Jakub Gańko Walenie: Reaktywacja



Podobne dokumenty
Dzięki ćwiczeniom z panią Suzuki w szkole Hagukumi oraz z moją mamą nauczyłem się komunikować za pomocą pisma. Teraz umiem nawet pisać na komputerze.

Przygody Jacka- Część 1 Sen o przyszłości

Pan Toti i urodzinowa wycieczka

30-dniowe #FajneWyzwanie Naucz się prowadzić Dziennik!

BEZPIECZNY MALUCH NA DRODZE Grażyna Małkowska

Szczęść Boże, wujku! odpowiedział weselszy już Marcin, a wujek serdecznie uściskał chłopca.

Opowiedziałem wam już wiele o mnie i nie tylko. Zaczynam opowiadać. A było to tak...

Joanna Charms. Domek Niespodzianka

KATARZYNA POPICIU WYDAWNICTWO WAM

91-piętrowy. na drzewie. Andy Griffiths. Terry denton

Copyright 2015 Monika Górska

Izabella Mastalerz siostra, III kl. S.P. Nr. 156 BAJKA O WARTOŚCIACH. Dawno, dawno temu, w dalekim kraju istniały następujące osady,

ROZPACZLIWIE SZUKAJĄC COPYWRITERA. autor Maciej Wojtas

i na matematycznej wyspie materiały dla ucznia, klasa III, pakiet 3, s. 1 KARTA:... Z KLASY:...

Czerwony Kapturek inaczej

Olaf Tumski: Tomkowe historie 3. Copyright by Olaf Tumski & e-bookowo Grafika i projekt okładki: Zbigniew Borusiewicz ISBN

Anioł Nakręcany. - Dla Blanki - Tekst: Maciej Trawnicki Rysunki: Róża Trawnicka

Tłumaczenia: Love Me Like You, Grown, Hair, The End i Black Magic. Love Me Like You. Wszystkie: Sha-la-la-la. Sha-la-la-la. Sha-la-la-la.

"PRZYGODA Z POTĘGĄ KOSMICZNA POTĘGA"

Witajcie dzieci! Powodzenia! Czekam na Was na końcu trasy!

Spersonalizowany Plan Biznesowy

BURSZTYNOWY SEN. ALEKSANDRA ADAMCZYK, 12 lat

Zuźka D. Zołzik idzie do zerówki

WAŻNE Kiedy widzisz, że ktoś się przewrócił i nie wstaje, powinieneś zawsze zapytać, czy możesz jakoś pomóc. WAŻNE

Nieoficjalny opis przejścia GRY-OnLine do gry. Myst III: Exile. autor: Bolesław Void Wójtowicz

Z wizytą u Lary koleżanki z wymiany międzyszkolnej r r. Dzień I r.

Drogi Rodzicu! Masz kłopot ze swoim dzieckiem?. Zwłaszcza rano - spieszysz się do pracy, a ono długo siedzi w

WYCIECZKA DO ZOO. 1. Tata 2. Mama 3. Witek 4. Jacek 5. Zosia 6. Azor 7. Słoń

Czy na pewno jesteś szczęśliwy?

Kurs online JAK ZOSTAĆ MAMĄ MOCY

FILM - W INFORMACJI TURYSTYCZNEJ (A2 / B1)

Spacer? uśmiechnął się zając. Mógłbyś używać nóg do bardziej pożytecznych rzeczy.

i na matematycznej wyspie materiały dla ucznia, klasa III, pakiet 109, s. 1 KARTA:... Z KLASY:...

Irena Sidor-Rangełow. Mnożenie i dzielenie do 100: Tabliczka mnożenia w jednym palcu

Przedstawienie. Kochany Tato, za tydzień Dzień Ojca. W szkole wystawiamy przedstawienie. Pani dała mi główną rolę. Będą występowa-

Streszczenie. Streszczenie MIKOŁAJEK I JEGO KOLEDZY

Kto chce niech wierzy

Bajkę zilustrowały dzieci z Przedszkola Samorządowego POD DĘBEM w Karolewie. z grupy Leśne Ludki. wychowawca: mgr Katarzyna Leopold

Jak mówić, żeby dzieci się uczyły w domu i w szkole A D E L E F A B E R E L A I N E M A Z L I S H

Copyright 2015 Monika Górska

Chrzest. 1. Dziękuję za uczestnictwo w Sakramencie Chrztu Świętego

PODRÓŻE - SŁUCHANIE A2

INSCENIZACJA OPARTA NA PODSTAWIE BAJKI CZERWONY KAPTUREK

BAJKA O PRÓCHNOLUDKACH I RADOSNYCH ZĘBACH

MAŁGORZATA PAMUŁA-BEHRENS, MARTA SZYMAŃSKA

VIII Międzyświetlicowy Konkurs Literacki Mały Pisarz

Copyright SBM Sp. z o.o., Warszawa 2015 Copyright for the illustrations by SBM Sp. z o.o., Warszawa 2015

AUDIO / VIDEO (A 2 / B1 ) (wersja dla studenta) ROZMOWY PANI DOMU ROBERT KUDELSKI ( Pani domu, nr )

Chwila medytacji na szlaku do Santiago.

Uwaga, niebezpieczeństwo w sieci!

Jesper Juul. Zamiast wychowania O sile relacji z dzieckiem

Magiczne słowa. o! o! wszystko to co mam C a D F tylko tobie dam wszystko to co mam

Hektor i tajemnice zycia

Nagrodzone prace

Punkt 2: Stwórz listę Twoich celów finansowych na kolejne 12 miesięcy

8 sposobów na więcej czasu w ciągu dnia

Katarzyna Michalec. Jacek antyterrorysta

Rozumiem, że prezentem dla pani miał być wspólny wyjazd, tak? Na to wychodzi. A zdarzały się takie wyjazdy?

SMOKING GIVING UP DURING PREGNANCY

Koncentracja w Akcji. CZĘŚĆ 4 Zasada Relewantności Działania

Zaimki wskazujące - ćwiczenia

BĄDŹ SOBĄ, SZUKAJ WŁASNEJ DROGI - JANUSZ KORCZAK

Sprawdzian kompetencji trzecioklasisty 2014

Mojżesz i plagi egipskie (część 1) Ks. Wyjścia, rozdziały 7-9

Numer 1 oje nformacje wietlicowe

WYZWANIA EDUKACYJNE EDUKACJA DLA KAŻDEGO PORADY MAŁEJ EWUNI DUŻEJ EWIE. Dziecko jest mądrzejsze niż myślisz. Ewa Danuta Białek

Kazanie na uroczystość ustanowienia nowych animatorów. i przyjęcia kandydatów do tej posługi.

Na skraju nocy & Jarosław Bloch Rok udostępnienia: 1994

Chłopcy i dziewczynki

Pokochaj i przytul dziecko z ADHD. ADHD to zespół zaburzeń polegający na występowaniu wzmożonej pobudliwości i problemów z koncentracją uwagi.

Kielce, Drogi Mikołaju!

ASERTYWNOŚĆ W RODZINIE JAK ODMAWIAĆ RODZICOM?

Podróże w czasie. Autor: Maja Kleiber Ilustracje: Maja Kleiber

Piaski, r. Witajcie!

Muszę przyznać, iż niezbyt lubię gry czysto kooperacyjne oraz oparte na bleie. Nemesis na szczęście okazał się grą innego typu.

Język polski marzec. Klasa V. Teraz polski! 5, rozdział VII. Wymogi podstawy programowej: Zadania do zrobienia:

Październik. TYDZIEŃ 3.: oto bardzo ważna sprawa strona lewa, strona prawa

ŻYCIE BEZ PASJI JEST NIEWYBACZALNE

Magdalena Bladocha. Marzenie... Gimnazjum im. Jana Pawła II w Mochach

JĘZYK. Materiał szkoleniowy CENTRUM PSR. Wyłącznie do użytku prywatnego przez osoby spoza Centrum PSR

HISTORIA WIĘZIENNEGO STRAŻNIKA

Jak wytresować swojego psa? Częs ć 7. Zostawanie na miejscu

I Komunia Święta. Parafia pw. Bł. Jana Pawła II w Gdańsku

Umiłowani, jeśli Bóg tak nas umiłował, to i my winniśmy się wzajemnie miłować. (1 J 4,11) Droga Uczennico! Drogi Uczniu!

Wolontariat. Igor Jaszczuk kl. IV

WYBÓR SIEDMIU DIAKONÓW

Liczą się proste rozwiązania wizyta w warsztacie

Ziemia. Modlitwa Żeglarza

Ryszard Sadaj. O kaczce, która chciała dostać się do encyklopedii. Ilustrował Piotr Olszówka. Wydawnictwo Skrzat

Rodzicu! Czy wiesz jak chronić dziecko w Internecie?

