoce, kiedy to Izrael występował przy boku USA przeciwko Irakowi, zaś kulminację ma obecnie podczas popieranej przez Izrael okupacji Iraku i niezwykle krwawej polityki rządu izraelskiego wobec walczących o niepodległość Palestyńczyków. Palenie flag izraelskich ma miejsce na każdej demonstracji przeciwko polityce Stanów Zjednoczonych, organizowanych setkami w krajach arabskich. Nie ma to nic wspólnego z antysemityzmem. Podpalanie synagog, profanacje cmentarzy żydowskich, fizyczne napaści na rabinów /.../ krótko mówiąc obwinianie Żydów europejskich o ludobójczą politykę rządu izraelskiego jest antysemityzmem pisze Zgliczyński. Jednak następnie nieoczekiwanie wspomina on o współczesnych falach światowego antysemityzmu, objawiających się głównie antyżydowskimi wystąpieniami Arabów, oburzonych polityką Izraela wobec Palestyńczyków, które jednak do Polski prawie nie docierają. Polscy antysemici nawet nie są świadomi możliwości artykulacji idei antysemickich poprzez zwalczanie Izraela, gdyż zajęci fantazmatami pochodzącymi z własnego podwórka nie są zainteresowani ogromem zbrodni izraelskich wobec Palestyńczyków i Arabów. Brak przekonania w wykorzystaniu [przez antysemitów przyp. P. K.] tak znakomitego pretekstu wynika również ze znajomości polskiego społeczeństwa i obecnego w nim antysemityzmu jak mówię absolutnie zamkniętego, nie poddającego się faktom i nowym okolicznościom, będącego w stanie zaabsorbować co najwyżej ułamek współczesnych zbrodni Izraela. Jednak ewidentnie antysemickie, gdyż związane z antyżydowską paranoją, jest obwinianie Państwa Izrael nie tylko o eskalację konfliktu z Palestyńczykami, ale o wszelkie zło występujące w regionie (zacofanie, dominacja amerykańska itd.) oraz fantazjowanie o Izraelczykach jako sile antynarodowej wobec świata arabskiego, która co więcej dąży do jego zagłady. Stąd obecne od co najmniej dwóch dekad nieustanne oskarżenia ze strony skrajnej lewicy i prawicy pod adresem Państwa Izrael o realizację na swoim terytorium nowej wersji Holokaustu. W rezultacie najbardziej obskuranckie grupy fundamentalistów zostają uznane za ofiary, zaś ich antyżydowskie czyny i antysemicka ideologia za wyraz być może godnej pożałowania, ale zrozumiałej desperacji. Zupełnie groteskowy charakter przyjmuje ten schemat myślowy w twierdzeniu Zgliczyńskiego, iż Izrael poza polityką wobec Palestyńczyków skupił na sobie falę niechęci w świecie arabskim, ponieważ występował u boku USA przeciwko Irakowi w 1991 r. Należy bowiem pamiętać, że to Saddam Husajn publicznie groził wtedy Izraelowi atakiem rakietowym, zaś w kierowanej przez Stany Zjednoczone koalicji antyirackiej brała udział duża część państw arabskich. Arabski antysemityzm a radykalna lewica Adorno już pod koniec lat 40. stwierdzał w swoim głośnym studium pt. Osobowość autorytarna ( The Authoritarian Personality ), że pomostem pomiędzy teologicznym antyjudaizmem a faszystowskim antysemityzmem jest Palestyna. Ten temat wydaje się być na pierwszy rzut oka odległy, jednak wiadomości o nowo osiadających tam Żydach i ich ekspansji mają prawdopodobnie istotne znaczenie dla antysemitów. Do głównych mocy napędowych ich działania należy skarga, że Żydzi są»tutaj«.»muszą się wynieść«,»nie są tutaj mile widziani«. Sama ich obecność jest postrzegana jako naruszenie prawa przez intruzów, których istnienie jest samo w sobie odczuwane jako zagrożenie dla poczucia»bycia u siebie«. Ale w rzeczywistości nie mogą ich ścierpieć w żadnym zakątku świata /.../ Według myślenia faszystowskiego Żydom ani nie wolno zostać tam, gdzie są, ani też mieć możliwości utworzenia własnego narodu. Ten typ antysemityzmu