Moja przyjaciółka: CUKRZYCA Dedykuję tę książkę moim ukochanym synom Filipowi i Antoniemu, żeby wiedzieli co to znaczy cierpieć i potrafili dziękować Bogu, że podarował im tak beztroskie dzieciństwo. Teresa Nowak
Cześć! Jak masz na imię? Skąd jesteś? Jesteś dobra czy zła? Jaki masz humor? Na co masz ochotę? Może coś zjemy? No, to może pobiegamy? Jak długo zostaniesz?.
CUKRZYCA Nazywam się Cukrzyca. Dopiero w wieku pięciu czy sześciu lat dowiedziałam się jak się nazywa moja przyjaciółka, która ma mi towarzyszyć do końca życia, a która była ze mną od początku mego istnienia. Mam 36 lat i prawie tyle ze mną jest cukrzyca, bo moi rodzice dowiedzieli się o niej jak miałam kilka miesięcy. Początki? Hmmm. Jakie były? Tego nie pamiętam. To pytanie trzeba skierować do rodziców, a raczej mamy. Wtedy to ona najbardziej cierpiała, rozpaczała i lamentowała. Nie wiem tego na pewno, ale jako matka dwójki dzieci mogę to sobie wyobrazić: Małe dzieciątko, które nie mówi, nie chodzi i całkowicie jest zależne od tej jednej jedynej osoby. Jaka to musi być presja? Widzimy, że coś jest nie tak z naszym dzieckiem. Dużo śpi, ciągle płacze, a nawet (jak to mama mówiła) w jednej chwili staje się lejące. Co poczynić, lekarze są bezradni. Majątki na nich wydajemy i nic! W końcu długie dni w szpitalu i jak piorun z nieba sięga nas straszna diagnoza. BUM BUM BUM Słyszymy dudnienie w uszach, w głowie nam się kręci, a oczy zachodzą czarną mgłą. Czy to koniec? Czy świat się skończył? Czy to był tylko sen? A może jakaś zjawa? Nie. Nie, to rzeczywistość do której musimy wrócić. Tylko jak teraz będziemy żyć?
Z przyjaciółką nie jest tak źle. Idzie się do niej przyzwyczaić. Ale mama?! Znów mogę tylko sobie wyobrazić co ona przeżywała: Jak ja sobie poradzę? Kto mi pomoże? Jak mam rozpoznać, że źle się czuje jeśli nic nie powie? Czy podołamy finansowo, bo nie będę mogła pracować? Czy będę miała siłę i odpowiednią wiedzę żeby zająć się dzieckiem? Na początek musimy zmierzyć poziom cukru. W tamtych czasach nie z krwi tylko z moczu. Może i lepiej bo nie musiała mnie kłuć, ale wyniki nie były takie dokładne, no i czy kiedykolwiek próbowaliście takiemu małemu dziecku pobrać mocz? Ja mam dwóch synów i jak byli mali, mieli często infekcje i też to musiałam robić, ale tak jak powiedziałam miałam synów nie córkę oraz już były specjalne woreczki które można było włożyć do pieluszki, a i tak uważałam to za straszne umęczenie. Za czasu mojej mamy było jeszcze gorzej. A jeśli myślicie, że to trudne wyobraźcie sobie codzienne zastrzyki. Jak tu takiemu małemu berbeciowi codziennie robić zastrzyki i patrzeć jak cierpi, a my cierpimy razem z nim. Wracam wspomnieniami do czasów kiedy w szpitalu, jak się urodził mój syn, przypadkowo weszłam do sali pielęgniarek i właśnie jemu pobierali krew. Płakał niebo głosy, wierzgał strasznie, one poprzyklejały mu malutką rączką i próbowali wbić igłę. Oczywiście wygonili mnie, a ja w szoku poszłam i płakałam. Co on musiał wycierpieć, ale ja też cierpiałam razem z nim. Chyba