Zaczyna się szczyt Partnerstwa Wschodniego. Uroczysty, bo wielodniowy i wieloetapowy. Zaskakujący niczym brazylijski serial niespodziewanymi zwrotami akcji. Właśnie wróciłem z Azerbejdżanu. Z mandatu European Academy for Elections Observation (EAEO) sprawdzałem tam prawidłowość procedur wyborczych. W zeszłą środę, kiedy nowym prezydentem został rządzący już dziesięć lat prezydent Ilham Alijew. Syn poprzedniego prezydenta, Gejdara Alijewa. Nikt rozsądny nie przewidywał innego wyboru. Co więcej, ów wybór został solidarnie pobłogosławiony przez nieortodoksyjnie demokratycznego prezydenta Putina i cały bukiet arcydemokratycznych państw UE i administrację USA. Bo chociaż stale rządzący prezydent Alijew nie traktuje opozycji demokratycznie, to w handlu ropą i gazem ziemnym, jest stabilnym demokratą. Sprzedaje te strategiczne surowce bez ideologicznych czy protekcjonistycznych uprzedzeń. I Rosji, i jej zachodnim konkurentom. 1 / 7
Dlatego w opinii UE nieroponośny prezydent Łukaszenka jest przykładem zła, a ropodajny prezydent Alijew jest przykładem stabilnego ładu gospodarczego. Chociaż obaj traktują swą opozycję podobnie surowo. Wybór Alijewa to potwierdzenie fikcyjnego udziału Azerbejdżanu w Partnerstwie Wschodnim. Bo rządzący tam klan Alijewów już nawet nie deklaruje, nawet obłudnie, woli wstąpienia do Unii Europejskiej i do NATO. Nie deklaruje woli europeizacji republiki, przyjmowania standardów UE. Deklaruje czasem wolę stopniowej demokratyzacji, co było widać podczas wyborów. Zasobna w petrodolary republika zafundowała swym obywatelom nowoczesne wyposażenia lokali wyborczych, z monitorującymi je kamerami. Pod względem technicznym wybory były prawidłowe. Na to, że opozycja została stłamszona przed wyborami, zwrócili uwagę przebywający tam wcześniej obserwatorzy z OBWE. Zatem dalszy udział Azerbejdżanu w Partnerstwie Wschodnim, czyli w polityce sąsiedztwa UE ułatwiającej przyszłą akcesję krajów Partnerstwa do UE i NATO, będzie w najbliższych latach fikcją. Skoro kraj ten nawet woli zbliżenia z demokracjami zachodnimi nie przejawia. 2 / 7
W końcu listopada odbędzie się w Wilnie szczyt Partnerstwa Wschodniego. Podsumowanie czteroletnich działań tej polityki. Jednocześnie to najważniejsza impreza litewskiej prezydencji w UE. Z góry zaplanowana jako sukces. Pewnie dlatego w naszym kraju, uważającym się za ojca Partnerstwa Wschodniego i lidera wschodniej polityki sąsiedztwa UE, tak półgębkiem wspomina się o bilansie tego czterolecia. A rachunek jest bezlitosny. Partnerstwem Wschodnim objęto sześć państw: Azerbejdżan, Armenię, Gruzję, Białoruś, Mołdawię i Ukrainę. Azerbejdżan jest i będzie partnerem pasywnym. Sąsiadująca z nim Armenia właśnie zadeklarowała, że przystępuje do alternatywnego wobec UE moskiewskiego Związku Celnego. Zrzeszającego obecnie Rosję, Białoruś i Kazachstan. Uczyniła tak przyciśnięta politycznie przez Moskwę. 3 / 7
Od 1993 roku Armenia i Azerbejdżan są w stanie wojny. Zamrożonej, ograniczonej do codziennych snajperskich ostrzałów tkwiących w okopach wojsk. Armenia nadal okupuje roku cześć terytorium ówczesnego Azerbejdżanu, w tym Górski Karabach zamieszkały wtedy przez ormiańską większość. Azerowie nie pogodzili się z tym. Czas pracuje na rzecz Azerów. Mają oni obecnie czterokrotnie więcej ludności niż Ormianie. Bogatszy budżet wojenny i coraz bardziej nowoczesną, szkoloną przez Turków armię. Bez politycznej ochrony Moskwy wojna mogłaby znowu tam rozgorzeć, i tym razem azerska armia miałaby w niej większe szanse. Zatem integralność obecnego terytorium