aut. Maksymilian Dura 29.03.2018 WISŁA ŚWIATEŁKO W TUNELU CZY WIDMO PORAŻKI? [OPINIA] Podpisanie umowy na zakup pierwszych dwóch baterii przeciwlotniczych w ramach programu Wisła może być początkiem całego procesu odbudowy nowoczesnego systemu obrony powietrznej w Polsce. Przykład dwóch Nadbrzeżnych Dywizjonów Rakietowych Marynarki Wojennej pokazuje jednak, że w polskiej rzeczywistości wcale to nie jest takie pewne. Popularna i powielana w mediach jest obecnie opinia, że zakup dwóch baterii rakiet przeciwlotniczych i przeciwrakietowych systemu Patriot w ramach programu Wisła jest sukcesem. Jest w tym bardzo dużo racji, ponieważ rzeczywiście od zakupu samolotów F-16 nie podpisano umowy tak ważnej i mogącej mieć tak wielki wpływ na możliwości całych, polskich Sił Zbrojnych. Nadbrzeżny Dywizjon Rakietowy a Wisła Omawiając sukces, jakim ma być podpisanie pierwszego kontraktu dotyczącego Wisły zapomina się jednak, że powodem do dumy nie powinno być samo wydanie pieniędzy, ale to, co się za nie uzyska. Umowa podpisana z Amerykanami powinna więc zostać oceniona skutkami osiągniętymi za kilka lat, a nie w momencie, gdy jej pełną treść zna tylko niewielka grupa specjalistów w Ministerstwie Obrony Narodowej i w Stanach Zjednoczonych. Poza tym gronem, nikt tak naprawdę nie może wiedzieć, co będzie dalej z programami Wisła i Narew oraz na ile obecny kontrakt pociągnie za sobą kolejne działania. Wiadomo natomiast, że będą one o wiele kosztowniejsze niż te, na które teraz wydano niecałych pięć miliardów dolarów. Już dzisiaj widać jednak, że nowa umowa nie jest niestety wieloletnim, międzyrządowym zobowiązaniem do współdziałania - z gwarancją ciągłego i określonego finansowania. Jej realizacja w kolejnych etapach może więc nie przebiegać tak, jak zobowiązuje się obecnie strona polska i amerykańska. Wątpliwości, jakie pojawiają się u sceptyków w tej sprawie są całkowicie uzasadnione, o czym świadczy sposób wprowadzania do służby w Marynarce Wojennej Nadbrzeżnych Dywizjonów Rakietowych jakkolwiek by było również najnowocześniejszych w swojej klasie systemów uzbrojenia na świecie. To ważny przykład, ponieważ pokazuje, że w polskich Siłach Zbrojnych najczęściej nie myśli się systemowo, ale po prostu wybiórczo "odhacza" punkty z planu działań, ignorując fakt, że tylko zrealizowanie całego takiego planu pozwoliłoby na pełne wykorzystanie możliwości zakupionych przez nas systemów.
Wprowadzony do służby pięć lat temu Nadbrzeżny Dywizjon Rakietowy nadal może wykorzystywać jedynie jedną szóstą możliwości swoich pocisków przeciwokrętowych. Fot. M.Dura Tymczasem po pięciu latach (pierwszy Nadbrzeżny Dywizjon Rakietowy wprowadzono do działań w czerwcu 2013 r.) okazuje się, że nie można nawet w jednej szóstej wykorzystać tego, na co Marynarka Wojenna wydała około dwa miliardy złotych. Nic też nie wskazuje na to, by w najbliższym czasie miało się to zmienić. Oczywiście nie można w pełni ocenić obecnej sytuacji w odniesieniu do NDR-ów, ponieważ duża część informacji o nich jest niejawna, ale patrząc na sytuację z perspektywy, można z dużym prawdopodobieństwem przypuszczać, że po pięciu latach: wykorzystywane w Nadbrzeżnym Dywizjonie Rakietowym norweskie rakiety przeciwokrętowe NSM można odpalać jedynie w odniesieniu do celów znajdujących się w odległości około 30-40 km od brzegu, bo tylko taki zasięg w odniesieniu do celów nawodnych mają radary rozstawione na brzegu. Oznacza to, że mające zasięg około 220-240 km pociski NSM są wykorzystywane jedynie w jednej szóstej swoich możliwości zasięgowych; nie wykonano żadnych konkretnych działań, by dla NDR-ów stworzyć własny system wskazywania celów dalekiego zasięgu uznając, że wskazanie celów powinno przyjść z nadrzędnego systemu