Metafora szczęścia Tomasz Wasilewski opowiada MAŁGORZACIE STECIAK o swoim najnowszym filmie Płynące wieżowce, który wszedł na ekrany w listopadzie, a także o smykałce do kręcenia scen erotycznych i potrzebie zaufania między reżyserem a aktorami. Małgorzata Steciak: Rok po debiutanckim W sypialni (2012) powracasz z Płynącymi wieżowcami, które zanim trafiły do kin, szturmem podbiły festiwale filmowe. Film zdobył między innymi trzy nagrody na festiwalu w Gdyni, w tym dla młodego talentu reżyserskiego, główną nagrodę East of West w Karlowych Warach oraz nagrodę publiczności podczas T-Mobile Nowe Horyzonty. Dyrektor tego ostatniego festiwalu, Roman Gutek, mówił wręcz o ewenemencie nie zdarzyło się bowiem jeszcze, aby uczestnicy wrocławskiego festiwalu docenili polski film opowiadający o miłości homoseksualnej. Tomasz Wasilewski: Już sam fakt, że Płynące wieżowce znalazły się w konkursie głównym festiwalu T-Mobile Nowe Horyzonty, był dla nas prawdziwym wyróżnieniem. Pamiętam, że rozmawiałem z moim producentem tuż po festiwalu w Nowym Jorku i bardzo chcieliśmy, aby nasz film został wyświetlony właśnie we Wrocławiu. Nie podejrzewałem jednak, że zostanie zakwalifikowany do konkursu. Ten festiwal zawsze był dla mnie gwarancją najwyższej jakości, dlatego tym bardziej cieszy mnie, że Płynące wieżowce spodobały się właśnie tam. Dopiero zaczynam pokazywać mój film na świecie i bardzo się cieszę, że spotyka się on z tak pozytywnym odbiorem. Płynące wieżowce początkowo miały koncentrować się na relacjach matki i córki, która zakochuje się w innej kobiecie. Dlaczego zdecydowałeś się jednak opowiedzieć tę historię z męskiego punktu widzenia? Odszedłem od tego pomysłu w trakcie przepisywania scenariusza. Pierwotnie stworzyłem tekst o dwóch kobietach, który szalenie mi się podobał. Kiedy jednak wróciłem do niego po pracy nad W sypialni uznałem, że problem męskiego homoseksualizmu jest dużo bardziej
interesujący w kontekście społecznym. Ludzie na całym świecie, nie tylko w Polsce, reagują zupełnie inaczej na widok okazujących sobie czułość kobiet niż mężczyzn. Echa pierwszej wersji twojego scenariusza pobrzmiewają w skomplikowanej relacji matki Kuby oraz jego dziewczyny, Sylwii. Matka głównego bohatera, Ewa, grana przez Katarzynę Herman, nie jest w stanie zaakceptować wyborów syna. Sylwia, czyli Marta Nieradkiewicz, od początku stanowi dla niej zagrożenie. Dopiero kiedy Kuba decyduje się związać z Michałem, matka znajduje z dziewczyną nić porozumienia. Kaśka [Herman przyp. M. S.] bardzo trafnie opisała zachowanie swojej bohaterki, porównując ją do zazdrosnej kochanki. Płynące wieżowce są zbudowane tak, by pewnych rzeczy nie dopowiadać wprost. Kiedy Kuba po raz pierwszy kładzie się na łóżku obok Ewy, nie wiadomo, czy ona jest jego matką, kochanką, czy siostrą. Związek Ewy i Kuby jest bardzo skomplikowany, wymyka się regułom, jakie zwykle rządzą relacją między matką a synem. Bohaterka Katarzyny Herman w Płynących wieżowcach nosi to samo imię, co jej poprzedniczka w filmie W sypialni. To celowy zabieg? Miałem kiedyś przyjaciółkę o imieniu Ewa, która bardzo chciała zostać aktorką. Znaliśmy się od liceum i byliśmy z sobą bardzo blisko, nawet obchodziliśmy urodziny tego samego dnia. Podczas niekończących się dyskusji przy butelce wina snuliśmy plany o wspólnej karierze filmowej. Niestety osiem lat temu ona zginęła w wypadku i nasze projekty pozostały jedynie w sferze marzeń. W obu moich dotychczasowych filmach składam jej swego rodzaju hołd, nazywając moje bohaterki na jej