Autorzy: Jerzy Eisler Paweł Sasanka. Pod redakcją: Andrzeja Friszke

Wielkość: px
Rozpocząć pokaz od strony:

Download "Autorzy: Jerzy Eisler Paweł Sasanka. Pod redakcją: Andrzeja Friszke"

Transkrypt

1

2

3 Autorzy: Jerzy Eisler Paweł Sasanka Pod redakcją: Andrzeja Friszke Gdańsk 2007

4 Projekt zrealizowano w ramach Programu Operacyjnego Patriotyzm Jutra ogłoszonego przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego Projekt zrealizowano przy wsparciu finansowym Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa Koordynator Projektu Bogdan Lis Opracowanie redakcyjne Nina Smolar Kalendarium, wybór fotografii i podpisy Paweł Sasanka Projekt graficzny Michalina Cieślikowska-Kulmatycka Dyrektor Wykonawczy Projektu Henryk Sikora Biuro Organizacyjne Projektu: Barbara Milewska Maria Elżbieta Nosorowska Bernadeta Ruczyńska Fundacja Centrum Solidarności, 2007 ISBN Wydawca: Fundacja Centrum Solidarności ul. Wały Piastowskie Gdańsk tel. (058) , fax (058)

5 5 Spis treści Wprowadzenie Początek protestu VI plenum KC PZPR Pierwsze starcia Wieczorne decyzje Drugie starcie Decyzja: strzelać! Gdynia: akt pierwszy Walki uliczne w Gdańsku Dzień trzeci Gdynia: akt drugi Zajścia w innych miastach Polski Rozgrywka polityczna w KC i na Kremlu Gdynia: akt trzeci Szczecin: akt pierwszy Apogeum kryzysu Strajk powszechny w Szczecinie Rozwiązanie polityczne: finał Zamiast zakończenia Grudzień 1970 kalendarium Wybrana bibliografia.. 109

6 6

7 7 Jerzy Eisler Wprowadzenie Jednymi z trwałych cech systemu, który panował w Polsce w latach , były pojawiające się cyklicznie kryzysy. Ich geneza i konsekwencje były do siebie tak podobne, że zasadne wydaje się mówienie o jednym strukturalnym kryzysie władzy, który tylko co pewien czas się uzewnętrzniał - w wymiarze politycznym, gospodarczym i społecznym. W grudniu 1970 r. - nie po raz pierwszy i nie ostatni w dziejach Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej - mieliśmy do czynienia z gwałtownym wybuchem protestu społecznego oraz z misterną rozgrywką polityczną w kierownictwie Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, która w ciągu kilku dni doprowadziła do zmian personalnych na szczytach władzy partyjnej i państwowej. W roku 1970 mało kto już pamiętał, że gdy 14 lat wcześniej Władysław Gomułka powracał do władzy i zostawał I sekretarzem Komitetu Centralnego PZPR, w oczach milionów Polaków uosabiał wielkie nadzieje na lepszą przyszłość. Jednak w końcu lat sześćdziesiątych niewiele już z tych nadziei pozostało. Stopniowo kumulowały się bowiem zjawiska negatywne, zarówno w sferze społecznej, jak i ekonomicznej. Władze chcąc poprawić fatalną sytuacje zaczęły przygotowywać ograniczoną reformę gospodarczą, której integralnym elementem miała być wprowadzona z dniem 13 grudnia podwyżka cen wielu artykułów pierwszej potrzeby - zwłaszcza żywności. Społeczeństwo oficjalnie poinformowano o zmianie cen dopiero wieczorem w przeddzień jej wprowadzenia, gdy sklepy w całym kraju były już zamknięte. Chodziło o to, aby nikt nie mógł kupić na zapas towarów po starych, niższych cenach. Oczywiście społeczeństwo było świadome tego, że - jak ją oficjalnie nazywano - operacja cenowa uderzała głównie w rodziny o najniższych dochodach, którym już wcześniej trudno było związać koniec z końcem. Wszelako władze nie spodziewały się masowych protestów, obawiały się jedynie pojedynczych wystąpień. Na wszelki wypadek podjęto kroki mające na celu zapewnienie porządku i bezpieczeństwa publicznego w kraju. 8 grudnia minister obrony narodowej, gen. Wojciech Jaruzelski, wydał rozkaz W sprawie zasad współdziałania Ministerstwa Obrony Narodowej i Ministerstwa Spraw Wewnętrznych w zakresie zwalczania wrogiej działalności, ochrony porządku i bezpieczeństwa publicznego oraz przygotowań obronnych. Nakazywał w nim, aby MON w wypadku poważnego zagrożenia lub naruszenia porządku i bezpieczeństwa publicznego [...] każdorazowo na podstawie decyzji kierownictwa partyjno-rządowego udzielało pomocy MSW, wydzielając odpowiednie siły i środki, zwłaszcza Wojsk Obrony Wewnętrznej, do wykonywania zadań we współdziałaniu z siłami i środkami resortu spraw wewnętrznych. Wielkość, charakter i zakres pomocy wojskowej, w tym również warunki użycia broni, miał zgodnie z wytycznymi kierownictwa partyjno-rządowego, ustalać minister

8 obrony narodowej w porozumieniu z ministrem spraw wewnętrznych. W razie potrzeby MON winno użyczyć środków transportu samochodowego i lotniczego oraz specjalnego sprzętu wojskowego. Przewidywano też utworzenie wspólnych milicyjno-wojskowych patroli, a nawet planowanie i koordynację współdziałania wydzielonych sił wojskowych z siłami resortu spraw wewnętrznych, powołanie przez obu ministrów zespołów, złożonych z przedstawicieli tych resortów na szczeblach ministerstw, okręgów wojskowych, województw i garnizonów i - co ciekawe - postanowiono, że wiodącą rolę w zespołach spełniają przedstawiciele resortu spraw wewnętrznych. O ile w Ministerstwie Obrony w następnych dniach nie było żadnych innych działań organizacyjnych, mogących świadczyć o zamiarze wykorzystania wojska do utrzymania porządku w kraju (nawet nie wprowadzono ograniczeń w wydawaniu żołnierzom przepustek), o tyle w resorcie spraw wewnętrznych jedną z pierwszych konsekwencji tego rozkazu było powołanie 9 grudnia specjalnego sztabu MSW, który miał działać na szczeblu centralnym. Na czele tego sztabu stanął komendant główny MO i zarazem wiceminister spraw wewnętrznych, gen. Tadeusz Pietrzak. Podobne sztaby powołano na szczeblach wojewódzkich. Nazajutrz gen. Pietrzak polecił utworzyć Centralne Stanowisko Kierowania MSW. 11 grudnia we wszystkich jednostkach MSW ogłoszono stan pełnej gotowości. 12 grudnia o wszystkich tych podjętych krokach minister spraw wewnętrznych, Kazimierz Świtała, oficjalnie poinformował ministra obrony, gen. Jaruzelskiego. Tego samego dnia we wszystkich jednostkach organizacyjnych MSW wprowadzono dyżury. W dni powszednie od zakończenia pracy do godziny oraz w dni wolne od pracy od godz do w pełnej gotowości miało pozostawać 50 procent stanów osobowych. Oprócz tego między godz a 8.00 rano miały być utrzymywane stałe dyżury jedno- dwuosobowe. Poza tym skoncentrowano na pozycjach wyjściowych w pełnej gotowości bojowej funkcjonariuszy Zmotoryzowanych Odwodów Milicji Obywatelskiej (utworzonej w 1956 r. specjalnej formacji przeznaczonej do zabezpieczania imprez masowych oraz rozbijania wrogich - z punktu widzenia władzy - demonstracji), Rezerwowe Oddziały Milicji Obywatelskiej (odwody MO), szkoły podoficerskie i oficerskie MO oraz funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa. W MSW przygotowano specjalne grupy operacyjne przeznaczone do działań interwencyjnych, a także postawiono w stan najwyższej gotowości funkcjonariuszy Ochotniczej Rezerwy Milicji Obywatelskiej (organizacja paramilitarna, składająca się z osób zatrudnionych poza MSW, w sytuacjach wyjątkowych wspierająca etatowe siły resortu), którzy mieli wejść w skład oddziałów zwartych MO. SB prowadziła tzw. rozmowy ostrzegawcze z osobami znanymi z wrogiej postawy. Tymczasem 10 grudnia członkom najważniejszego gremium nie tylko w partii, ale de facto i w państwie, czyli Biura Politycznego KC PZPR, rozesłano projekt podwyżki cen, który nazajutrz miał być przez nich przedyskutowany. Materiał ten nie zawierał szczegółowych propozycji cenowych. Podał je dopiero podczas posiedzenia BP, odpowiedzialny w kierownictwie PZPR za politykę gospodarczą, Bolesław Jaszczuk. Wywiązała się dłuższa dyskusja na temat poszczególnych części materiałów roboczych, obfitująca w liczne polemiki i spory. Stefan Jędrychowski, członek BP, uważał, że proponowana operacja cenowa może spotkać się ze sprzeciwem ze strony społeczeństwa. Ostatecznie jednak żaden z członków Biura Politycznego nie zaprotestował przeciwko proponowanej podwyżce cen.

9 9 W³adys³aw Gomu³ka (stoi) wraz ze wspó³pracownikami. Siedz¹ od lewej: Marian Spychalski, Józef Cyrankiewicz, Zenon Kliszko. PAP/Stanis³aw D¹browiecki Stanisław Kociołek. PAP/Zbigniew Matuszewski Podczas posiedzenia wprowadzono poprawki do przedstawionego projektu komunikatu Polskiej Agencji Prasowej na temat podwyżek cen i zatwierdzono list do podstawowych organizacji partyjnych w sprawie zmiany cen, przeznaczony do odczytania na zebraniach partyjnych, które miały odbyć się w całym kraju w sobotę 12 grudnia. Postanowiono też, że w zebraniach informacyjnych w największych zakładach przemysłowych kraju wezmą udział przedstawiciele władz centralnych. W Gdańsku w dramatycznym zebraniu partyjnym na wydziale K-3 w Stoczni im. Lenina uczestniczył członek Biura Politycznego i zarazem wicepremier, Stanisław Kociołek, który jeszcze pół roku wcześniej pełnił funkcję I sekretarza Komitetu Wojewódzkiego w Gdańsku.

10 10 W zebraniu uczestniczyło około 300 osób. Na wiadomość o podwyżce cen sala zareagowała protestami. Wówczas Kociołek zarzucił łamanie dyscypliny partyjnej tym wszystkim, którzy zgłaszali jakiekolwiek wątpliwości i przypomniał, że zarobki stoczniowców są i tak stosunkowo wysokie. Zebranie zakończyło się w atmosferze ogólnego zamieszania. Przekazując do Warszawy meldunek o nastrojach w Gdańsku, władze partyjne stwierdziły zgodnie ze stanem faktycznym: Generalnie rzecz biorąc podstawowe organizacje partyjne odrzucają list Biura Politycznego. Wieczorem tego samego dnia za pośrednictwem radia i telewizji poinformowano społeczeństwo o wprowadzanej następnego dnia podwyżce cen. Drożały te towary, które kupuje się często - przede wszystkim żywność - taniały zaś rzadko na ogół nabywane artykuły przemysłowe. Podwyżka cen najbardziej uderzała więc w rodziny o najniższych dochodach. Polacy byli tego świadomi i z nieufnością, a nawet z irytacją podchodzili do wyliczeń, które miały ich zapewnić, że realny spadek dochodów zostanie rychło nadrobiony. Nastroje społeczne były więc zdecydowanie złe. Początek protestu W Faktografii wydarzeń grudniowych w styczniu 1971 r., przygotowanej w MSW dla członków kierownictwa partyjnego, napisano, że 14 grudnia na terenie całego kraju notowano ożywione dyskusje i komentarze na temat różnych problemów ekonomicznospołecznych w świetle decyzji o regulacji cen. Ujawniono ogółem 21 egzemplarzy ulotek oraz 53 napisy. Treść ich [...] wzywa do podejmowania strajków (8 ulotek) oraz atakuje przywódców partii i rządu. W Gdańsku tego dnia na wydziałach S-3 i S-4 Stoczni im. Lenina tuż po godz rano około 60 pracowników przerwało pracę, przy czym część z nich w ogóle jej tego dnia nawet nie rozpoczęła. Żądali cofnięcia podwyżki cen oraz zmian norm pracy. Dosłownie z minuty na minutę protest rozszerzał się - rosła liczba robotników, przerywających pracę mimo nacisków ze strony kierowników, by wrócili do zajęć. Dyrektor naczelny Stoczni im. Lenina, Stanisław Zaczek, o godz został powiadomiony, że na wydziale S-4 przerwano pracę i natychmiast udał się tam wraz z zakładowym aktywem. Próbowaliśmy prowadzić rozmowy grupowe i indywidualne, ale to nie przyniosło skutku. W związku z tym ogłosiliśmy przerwę śniadaniową i zapowiedzieliśmy naradę. Na naradzie próbowałem załogę tego wydziału przekonać o konieczności podjęcia pracy. Uzasadniałem, że istniała konieczność podwyżki cen, ale istnieje też możliwość [...] uzyskania wzrostu płac drogą usprawniania organizacji pracy i postępu technicznego. Początkowo słuchano dyrektora w spokoju, ale wraz z upływem czasu atmosfera stawała się coraz bardziej gorąca. O godz na wspomnianych już wydziałach S-3 i S-4 przerwało pracę około 200 dalszych robotników. Nieco wcześniej grupa pracowników z wydziału W-3 udała się pod budynek dyrekcji stoczni. Tam dołączyli do nich robotnicy z innych wydziałów. W sumie około godz przed siedzibą dyrekcji zgromadziło się co najmniej kilkaset osób. Na wieść o tym dyrektor Zaczek opuścił wydział S-4 i udał się tam czym prędzej. Tłum systematycznie rósł i już o godz oceniano jego liczebność na 2-3 tysiące osób.

11 11 Stoczniowcy wychodzą ze Stoczni im. Lenina przez bramę nr 2 (14 lub 15 grudnia). IPN Gdańsk Komitet Zakładowy PZPR poinformował Komitet Wojewódzki w Gdańsku o rozwoju wydarzeń na terenie stoczni, a ten po 10 minutach wiadomość tę przekazał do KC, choć o godz , informując MSW o rozwoju wydarzeń, komendant wojewódzki MO, płk Roman Kolczyński, wbrew faktom napisał: 200 robotników zakł. silnikowego udało się pod dyrekcję. [...] O pod dyrekcją zgromadziło się 600 osób. Nie wiadomo, kto i dlaczego skreślił pierwotnie zapisaną bliską realiom liczbę 3000 i odręcznie dopisał 600 osób. Albo więc Kolczyński świadomie wprowadzał w błąd MSW, albo ktoś inny celowo minimalizował zagrożenie. Co więcej, w kolejnych przekazywanych z Gdańska do Warszawy co dwadzieścia minut meldunkach sytuacyjnych, daje się zauważyć dalszą tendencję do minimalizowania charakteru i liczebności robotniczych wystąpień. Zebrani przed gmachem dyrekcji stoczniowcy zażądali od dyrektora cofnięcia podwyżki cen. Jednocześnie domagano się zmian w kierownictwie partyjno-państwowym, a zwłaszcza usunięcia z zajmowanych stanowisk Władysława Gomułki, premiera Józefa Cyrankiewicza, reprezentującego twardy nurt w partii, niezwykle ambitnego sekretarza KC Mieczysława Moczara oraz Stanisława Kociołka. Zaczek tłumaczył zebranym, że nie jest w stanie ustosunkować się do tych żądań i wezwał do powrotu do pracy. Uczestnicząca w tym wiecu Anna Walentynowicz, pracownica stoczni, zapamiętała, że dyrektor przez okno wystawił mikrofon i powiedział, że on może nam załatwić 5 procent premii - tyle, co leży w jego gestii. I rzeczywiście obiecał to załatwić. Mimo że zgromadzeni domagali się przybycia kompetentnego przedstawiciela KW, nikt z władz partyjnych nie przyjechał jednak do stoczni. O godz na wniosek Komendy Wojewódzkiej MO w Gdańsku, uzgodnionym z dyrekcją Stoczni im. Lenina, przerwano łączność telefoniczną zakładu z miastem. W tej sytuacji nie mogąc uzyskać konkretnych, zadowalających wyjaśnień, a zarazem