dowodzenia. Jest w tym dużo racji, ale również zupełny brak konsekwencji, ponieważ po co w takim razie w składzie NDR są trójwspółrzędne radary wskazywania celów powietrznych i nawodnych TRS-15C? Dodatkowo wszystko wskazuje na to, że po pięciu latach, nadrzędny system wskazywania celów dalekiego zasięgu nadal nie powstał; nie włączono w sposób automatyczny do systemu obserwacji NDR-ów radarów mobilnych RM-100, których kilka jest na wyposażeniu Marynarki Wojennej - chociaż pod względem skrytości działań i łatwości w wyborze stanowiska są one lepsze od trójwspółrzędnych radarów wskazywania celów powietrznych i nawodnych TRS-15C wchodzących integralnie w skład baterii (a biorąc pod uwagę potrzeby rakiet przeciwokrętowych robią dokładnie to samo); nie opracowano sposobu podłączania się NDR-ów pod rozpoznany obraz sytuacji nawodnej, jaki można by uzyskać łącząc i analizując zobrazowanie z różnych systemów obserwacji brzegowej
istniejących na polskim wybrzeżu - stworzonych przez: Marynarkę Wojenną (sieć stałych i mobilnych punktów obserwacyjnych), Morski Oddział Straży Granicznej (Zintegrowany System radiolokacyjnego Nadzoru Polskich Obszarów Morskich) oraz Urzędy Morskie (System Wymiany Informacji i Bezpieczeństwa Żeglugi); nie opracowano rzeczywistego planu potrzeb jeżeli chodzi o brzegowy system rakiet przeciwokrętowych. Zamiast więc myśleć sieciocentrycznie i po prostu dokupywać brakujące elementy tego systemu (np. potrzebną liczbę mobilnych wyrzutni rakiet MLV - Mobile Launch Vehicle) po prostu kupiono drugi Nadbrzeżny Dywizjon Rakietowy razem z kolejna partią: wozów dowodzenia bateriami BCV (Battery Command Vehicle), mobilnych centrów łączności MCC (Mobile Command Center) i radarów wskazywania celów MRV (Mobile Radar Vehicle). Tymczasem wystarczyłoby zapewnić łączność dodatkowych wyrzutni MLV z dowolnym wozem dowodzenia pierwszego NDR, by mogły one wykonywać zadanie; nie wykorzystuje się pełnych możliwości radarów wskazywania celów MRV. W przypadku polskich NDR-ów są to trójwspółrzędne radary TRS-15C, które mogą wykrywać obiekty nawodne, ale z założenia były budowane przede wszystkim do obserwacji sytuacji powietrznej. Nie słychać jednak, by radary TRS-15C działały równolegle dla potrzeb Wojsk Radiotechnicznych i były np. przygotowywane do automatycznego przekazywania informacji o nadlatujących z kierunku morza celach powietrznych dla systemu obrony przeciwlotniczej (w tym np. o lecących rakietach manewrujących); nie stworzono systemu uzupełniania bazy danych o sygnaturach termalnych jednostek nawodnych, które mogłyby być potencjalnymi celami dla rakiet NSM. Tymczasem NSM-y to pociski o stosunkowo niewielkich głowicach bojowych (około 100 kg), których niewielką wagę zrekompensowano celnością. Pocisk ten może bowiem uderzyć we wskazane, czułe miejsce danej jednostki pływającej korzystając z jej zapisanego wcześniej obrazu termicznego. Takie sygnatury termalne trzeba jednak wcześniej zdobyć i opracować, a tymczasem nowoczesne kamery termowizyjne, które mogłyby to zrobić są kupowane w Marynarce Wojennej sporadycznie (jak na razie na okręty rozpoznawcze i niszczyciele min typu Kormoran). Oczywiście nie ma bezpośredniego związku pomiędzy wyrzutniami rakiet do zwalczania celów nawodnych a wyrzutniami rakiet do zwalczania celów powietrznych ale jak się okazuje tylko pozornie. Sposób w jaki obecnie wykorzystuje się Nadbrzeżne Dywizjony Rakietowe i w jaki kupiono drugi NDR świadczy bowiem, że kupno nawet najlepszych na świecie systemów w polskich Siłach Zbrojnych wcale nie oznacza uzyskania zakładanych zdolności. A przecież w przypadku programu Wisła oczekiwanie są o wiele większe niż w odniesieniu do brzegowych wyrzutni rakiet przeciwokrętowych.