cześć. Masz dobrą rękę do prowadzenia aktorów. Pojawiają się opinie, że Katarzyna Herman w filmie W sypialni zagrała rolę życia, Marta Nieradkiewicz natomiast otrzymała nagrodę dla najlepszej aktorki drugoplanowej na festiwalu filmowym w Gdyni. Dlatego muszę robić filmy o kobietach (śmiech). I z aktorami, i z aktorkami pracuję tak samo, choć bardziej fascynują mnie kobiety. Jestem niezwykle wymagającym reżyserem, robię dużo prób. Według mnie to się sprawdza. Uważam, że aktorzy również tego potrzebują. Podczas przygotowań spędzamy z sobą dużo czasu. Wyjeżdżamy razem, spotykamy się i dyskutujemy przy butelce wina, chodzimy na spacery. Na pierwszą próbę to taki mój zwyczaj zapraszam obsadę do domu na przygotowaną przeze mnie kolację. To doskonała okazja, żeby ludzie, którzy będą z sobą pracować przez najbliższe miesiące, spotkali się i porozmawiali o projekcie, ale także poznali się bliżej. Oczekuję od moich aktorów
całkowitego zaufania, jeśli więc nie są w stanie w pełni oddać się roli, nie mam ochoty z nimi współpracować. Chcę, żeby lecieli ze mną, bez wyrzutów, bez żalu. W twoich filmach pojawia się wiele odważnych scen erotycznych. Zaufanie aktora do reżysera wydaje się niezwykle istotne w sytuacji, kiedy na planie filmowym często trzeba pokonywać własne bariery. Wszystkie sceny, także erotyczne, są zawsze bardzo dokładnie opisane w scenariuszu. Aktorzy mają więc możliwość przekonać się, czego od nich oczekuję, zanim jeszcze wejdziemy na plan. Po W sypialni było mi dużo łatwiej, ponieważ odtwórcy głównych ról, Mateusz Banasiuk, Bartek Gelner i Marta Nieradkiewicz, znali ten film i dzięki temu wiedzieli, w jaki sposób pracuję. Nie bali się nagości, w pełni mi zaufali. Uważam, że najważniejsze to nie oszukiwać aktora. Nie wolno w tekście napisać lakonicznie Sylwia i Kuba kochają się, a następnie podczas zdjęć poinformować członków obsady, że mają wykonać konkretne czynności, które mogą się okazać dla nich sporym wyzwaniem. Bardzo dużo rozmawialiśmy na temat erotyki w Płynących wieżowcach. Praca nad tymi scenami nie była łatwa, ponieważ realizowaliśmy je w mastershotach. Aktorzy pracowali więc w różnych ujęciach, cały czas nago. Potrzebowali mojego wsparcia, aby mogli poczuć się bezpiecznie. Ja natomiast zdałem się na intuicję. Wychodzę z założenia, że im mniej, tym więcej. Chociaż... (śmiech) chyba zawsze miałem smykałkę do scen erotycznych. Jeszcze gdy byłem asystentem Szumy [Małgorzaty Szumowskiej przyp. M.S] przy 33 scenach z życia (2008), pomagałem przy realizacji jednego z bardzo trudnych fragmentów. Czy chodzi o pamiętną scenę zbliżenia między Julią Jentsch a Peterem Gantzlerem? Tak. Pamiętam, że pracowaliśmy nad nią wspólnie z Małgośką, Michałem Englertem i aktorami. Stałem obok i podrzucałem reżyserce pomysły. To było dla mnie wówczas ogromne wyróżnienie, bo mogłem aktywnie uczestniczyć w pracy na planie. Pojawiają się opinie, że Płynące wieżowce są filmem gejowskim. Zgadzasz się z tym? Prasa lubi opisywać Wieżowce jako pierwszy polski film LGBT. Z taką opinią spotkałem się podczas dyskusji z dziennikarzami w Nowym Jorku i mam wrażenie, że ta łatka przylgnęła na dobre. Nie zgadzam się jednak z tą tezą. Szczerze mówiąc nawet nie wiem, co oznacza sformułowanie kino gejowskie. Gdyby w moim dziele pojawiła się strzelanina, to automatycznie stałby się filmem sensacyjnym? Bardzo łatwo jest szufladkować. Idąc tym tokiem myślenia, z kinem gejowskim mamy do czynienia, kiedy homoseksualizm jest najważniejszym tematem. A w Płynących wieżowcach tak nie jest.