jest co prawda wytworem europejskim, ale naiwnością jest wyobrażać sobie, że w przypadku zasymilowania takich idei przez nacjonalizm arabski mamy do czynienia z prostą reakcją na problem palestyński i amerykańską dominację w regionie. Nie tylko dlatego, że antysemityzm arabski jest dużo wcześniejszy od powstania Państwa Izrael (jego wyrazem była m.in. ścisła współpraca części arabskich nacjonalistów z niemieckim nazizmem w latach 30. i 40.), ale dlatego, że społeczne warunki dla rozwoju postaw antysemickich nie różnią się zasadniczo na Bliskim Wschodzie od sytuacji w Europie w okresie kryzysów kapitalistycznej modernizacji. W obu przypadkach Żydzi stają się wygodnym obiektem dla zastępczego wyładowania społecznej frustracji, która skierowana w faktyczne stosunki władzy w poszczególnych społeczeństwach byłaby niebezpieczeństwem dla klas panujących i ryzykowna dla członków grup uciskanych. Ponadto personalizacja niezrozumiałych mechani- 45
Światło z Bliskiego Wschodu? zmów funkcjonowania rynku kapitalistycznego w postaci imperialnej dominacji syjonistów w Izraelu i Stanach Zjednoczonych daje poczucie orientacji w świecie. Rzecz w tym, że Żydzi czy jak kto woli syjoniści są postrzegani jako anomalia uniemożliwiająca istnienie narodów jako prawdziwych wspólnot, podczas gdy w rzeczywistości są one nieustanne rozdzierane przez walki i sprzeczności społeczne, wynikające z funkcjonowania stosunków dominacji występujących we wszystkich społeczeństwach klasowych. Tymczasem adepci antyimperializmu głupców (termin autorstwa Isaaca Deutschera), gdy tylko jest mowa o Bliskim Wschodzie, biorą w nawias wszystko, co przeczytali u Adorno i Horkheimera, i bezkrytycznie powtarzają wszystkie formuły arabskiej skrajnej prawicy w odniesieniu do Izraela i amerykańskiego lobby syjonistycznego. Przykładowo w tym samym numerze Le Monde Diplomatique, w którym znajduje się omawiany tekst Zgliczyńskiego, opublikowano tłumaczenie artykułu Wendy Kristianasen Rządy Hamasu na beczce prochu. Hamas jest w nim przedstawiany jako siła polityczna dążąca do pokoju z Izraelem i nie wiadomo dlaczego bojkotowana nie tylko przez amerykańskie imperium zła, ale także Unię Europejską. Nikt nawet nie wspomina tutaj o radykalnie antysemickim programie sformułowanym w tzw. Karcie Hamasu, w którym znajdują się otwarcie formułowane groźby fizycznej eksterminacji Żydów. Hamas jest gotowy na rozmowy, ale Izrael nie chce ich prowadzić tak jednak brzmi proste przesłanie tekstu Kristianasen. Tymczasem jakkolwiek można uznać za fakt odmowę uznania rządów Hamasu na terenie Autonomii Palestyńskiej przez władze izraelskie, to równocześnie elementarna rzetelność intelektualna wymaga pokazania drugiej strony medalu. Otóż jeżeli przedstawiciele tego ugrupowania mówią o prawie [palestyńskich] uchodźców do powrotu jako warunku pokoju, jak czytamy w tymże artykule, to takie żądanie nie jest możliwe do zaakceptowania ani dla rządu (jakikolwiek by nie był jego polityczny charakter), ani też dla społeczeństwa izraelskiego, gdyż oznacza ono totalną negację istnienia samego państwa żydowskiego. Przypomnijmy, że w wyniku czystek etnicznych związanych z powstaniem Państwa Izrael nastąpiły ogromne przemieszczenia ludności, tak palestyńskiej, jak też żydowskiej w tym regionie. Uchodźcy palestyńscy od tego czasu żyją w obozach dla uchodźców jako karta przetargowa w polityce państw arabskich wobec Izraela. Nie tylko nie podjęto żadnej próby integracji uchodźców w ramach miejscowych społeczeństw, ale co więcej potomstwo pierwotnych uchodźców (z końca lat 40.) nadal uzyskuje ONZ-owski status uchodźcy. Twierdzić, że