Źródła Dysponujemy sporą ilością źródeł dotyczących tej tematyki, choć literatura fachowa dopiero zaczynała powstawać w IV w. Wiele informacji jesteśmy w stanie znaleźć przede wszystkim w trzech obszernych przekazach historiograficznych: Tukidydesa, Ksenofonta i Diodora Sycylijskiego. Znajdujące się w nich opisy konkretnych działań wojennych sprawiają nam, to prawda, kłopoty, jako że podstawowe dane techniczne o uzbrojeniu, okrętach czy fortyfikacjach były dla autorów na tyle oczywiste, by nie odczuwali potrzeby przedstawiania dobrze znanych kwestii swoim czytelnikom, jednak odwołanie się do innych kategorii źródeł najczęściej pozwala usunąć te trudności. Z owych trzech narracji historiograficznych na początku lokuje się Wojna peloponeska Tukidydesa. O tym wielkim dziele i jego niezwykle inteligentnym autorze będziemy pisać w naszym podręczniku wielokrotnie, i to z różnych punktów widzenia (patrz zwłaszcza s. 555-557), a informacje, które zamieścimy zaraz niżej, trzeba uzupełniać dalszymi wywodami umieszczonymi we wstępach o źródłach do poszczególnych rozdziałów. W tym miejscu ograniczymy się do informacji niezbędnych dla oceny przydatności jego dzieła do studiów nad sztuką wojenną. Tukidydes urodził się w Atenach w połowie V w., zmarł pod sam koniec V lub na początku wieku IV. Wywodził się z bardzo bogatej arystokratycznej rodziny, co go sytuowało w gronie osób pociąganych do liturgii trierarchicznej. 1 Był więc członkiem elity od młodych lat przygotowywanej do dowodzenia okrętami. W 424 r. sprawował urząd stratega i miał pod sobą jakąś część floty operującej u wybrzeży trackich, niestety, nie zdążył przybyć do Amfipolis w porę, by uniemożliwić wojsku spartańskiemu zajęcie tego założonego przez Ateny miasta. W konsekwencji przebywał na wygnaniu przez następne dwadzieścia lat w rozmaitych częściach Grecji, skąd śledził przebieg wieloletniego konfliktu, od początku zdając sobie sprawę z jego znaczenia dla świata poleis. W roku 404, już po wojnie, wrócił do Aten, zapewne na mocy amnestii. Tematyka techniki wojennej jest stale obecna na kartach Tukidydesowego dzieła, a biorąc jeszcze pod uwagę biografię autora, nie mamy powodu podawać w wątpliwość wartości jego relacji. Ze znajdującej się na początku deklaracji 2 wiemy, w jaki sposób zbierał relacje świadków wydarzeń i owo credo metodyczne całkowicie satysfakcjonuje dzisiejszego badacza. Nie wszystkie bitwy historyk przedstawia szczegółowo, lecz wyraźnie wybiera te, które uznaje za wzorcowe lub obiektywnie ważne, o pozostałych natomiast pisze pośpiesznie. Zdarza mu się opisać bitwę w sposób nie w pełni jasny, ale nasze trudności w zrozumieniu przekazu mogą też wynikać z tego, że w jego dziele sporo jest interwencji późniejszego interpolatora o znacznie niższym poziomie sztuki historiograficznej (o tym będziemy pisać nieco dalej; patrz s. 140-141). W każdym razie nie mamy lepszego źródła do dziejów militarnych niż dzieło Tukidydesa. Drugi ważny dla historii sztuki wojennej czasów klasycznych autor, Ksenofont, urodził się także w Atenach, między 430 a 425 r., w bogatej rodzinie. Był uczniem Sokratesa (jego pamięci poświęcił trzy dzieła). Służył w jeździe za czasów Trzydziestu Tyranów. Walczył z demokratami w wojnie domowej 404/ 3 r., a choć mógł pozostać w Atenach po jej zakończeniu, wolał zaciągnąć się w roku 401 do korpusu greckich najemników Cyrusa, syna perskiego władcy i przyszłego uzurpatora (będziemy się nim zajmowali w dalszych partiach podręcznika; patrz s. 271-273). Gdy Cyrus zginął na polu bitwy pod Kunaksą, w Babilonii, Ksenofont odegrał istotną rolę w czasie odwrotu greckich żołnierzy, bowiem po zamordowaniu przez Persów dowódców objął kierownictwo nad oddziałami i szczęśliwie doprowadził je do Byzantion. Ksenofont napisał szczegółową relację z owego marszu Dziesięciu Tysięcy, która stała się znana jako Anábasis (dosłownie: Marsz w głąb [lądu], przekład polski nosi tytuł Wyprawa Cyrusa). Ksenofont pozostał następnie w Azji Mniejszej, wchodząc w skład sztabu kolejnych trzech dowódców spartańskich, których zadaniem była ochrona poleis tych obszarów przed Persami.
Związał się blisko z trzecim z nich, spartańskim królem Agesilaosem (był jego bliskim współpracownikiem i wielkim admiratorem), i z nim powrócił do Grecji na początku wojny korynckiej. Stanął u boku króla również w dowodzonej przez niego bitwie pod Koroneją (394 r.), kiedy to w przeciwnym obozie znaleźli się Ateńczycy. Na Ksenofoncie ciążył wyrok wygnania z Aten, nie wiemy dokładnie, kiedy zapadł ani z jakiego powodu (może z racji udziału w bitwie pod Koroneją, a może wydano go jeszcze wcześniej). Spartanie wynagrodzili go za liczne usługi majątkiem ziemskim na terytorium Lepreon, które Sparta odebrała Elidzie na początku IV w. (patrz s. 242). Ksenofont nie brał już czynnego udziału w działaniach wojennych, poświęcając się pracy literackiej. Musiał opuścić posiadłość po bitwie pod Leuktrami (371 r.), kiedy wpływy spartańskie drastycznie się skurczyły. Choć pozwolono mu wrócić do Aten, nie skorzystał z tego i osiedlił się w Koryncie, gdzie zmarł po 355 r. Najważniejsze dla nas dzieło Ksenofonta, Historia grecka (Helleniká), powstało na przełomie lat sześćdziesiątych i pięćdziesiątych IV w. i kontynuowało niedokończoną Wojnę peloponeską; dopiero dalej (2,3) zaczynała się relacja z wydarzeń od końca konfliktu peloponeskiego do bitwy pod Mantineją, w 362 r. Będąc świadkiem epoki, i to świadkiem aktywnym, Ksenofont pisał na podstawie własnego bogatego doświadczenia oraz opowieści uczestników wydarzeń. Zarówno w Wyprawie Cyrusa, jak i w Historii greckiej autor zawarł mnóstwo informacji o przebiegu konkretnych działań wojennych, obyczajach żołnierskich, dowódcach. To prawda, że opowiadając o wojnach, nie potrafił ich analizować tak wnikliwie, jak to czynił Tukidydes, jednak dla historyków sztuki wojennej ta właśnie wada wydaje się mniej dotkliwa niż dla badaczy dziejów politycznych, najważniejsza jest bowiem masa opisów szczegółowych, przedstawionych w sposób kompetentny. Ważne są dla nas także traktaty Ksenofonta o kawalerii (głównie ateńskiej): O sztuce jeździeckiej (Perí hippikés) i Dowódca jazdy (Hipparchikós); zwłaszcza ten drugi stanowi cenne źródło (po dalszą źródłową krytykę pisarstwa Ksenofonta odsyłamy do s. 326). Trzeci autor, do którego sięgamy systematycznie po informacje na temat sztuki wojennej V-IV w., to Diodor Sycylijski, autor żyjący w czasach Cezara i Augusta (połowa I w. p.n.e.). W wielkiej kompilacji, zestawiającej wiadomości o przeszłości mitycznej i historycznej całego znanego autorowi świata, nazwanej przez niego Biblioteką (Bibliothéke), czasy klasyczne zostały opisane przede wszystkim na podstawie dzieła Efora z Kyme, ważnego historyka żyjącego w wieku IV (ok. 400-330). Opracowanie Efora, które obejmowało historię polityczno-militarną całego świata greckiego od końca czasów mitycznych, zatrzymywało się na 356 r., ale syn kontynuował Dzieje (Historíai) ojca aż do roku 340. Efor uważany jest za sumiennego autora: organizował materię opowiadania wedle tematów i śledził kolejno duże ciągi wydarzeń. Niestety, Diodor nie zachował tego układu, trzymając się dość konsekwentnie schematu chronologicznego. Sam Efor nie był szczególnie inteligentnym historykiem, a interwencja Diodora w jego tekst sytuacji nie poprawiła. Gorzej, że nie miał doświadczenia wojennego ani nie przejawiał w tej dziedzinie szczególnych zainteresowań, dlatego nie potrafił fachowo relacjonować bitew, powtarzając utrwalone w tej epoce stereotypowe narracje. Jego następcy pójdą tą samą drogą. Opisując wydarzenia od roku 411 do lat osiemdziesiątych IV w., poza Eforem Diodor posługiwał się opracowaniem Kratipposa i dziełem Tukidydesa. Poza nimi korzystał sporadycznie z prac innych historyków piszących w wieku IV: z Theopompa, Timajosa, a także jakiejś dużej pracy o charakterze chronograficznym. Kto był w konkretnych ustępach jego przewodnikiem, pozostaje przedmiotem niekończących się dyskusji (po dalszą źródłową krytykę warsztatu Diodora odsyłamy do s. 63, 238). Z literatury specjalistycznej, która jak wspominaliśmy zaczęła wyodrębniać się z piśmiennictwa w wieku IV, na temat sztuki wojennej zachował się tylko niewielki traktat Eneasza zwanego Taktykiem. O autorze nic pewnego nie wiemy (może był jednym z dowódców Związku Arkadyjskiego?), z treści utworu wynika natomiast, że powstał w przedziale lat 360-346/5); znany jest pod tytułem Obrona oblężonego miasta (Perí toú pos chré poliorkouménous antéchein). W pracy Eneasza znajdziemy mnóstwo informacji, które nie dotyczą ściśle techniki oblężniczej, ale