12 12 uznając, że kwestie sporne można i należy rozstrzygać na drodze rozmów, stoczniowcy postanowili sformować pochód i udać się pod gmach KW. Kilka minut po godz.11.00, licząca około tysiąca osób grupa opuściła przez bramę nr 2 teren stoczni. Po drodze do pochodu przyłączały się przygodne osoby, w tym sporo młodzieży, jednak trzon stanowili stoczniowcy w roboczych drelichach i kaskach. Rozlegały się różne hasła, między innymi domagano się powrotu starych cen. Manifestanci śpiewali (podobnie jak przed gmachem dyrekcji w stoczni) pieśni patriotyczno-religijne: Jeszcze Polska nie zginęła, Rotę, Boże, coś Polskę, ale także rewolucyjne: Międzynarodówkę i Marsz Gwardii Ludowej. Niezwykle ciekawa jest ta różnorodność śpiewanych wtedy pieśni. Wydaje się, że manifestanci śpiewali po prostu te, które znali z domu i kościoła (Rotę czy Boże, coś Polskę) oraz ze szkoły (Międzynarodówkę i Marsz Gwardii Ludowej). Możliwe zresztą, że część demonstrantów podejmowała pieśni rewolucyjne ze względu na zawarty w nich ładunek buntu. Chóralnie śpiewane wtedy:...ruszymy z posad bryłę świata, dziś niczym, jutro wszystkim my. Bój to jest nasz ostatni... - musiało mieć wszak swoją wymowę. Niektórym ten chóralny śpiew zapewne pomagał przełamywać naturalny lęk i po prostu dodawał odwagi. Na wiadomość o wyjściu stoczniowców na ulicę lokalny sztab MSW, powołany na mocy wspomnianego rozkazu z 9 grudnia, przekazał do Ministerstwa Łączności wniosek o przerwanie łączności Gdańska z krajem, co nastąpiło jednak dopiero o godz Wszelako już o godz sztab KW MO w Gdańsku wysłał 50-osobową nieumundurowaną grupę interwencyjną w celu prowadzenia działań rozpoznawczych i destrukcyjnych w tłumie. Wypada chwilę zastanowić się chwilę, czym w istocie była wspomniana grupa interwencyjna i czy była to tylko jedna tego typu grupa, czy może było ich więcej? Byli to ubrani po cywilnemu funkcjonariusze, którzy wmieszani w tłum śledzili przebieg robotniczej manifestacji i systematycznie informowali sztab. Zważywszy na fakt, że w owym czasie demonstracja miała spokojny i pokojowy przebieg (nie odnotowano żadnych wypadków wandalizmu), można postawić pytanie, jaki był rzeczywisty cel wysłania owej grupy interwencyjnej i o jakie działania destrukcyjne w tłumie chodziło? Później nie raz sugerowano, że w grudniu 1970 r. mogła mieć miejsce policyjna prowokacja, która miała na celu doprowadzenie do wybuchu gwałtownego społecznego protestu, w wyniku czego mogłoby dojść do zmian na szczytach władzy. Tymczasem tłum, zgromadzony przed budynkiem KW, rósł z każdą chwilą, ponieważ do manifestacji przyłączało się sporo przygodnych gapiów. O godz zastępca komendanta wojewódzkiego do spraw SB, płk Władysław Pożoga, poinformował przełożonych, że pod gmach KW PZPR skierowano ekipy filmowe celem filmowania tłumu jako środek psychologiczny. Zebrani domagali się, żeby przemówił do nich I sekretarz KW PZPR, Alojzy Karkoszka, który jednak przebywał w Warszawie, gdzie obradowało VI plenum KC PZPR. Zamiast niego do zebranych wyszedł sekretarz KW, Zenon Jundziłł, który wobec braku głośników był słyszany praktycznie tylko przez osoby najbliżej stojące. W pewnym momencie - wedle relacji Henryka Jagielskiego - oświadczył manifestantom: Wybierzcie sobie delegatów, komitet i pójdziemy do środka rozmawiać. Więc ja mu odpowiedziałem, że nie pójdziemy rozmawiać, nie będziemy tu na razie nikogo wybierać, bo jak pójdziemy do was, to nas zamkniecie. Zresztą mamy doświadczenia z 68 roku,

13 13 jak żeście ze studentami zrobili, i z 56 roku. - To co mam w tej sytuacji robić? - zapytał Jundziłł. Więc ja mówię: - Zradiofonizować tutaj. Będziemy rozmawiać. Jundziłł telefonicznie ściągnął samochód z głośnikiem z Miejskiej Rady Narodowej. Przemawiając z samochodu, powiedział: Słuchajcie, ja wam tu nic nie mogę obiecać, bo nie jestem kompetentny w tej sprawie [...] rozejdźcie się do domu. Apel ten został źle przyjęty, tym bardziej że Jundziłł niefortunnie zwrócił się do zgromadzonych per towarzysze, co skwitowano gwizdami i nieprzyjaznymi okrzykami, po czym wyproszono z samochodu. Nysę z megafonem przejęli Tłumy na ulicach Gdańska. Rejon kościoła św. Elżbiety, na demonstranci. W tłumie tyłach KW PZPR. IPN Gdańsk tymczasem rozeszła się pogłoska o aresztowaniu robotniczej delegacji, która jakoby weszła do budynku. Poszczególni manifestanci zaczęli przemawiać przez mikrofon, żądając zwolnienia rzekomo aresztowanych stoczniowców. Mówiono między innymi - wspominał w 1981 r. Jagielski - że Cegielski stoi, Ursus stoi, Nowa Huta stoi, tak że nie jesteśmy sami. Jest to bardzo ważna informacja. Wynika z niej bowiem, że już u zarania protestu posługiwano się kłamstwem, choć nie wiemy, kto i w jakim celu przekazywał te nieprawdziwe wiadomości o strajkach w głębi kraju. Podejrzenia o celowym działaniu wzmacnia relacja ochroniarza Stanisława Kociołka, którego przydzielono mu w grudniu 1970 r.: 14 grudnia włączyliśmy się w tłum i z grupą kolegów opanowaliśmy nysę i ja przez głośnik wznosiłem różne hasła. Wszystko więc wskazuje, że ów funkcjonariusz wchodził w skład wspomnianej już grupy interwencyjnej. Jeżeli zaś tak było rzeczywiście, znaczy to, że jednym z jej zadań było radykalizowanie manifestacji i eskalacja konfliktu. Zebrani pod gmachem KW zwołali kolejny wiec w tym samym miejscu o godz. 16 oraz zapowiedzieli na następny dzień (wtorek, 15 grudnia) strajk powszechny. Tłum w dalszym ciągu zachowywał się spokojnie i powściągliwie. Po pewnym czasie manifestanci uformowali pochód, który skierował się w stronę stoczni. Na jego czele

14 14 jechała nysa z aparaturą nagłaśniającą, ale kierowca samochodu wkrótce zabrał kluczyki i tłumacząc, że boi się uwięzienia, oddalił się. W tej sytuacji demonstranci zaczęli popychać samochód. Przez megafon wzywano wszystkich do strajku, a zarazem apelowano o zachowanie porządku i spokoju. W czasie przemarszu do stoczni liczebność pochodu systematycznie zwiększała się. VI plenum KC PZPR W Warszawie trwało tymczasem VI plenarne posiedzenie KC PZPR. Porządek dnia przewidywał, że będzie ono poświęcone kwestiom gospodarczym oraz omówieniu, podpisanego 7 grudnia 1970 r., układu między PRL a Republiką Federalną Niemiec o podstawach normalizacji wzajemnych stosunków. Nie przewidywano żadnej dyskusji na temat podwyżki cen i jej ewentualnych społecznych skutków. Jak to niejednokrotnie przedtem i potem bywało, członkowie KC zostali w praktyce postawieni wobec faktów dokonanych. Plenum - jak to później obrazowo określił uczestniczący w nim Józef Tejchma, ówczesny sekretarz KC - odbywało się w surrealistycznej atmosferze. Nikt nie wspomniał nawet o wprowadzonej podwyżce cen. Zebrani postępowali jakby według zasady: o czym się nie mówi, to nie istnieje. Tymczasem ze Stoczni Gdańskiej wyszli już na ulicę robotnicy. [...] Dopiero przy obiedzie dostaliśmy oficjalnie pierwsze meldunki. Tymczasem już krótko po rozpoczęciu obrad kierownik kancelarii Sekretariatu KC, Stanisław Trepczyński o wydarzeniach rozgrywających się w Gdańsku poinformował Gomułkę i osoby siedzące w prezydium. Chociaż do końca obrad nie przekazano zebranym oficjalnej informacji o wydarzeniach w Gdańsku, już krótko po godz praktycznie wszyscy uczestnicy plenum wiedzieli z różnych nieformalnych źródeł, że coś się dzieje. Jan Ptasiński, ambasador PRL w Moskwie, dowiedział się o strajku w Stoczni Gdańskiej tuż po rozpoczęciu plenum KC. Ptasiński, który do końca 1967 r. był w Gdańsku I sekretarzem KW, nie krył swego zdumienia, że Karkoszka nie wyjechał natychmiast do Gdańska, ale siedzi sobie spokojnie na sali obrad. Około południa Kociołek, który uprzednio kontaktował się telefonicznie z dyrektorem Zaczkiem, poinformował Gomułkę i Cyrankiewicza, że w towarzystwie Karkoszki, ministra Franciszka Kaima, nadzorującego przemysł stoczniowy, Włodzimierza Stażewskiego, jednego z sekretarzy KW w Gdańsku, i Jerzego Pieńkowskiego, I sekretarza Komitetu Zakładowego PZPR w Stoczni im. Lenina, chciałby polecieć do Gdańska. Po południu do Gdańska wysłany dodatkowo został wiceminister spraw wewnętrznych, gen. Henryk Słabczyk. O godz Kliszko telefonicznie zakomunikował sztabowi MSW polityczną decyzję użycia sił milicyjnych przeciwko demonstrantom w Gdańsku. Polecenie to niezwłocznie zostało przekazane, znajdującemu się już w Trójmieście, gen. Słabczykowi. Tymczasem w Gdańsku po południu na naradzie, w której uczestniczyli m.in. Kociołek i Karkoszka, Kociołek pod wpływem katastrofalnych wizji rozwoju wydarzeń, jakie przedstawiali lokalni działacze, wystąpił z inicjatywą wykorzystania pododdziałów, stacjonującego na tym terenie 13 pułku Wojsk Obrony Wewnętrznej, do ochrony (wewnątrz

15 15 budynku) siedziby władz partyjnych i miejskich oraz strategicznych obiektów na terenie Trójmiasta. W czasie tej samej narady postanowiono też przygotować do akcji jednostki 7 Dywizji Desantowej, stacjonujące w Gdańsku. Wszystkie te decyzje zostały podjęte, zanim jeszcze wydarzenia na ulicach Gdańska przybrały gwałtowny obrót. Pierwsze starcia Gdy odbywały się narady, pochód przemieszczał się ulicami Gdańska. Tłum podzielił się na kilka grup, z których jedna wróciła do Stoczni im. Lenina, inna zaś skierowała się w stronę Wrzeszcza, aby zaagitować studentów Politechniki Gdańskiej oraz nakłonić dyrekcję Polskiego Radia do nadania komunikatu o sytuacji w mieście. Po godz , licząca ponad 500 osób grupa demonstrantów, po uprzednim sforsowaniu zamkniętej bramy, wkroczyła na dziedziniec politechniki. Z głośników w nysie nawoływano studentów, aby przyłączyli się do manifestacji. Wezwania te pozostały w zasadzie bez odpowiedzi. Po około 40 minutach robotnicy opuścili teren Politechniki Gdańskiej, zapowiadając swoje ponowne przybycie o godz W tym czasie inna grupa demonstrantów udała się pod gmach rozgłośni Polskiego Radia. Widząc nadchodzący pochód, liczący już wtedy około 2 tysięcy osób, obsługa techniczna Polskiego Radia - wypełniając polecenie SB - zdemontowała urządzenia nadawcze. Krótko po godz demonstranci zażądali od dyżurnego technika uruchomienia nadajnika, aby można było przekazać komunikat o sytuacji w Gdańsku i nadać apel do pracowników w innych częściach kraju. Po kilkunastu minutach, nic nie osiągnąwszy, manifestanci opuścili gmach radia, kierując się w stronę centrum miasta. Bezpośrednio po ich wyjściu z rozgłośni budynki radia, telewizji oraz stacji przekaźnikowej w Chwaszczynie zostały zabezpieczone przez oddziały milicji. O godz kilkutysięczny pochód, wracający z Wrzeszcza na wiec pod KW, został w rejonie węzła komunikacyjnego Błędnik zaatakowany przez stosunkowo niezbyt liczne siły milicyjne. Po raz pierwszy doszło wtedy do ulicznych starć, wszczętych przez milicjantów, którzy wystrzelili w spokojnie maszerujący tłum petardy i granaty z gazem łzawiącym. Demonstranci odpowiedzieli kamieniami. O tej porze w grudniu jest dosyć ciemno, co z pewnością utrudniało obserwację rozgrywających się wydarzeń. Relacje uczestników pochodu nie pozostawiają jednak najmniejszych wątpliwości. Oto jak moment ataku milicji opisał Henryk Jagielski: Przeszliśmy na most i schodząc na Błędnik zauważyłem około 15 samochodów, stojących na wysokości Orbisu i dworca i blokujących drogę. [...] Oddali właśnie pierwsze strzały [...] granatami łzawiącymi. Samochód z aparaturą nagłaśniającą został przez demonstrantów przepchany w rejon budynku KW. Część manifestantów przeszła tam drugą stroną przez perony dworcowe, a jeszcze innym nie udało się przedrzeć, bo oni w dalszym ciągu strzelali. Te puszki było widać w powietrzu, ludzie uniki głową robili. Podeszliśmy pod Dom Prasy. Tam ludzie skandowali, że prasa kłamie, że prasa ma prawdę pisać, że prasa ma być z nami. O godz znaczna grupa demonstrantów zaczęła systematycznie wybijać kamieniami szyby w Domu Prasy, w gmachu Teatru Wybrzeże i w Banku Inwestycyjnym. Milicjanci wyposażeni byli w tarcze, długie pałki, hełmy,

16 16 wyrzutniki granatów łzawiących. Ich siły okazały się jednak zbyt słabe, aby zatrzymać robotniczy pochód. W tym czasie do budynku KW w celu wzmocnienia jego ochrony wprowadzono dodatkowe siły wojska i ORMO. Systematycznie przybywało demonstrantów - o godz tłum szacowano na ponad 10 tysięcy osób. Dążące do powstrzymania naporu tłumu, siły porządkowe użyły armatek wodnych, petard i granatów łzawiących w celu rozproszenia manifestacji. Walka przybierała coraz bardziej brutalny charakter. Systematycznie następowała obustronna eskalacja agresji. Milicja za punkt honoru postawiła sobie odebranie manifestantom nysy, którą cały czas otaczał tłum. Jeden z manifestantów wspominał: Rzucili się na nas z pałami, z tym, że ich głównym celem było zdobycie radiowozu. Nie udało im się. [...] W pewnym momencie znowu nas zaatakowali. Szli takim klinem - może ze 300 milicjantów - chcieli przede wszystkim zdobyć radiowóz. Jednemu milicjantowi się udało - złapał kabel od stacyjki i wyciągnął go. Ale myśmy szybko ponownie uruchomili i radiowóz działał nadal. Milicjanci jednak nie dawali za wygraną i wkrótce podjęli kolejną próbę odbicia nyski. Jeden z uczestników demonstracji, znajdujący się w samochodzie z aparaturą nagłaśniającą, Edmund Kwasigroch, wspominał w czerwcu 1981 r.: Zaczęło się, jak skręciliśmy przed Dom Prasy. Przed nami był dość duży tłum, ale w ciągu sekundy nie było nikogo, a przed nami ukazała się milicyjna nysa. [...] Zrobili nam specjalnie czołowe zderzenie, ale szyba wyleciała u nich, a nie u nas. Cofnęli się więc i jeszcze raz w nas stuknęli. Teraz u nas szyba wyleciała, a gazy łzawiące poszły w ruch. I tu Bogu można dziękować, że drzwi nie były wiązane, bo była taka propozycja, ale upadła. Demonstranci i tym razem obronili samochód i odholowali go w pobliże KW, chociaż wielu z nich sądziło, że załoga nyski z aparaturą nagłaśniającą została zatrzymana przez milicję. Do akcji stopniowo wprowadzono dodatkowe pododdziały milicji, ZOMO i ROMO, które w pierwszej chwili rozpędziły tłum zgromadzony pod gmachem KW, ale już po kwadransie - w wyniku kontruderzenia ze strony demonstrantów - milicjanci zostali wyparci z sąsiedztwa KW. To właśnie do tej fazy walk ulicznych odnoszą się dwie relacje Henryka Pieturka i Edmunda Kwasigrocha. Pierwszy z nich zapamiętał milicyjną nysę, która rozpędzona wjechała w tłum, przewróciła parę osób i wycofała się. Wtedy ludzie podskoczyli - tam jest koło dworca postój taksówek, stało parę, kazano kierowcom otwierać baki, zaczęto ściągać z nich benzynę, tak samo z samochodów ciężarowych - jakieś butelki, pojemniki... I tłum zaczął rzucać kamieniami w stronę Komitetu Wojewódzkiego, skąd właśnie były te zmasowane ataki milicji w stronę tłumu na dworcu. Było to falowe. Raz tłum podchodził pod Komitet Wojewódzki i szła kanonada kamieni i butelek w stronę okien, następnie był atak milicji i tłum cofał się pod dworzec. To trwało godzinę, może półtorej godziny. Kwasigroch wspominał z kolei, że od strony ulicy Huciska milicjanci zaatakowali tłum przy pomocy gazów łzawiących i pałek. W pierwszej chwili zaczęliśmy zwiewać w stronę dworca, ale po rozeznaniu sił, sami ruszyliśmy do ataku, szczególnie ci, co zdążyli już oberwać. A dużo ludzi pałkami dostało, szczególnie na dworcu i przed dworcem. Później role się zmieniły, milicjanci się wycofali (zostali wyparci) aż za dom partii. Podpalono pierwszy samochód, a mundur milicyjny zawisł na drutach tramwajowych. Kwasigroch zapamiętał jeszcze, jak od strony Błędnika nadjechała milicyjna