W pierwszym etapie programu Wisła prawdopodobnie nie wyegzekwowano u Amerykanów zobowiązania w udzieleniu pomocy przy opracowaniu tańszych rakiet SkyCeptor. Fot. Raytheon Nie baterie a offset zadecydują o przyszłym, polskim bezpieczeństwie Celebrując sukces, jakim niewątpliwie będzie wprowadzenie pierwszych dwóch baterii Patriot zapomina się często, że najważniejszym osiągnięciem obecnego kontraktu jest to, co ma nastąpić później, a w tym wcześniej zapowiadane, amerykańskie zobowiązania offsetowe. Samo wprowadzenie dwóch baterii Wisła praktycznie niczego nie zmieni patrząc na całościowe potrzeby Sił Zbrojnych RP, a jeszcze bardziej generalnie całej Polski. Polskie wojsko nie potrzebuje bowiem 200 rakiet przeciwlotniczych i czterech radarów, ale kilku tysięcy pocisków ziemia-powietrze oraz systemu, który pozwoliłby na ich optymalne użycie z wykorzystaniem własnego, zbudowanego u siebie systemu obserwacji i wskazywanie celów. I takie było też założenie programu Wisła. Tylko bowiem w ten sposób, dowodzący obroną będzie mógł w odpowiedni sposób planować optymalne rozmieszczenie i wykorzystanie środków ogniowych i obserwacji. W ten również sposób do komercyjnych dronów nie trzeba będzie strzelać z wykorzystaniem rakiet PAC-3 MSE.
Jak na razie nie ma jednoznacznego wymagania, by program Narew opierał się na systemie IBCS. Fot. M.Dura Dlatego też wielu specjalistów wskazywało, że najważniejszymi elementami przygotowywanego kontraktu na zakup systemu Patriot nie był same baterie, ale: pozyskanie i wprowadzenie w Siłach Zbrojnych RP sieciocentrycznego systemu zarządzania obroną powietrzną IBCS (produkowanego przez koncern Northrop Grumman); uzyskanie w Polsce zdolności do budowania samodzielnie rakiet przeciwlotniczych; pozyskanie nowoczesnych technologii (w tym opartych na azotku galu) do budowy w Polsce nowej generacji stacji radiolokacyjnych. Zdawano sobie bowiem sprawę, że tylko zrealizowanie tych trzech celów pozwoli na zbudowanie w Polsce skutecznego systemu obrony powietrznej. W przeciwnym wypadku będzie to trzeba robić drogą kupowania kolejnych, samodzielnie działających baterii, co biorąc pod uwagę ogromne potrzeby (związane z wieloletnimi zaległościami w tej dziedzinie i bezpośrednim sąsiedztwem Rosji) oraz możliwości polskiego budżetu, jest po prostu niemożliwe. Czytaj też: Redukcja ceny a ryzyko. Podsumowanie zamówienia na pierwszy etap programu Wisła [ANALIZA] Możliwości bojowe zakupionych baterii Patriot przy najczarniejszym scenariuszu W ramach podpisanej 28 marca 2018 r. umowy Polska otrzyma za niecałych pięć miliardów dolarów dwie baterie przeciwlotnicze systemu Patriot, w skład których wejdą cztery jednostki ogniowe, zintegrowane z modułem zarządzania obroną powietrzną IBCS. Ilościowo oznacza to wprowadzenie do polskich Sił Zbrojnych m.in.: 16 wyrzutni rakietowych typu M903, 4 stacji radiolokacyjnych
wykrywania i kierowania ogniem AN/MPQ-65, 208 bojowych rakiet przeciwlotniczych średniego zasięgu PAC-3 MSE (Missile Segment Enhancement), 11 pocisków testowych PAC-3 MSE, stacje dowodzenia i kierowania EOC (Engagement Operations Center) systemu IBCS (w różnych wariantach) oraz jednostki zintegrowanego systemu łączności nowej generacji IFCN (Integrated Fire Control Network). Jest to duży sukces, ponieważ poza radarami Polska otrzymała wszystko to, co jest uznawane w Stanach Zjednoczonych za najlepsze i co przez wiele lat ma być podstawą działania dolnej warstwy amerykańskiej tarczy przeciwlotniczej i przeciwrakietowej. Wyzwanie jest więc duże, ponieważ teraz będzie można sprawdzić, co z tymi samymi środkami zrobią w przyszłości Amerykanie, a co zamierzają zrobić Polacy. Zakładając najbardziej pesymistyczny scenariusz, przetestowany już przy zakupie Nadbrzeżnych Dywizjonów Rakietowych, Polska będzie w