Pada deszcz. List od Jurka. Myœla³em, e dociera ju do Indii. Tymczasem le y w domu swojej mamy z fatalnie po³aman¹ nog¹. Poma³u rysuje siê mo liwoœæ posiadania w³asnej pracowni. Stary drewniany dom na ul. Ga³aja, Wielki ogród i sad, i w samym jego koñcu Czarna Hañcza. Na razie zawioz³em tam sztalugi i trochê farb. Problem bêdzie z opa³em. Idzie zima w tamtym piecu nikt nie pali³ od lat. 8 wrzeœnia 1994
13 wrzeœnia 1994 Dzisiaj przy izbie przyjêæ w szpitalu psychiatrycznym cz³owiek z kul¹, brudny, obszarpany. Na czole du y, zakrzep³y krwiak. Twarz jakaœ zmiêta. Siedzi tu od kilku godzin. Kiedy przechodzê tamtêdy ponownie, s³yszê jak mruczy: Bo e, Bo e jeszcze tylko dwa dni. Ju w pi¹tek mnie tu wezm¹. Zadowolony wstaje, zawisa na kuli. To cz³owiek wykopaliskowy. ZnaleŸli go na œmietniku jak wpierdala³ œmieci mówi Teresa, sama w bar-dzo z³ym stanie. Kiedy przeleci ptak ruszaj¹ siê ga³¹zki, ga³¹zki... szepce kiedy stoimy razem na podwórzu.
16 października 1994 Ranek mglisty i ponury. Jadê do pracowni na Ga³aja. Tam teraz noc¹ s³ychaæ odlatuj¹ce dzikie gêsi. Mróz je przepêdza. Krzes³o i stó³, i chryzantemy, które od miesi¹ca wci¹ yj¹.
17 października 1994 Nie sypiam prawie wcale. Wpatrujê siê w obrazy zostawione przez N na œcianach pracowni. Godziny ca³e spêdzam na strychu tego starego domu, zawalonego czyimiœ ubraniami, kuframi pe³nymi ksi¹ ek, butelkami z niedopitym winem, czyimiœ notatkami w rozprutych kajetach. Kiedy wracam na dó³ po krzywych, skrzypi¹cych schodach, s³yszê s³owa, sylaby, pojedyncze bukwy, jakby tu jeszcze by³a.
21 października 1994 Szpital, kroplówka, arytmia, bezsennoœæ wszystko z w³asnej nieprzymuszonej woli.
28 października 1994 Muszê wiêc siedzieæ w domu. Odpoczywaæ, spaæ. A jeszcze lepiej wyjechaæ gdzieœ, gdzie spokój, cisza i nie ma adnych problemów. Czy jest gdzieœ takie miejsce? Jestem chory i wyczerpany. Patrzê na szare, ciemne niebo wisz¹ce nad domami. Jesieñ to dobra pora, niebo zni a siê wtedy ku ziemi, otula j¹ i przykrywa nag¹ i opustosza³¹.
30 października 1994 Znowu noc. Napali³em w piecu. W pracowni ciep³o. Bach. Tak mi tu dobrze. Malujê ognisty wóz proroka Eliasza. Du o czerwieni i robi siê jeszcze cieplej.
31 października 1994 Bo e jakie zmêczenie. Poproszê lekarza o jeszcze kilka dni zwolnienia i mo e wreszcie odpocznê. Bêdê siedzia³ w pracowni i malowa³ ma³e obrazki przy stole. Spokojnie i cicho. Mo e ta smutna i ponura jesieñ tak mnie nastraja. Wracam do Bacha i Purcella. Przypomina mi siê czas studiów, kiedy tak du o tej muzyki by³o i na koncertach i na naszych strychach, na których gnieÿdziliœmy siê niczym jakieœ nietoperze.
3 listopada 1994 Zmierzch. Le ê w szpitalnym ³ó ku bia³ym i zimnym. Patrzê w okno. Szare niebo na którym nieruchomo zawis³a wrona. Kroplówka wolno kapie i tym kapaniem odmierza czas kap, kap, kap... Wszystko musi mieæ swój czas. Niczego nie mo na poganiaæ. Zapominam o tym i wszystko psuje.
14 listopada 1994 Zadzwoni³ Jacek z wiadomoœci¹, e moja choroba to wynik umys³owego chaosu i zachwiania porz¹dku wartoœci, ba³aganiarskiego ycia. Dobrze mieæ znajomych psychiatrów. Ranek znowu ponury. Pobieg³em na Ga³aja. Na-wet nie wiem kiedy przyszed³ wieczór.
17 listopada 1994 W ogrodzie pierwszy szron na drzewach. Staram siê szybko go namalowaæ. Na dworze znowu robi siê cieplej. Malujê te chryzantemy zostawione w s³oiczku na oknie, przez N.