ludzie ci, z których ogromna większość nigdy nie postawiła stopy na terytorium Państwa Izrael, mają prawo tam powrócić, to tak jakby domagać się, aby wszyscy Niemcy wysiedleni z zachodnich terenów obecnej Polski mieli wraz z potomkami prawo powrotu na ziemie swoich przodków. Tymczasem odmowa uznania tego rodzaju prawa jest postrzegana jako wyraz rasizmu, podobnie jak wynikające z określenia Izraela jako państwa żydowskiego prawo otrzymywania tam obywatelstwa przez wszystkich Żydów żyjących na świecie. Co więcej, na konferencji przeciwko rasizmowi organizacji pozarządowych w Durbanie w 2001 r. uznano, że spośród wszystkich krajów, w których istnieją praktyki rasistowskie (w tym krajów arabskich Zatoki Perskiej, w których imigranccy robotnicy z Azji są pozbawieni wszelkich praw) jedynie Państwo Izrael jest z gruntu i swojej istoty rasistowskie. Delegitymizacja Państwa Izrael We wszystkich tych przypadkach nie chodzi o przeciwstawianie się zjawiskom dyskryminacji o charakterze rasistowskim, które występują zarówno w Państwie Izrael, jak i w ogromnej większości wszystkich państw świata, ale o zakwestionowanie samego żydowskiego charakteru tego państwa. Tak jak w tradycyjnym antysemityzmie z okresu przed Holokaustem postrzegano Żydów jako ucieleśnienie destrukcyjnych mocy kapitalizmu (jako grupy identyfikowanej ze sferą cyrkulacji pieniądza i towarów) i przedstawiano antysemicki resentyment jako swoisty narodowy antykapitalizm, tak dzisiaj negacja prawa do istnienia państwa żydowskiego jest zwykle przedstawiana jako konsekwencja w walce z rasizmem, nacjonalizmem i kolonializmem. Ewidentnie antysemickie, gdyż związane z antyżydowską paranoją, jest obwinianie Państwa Izrael nie tylko o eskalację konfliktu z Palestyńczykami, ale o wszelkie zło występujące w regionie (zacofanie, dominacja amerykańska itd.) oraz fantazjowanie o Izraelczykach jako sile antynarodowej wobec świata arabskiego, która co więcej dąży do jego zagłady. Innymi słowy, tak jak tradycyjny antykapitalizm skrajnej prawicy polegał na przypisywaniu źródeł problemów społeczno-ekonomicznych w państwach narodowych machinacjom żydowskiego kapitału pasożytniczego (utożsamianemu zawsze z kapitałem finansowym), tak dzisiaj radykalni antysyjoniści postrzegają żydowski nacjonalizm jako anomalię (swoisty eksces ideologii i praktyki narodowej) i przeciwstawiają go zdrowym nacjonalizmom trzecioświatowym (Palestyńczyków, Kurdów, Czeczenów itd.). W obu przypadkach Żydzi są ukazywani jako wyimaginowane źródło problemów wynikających z funkcjonowania samych nowoczesnych form uspołecznienia wraz z jego kapitalistycznym charakterem i związaną z nim ideologią nacjonalistyczną państw narodowych. Prawica w tym względzie nie musi sięgać po teksty Zgliczyńskiego, aby dowiedzieć się, że konsekwentna walka z rasizmem oznacza walkę z Izraelem i amerykańskim imperializmem. Niektórzy prawicowi intelektualiści, znani w naszym kraju z odwoływania się do klasycznych tez współczesnego antysemityzmu, choćby w postaci idei rewizjonizmu Holokaustu (jak Stanisław Michalkiewicz, Janusz Korwin-Mikke czy Tomasz Gabiś) bynajmniej nie rezygnują ze stosowania argumentacji zbieżnej z radykalnym 46