17 17 nysa. Była nas stosunkowo nieduża grupa ludzi, ale liczniejsza od mundurowych. Milicjanci wyskoczyli z wozu i zaczęli biec w naszą stronę (kierowca tej nysy również). Efekt tego był taki, że jak my ich popędziliśmy, to nie zdążyli do wozu, tylko przez płot skoczyli i po torach uciekali. Opuszczony samochód przewrócono i podpalono. Sytuacja coraz bardziej wymykała się spod czyjejkolwiek kontroli. Siły porządkowe nie mogły sobie poradzić z demonstrantami, których wciąż przybywało. Po godz. 18 grupy młodych ludzi co najmniej dwukrotnie usiłowały podpalić gmach KW. Zdołali w końcu spalić znajdujące się w piwnicy urządzenia drukarni. Tłum został jednak przez milicjantów zepchnięty na skwer przed Dworcem Głównym oraz na Węzeł Piastowski i znajdującym się w gmachu KW żołnierzom i ORMO-wcom udało się ugasić ogień. Gwałtownym walkom ulicznym towarzyszyły stosunkowo liczne wypadki podkładania ognia i grabieży. Kilkakrotnie podpalano różne pojazdy oraz dwa kioski Ruchu naprzeciwko Dworca Głównego. W czasie wieczornych walk wybijano też szyby w sklepach, czemu towarzyszyły pospolite grabieże i rabunki. Wszelako wypada odnotować, że opinie co do tego, kto był autorem tej niszczycielskiej działalności, są podzielone. Można przypuszczać, że nie wszystkie były dziełem demonstrantów. W relacji pracownika Stoczni im. Lenina, Włodzimierza Ostrowskiego, czytamy: W tym momencie stałem w miejscu, gdzie rosło drzewo i był kiosk Ruchu. Po przeciwnej stronie był kiosk z napojami [...], widzę podbiegających do tego kiosku milicjantów z petardami, z jakimiś urządzeniami zapalającymi. Widziałem, jak zapalili kiosk i rozwalali, demolowali. Józef Tabin, który w 1970 r. pracował na wydziale elektrycznym Stoczni im. Lenina, mówił, że choć zauważył sporo milicyjnych Robotnicy w kaskach zatrzymują złodzieja, rabującego sklep przy ul. Garncarskiej. IPN Gdańsk

18 18 czapek i pałek leżących na ziemi, to jednak żadnego samosądu nad milicjantem osobiście nie widział. Byłem natomiast - mówił po latach - świadkiem okradania sklepów. Przechodziliśmy akurat ulicą Rajską, gdzie są sklepy futrzarskie i delikatesy. Widziałem ludzi uciekających z futrami. To mogli być złodzieje, ale podejrzewam też i prowokację. Do sklepu z telewizorami weszło np. czterech cywilów z łomami. Wyrzucali telewizory na ulicę. Milicja to widziała. Trudno jednak zaprzeczyć, że wśród manifestantów znalazło się wtedy niemało pospolitych złodziei. Tomasz Wołek, wówczas student trzeciego roku historii Uniwersytetu Gdańskiego, przyznał po latach, że tym, co 14 grudnia zrobiło na nim bodaj największe wrażenie, było właśnie obraz okradanych sklepów. Zapamiętał, że idąca od Dworca Głównego, ulica Garncarska była biała od cukru, skradzionego z pobliskich sklepów. Wołek widział też wynoszenie futer i telewizorów ze sklepów. Zrabowane przedmioty utykano w bramach domów przy ul. Rajskiej. Zauważył także pływające w kanale koło Motławy książki zrabowane z księgarni obok kościoła św. Jakuba. Najbardziej przykre i przygnębiające wrażenie wywarł na nim widok pijanych stoczniowców w kaskach i roboczych ubraniach, zataczających się po ulicy, często jeszcze ze skradzionymi butelkami w rękach. A wszystko to działo się zaledwie kilkaset metrów od szturmowanego przez demonstrantów gmachu KW. Niełatwo jest, pisząc o tych sprawach, zachować chłodny obiektywizm, tym bardziej że w środkach masowego przekazu w następnych dniach akcentowano niemal wyłącznie niszczycielski charakter starć. Oceniając te zajścia, należy pamiętać o tendencyjnych i niekiedy świadomie fałszowanych przekazach w mediach. Ulice Gdańska za przejściem przez most nad torami kolejowymi przy Hucisku po starciach. IPN Gdańsk

19 19 Ponieważ siły porządkowe nie mogły poradzić sobie z demonstrantami, sztab MSW o godz polecił komendantowi Szkoły Oficerskiej MO w Szczytnie przygotowanie się do wyjazdu z funkcjonariuszami do Gdańska, a Szkole MO w Słupsku wysłanie pozostałej ilości funkcjonariuszy. Jednocześnie do siedziby KW PZPR w celu wzmocnienia obrony wprowadzono kolejnych 160 żołnierzy. W późniejszych godzinach wieczornych skierowano do Gdańska dodatkowe siły ze Szkoły Ruchu Drogowego MO w Iwicznej, a komendantowi Szkoły Podoficerskiej MO w Pile polecono przygotowanie stanu szkoły do przerzutu. W sumie 14 grudnia w rozpraszaniu ulicznych manifestacji wzięło udział około 1200 milicjantów łącznie z grupą interwencyjną, z czego 99 miało odnieść obrażenia, w tym pięciu ciężkie. W odwodzie pozostawało 550 członków ORMO i 400 żołnierzy, a 600 żołnierzy Wojsk Obrony Wewnętrznej uczestniczyło w zabezpieczaniu obiektów specjalnych. W Gdańsku niemal do północy w różnych częściach miasta dochodziło do starć między milicją i demonstrantami. W ich trakcie kilkakrotnie próbowano wznosić barykady. Na skrzyżowaniu ulic Heweliusza i Rajskiej demonstranci przy pomocy choinek rozpalili wielki stos, na którym palono m.in. partyjne wydawnictwa propagandowe. Gdy od strony stoczni nadjechał wóz straży pożarnej, młodzi demonstranci opanowali go i wepchnęli w ogień. Jeszcze o godz w rejonie Dworca Głównego - wedle oceny MSW - około 7 tysięcy głównie młodych ludzi demolowało dworzec i obrzucało kamieniami 3 samochody wojskowe. Wieczorne decyzje Tymczasem w Warszawie po zakończeniu obrad KC minister Świtała wezwał na naradę członków kierownictwa MSW. Około godziny wszedłem do gabinetu ministra - relacjonował Franciszek Szlachcic, podsekretarz stanu - byli już u niego inni wiceministrowie. Świtała poinformował, że do Gdańska wysłał wiceministra, gen. Henryka Słabczyka, do kierowania siłami MSW. [ ] Sugerowaliśmy ministrowi, aby osobiście i bezpośrednio informował I sekretarza KC i premiera o sytuacji w kraju. O zadzwonił gen. Słabczyk. Mówił o demonstracjach i starciach. Zapytałem go, czy to, co dzieje się w Gdańsku, jest podobne do wydarzeń marcowych 1968 roku w Warszawie. Odpowiedział: To są robotnicy i będzie gorzej. Bardzo trudno jest ustalić kolejność zdarzeń tego dnia z powodu często sprzecznych relacji uczestników, kłamliwych i nierzadko zafałszowanych dokumentów partyjnej, milicyjnej i wojskowej proweniencji. Niejednokrotnie badacze mają problemy z udzieleniem odpowiedzi na podstawowe pytania: kto, kiedy, komu i jakie wydawał dyspozycje lub rozkazy? Niewiele na przykład wiadomo o okolicznościach wysłania do Gdańska w poniedziałek wieczorem grupy działaczy partyjnych. Wiemy jedynie, że o godz samolotem przybyli do Gdańska dwaj następni członkowie Biura Politycznego: poseł na Sejm PRL z tego terenu, Zenon Kliszko, oraz przewodniczący Centralnej Rady Związków Zawodowych Ignacy, Loga-Sowiński, a także wiceminister obrony narodowej i zarazem Główny Inspektor Obrony Terytorialnej, gen. Grzegorz Korczyński. Ważniejsze wydaje się to, że wszyscy trzej - niezależnie od piastowanych w danej chwili funkcji

20 20 Grzegorz Korczyński. PAP/CAF Stanisław Czarnogórski - od szeregu lat należeli do kręgu najbliższych współpracowników Gomułki. W lutym 1971 r. Kliszko wyraźnie stwierdził: Gomułka nie delegował nas na Wybrzeże, była to moja inicjatywa. Z Wybrzeżem jestem związany od 26 lat. Powiedział też, że decyzja o wyjeździe do Gdańska zapadła po zakończeniu obrad VI plenum w rozmowie z Logą-Sowińskim i Moczarem. Zaproponowałem wówczas tow. Moczarowi - mówił Kliszko - abyśmy we dwójkę pojechali do Gdańska i przekonali się naocznie, jak tam wygląda sytuacja. Zarówno jednak Loga, jak i Moczar uważali, że nie należy się spieszyć i można poczekać na kolejne informacje. Ostatecznie Moczar, który w kierownictwie partii nadzorował pracę wojska i aparatu bezpieczeństwa, pozostał w Warszawie. Najwyższy czas na podsumowanie pierwszego dnia, 14 grudnia, grudniowego dramatu. W Gdańsku doszło do strajku w Stoczni im. Lenina, ulicznej manifestacji, a po południu do starć z siłami porządkowymi, które tego dnia nie używały chyba jeszcze broni palnej, a w każdym razie z pewnością nie posługiwały się ostrą amunicją. Niełatwo jest precyzyjnie podać liczbę osób, które odniosły obrażenia, ale przynajmniej kilkadziesiąt osób zostało zranionych. Na pewno nie wszyscy ranni demonstranci (z obawy przed aresztowaniem) zdecydowali się na korzystanie z pomocy służby zdrowia, a tylko tacy mogli trafić do rejestrów rannych. Z pewnością możemy jednak stwierdzić, że co najmniej kilkadziesiąt osób zostało rannych, a uwzględniając pobitych pałkami - można mówić nawet o setkach. Łącznie zatrzymano tego dnia 329 osób. Wszystkich przewieziono do gmachu Komendy Miejskiej MO przy ulicy Świerczewskiego, gdzie regułą było przepędzanie ich przez szpalery bijących pałkami milicjantów. Następnie pobitych przewożono do więzień: w Pruszczu Gdańskim, gdańskiego przy ulicy Kurkowej lub do Wejherowa. Dla pełnego bilansu pierwszego dnia zajść ulicznych trzeba dodać, że - według milicyjnych danych - spalono 2 kioski Ruchu, 7 samochodów (w tym 3 MO), zniszczono lub uszkodzono 2 samochody ciężarowe, autokar i wóz straży pożarnej oraz 3 prywatne samochody osobowe. Zdemolowano 16 sklepów, przy czym w 10 z nich dokonano grabieży różnych towarów.

21 Tego samego dnia do Gdańska przybyło trzech członków Biura Politycznego (Kociołek, Kliszko i Loga-Sowiński) oraz wiceministrowie: spraw wewnętrznych, gen. Słabczyk, i obrony narodowej gen. Korczyński, wicepremier i minister Franciszek Kaim, nadzorujący przemysł okrętowy, oraz I sekretarz KW w Gdańsku, Karkoszka. Obecność tylu działaczy partyjnych i państwowych nie sprzyjała koordynacji działań, a nawet prowadziła do sprzecznych decyzji. Nie ustalono wzajemnej podległości ani nie określono precyzyjnie zakresu działania poszczególnych osób i w konsekwencji ukształtowało się na Wybrzeżu kilka luźno ze sobą powiązanych ośrodków kierowniczych. Nieformalnym szefem był Kliszko, pozostający w stałej łączności z Gomułką. Nie istniała jednak jasność co do pełnomocnictw poszczególnych osób, nie było jednoznacznego kierownictwa państwowego odpowiedzialnego w sposób prawno-konstytucyjny. Na koniec nasuwa się pytanie, czy o dramatycznych wydarzeniach w Gdańsku zostało poinformowane przywództwo ZSRR? Nie ulega wątpliwości, że dla strony radzieckiej rozwój sytuacji w Polsce nie był obojętny i w miarę napływu kolejnych informacji rosło zaniepokojenie gospodarzy Kremla. Jest też zrozumiałe, że w niesuwerennej Polsce żadne istotne decyzje polityczne nie mogły być podejmowane bez wiedzy i akceptacji, a czasem zachęty czy inspiracji ze strony radzieckiej. Jednak przy braku swobodnego dostępu do radzieckich materiałów archiwalnych nie można tych kwestii wyjaśnić. Istnieją jednak świadectwa, pośrednio rzucające nieco światła na rolę, jaką w przezwyciężaniu kryzysu grudniowego w Polsce odegrała Moskwa. Ważnym źródłem są w tej sprawie wspomnienia długoletniego kierownika sektora polskiego w KC Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego, Piotra Kostikowa, który wspominał, że pierwsza ważna informacja z radzieckiej ambasady dotarła do Moskwy 14 grudnia wczesnym popołudniem. Na podstawie wiadomości, przekazanych z Gdańska, ambasador Awierkij Aristow donosił o ulicznych demonstracjach i zgromadzeniu tysięcy ludzi przed budynkiem Komitetu Wojewódzkiego partii. Natychmiast z Moskwy uruchomione zostały wszystkie kanały informacyjne. [...] na początku wydarzeń najwięcej wiedziało bezpieczeństwo, a pod koniec - wojsko. Zdaniem Kostikowa, pierwsze wiadomości były chaotyczne i niepełne, gdyż Aristow nie mógł skontaktować się osobiście z nikim z polskiego kierownictwa, ponieważ wszyscy uczestniczyli w obradach plenum KC. W poniedziałek wieczorem - stwierdził później Kostikow - nie mieliśmy jednak wątpliwości, że polskie kierownictwo ma do czynienia z masowym wystąpieniem społecznym, które wybuchło w środowisku klasy robotniczej Gdańska. Wyglądało to groźnie. Interesowały nas dwa zasadnicze pytania: czy gdańska demonstracja może rozlać się na kraj oraz czy wystąpienia uliczne przybierają charakter polityczny, przede wszystkim antyradziecki. W czasach PRL było zwykle tak, że im bardziej dramatyczne były społeczne protesty, tym mniej dziś mamy pewności, jaki był ich rzeczywisty przebieg. Nie jest więc dziełem przypadku, że najlepiej znamy przebieg wydarzeń z 14 grudnia, gdy nie było jeszcze ofiar śmiertelnych ani postrzelonych z broni palnej, gdy nie podjęto decyzji użycia wojska, wyposażonego w ciężki sprzęt bojowy (czołgi, transportery opancerzone, bojowe wozy piechoty, śmigłowce itd.), ale też gdy - jak można domniemywać - nie rozpoczęła się jeszcze polityczna rozgrywka w kierownictwie partyjnym, która w ciągu zaledwie kilku dni doprowadziła do zmiany na stanowisku I sekretarza KC PZPR. 21

22 22 Drugie starcie Rankiem 15 grudnia wydarzenia w Gdańsku przybrały nieporównanie bardziej gwałtowny i tragiczny charakter niż w dniu poprzednim. Część stoczniowców postanowiła ponownie wyjść na ulice, m.in. po to, aby uwolnić kolegów aresztowanych poprzedniego dnia. Przed godz około 900 osób opuściło Zakłady Naprawcze Taboru Kolejowego. Wkrótce pochód - według różnych danych szacowany na 3 do 6 tysięcy osób - opuścił teren Stoczni im. Lenina. W tym samym czasie zaczęli też wychodzić na ulice pracownicy innych strajkujących zakładów. O godz czołówka pochodu dotarła pod gmach KW PZPR. Ponieważ drzwi były zamknięte i nikt nie podejmował z robotnikami rozmów, tłum skierował się przed gmach KW MO w celu uwolnienia przetrzymywanych tam uczestników demonstracji z poprzedniego dnia. Liczba manifestantów, kierujących się w stronę budynku komendy milicji, systematycznie rosła. W celu niedopuszczenia ich do śródmieścia wszystkie siły ZOMO zawczasu skierowano w rejon Węzła Piastowskiego. Gdy czołówka pochodu znajdowała się na wiadukcie nad torami kolejowymi, do demonstrantów podszedł pełniący obowiązki komendanta miejskiego MO płk Jan Stasiak i zaproponował, by kilka osób udało się z nim do pobliskiego gmachu KM MO przy ul. Świerczewskiego, by przekonać się, że nie ma tam żadnych aresztowanych stoczniowców. Po chwili wahania kilka osób (wśród nich 27-letni Lech Wałęsa) weszło do budynku. Tymczasem pod naporem demonstrantów szpaler milicji, stojący na Świerczewskiego, zaczął się z wolna załamywać. Część milicjantów schroniła się w komendzie, część w budynku Prezydium MRN, jeszcze inni po prostu cofnęli się w głąb ulicy. W efekcie około godz demonstranci, z których część uzbrojona była w rozmaite pręty oraz butelki z płynami łatwopalnymi, niektórzy w stoczniowych kaskach z prowizorycznie zrobionymi przez siebie tarczami, znaleźli się w bezpośrednim sąsiedztwie budynku MO. W tym momencie ktoś w komendzie podał Wałęsie tubę, by przemówił do tłumu. Staję w oknie. Wyrzucam kask i kartę zegarową. [...] wyrzucając je, chciałem, żeby ludzie rozpoznali, że ja też jestem ze stoczni. [...] Na moment udało mi się uciszyć ludzi. Powiadam, że milicja się zgadza wypuścić naszych i nie będzie z nami walczyć. Ponieważ nie znam zatrzymanych, proszę, żeby ktoś do mnie przyszedł i ich odebrał. Ludzie się ucieszyli, ale to trwało bardzo krótko. W chwili, gdy Wałęsa przemawiał, grupa milicjantów otoczyła zgromadzonych i zaatakowała ich granatami łzawiącymi i petardami. Z tłumu w odpowiedzi poleciały kamienie i inne ciężkie przedmioty. Obrzucono też budynek KM MO. Pod adresem nadal stojącego w oknie Wałęsy rozległy się okrzyki: zdrajca, świnia. [...] Ludzie sądzą, że ich oszukałem, że jestem szpiclem, szpiegiem, że ja mówię im o zgodzie na nasze żądanie, a tu milicjanci ich trują, okrążają. Zaczęła się walka. Wałęsa z poczuciem fiaska swojej misji chyłkiem opuścił komendę dokładnie w chwili, gdy rozległy się pierwsze strzały. 28 grudnia Głos Wybrzeża tak zrelacjonował te dramatyczne chwile: Następuje atak na gmach komendy. Szturmowane jest wejście i parterowe okna pomieszczeń Komendy Ruchu Drogowego. Inna grupa łomami próbuje rozbić obite blachą wrota bramy