sposobu prowadzenia wojen. Eneasz pisze z perspektywy obleganych, a nie oblegających. Wartość dziełka jest bardzo wysoka. Warto wspomnieć w tym miejscu o Poliajnosie, autorze tworzącym w latach panowania Marka Aureliusza. Jego dzieło nosi tytuł Podstępy wojenne (Strategémata) i zawiera znaczną liczbę opowiadań zaczerpniętych z różnego typu dzieł literackich. Sporo jest fragmentów znanych z oryginałów, które przetrwały do naszych czasów, ale bywają też wyimki, streszczenia lub parafrazy dzieł niezachowanych; tylko one nas interesują. Użytecznych dla uczonych wiadomości nie brak także w utworach dalekich od tematyki ściśle wojennej. Honorowe miejsce wśród rozmaitych kategorii źródeł przypada zabytkom, głównie częściom uzbrojenia ochronnego i zaczepnego oraz pozostałościom architektury obronnej. Równie ważne są przedstawienia wojowników i scen bitewnych, jakie w obfitości znajdujemy w malarstwie wazowym i na płaskorzeźbionych stelach nagrobnych, a od IV w. również na freskach odkrywanych na obszarach Macedonii i Tracji. Ważnym wreszcie źródłem do badań nad sztuką wojenną jest sam teren: pola bitewne, linia brzegowa. Do niedawna zwykły zjadacz chleba mógł jedynie czytać na ten temat. Z pewną zawiścią powtarzano nazwiska nielicznych bogatych historyków starożytności, których stać było, by np. przejechać całą trasę wyprawy Aleksandra Wielkiego, mniej majętni cieszyli się, gdy udało im się obejrzeć choć jej odcinek. Dziś wszyscy dysponujemy świetnym instrumentem, zastępującym, przynajmniej w części, podróże: to internetowe programy Earth Google i Google Maps, pozwalające wszystkim internautom bez dodatkowych kosztów obejrzeć, i to bardzo dokładnie, tereny, na których rozgrywały się działania wojenne. 1. Hoplici i falanga. Zmiany w okresie klasycznym Zakładamy, że Czytelnik zapoznał się z tym, co o hoplitach i sposobie ich walki w czasach archaicznych napisaliśmy w tomie I (s. 189-194). Falanga, wynalazek tamtej epoki, była stosowana także w okresie klasycznym i pozostała obecna w greckiej sztuce wojennej aż do końca okresu hellenistycznego. Jednak od czasów wojen perskich aż po wyprawę Aleksandra Wielkiego szyk ten ulegał stopniowo postępującym zmianom, które będziemy przedstawiać nie tylko w tym rozdziale. Już w wieku V można zaobserwować tendencję do zmniejszenia obciążenia hoplitów uzbrojeniem ochronnym. Tradycyjne wyposażenie hoplity ważyło mniej więcej 30 kg; ludzie ubożsi, noszący w bitwie tylko hełm i tarczę, mieli na sobie około 12 kg. Tak obciążony wojownik był powolny, często niezdarny. Metal, z którego wykonywano oręż, kosztował zbyt wiele, zaczęto więc rezygnować z niektórych elementów, nieodgrywających decydującej roli w czasie starcia. Nigdy natomiast nie zmieniano ustalonego poprzednio kształtu tarczy, stanowiącej najważniejszą część składową wyposażenia ciężkozbrojnego piechura. Najprościej było pozbyć się nagolenników (spotykamy je dalej na malowidłach wazowych, ale to wynik tradycjonalizmu rzemieślników; decydował także efekt artystyczny, gdyż nie chciano rezygnować z wprowadzenia do kompozycji tak malowniczego elementu uzbrojenia, zwłaszcza w efektownej scenie zbrojenia się). Spore kłopoty sprawiały żołnierzom metalowe hełmy, zatem niejednokrotnie zastępowano je skórzanymi czapkami, które nie tylko były tańsze i lżejsze, ale nie przytępiały słuchu jak hełmy metalowe osłaniające uszy. Weszły w użycie także rozmaite typy hełmów wprawdzie metalowych, ale mniej dla noszących je żołnierzy uciążliwych. Zdarzało się również, że zamiast pancerzy nakładano watowane kaftany. Zjawisko zmniejszania ciężaru uzbrojenia ochronnego obserwować możemy także w wieku IV. Pośród sprzecznych tendencji z jednej strony do skutecznej obrony, a z drugiej do zapewnienia wojownikowi swobody ruchu zdawała się zwyciężać potrzeba szybkości oraz umożliwienie
wszelkiego rodzaju aktywnych działań. Praktyka wojenna uczyła, że hoplici mogą stać się niezdolni do obrony przed lekkozbrojnymi miotaczami różnych maści. Zasadnicze zmiany w uzbrojeniu i sposobie walki falangi wprowadził król Filip II Macedoński, co opiszemy w rozdziale jemu poświęconym (patrz s. 295-&nld;301). Hoplita zabierał ze sobą całe mnóstwo przedmiotów niezbędnych do życia w grupie, której członkowie sami zajmowali się zaopatrzeniem i przygotowywaniem pożywienia: niewielkie żarna kamienne (około 30 kg), garnki, rożny do pieczenia mięsa na ognisku, artykuły żywnościowe (mąkę lub ziarno niemielone, wino, oliwę, cebulę, czosnek, figi). Powinien mieć ze sobą koc i dodatkową odzież. Narzędzia stolarskie i kowalskie służyły nie tylko w czasie działań wojennych, ale w trakcie niszczenia plonów na polach, wycinania drzew owocowych i winnej latorośli. Wszystko to było ciężkie, hoplita musiał mieć służącego, najczęściej niewolnika. Poza służącymi piechurzy prowadzili ponadto zwierzęta juczne, używano także wozów różnej wielkości i przeznaczenia. Za armiami ciągnęli kupcy. Nikt w Grecji nie wątpił, że wojsko spartańskie zawdzięczało swą złowrogą skuteczność systemowi wychowania i sposobowi życia, czyniącym ze Spartiatów (o rozróżnieniu terminów: Spartiaci Spartanie patrz s. 327-328) zawodowych wojowników, dla których bitwa stanowiła najważniejszą okazję do samospełnienia. Kształtowano nie tylko sprawność fizyczną, ale i postawę nacechowaną zuchwałością. Uczono solidarności w stosunku do współtowarzyszy, lojalności wobec dowódców, odporności psychicznej; także brutalności. Obawiano się ich i aż do zwycięstw Epaminondasa nikt nie mógł się z nimi równać, a na pewno nie zwykłe armie obywatelskie, idące do boju nawet bez wstępnego przygotowania. W wieku IV zamożniejsze poleis próbowały organizować szkolenia dla wszystkich swoich żołnierzy, lub przynajmniej dla niektórych, w rozmaitej formie i zakresie. Znamy przypadki takich specjalnych oddziałów hoplickiej elity. W Tebach, na akropoli zwanej Kadmeją, na koszt wspólnoty utrzymywano trzystuosobową grupę młodych ludzi tworzących hierós lóchos ( Święty Oddział ), którego wyczyny na polach bitew przeszły do historii (patrz s. 38, 287). W Argos istniał oddział 1000 ludzi ćwiczonych na koszt państwa. Podobnie Związek Arkadyjski miał elitarną formację tzw. eparytów, liczącą w 369 r. 5000 ludzi (przez pewien czas opłacano ich z funduszy należących do sanktuarium w Olimpii, ale nie był to pomysł dobrze przyjęty przez opinię publiczną, nawet arkadyjską). Elejczycy dysponowali własną kilkusetosobową jednostką. W opisach bitew, np. u Tukidydesa czy Ksenofonta, wspomina się o doborowych jednostkach i wydaje się wielce prawdopodobne, że ich godna podkreślenia wysoka sprawność była efektem wcześniejszego szkolenia, a nie tylko odpowiedniej selekcji żołnierzy. Wszystkie te formacje przypominają nam profesjonalne oddziały najemników. Inny natomiast charakter miała instytucja efebii, powołana do życia u kresu czasów klasycznych (patrz s. 440-442). Obejmowała wszystkich młodych ludzi wchodzących w życie obywatelskie. Poza szkoleniem ściśle militarnym oferowała obszerny program, który narażając się na anachronizm, należałoby nazwać wychowaniem obywatelskim. Trudno powiedzieć, jakie były bezpośrednie skutki szkolenia efebów, bo wprawdzie służba objęła roczniki, które stanęły w bitwie pod Cheroneją, a następnie brały udział w operacjach militarnych wojny lamijskiej, ale byłoby rzeczą niesprawiedliwą oceniać sensowność szkolenia wojskowego tylko na podstawie klęsk najbliższych lat. Efebia będzie istniała w wielu poleis hellenistycznych, odgrywając ważną rolę w kulturze politycznej epoki (por. t. III, s. 437-438). Falanga nie musiała być zawsze szykiem sztywnym, zawsze walczącym tak samo. Jeśli żołnierze byli dobrze wyćwiczeni i zajadli, potrafili dokonywać zwrotów i bronić się przed nieprzyjacielem, nawet jeśli znalazł się na flankach. Dowódcy mający wojsko, które tworzyło długie linie, mogli rezygnować z rozpoczynania bitwy jednocześnie na całym froncie, a także, co istotne, przemieszczać oddziały w czasie trwania starcia. Z biegiem lat zaczęto posługiwać się hoplitami w skomplikowanych operacjach, gdzie obok zwartości i siły, z jaką uderzały ciasne linie wojowników uzbrojonych we włócznie, o sukcesie decydował podstęp.