antysyjonizmem części lewicy. Polega ona głównie na delegitymizacji Izraela oraz przypisywaniu samemu istnieniu tego państwa charakteru anomalii, która może istnieć tylko jako marionetka w rękach imperializmu amerykańskiego, dążącego do destrukcji innych narodów. Na przykład Tomasz Gabiś pisał w piśmie Stańczyk (nr 38/39 z roku 2003 [pismo to nie ukazuje się od roku 2004 przyp. redakcji]): Zgadzam się z tymi historykami idei i myśli politycznej, którzy dowodzą, że syjonizm to zwierciadlane odbicie europejskiego nacjonalizmu, a nawet jego karykatura, bardziej ekskluzywistyczny niż europejskie wzorce, na których był modelowany. Nieprzejednany wobec Izraela żydowski trockista Lenni Brenner /.../ twierdzi, że syjonizm jest po prostu imitacją niemieckiej ideologii nacjonalistycznej, a Izrael to»volksstaat«, powiedziałbym»judaistyczne państwo narodu żydowskiego«/.../ Zaznaczę od razu, że nie mam nic przeciwko Izraelowi, niech sobie istnieje jak potrafi, ale to przecież dzisiaj relikt przeszłości /.../ swoiste muzeum, rezerwat czy skansen, w którym zrealizowano spóźniony o sto lat projekt państwa narodowego. W innym artykule z tego samego numeru Stańczyka jest mowa o tym, że większa lub mniejsza rola Izraela pochodzi wyłącznie z nadania imperium [amerykańskiego], to ono rozstrzyga o tym, jaką rolę ma pełnić Izrael w ramach imperium /.../ Jedynym sensem i legitymizacją istnienia Izraela jest służyć interesom geopolitycznym i ekonomicznym imperium światowego. A w jeszcze innym tekście z tego samego numeru pisma otwarcie mówi się o Imperium Judeoamerykańskim. Na tym przykładzie widać, jak duże zbieżności występują między pewnym typem prawicowego antysemityzmu, a antysyjonizmem stalinowskim i niektórymi typami antysyjonizmu nowolewicowego. We wszystkich tych dyskursach syjoniści/żydzi są piętnowani raz jako siła skrajnie nacjonalistyczna i rasistowska (i na tej podstawie dążąca do dominacji nad narodami Bliskiego Wschodu, a w wersji otwarcie antysemickiej nad wszystkimi narodami), a innym razem jako siła ponadnarodowa, niezakorzeniona autentycznie w kraju, w którym mieszka. Kraju, który jest tylko marionetką w rękach potężniejszych potęg, zresztą w wersji paranoidalnej tego dyskursu również potęg żydowskich za imperializmem amerykańskim miałoby stać lobby żydowskie. Kosmopolityzm okazuje się być instrumentem żydowskiego nacjonalizmu: ta antysemicka formuła stalinowskiego marksizmu-leninizmu najwyraźniej znajduje obecnie poklask nie tylko w kręgach skrajnej prawicy (islamistycznej i europejskiej), ale także wśród adeptów lewicowego imperializmu głupców. W obliczu takiej propagandy, przejętej także przez część afro-amerykańskich polityków nacjonalistycznych w USA, przytłaczająca większość diaspory żydowskiej (która np. w Stanach Zjednoczonych znana była przez wiele dekad ze swoich liberalno-lewicowych sympatii) jedyne wyjście widzi w bezwarunkowym popieraniu rządu Izraela. Ten stan rzeczy jest dużym problemem dla internacjonalistycznej lewicy żydowskiej (jak np. brytyjska Jewish Socialist Group), której nie należy mylić z garstką lewicowych intelektualistów w rodzaju Noama Chomsky ego czy Normana Finkelsteina wspominających o swoich żydowskich korzeniach tylko w celu uwiarygodnienia radykalnie lewicowej krytyki Państwa Izrael. Świadczy o tym opublikowana niedawno w USA książka pt. Wrestling with Zion. Progressive Jewish-American Responses to the Israeli-Palestinian Conflict, w której przedstawione zostały wypowiedzi amerykańsko-żydowskich intelektualistów lewicowych i działaczy ruchu pokojowego dotyczące konfliktu izraelsko-palestyńskiego. Nawet najbardziej krytyczny i radykalny wydźwięk niektórych z tych tekstów niewiele ma wspólnego z czarno-białym komiksem, który autorzy w rodzaju Zgliczyńskiego przedstawiają jako krytyczno-lewicową interpretację ideologii i praktyki syjonizmu na Bliskim Wschodzie. Przede wszystkim uwzględnia się tam faktyczne źródła bezwarunkowej akceptacji Izraela przez ogromną większość Żydów na świecie. Związane są one nie z kolonializmem jak twierdzą jednym