23 wjazdowej na podwórze. Na parkingu przed budynkiem stoi 6 milicyjnych radiowozów i 3 samochody prywatne. Działa tu grupa trzech podpalaczy. Pracują systematycznie. Pierwszy stalowym kątownikiem rozbija zbiornik z benzyną, drugi trzyma w ręku płonącą żagiew, trzeci wymachuje pistoletem, stanowiąc obstawę. Padają okrzyki: Wypuścić aresztowanych. I znów trudno powiedzieć, kim byli owi podpalacze: zdesperowanymi demonstrantami, pospolitymi chuliganami czy też prowokatorami? Jedna z grup manifestantów wdarła się do budynku komendy, opanowując pomieszczenia na parterze, gdzie m.in. znajdował się magazyn broni. Milicjantom z drogówki w ostatniej chwili udało się wynieść stamtąd kilkadziesiąt pistoletów maszynowych z magazynkami. W relacji Głosu Wybrzeża czytamy, że w trakcie ataku na więzienie funkcjonariusze używali jako broni petard, kamieni, krzeseł. Były to chwile najwyższego napięcia. Jeżeli atakującym uda się osiągnąć mur więzienia, trzeba będzie użyć broni. Dowodzący obroną budynku jest wystawiony na jeszcze jedną próbę. Na ul. Świerczewskiego przyparci do ściany budynku MO funkcjonariusze milicji zasypywani są gradem kamieni, cegieł, śrub, mosiężnych kolanek, służących do łączenia rur itp. Z okien komendy widać, jak tłum przy pomocy desek masakruje otoczonego milicjanta. Organ gdańskiego KW nie poinformował jednak swoich czytelników, że ów funkcjonariusz ZOMO, którym był starszy sierżant Marian Zamroczyński, w chwilę wcześniej na oczach tegoż wzburzonego tłumu zastrzelił robotnika, który zastąpił mu drogę w celu uniemożliwienia ucieczki. Była to pierwsza ofiara śmiertelna w Gdańsku w czasie grudniowych zajść - stolarz z wydziału W-5 Stoczni im. Lenina, Józef Widerlik. Około godz do Szpitala Wojewódzkiego przywieziono też pierwszych rannych. W dokumentach MSW czytamy, że około godz podczas starć przed budynkiem KM MO w stronę funkcjonariuszy MO padły z tłumu strzały z broni palnej. Były to w ogóle pierwsze strzały, jakie padły w czasie zajść na Wybrzeżu. W wyniku zostało rannych 3 milicjantów. Ponadto stwierdzono ślady strzałów na elewacji budynku KM MO oraz 6 wyraźnych odbić pocisków wewnątrz budynku. Jest to niezwykle istotna informacja, która może okazać się pomocna przy wyjaśnieniu okoliczności, w jakich doszło na Wybrzeżu do masakry. Otóż wiadomość o tym, że pierwsze strzały padły ze strony demonstrantów, pojawia się we wszystkich znanych mi sprawozdaniach i raportach, sporządzonych przez kolejne komisje partyjne, które miały wyjaśnić okoliczności, w jakich w grudniu 1970 r. doszło do tragedii. To samo powtarza się w niektórych publikacjach historyków partyjnych. Informacja, mówiąca o tym, że z tłumu padły pierwsze strzały w tych wydarzeniach miała 15 grudnia rano skłonić Gomułkę do podjęcia decyzji w sprawie użycia broni przez siły porządkowe i wojsko. Wszystko wskazuje na to, że właśnie ta wiadomość stała się przyczyną niewątpliwej eskalacji konfliktu i miała decydujący wpływ na użycie broni przeciwko demonstrantom. Czy była to jednak informacja prawdziwa? Oczywiście trudno na to pytanie odpowiedzieć jednoznacznie. Początkowo przypuszczałem, że jest ona nieprawdziwa, że chodziło jedynie o odwrócenie uwagi od faktu użycia broni palnej przez milicjantów, a także przekonanie adresatów tych opracowań: najpierw kierownictwo partyjne, a z czasem także szerokie kręgi społeczeństwa, że użycie broni palnej przez wojsko i milicję spowodowane było wcześniejszym strzelaniem z tłumu do milicjantów. Ale na sprawę tę można także spojrzeć inaczej. Należy wyraźnie stwierdzić, że fakt, iż strzały padły z tłumu, wcale nie 23

24 24 musi oznaczać, że strzelali manifestanci. Równie dobrze - a osobiście uważam to nawet za bardziej prawdopodobne - mogli to być wmieszani w tłum prowokatorzy. W PRL dostęp do broni palnej dla zwykłych obywateli nie był łatwy. Ludzie z marginesu społecznego, jeśli zdołali ją zdobyć, to używali jej na ogół w celu popełnienia konkretnego przestępstwa. Jest mało prawdopodobne, żeby kryminaliści zabierali ze sobą na demonstrację pistolety czy rewolwery, robiąc tam z nich użytek i ryzykując ich zgubienie lub konfiskatę przez milicję, nie mówiąc o sankcjach karnych za nielegalne posiadanie broni. Jednocześnie wypada przypomnieć, że praktycznie żadnych problemów z dostępem do broni palnej nie mieli wojskowi oraz funkcjonariusze MSW. Nie można więc wykluczyć, że strzały istotnie najpierw padły z tłumu, ale strzelającymi byli wmieszani w szeregi robotników funkcjonariusze SB z nieumundurowanej grupy interwencyjnej. Dziś jednak ciągle nie można autorytatywnie stwierdzić, czy rzeczywiście jakieś siły polityczne w grudniu 1970 r. chciały robotniczymi rękami doprowadzić do wymiany kierowniczej elity i w tym celu przygotowały starannie polityczną, czy może raczej policyjną, prowokację. Wszelako wypada też odnotować, że Antoni Dudek i Tomasz Marszałkowski sugerowali, że demonstranci przypuszczalnie posłużyli się bronią zdobytą kilka minut wcześniej. Wydarzenia rozwijały się tymczasem lawinowo. Jeszcze przed godz tłum został ostatecznie odrzucony spod budynku komendy, ale rósł z minuty na minutę i wkrótce liczył około 20 tysięcy osób. Demonstranci opanowywali tramwaje, które następnie puste rozpędzano w stronę milicyjnych kordonów. W rejonie ulic Hucisko i Kalinowskiego wykorzystano także do walki z milicją zatrzymywane samochody ciężarowe, których kierowcom nakazywano opuszczać szoferki. Ich miejsce za kierownicą zajmowali najbardziej radykalni demonstranci, którzy na dużej prędkości kierowali ciężarówki w stronę milicjantów, wyskakując z nich w biegu. W jednym wypadku zakończyło się to tragicznie. W pobliżu zbiegu ulic Podwale Grodzkie z Wałami Jagiellońskimi wyskakujący z szoferki dwudziestoletni student Wyższej Szkoły Rolniczej w Szczecinie (w dokumentach pisano, że nie pracował i nie uczył się ), Bogdan Sypka, uderzył głową w jadący obok inny pojazd i zginął na miejscu. Tę samą formę ataku zastosowano też nieco później przed gmachem Komitetu Wojewódzkiego, gdzie m.in. demonstranci w charakterze tarana wykorzystali samochód, załadowany ciężkimi elementami budowlanymi. W drodze pod siedzibę KW część demonstrantów wdarła się do siedziby Wojewódzkiej Komisji Związków Zawodowych przy ul. Kalinowskiego. Budynek po splądrowaniu (przez okna wyrzucano meble i inne elementy wyposażenia) został podpalony. Na placu przed Ekspedycją Towarową Dworca Głównego paliło się pięć samochodów milicyjnych oraz pocztowe wózki akumulatorowe. O godz demonstranci podpalili budynek Komitetu Wojewódzkiego, który obrzucili butelkami z benzyną i z denaturatem, pastą do podłóg i rozpuszczalnikami z rozbitej drogerii przy ul. Elżbietańskiej. Podpalacze posłużyli się także płonącymi szmatami nasączonymi benzyną. Trzeba przy tym wyraźnie powiedzieć, że w akcji podpalania gmachu KW czynnie uczestniczyła tylko niewielka liczba demonstrantów. Zdecydowana większość biernie temu przyglądała się, co najwyżej od czasu do czasu zagrzewając okrzykami tych najbardziej aktywnych. Gdy ogień zaczął się rozprzestrzeniać, przy pomocy dywanów i chodników kilku pracowników KW zjechało z okna na pierwszym piętrze. Inni wyskakiwali z okna na materace wyrzucone z tyłu budynku.

25 25 Manifestanci, zgromadzeni wokół siedziby KW PZPR, podpalają gmach, nazywany w tych dniach Reichstagiem. IPN Gdańsk Ogień tymczasem ogarniał kolejne partie gmachu. Zdeterminowany tłum nie dopuszczał straży pożarnej, przy czym znów spalono jeden wóz strażacki. Na tę radykalizację nastrojów dodatkowo wpłynął fakt oddania z okna na czwartym piętrze budynku salwy ślepą amunicją.

26 26 Gwałtowne walki uliczne toczyły się niemal w całym śródmieściu Gdańska. Ponownie też niestety doszło do okradania sklepów. Jeszcze przed godz przed budynkiem KW pojawiły się podpite osoby, trzymające w rękach butelki wina z rozbitego sklepu spożywczego. Wiele nich przejawiało szczególną aktywność w działalności niszczycielskiej. Nie należy jednak ich roli przeceniać. Nie oni bowiem nadawali ton wydarzeniom. Zdesperowani i wzburzeni brutalnością sił porządkowych demonstranci podpalili przylegający do gmachu KW budynek Naczelnej Organizacji Technicznej. Według niektórych relacji pożar w siedzibie NOT został jednak wywołany przez ogień, rozprzestrzeniający się z płonącego Domu Partii, który w grudniowe dni został przez gdańszczan przezwany Reichstagiem. Decyzja: strzelać! Niewątpliwie kluczowa dla dalszego biegu wydarzeń decyzja została podjęta w trakcie rozpoczętej o godz narady u Gomułki. Obok gospodarza uczestniczyli w niej członkowie Biura Politycznego: przewodniczący Rady Państwa, marszałek Polski Marian Spychalski, premier Józef Cyrankiewicz, sekretarze KC: Bolesław Jaszczuk, Mieczysław Moczar i (odpowiedzialny za sprawy wewnątrzpartyjne) Ryszard Strzelecki, a także wezwani na posiedzenie : kierownik Wydziału Administracyjnego KC, Stanisław Kania, minister obrony narodowej, gen. Wojciech Jaruzelski, minister spraw wewnętrznych, Kazimierz Świtała, i komendant główny MO gen., Tadeusz Pietrzak. Miałem okazję rozmawiać z dwoma uczestnikami tej narady (Kanią i Jaruzelskim; trzeci - gen. Pietrzak - zdecydowanie odmówił rozmowy) i muszę powiedzieć, że nie udało mi się od nich dowiedzieć wiele więcej, niż można wyczytać z ich wspomnień. Rozmowy te potwierdziły informacje, zawarte w cytowanym już Sprawozdaniu z prac Komisji KC PZPR, zgodnie z którymi Gomułka, w oparciu o napływające z Gdańska coraz bardziej dramatyczne wieści, które świadczyły o gwałtownym i niebezpiecznym rozszerzaniu się niszczycielskiego nurtu wydarzeń, podjął decyzję w sprawie użycia broni przez siły porządkowe i wojsko. I sekretarz KC określił też okoliczności, w których broń palna mogła być użyta i sprecyzował sposób, w jakich wolno się nią było posługiwać. Nikt z obecnych na tej naradzie nie tylko nie sprzeciwił się tej decyzji, ale nie zgłosił nawet najmniejszych zastrzeżeń czy wątpliwości. A przecież w spotkaniu uczestniczył marszałek Spychalski oraz trzej generałowie: Jaruzelski, Moczar oraz Pietrzak i to oni właśnie przede wszystkim powinni byli rozumieć, jakie konsekwencje musiała ta decyzja pociągnąć za sobą. O godz premier telefonicznie przekazał decyzję Gomułki do Gdańska gen. Korczyńskiemu. Gomułka - jak sam przyznawał - proponował również, żeby zastosować wobec tłumu gazy łzawiące rozprowadzane przy pomocy helikopterów. Odrzucił natomiast przekazaną mu przez Cyrankiewicza propozycję, aby w celu rozpędzenia tłumu użyć samolotów ponaddźwiękowych, które miały nad tłumem przebijać barierę dźwięku. Wychodziłem bowiem z założenia - stwierdził - że pociągnie to za sobą masowe wysadzanie i rozbicie okien. Autorem tego pomysłu był m.in. szef Sztabu Generalnego WP, gen. Bolesław Chocha, który tłumaczył potem, że aby uniknąć ofiar użycia broni palnej 15 grudnia

27 27 rozpatrywano w MON możliwość użycia wojskowych odrzutowców. Rozumowano, że lepiej, by z okien wyleciały szyby, niż dopuścić do strzelania. Analizując motywy podjęcia decyzji o użyciu broni palnej wobec demonstrantów, nie wolno zapominać o autorytarnej osobowości Gomułki, który wierzył w naturalne skłonności Polaków do anarchii i uważał, że silny rząd powinien tak sprawować władzę nad narodem, aby ten swoim nieodpowiedzialnym postępowaniem nie doprowadził Polski do katastrofy. W grudniu 1970 r. Gomułka uznał, że strajk i demonstracje robotnicze w Gdańsku są właśnie przejawami polskiej anarchii. Może dlatego od początku kryzysu myślał raczej o spacyfikowaniu protestu siłą. Wysyłani przez niego do Gdańska lub wyjeżdżający tam za jego przyzwoleniem działacze partyjni i państwowi mieli za wszelką cenę doprowadzić do stłumienia wystąpień, a nie do politycznego rozwiązania kryzysu. Gomułka przez cały czas pozostawał pod presją uzupełniających się, ale skrajnie wyostrzonych, by nie rzec przejaskrawionych, informacji o rozwoju sytuacji na Wybrzeżu, które systematycznie napływały do niego bezpośrednio z Gdańska od Kliszki oraz od Moczara, odpowiedzialnego w kierownictwie PZPR za sprawy związane z wojskiem i bezpieczeństwem publicznym. Wydaje się, że te właśnie przekazy spowodowały, iż Gomułka był przeświadczony o kontrrewolucyjnym charakterze wystąpień w Trójmieście, czego konsekwencją stała się decyzja w sprawie użycia broni przez siły porządkowe i wojsko. O godz w gabinecie Gomułki miało miejsce kolejne posiedzenie kierownictwa partyjno-państwowego w podobnym do porannego składzie: nieobecny był Kania, dołączyli zaś sekretarze KC: Stefan Olszowski i Artur Starewicz oraz gen. Chocha. Gomułka zarzucił siłom porządkowym i władzom w Gdańsku mało energiczne, nieskuteczne działania i podjął decyzję o utworzeniu tam sztabu lokalnego pod kierownictwem gen. Korczyńskiego. W skład sztabu mieli wejść: Kociołek, Karkoszka, gen. Słabczyk i płk Kolczyński. Zdecydowano też wysłać do Gdańska gen. Chochę w celu okazania pomocy planistyczno-sztabowej. Uderza fakt, że Kliszko i Loga-Sowiński nie weszli w skład nowo utworzonego sztabu lokalnego, jak i to, że w sytuacji zaogniającego się konfliktu, gdy logiczna byłaby raczej koncentracja realnej władzy, tworzono w Gdańsku kilka ośrodków decyzyjnych. Trudno orzec, czy było to wynikiem nieudolności organizacyjnej i braku politycznej wyobraźni, czy świadomym działaniem, mającym w przyszłości utrudnić, a nawet uniemożliwić ustalenie odpowiedzialności politycznej i prawnej konkretnych osób. Gdynia: akt pierwszy Zupełnie inny obrót przybrały wydarzenia w Gdyni, gdzie poprzedniego dnia panował spokój i nie było żadnych ulicznych manifestacji. We wtorek rano w Stoczni im. Komuny Paryskiej około 90 procent załogi udało się do pracy, lecz zdecydowana większość robotników jej nie podjęła. Około godz przy suchym doku zgromadzili się pracownicy wydziałów kadłubowych. Wznoszono okrzyki: Chcemy chleba, Żądamy starych cen, Żądamy podwyżki zarobków, a później także: Chodźcie z nami oraz Suche bułki dla Gomułki. W czasie wiecu przed halą GO-8 przy wy-