Strona 1 z 7

Stenogram Nr 10 VN :22 6:38:30 MAMA SYLWIA KINGA TATA

MAŁGORZATA PAMUŁA-BEHRENS, MARTA SZYMAŃSKA. W szpitalu

W MOJEJ RODZINIE WYWIAD Z OPĄ!!!

Zazdrość, zaborczość jak sobie radzić?

Ilustracje. Kasia Ko odziej. Nasza Księgarnia

Paulina Grzelak MAGICZNY ŚWIAT BAJEK

STARY TESTAMENT. JÓZEF I JEGO BRACIA 11. JÓZEF I JEGO BRACIA

Transkrypt:

Jakub Gańko Walenie: Reaktywacja Epizod Ziobro: Walenie czyli co słychać u naszych znajomych - Walenie. rozpoczęła profesor Krocioska Jest to rząd ssaków morskich liczący 76 gatunków. Zalicza się do niego między innymi: największe zwierzę spośród obecnie żyjących czyli płetwala błękitnego, morświna, kaszalota oraz orkę. Arcyinteresujący wykład został brutalnie przerwany przez dzwonek. - Dobra, misie kolorowe. W domu sobie przeczytacie rozdział 6.9 i wypiszecie z niego wszystkie gatunki wchodzące w rząd waleni. Do zobaczenia w przyszłym tygodniu. Gdy wszyscy uczniowie opuścili salę, pani Krocioska wyjęła z biurka butelkę taniego wina Kawaler, otworzyła ją i zaczęła opróżniad. To była jej ostatnia lekcja w tym tygodniu, więc mogła już spokojnie oddad się swemu największemu nałogowi. Nie oznacza to wcale, że między lekcjami nic nie piła nie, w żadnym wypadku nie wytrzymałaby tak długo bez swojej flachy. W takich okolicznościach musiała się jednak ograniczad do kilku łyków, a potem jeszcze iśd wypalid w palarni kilka papierosów, by zamaskowad ich smrodem zapach alkoholu. Gdy pani Krocioska piła swój trunek, do klasy weszło czterech, na oko gdzieś około sześcioletnich, chłopaków. Nauczycielka szybko schowała butelkę z powrotem pod biurko. Chłopcy podeszli do kobiety, jeden z nich wystąpił na przód niczym ich szef i rzekł: - Gdzie jest Radar? - A a ossso chozi? spytała już trochę spita Krocioska. - Jesteśmy ze Stowarzyszenia Małych Chłopców z Hiszpanii. Pilnie poszukujemy Radara. - Sorrry, bujaj wory - Słucham? - Nie zznam żadnego Radara stwierdziła Krocioska zataczając oczami. - Aha. A da pani łyknąd tego winka co tam pani ma pod ławką? Nauczycielka jakby się zastanowiła chwilę, po czym rzekła: - Ssspoko, mały. To nawet fajnie, bo nie lubię pid sssamemu Chłopcy usiedli przy biurku i po kolei ciągnęli z gwinta po łyku Kawalera. - Co robisz w ten długi weekend? spytał Gregi po skooczonej lekcji. - Jadę do babci na wieś. Ty, a może chcesz się przejechad ze mną? Tam jest strasznie nudno, a we dwóch moglibyśmy chociaż niezłe jajca porobid. odpowiedział Paweł. - Hmm A gdzie to jest? - A, taka tam wioska pod Warszawą. Nic specjalnego. - A jak się nazywa? - Targonie. - No, spoko. Spytam się jeszcze starszych, ale chyba nie powinno byd problemu. A jak z dojazdem? Ktoś od ciebie nas zawozi czy jedziemy autokarem? - Ani jedno, ani drugie. Jedziemy na rowerach. - Ale to chyba dośd długa droga, nie? 1

- Już nie takie dystanse się na rowerze pokonywało. - A kiedy mielibyśmy tam pojechad? - Myślałem, że może by dzisiaj, ale lepiej chyba będzie jutro rano. - Rano to znaczy o której? - Bo ja wiem O szóstej może. - To przedzwonię do ciebie wieczorem i ci powiem czy jadę. - OK., to do jutra! - Nara! rzekł Gregi i pobiegł na przystanek do autobusu, który właśnie przyjechał. Paweł z kolei podążył do domu. - Panie mistrzu! wbiegł do domu Barlowa Władysław Panie mistrzu! - Ile razy ma ci powtarzad, że wystarczy jak będziesz do mnie mówił mistrzu? - Mistrzu, list przyszedł z naszej hiszpaoskiej centrali! - Hmmm Nie spodziewałem się listu z hiszpaoskiej centrali. Pokaż go. zaciekawił się Barlow. Wieśniak podał Barlowowi niewielką kopertę. Mężczyzna rozerwał ją jednym ruchem ręki i zaczął wczytywad się w list. Władysław obserwował zmiany zachodzące na twarzy swojego mistrza podczas lektury wiadomości. - I co, mistrzu? - Hmm Trzeba będzie zwoład zebranie mamrotał Barlow. - Słucham, mistrzu? - Nic, nic. Nasz Najwyższy Mistrz każe nam uhonorowad Zdzisława najwyższym odznaczeniem koniowałów czyli legendarnym seal of quality. - Zdzicha? Phi, a dlaczego akurat jego? Tydzieo temu popsuła mu się aparatura i już nawet bimbru pędzid nie może. Nie wspominając już o tym, jak fatalnie w tym sezonie poszło mu z uprawą kartofli! - Słuchaj, niedouczony kretynie z wyschniętym rodzynkiem zastępującym mózg. Najwyższego Mistrza nie interesują takie pierdoły, podobnie jak nikogo w hiszpaoskiej centrali. Zdzisław otrzymuje odznaczenie za pokonanie tego tego monstrum, które nas zaatakowało miesiąc temu przy ostatniej jak dotąd kooskiej mszy. - Mówisz o - Tak, mówię o Rysiołaku. Pamiętasz tego wścibskiego chłopaka, który przyjechał tu ze swoim kumplem? - Tja, chrzanił jak potłuczony o jakimś zmutowanym chomiku czy coś - No, dokładnie. A potem ten jego kumpel sprowadził tu tego okropnego Rysiołaka. Przez niego musieliśmy zakooczyd zwyczaj odprawiania świętej ceremonii, bo konie na jego widok uciekały gdzie pieprz rośnie, a i nikt ze sprzysiężonych nie chciał uczestniczyd w kooskiej mszy w towarzystwie tego obrzydlistwa. - No, a my z Władkiem to nawet żeśmy się bali podejśd do świętej stodoły, bo ten cały Rysiołak tam chodził w niej. - Ale dobrze, że go tam zamknęliśmy, bo jak pomyślę, że miałby łazid po mojej wsi - Może Najwyższy Mistrz i ma rację. W koocu to Zdzichu związał Rysiołaka i zamknął w piwnicy pod swoim domem. - Zacnego czynu dokonał, prawda. Sam nie wiem skąd u niego taka odwaga - No, na pewno odwaga. Jakby po pijaku go związał, to jeszcze zrozumiem, ale na trzeźwego tak 2