Najniższą jednostką organizacyjną w czasie bitwy był szereg liczony w głąb: od pierwszego żołnierza znajdującego się w pierwszej linii po ostatniego w linii ostatniej. Na przedzie stawał dowódca szeregu, za nim jego zastępca, na samym końcu doświadczony żołnierz ta trójka pilnowała spoistości szeregu i podejmowała stosowne decyzje o wypełnianiu ubytków powstających w wyniku śmierci lub ciężkiego zranienia żołnierzy. Falangici powinni pomagać sobie wzajemnie przy podnoszeniu się z upadku, bo dla ciężkozbrojnych piechurów była to ważna sprawa. Linie falangi nie miały osobnych dowódców. O ich utrzymaniu decydował przede wszystkim instynkt samozachowawczy żołnierzy, których fizyczne przetrwanie zależało od tego, by przeciwnik nie przebił się przez walczących, a także ideologia nakazująca utrzymanie szyku jako podstawową cnotę żołnierza. Od początku istnienia falangi zwartość jej szyku miała podstawowe znaczenie w bitwie, jako że to od niej nade wszystko zależało zwycięstwo lub klęska. Zdumiewa nas wobec tego brak silnej struktury organizacyjnej, jaką mogłaby tworzyć hierarchia dowódców niższego szczebla. Żołnierze stawali do walki (lub byli do niej ustawiani) w zależności od konkretnej sytuacji w konkretnym starciu. Ateńczycy z jednej fyli stanowili jednostkę organizacyjno-taktyczną, ale były to duże grupy, toteż poszczególni żołnierze mogli nie znać się ze sobą, a w każdym razie nie mieć doświadczenia we wspólnym działaniu. Zapewne ludzie z tego samego demu trzymali się razem, nie istniał jednak żaden tego typu przymus. Tylko w Sparcie skład jednostek atakujących był mniej więcej stały, gdyż członkowie syssitii, piętnastoosobowych grup pełnoprawnych obywateli spotykających się codziennie na wspólnych posiłkach (patrz s. 329), razem stawali do boju. Ponadto wyłącznie w armii spartańskiej istniała sztywna organizacja, znana nam niestety niedokładnie. Pospolicie przyjmowana hipoteza głosi, że najmniejszą jednostkę stanowiła enomotía (dowódca: enomotárches), dalej szła pentekostía (dowódca: pentekontér pięćdziesiętnik ) i lóchos (dowódca: lochagós setnik ) i wreszcie móra (dowódca: polémarchos?). Hipotetyczna przeciętna liczebność jednostek, którą podajemy tu dla celów orientacyjnych, wynosiła: enomotia 40 żołnierzy, pentekostia 160, lochos 640, mora 1280. Już na poziomie enomotii każdy z sześciu funkcyjnych żołnierzy dowodził jednym szeregiem. Tukidydes (5,66,3-4) opisuje organizację armii spartańskiej z podziwem, ale i ze zdumieniem: [...] jeżeli król prowadzi wojsko, wszystkie rozkazy wychodzą od niego: on je wydaje polemarchom, polemarchowie lochagom, lochagowie pentekonterom, pentekonterowie enomotarchom, a ci enomotiom. Wszystkie rozkazy króla idą tą drogą i szybko docierają na miejsce przeznaczenia: całe niemal bowiem wojsko lacedemońskie, z małymi wyjątkami, składa się z dowódców, którzy mają pod sobą innych dowódców; dokładna kontrola nad wykonaniem każdego zarządzenia rozłożona jest na wielu ludzi. (przekład K. Kumaniecki) Falanga nigdy nie atakowała dokładnie prostą linią, co było efektem charakterystycznej dla niej tendencji, tak opisanej przez Tukidydesa (5,71,1): Można w każdej armii zauważyć, że podczas ataku prawe skrzydła mają skłonność do wysuwania się w prawą stronę, tak że obie strony walczące wysuwają swe prawe skrzydła poza lewe skrzydła przeciwników. Wynika to z tego, że każdy żołnierz w obawie o odsłoniętą prawą część ciała stara się podsunąć jak najbliżej pod tarczę sąsiada z prawej strony uważając, że zwartość szyku jest najlepszą osłoną. Rozpoczyna się ten ruch od pierwszego żołnierza stojącego na samym końcu prawego skrzydła, który chce jak najdalej od nieprzyjaciół odsunąć prawą część swego ciała nie osłoniętą tarczą, za nim zaś, kierując się tą samą obawą, idą wszyscy inni. (przekład K. Kumaniecki) Zwyczaj nakazywał ustawiać najlepszych żołnierzy na prawym skrzydle. Decydowało o tym religijne przekonanie o pozytywnym walorze strony prawej (pisze na ten temat szeroko Pierre
Vidal- Naquet; patrz artykuł cytowany w bibliografii). W tym, co się działo po prawej stronie szyków, widziano omen, znak dany przez bogów informujących ludzi o swojej woli, jest więc rzeczą oczywistą, że rolę bożego narzędzia powierzano wypróbowanym wojownikom. Ruch falangi ku prawej, mający źródło w charakterze uzbrojenia (a nie w sądach o wartości strony prawej i lewej), powodował, że żołnierze umieszczeni w tak prestiżowym miejscu pierwsi ruszali do walki. Zdarzało się więc, że oba prawe skrzydła pokonywały słabsze skrzydła lewe i mogły wtedy, choć nie zawsze to czyniły, rozpocząć bitwę na nowo, po przeformowaniu. W szyku falangi wykształconym w czasach archaicznych hoplitów ustawiano w kilka linii: 4 stanowiły minimum, poniżej którego nie wolno było schodzić, 8 dobrą przeciętną, jeśli tylko wystarczało żołnierzy. Już w ostatnim ćwierćwieczu V w. obserwować możemy tendencję do zwiększania głębokości szyku. Spartanie w czasie ważnej bitwy pod Mantineją (mamy na myśli pierwszą bitwą rozegraną w tym miejscu, w 418 r.) nadali swej falandze głębokość 12 żołnierzy, po czym robili tak systematycznie aż do bitwy pod Leuktrami (371 r.). Tebanie pod Delion (424 r.) ustawili wojsko w 25 linii, w bitwie pod Nemeą (394 r.) zdecydowali się na 16 linii (albo więcej). Nie wiemy, czy bitwa pod Delion była w beockiej tradycji pierwszym przypadkiem tak znacznego pogłębienia szyku. Owo pogłębianie szyku z pewnością nie stało się w wieku IV praktyką pospolitą, a bardzo wiele poleis w ogóle nie byłoby w stanie jej wprowadzić, gdyż nie dysponowały dostateczną liczbą żołnierzy. Lęk przed oskrzydleniem okazał się tak silny, że wielu dowódców nie decydowało się na podjęcie takiego ryzyka. Pod Leuktrami Tebanie przekonali swych sojuszników do ustawienia się w 16 liniach, sami zaś stworzyli wyjątkowo zmasowany blok 50 linii. Bitwa toczyła się na lekko pofalowanym terenie, a obejrzenie pola bitwy za pośrednictwem programu Google Maps skłania nas do zastanowienia się, czy król spartański, stojący zgodnie z tradycją w pierwszym szeregu, a nie na wzniesieniu, które dawało możliwość ogarnięcia wzrokiem całości, dobrze widział, ilu nieprzyjaciół zagrażało jego szykom, a także czy na tę niewiedzę liczył Epaminondas. Wprawdzie niektórzy dzisiejsi uczeni sądzą, że pogłębienie szyków było pozbawione sensu (ich zdaniem tylko 16 pierwszych linii miało realny wpływ na walkę), jednak lepiej zawierzyć doświadczeniu Epaminondasa, a nie naszemu rozeznaniu. Jeśli postanowił, wbrew tradycji, ustawić swych najlepszych żołnierzy przeciwko najlepszym oddziałom przeciwnika, musiał się liczyć z ciężkimi stratami po własnej stronie, co wymagało kolejnych uzupełnień ze swoistej rezerwy, jaką tworzyli żołnierze zmasowani od tyłu. Nawet najlepiej bijący się Spartanie nie mogli pokonać przeciwników kolejno wchodzących do walki, jeśli byli tak liczni; na jednego Spartanina wypadało czterech Teban. Walka na lewym skrzydle trwała długo, a zmasakrowanie Spartan zajęło Tebanom wiele czasu. Mordercza walka doprowadziła szybko do likwidacji, znajdującego się zawsze na brzegu prawego skrzydła, spartańskiego centrum dowodzenia, co przyczyniło się do chaosu na polu walki. Szyk Epaminondasa przeszedł do historii wojskowości pod starożytną już nazwą szyku ukośnego. Przyznać się wypada, że do końca nie jest dla nas jasne, do czego słowo skos się odnosi; w każdym razie nie był to skos, o którym pisał cytowany wyżej Tukidydes. Nie potrafimy odtworzyć szczegółowo przebiegu bitwy pod Leuktrami, propozycje rekonstrukcji nie są przekonujące. Natomiast nieco więcej wiemy o bitwie pod Mantineją, możemy więc zaryzykować ukazanie jej schematu wyrysowanego na podstawie fragmentu Ksenofonta (Hist.Graec. 5,20-25). 2. Lekkozbrojni Ciężkozbrojni piechurzy tworzyli w czasach klasycznych formację podstawową, ale na polu walki działały także inne grupy wojowników, przede wszystkim lekkozbrojni. Kiedy Ateńczycy najechali w 424 r. Beocję, w ich wojsku żołnierzy lekkozbrojnych było dwukrotnie więcej niż hoplitów (por. Tukidydes 4,93,3 94,1). To, że rzadko się o nich wspomina, bierze się z niskiego prestiżu społecznego lekkozbrojnych, których zatem nie wypadało chwalić. Towarzyszyli oni falandze od zawsze, działali w pierwszej fazie starcia przed liniami hoplitów i na flankach, gdzie mieli chronić