28 28 dziale K-2 sformowano liczący około 800 osób pochód, do którego po drodze dołączali pracownicy (głównie młodzi) z różnych działów. Protestujący pomaszerowali w stronę zamkniętej bramy, która ustąpiła pod ich naporem. Na miasto wyszło jednak tylko około 1,5 tysiąca stoczniowców. Po drodze przyłączyło się do nich wiele osób, więc pochód, gdy wkroczył na ulicę Świętojańską, liczył już około 5 tysięcy ludzi. Mieszkańcy Gdyni nagradzali maszerujących oklaskami. Po krótkim zatrzymaniu się przed gmachem Prezydium Miejskiej Rady Narodowej manifestanci skierowali się ul. Władysława IV w stronę budynku Komitetu Miejskiego PZPR. W tym czasie pracownicy, którzy pozostali na terenie Stoczni im. Komuny Paryskiej, zgromadzili się przed budynkiem dyrekcji na wiecu z udziałem kierownictwa zakładu. Zebrało się tam około 2,5 tysiąca stoczniowców. Atmosfera była bardzo gorąca. Sformowano następny pochód, który około godz wyszedł za bramę stoczni i po kilkudziesięciu minutach połączył się z pierwszą grupą. Wspólnie udali się pod gmach Komitetu Miejskiego PZPR. Stoczniowcy chcieli, aby wyszedł i przemówił do nich I sekretarz KM, Hugon Malinowski, ale ten wraz ze swoimi zastępcami od rana przebywał w sztabie Marynarki Wojennej. Tymczasem tłum przed gmachem KM PZPR stopniowo powiększał się. Zaczęli też spontanicznie wyłaniać się pierwsi przywódcy strajkowi. 26-letni stoczniowiec Stanisław Słodkowski, który po południu miał formalnie stanąć na czele komitetu strajkowego, wspominał po latach, że gdy pod gmachem Prezydium MRN jakiś chłopak chciał rzucić kamieniem, zawołał do niego: Chcesz sprowokować [...]. Chcesz, żeby do nas strzelano?!. W wielu relacjach jest też mowa o tym, że wzburzony tłum uspokajał 21-letni pracownik Przedsiębiorstwa Połowów Dalekomorskich i Usług Rybackich Dalmor, Edmund Hulsz. Fakt, że nikt nie podjął z manifestantami rozmów, rozsierdził tłum. Pojawiły się pierwsze wezwania do bardziej radykalnych działań (m.in. grupa młodych robotników chciała siłą - przy użyciu świdrów i młotów - wedrzeć się do budynku KM), lecz wyperswadował im to właśnie Hulsz, który od tego momentu stał się faktycznym przywódcą strajku w Gdyni. Ostatecznie demonstranci weszli do gmachu KM, gdzie spotkali tylko uzbrojonych w automaty milicjantów. W budynku nie było nikogo z tzw. pracowników politycznych KM. W tłumie, daremnie czekającym przed budynkiem gdyńskiego KM na przybycie jakichś przedstawicieli władz, padło w końcu hasło marszu pod gmach Prezydium MRN. Pochód dotarł tam około godz Przez cały czas manifestacja przebiegała w spokoju, nie odnotowano żadnych wypadków niszczenia mienia prywatnego lub publicznego. Tłum domagał się jedynie rozmów z przedstawicielem władz miejskich. Ówczesny przewodniczący Prezydium MRN, Jan Mariański, z tubą w ręku wyszedł na balkon i próbował przemówić do zgromadzonych. Po latach Mariański stwierdził, że nikt go nie słuchał. Padały żądania w dalekim od kurtuazji tonie, abym zszedł na dół. Mariański stanął jednak twarzą w twarz z rozgorączkowanymi i wzburzonymi ludźmi i jako jeden z nielicznych polityków w tamte grudniowe dni wykazał się spokojem i politycznym rozsądkiem, co zresztą potem nie spotkało się z uznaniem zwierzchników. Mariański oświadczył zebranym, że jest gotów przyjąć delegację na rozmowy. Manifestanci zgodzili się - wspominał później - i od razu wskazali, kto ich będzie reprezentował, byli więc już jakoś zorganizowani [...]. Weszliśmy do gmachu, pokazaliśmy się na balkonie.

29 Zażądano wtedy, abym się przedstawił - zrobiłem to. Dopiero wtedy zaczęły się rozlegać okrzyki aprobaty, mogłem przemówić. Powiedziałem, że porozmawiam z delegacją, że będę się starał żądania demonstrantów przez przewodniczącego WRN, Tadeusza Bejma, przekazać wicepremierowi Kociołkowi, obiecałem także zabiegać o to, by odpowiedź Kociołka nadała telewizja. Rozpoczęły się bardzo trudne rozmowy z delegatami. Mariański przyznał, że związki zawodowe nie spełniły swojej roli i dodał, że ponieważ strajk jest faktem, to tym samym jest oficjalny. Uczestniczący w tych w rozmowach Słodkowski zapamiętał, że wszyscy (po obu stronach) byli wystraszeni. Jednak o podpaleniu KW w Gdańsku wiedział wtedy chyba tylko Mariański, który z troską zwrócił się do robotników: Nie niszczcie miasta [...]. To polskie miasto. Mariański z zawodu był architektem. Inny uczestnik tych rozmów, Edmund Hulsz, w 1977 r. wspominał, że delegaci zażądali, aby Mariański dał im na piśmie oświadczenie, że strajk jest strajkiem oficjalnym i że my przejmujemy rolę związków zawodowych. Naturalnie Jan Mariański nie bardzo chciał się na to zgodzić. Nerwowo wskazywał w kierunku Zatoki Gdańskiej i mówił: tam już płynie flota radziecka, a do granicy rosyjskiej nie jest daleko. A oni to już potrafią strzelać i wy się opanujcie, co wy robicie?! Niemniej sam przyznał, że nie można inaczej rozładować sytuacji, jak tylko przez uznanie naszych wniosków i naszych żądań. Uznał i podpisaliśmy dokument. [...] Uzgodniliśmy, że zorganizuję na terenie Dalmoru komitet strajkowy, który będzie obejmował całe miasto. I tak też było ustalone w naszym dokumencie. Wspomniany dokument potocznie nazywano protokołem uzgodnień bądź protokołem porozumiewawczym. Było to pierwsze w dziejach PRL tego typu porozumienie. Mająca niekwestionowane zasługi w utrwalaniu pamięci gdyńskiego Grudnia, Wiesława Kwiatkowska zwróciła uwagę, że postulaty robotnicze nie miały charakteru ultymatywnego i sformułowane były w sposób niezwykle powściągliwy. Na siedem postulatów cztery dotyczą rozpiętości zarobków między robotnikami a administracją zakładów, ściślej między robotnikami a inteligencją techniczną. Można tu postawić tezę, że robotniczy bunt grudniowy miał - przynajmniej w Gdyni - charakter klasowy. Trudno powiedzieć, na ile diagnoza ta jest trafna. Wszelako nie ulega wątpliwości, że wydarzenia w Gdyni od pierwszej chwili miały swoją specyfikę i odrębną dynamikę od równoległych w czasie zajść w Gdańsku. W ciągu kilkunastu godzin 15 grudnia protest społeczny w Gdyni uległ pewnej ewolucji i stał się bardziej dojrzały. Rankiem miał charakter spontaniczny i żywiołowy. W trakcie rozmów z przedstawicielami Prezydium MRN wyłoniła się robotnicza delegacja i pojawili się przywódcy strajkowi. Delegacja zgłosiła wówczas pod adresem władz postulaty, które zawarte zostały w protokole porozumiewawczym. Miały one jednoznacznie ekonomiczny i socjalny charakter. Można się też w nich bez trudu dopatrzeć tendencji skrajnie egalitarnych, a nawet populistycznych. W tłumie demonstrantów dało się słyszeć, że teraz w Polsce będzie wreszcie tak sprawiedliwie, jak w Chinach - każdemu po równo. O godz Mariański telefonicznie przekazał Bejmowi treść protokołu porozumiewawczego i poinformował go, że jest to klinicznie czysty przypadek manifestacji robotniczej. Wcześniej w towarzystwie swoich zastępców i delegatów strajkujących jeszcze raz pojawił się na balkonie. Hulsz przez pożyczoną od Mariańskiego tubę odczytał 29

30 30 treść podpisanego dokumentu. Towarzyszyła temu owacja tłumu. Następnie uformowano pochód, na czele którego kroczyli dwaj młodzi stoczniowcy z biało-czerwoną flagą. Ja szedłem gdzieś pięćdziesiąt metrów dalej z tyłu - opowiadał po latach Hulsz - w równym szeregu, w środku. Za mną rozpoczynał się olbrzymi, największy w dziejach Gdyni pochód. Co rusz informowałem społeczeństwo o naszych sukcesach. Ludzie żegnali się, rzucali nam kwiaty, cieszyli się, śmiali, wołali: nareszcie!. Zapraszano wszystkich chętnych na godz do Zakładowego Domu Kultury przy ul. Polskiej. W godzinach popołudniowych i wieczornych, w należącym do Zarządu Portu Gdynia ZDK, przebywali członkowie komitetu strajkowego. Początkowo wszyscy, czyli około 500 osób, próbowali obradować razem. Później na górze zebrali się delegaci, którzy w PMRN podpisali postulaty i po jednym przedstawicielu z każdego zakładu. Na dole w sali kinowej pozostało około 300 osób, tworzących swoistą ochronę komitetu strajkowego. Tam też ostatecznie ustalono nazwę Główny Komitet Strajkowy miasta Gdyni. Przewodniczącym - pod nieobecność Hulsza - został Stanisław Słodkowski. Jego zastępcą miał być Kazimierz Mizerski, pomysłodawca ulokowania komitetu strajkowego w ZDK. Redagowanie ulotek, przepisywanie na maszynie i ich kolportaż powierzono Weronice Szymańskiej, relegowanej w 1968 r. z uczelni, a wówczas pracującej w PMRN. Punktualnie o godz byłam w ZDK - wspominała po latach. - W salce na piętrze siedzieli mężczyźni. Powiedziałam, że chciałabym im pomóc, umiem pisać na maszynie, mogę też redagować pisma - przyjęto mnie przyjaźnie. Atmosfera była ciepła, wszyscy mówili sobie po imieniu. Słodkowski stosunkowo wcześnie zwolnił do domu obstawę komitetu, przebywającą dotychczas w sali kinowej. W sztabie Marynarki Wojennej Mariańskiemu polecono tymczasem odwiedzić jeszcze tego dnia wieczorem komitet strajkowy, ponieważ rozeszła się pogłoska, że Stocznia Remontowa zamierza wyjść na ulicę. Mariański skontaktował się telefonicznie z Hulszem (telefony wymienili w południe w czasie rozmów w Prezydium Rady Narodowej) i obaj samochodem pojechali do ZDK. Tam Słodkowski zaproponował Hulszowi kierowanie komitetem strajkowym, ale ani Hulsz, ani reszta obecnych nie zgodzili się na to. Gdy po godz. 20 Mariański wracał z ZDK do sztabu MW, nie wiedział jeszcze, że zebrani tam członkowie Rady Narodowej i Komitetu Miejskiego PZPR odrzucili możliwość dialogu z buntującymi się robotnikami. Członkowie komitetu strajkowego tymczasem zaczęli pisać odezwę do mieszkańców Gdyni. Krótko przed północą - mimo że drzwi były otwarte - do gmachu ZDK siłą wtargnęła grupa milicjantów. To się wydaje nieprawdopodobne - mówił potem jeden z delegatów, Tadeusz Nowak - ale oni naprawdę mieli pianę na ustach. Wyglądali jak szaleńcy. I zaczęło się! Wszystko fruwało w powietrzu. Walili na oślep. Spadłem z tych schodów. Na dole milicjanci ustawili się w szpaler przy drzwiach, trzeba było przejść ten szpaler i przedostać się przez drzwi. Nie było to takie proste, bo drzwi były zamknięte i trzeba było przełazić przez dziurę wybitą w drzwiach. Obrywało się więc z tyłu - w pośladki i z przodu - w wychylającą się z otworu głowę i ramiona. Inny członek Głównego Komitetu Strajkowego, Kazimierz Muskała, wspominał, że członków komitetu, skutych parami w kajdanki, bili pałkami milicjanci ubrani w czarne kombinezony - jak drogówka. Gdy jeden ze skutych przewrócił się, drugi nie mógł uciekać, ciągnął tamtego [...]. Nie myślałem, że coś takiego może się zdarzyć u nas.

31 31 Jedyną osobą nie bitą wtedy była Szymańska, o której obecności milicjanci byli zawczasu poinformowani, gdyż od razu pytali: gdzie jest dziewczyna?. Jako ostatniego wyprowadzono Hulsza. Został zepchnięty ze schodów i jak wszyscy pobity pałkami i skopany tak gwałtownie, że - jak opowiadał - leciałem z jednej strony korytarza na drugą. Prawie nieprzytomnego przeciągnięto mnie przez wyrwane drzwi. Członków komitetu brutalnie upychano do milicyjnych samochodów, które odwiozły ich do więzienia w Wejherowie. Po drodze, obawiając się, że schemat organizacyjny i spis imienny członków komitetu może wpaść w niepowołane ręce, Słodkowski zjadł dokumenty. Miał problemy z połknięciem, choć Szymańska - jedyna osoba nie skuta kajdankami - podała mu jabłko do zagryzienia. Słodkowski na zawsze zapamiętał smak papieru zagryzanego tym jabłkiem. W wejherowskim więzieniu aresztowanych już nie bito, tylko godzinami przesłuchiwano. Zatrzymanie członków komitetu strajkowego w Gdyni miało istotny wpływ na dalszy rozwój wydarzeń. W mieście proklamowano strajk na następny dzień i nastroje społeczne uległy radykalnemu pogorszeniu. Cała akcja nosiła znamiona policyjnej prowokacji. Nasuwa się więc nieodparcie pytanie, kto wydał rozkaz tak brutalnego aresztowania? Wydaje się wręcz niemożliwe, żeby tak ważną decyzję podjęto na szczeblu Wojewódzkiego Stanowiska Kierowania. Zapytany o to dziesięć lat później, Kociołek odpowiedział: Może dowiedziałem się po fakcie, ale na pewno nie uczestniczyłem przy podejmowaniu takiej decyzji. Tymczasem w jednym z dokumentów czytamy, że aresztowanie komitetu nastąpiło na mocy decyzji, wydanej w Sztabie Lokalnym. Za podjęciem tej decyzji opowiedzieli się wszyscy. Zamiary w tym przedmiocie przekazane zostały do Warszawy i zostały zaakceptowane przez tow. tow. Cyrankiewicza, Świtałę, Pietrzaka. Słabczyk stwierdził później: Aresztowanie Komitetu Strajkowego odbyło się za naszą zgodą. Uczestniczyli przy podjęciu tej decyzji tow. tow. Kliszko, Loga-Sowiński i Kociołek. Kiedy już tę decyzję podjęto, to tow. Kociołek prosił o podanie mu wszystkich nazwisk członków tego komitetu. W rozmowie ze mną Kociołek potwierdził, że prosił o listę nazwisk (ktoś zwrócił się do niego o interwencję w sprawie jakiejś osoby, czego zresztą nie uczynił), ale jednocześnie zaprzeczył, jakoby uczestniczył w powzięciu tej decyzji. Przypomniał, że kiedy naradzano się, on był w drodze do radiostacji w Chwaszczynie, skąd wieczorem wygłosił przemówienie, transmitowane przez lokalną telewizję, albo wracał do Gdyni. Walki uliczne w Gdańsku Tymczasem w Gdańsku niemal przez cały dzień trwały gwałtowne walki uliczne. Władze były świadome tego, że jednym z głównych celów ataku demonstrantów stanie się siedziba lokalnych władz partyjnych. We wtorek rano do akcji wprowadzono pododdziały miejscowego garnizonu, których zadaniem było umożliwienie wydostania się z płonącego budynku osobom tam pozostającym. Kierujący tą akcją ówczesny dowódca 35 pułku desantowego, ppłk Edward Wejner (późniejszy generał), tak po latach opisał tamten dzień: 15 grudnia około siódmej rano mój bezpośredni przełożony, dowódca dywizji obrony Wybrzeża płk Tadeusz Urbańczyk, w paru słowach streścił mi sytuację

32 32 Oddziały ZOMO w rejonie Podwala Grodzkiego, skąd bezskutecznie próbowały rozpędzić demonstrantów sprzed gmachu KW PZPR. IPN Gdańsk [...]. W gmachu KW znajduje się dziewiętnastu etatowych pracowników komitetu. Są tam również żołnierze jednostki Wojsk Obrony Wewnętrznej, którzy mieli ten gmach chronić, jest też kilkunastu stoczniowców. Drzwi wejściowe są zabarykadowane od zewnątrz, w oknach parteru kraty. Żołnierzom polecono wydać po 60 sztuk ślepej i po 15 sztuk bojowej amunicji. Kolumna samochodów star 66 wyruszyła z koszar we Wrzeszczu po godz Gdy żołnierze dotarli na miejsce, widok budynku KW w ogniu budził grozę. Płomienie wydobywały się już z drugiego piętra, palił się nawet dach. Około 500 metrów od gmachu KW żołnierze wysiedli z samochodów i sformowali kolumnę ósemkową. Jedną ręką trzymali broń, drugą pas najbliżej znajdującego się kolegi. Ponieważ przed gmachem wywiązała się szamotanina z manifestantami, z których część usiłowała wyrwać żołnierzom broń, zdołano wydobyć z płonącego domu tylko grupkę stoczniowców-podpalaczy, którzy sami byli w panice, bo też nie mogli wyjść, wspomnianych żołnierzy WOW oraz kilku milicjantów w opłakanym stanie. Początkowo tłum nie atakował wychodzących milicjantów i żołnierzy, ale nastroje stopniowo zaczęły się radykalizować. Rozległy się okrzyki: Odbierzmy im broń!. W znajdujących się pod gmachem KW żołnierzy, zaczęto rzucać kamieniami oraz metalowymi mutrami i żołnierze nie zdołali dotrzeć do zabarykadowanych na najwyższym piętrze etatowych pracowników KW. Pamiętać przy tym trzeba, że żołnierzami byli rekruci z jesiennego poboru, którzy zaledwie dwa dni wcześniej złożyli przysięgę. Wróciliśmy do koszar około jedenastej - wspominał Wejner. - Okazało się, że brakuje czternastu sztuk broni. Cztery kałasznikowy zostały żołnierzom wyrwane, jeden erkaem był całkowicie zniszczony, dziesięć sztuk