przyszłości wprowadzała kolejne, autonomicznie działające baterie przeciwlotnicze Patriot, które będą zawsze składały się z dwóch jednostek ogniowych, ośmiu wyrzutni rakietowych, dwóch radarów AN/MPQ-65 oraz kilku stacji dowodzenia i kierowania EOC systemu IBCS. Zdolności uzyskane w ten sposób nie będą więc wynikały z możliwości całego systemu Sił Zbrojnych RP (efekt synergii), ale tylko z właściwości bojowych poszczególnych, działających najczęściej oddzielnie jednostek ogniowych zestawów Patriot. Najważniejszym ograniczeniem zakupionych baterii są i będą radary AN/MPQ-65 o czym zresztą było wiadomo od dnia, gdy zadecydowano o wyborze dla Polski systemu Patriot. I w tej sprawie nic nie zmieniło zakupienie przez MON najnowszych rakiet PAC-3 MSE oraz perspektywicznego systemu kierowania i dowodzenia obroną powietrzną IBCS. To bowiem z radarów AN/MPQ-65 będą szły wskazania celów dla poszczególnych wyrzutni i atakowane będą mogły być tylko te obiekty, które będą widziały te stacje radiolokacyjne. Ich podstawowym ograniczeniem jest sektorowość prowadzonej obserwacji (do maksymalnie 120 ), mała mobilność oraz ich niewielka liczba. Pierwsza wada wpłynie na stosunkowo niewielki obszar, jaki będzie mogła zabezpieczyć jedna jednostka ogniowa zresztą obszar prawie trzykrotnie mniejszy, jaki wynikałby z możliwości samych rakiet PAC-3 MSE. Mogą one bowiem atakować cele powietrzne w kącie 360 wokół wyrzutni.
Podstawową wadą systemu Patriot w obecnej konfiguracji jest sektorowy radar wskazywania celów. Fot. Raytheon Patrząc jedynie na strefę, jaką zabezpieczają zakupione baterie i oceniając ich możliwości, należy na początku odpowiedzieć sobie na pytanie, czy MON-owi chodzi o obronę całego terytorium kraju, czy tylko o obronę najważniejszych aglomeracji (skupiających powyżej 500 000 mieszkańców) i posiadających jeden lub dwa obiekty strategiczne, szczególnie ważne dla bezpieczeństwa państwa. Specjaliści wojskowi tworząc wymagania do programu Wisła w swoich kalkulacjach założyli, że w Polsce graniczącej z Rosją samodzielnie mogą działać tylko zestawy rakietowe posiadające zdolność zwalczania celów powietrznych dookólnie oraz że maksymalny promień rażenia celów na średnich i dużych wysokościach to około 70 km. Z takimi uwarunkowaniami (zgodnymi zresztą z możliwościami rakiet PAC-3 MSE) jedna jednostka ogniowa mogłaby bronić osłaniać przed atakami z powietrza obszar o powierzchni około 15000 km2. Dla zabezpieczenia całego kraju potrzeba więc około dwudziestu dwóch zespołów bojowych, czyli jedenastu baterii rakiet systemu Patriot. Byłby to poziom optymalny z punktu widzenia potrzeb obronnych, ale nierealny ze względu na możliwości budżetowe. Czytaj też: Tarcza droższa od F-16. Polska stawia poprzeczkę wyżej, niż europejscy sojusznicy [3 PUNKTY] Sytuacja będzie jeszcze mniej sprzyjająca, gdy wziąć pod uwagę zagrożenia pochodzące np. od rakiet balistycznych i celów niskolecących (np. rakiet manewrujących lub lotnictwa wsparcia wojsk lądowych). W tym wypadku zasięg jednej jednostki ogniowej spadnie do około 40 km, a powierzchnia chroniona zmniejszy się tylko do 5000 km2. Chcąc więc uchronić przed np. rakietami Iskander-M całe terytorium kraju potrzeba by było co najmniej sześćdziesiąt dwa zestawy ogniowe, czyli trzydzieści jeden baterii systemu Patriot. Dlatego analitycy wojskowi na poważnie wzięli pod uwagę tylko drugi wariant obrony polskiego terytorium wyodrębniając na nim około jedenaście ważnych miejsc do chronienia - zaliczając do nich
