- moje propozycje rozwiązania problemu alkoholizmu i przemocy w rodzinie. Część I Zastanawiałeś się kiedyś co sprawia, że ludzie tak chętnie sięgają po alkohol? Że oddają mu się w zupełności, dają się nim pochłonąć, zawładnąć tej płynnej substancji ich życiem? Że to staje się ich priorytetem - najwyższą wartością, dla której gotowi są zrobić wszystko? Nie tylko dorośli widzą w nim coś, co przypomina ucieczkę od problemów. Do ich kręgu dołącza coraz częściej i młodzież w celu udowodnienia swojej dojrzałości. Ale czy spożywanie alkoholu jest wyznacznikiem dojrzałości? Czy może jest to odpowiedzialność, umiejętność funkcjonowania w społeczeństwie i odpowiednie zachowania wyuczone w szkołach? Pomyśl: zastanawiałeś się? Bo Melania tak. Ona zastanawiała się każdej nocy, kiedy jej ojciec wracał do mieszkania pijany. W jej głowie te myśli i pytania kłębiły się za każdym razem, kiedy słyszała dźwięk niezdarnie otwieranych drzwi, bełkot pijaczyny, ciało upadające na podłogę i ciągnące się po niej... matkę wychodzącą z pokoju, niekiedy i kłótnie, które kończyły się rozbiciem czegoś lub trzaskaniem drzwiami, krzykami i obudzeniem połowy sąsiadów. Przecież następnego dnia będzie musiała wyjść do szkoły - przejść przez osiedle, unikając spojrzeń wszystkich. Będzie musiała udawać, że nic się nie dzieje... Leżała skulona na boku w swoim łóżku okryta kołdrą. W jej niewielkim pokoju były zasłonięte żaluzje i jedynie przez szparę w drzwiach dolatywało tu trochę światła. Nie widziała konturów żadnego z mebli rozstawionych na przeciwległych ścianach, nie widziała nawet własnych rąk. Znacznie większym utrudnieniem niż ciemność w pomieszczeniu były łzy w jej oczach, które bez jej zgody cisnęły się do oczu i spływały na poduszkę. Z korytarza słyszała wyłącznie podniesione głosy obojga rodziców - stanowczy ton matki i niewyraźne słowa ojca, który chyba próbował jej coś odpowiedzieć między przerwami na łyk powietrza. Dziewczyna nie miała pojęcia, co mówią. Drobnymi rękoma już dawno zasłoniła sobie uszy, które poprzednio ukryła pod burzą brązowych loków. Chciała słyszeć jak najmniej - wystarczający dla niej był widok ojca zataczającego się czasem po ulicy w ciągu dnia. Pamiętała jakby to było wczoraj, kiedy po raz pierwszy spotkała go w takim stanie. Najzwyczajniej w świecie wracała ze szkoły, niosła do domu dobrą ocenę i wiadomość od wychowawcy. Nie przewidziała, że idąc jedną z ulic zobaczy spitego ojca, który z trudem trzymał się jednej z furtek domu na osiedlu niedaleko. Nie przewidziała, że tak łatwo z jej oczu popłyną łzy i że tak szybko się stamtąd oddali. Planowała, żeby ten dzień był naprawdę szczęśliwy, tymczasem wtedy okazał jednym z najgorszych. Po powrocie znalazła ukojenie w ramionach matki i nawet ocena ze szkoły przestawała się liczyć w porównaniu z tym, co zobaczyła wracając. Raz, dwa, trzy... - odliczyła w myślach, zaciskając powieki i pozwalając łzom swobodnie płynąć po twarzy. Mocniej przycisnęła dłonie do uszu, przyciągnęła kolana do brody. Bardzo chciała, żeby to wszystko się już skończyło. Żeby nie musiała pamiętać jak ojciec wynosił przedmioty z domu, aby następnie je sprzedać i dostać za nie pieniądze na następny alkohol. Żeby z jej pamięci uleciało wspomnienie zapachu alkoholu po powrocie do domu... Wiedziała,