33 33 Szturm na budynek KW rozpoczął się po odśpiewaniu przez demonstrantów hymnu narodowego. IPN Gdańsk broni saperzy wyciągnęli na drugi dzień z Raduni. W końcu WSW - stwierdził Wejner - odzyskała wszystkie egzemplarze zabranej broni, przy czym jeden z kałasznikowów znaleziono dopiero wiosną 1971 r. gdzieś na Kielecczyźnie. W płonącym budynku KW pozostało jeszcze dwóch milicjantów, których nie udało się ewakuować śmigłowcem z dachu, gdyż silny wiatr znosił linę. Każda taka nieudana próba przyjścia im z pomocą wywoływała wśród manifestantów niemal euforię i okrzyki: hurra! W rejon KW nadleciał drugi śmigłowiec, z którego rzucano w tłum petardy i granaty łzawiące. Aby przyjść z pomocą ostatnim milicjantom, odciętym w płonącym gmachu KW, podjęto decyzję o ponownym wysłaniu do centrum miasta żołnierzy 7 Dywizji Obrony Wybrzeża ( niebieskie berety ). Zadaniem ich miało być rozpędzenie zgromadzenia pod budynkiem KW. Ppłk Wejner wspominał, że gdy usłyszał rozkaz płk Urbańczyka: Załadować pułk na wozy bojowe, udać się w rejon KW, dworca i mostu Błędnik i skutecznie rozproszyć tłum gąsienicami, ogniem i granatami, zażądał potwierdzenia rozkazu na piśmie. W odpowiedzi usłyszał, że ten punkt regulaminu odnosi się do warunków pokojowych, a to są działania wojenne. Ostatecznie kolumna pojazdów opancerzonych wyruszyła na ulice. Od pierwszych chwil posuwanie się było niezwykle trudne, gdyż ludzie niejednokrotnie desperacko blokowali jezdnię. Pojazdy były nieuzbrojone, ale w każdym wozie znajdowała się skrzynka zawierająca 20 sztuk bojowych granatów. Szybko też okazało się, że włazy trzeba pozamykać, ponieważ ludzie rzucają w nie kamieniami, walą żelaznymi łomami i łańcuchami, którymi próbowali też blokować gąsienice, oraz zaczynają, początkowo

34 34 Kapitulacja obrońców KW PZPR, którzy wywiesili białą flagę. IPN Gdańsk bezskutecznie, podpalać pojazdy. Ppłk Wejner nakazał dowódcom sformować kolumnę trójkową. Szczególnie niebezpieczna była jazda po torowiskach tramwajowych, gdyż groziło to zetknięciem się 4-metrowych anten, zainstalowanych na wozach bojowych, z siecią trakcyjną pod napięciem. Dowódcy pojazdów pytali, co mają robić w wypadku podpalenia czołgu bądź gąsienicowego transportera opancerzonego (topasa), a Wejner niezmiennie odpowiadał: Jeśli zapali się przedział silnikowy - zabierać amunicje, granaty, broń i opuszczać wóz. Wskutek pożarów i wybuchów granatników z gazem, widoczność była bardzo ograniczona. Na ulicy - wspominał potem Wejner - były już barykady z autobusów, tramwajów i przewróconych ciężarówek. Ludzie mieli nie tylko butelki, ale całe wiadra z benzyną. Jeden lał, a drugi trzymał w ręku płonącą żagiew. Inni demonstranci bardzo skutecznie powstrzymywali nas gaśnicami pianowymi. Wielu kierowców jechało na ślepo, bo peryskopy ich wozów zostały zalane pianą. Co chwila przez radio słyszałem meldunki: Palę się! Jestem unieruchomiony, mam zerwaną gąsienicę, co robić?. Odpowiadałem: zgodnie z planem. A plan był jeden - opuszczać wozy. Nie strzelać. W pewnym momencie poczułem, że mój topas staje dęba. To był autobus, postawiony w poprzek jezdni. Mało brakowało, a wylądowalibyśmy na plecach. Kto stanął, był spalony. Tak straciliśmy dwa transportery, a trzeci kulał parę kilometrów na jednej gąsienicy. Inny znów został uprowadzony przez demonstrantów. Mieliśmy siedemnastu rannych, w tym siedmiu ciężko: trzech było pobitych, ze złamaniami kończyn, czterech poparzonych. Ostatecznie dwaj ostatni milicjanci zostali uwolnieni z płonącego gmachu dopiero o godz , gdy pojazdy opancerzone chwilowo odblokowały budynek KW. Chociaż doszło do szarpaniny w tłumie przy KW, a przy próbie wyrywania żołnierzom broni padła w górę przypadkowa seria, nikt na szczęście nie został zabity ani ranny.

35 35 Płonący transporter opancerzony przed Dworcem Głównym PKP w Gdańsku. Społeczny Komitet Budowy Pomników Ofiar Grudnia 1970 w Gdyni W relacji gen. Wejnera zwraca uwagę fakt, że gdy około godz rano wyruszał ze swoimi żołnierzami pod gmach KW, zabrali ze sobą ostrą amunicję, choć decyzja o użyciu broni została podjęta dopiero na naradzie u Gomułki dopiero po godz Walki w śródmieściu Gdańska podobnie jak poprzedniego dnia toczyły się ze zmiennym szczęściem: raz przewagę zdobywali demonstranci, raz siły porządkowe. W godzinach popołudniowych starcia w rejonie KW i Dworca Głównego przybrały szczególnie gwałtowny charakter. Demonstranci uprowadzili jeden z topasów, a następnie jeździli nim po mieście z rozwiniętą biało-czerwoną flagą. Pojazdem kierował stoczniowiec, były żołnierz dywizji desantowej. Dwa czołgi i dwa topasy zablokowały ów transporter, któremu zresztą kończyło się już paliwo i bez walki wzięły go na hol. Warto przypomnieć, co na temat użycia wojska na Wybrzeżu w 1970 r. napisał Jerzy Poksiński, który przez jeden dzień był pomocnikiem dowódcy grupy wydzielonej. 15 grudnia rano wraz ze swoimi artylerzystami został wyznaczony do obrony budynku Komendy Wojewódzkiej MO, gdzie przebywali przez kilkanaście godzin. Na marginesie wydzielenia tej grupy oraz jej pobytu w budynku KW MO - napisał Jerzy Poksiński - można pokusić się o sformułowanie kilku uogólnień. Istotne wydaje się skonstatowanie rozbieżności między wyszkoleniem żołnierza a nietypowym sposobem jego użycia. W wydzielonej z baterii grupie znajdowały się wszystkie specjalności artyleryjskie (topografowie, dalmierzyści, rachmistrzowie, ładowniczowie). Był to znakomicie wyszkolony zespół żołnierzy, który wielokrotnie dał tego dowody podczas poligonowych strzelań,

36 36 ćwiczeń i manewrów. Nie miał jednak żadnego przygotowania do działań o charakterze stricte policyjnym. Druga konstatacja dotyczy stanu psychicznego żołnierzy wydzielonych do grupy. Od samego początku wszyscy działaliśmy w warunkach silnego stresu. Przypominam sobie, że wiele czynności wykonywanych przez żołnierzy cechował swoisty automatyzm. Na przykład na przypadkowy okrzyk w ochranianym przez nas budynku idą! żołnierze błyskawicznie zajęli stanowiska ogniowe przy oknach. Warto się w tym miejscu zastanowić, jak reagowałby ten żołnierz, gdyby równocześnie z ostrzeżeniem padła przypadkowa lub zamierzona komenda: ognia!. Jakie koszty społeczne przyniósłby nieuświadomiony automatyzm?. Wydaje się jednak, że w taki sposób nikt w kierownictwie partyjno-państwowym ani w dowództwie WP wówczas nie myślał. W obliczu coraz bardziej narastającego konfliktu, władze kierowały do akcji kolejne jednostki wojska. We wtorek rano - zgodnie z poleceniem Sztabu Generalnego - dowódca Pomorskiego Okręgu Wojskowego, gen. Józef Kamiński, zarządził wprowadzenie stanu podwyższonej gotowości bojowej dla wojsk okręgu. Równocześnie nakazano przerwanie wszystkich ćwiczeń i kontroli oraz powrót żołnierzy do macierzystych garnizonów. Jeszcze przed południem gen. Kamiński nakazał też przegrupowanie wydzielonych sił 16 Dywizji Pancernej do Pruszcza Gdańskiego, co okazało się posunięciem zbyt pochopnym, jako że wieczorem w Elblągu zaczęły się na ulicach gromadzić grupy młodych ludzi, a nawet podjęto nieudaną próbę podpalenia gmachu Komitetu Miejskiego i Powiatowego PZPR. Tymczasem o godz przystąpiono do przegrupowania systemem alarmowym sztabu oraz sił wchodzących w skład 16 Dywizji. Razem wysłano 154 czołgi, 99 transporterów, 173 samochody oraz 2137 żołnierzy. O godz gen. Kamiński rozkazał, dowodzonej przez płk Stanisława Kruczka (brata członka Biura Politycznego), 8 Drezdeńskiej Dywizji Zmechanizowanej z Koszalina wyruszenie w rejon zachodniego Gdańska. Półtorej godziny później systemem alarmowym w stronę Gdańska skierowano łącznie 169 czołgów, 301 transporterów, 118 dział i moździerzy, 1166 samochodów oraz 6543 żołnierzy. Ponadto siłami lotnictwa transportowego w godz. od do przerzucono do Gdańska z Warszawy, Poznania i Piły 500 żołnierzy ze stacjonującego w Poznaniu 10 pułku WOW oraz kolejnych 700 funkcjonariuszy MO. Prócz tego bezpieczeństwa w porcie pilnowały pododdziały Marynarki Wojennej oraz 16 Kaszubskiej Brygady WOP. Do kierowania działaniem wydzielonych wojsk Pomorskiego Okręgu Wojskowego na terenie Trójmiasta powołano grupę operacyjną pod dowództwem szefa Sztabu Okręgu, gen. Stanisława Antosa. O godz grupa zorganizowała swoje stanowisko dowodzenia w rejonie lotniska w Pruszczu Gdańskim, a godzinę później nawiązała bezpośrednią łączność z gen. Łańcuckim, dowódcą 16 Dywizji Pancernej. W Pruszczu Gdańskim z gen. Antosem skontaktował się też przybyły z nowymi dyrektywami z Warszawy gen. Chocha. W ten sposób w pionie wojskowym na terenie Trójmiasta, obok wiceministra Korczyńskiego, zaczęli również działać generałowie Chocha i Antos. Wydaje się jednak, że przez cały czas głos decydujący mieli politycy, a zwłaszcza, pozostający w stałym kontakcie z Gomułką, Kliszko. To on właśnie w Pruszczu Gdańskim - wedle relacji gen. Antosa - miał mu polecić spacyfikować Gdańsk. Odpowiedziałem - wspominał gen. Antos - że nie wiem, jak to się robi. Wówczas Kliszko zaczął

37 37 Panorama Gdańska z płonącym gmachem KW PZPR. IPN Gdańsk opowiadać, jak to robiono w Powstaniu Warszawskim.... Nie wiadomo, czy Kliszko rzeczywiście tak się wyraził, niemniej wypada zaznaczyć, że - jeżeli faktycznie tak powiedział - z pewnością wiedział, co mówi, gdyż w szeregach Armii Ludowej uczestniczył w Powstaniu Warszawskim. Po godz coraz liczniejsze siły porządkowe zaczęły z wolna opanowywać sytuację na ulicach, chociaż do całkowitego spokoju było jeszcze daleko. Janina Chimiak, która była wówczas sędzią w Sądzie Okręgowym w Gdyni, właśnie w godzinach popołudniowych - jak wielu innych - pojechała popatrzeć, co się dzieje. Z wiaduktu Błędnik rozciągał się widok na płonący gmach KW, Dworzec Główny i pole ulicznej bitwy. W popołudniowej grudniowej szarówce Chimiak nie od razu zorientowała się, że to płonie lokalna siedziba partii. Zapytała więc stojącego obok młodego człowieka: Co to się tak pali? - To Komitet Wojewódzki - padła odpowiedź. - Czy nikt tego nie gasi? - pytała dalej ze zdumieniem, na co usłyszała: O, proszę pani, nikt by się nie ośmielił. Stopniowo zmniejszała się liczba uczestników walk ulicznych: część ludzi powróciła do domu, a jednocześnie coraz więcej robotników wracało do Stoczni im. Lenina, gdzie o godz w sali BHP zwołano naradę delegatów w celu sformułowania żądań wszystkich wydziałów. Wyłoniono także dwudziestoosobowy zespół, który miał zredagować ostateczną wersję postulatów. W tym czasie w trakcie posiedzenia rozszerzonej egzekutywy KW Kliszko nakazał blokadę przez milicję i wojsko wyjścia ze Stoczni im. Lenina, aby uniemożliwić robotnikom ponowne sformowanie pochodu. Zarówno on, jak i Gomułka praktycznie od pierwszej chwili przyjęli założenie, że na Wybrzeżu doszło do kontrrewolucji. Wydarzenia te podobnie zresztą postrzegała przynajmniej część kadry oficerskiej WP, która przekonywała żołnierzy, że w Gdańsku

38 38 Budynek KW PZPR w Gdańsku dom z dobrze wypalonej cegły, jak mówili gdańszczanie. IPN Gdańsk doszło do zbrojnego wystąpienia elementów reakcyjnych, proniemieckich, przeciwnych normalizacji stosunków z RFN. O godz za pośrednictwem lokalnego radia i telewizji poinformowano mieszkańców o wprowadzeniu w Trójmieście godziny milicyjnej, która miała obowiązywać od godz do Posunięcie to nie od razu położyło kres ulicznym starciom, które toczyły się już z malejącym natężeniem. Drugi dzień z rzędu środki masowego przekazu nie informowały o walkach ulicznych w Gdańsku. Również zagraniczne agencje i rozgłośnie radiowe milczały na ten temat. Wiadomość o zajściach w Gdańsku i wprowadzeniu w Trójmieście godziny milicyjnej jako pierwsze przekazało Radio Wolna Europa. Nastąpiło to 15 grudnia o godz Okoliczności, towarzyszące nadaniu tego pierwszego komunikatu, przypomniał dyrektor Sekcji Polskiej RWE Jan Nowak-Jeziorański. Otóż we wtorek wieczorem - ze względu na fakt, że tego dnia była słaba słyszalność rozgłośni wrocławskiej Polskiego Radia - dyżurny pracownik nasłuchu RWE nastawił odbiór na częstotliwość Gdańska. O godzinie przez muzykę zaczął przedzierać się głos spikera. Andrzej Przewoski, Krystyna Gąsiorowska zorientowali się, że chwytają wiadomość wielkiej wagi i włączyli natychmiast magnetofon. Kilka minut później Gąsiorowska oznajmiła mi przez telefon, że w Gdańsku została wprowadzona godzina policyjna. [...] Schodziliśmy z anteny o północy. W ostatnich minutach redaktor zdążył jeszcze podsunąć spikerowi wiadomość. W ten sposób do Polski i całego świata dotarła z naszego radia wiadomość o rozruchach, które wybuchły w Trójmieście w poniedziałek rano, a więc trwały już od dwóch dni. We wtorek w likwidacji zajść ulicznych na terenie Gdańska uczestniczyło łącznie 2496 funkcjonariuszy MO, w tym 1919 kursantów ze szkół milicyjnych. W odwodzie pozosta-

39 39

40 40 wało 40 funkcjonariuszy kompanii rezerwowej KM MO Gdańsk oraz 150 członków ORMO. Obiekty specjalne zabezpieczało 600 żołnierzy WOW. W czasie walk rannych zostało 254 funkcjonariuszy, z tego 5 ciężko. Było też rannych kilkunastu żołnierzy oraz nieznana - ale z pewnością wyższa - liczba demonstrantów i osób postronnych, z których znaczna część (większość?), zwłaszcza pobitych i lżej rannych - podobnie jak w poniedziałek - nie korzystała z pomocy służby zdrowia. Najtragiczniejsze było jednak to, że 15 grudnia zginęło w Gdańsku co najmniej 7 osób. Według danych lokalnego sztabu MO całkowitemu spaleniu uległy budynki KW PZPR i NOT, częściowemu zaś budynek KM MO Gdańsk i Dworzec Główny PKP. Zniszczono i uszkodzono 16 pojazdów MO oraz 3 wojskowe, a nadto 16 pojazdów cywilnych. Ograbiono i zdemolowano 54 sklepy. W tym dniu zatrzymano 500 osób, w tym 130 za grabież mienia społecznego. Dzień trzeci We wczesnych godzinach rannych 16 grudnia załogi Stoczni im. Lenina, Remontowej i Północnej proklamowały strajki okupacyjne. Strajki solidarnościowe ogłoszono w ZNTK, porcie i Unimorze. Krótko po godz przed gmachem dyrekcji Stoczni Gdańskiej zebrał się tłum szacowany na 5-7 tysięcy osób. Zgromadzeni żądali od dyrektora wyjaśnienia losu zatrzymanych stoczniowców. Równocześnie trwała swoista wojna nerwów pomiędzy robotnikami a blokującymi od zewnątrz bramę nr 2 milicjantami i żołnierzami. Siedzący na ogrodzeniu stoczni młodzi robotnicy podejmowali próby bratania się z żołnierzami. Apelowano do nich (m.in. za pomocą stoczniowych głośników), aby nie strzelali do swoich ojców, braci i kolegów. Nawoływano także do porzucenia broni i przyłączenia się do strajkujących, z których najbardziej odważni, a może pozbawieni wyobraźni, znów chcieli sformować pochód i wyjść za bramę. Przez wojskowe megafony, ustawione za bramą, cały czas nadawano komunikaty o blokadzie stoczni, wzywające do przerwania nielegalnego strajku. Jednocześnie informowano o zakazie opuszczania stoczni i zbliżania się do pojazdów wojskowych. Nastroje wśród żołnierzy nie były dobre. Wątpiących, a takich było niemało, oficerowie przekonywali, że w stoczni ukryły się rozmaite szumowiny z Gdańska. Niektórzy żołnierze nie wytrzymywali napięcia. Jan Pydyn, który tego dnia siedział w czołgu za bramą nr 3, opowiadał, że robotnicy, idący do pracy około godz. 5.00, obrzucili pojazdy wojskowe kamieniami. Dwie godziny później wydano żołnierzom ślepe naboje, co nieco ich uspokoiło, a o godz dodano 120 sztuk amunicji bojowej oraz granaty. Młody dowódca bez przekonania mówił do swoich żołnierzy: Gdyby ludzie rzucili się na nas, strzelać na postrach, potem w tłum. [...] Tylko jeden chłopak z naszej jednostki powiedział, że od razu strzelałby w tłum. Objechaliśmy go ordynarnie. Ktoś zapytał: ty, a jakbym tak ja strzelił ci wtedy w kark? [...] Poza tym jednym wszyscy postanowiliśmy, że w razie czego będziemy strzelać tylko na postrach, nigdy do ludzi. Ale wtedy jeszcze nie byliśmy zmęczeni, rozumowaliśmy trzeźwo. Po dwóch dniach (staliśmy pod stocznią do piątku) przebytych na nogach, bez snu, zrodziła się agresja. Chłopcy mówili: niech tylko któryś ze mną zacznie - zastrzelę.