np. aglomerację szczecińską z istniejącym tam gazoportem, oraz Poznań z węzłem lotniskowym: Powidz, Mirosławiec, Krzesiny (gdzie stacjonują samoloty F-16). W tym przypadku, do ich obrony wystarczy mieć co najmniej 11 jednostek ogniowych, a więc 6 baterii. MON zamierza kupić w dwóch etapach osiem baterii, a więc liczbę zgodną z tym wariantem, z pewną rezerwą być może np. na osłonę mobilnych wojsk lądowych. Polski radar Bystra mógłby być w przyszłości tym, co wskaże cele rakietom PAC-3MSE. Fot. M.Dura Kalkulacje te nie są jednak prawidłowe w odniesieniu do systemu Patriot, który jest sektorowy i zabezpiecza wykrywanie celów jedynie w sektorze do maksymalnie 120. By chronić jedną aglomerację potrzebne są więc aż 3 jednostki ogniowe, a do wszystkich jedenastu aż 36 (18 baterii Patriot). Zestawy zakupione w pierwszym etapie pozwalają więc obronić dookólnie tylko Warszawę oraz np. lotnisko w Krzesinach, ale jedynie z kierunku wschodniego. Dodatkowo konieczne jest uwzględnienie drugiej wady systemu Patriot, jaką jest mała mobilność stacji radiolokacyjnej AN/MPQ-65 - zasadniczo wpływająca na żywotność systemu, a więc zdolności do długotrwałego działania w warunkach operacyjnych. Należy bowiem pamiętać, że mało mobilne radary kierowania ogniem po włączeniu i rozpoczęciu namierzania celów nie mają szans, by po odpaleniu rakiet szybko uciec ze stanowiska bojowego i zająć inną pozycję. Tymczasem przeciwnik doskonale zdaje sobie sprawę, że do wyłączenia jednostki ogniowej baterii Patriot nie trzeba niszczyć czterech wyrzutni, a jedynie jeden radar kierowania ogniem i na pewno będzie się to starał zrobić w pierwszej kolejności. Z tą drugą wadą wiąże się również trzecia, czyli mała liczba radarów mogących współdziałać z systemem Patriot. Jeżeli więc zniszczy się lub zakłóci jeden radar AN/MPQ-65, to cztery wyrzutnie najnowocześniejszych rakiet przeciwlotniczych i przeciwrakietowych w swojej klasie będą praktycznie bezużyteczne. W tym przypadku nie zrobiono jednak nic, by temu zaradzić opracowując np. polskie radary zastępcze o odpowiednich właściwościach. O tym, że jest to możliwe może świadczyć
wykorzystanie przez Amerykanów do strzelania rakiet PAC-3MSE danych z niewielkiego radaru Sentinel, używanego w systemie obrony przeciwlotniczej krótkiego zasięgu. W Polsce mogłaby to być np. odpowiednio przygotowana stacja radiolokacyjne Bystra, opracowywana przez spółkę PIT-Radwar, ale takiego zadania nie postawiono formułując obecne zobowiązania offsetowe w kontrakcie Wisła. To zamierzenie być może będzie realizowane w momencie uruchomienia drugiego etapu. Nigdy nie stwierdzono tego jednak z całą stanowczością. IBCS - podstawą rozwoju polskich Sił Zbrojnych? Pesymistyczny obraz autonomicznie i oddzielnie działających baterii Patriot wcale nie musi się sprawdzić. Wymaga to jednak konsekwencji i twardego wykonywania założonych celów w kolejnych etapach realizowania programu Wisła i Narew. Takie cele nie zostały jednak definitywnie wynegocjowane i podpisane, a więc mogą zostać zmienione lub nawet zarzucone. Tymczasem mało kto zdaje sobie sprawę, jakim wielkim wyzwaniem dla polskich Sił Zbrojnych jest wprowadzenie tak nowoczesnego z założenia systemu jak IBCS. Można oczywiście zrobić to samo, co w przypadku NDR i po prostu dokupować kolejne, działające tak naprawdę autonomicznie, baterie przeciwlotnicze. Można też jednak myśleć kompleksowo i na bazie jednej sieci zbierania informacji stworzyć jednolity, zintegrowany system kierowania walką dla całych Sił Zbrojnych coś, czego w Polsce nigdy nie udało się jeszcze zrobić. A przecież wysunięte do przodu pancerne i zmechanizowane jednostki Wojsk Lądowych powinny wiedzieć, że w ich kierunku zbliżają się obce samoloty szturmowe lub śmigłowce bojowe. Do tego potrzebny jest system działający, w taki sam sposób jak IBCS i to działający w obie strony. Wojska Lądowe nie powinny być bowiem jedynie odbiorcą informacji, ale również ich dawcą mając np. do dyspozycji radary obserwacji pola walki, zdolne do wykrywania niskolecących statków powietrznych oraz rakiet manewrujących. Tymczasem taka