Danuta Helena WINCZEWSKA z domu Choińska Opisał syn Zbigniew Winczewski na podstawie rozmów z matką i dostępnych notatek Urodzona w Łyszkowicach koło Łowicza w dniu 05 lutego 1922 roku. Wychowywała się razem ze starszym o pięć lat od niej bratem Zbyszkiem. W okresie międzywojennym wraz z rodzicami Władysławą z domu Grundwald i Józefem Bolesławem Choińskim mieszka w Łowiczu. Do szkoły uczęszcza najpierw w Łowiczu gdzie zdobywa małą maturę w Ŝeńskim Gimnazjum im. Juliana Ursyna Niemcewicza a następnie wyjeŝdŝa do Pszczyny gdzie w Seminarium Nauczycielskim pragnie uzupełniać swe średnie wykształcenie. Wakacje 1939 roku spędza w Łowiczu. Zastaje ją tu wybuch wojny, który sprawia, Ŝe zostaje w domu i zaczyna pracę dla organizacji Związku Walki Zbrojnej w Łowiczu. Do organizacji w 1939 roku wprowadza ją pan Szymon śukowski. Głównie zajmuje się kolportaŝem ulotek. Zbyszek Choiński brat Danusi po ukończeniu szkoły Artylerii na Wołyniu wojenną wędrówkę odbywa z Armią Poznań. W Bitwie nad Bzurą, niedaleko Sochaczewa pod Brochowem 19 września ginie z rąk okupanta. MoŜna sobie wyobrazić jaka jest atmosfera w domu i jak mogą postępować rodzice chcąc uchronić przed losem jaki spotkał ich syna jedyne pozostałe im dziecko. Ta sytuacja wpływa hamująco na jej organizacyjną działalność. Do 1942 roku przebywa w Łowiczu gdzie mieszka z rodzicami. W roku szkolnym 1940/1941 uczestniczy w czteromiesięcznym kursie stenografii i pisania na maszynie w Warszawie. W ten sposób podtrzymuje konieczne w pracy organizacyjnej kontakty. Sympatyzuje z Henrykiem Winczewskim ps. Harry przebywającym w tym czasie w Warszawie. W 1942 roku wyjeŝdŝa do Warszawy aby podjąć naukę w Warszawskiej Szkole Pielęgniarstwa. Jest uczestnikiem XLII Kursu. Szkoła mieściła się w Warszawie przy ul. Koszykowej 78. W okresie okupacji szkoła funkcjonowała jako Miejska Szkoła Przyszpitalna szpitala im. Dzieciątka Jezus w pobliŝu Politechniki Warszawskiej. W internacie mieszka z trzema
2 koleŝankami w pokoju. Są to Zofia Madeńska - Szewczyk, Julia Michałowska i Basia Radwańska - Latalowa. Naukę kończy w lutym 1944 roku. Po uzyskaniu dyplomu pozostaje w szpitalu a właściwie w szkole jako instruktorka szkolna. To, Ŝe ją wybrano do tej pracy związane było z tym, Ŝe między innymi posiadała przygotowanie pedagogiczne zdobyte w Seminarium Nauczycielskim w Pszczynie. Pamiętam jak w rozmowie ze mną opowiadała, Ŝe w okresie II Wojny Światowej wszyscy Polacy starali się sobie pomagać i ratować kogo było moŝna. Wyczuwalna była wielka więź i solidarność społeczna. Tak było równieŝ w przypadku personelu szkolnego i szpitalnego. Charakter funkcjonowania szkoły i szpitala sprzyjał działaniom konspiracyjnym. Personel i kursantki z odwagą i świadomie jedni więcej inni mniej prowadzili działalność konspiracyjną. Starali się przestrzegać tzw. czystości na terenie internatu, starali się nie posiadać trefnych materiałów. Jak wszędzie tak i tu zdarzały się wyjątki. Nie było jednak wpadek. Na kaŝdym kroku widoczne w sercach i umysłach kierownictwa szkoły patriotyzm i umiłowanie wolnej Ojczyzny dodawało uczącym się skrzydeł. Dzięki nim i poprzez z podziemiem związani byli wszyscy pracownicy i wszystkie kursantki. Do tych którzy na zawsze pozostali w pamięci mojej mamy Danusi naleŝeli: dyrektor Jadwiga Romanowska, dyrektor Wanda Lankajtes, instruktorka Petronela (Lusia) Dziemian, doktor Bielawski, doktor Titz-Kosko i wielu, wielu innych. Wiedza-Wiara-SłuŜba-Ojczyzna te słowa na znaczkach pielęgniarskich ubiorów wskazywały istotę i sens postępowania tych które zdecydowały się opiekować i ratować chorych i słuŝyć potrzebującym. W szpitalu leczeni byli i chorzy cywile i obrońcy Warszawy ranni w róŝnych akcjach członkowie ruchu oporu - ludzie podziemia. Tych szczególnie pilnowała policja. Wielu z nich musiało się ukrywać przed okupacyjnymi władzami, przed konsekwencjami gestapowskich męczarni. Współpraca z podziemiem polegała na umiejętnym uprowadzaniu ich z sal chorych. Mama uczestniczyła w kilkunastu takich akcjach do których doszło na terenie szpitala. W szpitalu odczuwalne były braki krwi. Wiem, Ŝe w okresie jej pracy kilkakrotnie, bezinteresownie oddawała krew potrzebującym - poszkodowanym w czasie bombardowania Warszawy.