- Powiedz wszystkim, żeby jutro zwyczajowo w samym środku nocy przyszli do stodoły. - Dobra, dobra. A po co tak w ogóle, bo pewnie pytad będą? - No jak to po co? Reaktywujemy ceremonię! Radar skradał się po ulicy, kryjąc się we wszechobecnym już o tej porze MROK-u. Chyba go jeszcze nie znaleźli, ale na wszelki wypadek lepiej było uważad. A kto go gonił? Oni. Oni czyli Mali Chłopcy z Hiszpanii. Po niesamowitej przygodzie, jaką Radar przeżył z Piotrkiem i Satukiem, wszyscy trzej pojechali do Hiszpanii na wakacje. Radar był szczęśliwy, że ma już wszystkie te zmutowane chomiki i akcje antyterrorystyczne za sobą. Jego szczęście nie trwało jednak długo, gdyż Piotrek i Satuk wpadli na trop koniowałów. Radar z początku nie przewidywał niebezpieczeostwa, jednak pewnego wieczoru kumple przybliżyli mu obraz sekty. Radar miał już serdecznie dośd prowadzenia życia pełnego adrenaliny i niepewności, więc już następnego dnia wrócił do Polski, zostawiając Satuka i Piotrka na pastwę losu, a raczej okropnej sekty. Już w ojczyźnie, Radar odnowił kontakty ze swoimi starymi kumplami (w tym z niejakim Ludziem z Voody, który w międzyczasie wyszedł z psychiatryka i kolejny raz porwał tę samą co poprzednio kobietę i znów trzymał w wannie, ale zdążył ją już również po raz kolejny wypuścid) i bawił się bardzo dobrze, aż pewnego dnia zauważył w osiedlowym monopolowym czterech, na oko gdzieś sześcioletnich, chłopców. Z początku nie przykuli jego uwagi, lecz gdy przedstawili się jako przedstawiciele Stowarzyszenia Małych Chłopców z Hiszpanii i zapytali gdzie jest Radar?, chłopak od razu zdał sobie sprawę jak wielki błąd popełnił wyjeżdżając z Hiszpanii. Był przekonany, że mają oni jakiś związek z tymi całymi koniowałami, a tam mógł przynajmniej liczyd na wsparcie jego przyjaciół. A tutaj kto mógł mu pomóc? Ludź z Voody? A co niby mógł zrobid, uwięzid ich w wannie niczym tamtą kobietę? Życie Radara szybko zamieniło się w koszmar chłopcy szukali go wszędzie; byli już nawet u jego sąsiadów, którzy (dzięki Bogu) nie wiedzieli, że mieszkający obok nich młodzieniec nosi ksywkę Radar. Teraz chłopak musiał cichaczem przemykad się do domu. Dziś mu się uda, ale co będzie jutro? Należało czym prędzej coś z tym zrobid Gregi właśnie był po krótkiej rozmowie z mamą. Jej dokładny przebieg brzmiał: Mamo, mogę jechad do kolegi na wieś w ten weekend?, Tak, synku, możesz. Nic dziwnego, jego starsza nigdy się nim specjalnie nie przejmowała i już sam fakt, że odpowiedziała na jego pytanie, napawał optymizmem. Teraz Gregi szedł do telefonu, by poinformowad Pawła o wyrażonej zgodzie. - I co, możesz jechad? zapytał głos w słuchawce. Gregi nie cierpiał tych telefonów wyświetlających numer dzwoniącego. - Taa, starsza nic się nie czepiała. To jak się ustawiamy? - Jutro będę po ciebie o siódmej, a nie o szóstej jak mówiliśmy wcześniej - O siódmej dziewięd. - Dobra. - To do jutra. - No, do jutra. Z domu Zdzisława przed chwilą wyszedł Władysław. Przekazał mu radosną nowinę, a w zasadzie to nawet dwie. Pierwsza: jutro miała się odbyd pierwsza od dłuższego czasu kooska msza. Druga: to Zdzisław miał byd jej głównym tematem, ponieważ hiszpaoska centrala postanowiła uhonorowad go seal of quality. Wieśniak byłby z pewnością bardzo 3

szczęśliwy, gdyby nie jeden mały szkopuł: po tym, jak zakooczono odprawianie ceremonii, Barlow kazał mu strzec najważniejszego artefaktu w całej wsi figurki Złotego Wałacha. Zdzisław był tym zaszczycony włożył go do drewnianej szkatułki, a następnie schował w kredensie za cukiernicą. Niestety, nic to nie dało parę dni temu Władysław zauważył jego zniknięcie. Ktoś go musiał ukraśd, to pewne, ale kto? W tamtym okresie nikt do niego nie przychodził. Z początku mężczyzna bardzo się tym przejął. Chodził po wszystkich domach we wsi pod różnymi wymyślnymi pretekstami i przeszukiwał je. Wypytywał wszystkich mieszkaoców Targoo, lecz nie przynosiło to oczekiwanych rezultatów. Po kilku dniach jednak pomyślał, że uda mu się ten fakt zatuszowad, że kooskich mszy zaniechano już na stałe i nikogo nie będzie ten ubytek obchodził. Ale jak kilka minut wcześniej pokazał mu Władysław, miało byd inaczej. No i jak tu teraz znaleźd Złotego Wałacha, do tego w jeden dzieo? Paweł zjawił się po Gregiego punktualnie. Obaj rozpoczęli swą rowerową wędrówkę do Targoo dziesięd minut i sześddziesiąt dziewięd sekund po godzinie siódmej. W najśmielszych snach nawet nie podejrzewali, jakie przygody ich tam spotkają Epizod Pierwyj: Wyprawa czyli polskie drogi (są dziurawe) Przejażdżka rowerem po mieście to w sumie nic ciekawego dookoła kupa ludzi, okolice znajome, a drogi pełne samochodów największych wrogów jazdy rowerem. Podróży nie jest w stanie urozmaicid nawet discman uzbrojony w Nieprzeniknione Ciemności Psiego Odbytu Pentalliki. Paweł i Gregi raczej nie rozmawiali zbyt wiele obaj mieli słuchawki w uszach, a darcie się na ulicy nie jest mile widziane. Gadali jedynie podczas postojów, robionych co jakiś czas w pobliskich kawiarniach bądź parkach. O wiele ciekawiej zrobiło się za miastem, gdy metropolia zaczęła zmieniad się w pola. Asfaltowe drogi urywały się, pozostawiając miejsce piaszczystym ścieżkom pełnym gałęzi, suchej trawy i kamieni. Właśnie, kamieni. Paweł wpadł na jeden z nich i szprychy w jego rowerze się wygięły uniemożliwiając mu tym samym dalszą drogę. - Kurde, fajnie. No i jak my dalej pojedziemy? - Pokaż, nie da się z tym nic zrobid? Gregi schylił się nad jednośladem kolegi i zaczął coś w nim oglądad. - Widzisz moje szprychy? Możemy zapomnied o dalszej drodze, chyba że pójdziemy pieszo. - Nie, no aż tak to mnie jeszcze nie pogięło. - To co robimy? Wracamy do domu? Wtem w oddali pojawiła się jakaś wysoka postad w żółtej koszulce z wielkimi literami MR napisanymi WordArtem. Czy to MakleR? - Czy to kontroler jakości? spytał Gregi. - Czy to kościelny? spytał Paweł. Postad była coraz bliżej, w koocu stanęła przed chłopakami i spojrzała na rower. - Wielkie nieba. To zadanie w sam raz dla mechanika rowerowego! krzyknął Mechanik Rowerowy, przykucnął i zaczął grzebad w szprychach. W tym wypadku pomocny będzie klucz francuski! rzekł i wyciągnął wspominane narzędzie. Nie, pardon, w tym 4

wypadku lepszy będzie klucz grecki! poprawił się i wyjął podobny klucz, z tym że brązowy, zaokrąglony na koocu i do tego z trzema dziurami dwiema mniejszymi obok siebie i jedną, szeroką, poniżej mniejszych. Pokręcił nim kilka razy, dodatkowo (gratis) napompował im koła czarną jak smoła pompką rowerową firmy RAMZES, po czym dumnie oznajmił chłopakom: - Gotowe, dzieciaki! Możecie jechad dalej. - Dziękujemy Mechaniku Rowerowy! chórem podziękowali Gregi i Paweł. - Ty! Ja cię skądś znam! wrzasnął Gregi. - Eeee mnie? Na pewno coś ci się pomyliło - Masz rację Gregi. poparł kolegę Paweł Ja też go skądś znam. Widziałem go chyba w jakiejś gazecie - Tak! Teraz mi się przypomniało! Ty jesteś tym od tego chomika, nie? - Dobra, przyznaję się. Jestem Pucybut, ale przebranżowiłem się na Mechanika Rowerowego. To dochodowy zawód w dzisiejszych czasach. - Z pewnością. - No, to nara. Muszę lecied do innych rowerów. Mam kupę roboty. rzekł Pucybut- Mechanik Rowerowy i zniknął tak szybko, jak się pojawił. Za to Paweł i Gregi wsiedli z powrotem na rowery i ruszyli drogą do Targoo. - Więc mówisz, że wczoraj znów ich widziałeś? spytał Ludź z Voody. Radar przytaknął głową. - To niedobrze Trzeba by czym prędzej coś z tym zrobid. - Zgadzam się z tobą w całej rozciągłości, ale niby co? - Zastanówmy się Mówisz, że oni są związani z jakąś sektą wackoskrobów? - Koniowałów. Tak, to jakaś szemrana grupa. - I oni są w tej Hiszpanii, tak? - Nie do kooca. Z tego, co mi mówili Piotrek i Satuk, tam jest tylko jakaś ich centrala czy coś Oni sami mieszkają w Targoniach. Ponod każdy mieszkaniec tej wsi jest ich wyznawcą. - A wiesz, gdzie są te Targonie? - Nie, ale jeden rzut oka w Atlas Polski powinien nam szybko powiedzied. A co? - Jak to co? Jedziemy tam! Władysław stał pod drzwiami najokazalszego domu w całej wsi, domu Barlowa. Gdy jego pan wreszcie otworzył, rzekł: - Czego tak walisz, idioto? - Mam ważną wiadomośd, panie mistrzu. - Ile razy ma ci powtarzad, że wystarczy jak będziesz do mnie mówił mistrzu? - Przepraszam, mistrzu. - Dobrze. Jaką masz wiadomośd? - Przyszła kolejna wiadomośd z hiszpaoskiej centrali. - Ojej, nie spodziewałem się kolejnej wiadomości z hiszpaoskiej centrali tak szybko. Pokaż mi ją. Władysław przekazał kopertę Barlowowi. - I co? Co piszą? spytał po chwili. - Ach, nic ciekawego. Przypominają o seal of quality i o tym, że na ceremonii musi byd Złoty Wałach. Takie tam rutynowe gadanie. - Mistrzu, ale my nie mamy Złotego Wałacha. 5