ciężką formację przed oskrzydleniem. Często uczestniczyli w różnych działaniach wojennych niemających charakteru regularnych bitew (w zasadzkach, osłonie maszerującej armii, w ataku na niewielkie przeszkody, w rekonesansach). W interesującej nas epoce powoli rośnie znaczenie lekkozbrojnych, którzy coraz częściej są angażowani do działań autonomicznych. Widać to wyraźnie w przebiegu wojny peloponeskiej. Oto w 429 r. w Tracji ciężkozbrojna piechota została pokonana przez walczących na odległość lekkozbrojnych i konnicę. Spektakularna okazała się bitwa ateńskich hoplitów z Etolami w roku 426 r., o której warto powiedzieć nieco więcej. Ateńczycy bez trudu opanowali Ajgition, niewielką miejscowość w górach, ale następnie nie mogli obronić się przed atakiem oszczepników ulokowanych na pobliskich pagórkach; Tukidydes (3,97-&nld;98) pisał: Ilekroć wojsko ateńskie nacierało, [oszczepnicy uwaga E.W.] ustępowali, a kiedy się cofało, nacierali: bitwa ta przeważnie polegała na natarciach i cofaniu się, a w jednym i drugim Ateńczycy byli słabsi. Kiedy jednak [...] Ateńczycy zmęczyli się ustawiczną walką, Etolowie naparli, rzucając oszczepami, a wtedy już wszyscy rzucili się do ucieczki. Wpadając w przepastne jary, ginęli; nie orientowali się w tym trudnym terenie, a ich przewodnik, Messeńczyk Chromon, właśnie poległ. Wielu z nich Etolowie zabili oszczepami podczas pościgu; przyszło im to łatwo, bo byli ruchliwi i lekko uzbrojeni. Większa liczba Ateńczyków zbłądziła i wpadła do lasu, skąd nie było wyjścia. Etolowie, podłożywszy ogień dookoła, spalili ich w tym lesie. Straty hoplitów sięgnęły 40% wojowników. (przekład K. Kumaniecki) W IV w. dochodzi do prawdziwego przełomu: powiększa się liczba lekkozbrojnych w armiach, pojawiają się też nowe pomysły w zakresie ich uzbrojenia. Dotyczą przede wszystkim oszczepników, a początki owych przemian sięgają jeszcze wieku V. Wyposażono tę formację w tarczę o kształcie półksiężyca, używaną wcześniej na terenie Tracji i zwaną pélte (stąd peltaści). Żołnierz trzymał ją jak tarczę hoplicką, była jednak mniejsza i lżejsza, a półokrągłe wycięcie od góry pozwalało na dobrą orientację w tym, co działo się w pobliżu. Wykonana z drewna lub wikliny, obciągnięta skórą kozy bądź owcy (stosowana do pokrycia tarcz hoplickich skóra wołowa byłaby za ciężka), pelta nie ograniczała ruchliwości wojowników, którzy dzięki temu nadawali się do udziału w potyczkach, w straży przedniej i tylniej, w bitwach prowadzonych w terenie górzystym, w walkach na pokładach okrętów wojennych. Oszczepnicy walczyli przy pomocy dwóch oszczepów, włóczni i krótkiego miecza. Początkowo peltaści to zazwyczaj najemnicy pochodzący z Tracji, później, od czasów wojny peloponeskiej, zaczęto szeroko wykorzystywać odpowiednio wyćwiczonych najemników. Szokująca dla greckich tradycjonalistów innowacja, zastosowana u progu IV w., polegała na powierzeniu peltastom samodzielnych zadań, jakie mieli prowadzić przeciwko hoplitom. W roku 390 peltaści odnotowali znaczny sukces, bo pokonali oddział spartański pod Koryntem (miał liczyć 600 ludzi, 250 z nich zginęło): zaatakowawszy Spartan w czasie marszu, zabijali oszczepami ciężkozbrojnych, kiedy zaś tym udawało się do peltastów zbliżyć, po prostu uciekali. Hoplici nie potrafili ich schwytać, gdyż byli zbyt nieruchawi. Pomysł ataku przy pomocy peltastów wyszedł od ateńskiego dowódcy, Ifikratesa (szczegółowa relacja z przebiegu tej bitwy por. Ksenofont, Hist.Graec. 4,5). Wymyślił on także jeszcze inną mutację peltastów: mogli stawać do bitwy w szyku jak hoplici, jednak z dłuższą o połowę włócznią i dłuższymi mieczami, w lekkim uzbrojeniu ochronnym (kaftan, czapka, specjalne lekkie sandały). Pomysły Ifikratesa nie wywoływały entuzjazmu wśród dowódców armii, którzy najważniejszych wojowników ciągle widzieli w hoplitach. Istotną rolę w czasie działań wojennych (niekoniecznie bitew) odgrywali łucznicy. Rzadziej wspomina się o procarzach, którzy także byli obecni w armiach. Ponieważ obie formacje wymagały
profesjonalistów, jako że potrzebne im umiejętności nabywano w wyniku długiego treningu wstępnego, nic dziwnego, że z reguły byli najemnikami. 3. Jez dz cy W wieku IV wydatnie wzrasta znaczenie kawalerii, a jeźdźcy są już w stanie decydować o wynikach bitew, podczas gdy poprzednio ich rola w czasie starcia nie różniła się zasadniczo od zadań lekkozbrojnych, którzy atakowali w fazie bitwy toczonej w przestrzeni między liniami hoplitów, a następnie osłaniali flanki i tyły. W naszym podręczniku nie było dotąd okazji do pisania o kawalerii w sposób dostatecznie szczegółowy, dobrze więc wypełnić ową lukę, byśmy mogli zrozumieć nową taktykę IV w. Konie używane do walki przez Greków były niewielkie w porównaniu do tych, jakie spotkamy w następnych epokach. Na stepach Azji Środkowej i nad Morzem Czarnym, w północnym Iranie, wyhodowano już zwierzęta większe i cięższe, ale na ich sprowadzenie do Hellady trzeba będzie poczekać. Wiemy, że Filip II Macedoński podejmował takie próby. Koni nie podkuwano. Pierwsze formy ochraniania kopyt, w postaci specjalnego obuwia (hipposándaloi) nakładanego lub przymocowywanego do kopyta, nie zyskały popularności, jako że konie źle je tolerowały. Jednak negatywne skutki braku podków nie okazały się na greckiej ziemi tak groźne, jak można byłoby się spodziewać. Warunki naturalne świata egejskiego, gdzie większość terenów jest sucha i dość twarda, powodowały utwardzenie podstawy kopyta, które stawało się dość odporne na rany, jakie mogły powstawać w czasie jazdy po nierównym gruncie. W opisach bitew prawie nie ma mowy o ślizganiu się koni, co pospolicie przytrafiało się jeźdźcom operującym w czasach, gdy nie znano podków, na terenach wilgotnych, gliniastych (jak w Galii lub północnej Italii). Natomiast niebezpieczeństwo okulawienia wierzchowca przytrafiało się równie często, jak w następnych epokach. Sztuka utrzymania się na końskim grzbiecie w czasie galopu wymagała długich treningów, gdyż nie znano sztywnego siodła z łękiem, który można uchwycić. Na grzbiet zwierzęcia kładziono derkę zawiązywaną pod brzuchem, niekiedy jeżdżono po prostu na oklep. Co ważniejsze dla kawalerii, nie wymyślono jeszcze strzemion, które dopiero w wieku V n.e. w sposób zasadniczy polepszyły sytuację jeźdźców. Póki to nie nastąpiło, prawdopodobieństwo upadku z potykającego się lub nagle hamującego konia było bardzo wysokie. Trudności z panowaniem nad koniem rozwiązywano, posługując się ostrym wędzidłem, raniącym koniowi pysk przy szarpnięciu. Pomóc mógł także sposób siedzenia na grzbiecie: specjaliści od sztuki jeździeckiej radzili jechać z wyciągniętymi i nieco rozsuniętymi nogami (a nie w zwykłej pozycji siedzącej), ponieważ wtedy kawalerzysta kierował koniem poprzez odpowiedni nacisk ud. Jeźdźcy zaopatrywali się w broń zgodnie z własnymi zasobami finansowymi, upodobaniami, umiejętnościami. Najczęściej zabierali do walki dwa oszczepy i włócznię oraz, ale nie zawsze, dość krótką szablę zwaną máchaira. Poza hełmem lub wojłokowym nakryciem głowy (patrz il. 2), a także wysokimi, ciężkimi butami, kawalerzyści zakładali często jeszcze pancerze. Przydatność jeźdźców w czasie starć polegała przede wszystkim na możliwości rażenia oszczepami i włóczniami w znajdujących się w pobliżu żołnierzy (kawalerzystów i hoplitów) oraz atakowania za pomocą szabli. Konnica działała szczególnie skutecznie, gdy miała do czynienia z hoplitami rozproszonymi z jakichś powodów, a więc w czasie wypraw po żywność i wodę, ucieczki z pola bitwy itp. Bardzo precyzyjny obraz poczynań konnicy znajdziemy u Ksenofonta (Hist.Graec. 