ogólnowojskowa integracja jest jak na razie jedynie pożądaną zdolnością, a nie najważniejszym celem, do zrealizowania, do którego powinno się bezwzględnie i nieodwracalnie dążyć. Z Ministerstwa Obrony Narodowej idą więc sygnały, że na drugim etapie programu Wisła przewiduje się zintegrowanie z IBCS wybranych sensorów (w tym radarów polskiej produkcji) i że tylko prawdopodobnie MON wykorzysta elementy IBCS w programie obrony powietrznej krótkiego zasięgu Narew, który ma być realizowany przez polski przemysł zbrojeniowy. Nie mówi się również o innych rodzajach Sił Zbrojnych, które także powinny być podłączone do Wisły np. okrętów bojowych (korwet czy fregat) w przyszłości pozyskanych w ramach programu Zwalczanie zagrożeń na morzu. Nie ma ani jednego wiążącego zobowiązania się Ministerstwa Obrony Narodowej, że IBCS będzie podstawą budowanego obecnie praktycznie od podstaw systemu obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej w Polsce. Nie ma więc pewności, że wszystkie inne systemy tego rodzaju w tym przede wszystkim pozyskiwane w ramach programu Narew będą musiały z założenia być przygotowywane do współpracy z IBCS. Wiąże się to jednak z pewnym podporządkowaniem się stronie amerykańskiej, ponieważ IBCS to system budowany dla armii Stanów Zjednoczonych. Nie będzie więc można w Polsce żądać kompetencji do jego samodzielnego zmieniania, ponieważ poprawki i aktualizacje wprowadzone u nas oraz w USA wzajemnie by się wtedy wykluczały. Trzeba się więc z tym pogodzić, a na to prawdopodobnie nie pozwolą ambicje polskiego przemysłu. Budowa rakiet przeciwlotniczych w Polsce mrzonka, czy też bezwzględna konieczność?
Jeżeli chodzi o liczbę rakiet przeciwlotniczych, to skala potrzeb jest tutaj nieporównywalnie większa niż w przypadku NDR-ów. O ile bowiem dwa Nadbrzeżne Dywizjony Rakietowe posiadają około 100 rakiet przeciwokrętowych to w ramach programów Wisła i Narew trzeba już wprowadzić kilka tysięcy pocisków ziemia-powietrze. Co więcej, zapas ten trzeba będzie systematycznie uzupełniać, ponieważ dla skutecznego realizowania szkolenia potrzebne są coroczne testy ogniowe, co biorąc pod uwagę liczbę jednostek przeciwlotniczych nie może polegać na wystrzeleniu dwóch rakiet na pięć lat (jak w przypadku NDR) lub ani jednej jak w przypadku małych okrętów rakietowych typu Orkan i fregat typu Oliver Hazard Perry. Trzeba pamiętać, że wszelkie zobowiązania offsetowe to nie jest dar strony amerykańskiej, ale coś co podniesie koszty programu Wisła i za co Polska będzie musiała dodatkowo zapłacić. Poszczególne zobowiązania powinny być więc tak dobrane, by w przyszłości się zwróciły i ten zwrot w przypadku rakiet byłby najbardziej odczuwalny. Chodzi tutaj bowiem o tysiące pocisków, które mogą kosztować nawet 6 milionów dolarów za sztukę (PAC-3 MSE). Tymczasem zakładając, że chcemy zakupić docelowo 8 baterii Patriot musimy uwzględnić środki na zakup co najmniej 800 pocisków tego typu jeżeli w międzyczasie nie opracujemy czegoś tańszego. Jeszcze większe potrzeby ilościowe będą w przypadku systemu Narew. Jeżeli zrealizowany zostanie plan zakupu 19 baterii krótkiego zasięgu, to będą one wykorzystywały od 114 do 152 pojazdówwyrzutni (w zależności od przyjętej struktury baterii). Uwzględniając konstrukcje współczesnych wyrzutni rakietowych krótkiego zasięgu, z których każda ma stanowiska startowe dla sześciu (norweski system NASAMS) do nawet dwudziestu rakiet (izraelski system Iron Dome), szacuje się, że do polskich Sił Zbrojnych trzeba będzie wprowadzić od 684 do 912 pocisków (w przypadku systemu NASAMS) lub nawet od 2280 do 3040 pocisków (w przypadku systemu Iron Dome). Dodatkowo należy pamiętać o potrzebie ciągłego produkowania pocisków i elementów niezbędnych do ich późniejszej eksploatacji (np. związanej z koniecznością