- Oczywiście, że nie mamy! Już dawno dałem go na przechowanie Zdzisławowi. - I myślisz, mistrzu, że nasz najświętszy artefakt jest u niego bezpieczny? - Nie myślę, jestem tego pewien. Ufam mu najbardziej z was wszystkich, w koocu nawet hiszpaoska centrala go doceniła, a to już o czymś świadczy. - No, nie wiem Nie byłoby bezpieczniej trzymad go tutaj, w naszej stodole albo u pana w domu? - Idioto! Przecież jeśli ktoś szukałby Złotego Wałacha to na pewno rozpocząłby poszukiwania od któregoś z tych miejsc! Mało prawdopodobne jest, aby ktoś szukał tak cennego artefaktu u jakiegoś prostackiego wieśniaka! - Mistrzu, ale kto chciałby nam ukraśd Złotego Wałacha? - Nie wiem, ale na wszelki wypadek lepiej zachowad wszelkie środki bezpieczeostwa. - Czochrajbobry! wrzasnął po chwili wytężonego namysłu Władysław. - Co Czochrajbobry? - Czochrajbobry mogliby nam zaiwanid Złotego Wałacha! Słyszałem ostatnio o ich wzmożonej aktywności - No, to sam widzisz. Dziś wieczorem pójdę do Zdzisława i wezmę od niego Złotego Wałacha. Gdy zapadł zmrok, Barlow udał się z wizytą do tak często ostatnio wspominanego w całej wsi Zdzisława. Jego dom był największym w Targoniach, oczywiście zaraz po domostwie Barlowa. Zastukał w drzwi sześd razy, po czym chwilę się zawahał, i w koocu zastukał po raz siódmy. Drzwi otworzyły się i Barlow ujrzał w nich trochę wyższego od niego, masywnego mężczyznę. - Witaj, mistrzu. rzekł Zdzisław. - Dobry wieczór, Zdzisławie. Mogę wejśd? - Drzwi mojego domu zawsze stoją przed tobą otworem, mistrzu. Obaj koniowałowie weszli do domu. - Co cię do mnie sprowadza, mistrzu? - Jak już zapewne wiesz, hiszpaoska centrala postanowiła cię uhonorowad najwyższym z odznaczeo. - Tak, jestem tym faktem zaszczycony. - W związku z tym, zamierzamy znów zacząd organizowad kooskie msze. Pierwsza z nich jutro. - Niezmiernie się cieszę z takiego obrotu spraw. - Tak Wiesz, że potrzebujemy Złotego Wałacha? Rozumiem, że go cały czas pilnujesz? - Oczywiście, mistrzu. Pilnuję go jak oka w głowie. - Oczywiście. A A mógłbym go zobaczyd teraz? - Eeeee zawahał się Zdzisław. W tej chwili to jest niemożliwe - Czemu? - No, bo To jest tak ważny artefakt Nie mogę go trzymad przecież w domu. - W takim razie gdzie jest? - No, w bezpiecznym miejscu. - Rozumiem. Ale na jutro go oczywiście przyniesiesz z tego bezpiecznego miejsca? - Oczywiście. - Rozumiem. To do zobaczenia jutro, Zdzisławie. 6

- Do zobaczenia. rzekł Zdzisław, odprowadził gościa do drzwi i odetchnął z ulgą. Skąd on weźmie na jutro tego złotego wałacha? Po długiej drodze przez las, Paweł i Gregi trafili do wyraźnie odciętej od reszty świata chatki w samym środku kniei. - No, to będzie tutaj. rzekł Paweł. - Co ty? Twoja babcia mieszka na takim zadupiu, w lesie?! - Taa, ona jest trochę dziwna. Ale powinieneś ją polubid. Napierdziela w Tekkena lepiej od nas obu razem wziętych. - Coraz bardziej mnie zadziwiasz. Nigdy mi nie opowiadałeś o tej super-babci. - Bo nigdy nie pytałeś. Paweł zastukał w drzwi. Nic. Przyłożył do nich ucho. Cisza. - Chyba nikogo nie ma. - Jak to? Nie uprzedziłeś jej, że przyjeżdżamy? - Jasne, że uprzedziłem, ale jak już wspominałem, ona jest trochę dziwna i do tego rozkojarzona - Pięknie. To co robimy? - Czekaj, tu mam klucze. Starsza mi dała, tak na wszelki wypadek. Ze starszymi ludźmi w koocu nigdy nic nie wiadomo. Paweł otworzył drzwi i weszli do środka. Dom rzeczywiście był pusty. Na biurku leżały za to dwie kartki. Treśd pierwszej brzmiała: Wyjechałam do Tokio na targi. Nie czekaj na mnie. P.S. Jeśli jesteś głodny, w lodówce masz obiad do odgrzania.. Na drugiej było tylko jedno zdanie, ale za to napisane wielkimi, wyraźnymi literami i do tego zakooczone masą wykrzykników: POD ŻADNYM POZOREM NIE GRZEB W SZUFLADACH BIURKA!!!. Ta druga kartka upadła Gregiemu przy czytaniu na podłogę, dziwnym trafem wpadła w szczelinę między deskami i nie dało się jej wyciągnąd. Po zjedzeniu obiadu, chłopaki pojechali na rowerach do samych Targoo, bo tak trochę nudno w tej chatce było. Epizod Zwei: Diglety czyli das Armien von Ciemność Mimo, iż nie spał całą noc rozmyślając nad rozwiązaniem tego właśnie problemu, Zdzisław nie wiedział od czego zacząd. Wiedział, że musi znaleźd Złotego Wałacha, jednak w dalszym ciągu nie miał różowego pojęcia gdzie ów artefakt może się znajdowad. Na normalnej wsi panuje zwyczaj, że jak ktoś ma jakiś problem, to udaje się z nim do kościoła i wyjawia go księdzu. W Targoniach mógł byd z tym jednak problem nie było w nich żadnego kościoła. Żaden mieszkaniec tej wsi nie był katolikiem (wszyscy w koocu należeli do sekty Koniowałów), więc nie było w niej miejsca na tego typu świątynię. Podążając tym tropem, Zdzisław przypomniał sobie jednak o zamieszkującej okoliczne lasy Wiedźmie z Bleem, która to zawsze rozdawała dobre rady na prawo, lewo i na wprost. Decyzja była błyskawiczna trza się udad do Wiedźmy z Bleem. Zdzisław spakował do plecaka kilka kanapek, dwie butelki prawie siedmiorzędnego, taniego wina Byk i, tak na wszelki wypadek, koniowalską dechę w wersji mini (takiej, żeby 7