41 Również w pobliżu bramy nr 3, lecz po drugiej stronie, na terenie stoczni znalazł się Janusz Wiatr. W środę przedarłem się z kolegą za 3. bramę. Co dwadzieścia metrów stały patrole. Wojsko okrążało stocznię. Gdy zmieszaliśmy się z tłumem, stojącym pod bramą, ludzie zaczęli śpiewać Jeszcze Polska nie zginęła. Naprzeciwko nas wojsko. Szczęknęły zamki karabinów maszynowych. Od tej chwili wiem, co czuje człowiek, który stoi przed plutonem egzekucyjnym. Będą strzelać, czy nie? - sekundy napięcia. Nie mieli rozkazu. Rozkaz otrzymali przy 2. bramie. Ale tych kilka minut hymnu zapamiętałem na całe życie. Niewątpliwie najbardziej napięta sytuacja panowała przed godz w pobliżu bramy nr 2. Tuż po godz jak czytamy w jednym z dokumentów - kilkusetosobowa grupa młodych robotników Stoczni im. Lenina, uzbrojonych w łomy, pałki itp. próbowała opuścić teren stoczni przez bramę nr 2 i wyjść na miasto z kolejną demonstracją, jawnie zapowiadającą dalsze poważne ekscesy. Ostrzeżenia milicji, podawane przez urządzenia rozgłaszające, nie odnosiły rezultatu. Wychodząca grupa, po odrzuceniu stosunkowo szczupłych sił milicji, napierała na wojsko, zagrażając mu bezpośrednim napadem, rozbrojeniem i opanowaniem wozów bojowych. Wobec nieusłuchania również ostrzeżeń ze strony wojska dowódcy, blokujących bramę nr 2 pododdziałów, wydali komendę do oddania strzałów w powietrze, a następnie w ziemię, co wykonano amunicją bojową. Demonstranci cofnęli się na teren stoczni. Wiele wskazuje jednak na to, że wydarzenia wyglądały nieco inaczej. Jeden z pracowników Stoczni im. Lenina, Alfons Suszka, wspominał, że po kolejnym ostrzeżeniu i wezwaniu stoczniowców, by się cofnęli, dowódca polecił żołnierzom, aby przygotowali broń: W tym momencie, gdy były oddawane strzały, już nie pamiętam, czy był dawany jakiś rozkaz. Ludzie cofnęli się w popłochu. W pierwszej chwili wydawało się to bardzo tragiczne, że były dziesiątki, setki zabitych, bo bardzo dużo ludzi leżało nieruchomo. Wynikało to z tego, że wielu zostało stratowanych. Odczułem to z własnego przeżycia, gdyż zostałem przewrócony i zdeptany. Były nawet okrzyki, że jestem zabity lub ranny. Jeden ze zranionych wówczas stoczniowców, Józef Tabin, pamięta, że z tłumu w kierunku żołnierzy ruszył starszy mężczyzna, który mówił coś o swoim synu w wojsku [...]. W tym samym momencie ludzie, wychodzący ze stoczni, popchnęli tłum do przodu. Mogło to sprawiać wrażenie, że ludzie ruszają na wojsko. Od oficera, którego widziałem dokładnie, usłyszałem komendę ładuj. Poleciała seria z pistoletów maszynowych. Rzuciłem się do ucieczki, co nie było proste, bo inni robili dokładnie to samo. Poczułem silne uderzenie w plecy. Myślałem, że ktoś mnie popchnął. Strach był tak wielki, że nie upadłem. Podwoił moje siły. Doszedłem do szatni naszego wydziału. Zdjąłem kufajkę i koszulę. Stanąłem przed lustrem i wtedy zobaczyłem na plecach dziurę i krew. Zrobiło mi się niedobrze. [...] Strach był większy niż ból. Ostatkiem sił włożyłem z powrotem koszulę, kurtkę i sam dowlokłem się do szpitala. Wydaje się, że najprecyzyjniej te tragiczne chwile odtworzone zostały w Postanowieniach o częściowym umorzeniu śledztwa w sprawie wydarzeń grudniowych 1970 roku na Wybrzeżu. Według dokumentu w pobliżu bramy nr 2 znajdowało się wtedy około 300 robotników, z których część nawoływała żołnierzy do niewykonania rozkazu strzelania i przyłączenia się do stoczniowców. W trakcie tych wypowiedzi - czytamy we wspomnianym postanowieniu - tłum z tyłu naciskał na czołówkę, która wyszła za bramę około 5 metrów i znajdowała się od tyraliery około 15 metrów. 41

42 42 Wtedy, dowodzący żołnierzami WOW kpt. Marian Zatorski, wyszedł przed tyralierę i prosił, by cywile wrócili na teren stoczni. W odpowiedzi usłyszał krzyk zejdźcie nam z drogi i gwizdy. Zbliżający się tłum usiłował powstrzymać też mjr Mirosław Wiekiera. Gdy to nie skutkowało, około godz. 8.10, podał komendę ładuj broń, a następnie: w górę krótką serią - ognia!. Kpt. M. Zatorski na znak mjr. Wiekiery wydał komendę bezpiecznik i strzał ostrzegawczy w górę!. Nie wiem, czy rzeczywiście wszyscy przy bramie nr 2 strzelali tylko w górę i w bruk. Faktem jest, że zostali tam wtedy zastrzeleni dwaj stoczniowcy: Jerzy Matelski Jedna z ofiar strzelaniny w Gdańsku. Społeczny Komitet Budowy Pomników Ofiar Grudnia 1970 w Gdyni i Stefan Mosiewicz, a 11 robotników zostało rannych. W blokadzie stoczni obok żołnierzy uczestniczyli także milicjanci. Kwestia, kto strzelał: milicja czy wojsko, jest sprawą drugorzędną. W ostatecznym rachunku w obu wypadkach Polacy strzelali do Polaków i chyba to jest najtragiczniejsze. Warto natomiast zwrócić uwagę na to, że ze względu na charakter rozgrywających się wydarzeń wszyscy wojskowi - z wyjątkiem gen. Korczyńskiego, który przez cały czas występował w mundurze wyjściowym - nosili mundury polowe. Również niektórzy milicjanci ubrani byli w mundury polowe, co ze względu na podobieństwo do uniformów Marynarki Wojennej (czarne pasy, buty itp.) przyczyniło się do powstania i utrwalenia nieprawdziwej opinii o milicjantach, przebierających się w mundury wojskowe. W sytuacji, gdy ogromną rolę odgrywały emocje i gdy w grudniowej szarówce widoczność dodatkowo ograniczały środki chemiczne, używane przez siły porządkowe, nietrudno było się pomylić. Pamiętając o przywiązaniu niemałej części Polaków do wojska jako instytucji, wydaje się zrozumiałe, że niektórym demonstrantom łatwiej było pogodzić się z brutalnością ich milicji niż naszego wojska.

43 43 Początkowo robiono wszystko, by wykazać, że wojsko w ogóle nie strzelało i niemal wyłączną odpowiedzialnością obarczano służby podległe MSW. Dla odmiany po 1989 r. prawie wcale nie mówiono o strzałach oddanych przez milicjantów, za to dość szczegółowo analizowano wypadki użycia broni przez wojsko. Zasadnicza różnica polegała zaś na tym, że o ile żołnierze strzelali grupowo, zawsze na rozkaz przełożonego, w zasadzie salwami i w ściśle określonych miejscach, o tyle milicjanci mogli oddawać strzały w obronie życia własnego i innych osób oraz w wypadku grabieży i niszczenia mienia społecznego, czyli właściwie w każdej chwili. A więc decyzja o użyciu broni zależała od konkretnego funkcjonariusza, który w skrajnym napięciu, często pod wpływem zwykłego ludzkiego strachu, błyskawicznie musiał podjąć decyzję: strzelać czy nie strzelać. Tymczasem stoczniowcy po wycofaniu się na teren zakładu zreorganizowali komitet strajkowy i proklamowali strajk okupacyjny. W skład wyłonionego prezydium Rady Delegatów Robotników Strajkujących weszli: Jerzy Górski, Zbigniew Jarosz, Stanisław Oziembło, Ryszard Podhajski i Lech Wałęsa. Wyznaczono milicję robotniczą z niebie- Zdjęcie określane mianem Grudniowej Piety. Ranny stoczniowiec na Wałach Jagiellońskich 15 grudnia 1970 r. w Gdańsku. Społeczny Komitet Budowy Pomników Ofiar Grudnia 1970 w Gdyni

44 44 skimi opaskami na rękawach, która miała odpowiadać za porządek na terenie stoczni, oraz ustalono zasady aprowizacji. Zabitych stoczniowców uczczono minutą ciszy, a na wszystkich halach, bramach i dźwigach pojawiły się biało-czerwone flagi, przepasane czarną krepą, na znak żałoby opuszczone do połowy masztu. Na bramie zatknięto też kaski ochronne poległych, przepasane czarnymi wstęgami. W stoczni utrzymywało się napięcie. Przed budynkiem dyrekcji stale przebywało kilka tysięcy wzburzonych stoczniowców. W ciągu dnia w kolejnych zakładach (m.in. w Stoczniach Północnej) proklamowano strajki okupacyjne i wyłaniano robotnicze reprezentacje. O godz Komitet Robotniczy w Stoczni Remontowej proklamował 24-godzinny strajk okupacyjny. Załoga nie opuściła terenu przedsiębiorstwa i zabezpieczyła je przed ewentualnymi zniszczeniami. Mimo że dochodziło do różnych incydentów, sytuacja w Gdańsku z wolna normalizowała się. Władze zdecydowane były jednak za wszelką cenę złamać strajk. W czasie zorganizowanego w gmachu KW MO spotkania z przedstawicielami kierownictwa Stoczni im. Lenina Kliszko miał oświadczyć przybyłym z brutalną otwartością: Mamy do czynienia z kontrrewolucją i nieważne jest, że zginie 200 lub więcej stoczniowców. [...] zostanie zburzona stocznia, a na gruzach starej zbudujemy nową - z nową załogą. Kliszko wydał polecenie opracowania planu wyprowadzenia siłą robotników ze stoczni. Na szczęście nie zostało to zrealizowane, gdyż w nocy z 16 na 17 grudnia niemal wszyscy strajkujący opuścili nie tylko teren Stoczni im. Lenina, ale także Stoczni Północnej i Stoczni Remontowej. Gdynia: akt drugi W środę psychoza wojenna udzieliła się nie tylko Kliszce, ale także wielu innym działaczom. W Gdyni od rana utrzymywała się napięta sytuacja. Już w nocy w kawiarni Panorama na Kamiennej Górze zakwaterowano marynarzy, którzy silnymi reflektorami przeczesywali miasto. Na dachach niektórych domów - niezależnie od godziny milicyjnej - dostrzegano grupki ludzi. Jednocześnie wobec mnożących się plotek, że w budynkach, zamieszkałych przez rodziny milicjantów i wojskowych, będą grasować grupy chuliganów, podjęto - nie zawsze zresztą rozsądne - zabezpieczające kroki. Admirał Ludwik Janczyszyn w 1982 r. stwierdził, że 15 i 16 grudnia w Gdyni mówiono, iż demonstranci zabiorą rodziny naszej kadry [...] i ruszą pochodem w kierunku śródmieścia - traktując rodziny oficerskie jako osłonę. Poleciłem zwolnić część kadry (marynarka była w gotowości bojowej), dać im broń, nawet długą, automaty, amunicję, granaty, wydzielić specjalne pododdziały i umieścić je w pobliżu tych budynków. [...] dodać gaśnic, jeśli można gdzieś, osłonić okna przed wrzucaniem butelek zapalających. Przed sztabem MW na Skwerze Kościuszki w Gdyni ustawiono zasieki z drutu kolczastego (spirala Bruno). W sensie militarnym nie miało to żadnego znaczenia, ale wytwarzało swoistą psychozę, gdyż upodabniało śródmieście Gdyni do utrwalonego w potocznej pamięci wyglądu miasta czasu wojny. Dopełnieniem tego obrazu były wojskowe i milicyjne pojazdy, ustawione w różnych punktach miasta. Na dalsze pogorszenie się atmosfery wpłynęło rozejście się informacji o brutalnym aresztowaniu w nocy Głównego Komitetu Strajkowego. Jednocześnie po mieście rozpo-

45 wszechniane były coraz bardziej nieprawdopodobne pogłoski. Pojawiła się na przykład wiadomość, że stoczniowcy z Komuny szykują się do wysadzenia gazowni, znajdującej się na terenie stoczni. Wśród przedstawicieli władzy rozeszła się także plotka, że stoczniowcy mają wyprowadzić na redę statki, znajdujące się w budowie, i tam je podpalać oraz zatapiać. Na znak solidarności z Gdańskiem nie podjęły pracy w tym dniu Stocznia im. Komuny Paryskiej, Dalmor i Zarząd Portu. O godzinie Kliszko przekazał przedstawicielom władz Gdyni i Stoczni im. Komuny Paryskiej wiadomość o blokadzie stoczni przez siły milicyjno-wojskowe. Nie zgodził się, by informację o tym podać przez środki masowego przekazu. Blokada miała być ustawiona przy przystanku kolejowym Gdynia-Stocznia, w miejscu, gdzie zbiegały się ulice Polska, Marchlewskiego (obecnie Janka Wiśniewskiego) i Czechosłowacka, czyli prawie kilometr od bramy Komuny. W ten sposób blokowano nie tylko dojście do stoczni, ale również do portu i wielu innych przedsiębiorstw, zlokalizowanych w pobliżu nabrzeży. Na domiar złego Kliszko nie zezwolił na wstrzymanie komunikacji miejskiej. Po wydaniu tych dyspozycji wieczorem wyjechał do Warszawy. W środę o godzinie do Stoczni im. Komuny Paryskiej dotarł ze Zjednoczenia Przemysłu Okrętowego oficjalny telefonogram z decyzją o zawieszeniu pracy w stoczniach aż do odwołania. W tym samym czasie ostatecznie ustała praca w porcie gdyńskim, a wojsko wyposażone w ciężki sprzęt zaczęło wkraczać do miasta. Sytuacja wydawała się krytyczna, ale najgorsze miało dopiero nastąpić. O godz , przemawiając przed kamerami lokalnej telewizji, Kociołek wezwał robotników, aby odstąpili od strajku i następnego dnia rano stawili się w pracy. Trudno nie zauważyć, że decyzje Kliszki i Kociołka były ewidentnie sprzeczne. Gdy pierwszy zamykał stocznie, w praktyce ogłaszając lokaut, drugi właśnie wzywał stoczniowców, żeby następnego dnia stawili się do pracy. Nie trzeba było specjalnej przenikliwości, by dojść do wniosku, że te przeciwstawne koncepcje postępowania musiały zaowocować tragedią. Znowu nasuwa się pytanie: czy sprzeczność decyzji była zamierzona, czy też wynikała z faktu istnienia w Trójmieście kilku niedostatecznie ze sobą współpracujących ośrodków decyzyjnych? Kociołek twierdził później, że kiedy zorientował się, iż w wyniku sprzecznych decyzji może dojść do tragedii, wraz ze współpracownikami podjął działania, które miały jej zapobiec. Trzeba przy tym pamiętać, że nie było wówczas nocnego programu telewizyjnego i dlatego niełatwo było odwołać apel Kociołka. Mimo obowiązywania godziny milicyjnej zaczęto wysyłać posłańców do hoteli robotniczych i prywatnych mieszkań, żeby nakazali ludziom pozostanie w domu. Nierzadko jednak do tych emisariuszy odnoszono się nieufnie, gdyż w telewizji Kociołek wzywał, by iść rano do pracy. Został też przygotowany specjalny komunikat, który PKP miała nadawać przez megafony na stacjach kolejki elektrycznej. Dyrekcji stoczni udało się tymczasem załatwić wstrzymanie dojazdu porannych autobusów do przystanków w pobliżu zakładów. Znacznie ważniejsza jednak była Szybka Kolej Miejska, którą do pracy dojeżdżały tysiące stoczniowców. Należy tutaj podkreślić, że w ciągu trzech pierwszych dni rewolty na Wybrzeżu wydarzenia w Gdańsku i w Gdyni miały odmienny przebieg. W Gdańsku niemal od pierwszych chwil przybrały one charakter gwałtowny, w Gdyni zaś od 14 do 16 grudnia 45