Armenii jest uwarunkowana wolą Moskwy. To czyni partnerstwo wschodnie Armenii coraz bardziej dla UE egzotycznym. Realność i skuteczność rosyjskiej polityki mogli zaobserwować Azerowie i Ormianie w sąsiedniej Gruzji. Też kraju Partnerstwa Wschodniego. W czasie politycznych konfliktów rosyjsko-gruzińskich Rosja wykorzystała w 2008 roku niedoświadczenie polityczne prezydenta Saakaszwilego. Chciał militarnie zakończyć spory o terytoria Południowej Osetii i Abchazji. W efekcie sprowadził rosyjski atak na Gruzję i zupełną utratę przez nią tych terytoriów. Taki stan formalnie zablokował możliwość akcesji Gruzji do Unii Europejskiej i NATO, co było postulatem polityki Saakaszwilego. Unia Europejska, podobnie jak NATO, nie przyjmuje państw o nieuregulowanych granicach. Zatem gruzińska droga do UE wiedzie przez oficjalne zrzeczenie się tych terytoriów, albo odzyskanie ich, a na to się obecnie nie zanosi. Zatem gruzińskie Partnerstwo Wschodnie ograniczone jest jedynie do stopniowej integracji gospodarczej z UE i politycznej współpracy z NATO. Dlatego Gruzja może na wileńskich szczycie Partnerstwa parafować projekt przyszłej umowy o pogłębionej współpracy gospodarczej z UE. Na taką parafkę ma też szansę Mołdawia. I niewiele więcej na razie. Warto przypomnieć, że cześć formalnie przynależnego do Mołdawii terytorium Naddniestrza jest od dwudziestu już lat samodzielnym parapaństwem. To również blokuje proeuropejskie aspiracje Kiszyniowa. 4 / 7
Nie ma szans nawet na skromną parafkę Białoruś. Kraj zarządzany przez ekipę Łukaszenki jest obecnie skonfliktowany z państwami UE; prezentuje się go jako antywzór demokracji i przestrzegania praw człowieka. I chociaż sąsiadująca z nim Litwa próbuje zaprosić na wileński szczyt przynajmniej reprezentację białoruskiego MSZ, to jeszcze ostatecznej decyzji nie ma. Białoruś to obecnie martwy politycznie partner wschodni UE. Pozostaje jeszcze Ukraina, gromko ostatnio walcząca o podpisanie umowy stowarzyszeniowej z UE. I jednocześnie deklarująca brak zainteresowania współpracą z NATO. I jednocześnie wolę współpracy z moskiewskim Związkiem Celnym. Elity polityczne Ukrainy najchętniej tkwiłyby jedną nogą w Unii Europejskiej, by móc korzystać z przysługującej tam obywatelom ochrony prawnej przed zakusami państwa. I drugą nogą w moskiewskim Związku Celnym, by sprzedawać tam niechodliwe na rynkach UE towary. Mieć europejskie paszporty, ale bez przyjmowania europejskich rygorów państwa prawa. Być polityczno-gospodarczą Turcją wschodniej Europy. Ponieważ w Partnerstwie Wschodnim chodzi nie tylko o szczytne cele nawracania byłych radzieckich republik na demokrację, ale też o posiadanie narzędzi nacisku na Rosję, to państwa promujące Ukrainę w UE pragną obniżyć jej poprzeczkę demokratycznych standardów. Wymaganych przy podpisywaniu podobnych umów. Ukraina potrzebna jest UE do osłabiania Rosji, podobnie jak azerska ropa naftowa. Dlatego Ukraina może podpisać umowę zbliżającą ją do UE, chociaż nie spełnia formalnie 5 / 7
wymaganych wymogów. I co więcej nie będzie ich wypełniała również po podpisaniu umowy stowarzyszeniowej. I tak, po czterech latach działającego Partnerstwa Wschodniego, egzamin na kraj stowarzyszony zda jedynie Ukraina. Tylko dlatego, że komisja egzaminacyjna przymknie oczy na popełnione przez Ukrainę błędy. Wolę przystąpienia do egzaminu zgłosi za to Mołdawia i pewnie Gruzja. Na wileńskim szczycie usłyszymy od rzeczników MSZ-ów, że Partnerstwo ma się wyśmienicie. Trzeba tylko zmrużyć oczy. Widzieć wesele, nie pogrzeby. Piotr Gadzinowski 6 / 7
7 / 7