się zmieściła, gdyż wersja normal była za duża). W rękę wziął kompas i tak uzbrojony wyszedł z domu. Las był wielki. Na szczęście za dnia raczej łatwo było się po nim poruszad i nie było mowy o żadnym zabłądzeniu. Zważywszy, że nasz dzielny Zdzisław wyposażony był w całkiem dobry kompas. Droga do chaty Wiedźmy z Bleem (znajdującej się, według tego co mówili ludzie, na wschód od Kooskiej Skały) była raczej prosta, tylko kilka razy trzeba było zbaczad ze ścieżki. Wreszcie, po trwającej bliżej nieokreślony czas wędrówce, Zdzisław wylądował przed drzwiami poszukiwanej chaty. Nigdy jeszcze jej nie widział, podobnie jak samej wiedźmy, mógł więc opierad się jedynie o zasłyszane we wsi plotki. No, ale to musiała byd chatka wiedźmy któż inny zdecydowałby się zamieszkad w lesie? Wieśniak zastukał w drzwi. Potem znowu. W koocu pociągnął za klamkę bez większych nadziei lecz ku jego wielkiemu zdziwieniu, drzwi otworzyły się bez problemu. Zdzisław stał chwilę zastanawiając się czy dobrze robi, lecz w koocu wszedł do chaty. Chata wcale nie przypominała tej z opowieści sąsiadów. Zamiast kotła czy czegoś w tym stylu, w centralnym miejscu niedużego pomieszczenia stało biurko z komputerem. Obok niego stos pudełek z dziwnymi obrazkami, które łączył tylko jeden napis Playstation. Zdzisław nie miał pojęcia czym owo playstation może byd i chyba nawet nie chciał tego wiedzied. Rozejrzał się jeszcze trochę po domku wiedźmy. W zasadzie było to tylko jedno, wielkie pomieszczenie, bez żadnych dodatkowych pokoi. Przy każdej ścianie stały regały wypełnione gazetami i książkami, wszystkie miały na okładkach ów tajemnicze playstation. Widząc, że jest całkowicie sam, Zdzisław usiadł przy komputerze i postanowił chwilę na wiedźmę poczekad. Dopiero wtedy zauważył na biurku kartkę: Wyjechałam do Tokio na targi. Nie czekaj na mnie. P.S. Jeśli jesteś głodny, w lodówce masz obiad do odgrzania. No to pięknie pomyślał Zdzisław. Wkurzył się na Wiedźmę z Bleem niemiłosiernie. Zaczął wyrzucad z regałów gazety i drzed je na strzępy, wyrywał kartki z książek, w koocu nawet wziął krzesło i rozbił nim stojący na biurku monitor. Gdy już dał upust swej furii, przysiadł na podłodze. Wyjął z plecaka kanapkę i zaczął ją spokojnie przeżuwad. Wtedy zobaczył szuflady do nich jeszcze niż zaglądał. Szybkim ruchem ręki wyciągnął jedną z biurka. Wypadł z niej nieduży, płaski, czarny magnetofon. Jeszcze chwilę temu Zdzisław rozwaliłby go w drobny mak, lecz teraz, gdy już się trochę uspokoił, zainteresował się nim. Nie czekając, aż wyobraźnia podsunie mu propozycje zawartości umieszczonej w nim kasety, wcisnął przycisk play. Z małego głośniczka zaczęły wydobywad się szmery i szelesty. Zdzisław wsłuchiwał się w nie z uwagą, aż w koocu jego uszu dobiegł nieludzki wrzask. Jego fonetyczny zapis brzmiałby mniej więcej tak: Hapa hapsz? Hapa hapsz? Ahapu hapa hapsz?!. A potem już tylko Hapa hapsliś hapen hap! Hapa hapsliś hapen hap! powtarzane w nieskooczonośd. Wieśniak nie miał pojęcia co ów wrzaski oznaczały, więc rzucił magnetofon w kąt. Rozleciał się na kawałki, lecz kaseta pozostała nietknięta. Mężczyzna postanowił ten fakt zmienid wyciągnął z plecaka koniowalską dechę i zaczął okładad maszynę z całej siły. Pozostały z niej tylko małe kawałki czarnego plastiku, kilka śrubek i blaszek. Za to kaseta nawet nie była draśnięta. Zdzisław rzucał nią o ścianę, deptał, gryzł, walił w nią dechą nic. Zupełnie jakby strzegła jej jakaś dziwna, magiczna siła. Nie dało się ukryd, że niezniszczalnośd kasety działała Zdzisława, jak płachta na byka. Dośd tego pomyślał. Rozpalił opał w kominku, pogrzebał trochę pogrzebaczem by zwiększyd płomieo, po czym wrzucił nośnik audio do ognia. I to podziałało kaseta fajczyła się aż miło. Zdzisławowi wydawało się nawet, że słyszy jak taśma krzyczy te swoje hapa 8

hapsliś hapen hap. Po kolejnej chwili ukojenia, mężczyzna znów poczuł w sobie gniew. Wziął więc wiszącą przy kominku piłę mechaniczną (zwrócił też uwagę na znajdujący się na jej ostrzu napis: MADE IN TEXAS) i poszedł z nią w las. Gdy wyszedł z chatki, otaczający go las wydawał się jakby inny, mroczniejszy. Gałęzie drzew układały się w dziwne kształty (na co poprzednio Zdzisław nie zwrócił uwagi), a liście na ziemi poruszały, jakby coś pod nimi pełzało. Ale to był tylko wiatr, przynajmniej na razie. Nasz genialny w swojej prostocie bohater postanowił ostatecznie uwolnid swój gniew pociągnął za sznurek piły, co uruchomiło piekielne ostrze (tak ostre, że od samego patrzenia na nie, ba, nawet czytania na jego temat, można się skaleczyd), a zarazem piekielny hałas. Małe, trójkątne ząbki obracały się po tarczy z zawrotną prędkością. Zdzisław wprost rzucił się na drzewo. Wbijał ostrze coraz głębiej, i głębiej. Z początku niewzruszone drzewo zaczęło ustępowad, lecz o jakimś przechylaniu się nie było póki co mowy. Wtedy coś musnęło nogę Zdzisława. Mężczyzna spojrzał na ułamek sekundy w dół, lecz nie zauważył nic niepokojącego i kontynuował morderstwo natury. Gdy jednak poczuł, że coś go gryzie, skierował piłę niżej i właśnie zobaczył, że rozcina na pół dziwne stworzenie. Miało jakieś niecałe 70 cm wzrostu, a całe ciało porośnięte brązową sierścią. Piła akurat cięła między parą bezźrenicowych oczu i zbliżała się do otwartej mordy (wyglądało na to, że istota nie może jej zamknąd). Zdzisław był trochę zdziwiony tą całą sytuacją, zważywszy że ziemia przed nim zaczęła się poruszad. Po chwili spod liści wylazły trzy, identyczne do przed chwilą przerżniętego na pół, stworzenia. Spojrzały w jego kierunku, po czym błyskawicznie zanurkowały z powrotem pod ziemię. Wybrzuszenia, jak łatwo się domyślid będące robotą ryjących tunel istot, zmierzały w kierunku Zdzisława. Mężczyzna zaczął uciekad przez las. Widział, że całe leśne podłoże (liście, gałęzie, i wszystko inne, co zielone) poruszało się, co mogło oznaczad tylko jedno stwory zmierzały w jego stronę. Nie miał pojęcia, czego od niego chcą, ale jedno było pewne: nie chciały się go grzecznie zapytad która godzina?. Zdzisław uciekał najszybciej jak umiał przed goniącymi go wybrzuszeniami terenu, co i raz spotykając blisko siebie brązowego stwora z otwartą gębą i oczyma wpatrzonymi w niego. Podczas biegu, ziemia pod jego nogami zaczęła falowad. Mężczyzna stracił równowagę i upadł na kupę liści. Nagle liście się jakby zarwały i wieśniak spadł pod ziemię. Spadał i spadał, aż wreszcie upadł na coś miękkiego. Inaczej by pewnie nie przeżył upadku z takiej wysokości. To coś, na co upadł, było bardzo dziwne w dotyku Jakby jakieś włosy Zdzisław zdjął plecak i wymacał w ciemnościach latarkę. Po kilku próbach włączenia (stara już była), MROK rozświetlił snop żółtego światła. Mężczyzna pomachał latarką dookoła, by zorientowad się w otoczeniu. W trakcie rozeznania w terenie zdał sobie sprawę, że to, na czym wylądował było nie tylko włochate sierśd była brązowa, miało to ogromną, prawdziwie gigantyczną gębę i dwa małe oczka (wielkości opuszka palca) ponad nią. Na szczęście wyglądało na martwe. Zdzisław dopiero teraz wstał z istoty i zaczął oświetlad ściany. W koocu znalazł wyjście z podziemnego pomieszczenia, w którym się znajdował. Trafił do korytarza oświetlonego pochodniami. Latarka nie była mu już potrzebna, więc roztrzaskał ją o pobliski kamieo (pozostałości po niedawnej furii). Mimo lepszego oświetlenia, miał problemy z oczami. Przetarł je kilka razy, doznał jakby zakłóceo w widzeniu, po czym na dole pola jego widzenia pojawiła się czerwona cyferka 69, a nad nią napis HEALTH. Obok biała cyferka 0/100 i napis EXPERIENCE. Zdzisław mrugał oczami, by omamy znikły, jednak to nic nie dawało. Mało tego, przez swoje ciągłe zamykanie oczu nie zwrócił uwagi na to, że wyrosła przed nim jedna z brązowych istot. Na szczęście w porę skierował na nią piłę i po chwili pozostało z niej już tylko wspomnienie, no i dwie opuszczone przez życie 9