wymiany paliwa rakietowego i cyklicznego przeprowadzania faktycznych strzelań rakietowych). Może to oznaczać potrzebę corocznego wprowadzania nawet kilkudziesięciu nowych pocisków. Jak na razie wszystko wskazuje na to, że trzeba je będzie kupować za granicą. Polskie radary omijany problem, a nie cel do jakiego powinno się dążyć Od samego początku było wiadomo, że największe ograniczenia baterii Patriot wynikają z zastosowanych w nich sektorowych i mało mobilnych stacji radiolokacyjnych. Najprostszym rozwiązaniem byłaby po prostu wymiana tych radarów, ale w tej dziedzinie Amerykanie nie mają jak na razie gotowego rozwiązania. Dlatego uczciwie sprzedano Polsce to, co było dostępne czyli sektorowe stacje radiolokacyjne AN/MPQ-65 i to docelowo, bez możliwości ich bezpłatnego wymienienia na nowe, dookólne (gdyby takie pojawiły się w Stanach Zjednoczonych). Oczywiście w przyszłości będzie można je wymienić, ale trudno jest przypuszczać, że ktoś zdecyduje się wyzłomować stacje kupione za setki milionów złotych. Będą więc one nadal służyły, a ich zastąpienie można zrealizować, ale dopiero po zakończeniu tzw. drugiego etapu - i to prawdopodobnie w ramach kupna a nie zbudowania na miejscu. Znamienne jest bowiem to, że w komunikatach o amerykańskich zobowiązaniach offsetowych nie ma żadnych informacji na temat technologii zwiększających możliwości polskiego przemysłu radiolokacyjnego i pozwalających na zbudowanie w Polsce własnego zamiennika radaru AN/MPQ-65. To, co powinno być jednym z najważniejszych celów kontraktu Wisła musiało ustąpić m.in.: zdolności produkcji i serwisowania 30-mm armat Bushmaster, czy np. produkcji i serwisowania samochodów (wyrzutni i
pojazdów transportowo-załadowczych). Tymczasem jeden radar dla systemu Patriot kosztuje prawdopodobnie tyle, ile wszystkie samochody wchodzące w skład baterii. Amerykanie wprowadzili już technologię azotku galu w swoich radarach, ale zobowiązania jej przekazania do Polski nie udało się na razie uzyskać. Fot. Raytheon Teraz należałoby sobie uczciwie odpowiedzieć, na ile uzyskane w ten sposób zdolności pozwolą polskiemu przemysłowi na przekroczenie nieosiągalnych wcześniej barier technologicznych. Kiedy jednak spojrzy się na całość pakietu offsetowego, to widać że Polska na obecnym etapie uzyska jedynie zdolność do eksploatacji systemu Patriot i to też w ograniczonym zakresie. W cytowanej często wypowiedzi dla Defence24.pl prezesa Polskiej Grupy Zbrojeniowej Jakuba Skiby wynika, że z punktu widzenia PGZ pierwszy etap Wisły to czas budowy kompetencji i przygotowania przemysłu do szerszego udziału w budowie polskiego zintegrowanego systemu obrony powietrznej. Sam fakt ulokowania w Polsce produkcji wybranych elementów pocisków PAC-3 MSE przez koncern Lockheed Martin byłby bowiem ważny, gdyby był on fragmentem programu uruchamiania w Polsce produkcji własnych rakiet przeciwlotniczych programu, który byłby już zatwierdzony przez stronę amerykańską i z gwarancjami finansowania przez stronę polską. A tak skończy się prawdopodobnie na zapewnieniu pewnej liczby miejsc pracy bez szans uzyskania kompetencji - nie posiadanych obecnie przez polski przemysł. Oczywiście Ministerstwo Obrony Narodowej poinformowało, że pozyskane w ramach umowy od koncernu Lockheed Martin zdolności pozwolą m.in. na budowę laboratorium dla badań pocisków rakietowych, ale najprawdopodobniej chodzi w tym zobowiązaniu o możliwość sprawdzania i testowania rakiet PAC-3 MSE, a nie o budowanie centrum badawczo-rozwojowego nowych, polskich pocisków przeciwlotniczych. Znamienny w tym wszystkim jest zupełny brak tego rodzaju zobowiązań offsetowych ze strony koncernu Raytheon. A to właśnie ten koncern informował o gotowości uruchomienia w Polsce produkcji własnego, niskokosztowego pocisku oznaczonego jako SkyCeptor.