że tata zawsze popijał - prawie każdego dnia wypił trochę, jednak nigdy by się nie spodziewała, że doprowadzi to do takich sytuacji jak teraz. Nie miała pojęcia, że się uzależni. Powinna była to przewidzieć, chociaż nawet gdyby wiedziała, nie wiedziałaby co z tym faktem zrobić. Nie miała już pojęcia, jak z mężczyzną rozmawiać - jak miałaby mu pomóc, czy w ogóle istnieje jakiś sposób. Najchętniej cofnęłaby się w czasie, do czasu sprzed tego wszystkiego, co jest teraz. Do czasu, kiedy wszyscy byli razem i byli szczęśliwi. Na nieszczęście wehikuły czasu nie istnieją... magiczne moce też. Gdybym miała magiczną moc, pokazałabym ojcu Melanii ile dla niej znaczył i ile stracił poprzez swój nałóg. Część II Ben zawył z bólu, kiedy poczuł kolejne uderzenie w brzuch. Wszystkie następowały w kilkusekundowych odstępach czasu, wystarczających na wzięcie płytkiego oddechu przed następną dawką bólu. I następną. I kolejną. Czasem osłaniał się rękoma, jednak i one nie były z kamienia. Dawały tylko chwilową ulgę, bowiem przestawał czuć przewracające się wewnątrz organy i krew w buzi. Potem i ręce zaczynały boleć - następnego dnia pojawiały się na nich siniaki albo nawet całe były opuchnięte. Bądź co bądź to była najlżejsza kara, jaką Benjamin mógł dostać. Po kilku minutach wszystko ustąpiło. Wszystko, co dotychczas czuł zniknęło i poczuł tylko błogi spokój, który zmącony był przekleństwami wypowiadanymi nad nim. Co prawda nie słuchał ich, za bardzo rozkoszował się chwilą odpoczynku, w której nie odczuwał nic poza pulsującym ciałem i potwornym bólem głowy. Dopiero po parunastu sekundach dotarło do niego, co się stało, a wtedy skulił się, przyciągając kolana do brody i wycierając rękawem usta, z których delikatnie sączyła się krew. Wiedział, że musi wstać zanim będzie za późno. Jeśli nie chce znowu zdenerwować taty, powinien udać się teraz do pokoju... Najlepiej byłoby wyjść z domu, jednak Ben wiedział, że w takim stanie nie może. Poza tym bał się, że wróci nie w porę - wtedy byłoby jeszcze gorzej. Przewrócił się na brzuch i uniósł na kolana. Podniósł szeroko otwarte niebieskie oczy na tatę siedzącego na kanapie. Był wpatrzony w szklany ekran telewizora i teraz jakby zapomniał o leżącym na ziemi synu. Chłopak wytarł nos rękawem, po czym odgarnął blond włosy do tyłu ruszając w kierunku swojego pokoju. Wyszedł na korytarz, zastawiony butami, kilkoma szafkami i całym mnóstwem worków na śmieci, których wciąż nikt nie wyniósł. Część ich zawartości walała się po podłodze, część pochowana była po kątach. Przeszedł wzdłuż korytarza, a następnie skręcił ku oklejonym taśmą drzwiom, otwierając je i wchodząc do swojego własnego kąta. Oprócz łóżka, które zajmowało całą przeciwległą ścianę, w pokoju znajdowało się też biurko i szafa, które stały w rogu pomieszczenia. Na środku natomiast powieszony był bokserski worek treningowy - jedyne zajęcie, dzięki któremu chłopak odreagowywał to, co działo się w domu. Pamiętał, że nie zawsze tak było. Kiedy mama żyła, a starszy brat mieszkał jeszcze tutaj, ich rodzina była naprawdę szczęśliwa. Tata zabierał ich na ryby, wybierali się na biwaki i grali w piłkę na boisku w pobliżu. Potem brat usamodzielnił się, wyprowadził, zostawił w