ta trauma została nam obu, bo on panicznie boi się igły, a ja aż drżę na samą myśl, że muszę iść z nim. A teraz pomyśleć, że to ja bym miała mu zadawać taki ból, wstrzykując mu kilka razy na dzień insulinę. Nie wiem czy bym potrafiła. Pierwsze wspomnienia jakie nachodzą mnie z dzieciństwa to gdy mama mówi żebym kładła się na zastrzyk. Nie pamiętam ile dokładnie miałam lat 3 lub 4. Wiem, że jeszcze nie chodziłam do szkoły i pamiętam jak rozpłakałam się i krzyczałam na całe gardło, że nie chcę już, że nie położę się, żeby odeszła ode mnie. Pamiętam moją rozpacz, ale wtedy jeszcze nie znienawidziłam mojej przyjaciółki; jeszcze dobrze jej nie znałam i dlatego to mamę nienawidziłam za ten ból, który mi sprawiała. Patrząc teraz wstecz, przypominając sobie tamten dzień, to widzę nie tylko swoją rozpacz, ale i jej. Wtedy słyszałam tylko jej krzyk i widziałam jej złość, teraz w tamtych oczach dostrzegła bym ból i smutek.
Szybko jednak przyzwyczaiłam się do mojej przyjaciółki, która lubiła insulinę. Zrozumiałam, że tak musi być; aż do dnia kiedy już byłam za duża na pomiar cukru z moczu, albo w końcu wymyślili lepszą metodę badania, czy też może dopiero po kilku latach było moich rodziców stać, żeby kupić pierwszą maszynkę do mierzenia cukru. Wielu z Was wie co to za maszynka, a Ci którzy mają cukrzyce typu 1 wiedzą ile razy trzeba się kłuć, żeby mieć cukry na dobrym poziomie. Teraz wyobraźcie sobie rączki 5 letniego dziecka: takie malutkie, delikatniutkie, zwłaszcza, że byłam chudym dzieckiem i wyobraźcie igłę taką do szycia tylko ze dwa albo trzy razy grubszą, która co najmniej 5 razy na dzień, a nieraz i w nocy wbija się w te paluszki. I tak dzień po dniu, tydzień po tygodniu, miesiąc po miesiącu ZNIENAWIDZIŁAM MOJĄ PRZYJAIÓLKĘ! Teraz już byłam starsza,już wiedziałam, że mama nie chce mnie krzywdzić. Zresztą często słyszałam te słowa od niej: Gdybym mogła to bym wzięła tą chorobę na siebie. Im starsza byłam tym częściej słyszałam tą rozpacz i bezradność. Moja mam stawała się coraz bardziej przewrażliwiona, zwłaszcza gdy zaczęłam szkołę. A ja? Ja coraz bardziej chciałam olać moją przyjaciółkę, bo mnie denerwował widok mojej matki. Nie mogłam znieść troski jaką mnie obdarzała, wręcz dusiła mnie ta jej nadopiekuńczość. Ja już zdążyłam się przyzwyczaić do Cukrzycy, a ona tylko myślała jak się jej pozbyć. Życie jednak okazuje się być bardzo przewrotne i lubi nam wszystkim płatać figle. HA HA HA! Moja przyjaciółka śmiała się z nas wszystkich. Zakpiła sobie ze mnie, a już myślałam, że to ja jestem mądrzejsza, że nauczyłam się przebywać w jej towarzystwie, że ją znam lepiej, i że mogę ją zignorować bez żadnych konsekwencji. Szybko nauczyłam się, że każdy nasz czyn ma swą konsekwencję, tak jak w fizyce czy chemii, każda akcja ma reakcję. I właśnie w ten sposób mając 12 lat po raz pierwszy straciłam przytomność z powodu niedocenienia mojej przyjaciółki. Zapytacie: Co się stało? A może, Jak to się stało? Cóż.. Moja odpowiedź jest prosta: Nie wiem. Ale powiem wam co wiem.