11 września 2015 Uczestnik misji Poczucie obowiązku i patriotyzmu pokierowały mną w drodze do służby wojskowej. Zawsze byłem idealistą wierzącym w takie wartości jak Bóg, Honor, Ojczyzna. Już w liceum byłem w szeregach Strzelca i zawsze chciałem kształtować swoją postawę obywatela-patrioty. Nie marzyłem o lampasach czy oficerskich szlifach, zawsze pragnąłem udowodnić mojej pięknej Ojczyźnie, że jestem w stanie oddać dla niej to co najważniejsze. Strona 1
Przeszedłem obowiązkową zasadniczą służbę wojskową jako podoficer, zaraz po niej zdobywałem różne specjalności i umiejętności (np. językowych). Uczestnictwo w misji traktowałem jako kolejny etap służby oraz obowiązek, coś do czego latami mnie przygotowywano. Jednak istotne też było posiadanie poczucie możliwości udzielenia pomocy jej potrzebującym. Poczucie, że jesteśmy, jak strażacy, którzy wchodzą do płonącego domu, by ratować. Brałem udział w pierwszej zmianie misji w Iraku, towarzyszyła temu niepewność, co nas spotka. Jako żołnierz kompanii rozpoznawczej prawie całą 6 miesięczną służbę spędziłem poza bazą, dzięki temu miałem bezpośredni kontakt z tamtejszym społeczeństwem. Pomimo tego, że podczas misji doznałem obrażeń, jestem cały czas pozytywnie nastawiony do tego kraju - pełnego barw, odmiennej kultury, różnorodności. Próbowałem sobie uświadomić, co bym zrobił gdyby doszło w Polsce do rozpadu państwa tak jak w Iraku. Jak ludzie zareagowaliby w przypadku pojawienia się w Polsce obcego wojska? W Iraku część ludzi była negatywnie do nas nastawiona wyrażała ten sprzeciw poprzez ataki, jednak większość społeczeństwa odnosiła się wobec nas pozytywnie. Zawsze, ale to zawsze trzeba pamiętać, że nie można wszystkiego określić jako białe bądź czarne. Wiedziałem, że znajdzie się osoba czy też grupa osób, którym moje działanie nie będzie się podobało. Jednak głęboko wierzyłem, że większości pomagam. Strona 2
odczas misji cały czas starałem się pracować nad wizerunkiem dobrego, pozytywnego żołnierza, który pomimo tego, że nosi przy sobie broń to potrafi wyjść do ludzi, spotkać się z nimi, porozmawiać, pokazać, że pod pancerzem siedzi jeszcze człowiek. Praca nad tym wizerunkiem zaczęła się już przed wylotem. Gdy już wiedziałem, że na pewno będę uczestniczył w misji zacząłem dokładnie zapoznawać się z odmienną niż nasza kulturą, a przede wszystkim z jakże odmienną religią. Starałem się też nauczyć ich języka, gdyż mimo znajomości języka angielskiego, to jednak znajomość arabskiego dawała tę przewagę, że Irakijczycy byli skłonni się otworzyć. Już po kilku miesiącach ludzie w miasteczkach i wsiach z wielkim entuzjazmem witali się z nami, cieszył ich nasz widok. Grałem z nimi w piłkę, śpiewałem, wymieniałem się poglądami, rozmawiałem o ich sytuacji. Widzieli we mnie otwartego człowieka, który interesuje się ich losem, a nie żelaznym rycerzem zakutym w zbroję, przemierzającym samolubnie ich świat. Podczas misji odczuwałem satysfakcję, że znalazłem się w odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie, że jestem tam odpowiednią osoba. Zauważyła mnie ekipa TVP nazywając mnie najweselszym żołnierzem na pustyni. Irakijczycy potrzebowali nie tylko naszych karabinów, by móc spokojnie spać, ale i wsparcia, entuzjazmu, zrozumienia. Wszelkie rozważania o tym co było, co się wydarzyło oraz to ile razy człowiek ryzykował życie, ile razy był zagrożony przychodziły dopiero w Polsce. Strona 3
W trakcie misji nie mieliśmy czasu na przemyślenia. To co się ze mną stało podczas misji byłem drugim rannym żołnierzem w Iraku - paradoksalnie wzmocniło moje relacje z rodziną. Zostałem ciężko ranny, musiałem jakoś wracać do zdrowia, nie mogłem się poruszać, więc całą obsługę wkoło mnie musiała zapewnić właśnie ona. Najbardziej szkoda mi mojej mamy, która przez ponad 3 miesiące słuchała moich jęków z bólu. Walczyłem sam ze sobą. Jeszcze we Wrocławiu w szpitalu myślałem, że nie będą chodził. Wpatrzony w sufit łapałem coraz to większego doła. Tylko osoba niepełnosprawna może ten stan zrozumieć. Obudzić się pewnego dnia ze świadomością, że nie będę chodził. Jednak rehabilitanci pomogli przełamać pierwsze lody. Rodzina kolejne. W szpitalu dostawałem dolargen (bardzo silny lek przeciwbólowy), natomiast w domu musiał mi wystarczać tramal (było naprawdę ciężko znieść ból). Następnie przyszła długa rehabilitacja. Przez pierwsze kilka lat wstawałem z łóżka, by móc chodzić, w kolejnych latach pozbywałem się kul. Nigdy nie będę biegał jak kiedyś, jednak pełną swobodą daje mi rower. Kiedy jeżdżę, zanika różnica pomiędzy mną i zdrowym człowiekiem. Strona 4
Dzisiaj nie żałuję ciężkiej pracy nad sobą. Mogę żyć i chwytać w płuca łyk świeżego powiewu powietrza na rowerze w lesie. Minęło już prawie 12 lat od wypadku. Wróciłem ponownie do służby. Jednak jeśli miałbym ponowną szansę na wyjazd zastanowiłbym się dwukrotnie. Po pierwsze zdaję sobie sprawę z tego, że są ode mnie dużo sprawniejsi żołnierze, którym należałoby ustąpić miejsca, a po drugie zawiodłem się trochę na systemie opieki zdrowotnej. Po trzecie moja żona, która ma duży wpływ na moje decyzje, nie byłaby zadowolona z pomysłu kolejnego wyjazdu. Jednak mam już kolejną misję. Studiuję programowanie na Politechnice i pracuję nad oprogramowaniem do pseudolinteligentnych dronów. Zdaję sobie sprawę z tego, że materiał jest trudny, a cały projekt może zająć od 6 do 10 lat. Chciałbym wykonać kolejną misję. Misję zrobienia wszystkiego, co mogłoby pomóc ograniczać straty i niebezpieczeństwo. Marzę, aby kiedyś to drony wchodziły do niebezpiecznych pomieszczeń, sprawdzały przepusty, przydrożne rowy, czy obserwowały przedpola. Aby w razie pożaru wchodziły do budynku, by sprawdzić, czy nie została w nim jakaś żywa istota. Aby nas rannych było jak najmniej. By żołnierze nie musieli cierpieć. Prezentowana publikacja ani żaden jej fragment nie może być powielany lub rozpowszechniany w jakiejkolwiek formie i w żaden sposób bez uprzedniego zezwolenia. Tekst: Włodzimierz Wysocki Strona 5