7,1,20-21) w opisie walk na Peloponezie (369/8 r.), gdy po jednej stronie znaleźli się Tebanie i ich sojusznicy, a po drugiej Spartanie oraz sprzymierzeni z nimi Ateńczycy i Koryntyjczycy. W walce uczestniczyły oddziały Dionizjosa Starszego, tyrana Syrakuz, przysłane na pomoc Sparcie. Znajdowali się w nich najemnicy celtyccy i iberyjscy oraz około 50 syrakuzańskich jeźdźców: Na drugi dzień Tebańczycy i wszyscy ich sojusznicy, ustawiwszy się w szyku bojowym
i wypełniwszy równinę z jednej strony aż do morza, z drugiej zaś do graniczących z miastem pagórków, zniszczyli wszystko, co stanowiło jakąś wartość na tej równinie. Jazda ateńska i koryncka nie bardzo się zbliżała do tego wojska, przewidując potężne i wielorakie przeciwdziałanie. Natomiast jeźdźcy przybyli od Dionizjosa, ilukolwiek tam ich było, rozproszywszy się w różne strony, bądź atakując wprost, bądź przelatując obok, miotali wciąż pociski. Czyniąc to wszystko, zeskakiwali czasem z koni i leżąc odpoczywali. Gdy jednak ktoś wtedy na nich napadał, bez trudu wskakując na konie, odjeżdżali. Ilekroć zaś odpędzano ich daleko od obozu, napadali na wracających z pościgu, pociskami szerzyli wśród nich straszne spustoszenie i zmuszali całe wojsko, by szło naprzód lub cofało się w tył. (przekład W. Klinger) Jest w tej relacji sporo przesady, ale obraz konnicy szarpiącej armię stojącą w szyku wydaje się trafny. Tukidydesowy opis działania kawalerii syrakuzańskiej w czasie wyprawy sycylijskiej pozwala zrozumieć, jak ważną funkcję taktyczną mogła odgrywać liczna jazda walcząca z przeciwnikiem, który nie miał konnicy. Po kontekst polityczny, a także informacje o kontyngentach ateńskich odsyłamy do rozdziału o historii wojny peloponeskiej (patrz s. 202-206), w tym miejscu zajmiemy się wyłącznie kawalerzystami. Ateny nie miały jazdy, której przeprawa przez morze wydawała się zbyt niepewna. W drugiej fazie wyprawy przybyło 280 jeźdźców, którzy przywieźli pieniądze na zakup koni na Sycylii, ale Syrakuzanie dysponowali aż około 1200 kawalerzystami! Ateńczycy potrzebowali jazdy do utrzymania linii komunikacyjnych z życzliwymi im miastami, bowiem wyspa była zbyt rozległa, by móc bez nich skutecznie prowadzić wojnę. Jeźdźcy syrakuzańscy szarpali linie żołnierzy ateńskich, uniemożliwiali im niszczenie pól i wsi. Bez koni Ateńczycy nie mogli nawet marzyć o odcięciu tak wielkiego miasta jak Syrakuzy od zaplecza. Ataki syrakuzańskiej konnicy okazały się fatalne także na etapie budowania przez Ateńczyków umocnień, mających na celu zamknięcie przeciwnika w murach. Zauważmy, że w czasie wyprawy sycylijskiej jeźdźcy syrakuzańscy nigdy nie brali udziału w regularnej bitwie, a wszystkie ich działania mieściły się ramach ataków, podjazdów czy drażnienia wroga, ale mimo to siły, które wydawały się taktycznie drugorzędne, były tak liczne, że wpływały na tok wojny. Jeśli dowódcy mieli dość konnicy, by ustawiać ją w szyku atakującym ciężkozbrojnych stojących w zwartych liniach, a nie wykorzystywać tylko do potyczek przed rozpoczęciem właściwej bitwy i działań na flankach, oddziały jeźdźców szykowano na kształt prostokąta lub rombu. Jeden z autorów żyjących na początku II w. n.e., Elian Taktyk, twierdził, że uderzenie formacją rombu to pomysł działającego w latach siedemdziesiątych IV w. Jazona z Fer. Prawdopodobnie szyk ten był używany przez Tessalów i wcześniej. O innowacjach Filipa II Macedońskiego będziemy pisać dalej (s. 300). Jeźdźców o pełnym uzbrojeniu wspierali w walce uderzający razem z nimi lekkozbrojni konni łucznicy (hippotoksótai), a w wieku IV osobna grupa pieszych lekkozbrojnych (hámippoi), którzy biegli obok koni i często we wstępnej fazie trzymali się końskich ogonów. Chronili oni boki koni i jeźdźców. Czy jeźdźcy byli w stanie atakować w szyku linię hoplitów z nastawionymi do walki włóczniami? Na ogół na pytanie odpowiadano negatywnie (także w I tomie naszych Greków Czytelnik znajdzie taką opinię). Jednak Iain G. Spence, którego znakomitą książkę wykorzystujemy w naszych obecnych wywodach, wykazał, że sprawa jest o wiele bardziej skomplikowana. Zebrał on mianowicie informacje ze źródeł, które pokazują, w jaki sposób konni byli w stanie rozbijać szeregi pieszych, nie uderzając na nie frontalnie. Otóż jeźdźcy, poruszający się w tym momencie z umiarkowaną szybkością, atakowali hoplitów z pierwszego szeregu, ciskając w nich oszczepy z niewielkiej odległości, a następnie uderzeniem długiej włóczni dosięgali wojowników z drugiego i trzeciego szeregu. Efekt wyrwy w szyku uzyskany przez jednego kawalerzystę mógł zostać
utrwalony przez jego kolegów i w ten sposób powstawała przerwa, którą mogli penetrować następni, siejąc panikę i wywołując zamieszanie. Spence kładzie nacisk także na to, że atak kawalerii miał istotne znaczenie dla psychiki, jako że zazwyczaj robił wielkie wrażenie i wywoływał lęk. Falangici mogli pod jego wpływem łamać szeregi i uciekać, jeszcze zanim jeźdźcom udało się przeniknąć do środka formacji. Jeśli szyk był długi i gęsty, a konnych niewielu, niebezpieczeństwo zagrażające z ich strony nie wydawało się wielkie, ale dowódca armii dysponujący liczną jazdą mógł przy jej pomocy rozstrzygać działania bitewne. Szkopuł w tym, że niewiele poleis stać było na takie oddziały jazdy (poza poleis Beocji, Tessalii i Atenami). Silną jazdą szczycili się Persowie, ale nie zawsze dawało im to zwycięstwo w starciu z greckimi hoplitami. Jazda macedońska odegra decydującą rolę w wielkich bitwach, o czym napiszemy dalej (patrz opis bitwy pod Cheroneją, s. 314). Koszt nabycia konia był wysoki: w źródłach epoki klasycznej zazwyczaj określa się go na 500 drachm, a cenę 300 drachm jeden z mówców, Isajos (Orat. 5,43 [O Dikajogenesie]), uznał za niepokojąco niską (tyle mógł zarobić przez rok wykwalifikowany rzemieślnik w wyjątkowo sprzyjających okolicznościach). Ksenofont (Anab. 7,8,6) sprzedał w Azji swego znakomitego rumaka pod koniec wyprawy Cyrusa za 50 złotych darejków, a więc ponad 1000 drachm. Utrzymanie konia pochłaniało ogromne kwoty (jeden wierzchowiec potrzebował dziennie tyle jęczmienia, ile sześciu mężczyzn). 