głosem stalinowscy i nowolewicowi antysyjoniści lecz z doświadczeniem lat 30. XX wieku. W tym okresie naziści a pamiętajmy, że za ich przykładem starała się kroczyć niemalże cała europejska antysemicka skrajna prawica chcieli się pozbyć Żydów z Niemiec poprzez ich wypędzenie (po uprzednim ograbieniu). Ale rychło okazało się, że możliwości migracyjne są bardzo ograniczone i nawet demokratyczne państwa zachodnie tylko w niewielkim stopniu były gotowe przyjąć do siebie uchodźców, przy czym kwoty migracyjne obejmowały także wyjazdy do Palestyny. Było to zresztą jednym z powodów organizowania przez syjonistów nielegalnej imigracji do Palestyny (objętej wówczas mandatem brytyjskim), dzięki której wielu Żydów zostało ocalonych przed nazistowską machiną zagłady. Jednak tak wtedy, jak i jeszcze dzisiaj działania te są uznawane za kolonialną zbrodnię przez arabskich nacjonalistów i (wówczas) stalinowskich, a dzisiaj nowolewicowych zwolenników antyimperializmu głupców. Antysyjonizm a islamistyczny terroryzm Jednym z elementów obrazu świata antyimperializmu głupców jest bagatelizowanie skrajnie prawicowej przemocy na Bliskim Wschodzie, o ile tylko można jej przypisać charakter antyimperialistyczny. We wspomnianym numerze Le Monde Diplomatique tego dzieła dokonuje Wojciech Giełżyński w artykule pt. Terror czy terroryzm gorszy?. Jego autor stwierdza, że terror państwowy jest większym problemem od terroryzmu różnych organizacji politycznych, zapominając dodać, że organizacje te dążą do zdobycia władzy, co częstokroć oznacza przekształcenie antypaństwowego terroryzmu w państwowy terror. Klasycznym przykładem takiej transformacji jest choćby przywoływany przez niego przypadek kambodżańskich Czerwonych Khmerów. Najbardziej wątpliwa intelektualnie jest jednak podjęta przez Giełżyńskiego próba swoistej racjonalizacji terroryzmu radykalnych islamistów poprzez uznanie go za zjawisko analogiczne do przemocy stosowanej przez różne grupy narodowowyzwoleńcze i lewicowe w Europie i Trzecim Świecie. Kropka nad i zostaje postawiona w sformułowaniu z notki anonsującej ów artykuł na stronie tytułowej Le Monde Diplomatique, gdzie wszystkie te typy przemocy zostały zebrane w formule o terroryzmie grup i ludów uciskanych. Czytelnik przeciera oczy ze zdumienia: zdawało się, że zestawianie działalności zbrojnych organizacji lewicowych 47
Światło z Bliskiego Wschodu? z terroryzmem islamistycznym jest specjalnością prawicowych felietonistów, tymczasem tutaj zostaje ono przyjęte jako podstawa do sugerowania, że Al Kaida działa na rzecz przeklętych ludów Ziemi (termin Franza Fanona), tak jak np. FLN reprezentowała Algierczyków uciskanych przez francuski kolonializm. Trudno o większe pomieszanie pojęć. Przecież gdyby przyjąć taki typ rozumowania konsekwentnie, to należałoby uznać politykę NSDAP za może nie do końca trafną, ale godną respektu działalność plebejuszy zmarginalizowanych przez system... A przecież zarówno czyny, jak też ideologia radykalnych islamistów pokazują, że ich przemoc skierowana przeciwko Stanom Zjednoczonym, Izraelowi i ich sojusznikom bynajmniej nie jest prostym refleksem sytuacji społecznej, związanej z podziałem na centra i peryferie światowego rynku kapitalistycznego. Wynika ona z pewnego ideologicznego projektu społecznego, którego wiarygodność w oczach części mas muzułmańskich faktycznie w dużej mierze jest skutkiem zawiedzionych nadziei związanych z projektami modernizacyjnymi prowadzonymi przez nacjonalistyczne rządy arabskie w okresie postkolonialnym. Jednak islamiści interpretują ten stan rzeczy jako rezultat niewystarczającego ugruntowania tradycyjnych