mieszkaniu trójkę. Odwiedzał ich czasem, wpadał na obiad czy wyciągał Bena na spacer. A jeszcze potem okazało się, że mama jest chora - miała raka. Jak na jeszcze większe nieszczęście wykrytego zbyt późno. Zmarła kilka miesięcy temu, niecałe dwa miesiące po zdiagnozowaniu. Chyba właśnie wtedy coś w tacie pękło, bo właśnie od tamtego czasu chłopak pamiętał go jako kata - za opuszczane lekcje lub gorsze oceny dostawał paskiem, za niewykonane obowiązki był kopany, a na widzimisię ojca (za zbyt głośne zachowanie) czasem dźgał go nożem. Stąd pojawiały się na jego ciele siniaki, blizny i czerwone rany. A starszy brat już w ogóle nie przyjeżdżał. Zachowywał się tak, jakby zapomniał, że w domu został jeszcze Ben i tata. Czyżby już mu nie zależało? Chłopak spędzał czas w swoim pokoju na własnej zabawie - jego jedyną rozrywką, a jednocześnie pasją, był boks. I chociaż nigdy nie trenował tej dyscypliny, uważał się za naprawdę dobrego samouka. Zdolny był nawet pobić młodszego kolegę, za co niestety również oberwał od taty. Ale boks sprawiał mu radość - po każdym takim treningu, kiedy dawał upust swoim emocjom czuł się szczęśliwy. Jakby cała jego złość i nienawiść znikała. Jak bił innych również. Uważał to za dziwny sposób odegrania się na tacie. Przecież skoro on mógł, to dlaczego Ben nie mógłby robić tego samego? A co jeśli zainteresowanie Benjamnina przerodziłoby się w coś niebezpiecznego? Jeśli zamiast pasji bokserskiej w chłopcu odezwałaby się jego brutalna natura? Uderzanie rówieśników, ucieczki z lekcji... Co jeśli z czasem z Benjamina zrobiłby się młody przestępca? Ten, który okrada sklepy, napada ludzi na ulicy lub staje się członkiem różnorodnych gangów? Co jeśli pasja przerodzi się w coś innego niż pierwotnie miało być, bo ojciec nie poświęcił mu wystarczająco uwagi, a co gorsze - jeszcze bardziej podsycił brutalną naturę chłopca. Gdybym miała magiczną moc, odnalazłabym Benowi bezpieczną pasję, która umożliwiłaby mu zdrowy, normalny rozwój. Część III - Dasz mi ten towar? - Z błagalnym wyrazem twarzy Gerard składał ręce jak do modlitwy w kierunku zakapturzonego mężczyzny. Kolana uginały się już pod nim i miał wrażenie, że zaraz klęknie, aby tylko dostać to, co ma w kieszeniach ten człowiek. Ciemna postać ruszyła się niespokojnie, mruknęła coś pod nosem kilka razy, po czym w kieszeni coś zaszeleściło i po chwili w rękach Gerarda pojawiła się torebeczka z białym proszkiem. - I tak masz dług - usłyszał zachrypiały niski głos. - Masz oddać pieniądze jak najszybciej, dłużej nie zamierzam czekać. Daję Ci ostatnią działkę i oczekuję kasy. Chłopak skinął głową, chowając zdobycz do kieszeni spodni. Musiał załatwić pieniądze, żeby móc zapłacić. Musiałby znaleźć pracę, musiałby przestać brać do tego czasu. Wydawało mu się, że to będzie o wiele za trudne. Pamiętał, jak jeden ze starszych braci zawsze przynosił do domu taki sam proszek - był biały, a kiedy się go zjadło, było się kompletnie innym człowiekiem. Pamiętał, jak to widział. Pamiętał rozkładanie wszystkiego na blatach, każdy ruch, który trzeba wykonać, aby stać się