4. Flota Odgrywała w wojnach czasów klasycznych nie mniejszą rolę niż wojska lądowe. Dopiero konflikty epoki Filipa II ograniczą liczbę i znaczenie bitew morskich, zresztą król macedoński nie stworzył floty na miarę swych wojennych potrzeb, także jego syn, Aleksander, jej nie zbudował. Teraz wypada nam powrócić do informacji na temat techniki walki na morzu zawartych w I tomie (s. 259-263), musimy też powtórzyć dwie podstawowe ilustracje, uświadamiające, czym były triery (po polsku: trójrzędowce), także w czasach klasycznych podstawowy typ okrętu wojennego. Zmiany w konstrukcji trier pojawiły się w drugiej połowie V w. w Koryncie, choć nie wiemy dokładnie kiedy. Wspomina o nich Tukidydes (7,36,2): Przyciąwszy i skróciwszy dzioby okrętów wzmocnili je przez to; ponadto umocowali na nich grubsze belki sterczące na zewnątrz na kształt uszu i spoili je ze ścianami okrętów częściowo od zewnątrz, częściowo od wewnątrz, za pomocą długich na sześć łokci podpórek. (przekład K. Kumaniecki [ze zmianami]) Musimy się pogodzić z tym, że precyzyjne zrozumienie tego ustępu napotyka na trudności. Dla naszych potrzeb wystarczy stwierdzenie, że umocniono dzioby tak, iż lepiej znosiły wstrząs powodowany przez uderzenie taranem, także własnym. Samo wykorzystanie tej innowacji nie dawało sukcesu w każdej sytuacji, jednak zwiększało szanse przebudowanych okrętów przy taranowaniu jednostek przeciwnika i pozwalało zwłaszcza na atak od czoła (zazwyczaj usiłowano taranować boki trier). Na pewno triery o nowej konstrukcji nie wyeliminowały okrętów budowanych tradycyjnie. Ważną innowacją w czasie wojny peloponeskiej (430 r.) stało się adaptowanie starych trier do przewozu koni poprzez usunięcie części ław wioślarskich; na takiej trierze mieściło się 30 koni. W jaki sposób zapobiegano panice wśród zwierząt, gdy żeglowano po wzburzonych falach, pozostaje tajemnicą. Podczas wojny peloponeskiej posługiwano się także statkami transportowymi do przewozu dużej ilości żołnierzy, znacznie większej niż ta, którą normalnie zabierano na pokład jako zbrojną część załogi. Ogromnie ważne zmiany, jakie zachodzą w wieku V, polegają na udoskonaleniu techniki walki okrętów. Uświadamia nam to Tukidydesowy (1,49,1-4) opis bitwy rozegranej w przededniu wojny
peloponeskiej, zwanej bitwą koło Sybotów (archipelagu małych wysepek położonych między Korkyrą a lądem stałym: Na dany z obu stron znak uderzyli na siebie i rozpoczęli bitwę; obie strony miały na pokładach wielką liczbę hoplitów, łuczników i oszczepników wedle nieudolnej i przestarzałej taktyki. Bitwa była zacięta nie tyle dzięki sztuce wojennej, ile przez to, że przypominała bitwę lądową. Ilekroć bowiem sczepili się z sobą, niełatwo mogli się znowu rozłączyć, częściowo z powodu wielkiej liczby i znacznego skupienia okrętów, częściowo zaś dlatego, że liczyli raczej na zwycięstwo hoplitów, którzy bili się stojąc pewnie na nieruchomych okrętach. Nie dokonano manewru zmierzającego do przełamania szyku przeciwnika (diékploi d ouk ésan): bitwę toczono raczej z zapalczywością i siłą niż z umiejętnością. Wszędzie było wiele zgiełku i zamieszania [...]. (przekład K. Kumaniecki) Właśnie stosowanie diékplous (i dodajmy períplous oraz innych szyków) było miarą technicznej sprawności załóg oraz dowódców. Chwalone przez Tukidydesa nowoczesne rozgrywanie bitwy na morzu wymagało odpowiednio przygotowanych, zdyscyplinowanych i stale ćwiczących załóg. W rozdziale o wojnie peloponeskiej Czytelnicy znajdą wiele informacji, które im tę prawdę zilustrują, pokażą, na czym polegała militarna wyższość ateńskiej floty w pierwszej fazie konfliktu i jak Ateny ją straciły (patrz s. 158-159, 172-173, 219-229). Zatrzymamy się teraz na procedurze rekrutacji załóg, którą znamy wprawdzie wyłącznie z dziejów Aten, ale zapewne podobnie postępowano w innych poleis. Załogę kompletowali obywatele, którzy w danym roku zostali obciążeni liturgią trierarchii, a więc zadaniem wyposażenia triery we wszystko to, co potrzebne do jej działań na morzu. Ich zadania nie kończyły się w Pireusie, w dokach i porcie wojennym, lecz musieli znaleźć się na pokładzie triery w czasie kampanii. Trierarcha dobierał wioślarzy spośród ludzi, którzy się do niego zgłaszali zachęceni wcale wysokim żołdem (szerzej na ten temat patrz s. 429-430). W wieku V żołd wypłacano na ogół systematycznie, natomiast w IV, gdy Ateny uwikłały się w wojny, których nie były w stanie finansować, wioślarze przestali być pewni umówionej wypłaty, a dowódcy stosowali różne wybiegi, by zapewnić dyscyplinę wśród załóg, nie mówiąc już o zdobywaniu żywności; liczyli na to, że jeśli zwyciężą, wtedy uzyskają niezbędne środki. Przyjmowano na pokład ludzi w pełni sił, między trzydziestką a czterdziestką. Praca była ciężka, a warunki bardzo trudne. 1 Do grupy wiosłującej w górnym rzędzie (thranítai thranici) kierowano zwłaszcza tych, którzy mieli już doświadczenie militarne. Wielokrotnie trierarchowie, by wygrać w konkurencji z innymi organizatorami załóg, dopłacali z własnych funduszów właśnie thranitom. Wśród zaciągających się znajdujemy nie tylko obywateli, ale i cudzoziemców, a nawet niewolników (ich żołd należał się właścicielom). We flocie, jak w całej zresztą armii, nie istniały służby aprowizacyjne, toteż wioślarze sami ruszali na rynek po potrzebne towary i sami zajmowali się przygotowywaniem potraw. Na pokładzie, poza wioślarzami i dowódcami, musiało się znaleźć miejsce dla żołnierzy: hoplitów, łuczników, peltastów, procarzy. Na podstawie danych, jakie podaje Tukidydes, obliczamy, że zazwyczaj było to 25-50 ludzi. Na samym początku wieku IV w Syrakuzach dokonano wynalazków, które w dalszej perspektywie zrewolucjonizowały sposób rozgrywania bitew na morzu. Skonstruowano mianowicie pierwsze okręty zwane w źródłach czwórkami i piątkami. Nazwy te nie mogą nas informować o liczbie rzędów wioślarzy, gdyż takie jednostki nie byłyby zdolne do poruszania się na wodzie, ale jednak muszą w jakiś sposób odnosić się do liczby wioślarzy. Prawdopodobnie czwórka to dwurzędowiec, na którym każde wiosło poruszali dwaj wioślarze. W czasach hellenistycznych innowacje te kontynuowano, co doprowadziło do konstrukcji szesnastek, dwudziestek i jeszcze większych jednostek (na ten temat, ze stosownymi ilustracjami, por. t. III, s. 65-69). Z kolei wynalezienie machin miotających dało budowniczym okrętów broń, którą po zainstalowaniu na
pokładzie jak najchętniej wykorzystywano do walki na morzu. W IV w. poza Syrakuzami nie słyszymy o posługiwaniu się nowymi typami okrętów. Poleis były na owe nowości za biedne, a Macedonia w ogóle nie miała morskich ambicji. 