30 listopada 1994 Wbrew zdrowemu rozs¹dkowi znowu zarywam noce. Pijê wino i s³ucham wstrz¹saj¹cej muzyki Schelsiego. Zaczynamy zdjêcia do filmu w psychiatryku. Prószy œnieg.
13 stycznia 1995 Lawinowo roœnie seria rysowanych przeze mnie paste-lowych, bia³o-szaro-czerwonych portretów ludzi przypadkowo spotkanych. Uzasadnienie dla kontynuowania tych rysunków znajdujê w prozie Danilo Kiša, w jego Ency-klopedii umar³ych. Jest coœ fascynuj¹cego w niepowtarzalnoœci zdarzeñ i ogromna jakaœ moc (metaforycznoœæ ich, która z czasem jeszcze potê nieje) w drobnych spra-wach, szczegó³ach wydaje siê nie istotnych (ot choæby kolor farby na etykietce z cen¹ chleba, telefon o 3.07 w no-cy) kiedy siê zdarzaj¹ i znacz¹cych po latach, kiedy wra-caj¹ z mroków niepamiêci. Czyjeœ skinienie rêki, barwa czyjegoœ g³osu. I znajdujê teraz takie zdania u Danilo Kiša...nic siê nigdy nie powtarza w historii istot ludzkich, wszystko, co na pierwszy rzut oka wydaje siê identyczne, bywa zaledwie podobne; ka dy cz³owiek jest gwiazd¹ sa-m¹ w sobie, wszystko zdarza siê zawsze i nigdy, wszystko siê powtarza nieskoñczenie i niepowtarzalnie.
13 stycznia 1995 G³êboko w to wierzê i czujê, e tkwi w tym jakaœ potê - na si³a. Dowodem choæby obrazy ma³ych Holendrów albo martwe natury Chardina. Gdyby móc tak ci¹gle o tym pamiêtaæ. Czuæ niepowtarzalnoœæ prze ywanego w danej chwili. Choæby to, e pi-szê teraz te s³owa siedz¹c za biurkiem na którym le y foto-grafia podarowana mi wczoraj przez J. na wernisa u ma-larstwa. Kiejstuta Bere yñskiego. Prawdopodobnie nie raz bêdê to jeszcze czyni³, ale bêdê wtedy myœla³ o czym in-nym, inaczej bêdzie le a³a na biurka moja lewa rêka, nie bêdzie tej fotografii. To nic nie znacz¹ce zdarzenie, e siedzê tu w³aœnie i piszê, staje siê jedyne, niepowtarzalne, jak cenny kamieñ szlachetny, który jest jedyny i dlatego taki drogi i po ¹dany przez wielu. Nigdy wiêcej, nigdy i nigdzie siê to nie powtórzy.
13 stycznia 1995 Jeszcze jeden cytat z Danilo Kiša, z jego Klepsydry, który przytacza Barañczak we wstêpie do Encyklopedii umar³ych : Jeœli nic innego nie przetrwa, pozostanie moje materialne herbarium, pozostan¹ moje zapiski, a czym e one s¹, jeœli nie ow¹ zgêszczon¹ ide¹, która siê zmaterializowa³a: zmaterializowane ycie, ma³e smutne, znikome ludzkie zwyciêstwo nad olbrzymi¹, wieczn¹, bosk¹ nicoœci¹. Albo jeœli i to zatonie w czasie wielkiego potopu pozostanie przynajmniej moje szaleñstwo i mój sen, jak zorza polarna, jak dalekie echo. Mo e ktoœ dojrzy tê zorzê, mo e us³yszy dalekie echo, cieñ niegdysiejszego dÿwiêku i zrozumie znaczenie tego blasku, tego przeb³yskiwania. Mo e bêdzie to mój syn, który pewnego dnia wyda na œwiat moje zapiski, moje zielniki z panoñskimi roœlinami (nie dokoñczone, niedoskona³e jak wszystko co ludzkie). A wszystko co prze yje œmieræ, jest ma³ym, znikomym zwyciêstwem nad wieczn¹ nicoœci¹ dowodem wielkoœci cz³owieka i mi³osierdzia Jahwe. Non omnis moriar.
5 maja 1995 Wigry. Noc. Ciemna kawiarnia. Nie ma wokó³ mnie nikogo z kim móg³bym rozmawiaæ. Powoli zostajê z Tob¹ sam. To dobrze. Nie chcê nikomu nic o Tobie mówiæ...
Zamieszczone w katalogu tempery stanowi¹ fragment cyklu ilustracji pt. N autorstwa Wies³awa Szumiñskiego. Teksty: Opracowanie graficzne: Opracowanie komputerowe: Kontakt: Wies³aw Szumiñski Wies³aw Szumiñski, Jan Czerniecki Jan Czerniecki szumi58@tenbit.pl