wartości w życiu społecznym i zagrożenia, jakie przedstawia dla ich absolutnego obowiązywania spluralizowana i zsekularyzowana nowoczesna kultura Zachodu. Zaś terror oddolny, który prowadzą oni przeciwko wszystkiemu, co wykracza poza ich autorytarny ideał wspólnoty społeczno-religijnej, pokazuje, że nie mamy tu do czynienia tylko z samym konserwatyzmem, ale także z ruchem dążącym do barbarzyńskiego zniesienia społeczeństwa burżuazyjnego (Gerhard Scheit). I tak np. zbrodniczy zamach Al Kaidy na budynki World Trade Center nie miał żadnego wyartykułowanego celu politycznego, co jest typowe dla przemocy faszystowskiej, w której łączy się totalitarna zasada, iż dla osiągnięcia własnych celów wszystkie środki są dozwolone, z nienawiścią wobec wszystkiego, co wykracza poza faszystowski ideał absolutnej dominacji oraz próbą siania grozy i wykazania bezsilności demokratycznych instytucji wobec niej. Te czynniki, a także ilość ofiar, daleko wykraczająca w swojej skali poza zakres ofiar zamachów na ludność cywilną, które zdarzały się w dziejach ruchów narodowowyzwoleńczych i antykolonialnych, pokazują, że mamy tu do czynienia z zupełnie innym ideologicznie i społecznie zjawiskiem. Wydawałoby się, że po lekcji faszyzmu, irańskiej rewolucji islamskiej i teoretycznej lekcji Szkoły Frankfurckiej radykalnie lewicowi intelektualiści powinni rozumieć, iż autorytarna rebelia przeciwko wartościom zachodniego kapitalizmu może prowadzić tylko do nowych form społecznej regresji. Prawica mówi o amerykańskim państwieprzedsiębiorstwie, dążącym do rozkładania zamkniętych i pół-zamkniętych społeczeństw, tradycyjnych i historycznych zbiorowości /.../ w kierunku»czarnych«wartości rynku (tak koncepcje czeczeńskiego tradycjonalisty Choża-Ahmeda Nuchajewa streszcza Filip Memches we wspomnianym numerze Stańczyka ). Zaś adepci antyimperializmu głupców nie chcą najwyraźniej dostrzec, że polityczni islamiści odrzucając Zachód odrzucają także wszelkie idee egalitarne i emancypacyjne zarówno w swojej ideologii, jak też w praktyce politycznej. Co zresztą dla lewicy, jak pokazuje choćby przypadek irański, kończy się w najlepszym razie brutalnymi represjami, a w najgorszym fizycznym zniszczeniem po zdobyciu przez nich władzy państwowej. A przecież polityczni islamiści nie ukrywają, że tak jak dla faszystów prawdziwą rewolucją jest dla nich rewolucja społeczno-kulturowa przeciwko wartościom 1789 r. A te obejmują, obok utowarowienia stosunków społecznych przez rynek kapitalistyczny, także uniwersalizm prawa (wraz z zawartą w nim liberalną zasadą ochrony praw różnych mniejszości), demokratyczną ideę pluralizmu politycznego i kulturowego oraz (związaną z tym) koncepcję społeczeństwa obywatelskiego niezależnego od państwa. I zresztą, znów tak jak europejskiej skrajnej prawicy, politycznym islamistom wartości te kojarzą się z dominacją żydowską (bądź, jak kto woli, syjonistyczno-amerykańską ). Zresztą nawet powiązanie Żydów i Ameryki nie jest w ideologii skrajnej prawicy niczym nowym, gdyż sięga ono niemieckich idei volkistowskich z końca XIX wieku (jak pokazuje studium Dana Dinera o dziejach antyamerykanizmu w Niemczech). Już w 1906 r. O. Ladensdorf pisał: Dzisiaj można już w pewnym sensie określać Żydów jako przedstawicieli u nas amerykanizmu. Zażydzenie oznacza właściwie amerykanizację. Obecnie pod tego typu stwierdzeniem podpisują się polityczni islamiści, a część radykalnej lewicy w imię poparcia tego rodzaju reakcjonistów nakleja na to wszystko znaczek antyimperializmu uciemiężonych (przy czym islamistyczne sektory oligarchii państw Zatoki Perskiej też chyba na gruncie tej logiki