połowy. Cyfra pod EXPERIENCE zmieniła się z 0/100 na 69/100. Zdzisław w dalszym ciągu nie miał pojęcia o co chodzi, ale szedł dalej. Nagle usłyszał szmer za plecami. Błyskawicznie się odwrócił i ujrzał jak z ziemi wychodzi kolejny stwór. Machnął energicznie piłą, odsyłając go do krainy wiecznych łowów. I stało się coś dziwnego: przed oczyma biednego wieśniaka pojawił się wielki napis LEVEL UP i pojawiła się przed nim dziwna plansza. W lewym górnym rogu znajdowała się jego parszywa morda. Pod nią zaś napis: Zdzisław. Człowiek. Wieśniak. Poziom: 2. Doświadczenie: 138. Następny poziom: 483. Po prawej stronie napisy: Siła: 17, Inteligencja: 2, Mądrośd: 1, Zręcznośd: 13, Wytrzymałośd: 16. Pod tymi właściwościami był spis broni: Łopata, Gumowy Kurczak, Piła mechaniczna. Przy tej ostatniej widniały dwie gwiazdki. Zdzisław bez namysłu przeznaczył jeden przyznany mu punkt właśnie na umiejętnośd posługiwania się piłą mechaniczną. Wtedy plansza znikła, a mężczyzna mógł kontynuowad swoją wędrówkę. Po drodze zabił jeszcze kilka podziemnych bestii (zdobył też kolejny poziom doświadczenia), aż doszedł do dziwnego ołtarza. Po środku stał wielki posąg jednego z tych brązowych szkaradztw. Dookoła stały pochodnie oświetlające leżącą w gębie posągu szkatułkę. Na szkatułce z kolei leżała czerwona książka. I to ją wpierw postanowił przejrzed Zdzisław. Książka okazała się Kompendium Wiedzy 5. Wieśniak kartkował ją bez większego zainteresowania, aż natrafił na Imadło (cokolwiek by to miało znaczyd) do gry Zdzisław s Tale. Szybko się zorientował, że jest to nic innego, jak opis jego ostatnich przeżyd. Zaintrygowała go koocówka poradnika. Pomijając fakt, że według znajdującej się tam tabeli broni Gumowy Kurczak jest orężem o wiele skuteczniejszym niż jego piła, ostatni akapit solucji brzmiał: Weź z ołtarza szkatułkę ze złotym wałachem i koniecznie zapisz grę. Zaatakuje cię wtedy boss poziomu Mega Diglet. Najlepiej by oczywiście było zaatakowad go Gumowym Kurczakiem stwór po jednym uderzeniu w łeb umiera. Najtrudniej jest go zabid piłą mechaniczną. Bydle co prawda nie jest zbyt ruchliwe, ale ma mocne ataki. W zależności na jakim poziomie trudności grasz, mogą to byd: Smród kartofli z bazaru Beemwicy atak zatruwa postad i zadaje obrażenia 6K9 do 9K6 koma 7 od 0,1 przy 9; Słowo Mocy: Hapa hapslich hapen hap najgroźniejszy atak, zabija od razu, chyba że masz zatyczki w uszach; Zasiorb potwór wysysa z ciebie życie i energię mana (jeśli grasz magiem); PKG 6900 boss wyciąga z gęby coś na kształt BFG 1000 z Dooma i strzela kulami plazmy zadającymi do tysiąca (!) punktów obrażeo i zmniejszającymi Inteligencję postaci do wartości ujemnych. Przy tym ataku często stosuje szyderczy śmiech, który ogłusza postad na niecałe siedem rund. Jak sam widzisz, Mega Diglet nie jest prostym przeciwnikiem. Powodzenia!. Zdzisław nie miał kompletnie pojęcia o czym traktuje ten tekst. Wziął szkatułkę (w której rzeczywiście rozpoznał pudełko w którym przechowywał Złotego Wałacha) i ruszył do drzwi z napisem EXIT. Wtedy za jego plecami pojawiła się bestia. O wiele większa od tych, które spotykał wcześniej. Potwór ruszył w jego stronę, lecz po drodze zaklinował się jego głowa weszła w sufit komnaty i z tego co było widad, Mega Diglet nie mógł jej stamtąd wydostad. Na dodatek, przed oczyma Zdzisława pojawiło się okienko z wiadomością: LoadingTextures:0190589. Fatal error has occurred. This program will now shut down. Mężczyzna nic z tego nie zrozumiał. Wiadomośd znikła po chwili, a w jej ślad poszły też cyferki i napisy, które wcześniej go drażniły. A sam Zdzisław, znalazł się znów w starym, dobrym lesie (i do tego ze swoją zgubą). Zadowolony, że ten koszmar się już skooczył (i że odnalazł zaginiony artefakt), ruszył w stronę domu 10

Epizod Tres: Reaktywacja czyli Kult Złotego Wałacha Paweł i Gregi właśnie mieli wyjśd z lasu, aż na niebie pojawiło się dziwne, latające coś. Gdy się przyjrzeli, okazało się że w ich kierunku leci dwóch chłopaków. I to lecą na czymś, co przypomina kij od mopa. - Stójcie! wydzierał się cały czas chłopak siedzący z tyłu. Miał ciemne, potargane włosy, a jego głos od razu wywołał u Pawła odruch wymiotny. Wrażenia nie poprawiał fakt, że gośd ssał swój palec wskazujący. W koocu mop wylądował, a ciemnowłosy niemilec zaczął ględzid: - Dobrze, że zdążyliśmy. W, że tak powiem, ostatniej chwili, nie Beemwica? Drugi mopo-pasażer przytaknął głową. Na twarzy wciąż miał wyjątkowo niesympatyczny uśmiech. - Kim jesteście? I co ci się stało? spytał Gregi. - Jestem tak zwanym Gościem z Kraju na Południe od Bułgarii, a to mój wierny towarzysz Beemwica. Niestety, mój tak zwany palec został okaleczony przez tak zwany gwóźdź i muszę go teraz, że tak powiem, ssad. - Dobra, powiedzcie krótko: czego od nas chcecie? Od razu zaznaczam, że się spieszymy. rzekł Paweł. - Nie możemy was wypuścid z lasu. - Czemu? spytali w tym samym momencie zdziwieni bohaterowie. - Bo nie ma tak zwanego dżemu. - Jak to? - Beemwica wyżarł wczoraj ostatni tak zwany słoik, a to był mój ulubiony, morelowy! - Ale co my mamy z tym wspólnego? - Jak to co? Jak chcecie wyjśd z tego tak zwanego lasu, musicie dad nam słoik dżemu. Morelowego najlepiej. - Spieszymy się! Nie mamy czasu na takie pierdoły, nie rozumiecie tego?! zdenerwował się już Gregi. - A myślisz, że my się nie spieszymy?! Zaraz z tego tak zwanego lasu będzie wychodził tak zwany Zdzisław. - I jego też nie wypuścicie, tak? Gośd z Kraju na Południe od Bułgarii przytaknął głową. No to my chyba poczekamy na tego całego Zdzisława. - Nie, nie ma w ogóle takiej, tak zwanej, opcji. Musicie przynieśd nam tak zwany dżem. - Gregi zaczął niechętnie Paweł. - Co jest? - Chodź tu na chwile na bok. chłopcy odeszli na kilka kroków od Gościa z Kraju na Południe od Bułgarii i Beemwicy i zaczęli szeptad. Słuchaj, ja mam tu w plecaku dżem. Co prawda nie morelowy, a jagodowy, ale może taki też im przypasi. - Zgoda, spróbowad zawsze można. Paweł pogrzebał w plecaku, po czym podał Gregiemu niewielki słoik z fioletową substancją. Macie swój głupi dżem. obwieścił Gregi dwóm dziwnym gościom. - Hmmm, że tak powiem Gośd z Kraju na Południe od Bułgarii obejrzał dokładnie słoik. Ale to jest tak zwany jagodowy, a nie morelowy. - Innego nie mamy. To co, wypuścicie nas? 11

Gośd z Kraju na Południe od Bułgarii powtórzył manewr Pawła i Gregiego, to jest naradził się z Beemwicą. Pierwszy cały czas coś ględził, drugi zaś potakiwał, cały czas uśmiechając się. - No, dobra. Chyba nie mamy tak zwanego wyboru. Możecie iśd. Paweł i Gregi wreszcie opuścili las. Stali teraz na jakimś pagórku, a przed ich oczyma rozpościerał się widok wsi. - Ach, jak dobrze, że już wyszliśmy z tego głupiego lasu skomentował z ulgą Gregi. - No - A tak swoją drogą, gdzie my się teraz zatrzymamy? - Dobre pytanie Moja babcia miała tutaj jedną dobrą przyjaciółkę jedyną osobę w tym lesie, z którą utrzymywała kontakt. O ile dobrze pamiętam, to nazywała się ona Bodom. - Bodom? - Tak, i miała dużo dzieci. Mieszkała gdzieś też na obrzeżach wsi, więc w miarę często widywała się z babcią. Tak przynajmniej słyszałem w opowieściach. - Ty, to pewnie jest ta chatka tam! wskazał palcem podjarany Gregi. - Nie zaszkodzi sprawdzid. Chłopcy zeszli z pagórka, na którym się znajdowali i ruszyli powoli ścieżką w stronę nieznanej chatki. Z bliska dojrzeli, że przy domku siedzi jakiś chłopak i struga z drzewa wiosło. Paweł i Gregi wymienili zdziwione spojrzenia, po czym Gregi spytał się go: - Sorry, ty mieszkasz w tej chatce? - En ymmärrä, mitä sanoit. - Co? - Minä puhun suomea. - Do you speak english? - Ei. - Sprechen sie deutsch? - Ei.. - Gregi, on chyba mówi tylko po fiosku. - Twierdzisz, że to jest norweski? - Tak, przecież Children of Bodom są z Finlandii. - Czyli dobrze trafiliśmy? - No. Wejdźmy do środka. Obudziłem się na podłodze, kolejny raz zresztą. No i potrzebowałem czegoś do jedzenia, więc Zszedłem na ulicę do Grilla u Monty ego. Co podad? spytał Monty. To, co zwykle rzekłem. Monty podrapał się po głowie i spytał: Czyli co dokładnie?. Tym, co zwykle, były: hamburger z serowymi frytkami i colą. Monty wiedział o tym! Przychodziłem tam codziennie przez ostatnie cztery lata! Wtedy zdałem sobie sprawę że mężczyzna za ladą był OSZUSTEM!!! Barlow coraz bardziej się niecierpliwił. Stodoła była już wypełniona po brzegi, a Zdzisława wciąż nie było. Ludzie zaczęli się już niecierpliwid wypadałoby do nich wyjśd. Tylko jak odprawid kooską mszę bez Złotego Wałacha? 12