5. Najemnicy Rozgrywanie bitew przy pomocy rozmaitych formacji o różnym uzbrojeniu i odmiennych sposobach walki staje się w wieku IV faktem coraz częstszym. Zmienia to kwalifikacje niezbędne do skutecznego dowodzenia armią: kariera militarna powoli oddziela się od kariery politycznej, zaczynamy mieć do czynienia z profesjonalistami. W Atenach IV w. spotkamy grupę wybitnych specjalistów od dowodzenia armią: Timotheosa, Ifikratesa, Chabriasa, Charesa. Sprawowali stanowiska strategów, powierzone im w wyniku wyborów, ale mieli za sobą lata dowodzenia najemnikami. Zarabianie pieniędzy na rzemiośle wojennym nie przynosiło ujmy, liczyły się tylko sukcesy zdobyte na polu walki, wszystko jedno w jakim charakterze. Logika walki o hegemonię w realiach IV w. wymagała dysponowania armiami licznymi, a także oddziałami, które można wysyłać na dalekie ekspedycje i osadzać w miastach jako garnizony, do czego siły obywatelskie się nie nadawały. Wszystkie poleis poza Spartą (patrz s. 338-340) powiększały zatem chcąc sprostać powyższej konieczności swe armie i przeprowadzały zaciągi najemników. Ich utrzymanie oczywiście pociągało za sobą koszty (co przy dłuższych i dalszych kampaniach dotyczy także sił obywatelskich), toteż utworzenie wielu najemnych oddziałów okazywało się niemożliwe bez dostępu do perskich subsydiów. Najemnicy w armiach greckich nie byli zjawiskiem całkowicie nowym, bo spotykamy ich w rozmaitych konfliktach już w wieku V, a wiemy o ich obecności jeszcze wcześniej. Osobno także wypada traktować wynajmowanie się przez Greków poza Helladą, dobrze poświadczone już w VII w. Istotne pytanie dotyczy rozmiarów i rytmu zjawiska, jakim były wojska najemne, w toku dziesięcioleci IV w. W jakim stopniu zajęły miejsce obywateli? Jaką miały militarną wartość? Badacze ostatniego półwiecza dawali różne odpowiedzi na te pytania. Nikt oczywiście nie negował istnienia armii obywatelskiej, takiej skrajnej postawy nie dopuszczały źródła. Szczegółowa analiza ważnych ( wielkich ) bitew (zwłaszcza tych, w których brały udział Ateny) wskazywała wyraźnie, że właśnie podczas takich starć decydującą rolę odgrywali obywatele, a nie wywodzący się spoza wojującej polis najemnicy. Miejsce najemników w armiach poleis IV w. stanowi dla historyków dzisiejszych kwestię niepozbawioną podtekstu ideologicznego, a dyskusja na ten temat wiąże się ściśle z rozważaniami nad kondycją instytucji polis. Ci, którzy gotowi są włożyć polis do grobu nawet przed klęską zadaną przez Filipa koalicji Greków w czasie bitwy pod Cheroneją (338 r.), oceniają liczbę najemników niezwykle wysoko, widząc w nich zarówno objawy, jak i jedną z przyczyn upadku tej Grecji, której struktura opierała się na poleis. Źródła literackie IV w. (Ksenofont, Isokrates, Demostenes) dostarczają badaczom o takich poglądach odpowiedniego materiału dowodowego. Nasi autorzy często wspominają o niebezpieczeństwie, jakim najemnicy zagrażali zaciągającym, jeśli zabrakło pieniędzy na regularne wypłaty, o gwałtach popełnianych na mieszkańcach poleis, o których interesy mieli przecież walczyć, ale prawdą jest także, że gwałtów i rabunków w czasie kampanii dopuszczały się również oddziały obywatelskie. Ponieważ nie wiemy, jakiego rzędu liczby określają ilość najemników, trudno brać udział w dyskusjach, których celem jest ustalenie, czy poszukujący kandydatów do służby mieli (kiedy? gdzie?) trudności z ich wyszukaniem. Niekiedy znaleźć można próby interpretacji działań aktorów sceny politycznej IV w. przez pryzmat najemniczej podaży. Zwłaszcza król perski miałby kierować się w swojej polityce wobec Greków tego rodzaju motywami (tak Nicholas V. Sekunda), jako że potrzebując żołnierzy, był w stanie narzucać pokój uwalniający masę żołnierzy spod zależności od ich poprzednich patronów. Dostępne nam źródła nie dają podstaw ani do przyjęcia takich hipotez, ani do ich odrzucenia.
Najemną służbę w armii ludzie podejmowali z różnych powodów. Wbrew temu, co piszą często dzisiejsi historycy, nie wchodziła w grę prawdziwa bieda, gdyż najemnik musiał mieć własne, kosztowne jak pamiętamy uzbrojenie. Zaciągając się do armii, broniono się raczej przed materialną deklasacją. Destabilizacja polityczna na rozmaitych obszarach, zwykłe awanturnictwo czy konflikty we własnym mieście lub środowisku w podobnym stopniu popychały do podjęcia decyzji o zaciągu. Młodzi ludzie poszukiwali zatem w cudzych armiach nie tylko chleba, ale przede wszystkim możliwości zrobienia kariery i okazji do zdobycia dużych pieniędzy, chcąc umocnić pozycję swej rodziny bądź zyskać znaczący społeczny awans. Niestety, nie mamy informacji na temat wysokości wynagrodzeń, która musiała się wahać w zależności od konkretnej sytuacji, doświadczenia bojowego danej osoby itd. Wszelkie rozważania o żołdzie opierają się na intuicji badaczy... z jak najgorszym skutkiem. 6. Innowacje w sztuce oblegania miast Choć w V w. zdarzały się jeszcze tradycyjne oblężenia, polegające na pasywnej blokadzie miast, to zmiany w tej dziedzinie, które prowadziły do aktywizacji atakujących, były znaczne, a u progu IV w. dojdzie do prawdziwej rewolucji wynikającej z zastosowania machin wojennych. W latach sześćdziesiątych V w. za znawców sztuki oblegania miast uchodzili Ateńczycy, właśnie dlatego Spartanie poprosili ich o pomoc przy szturmowaniu umocnień zbudowanych na zboczu góry Ithome, za którymi schowali się zbuntowani Messeńczycy. W jaki sposób Ateńczycy zasłużyli sobie na tę sławę, tego nie wiemy. Możemy się domyślać, że potrafili już stosować rozwiązania poświadczone przez źródła dla drugiej połowy V w. Z posiadanych przez nas opisów wynika, że potrafiono wtedy wznosić rampy sięgające korony murów i umożliwiające żołnierzom armii oblężniczej ciskanie pocisków w obrońców skoncentrowanych w pobliżu obwarowań. Wiemy też, że rozwinięto technikę kopania tuneli pod murami, przede wszystkim po to, by wprowadzać znienacka grupy szturmowe do wnętrza miast, a także, jeśli mury nie były dostatecznie szerokie i solidne, spowodować w określonym miejscu tąpnięcia i wyrwy, przez które żołnierze wdzierali się do środka. Zasadniczą zmianę w technice oblężniczej przyniosło posłużenie się taranami. Zastosować je miał po raz pierwszy Perykles przy oblężeniu Samos (440-&nl;-439 r.). Nawet jeśli mamy wątpliwości, że do tej innowacji w jakikolwiek sposób przyczynił się właśnie ten polityk, pewne jest, iż dokonała się ona mniej więcej w tym czasie. Świadczy o tym wykonane z brązu ex voto mające kształt głowicy tarana, którą ozdabiają baranie głowy; zabytek znaleziono w Olimpii, archeolodzy datują go na połowę V w. W dziele Tukidydesa (2,71-78; 3,20-24. 52-68) znajdujemy szczegółowy opis oblężenia przez Spartan Platei, niewielkiego miasta położonego na krańcu Beocji, sojusznika Aten, i na podstawie tej relacji jesteśmy w stanie odtworzyć kolejne etapy walki. Nie jest to jedno z wielkich i z tej racji sławnych oblężeń, ale właśnie ten fakt stanowi w naszych oczach dostateczny powód, by o owej operacji tutaj opowiedzieć. Kontekst polityczny i militarny zostanie przedstawiony w rozdziale o wojnie peloponeskiej (patrz s. 164-177), dlatego nie będziemy opowiedzianych tam faktów powtarzać, bo teraz interesuje nas wyłącznie techniczna strona oblężenia. Obrońcy byli nieliczni: już poprzednio ewakuowano do Aten kobiety, dzieci, starców oraz osoby niezdolne do walki. Załoga broniąca miasta liczyła 400 obywateli, 110 kobiet do obsługi walczących i 80 Ateńczyków, którzy przybyli z pomocą. Krąg murów miejskich miał około 1300 m obwodu. Oblężenie rozpoczęło się w maju 429 r., kiedy w pobliżu miasta rozłożyły się obozem wojska Spartan oraz ich sojuszników dowodzone przez króla Archidamosa. Dysproporcja sił wydawała się ogromna. Po fazie rozmów stron, kiedy Platejczycy postanowili się bronić, ich przeciwnicy wznieśli pośpiesznie palisadę otaczającą miasto ze wszystkich stron, aby uniemożliwić jakikolwiek kontakt z obleganymi. Spartanie zaczęli od usypania czegoś w rodzaju rampy, a choć Plateje to miejscowość niewielka,