3 Nadszedł czas w którym ludność stolicy symbolu Ŝyjącego narodu, mając dosyć okupanta podniosła głowę i przystąpiła do walki o wolność, o toŝsamość Polaka, o godność człowieka. Wybiła godzina W. W dniu wybuchu powstania moja Mama Danuta wracała do Warszawy kolejką wilanowską z Jeziornej (miejscowości podwarszawskiej gdzie mieszkała jej koleŝanka kursu XLII - Zofia Madeńska). Na Sadybie pasaŝerowie zostali ostrzelani przez Niemców. Udało im się jednak dojechać do końcowego przystanku, na ulice Belwederską. Tu po raz drugi ostrzelali ich Niemcy stacjonujący na ulicy Dworkowej. Wyskakując z kolejki musieli przebiec przez ulicę Belwederską, Ŝeby znaleźć się w najbliŝszym w miarę bezpiecznym miejscu był to dom handlowy Meinla. Dziś przypominam sobie z jakim wzruszeniem, zatrzymywała relację jakby w ciszy widziała te koszmarne obrazy - a potem wracała do opowieści:... Niemcy strzelali do nas jak do wróbli. Mięli wolną przestrzeń i doskonały cel. Biegnąc ulicą usłyszałam kolo lewego ucha świst kuli. Kuli która na.szczęście - jak widać - nie trafiła mnie i dotarłam do zabudowań. JuŜ w pierwszych dniach sierpnia na Górnym Mokotowie tzn. z ulic przylegających do ulicy Puławskiej Niemcy zaczęli wyrzucać ludność z domów, a na podwórkach tych domów wykonywali egzekucje. Wiem od naocznych wiarygodnych świadków, Ŝe strzelali z odległości jednego kroku. Strzelali do kobiet, strzelali do małych dzieci, a nawet do niemowląt, które matki trzymały na swoich rękach. Potrafili robić to w sposób bestialski... zabijając najpierw dzieci, te małe bezbronne dzieci, a następnie ich matki. Pamiętam, Ŝe chyba drugiego lub trzeciego sierpnia rozpoczęła się akcja wyrzucania mieszkańców z domostw na Górnym Mokotowie, szczególnie ulic RóŜanej, Wiśniowej ale takŝe i innych. Niemcy nakazali opuszczenie mieszkań i domów i rozkazali aby ta cywilna ludność udała się na ulice Belwederską. Na tym odcinku byty ogródki działkowe, była wolna przestrzeń ułatwiająca wrogowi ostrzał ludności. Aby dotrzeć do celu wskazanego przez okupanta trzeba było ten wolny i niebezpieczny odcinek pokonać. Te okoliczności spowodowały, Ŝe było tutaj duŝo rannych i zabitych. Ze względu na tę duŝą ilość rannych i konieczność udzielenia im natychmiastowej
4 pomocy w miejscu w miarę jeszcze w tym czasie bezpiecznym (będącym w rękach Polaków) - na ulicy Belwederskiej 20 w siedzibie sióstr zakonnych w dawnym schronisku dla nieuleczalnie chorych (Schronisko dla Paralityków), zorganizowano szpital w którym poza rannymi cywilami byli takŝe ranni powstańcy. Powstańcy ci brali udział w nieudanej akcji zbrojnej w pobliskich Łazienkach. Od dnia czwartego sierpnia 1944 roku pracowałam tam jako pielęgniarka. Kilkakrotnie braliśmy udział w akcjach.... Nasz szpital był właściwie na ziemi niczyjej. Przechodziliśmy z rąk do rąk. Raz kontrolowali nas Niemcy, raz powstańcy. Walki