kimś innym. Jak dla dzieciaka było to dla niego zabawą, której zawsze chciał spróbować. Starsi bracia nie chcieli mu nigdy pozwolić, za to często wyciągali go wtedy za jego brązowe włosy z pokoju i ciągnęli przez mieszkanie. Zostawiali w jego dziecinnym pokoju, a on nie chciał tam być. Robił wszystko, żeby stamtąd wyjść, a kiedy już był pod drzwiami rodzeństwa, dostawał w twarz od drugiego z braci, znowu zaciągany był do pokoju i zamykany na klucz. Pamiętał to, jak dusił się przebywając tam. Pamiętał, jak walił w drzwi i krzyczał, ale chwilę później przyszło jedno z rodzeństwa, otworzyło drzwi i zaciągnęło go na łóżko, podduszając. Starszy brat uderzył go kilka razy, powiedział, że ma być cicho, po czym wyszedł nie zamykając drzwi. Co dziwne, na Gerarda to działało. Po takiej dawce adrenaliny stawał się potulny jak baranek z ogromnymi błękitnymi oczyma. Po powrocie rodziców z pracy tulił się do matki, jednak nie potrafił powiedzieć jej niczego. A oni niczego nie podejrzewali, bo jak można widzieć, że coś się dzieje z twoimi dziećmi, jeśli większość dnia spędzasz w pracy. I nikt nie przypuszczał, że przez ciągłą nieobecność rodziców i znęcanie się starszych braci, Gerard tak bardzo zapragnie spróbować tego samego, co oni. To duszenie sprawiało, że chciał zobaczyć, jak taki proszek smakuje. Ciąganie za włosy - jak się go przygotowuje, a uderzanie w twarz - co się po nim czuje. Chociaż to wszystko bardzo go bolało i następnego dnia ciężko mu było wstawać z łóżka, wciąż miał to jedno pragnienie. Po wyprowadzce braci zanikło, jakby o nim zapomniał - zapomniał o tej przemocy, o wszystkim, co się działo. Ale w szkole to do niego wróciło i od nowa zachęciło do spróbowania. Braci przecież nie było, więc nie miał kto go uderzyć. Rodziców też nie było, bo oboje skupieni na pracy i karierze czas dla Gerarda mieli dopiero późnym wieczorem, kiedy wracali z pracy. Nie widywał ich rano, kiedy wychodził do szkoły. Nie widywał ich na obiedzie, który przeważnie jadł samotnie w domu. Tak naprawdę bardzo rzadko ich widywał. I oni jego rzadko widywali, nie mówiąc już o poznaniu syna. Ich ambicje doprowadziły do tego, że Gerard, podobnie jak starsi bracia, uzależnił się od narkotyków, które w pewnym momencie zaczęły zajmować nadrzędne miejsce w jego życiu. Rodzice nie zauważali, że coś jest nie tak, kiedy najmłodszy syn wyraźnie się czegoś bał. Nie zauważali, co się z nim dzieje i jakich wyborów dokonuje w życiu. Pieniądze i pragnienie kariery były cenniejsze od posiadania zdrowej, szczęśliwej rodziny. Gdybym miała magiczną moc, pokazałabym rodzicom Gerarda co się działo w domu podczas ich nieobecności. Część IV Ta rana tutaj, na obojczyku, była zadana przez jego ojca, kiedy chłopak wrócił do domu chwilę później niż powinien. Czerwona pręga, po której z czasem został tylko ślad upamiętniający tą przygodę. Zresztą nie tylko tą. Takich ran jak ta było na jego ciele znacznie więcej - na przedramionach, plecach, nogach czy brzuchu. Wszystkie zadawane przez dwie osoby: ojca i przyrodniego brata. Ten pierwszy częściej zadawał rany czy krytykował, natomiast drugi popychał, pluł i wykręcał ręce dla rozrywki. Czasami w takich sytuacjach nawet największy twardziel się poddaje... i musi pogodzić się z losem, którego nie sposób odmienić.