jednak praca trwała bez przerwy, dzień i noc, przez 70 dni. Atakującym zależało na szybkim zakończeniu operacji nie tylko ze względów prestiżowych, musieli się liczyć z trudnościami w zaopatrzeniu tak dużej armii w żywność. Platejczycy w odpowiedzi podnieśli wysokość murów, wykorzystując materiały z pobliskich rozebranych domów. I wał, i mury rosły, wobec tego oblegani, zrobiwszy we własnych murach wyrwy, podbierali ziemię z rampy i przynosili ją do miasta, co powodowało zapadanie się konstrukcji wzniesionej przez oblegających. Przystąpili także do rycia podkopów od strony Platei (nastąpiło odwrócenie zwykłych procedur, kiedy to zazwyczaj kopali atakujący). Rampa nie była solidna, zatem usuwając szalowania w tunelach, mogli prowokować jej dalsze uszkodzenia. Ponieważ jednak przewidywali możliwość zdobycia murów przez żołnierzy nieprzyjaciela, zaczęli wznosić drugi system obwarowań, tym razem wewnątrz miasta. Spartanie sprowadzili wielkie tarany i podsunęli je pod podwyższone mury, lecz Platejczycy bronili się, wciągając tarany na górę linami zaopatrzonymi w pętle, a także zrzucali okute belki przyczepione do łańcuchów trzymanych przez obrońców, by zdruzgotały tarany. Z opisu wynika jasno, że tarany te jeszcze nie miały, powszechnie później stosowanej, osłony, chroniącej nie tylko samo urządzenie, ale i manewrujących nim żołnierzy. Wreszcie, zniecierpliwieni brakiem efektów Spartanie, podjęli próbę podpalenia miasta: wypełniono przestrzeń między wałem a murami wiązkami chrustu, rzucano je także do wnętrza. Kiedy zebrany opał, który polano smołą z dodatkiem siarki, został podpalony, Platejczycy znaleźli się w wielkim niebezpieczeństwie: gdyby powiał silny wiatr, zginęliby w płomieniach, ale na szczęście dla nich spadł obfity deszcz. Po trzech miesiącach oblężenia Archidamos odesłał część żołnierzy do domów i nakazał budowę drugiego kręgu obwarowań blokujących miasto w odległości pięciu metrów od poprzedniego. Uzyskaną w ten sposób przestrzeń wykorzystano na pomieszczenia dla żołnierzy (zaczynała się pora jesiennozimowa, nie można było biwakować na otwartym terenie) i na magazyny. W grudniu 428 r. 1/3 obrońców udało się uciec, reszta wyczerpanych i wygłodzonych ludzi poddała się latem 427 r. Obrońcy- mężczyźni ponieśli śmierć, kobiety sprzedano w niewolę. Plateje zniszczono, ale zostaną odbudowane w następnym stuleciu. Z opisu Tukidydesa wynika, że opanowano technikę miotania zapalonego materiału łatwopalnego. Zarówno przerzucanie ognia, jak i użycie taranów nie było oryginalnym pomysłem greckim, jako że znała je już sztuka wojenna ludów Bliskiego Wschodu. W drugiej połowie V w. Grecy poznali już proste machiny miotające pociski, które wyrzucało napinanie cięciwy, ale miały one niewielką siłę i niewielki zasięg. Dopiero na początku IV w. z inicjatywy tyrana Syrakuz, Dionizjosa Starszego, zaczęto wytwarzać bardziej skomplikowane machiny wypuszczające strzały, zwane gastraphétai. Były to w zasadzie duże łuki kompozytowe, osadzone na podstawie drewnianej; cięciwy ich napinano z pomocą specjalnego mechanizmu patrz il. 16). W połowie IV w. powstały machiny wyrzucające pociski ze znacznie większą siłą i na dalszą odległość. O późniejszych wynalazkach w dziedzinie machin miotających jest mowa w tomie III (s. 60-65). Machiny stosowane w wieku IV miały za cel eliminowanie ludzi, a ich pociski nie miały dostatecznej siły, by czynić szkody w obwarowaniach, do tego służyły tarany i podkopy. Pierwsze dobrze poświadczone zastosowanie sześciopiętrowej wieży na rolkach podtaczanej pod mury, opatrzonej ruchomymi pomostami, odnotowujemy podczas wojny sycylijskiego tyrana Dionizjosa Starszego z Kartagińczykami (397 r.) w czasie oblężenia sycylijskiej twierdzy Motye (patrz s. 596-597). Z pomostów wież ostrzeliwano obrońców, z katapult lub po prostu z łuków wyrzucano płonące strzały. Upowszechnienie wynalazków syrakuzańskich odbywało się bardzo powoli. Świadczy o tym wspominany na początku traktat Eneasza Taktyka. Wbrew temu, czego byśmy się spodziewali, bardzo niewiele miejsca poświęca autor machinom oblężniczym (tylko rozdział 32, nie licząc drobnych wzmianek przy innych okazjach). Eneasz wie, że istnieją i jak działają, ale to wiedza powierzchowna. O wiele groźniejsze niebezpieczeństwo dla oblężonego miasta stanowi, w jego przekonaniu, możliwość zdrady ze strony własnych mieszkańców, przekupionych przez wroga bądź powodowanych względami natury politycznej, którzy w umówionym momencie otworzą miejskie bramy; i nie przeszkodzą im nawet najbardziej wymyślne rygle oraz zabezpieczenia. To był
najłatwiejszy i najpewniejszy sposób wzięcia ufortyfikowanego miasta. Eneasz Taktyk długo tłumaczy, jak należy zabezpieczyć dostęp do bram, jak obchodzić się z ryglami. Jego zdaniem brama stanowiła najsłabszy punkt obrony, i to nie z powodów militarnych, lecz psychologicznych. Jeszcze w czasach Arystotelesa niektórzy mieli wątpliwości, czy obwarowania nie powodują osłabienia męstwa, na co filozof odpowiadał, że jest to pogląd przestarzały, niewytrzymujący próby faktów; pisał (Polit. 7,10; 1330b): Musi się jak najsilniejsze mury uznać za znakomity środek wojenny, zwłaszcza obecnie, kiedy wynalazki w dziedzinie wyrzutni pocisków i machin oblężniczych tak wielkie poczyniły postępy. (przekład L. Piotrowicz) Upowszechnienie się technik aktywnego oblegania miast miało konsekwencje w postaci wzmacniania i komplikowania fortyfikacji. Tam, gdzie było to możliwe, zaczęto budować mury z bloków kamiennych (pierwszy znany nam taki przypadek to mury Messene, wzniesione przez specjalistów tebańskich w latach 369-368), konstruowano baszty, lepiej chroniono bramy, przewidywano mniejsze bramy wypadowe. Bibliografia Przy pisaniu tego rozdziału wykorzystaliśmy najnowsze kompendium wiedzy na temat sztuki wojennej: The Cambridge History of Greek and Roman Warfare, ed. Ph. Sabin, H. van Wees, M. Whitby, Cambridge 2007, t. I: Greece, the Hellenistic World and the Rise of Rome, s. 108-146: Military Forces (rozdział autorstwa P. Hunta); s. 147-186: War (P. Krentz); s. 186-222: Land Battles (E.L. Wheeler); s. 223-247: Naval Battles and Sieges (B.S. Strauss); s. 248-273: Warfare and the State (V. Gabrielsen); s. 273-299: War and Society (H. van Wees). Inne prace: H. van Wees, Greek Warfare: Myths and Realities, London 2004 (oraz inne prace tegoż autora); I.G. Spence, The Cavalry of Classical Greece. A Social and Military History with Particular Reference to Athens, Oxford 1993; N.V. Sekunda, Classical Warfare, [w:] The Cambridge Ancient History. Plates to Volumes V and VI. New Edition, ed. J. Boardman, Cambridge 1994, s. 167-&nld;194. Sporządzony przez tego ostatniego zestaw reprodukcji zabytków nabrał waloru kanonu, następni autorzy (w tym i my) trzymają się go, gdyż trudno o lepsze propozycje ilustracyjne. Sekunda napisał kilka niewielkich objętościowo prac o sztuce wojennej Grecji klasycznej, które zostały wydane w popularnych seriach przez wydawnictwo Osprey Publishing z Oxfordu; mają one, co trzeba podkreślić, walor publikacji naukowych: The Persian Army 560-330 BC (1992); The Spartans (1998); Greek Hoplite 480-323 BC. Weapons. Armour, Tactics (2000). Posłużyliśmy się także opracowanym przez Bogdana Burligę bardzo rzetelnym i obszernym komentarzem do polskiego przekładu ze wszech miar ciekawego traktatu Eneasza Taktyka, Obrona oblężonego miasta, Warszawa 2007 ( Biblioteka Antyczna ). Pomocne były nam ponadto dwa rozdziały z książki Pierre a Vidal-Naqueta, Czarny łowca. Formy myśli i formy życia społecznego w świecie greckim, przełożyli A.S. Chankowski, L. Trzcionkowski, M. Węcowski, A. Wolicki, redakcja naukowa M. Węcowski, Warszawa 2003 ( 1 1981), s. 86-102: Epaminondas pitagorejczyk, czyli taktyczny problem prawicy i lewicy ; s. 103-108: Dodatek: Epaminondas pitagorejczyk. Uzupełnienie 1980.