trwały nieustannie w dzień i w nocy. Często wychodziliśmy w teren by zabrać rannych do szpitala. Ryzykowaliśmy. Po ostatniej większej potyczce między Niemcami a powstańcami było duŝo rannych. Szokiem dla mnie było to. Ŝe mieli na sobie niemieckie mundury mówili po polsku, Słyszałam ich jęki wzywania matek i najbliŝszych. Po pewnym czasie Niemcy przyjechali do nas i zabrali swoich rannych wraz z tymi pojękującymi po polsku Zabrali ich do swojego szpitala. Niesamowite! W drugiej połowie sierpnia Niemcy opanowali całkowicie obszar ulicy Belwederskiej i zaczęli systematycznie palić okoliczne domy. Widziałam to na własne oczy - robili to przewaŝnie Własowcy. Jeden z nich niósł kanister z ropą czy benzyną, drugi zaś harmoszkę. Dochodzili do domów które polewali i podpalali. Bardzo im się to chyba podobało bo później skocznie przygrywali i śpiewali. Na dodatek Własowcy prowadzili z sobą małe dzieci - chyba swoje. Mieliśmy takŝe ich wizyty w szpitalu - szukali powstańców. W końcu doszło do tego, Ŝe nakazano nam opuszczenie zajmowanej posesji i wraz z rannymi przeniesienie się na ulicę Chocimską 5. W willi pod tym numerem zorganizowaliśmy powstańczy szpitalik w którym przebywałam do 19 września!944 roku. Okres przeŝyty w powstaniu i praca w szpitalu nie była pracą normalną. Miałam tylko, a moŝe po tych przeŝyciach juŝ 21 lat.
5 W szpitalu na Belwederskiej 20 lekarzem był doktor Kazimierz Chmieleński, kapelanem sióstr a zarazem szpitala był ksiądz Kazimierz Makowski. Intendentem, takim zaopatrzeniowcem a zarazem "łącznikiem" między nami a Niemcami był inŝynier, którego nazwiska nie pamiętam. Biegle mówił po niemiecku. To on załatwiał wszystkie sprawy gospodarcze a takŝe takie jak sposoby opuszczania budynku przez personel, bezpieczne godziny wyjścia i wiele innych spraw... Z przykrością muszę powiedzieć, Ŝe Niemcy nie respektowali Ŝadnych umów międzynarodowych. Nasza praca, praca sanitariuszek była więc bardzo niebezpieczna. Szłyśmy nieść pomoc a Niemcy strzelali do nas dokładnie w te miejsca na ramionach na których miałyśmy opaski Czerwonego KrzyŜa. Nie honorowali Ŝadnych umów, które obowiązywały w całym cywilizowanym świecie. Moja Mama nigdy nie zapomniała tych strasznych chwil Powstania. Starała się o tym raczej nie wspominać. Razem z Ojcem równieŝ powstańcem ze Śródmieścia porucznikiem Armii Krajowej ps. Harry starali się Ŝyć radośnie, z szacunkiem do siebie szanując innych i raczej nie wracać wspomnieniami do czasów młodości. Moja córka przygotowując materiał na zajęcia w szkole w 1994 roku zapytała kiedyś Babcię o motywy jakie kierowały młodymi powstańcami przy podejmowaniu walki z okupantem, o to czy ten patriotyczny zryw był potrzebny i jak zachowałaby się gdyby jeszcze raz trzeba było walczyć z najeźdźcą. Babcia spokojnie jej tłumaczyła: Małgosiu nie wszystko co wtedy się działo da się