Już na progu, Paweł i Gregi zostali powitani przez panią Bodom. Miała ona typową, małomiasteczkową (by nie powiedzied wsiową) urodę, lecz z jej twarzy na kilometr biła dobrod. - Słucham was, chłopcy? rzekła. - Dzieo dobry pani. rozpoczął Paweł. Pani mnie pewnie nie zna. Nazywam się Paweł i jestem wnuczkiem Wiedźmy z Bleem. - A! Witaj, Pawle! Co tam słychad u babci? - Sam chciałbym wiedzied Przyjechałem do niej z kolegą na długi weekend, ale niestety okazało się, że babcia pojechała do Tokio na Targi. - No, tak Jak mogę wam pomóc? - Jakbyśmy mogli się u pani zatrzymad Nie bardzo mamy się gdzie podziad, no i nie za bardzo znamy okolicę Sama pani rozumie. - Ależ nie ma problemu! Możecie zająd pokoje Alexiego i Jannego, którzy akurat wyjechali na trasę. - Bardzo pani dziękujemy! Paweł i Gregi weszli w głąb domu w celu rozpakowania się i zajęcia pokoi, a na później zaplanowali wycieczkę zapoznawczą po Targoniach Zdzisław wbiegł do stodoły ze szkatułką w ręce. Biegł przez las jak opętany i chyba nawet się jakoś strasznie nie spóźnił. Pomieszczenie było już co prawda wypełnione, lecz wyglądało na to, iż sama ceremonia jeszcze się nie zaczęła. Dopiero po kilku minutach, tylnymi drzwiami, do stodoły wszedł Barlow. Przepchał się przez tłum na środek i rozpoczął kooską mszę: - Witam was, bracia. Jak już zapewne wiecie, nasz święty zwyczaj został przywrócony. Ceremonię czas zacząd! W tym momencie rozległy się głośne oklaski. - Zdzisławie. skinął Barlow na wieśniaka. Zdzisław trochę oszołomiony podszedł do Barlowa i wręczył mu szkatułkę. Mężczyzna otworzył ją i wyjął z niej Złotego Wałacha, po czym umieścił go na stojącej po środku stodoły ławce, pełniącej rolę ołtarza. Paweł i Gregi bardzo długo spacerowali po okolicy. Nie mieli zegarków, ale spokojnie mogli już wywnioskowad, iż jest koło północy. Zgodnie z prawami natury, światła we wszystkich domach były już pogaszone, a wieśniacy spali. Jedynie złowieszczo górująca nad całą wsią stodoła przejawiała oznaki życia wyraźnie można było dostrzec, że ktoś tam jest. A nawet kilku ktosiów. - Może to sprawdzimy? rzekł Gregi. - A co niby takiego ciekawego może się dziad w głupiej stodole na wsi? - Nie wiem, ale wszyscy już powinni spad, a tam ktoś jest! - Już i tak stanowczo za długo łazimy. Chodź do domu. - Oj, weź! Co ci szkodzi zobaczyd? - Nie chce mi się, men - Dawaj, idziemy! Gregi zaciągnął wreszcie Pawła na wzgórze ze wspomnianą stodołą. Drzwi do niej były zatrzaśnięte, lecz przez szpary w dechach można było dostrzec światło od ogniska rozpalonego na środku pomieszczenia. - Co tam się dzieje? spytał Gregi. - Chodź tutaj, tu jest taka większa szpara i można wszystko zobaczyd. 13

Gregi podszedł do Pawła i zerknął przez niewielką, ale i tak większą od innych, dziurę. - Ty, tam się chyba zlazła cała wieś! - Co oni tam robią? - Nie wiem, ten łysy coś gada na razie, a tamci go słuchają. - Ty co to jest tam na ziemi, takie złote? - Czekaj niech się przyjrzę O, kurde, to wygląda jak kooski ch - No co ty, pogięło cię? - Ale to naprawdę tak wygląda! - Ciszej! Gdy tylko Paweł wypowiedział to słowo, poczuł, że ktoś go łapie za ramię. Po chwili zaś poczuł to samo na drugim ramieniu Epizod Fyra: Zgromadzenie czyli wsiowe ceremonie Paweł nie był do kooca przekonany, czy chce wiedzied kto go złapał, lecz odwrócił się. Wtedy ujrzał dwóch chłopaków: jednego z pedalską fryzurą, drugiego z wyłupiastymi oczami. Miał ochotę się wydrzed, lecz ten z pedalską grzywką od razu go uciszył: - Ciii!!! - Pa zaczął Gregi, lecz gardło odmówiło mu dokooczenia słowa, kiedy ujrzał dwóch nieznajomych chłopaków. Co się tu, kurna, dzieje? - Bądźcie ciszej, do cholery! wydarł się szeptem chłopak z pedalską fryzurą. Ja jestem Radar, a to mój ziom Ludź z Voody. - Siewka. przywitał się Ludź z Voody. - Co wy tu robicie? spytał Paweł. - To samo pytanie moglibyśmy zadad wam! - No, więc. Ja, Paweł, i mój kumpel, Gregi, wybraliśmy się na nocny spacer. Zobaczyliśmy, że coś się dzieje w stodole, więc do niej poszliśmy. No i teraz stoimy i patrzymy, jak ta banda wieśniaków świruje pawiana z tym kooskim - Dobra, nie koocz. Wiem, co masz na myśli. W ogóle sporo wiem o tym, co się tam dzieje, ale opowiem wam potem. Teraz popatrzmy. Wszyscy czterej wyglądali przez swoje szpary między deskami. Jeden z wieśniaków, łysy i do tego wcale nie wyglądający na wieśniaka, przemawiał do reszty: - i tak oto Zdzisław staje się naszym honorowym członkiem. Teraz pozostaje jedynie czekad na dalsze instrukcje z hiszpaoskiej centrali. Są jakieś pytania? - Taa Eee Ja ma se pytankie, bo se chcem wiedzied co to se jest to całe sil of kłality. spytał jeden z wielu zgromadzonych w stodole wieśniaków. - No, więc, to jest najwyższe odznaczenie naszej sekty. odparł spokojnie Barlow. - Dobra, ale co to se dokładnie jest? - No to jest taki ten jakby eee Kurde, nie wiem co to jest! - Panie mistrzu! zawołał Władysław, co od razu wzbudziło grymas na twarzy Barlowa. Może by tak do słownika zajrzed? - Jakiego słownika? - No, angielsko-polskiego. Byśmy zobaczyli. 14