należą do uciskanych). Myślenie stereotypowe a antysemityzm w Polsce Tym, co się rzuca w oczy w omawianych tekstach, jest niezdolność ich autorów do myślenia różnicującego. A właśnie ten brak był dla Adorno główną przesłanką dla sformułowania diagnozy o istnieniu potencjału autorytarnego w demokratycznych społeczeństwach kapitalistycznych. Ten stan rzeczy dobrze ilustruje także sposób, w jaki Zgliczyński omawia zjawisko antysemityzmu w Polsce. Prezentowana przez niego diagnoza poziomu nastrojów antysemickich w naszym kraju jest bardzo pesymistyczna, gdyż antysemityzm /.../ zrośnięty jest od wieków z naszą tradycją, obrzędowością i wychowaniem i nic w tym względzie nie zmieniło się i nie zmienia. Jako źródło odtwarzania wyobrażeń antysemickich zostają wymienione trzy instytucje i wszystkie trzy uznane za z gruntu antysemickie bądź też wobec tego zjawiska obojętne. Wychowanie to dom, ulica i szkoła. Dwa pierwsze wylęgarnia stereotypów i uprzedzeń /.../ Wspomnienia rodzinne zaczynające się niezmiennie»nie jestem antysemitą, ale...«. Szkoła przekaźnik banałów, w sposób oczywisty nie interferujących z rzeczywistością po dzwonku. Wyrazem tego stanu rzeczy ma być ponadto wedle Zgliczyńskiego zupełny brak Żydów i ich kultury w podręcznikowych wersjach historii mojego kraju oraz to, że po trzymilionowej społeczności żydowskiej nie pozostaje nawet ślad w historiografii. To doprawdy fenomen na skalę światową. Autor dodaje, że pod tym względem III Rzeczypospolita nie odbiega od PRL-u, a w przypadku idei propagowanych przez Kościół katolicki człowiek znający choć trochę publicystykę narodową i kościelną II Rze- 48
czypospolitej przeżywa swoiste déjà vu ten sam język, ta sama argumentacja. Wreszcie zarzuca Zgliczyński środowiskom liberalnym, że bagatelizują rasistowski i faszystowski potencjał takich partii głównego nurtu prawicy, jak LPR oraz w nieuprawniony sposób wiążą antyamerykanizm z antysemityzmem (nie przyjmując zalecanego przez Zgliczyńskiego połączenia walki z antysemityzmem i syjonizmem). Pod adresem tego rodzaju mainstreamowych intelektualistów liberalnych (jak A. Michnik, W. Bartoszewski, M. Edelman, Cz. Miłosz, Sergiusz Kowalski, Magdalena Tulli) padają ze strony tego autora sformułowania o autokompromitacji, haniebnej postawie i wytyczaniu marszruty intelektualnej swoim wyznawcom, która nieodwołalnie wiedzie na manowce. Każdy publicysta ma prawo do własnych interpretacji różnych kwestii, ale w tym wypadku widzimy to samo zjawisko, co przy omawianiu antyizraelskiej krucjaty Zgliczyńskiego i jego zwolenników. Jako fakty są przedstawiane własne wyobrażenia. Na poparcie tezy o istnieniu w Polsce niezróżnicowanego i obejmującego wszystkie grupy społeczne (z wyjątkiem wąskiej elity liberalnych intelektualistów skupionej wokół Gazety Wyborczej i Tygodnika Powszechnego ) radykalnego antysemityzmu autor nie przywołuje żadnych badań socjologicznych (które jakkolwiek nie są źródłem doskonałym, to jednak pozwalają na snucie uogólnień), lecz zasłyszaną przypadkowo na ulicy rozmowę o wymowie antyżydowskiej. Ponadto w jednym zdaniu wymienia różne miejsca, w których można napotkać zachowania antysemickie (co samo w sobie oczywiście nie jest żadną analizą i nic nie wyjaśnia). Znowuż stwierdzenie Zgliczyńskiego, że rasistowska przemoc ubrana w garnitur władzy prezentuje się znacznie lepiej i jest łatwiejsza do strawienia przez mainstream niż wygoleni kibole ze swastykami na czołach, które odnosi on do tego, że LPR nie jest stawiany na równej stopie przez liberalnych publicystów z nacjonalistami i homofobami u władzy w rodzaju Giertycha i Wierzejskiego, o tyle