zawsze logicznie wytłumaczyć. Mięliśmy wydaje mi się swego rodzaju instynkt. W powstaniu udział właściwie brało całe społeczeństwo a nie tytko powstańcy, którzy byli zorganizowaną grupą. Udział w powstaniu brała cała ludność cywilna począwszy od starców na dzieciach kończąc. Byli tacy którzy strzelali i tacy którzy swą powinność spełniali roznosząc pocztę, ukrywając wojskowych, byli łącznikami przenoszącymi informacje. MłodzieŜ organizowała się w druŝyny harcerskie - dowodem tego młodzi powstańcy z Szarych Szeregów. Wszyscy sobie wzajemnie pomagali, wszyscy działali przeciwko znienawidzonemu okupantowi. MłodzieŜ z tamtych lat była moim zdaniem wychowana na wskroś patriotycznie i po katolicku. Śmiem twierdzić, Ŝe nawet za patriotycznie. Młodzi ludzie nie byli związani rodzinami, nie mieli na głowach obowiązku ojcostwa
6... dlatego teŝ szli, walczyli bez Ŝadnych zahamowań. MłodzieŜ była dumna, Ŝe własnymi siłami moŝe wyzwolić cząstką stolicy. Właściwie Ŝycie w róŝnych dzielnicach róŝnie było zorganizowane. Były takie w których były walki lŝejsze i dzielnice takie jak Stare Miasto, gdzie właściwie prawie wszyscy zgineli. W dniach szczególnej grozy nie tylko strzelano, ale i pociski artyleryjskie rozrywały się, nad Warszawą. Niemcy bezkarnie bombardowali nas, bo przecieŝ nie było w stolicy Ŝadnej obrony przeciwlotniczej. W tych dniach grozy w naszym szpitalu trzykrotnie kapelan udzielał ogólnego rozgrzeszenia. CóŜ, nie wierzyliśmy w to, Ŝe z powstania wyjdzie z nas ktoś Ŝywy. Warszawa wyglądała jak ostatnie dni Pompei, łuny, poŝary, dymy i latające jak robaczki świętojańskie pociski świetlne. MłodzieŜ święcie wierzyła w swoje zwycięstwo. Przez pierwsze kilkanaście dni wierzyli, Ŝe na pewno zwycięŝą i Ŝe wkraczające wojska radzieckie przywitają juŝ w wolnej Warszawie... potem, Ŝe Rosjanie pomogą oswobodzić i w końcu oddadzą im wolną stolicę. Niestety wojska radzieckie zatrzymały się na linii Wisły i nie miały rozkazu aby pójść na Warszawę. Pomoc zachodnia była bardzo ograniczona, poniewaŝ Rosjanie nie zezwolili na lądowanie alianckich samolotów na ich terenie. Zrzuty w tej sytuacji teŝ dawały znikomy efekt. Na Dolnym Mokotowie ludzie nie odczuwali braku Ŝywności w takim stopniu jak w Śródmieściu. W Śródmieściu braki Ŝywności byty ogromne i w wielu przypadkach trudno sobie wyobrazić, Ŝe ludzie łapali i jedli psy, koty, gołębie, wróble. Wiem, ze za porcję nieosolonego krupniku ugotowanego na psim mięsie oddawało się złote sygnety, płacono bardzo róŝnie i wszystkim co się miało. To psie mięso było okropne, ono było słodkie! 19 września 1944 roku jako osoba towarzysząca rannej kobiecie po postrzale płuc wyjechałam z Warszawy w kierunku Błonia i Sochaczewa. Zdziwiona byłam, Ŝe słońce świeci, Ŝe drzewa mają liście, Ŝe Ŝycie poza Warszawą toczy się, normalnie. To wszystko dziwiło, szokowało i radowało.