- I to jest niegłupi pomysł! rzekł Barlow. Jeden z wsioków podał mu grubą książkę. Barlow poprzewracał kartki, coś pomruczał pod nosem, po czym rzekł Wychodzi na to, że to jest Foka Jakości. -??? zdziwili się zgromadzeni. - No, tak wynika z tego słownika. Radzę jednak poczekad na dalsze instrukcje z hiszpaoskiej centrali. Pewnie przyjdą szybciej, niż się spodziewamy. A teraz pora na naszą ceremonię! Józefie, przyprowadź konia! Jeden z wieśniaków skinął głową i opuścił stodołę. Wrócił po kilku chwilach i przyprowadził ze sobą dorodnego konia kasztanowej maści. Nie wiadomo skąd, w rękach wszystkich zgromadzonych pojawiły się dechy. I nie były to już okrojone wersje mini, lecz normalne, pełnowartościowe, koniowalskie przyrządy. Niektórzy mieli nawet wersje premium (z zardzewiałym gwoździem) i extended (z dziewięciocalowym gwoździem). - Co oni chcą zrobid? szepnął Paweł do Radara. - Będą walid konia. - Tymi dechami?! - Ciszej bądź, bo na serio nas zdemaskują! - Sorry. Oni chcą walid tego konia dechami? - Na to wygląda. - Skąd wiesz? Widziałeś już kiedyś coś takiego? - Ja nie, ale moi kumple Lepiej już stąd spadajmy. Teraz będzie tu dużo krwi i obrazów, które wzbudziły by ostrą krytykę Stowarzyszenia Ochrony Zwierząt. Chodźcie. Czwórka chłopaków po cichu zeszła ze wzgórza i ruszyła w stronę domu pani Bodom. Po drodze Paweł i Gregi opowiedzieli im o wycieczce, o Mechaniku Rowerowym, o Wiedźmie z Bleem, o Gościu z Kraju na Południe od Bułgarii i Beemwicy oraz o samej pani Bodom. Teraz przyszła pora na opowieśd Radara i Ludzia z Voody, chociaż on tak naprawdę niewiele mówił. Radar opowiedział naszemu odlotowemu duetowi o Piotrku i Satuku, o ich wizycie w Hiszpanii, wtrącił nawet dwa zdania o Chomiku Bendżim, lecz nie zagłębiał się w ten temat. W koocu postanowili, że Paweł i Gregi będą nocowali u pani Bodom, a Radar i Ludź z Voody w samochodzie tego drugiego. - Jak myślisz Gregi, co powinniśmy teraz zrobid? spytał Paweł zwiniętego kłębka kołdry leżącego na łóżku obok. Ej, Gregi! Śpisz? wtem spod kołdry wyłoniła się głowa chłopaka. - Nie, po prostu myślę Chyba na razie powinniśmy trochę tutaj powęszyd. Wiesz, przede wszystkim musimy poznad treśd tych dalszych instrukcji z hiszpaoskiej centrali. A potem się zobaczy. - Wszystko pięknie, men, tylko jest jedna sprawa. Buda. Przecież nie możemy siedzied tu na wsi w nieskooczonośd! - Walid budę! To jest ważniejsza sprawa, przecież tu chodzi o losy świata! - Kurde, co ty chrzanisz, jakie losy świata?! Na razie mamy tylko do czynienia z bandą oszołomów zoofili. Całkowicie niegroźni dla społeczeostwa. - A widziałeś, co oni wyprawiali z tamtym koniem? Dobrze by było zrobid im zdjęcia. - Masz przecież aparat w komórce, możemy się tam zakraśd kolejnej nocy i ich obfotografowad. - Myślisz, że oni tak co noc? - Bankowo. - Czyli w koocu zostajemy? 15

- Wiesz, na razie mamy jeszcze cztery dni wolne. A potem się zobaczy! Piotrek i Satuk leżeli na plaży i się opalali. Przynajmniej tak to wyglądało, bo naprawdę obserwowali otoczenie. Szukali jakichś śladów centralnej jednostki koniowałów. Dwie roznegliżowane panienki dalej leżał Johnny Psikuta, amerykaoska wtyczka naszych dwóch agentów. Piotrek i Satuk poznali go właśnie w Hiszpanii, podczas poszukiwao koniowałów. Johnny nie był murzynem, ani czarnym, on był afroamerykaninem, który już od jakiegoś czasu próbował namierzyd wspomnianą, hiszpaoską centralę. W tej chwili jednak spał i śniło mu się wyraźnie coś bardzo ciekawego. Tymczasem przed stanowiskami Satuka i Piotrka rozstawiła się jakaś wycieczka. Sądząc po zasłyszanych fragmentach rozmów rzeczonych wycieczkowiczów, przyjechała ona z Polski. Kilku chłopaków z tej grupy usiadło wokół magnetofonu i puściło jakiś wyjątkowo beznadziejny hiphopowy kawałek. - Jeeezu, co to jest? spytał Satuk Piotrka. - Masz coś do naszej muzy, sztywniaku? spytał najszerszy z hiphopowców. - Tak, mam. Po pierwsza: za głośna, po drugie: za chałowa. - A kto ty kurwa jesteś, aby tak obrażad nasz mjuzik? - A ty kto jesteś, żeby mi przeszkadzad w wypoczynku? Wtedy chłopak wstał i skinął na jednego z siedzących wokół magnetofonu. Ten przyciszył radio i zaczął gębofonem puszczad beat. Wtedy szeroki rozpoczął: - Yo, yo, yo, To ja Stryjek Sama Złośd, Poznałeś mój rym, poznaj mój floł, Fri, tu, łan, goł! Jak coś do mnie dziwko masz, Odpierdol się, bo jam jest mocasz! To co robię to rymowanie, Czuję że to moje powołanie, Przeklinanie i słów układanie, To właśnie fach jest mój, A niech mi podskoczy jakiś głupi chuj, Zrobię mu z gęby jesieo średniowiecza, Z nosa polecą krwi dorzecza, Może użyję na nim miecza, Na łeb wypierdolę trzy miski lecza, Ławka i trawa to świętości me, Kocham je i za nie umrę, Bez nich żyd nie potrafię, Zresztą, nie wiem, nie próbuję, Stryjek Sama Złośd to właśnie ja, Kto mnie nie zna, ten głupia suka, Zapamiętaj twarz, zapamiętaj słowa, Jeszcze usłyszy o mnie każda krowa, Czaisz bazę no, mowa! Satuk siedział przez chwilę jak wryty, podobnie Piotrek, który również przysłuchiwał się wypocinom Stryjka Sama Złośd. - Co, zatkało kakało? odparł z satysfakcją Stryjek. 16

- Człowieku, w życiu gorszego fristajla nie słyszałem! Nie zgadzają ci się sylaby, a w ogóle to to nie miało sensu! zrecenzował występ Satuk. - Ziom, nie fikaj, bo nie wiesz z kim zaczynasz! - Ej, Strychu, kaseta się skooczyła! zawołał akurat Stryjka jeden z hiphopowców. - Kurwa, zara! odwrzeszczał A ty gnoju, pamiętaj! Jeszcze się spotkamy! Satuk wcale się nie przejął zastraszeniami Stryjka Sama Złośd, ale postanowił z Piotrkiem zmienid miejsce, bo miał już na dziś stanowczo za dużo hip-hopu. - Chłopaki, śniadanie! ten okrzyk obudził Pawła i Gregiego. Chłopaki zjedli posiłek wraz z piątką synów pani Bodom. Tym razem nawet nie próbowali rozpoczynad z nimi rozmowy, jedynie uważnie się im przyglądali przy jedzeniu. Po skooczonym śniadaniu, nasi bohaterowie wyszli z domu i ruszyli do lasu w poszukiwaniu samochodu Radara i Ludzia z Voody. Tymczasem Radar i Ludź z Voody poprzedniej nocy wyśledzili łysego przodownika koniowałów i teraz siedzieli ukryci w krzakach obok jego domu. Zgodnie z przewidywaniami, do domu Barlowa zbliżał się właśnie listonosz. Wyjął z torby niewielką kopertę i włożył do skrzynki. Gdy tylko się oddalił, Radar i Ludź z Voody wyskoczyli z ukrycia i rzucili się na skrzynkę. Zawiasy puściły bez większych problemów. Radar rozerwał kopertę i zaczął czytad: Drogi Zdzisławie! Zapewne już wcześniej zostałeś poinformowany o przyznaniu seal of quality, którego masz zaszczyt doznad. Po dalsze szczegóły udaj się do gdyoskiego fokarium. Hiszpaoska Centrala (niespodziewana jak zwykle). - No to sprawa jest prosta. Musimy pojechad do Gdyni. skomentował Radar. Paweł i Gregi znaleźli w koocu samochód Ludzia z Voody, jednak był on pusty. Zdezorientowany Gregi spytał: - Co teraz powinniśmy zrobid? - Hmmm Paweł patrzył na wnętrze samochodu i zastanawiał się. Wreszcie, w oko wpadła mu wizytówka: Nie wiesz co robid? Jasnowidz Krzysztof Jackowski rozwiąże Twój każdy problem! Zadzwoo już teraz!. Popatrz na to! wrzasnął podniecony, po czym wybił szybę w samochodzie i sięgnął po wizytówkę. - Co ty kurde robisz? - Patrz! Ten gośd rozwiąże nasze problemy! - Chwila To nie jest ten z Polsatu? - Racja! Ty, to specjalista jest! On nam na pewno pomoże. I w tym momencie powieśd się urywa. Zrobiłem wakacyjną przerwę w jej pisaniu w czerwcu 2005. No i trwa do dziś.. Ale kto wie może kiedyś te wakacje się skooczą. 17