Wspomnienie z Ducha Morza Zacznę od tego, że z żeglarstwem nie miałam w życiu do czynienia. Próbowałam namówić syna, wysyłałam go na obozy żeglarskie. Nic z tego nie wyszło. Wybrał gitarę ;-). Do niedawna uważałam, że wszelkiego rodzaju sporty i pasje, między innymi żeglarstwo właśnie, powinno zaczynać się i rozwijać od wczesnej młodości. Co za nieporozumienie! Rok 2008 okazał się dla mnie pewnego rodzaju przełomem w prywatnym życiu. Do tej pory zajęta codziennymi obowiązkami, próbując aktywnie spędzać wolny czas na rowerze bądź na spacerach, doświadczyłam czegoś, o czym za chwilę napiszę... Mając na co dzień kontakt z Piotrem Stelmarczykiem, wytrawnym żeglarzem i organizatorem regat Unity Line, zostałam nie wiedząc kiedy, wkręcona w świat żagli. Płynąc w sierpniu 2008 r. statkiem szkoleniowym Wyższej Szkoły Morskiej NAWIGATOR XXI obserwowałam z pokładu przebieg regat. Emocje z nimi związane i żywioł, jaki im towarzyszył, wywarły na mnie niesamowite wrażenie. Mówiąc kolokwialnie: Spodobało mi się to. Co za tym idzie... poszłam za ciosem. Kiedy śledząc stronę www.regatyunityline.pl spojrzymy na listę sponsorów i firm patronujących tymże regatom, zauważymy pięknie brzmiące LOGO Duch Morza... Bałtyk Niezwykły. Właśnie... Duch Morza to zjawisko. To nie tylko łajba, super nowoczesny jacht. Duch Morza to w pewnym sensie Dom Na Morzu.
Nie przesadzam. Przekonałam się o tym na własnej skórze. 11 października 2008 r. w sobotę o godz. 15.00 zaczęła się dla mnie cudowna przygoda. Znalazłam się bowiem na pokładzie Ducha Morza! Jego Ojcem jest wspaniały gość Tadeusz Duch. Młody, przystojny 27-letni człowiek, który robi całokształtem piorunujące wrażenie. Poza wiedzą, jaką posiada, doświadczeniem na morzu, które zdobywał od 16 roku życia jest skromny i dobrze wychowany. To On powitał wszystkich na pokładzie jak członków rodziny. Minęła godzina i wszyscy byliśmy rodzeństwem. Serio! Różnica wieku w załodze nie miała znaczenia. Rodzinna atmosfera, jaką udało się Tadkowi stworzyć towarzyszyła nam przez cały tydzień. Wspólne gotowanie i posiłki, jakich niejeden super hotel mógłby nam pozazdrościć sprzyjały zacieśnieniu więzi. Owe więzi okazały się zbawienne w chwilach zwątpienia, bo i takie bywały. Wszyscy nawzajem się o siebie troszczyliśmy.
Ale przejdę do konkretów. Przygoda z Tadeuszem Duchem to nie tylko świetna zabawa. To także ciężka praca. Nie mam tu na myśli zajęć na morzu, manewrów, zwrotów, akcji typu: człowiek za burtą, bo te są prawdziwą frajdą. Chodzi tu o naukę przez duże N - zajęcia teoretyczne, wykłady i ćwiczenia. Tadek wyłożył w ciągu tygodnia cały podręcznik Żeglarz i sternik jachtowy. Zrobił to w tak rewelacyjny sposób, że do chwili obecnej zastanawiam się, jak taka dyletantka jak ja mogła zarejestrować wszystkie te informacje, o których nawet nie śniła wcześniej. Cierpliwość wykładowcy zrobiła swoje. Ha ha, potrafił on metodą łopatologiczną powtarzać po kilka razy niezrozumiały dla nas materiał i co najważniejsze : ZDĄŻYŁ! Poznałam całą terminologię żeglarską, nie ukrywam, że muszę jeszcze powtarzać i powtarzać, bo jest tego jednym słowem sporo. Praca na mapkach (patrz: zdjęcie) to rzecz dla mnie całkowicie obca, a jednak. Dałam radę. Niesamowite. To wszystko zasługa dobrego nauczyciela. Wszystko o czym piszę, to kurs na sternika jachtowego. Ważne więc są tu jeszcze predyspozycje. Nie każdy się nadaje, ale o tym później. Nawet nie wiedziałam, że tak różnie ludzie reagują na sytuacje stresowe. Zobaczyłam to na morzu. Jedna osoba, nieważne czy kobieta czy mężczyzna ;-) w chwili zdenerwowania całkowicie zapomniała, co ma mówić i jakie komendy wydawać, a przy tym miała całą teorię w jednym paluszku. Może to wiatr? ;-) Dziwne, a jednak. Ja sama również zapominałam oczywiście jak co się nazywa. W końcu słownik żeglarski to spora dawka nazw i określeń do zapamiętania.
Inna postać, zmobilizowana stresem i tempem działania myślała logicznie i wydawała komendy wręcz za szybko, tak, że załoga nie nadążała. Była też wśród nas osoba, która nie tylko z teorii, ale i w praktyce okazała się prawdziwym sternikiem przez duże S. Ten, kto to czyta, wie o kim piszę. Pojawił się pewnie teraz rumieniec na Jego twarzy, ale moje słowa to prawda. Pisząc to wszystko uśmiecham się. Jestem bardzo szczęśliwa, że dane mi było przeżyć tak wspaniałą przygodę. Nad wszystkim czuwał nasz Duch... dosłownie Nasz Dobry Duch Tadzik. Nic nie szwankowało, toczyło się płynnie i co najważniejsze z uśmiechem na twarzy. Tym uśmiechem Tadek zarażał nas wszystkich. O to chodziło
Co chciałabym jeszcze dodać. Bardzo ważna cześć tego krótkiego listu to Ludzie. Fakt, że poznałam kilka wspaniałych osobowości jest dla mnie również niezwykle cenny. Pozdrawiam serdecznie Monikę Ciocię samo zło, Martę, Piotra B. i Piotra C., Zbyszka Tajlę. I oczywiście Tadzika D. Uściski dla Was!!! Reasumując, dla mnie istotne jest teraz to, co dopiero w moim życiu przede mną, czyli: ŻEGLARSTWO. Piotrze Stelmarczyk: stokrotne dzięki za tego życiowego kopniaka. Tadku Duchu: szacunek! Ola Jurgiel, Bałtyk, 11-18.10.2008 rok Oddech Ducha Morza Bujanie jachtu, grota trzepot, morze z duchem fal Ach! Co z Wami jest, że mi tak bardzo żal - - wracać do przewidywalnych i bez przechyłu dni Jak dać sobie radę ze stabilnym pokładem kto powie mi? Już minęło parę chwil a wciąż huczy w głowie mej: Krzyk Kapitana lewy foka szot wybieraj hej!!! człowiek za burtą! Załoga na stanowiska ja Wam dam! Za te cudne dźwięki i widoki bardzo dziękuje Wam Wiersz autorstwa mojego kolegi. Natchnęły go moje wspomnienia.