brzmi dziwnie w jego ustach, że partia ta w swoim programie i propagandzie politycznej nie zawiera nawet w części ładunku antysemickiego (a tym samym rasistowskiego), który charakteryzuje program Hamasu, pozytywnie przedstawianego na łamach Le Monde Diplomatique. I jakkolwiek zapewne nie brakuje w szeregach LPR antysemitów i rasistów, to jednak nie wzywają oni publicznie do bezpardonowej przemocy wobec Żydów, tak jak to czyni zastępca redaktora naczelnego polskiego Le Monde Dilplomatique Zbigniew Marcin Kowalewski (otwarcie zachęcający na łamach redagowanego przez siebie pisma Rewolucja do kontynuowania przez islamistów zbrodniczego terroru antyżydowskiego jako metody wyzwolenia Palestyny spod okupacji żydowskiej ). Także stwierdzenie o marginalnej obecności problematyki żydowskiej w programach szkolnych niewiele ma wspólnego z rzeczywistością. Od 1989 r. dokonany został w tej kwestii olbrzymi postęp. Co więcej, w ostatnich latach Ministerstwo Edukacji Narodowej pracuje nad włączeniem programu nauczania wiedzy o Holokauście do programów szkolnych. Najbardziej jednak zadziwia twierdzenie Zgliczyńskiego o braku badań naukowych nad historią Żydów w Polsce: w samej tylko bibliografii za pierwszy kwartał 2005 r. tekstów dotyczących tematyki żydowskiej (oczywiście nie antysemickich), opublikowanej w Kwartalniku Historii Żydów (nr 1, 2006 r.) znajdują się aż 323 pozycje, obejmujące kilkadziesiąt tekstów naukowych. Wydaje się, że te uwagi Zgliczyńskiego o obecności problematyki żydowskiej w życiu kulturalnym naszego kraju i stanie stosunków polsko-żydowskich pozwalają najlepiej przekonać się czytelnikowi, na ile dyrektor publikacji Le Monde Diplomatique jest zdolny do rozróżniania własnych projekcji od rzeczywistości. Jak pisał Adorno, skłonność do projekcji i identyfikacji jest cechą antropologiczną człowieka, staje się ona jednak niebezpieczna, gdy nie łączy się ze zdolnością do zajęcia krytycznego stosunku wobec tych (częstokroć nieświadomych) odruchów. I ostatnia uwaga. Zgliczyński pisze, że antysemityzm skompromitował dopiero Adolf Hitler. Przed nim bycie antysemitą nie było niczym nagannym, ba wielu czołowych polityków europejskich i amerykańskich chlubiło się swoim antysemityzmem. To twierdzenie tylko w połowie jest prawdziwe. W rzeczywistości przez długi okres czasu, także np. w XIX-wiecznych Niemczech antysemityzm był dla konserwatywnych i liberalnych polityków establishmentu sprawą podejrzaną (nawet jeżeli prywatnie żywili resentymenty antyżydowskie), z jednej strony ze względu na jego bliskość wobec plebejskiej demagogii, a z drugiej z uwagi na ugruntowane przekonanie, że emancypacja Żydów i wynikający z niej proces asymilacji jest nieodwracalnym i jedynym sposobem rozwiązania kwestii żydowskiej. Badacze antysemityzmu w Niemczech zwracają jednak uwagę na to, że rozwój politycznego antysemityzmu w ostatnich dekadach XIX w. był ułatwiony przez przyswojenie elementów radykalnego dyskursu antysemickiego w ramach dominującego obszaru (mieszczańskiej) sfery publicznej. A to zjawisko było w dużej mierze wynikiem antysemickich wystąpień cieszących się w tym okresie dużym autorytetem intelektualistów w rodzaju wspomnianego już Heinricha Treitschkego czy Richarda Wagnera (przynależących do dominującego obiegu kulturowego). Dzisiaj Stefan Zgliczyński i jego towarzysze chcą doprowadzić do tego, aby radykalny antysyjonizm, kwestionujący samo istnienie Państwa Izrael, został uznany za pełnoprawnego uczestnika dyskursu publicznego, a przynajmniej żeby zyskał dominację na lewicy. Miejmy nadzieję, że przedsięwzięcie to się nie powiedzie. Piotr Kendziorek 49