7 Po upadku powstania wszyscy którzy mieli "Kenkartę" (dzisiejszy dowód osobisty) wydaną w Warszawie uwaŝani byli za bandytów i przy lada okazji po prostu aresztowani i zabierani do obozów. - Wiesz, jestem dziś pewna, Ŝe gdyby nie Powstanie Warszawskie, nie bohaterskie walki powstańców, właściwie całego społeczeństwa warszawskiego to świat nie dowiedziałby się o tym bohaterstwie. O chęci odwetu za to wszystko co Niemcy przez te pięć lat okupacji robili w Polsce, o obozach koncentracyjnych, o mordach na ludziach zupełnie niewinnych. - Czytając gazetę, znalazłam ostatnio artykuł w którym wypowiadał się weteran Ŝołnierz Armii Krajowej, który na pytanie,...czy słuszne było to czego dokonaliście wówczas? Czy jest przekonany, Ŝe Powstanie Warszawskie było konieczne? Odpowiedział ze tak. Nie było innego rozwiązania. Musieliśmy wyzwolić naszą Stolicę, naszą Ojczyznę. -To była nasza walka narodowowyzwoleńcza i obowiązek wobec historii. Gdyby zaszła taka potrzeba bez wahania zrobiłabym to znowu bo Ojczyzna była w potrzebie. Tak nas wychowano. W tej wojnie zginął mój brat, a w Powstaniu w Śródmieściu brał udział nieŝyjący juŝ mój mąŝ Ŝołnierz Armii Krajowej obrońca Warszawy porucznik "Harry". Okres powstania był dla nas czasem grozy i czasem nadziei. Pamiętaj o tym i szanuj ludzi i swoją Ojczyznę. Mama moja Danuta Winczewska w czasie Powstania Warszawskiego wykonywała swą codzienną pracę, niosąc pomoc chorym i rannym mieszkańcom Stolicy, nigdy nie nazywała siebie bohaterką. NaraŜała codziennie swoje młode Ŝycie pomagając tym którzy tej pomocy potrzebowali. UwaŜała, Ŝe był to Jej obowiązek wobec Ojczyzny. Jak wielu innych starała się pomóc Ŝołnierzom i cywilom. U progu wejścia w dorosłe Ŝycie przeŝyła niejeden koszmar i moŝe właśnie dlatego była tak wyrozumiała, tolerancyjna i dobra dla swojej rodziny i przyjaciół. Nie brała udziału w Powstaniu jako Ŝołnierz, ale wałczyła bez karabinu w ręku, stanowiła cząstkę zaplecza na które walczący Ŝołnierz mógł w razie potrzeby zawsze liczyć. To właśnie dziewczyny takie jak Ona, w białych czepkach i białych fartuchach udzielały
8 pierwszej pomocy rannym Ŝołnierzom powstańcom i cywilom. To one zawsze z uśmiechem koiły ból i dodawały otuchy i wiary w przetrwanie. Ci młodzi, nieobciąŝeni rodzinami, chcący normalnie Ŝyć ludzie byli przez los inaczej doświadczeni. Byli odwaŝni, dzielni, dumni a wolna Ojczyzna zawsze była w ich umysłach celem nadrzędnym. Strach i myślenie o swoim jutrze nie było im znane. Wierzę, Ŝe te straszne czasy skończyły się bezpowrotnie i Ŝe nigdy juŝ człowiek człowiekowi nie sprawi takiego piekielnego losu. Pod koniec września 1944 roku, wraz z grupą ewakuującą rannych wyszła z Warszawy. Dotarła do Łowicza gdzie mieszkali jej rodzice. 29 października w łowickiej Kolegiacie poślubiła ukochanego Henryka. Rozpoczęła pracę w swoim zawodzie w ośrodku zdrowia w Łowiczu. W Zaduszki 1945 roku w Poznaniu w czasie kiedy towarzyszyła męŝowi w ostatnich zmaganiach egzaminacyjnych przed uzyskaniem przez niego dyplomu lekarza urodziłem się ja. W marcu 1946 roku Ojciec podejmuje pracę w przychodni kolejowej w Koninie. Otrzymują upragnione mieszkanie. Mama zajmuje się głownie moim i brata Andrzeja wychowaniem. Nie wróciła juŝ na stałe do zawodu. Była jednak zawsze związana ze środowiskiem medycznym. Utrzymywała teŝ kontakty koleŝeńskie i przyjacielskie z koleŝankami, szczególnie z Zofią Madeńską Szewczyk. Zmarła 25 marca 2003 roku. Jej ciało złoŝono w grobie rodzinnym na cmentarzu przy ulicy Kolskiej w Koninie. Zbigniew Winczewski Konin, dnia 27 lipca 2007 roku.
9 Zaświadczenie ukończenia kursu pisania na maszynie w Warszawie
10 FOTKA Z KSIĄśKI POCHYLONE NAD CZŁOWIEKIEM Zaświadczenie o pracy w Szpitalu powstańczym mieszczącym się przy ul. Belwederskiej 20
11 Legitymacja szkolna Warszawskiej Szkoły Pielęgniarstwa przy Szpitalu Dzieciątka Jezus 1942 r.
12 Zaświadczenie o ukończeniu Warszawskiej Szkoły Pielęgniarstwa
13 Karta rozpoznawcza - Kenkarta z okresu okupacji niemieckiej
14 Legitymacja potwierdzająca przynaleŝność do Izby Zdrowia
15 Przepustka pielęgniarki z czasów pracy w Łowiczu
16 Legitymacja słuŝbowa z okresu pracy w Powiatowym Ośrodku Zdrowia w Łowiczu