W pierwszym etapie programu Wisła prawdopodobnie nie wyegzekwowano u Amerykanów zobowiązania w udzieleniu pomocy przy opracowaniu tańszych rakiet SkyCeptor. Fot. Raytheon Z punktu widzenia Polski korzystniejsze byłoby pozyskanie tych zdolności już w pierwszej fazie Wisły. Uruchomienie już teraz programu budowy własnych rakiet i radarów w oparciu o amerykańską pomoc spowodowałoby, że w momencie uruchomienia drugiego etapu Wisły oraz Narwi moglibyśmy chociaż częściowo skorzystać z własnych produktów. Co więcej, możliwa byłaby ich sprzedaż za granicą, ponieważ na świecie jest kilka innych państw korzystających z baterii Patriot z rakietami PAC-3 MSE. O ile zdobycie zdolności do produkcji rakiet jest rzeczywiście procesem długotrwałym (w tej klasie pocisków starujemy praktycznie od zera), to w przypadku radarów działanie byłoby już o wiele szybsze. Przemysł radiolokacyjny zawsze był polską dumą, i nie bez powodu podpisanie umowy zorganizowano właśnie w spółce PIT-Radwar. Dlatego można ocenić, że z pomocą amerykańskich technologii bardzo szybko w polskiej ofercie znalazłyby się radary dookólne ze ścianowymi antenami aktywnymi AESA - zbudowanymi w oparciu o technologię azotku galu GaN. Pomaga w tym fakt, że Polska zdecydowała się jak na razie jedynie na zakup rakiet PAC-3 MSE, które nie wymagają podświetlania celu przez specjalistyczny radar kierowania ogniem (tak ja w przypadku pocisków GEM-T). Naprowadzanie może się więc odbywać z wykorzystaniem dowolnej stacji radiolokacyjnej o odpowiednich parametrach. Ich produkcja w Polsce jest możliwa, ale bez pomocy technicznej będzie to proces kosztowny i długotrwały. Drugi etap zadecyduje o sukcesie programu Wisła Sceptycyzm, co do efektów programu Wisła wynika z faktu, że jak na razie, podczas jego realizacji, robi się dokładnie to, co od lat w całym programie modernizacji technicznej Sił Zbrojnych przesuwa na później najkosztowniejsze i najtrudniejsze zadania, bez których to co już zrobiono, jest mało
efektywne i wykorzystywane jedynie w części swoich możliwości. Zamrożono więc na kolejne lata program budowy polskich rakiet przeciwlotniczych, odsunięto w czasie zmianę generacyjną w polskim przemyśle radiolokacyjnym i nie podjęto ostatecznej decyzji o wprowadzenia systemu IBCS szerzej niż w programie Wisła - chociażby w bateriach Narew. Tymczasem otrzymanie od amerykańskiego przemysłu zobowiązania do uruchomienia produkcji niskokosztowych pocisków w Polsce powinno być najważniejszym warunkiem podpisania kontraktu na system Patriot. Uruchomienie licencyjnej produkcji rakiet przeciwpancernych Spike wcale nie zagwarantowało uzyskania zdolności do samodzielnego konstruowania ich polskich odpowiedników. Fot. M.Dura Tym bardziej, że z tego typu problemami mieliśmy już do czynienia w Polsce i powinniśmy się czegoś z nich nauczyć. Takiego warunku nie postawiono np. wcześniej w przypadku zestawów przeciwpancernych Spike, których licencyjną produkcję uruchomiono w zakładach Mesko w Skarżysku Kamiennej. Ta produkcja nie dała jednak możliwości samodzielnego modernizowania i rozwijania tej klasy uzbrojenia, ponieważ z transferu wyłączono najbardziej wrażliwe technologie, m.in. dotyczące głowicy. Dodatkowo nie zrobiono niczego, by licencjodawca pomógł w uzyskaniu tych zdolności, czego efektem jest do dzisiaj brak własnych, nowej generacji rakiet przeciwpancernych. Jak się okazało później, takiego zobowiązania już przy kolejnych umowach nie udało się uzyskać i trzeba konkretnie kupować rakiety Spike. Optymiści uważają, że umowa na zakup dwóch baterii systemu Patriot to dobry znak na przyszłość. Sceptycy uparcie jednak zadają pytanie, co jest ważniejsze z punktu bezpieczeństwa państwa: budowa pojazdów wchodzących w skład jednostek ogniowych, czy przygotowanie technologii pod budowę wykorzystywanych przez nie rakiet i radarów. Jeżeli sobie uczciwie odpowiemy na to pytanie,
to znajdziemy też odpowiedź, czy obecnie podpisana umowa jest rzeczywiście takim sukcesem, jak się oficjalnie twierdzi.