Wydaje mi się, że do twojego filmu można odnieść zdanie powtarzane w prasie po wielekroć przy okazji nagrodzonego Złotą Palmą w Cannes Życia Adeli Rozdziału 1 i 2 (2013), które również miało swoją premierę jesienią tego roku miłość nie ma płci. Podczas pracy nad Wieżowcami początkowo wykasowaliśmy płcie. Przez pierwsze dwa miesiące rozważaliśmy relacje między bohaterami bez wpisywania ich w kontekst miłości homoseksualnej czy heteroseksualnej. Co czuje ktoś, kto przestaje kochać? Jak wygląda związek, w którym pojawia się ktoś trzeci? Polska nadal jest bardzo konserwatywnym krajem, dlatego starałem się uciekać od moralizowania i opowiadania się po którejś ze stron. Myślę, że to się udało. Zdarza mi się słyszeć opinie, że Płynące wieżowce to przede wszystkim film o miłości. Skąd wziął się tytuł Płynące wieżowce? To sformułowanie wymyśliłem, gdy byłem jeszcze dzieckiem. W 1993 roku zwiedzałem z rodziną Nowy Jork. Kiedy podziwiałem otaczającą mnie architekturę przyszło mi do głowy określenie płynące wieżowce i postanowiłem, że kiedyś nakręcę film o takim tytule. Płynące wieżowce są dla mnie metaforą szczęścia. W twoim filmie jest bardzo dużo nietypowo zainscenizowanych scen, jak choćby we fragmencie, kiedy Kuba rezygnuje z kariery sportowej. Zamiast pokazać sprzeczkę chłopaka z trenerem w centrum kadru, decydujesz się na usytuowanie jej w tle, na pierwszym planie prezentując tańczące w basenie kobiety. Ciekawsze wydało mi się w tym wypadku ukazanie emocji bohatera, niż skupianie się na kłótni z trenerem. Uwielbiam przełamywać poważne sceny odrobiną humoru, Świetnie robią to Anglicy. Niezwykle trudno jest zachować odpowiednie proporcje, tak, żeby scena sprawiała wrażenie autentycznej, bez popadania w patos. A jednak zakończenie Płynących wieżowców jest bardzo poważne. Moje filmy zawsze mają smutne zakończenia. Finał W sypialni jest mimo wszystko dość niejednoznaczny. Wiem, że zawsze zachęcasz widzów do interpretacji fabuły twojego debiutu. Dlatego pozwolę sobie skojarzyć go z jednym z wątków serialu Dochodzenie (2011 2013), w którym matka zamordowanej dziewczyny porzuca rodzinę i wyrusza w bardzo podobną podróż. Niestety, nie znam tego serialu, ale rozumiem, o co ci chodzi. Gdybyśmy jednoznacznie określili, co przydarzyło się bohaterce, część widzów poczułaby się usatysfakcjonowana, inni zaś uznaliby taki zabieg za niepotrzebny. Pierwotnie W sypialni miało kończyć się sceną na plaży, ale podczas montażu wpadłem na pomysł, aby pokazać, jak Edyta/Ewa podjeżdża pod swój dom. Nie wiadomo, czy zdecyduje się wejść do środka, czy wróci do Warszawy.
Kiedy realizowałeś W sypialni, byłeś nikomu nieznanym debiutantem, a dziś, dwa lata później, jesteś postrzegany jako jeden z najbardziej obiecujących młodych polskich reżyserów. Miałem 30 lat, kiedy kręciłem swój pierwszy film. Byłem bardzo wkurzony, że jeszcze nie zadebiutowałem, i postanowiłem działać. Budżet W sypialni wynosił mniej więcej tyle, ile w przeciętnej produkcji wydaje się na catering. Wszystkiego nam brakowało. Nie mieliśmy pieniędzy, sprzętu, a jednak się udało. Film objechał cały świat, wszedł do dystrybucji, a przecież w teorii nie miał prawa tego wszystkiego osiągnąć. Bez względu na przeciwności po prostu mocno w siebie wierzyłem. Twój najnowszy film będzie nosił tytuł Zjednoczone stany miłości. Czego możemy się po nim spodziewać? To będzie historia pięciu kobiet, rozgrywająca się tuż po upadku komunizmu w Polsce. Mam wrażenie, że to jest epoka, po którą rzadko sięgają filmowcy. Zwykle opowiada się albo o latach PRL-u, albo o współczesności. Wczesne lata 90. to wciąż mało popularny temat.