Poczuł jak coś pcha go do przodu, a jego nogi stają się miękkie jak z waty przez co upada na podłogę. Wypuścił powietrze, jednak nim zdążył nawet pomyśleć o tym, żeby się podnieść, coś złapało go za kołnierz kurtki i podniosło w górę, stawiając na ziemi. Uścisk wzmocnił się. - Rusz się! - Głos brata za jego plecami był stanowczy, jednak Oliwer ani nie myślał o przestąpieniu kroku w przód. Strach za bardzo zapanował nad jego ciałem. Nie potrafił przyzwyczaić się do tego, co działo się w domu. Doświadczał tego każdego dnia, jednak za każdym razem odczuwał tylko to - paraliżujący strach. Towarzyszył mu od chwili pobudki aż do uśnięcia w swoim łóżku późno w nocy. Ani na chwilę nie opuszczał jego ciała, a nic nie przynosiło ulgi. Ktoś obszedł go dookoła, chwycił za kołnierz kurtki i szarpnął za sobą w kierunku kuchni. Obydwoje zatrzymali się przy plastikowym oknie pomieszczenia, po czym jeden z nich otworzył je na oścież. Do środka wpadł zimny zimowy wiatr, który ogarnął cały pokój. - Zdejmij plecak i kurtkę, psie - starszy brat wysyczał przez zęby, puszczając chłopaka. Oliwer posłusznie wykonał. Tym razem nie dostał wyboru - nikt kurtki ani plecaka za niego nie zdejmie, a co gorsze, mógłby jeszcze bardziej oberwać za stawianie oporu. Czarny plecak z książkami rzucił na ziemię obok, kurtkę rozpiął i rozebrał ją, odrzucając w to samo miejsce. Starszy z chłopców podniósł rzeczy - odzież wyrzucił przez okno, a następnie rozpiął plecak i w ślad za ubraniem wyrzucił całą jego zawartość. Oliwer miał ochotę rzucić się za swoją własnością, najlepiej wyskoczyć tym samym oknem. Zamiast tego został zaciągnięty za kołnierz bluzy w kierunku łazienki. Niewiele myśląc zaczął zapierać się nogami o najpierw linoleum w kuchni, a później o deski na korytarzu. Kiedy jednak i to nic nie dawało, zamknął oczy i poddał się woli brata. Pamiętał tylko kilkanaście kopnięć, dopóki nie upadł na ziemię. Do uczucia strachu dołączył nagle ból. Nie było to nieznane uczucie, mało tego - towarzyszące mu równie często co to pierwsze. Pamiętał wszystkie słowa wypowiadane mu przy uchu, aby mógł je lepiej usłyszeć. Najgorsze wyzwiska, najokropniejsze wizje przyszłości jakie szeptał mu przyrodni brat. Pamiętał gipsowo-wapienną muszlę klozetową stykającą się z jego głową i wodę, która oblewała jego brązowe włosy, wlewała się do uszu i nosa. Chociaż wydawało się, że pamiętał tak wiele - w rzeczywistości nie pamiętał prawie nic. Przynajmniej nie chciał pamiętać. Żadnego z upokorzeń, jakiego doświadczył przez któregoś ze swoich oprawców. Nie pamiętać popychania, lądowania na ziemi, a czasem nawet ranienia sobie rąk czy rozcinania warg. Nie pamiętać opluwania. Nie pamiętać ciągłej krytyki, z jaką stykał się każdego dnia. Nie pamiętać wykręcania rąk, kiedy leżał wieczorami w łóżku albo rankami - kiedy wstawał. Nie pamiętać tych wszystkich ran, które zostały mu zadane... Obojętnie czy to paskiem czy niedopałkiem papierosa. Oliwer po prostu chciał zapomnieć. Gdyby znalazł sposób na pozbycie się wszystkich wspomnień. Gdyby znalazł sposób na odnalezienie w sobie siły, której nigdy nie miał. Żeby się im wszystkim sprzeciwić i zadać im ten sam ból, który oni mu zadali. Gdyby znalazł sposób na usamodzielnienie się - możliwość wyprowadzki, znalezienie nowych opiekunów. Gdyby znalazł sposób na to, żeby skontaktować się z matką w niebie. I właściwie tutaj zawsze się zatrzymywał, bo doskonale znał ten sposób. Ten wspaniały sposób, dzięki któremu uniknąłby dalszego cierpienia i strachu. Wystarczało mieć linę, zrobić z niej węzeł i... po prostu się jej oddać. Po prostu pozwolić jej zabrać siebie w inne, lepsze miejsce niż to.
Oliwer znał sposób na uniknięcie dalszego piekła. Musiał tylko wprowadzić swój plan w życie, jednak to nie było już trudnością. Gdybym miała magiczną moc, dałabym Oliwerowi wystarczająco odwagi, aby poprosić kogoś o pomoc. Gdybym miała magiczną moc, otworzyłabym oczy wszystkim ludziom, którzy dopuszczają się przemocy lub popadają w uzależnienie od alkoholu, i pokazała do czego może doprowadzić taka sytuacja. Osobom dotkniętym przypadkom przemocy dałabym nadzieję na lepsze jutro oraz odwagę do opowiadania o swoich problemach i zwracania się z nimi do odpowiednich osób. autor: Adriana Mazurek 2a