46 46 nie tylko nikt nie zginął, ale w ogóle nie było żadnych starć ulicznych ani wypadków grabieży i niszczenia mienia społecznego. Zajścia w innych miastach Polski W środę, 16 grudnia, gwałtowny konflikt w Trójmieście, stopniowo przekształcający się w robotnicze powstanie, przygasał, co było głównie efektem działania sił porządkowych. Zarazem jednak protest zaczął się rozprzestrzeniać na inne regiony kraju. O godz zastrajkowało około 150 osób w Słupskiej Fabryce Sprzętu Okrętowego. Wieczorem doszło na ulicach miasta do starć pomiędzy grupami manifestantów a siłami MO, wspieranymi przez aktyw partyjny i działaczy Związku Młodzieży Socjalistycznej. Około godz zaczęły tworzyć się grupy młodzieży, liczące od 100 do 600 osób, które wybijały szyby w sklepach i atakowały milicjantów. Jedna z takich grup usiłowała podpalić gmach Prezydium PRN, lecz pożar szybko ugaszono. Przywracanie porządku w Słupsku trwało do północy. Do zamieszek ulicznych doszło również w Elblągu, gdzie pod wpływem wydarzeń poprzedniego dnia na prośbę sekretarza Komitetu Powiatowego PZPR pododdziały wojska, stacjonujące w mieście, objęły wewnętrzną ochroną gmachy: Komitetu Miejskiego i Powiatowego PZPR, Prezydium MRN, sądu i prokuratury oraz więzienie. Zajścia zaczęły się w rejonie placu Jedności Narodu. Zgromadziły się tam grupy młodzieży, które - według materiałów MSW - zachowywały się agresywnie: obrzuciły kamieniami radiowozy MO, demolowały i rabowały sklepy. Według tych samych źródeł tego dnia łącznie na terenie Elbląga zniszczono 50 placówek handlowych. Około w pobliżu siedziby lokalnych władz partyjnych zgromadziło się kilkaset osób. Budynek został obrzucony kamieniami, podjęto także próby podpalenia. Ponadto podpalono dwa sklepy, dwa kioski i budkę telefoniczną. Straż pożarna interweniowała w sumie pięciokrotnie, dzięki czemu ogień udawało się gasić w zarodku. Milicja opanowała sytuację na ulicach dopiero w godzinach nocnych. W akcji tej uczestniczyło 188 funkcjonariuszy Komendy Miejskiej i Powiatowej MO w Elblągu, 100 funkcjonariuszy Szkoły Ruchu Drogowego MO z Piaseczna oraz 162 członków ORMO. Do próby zorganizowania manifestacji ulicznej doszło też 16 grudnia w Krakowie. Już od kilku dni komendant wojewódzki MO, płk Mieczysław Nowak, na bieżąco informował Warszawę o rozwoju sytuacji w mieście i województwie krakowskim. W środę o godz w rejonie Rynku Głównego zebrała się niemal 100-osobowa grupa młodzieży (głównie studenci i uczniowie szkół średnich). Wznoszono okrzyki: Niech żyje Gdańsk, Solidaryzujemy się z Gdańskiem, Pomścimy Gdańsk itp. Zebrani skierowali się w stronę akademika Żaczek, ale na widok pododdziału ZOMO rozproszyli się. Tego samego dnia rano dyrektor Departamentu III MSW (walka z działalnością antypaństwową w kraju), płk Henryk Piętek, donosił, że dotychczas ujawniono na terenie kraju 320 wrogich ulotek i napisów. W Warszawie pojawiło się hasło Stoczniowcy jesteśmy z wami, a we Wrocławiu Dziś drogo, jutro drożej, wkrótce rewolucja. Właśnie 16 grudnia zdecydowanie nasiliła się akcja ulotkowa. Służba Bezpieczeństwa przechwyciła ponad 600 ulotek, w większości wymierzonych przeciwko władzom lub

47 47 wyrażających solidarność z Gdańskiem. Trudno powiedzieć, jaki był zasięg oddziaływania tych ulotek, jaką ich część zabrali funkcjonariusze MSW. Nie wiadomo, kto był ich autorem. Rozgrywka polityczna w KC i na Kremlu Warto zastanowić się, czy reakcja władz na zajścia na Wybrzeżu nie była wynikiem strachu przed potraktowaniem w sposób partnerski robotniczych delegatów i podjęciem rozmów z jakimś niezależnym, prawdziwie społecznym organem? Konsekwencją takich rozmów byłoby zapewne jakieś mniej czy bardziej wyraźne samoograniczenie wszechwładzy partii, a to z pewnością pozostawało poza sferą wyobrażenia Gomułki i konserwatywnego aparatu partyjnego. Spotkałem się z poglądem, że wydarzenia 16 i 17 grudnia były polityczną prowokacją, mającą na celu eskalację konfliktu. Gdyby przybrały one - jak to się zresztą stało - jeszcze bardziej gwałtowny obrót, sprawą podstawową stałaby się w Polsce kwestia zmiany kierownictwa politycznego. Zwolennicy tego poglądu utrzymują, że była to przede wszystkim prowokacja wymierzona w Gomułkę. Obecnie nie sposób jednak powiedzieć, na ile teza ta jest zasadna. Coraz bardziej dramatyczne informacje, napływające z Trójmiasta i eskalacja konfliktu przy jednoczesnym braku perspektyw na jego polityczne rozwiązanie, spowodowały, że część działaczy szczebla centralnego doszła do wniosku, iż pogłębiającego się kryzysu nie uda się rozwiązać bez zmian personalnych na najwyższym szczeblu, w tym także na stanowisku I sekretarza KC. Zaczęto prowadzić - jak to potem określił Tejchma - rozmowy nie grupowe. Byłem uczestnikiem - powiedział po latach - a nawet jednym z głównych inicjatorów tych rozmów. Pojawiła się i utrwaliła we mnie myśl, że Gomułka musi odejść natychmiast, jego dalsze próby sterowania sytuacją utraciły sens i pogarszały położenie. Jeśli wcześniej hipotetycznie oswajaliśmy się z myślą, że Gierek może być następcą Gomułki, to w zaistniałej sytuacji także dla mnie stało się to jedynym rozwiązaniem. Zadzwoniłem do Wojciecha Jaruzelskiego, bez niego nie było możliwe posunięcie polityczno-kadrowe najwyższego rzędu. Zadzwoniłem do sekretarza Warszawy Józefa Kępy, bez jego zgody nie było pewności, jak zachowa się aktyw partyjny stolicy. Rozmawiałem ze Stanisławem Kanią, który miał nadzór nad MSW. Kontaktowałem się ze Stefanem Olszowskim, który kontrolował prasę. Mogło to wyglądać na spisek. Było to jednak połączenie chłodnej oceny ze spontaniczną reakcją na powstałą sytuację. Nie wiedząc nic pewnego o stanowisku Moskwy, mogłem się domyślać, że nie sprzeciwi się rozwiązaniom, zmierzającym do uspokojenia sytuacji w kraju. Trudno orzec, czy Tejchma oraz inni działacze, podejmujący ową misterną rozgrywkę polityczną, rzeczywiście nie wiedzieli nic pewnego o nastrojach panujących na Kremlu. Rozwój wydarzeń w Polsce przecież dość szybko zaniepokoił towarzyszy radzieckich. Na pewno ważniejszy był dla nich spokój niż utrzymanie się Gomułki na stanowisku I sekretarza KC PZPR. Jego następca, Edward Gierek, usiłował zresztą dowieść po latach, że zmiana na stanowisku szefa partii dokonała się bez udziału towarzyszy radzieckich. W głośnej rozmowie z Januszem Rolickim podkreślał, że został wybrany I sekretarzem w sposób suwerenny, bez żadnych uprzednich uzgodnień z Rosjanami.

48 48 Zrozumiałe, że Gierek nie chciał, aby jego dojście do władzy mogło być przedstawiane jako efekt kroków podejmowanych w polskim Białym Domu przez pewne osoby, działające w porozumieniu, we współdziałaniu czy choćby tylko za wiedzą Kremla. Tymczasem niektórzy byli współpracownicy Gierka utrzymują - przywołując m.in. jego wcześniejsze kontakty z Kostikowem - że już w latach był on potencjalnym kandydatem Leonida Breżniewa do sukcesji po Gomułce. Dziś nie sposób jeszcze autorytatywnie stwierdzić, czy tak było istotnie. Warto wszakże przywołać relację Andrzeja Werblana, że podczas jednej z rozmów prowadzonych z Gomułką w końcu lat siedemdziesiątych, gdy mowa była o grudniowym dramacie, ten wykrzyknął: Co Wy mi tu opowiadacie, mnie zdjął Breżniew, gdyż zawsze otwarcie mówiłem, że on nie ma głowy do polityki. Zarówno wypowiedzi Gierka, jak i Gomułki obciążone były silnym ładunkiem emocjonalnym i oddawały co najwyżej ich subiektywne odczucia. W rzeczywistości - jak to zwykle bywa - sprawa była bardziej złożona, a prawdy należy szukać między tymi dwiema skrajnymi wypowiedziami. Nie ulega wątpliwości, że jakąś - z pewnością niemałą, ale ciągle nie do końca znaną - rolę w działaniach, które doprowadziły do zmiany na stanowisku I sekretarza KC, odegrali towarzysze radzieccy, ale też trudno zapomnieć o społecznej presji i rozprzestrzeniającej się w kraju robotniczej rewolcie, która wymuszała polityczne rozwiązania. Na temat tego, jak w grudniu 1970 r. reagowano w Moskwie na doniesienia z Polski, najwięcej - jak dotąd - napisał Kostikow. Jego zdaniem kierownictwo radzieckie chyba nie od razu zdawało sobie sprawę z głębokości polskiego kryzysu i dopiero gdy nadeszły wiadomości o śmiertelnych ofiarach członkowie Biura Politycznego i Sekretariatu KC KPZR, pracujący w Moskwie, zbierali się wielokrotnie i byli powiadamiani na bieżąco o przebiegu wypadków w Polsce. Breżniew i inni przedstawiciele radzieckiego kierownictwa byli zaniepokojeni, a pewnie i nieco urażeni tym, że Gomułka nie zatelefonował i nie poinformował ich o rozwoju wydarzeń w Polsce. Na Kremlu postanowiono więc, że Awierkij Aristow, radziecki ambasador w Warszawie, przeprowadzi natychmiast rozmowę z Gomułką i przesłano mu pytania, które miał zadać. Chodziło - zanotował Kostikow - o określenie charakteru demonstracji, oceny niebezpieczeństwa ich rozprzestrzeniania się na kraj, przedstawienie zamierzeń kierownictwa PZPR w sprawie rozwiązania konfliktu, zbadania możliwości wycofania się z decyzji o podwyżkach cen, próbę oceny potrzeby zaangażowania wojska w konflikt oraz pytanie, czy polscy towarzysze widzą potrzebę jakiejś pomocy ze strony radzieckiej w politycznym i ekonomicznym rozwiązywaniu konfliktu. Wedle Kostikowa rozmowa była nieprzyjemna. Na radzieckim ambasadorze Gomułka zrobił wrażenie człowieka poważnie chorego, w fatalnym stanie. Przywódca PZPR zwymyślał swego gościa: Co wy tu mnie egzaminujecie! [...] Macie swoje informacje i wiecie, jaki charakter mają demonstracje w Gdańsku. Gomułka mówił o zagrożeniu socjalizmu i o elementach kontrrewolucyjnych. Ambasador odnotował, że Gomułka ze złością rzekł, iż towarzysze radzieccy powinni mieć rozeznanie sytuacji, bo on przecież nie zabronił ani Moczarowi, ani Jaruzelskiemu informować ich swoimi kanałami o przebiegu wypadków. W 1971 r. Cyrankiewicz stwierdził, że właśnie 16 grudnia, dowiedział się, iż towarzysze radzieccy chcieliby znać ocenę sytuacji ze strony rządu - poufnie, ponieważ tow. Gomułka w ogóle do tego czasu nie odezwał się telefonicznie, a dzieją się rzeczy

49 poważne. Upoważniony przeze mnie towarzysz odbył taką rozmowę, oświetlając wydarzenia w ich ówczesnej fazie i ich przyczyny oraz proponując, na moje polecenie, skoro tow. Gomułka nie dzwoni, aby mimo wszystko tow. Breżniew zadzwonił do niego, bo taka rozmowa może być pożyteczna. Również Moczar starał się kryzysową sytuację w Polsce wykorzystać dla własnych celów. 16 grudnia szef KGB, Jurij Andropow, otrzymał z Warszawy sygnał, że Moczar ma propozycję politycznego, spokojnego rozwiązania konfliktu poprzez [...] odsunięcie Gomułki bez pozbawiania go funkcji; to uspokoi nastroje społeczne i pozwoli zachować ciągłość kierowania partią. W myśl tej koncepcji, która jakoby była uzgodniona z samym Gomułką, miałby on zrezygnować ze sprawowania funkcji na jakiś czas z powodu złego stanu zdrowia, a w tym czasie pracami Biura Politycznego i Sekretariatu KC miałby pokierować Moczar. Jeżeli istotnie tak było, to znaczyłoby, że Moczar już zupełnie otwarcie podjął grę o najwyższą stawkę. Jednak w tym czasie nie miał on żadnych szans u Andropowa. Prawdopodobnie na jego osobiste polecenie - jak zanotował Kostikow - wyjęto w KGB teczkę, skompletowaną przez nieprzyjaciół Partyzanta. Kto powinien, natychmiast zapoznał się z jej treścią. Radzieckie kierownictwo było zdecydowane zagrodzić Moczarowi drogę do władzy. Postanowiono, że Breżniew następnego dnia, czyli 17 grudnia, zatelefonuje do Gomułki oraz podjęto decyzję o wystosowaniu listu do KC PZPR lub do Biura Politycznego, w którym sugerować miano polskim towarzyszom podjęcie politycznych kroków dla rozwiązania konfliktu. Na posiedzeniu Biura Politycznego KC KPZR Breżniew miał otwarcie stwierdzić, że dobrze byłoby zdać sobie sprawę, z kim wiążemy nadzieje, jeśli Gomułka zrezygnowałby z funkcji. [...] Stwierdzono jednomyślnie - gdyby odszedł Gomułka, Gierek miał poparcie kierownictwa KPZR. Zastanawiano się też nad sposobem przekazania Gierkowi sygnału o ewentualnym poparciu. W pewnym momencie premier Aleksiej Kosygin przypomniał, że w Moskwie na sesji Rady Wzajemnej Pomocy Gospodarczej przebywa wicepremier Piotr Jaroszewicz i to właśnie on miał być owym emisariuszem, o którym w sposób zawoalowany wspominał Cyrankiewicz. Kosygin i Breżniew postanowili, że jeszcze tego samego dnia wieczorem premier osobiście porozmawia z Jaroszewiczem. Uznali, że dobrze byłoby, żeby Jaroszewicz jutro wrócił do kraju. Można spróbować z nim porozmawiać, aby przygotował Gierka na wszelką ewentualność. Rozmowa odbyła się w gmachu RWPG. Kosygin powiedział na wstępie - relacjonował po latach Jaroszewicz - że kierownictwo KPZR i rząd radziecki są poważnie zaniepokojeni rozwojem sytuacji na polskim Wybrzeżu, a szczególnie w Gdańsku. Jeszcze bardziej niepokoi ich sytuacja w kierownictwie PZPR. Jest ono rozbite, rozpoczęła się w nim walka o władzę, którą już od 1968 r. pragnie przechwycić Mieczysław Moczar i jego grupa. [ ] Gomułka wykazuje niezdecydowanie, chwiejność i słabość. Brak mu koncepcji zarówno rozwiązania kryzysowej sytuacji w Gdańsku, jak i w kierownictwie partii. Według relacji Jaroszewicza Kosygin zdecydowanie występował przeciwko ewentualnej kandydaturze Moczara na stanowisko I sekretarza polskiej partii. Chociaż nie chcemy się wtrącać w wasze wewnętrzne sprawy, to jednak wiedząc o dyktatorskich zapędach Moczara, KPZR będzie odradzała polskim towarzyszom z KC PZPR wysunięcie Moczara na stanowisko I sekretarza Komitetu Centralnego [ ] Sądzę - powiedział Kosygin - że nasza opinia jeszcze dziś poprzez jednego z przyjaciół Moczara zostanie mu przekazana i zapewne ostudzi jego zapędy. 49

50 50 Piotr Kostikow, który pisał swoje wspomnienia po ukazaniu się relacji Jaroszewicza, zaznacza, że nie powiedział on wszystkiego o swojej rozmowie z Kosyginem. Przede wszystkim trudno w to uwierzyć, by przez prawie dwadzieścia lat nikomu o niej nie opowiadał. Przecież Kosygin rozmawiał z nim nie po to, aby towarzysz Piotr schował sobie tę rozmowę do pamiętników po latach. W pewnym momencie Kosygin miał zapytać Jaroszewicza (czego ten nie przywołał w swoich wspomnieniach), kogo widzi na funkcji I sekretarza. Jaroszewicz odpowiedział, że Edwarda Gierka. Kosygin powiedział, że wydaje się, iż jest to odpowiednia kandydatura. Następnie Jaroszewicz zaczął analizować układ sił w Biurze Politycznym i doszedł do wniosku, że gdyby zwolennicy Gomułki porozumieli się z Moczarem, to wspólnie byliby w stanie zablokować zmiany na szczytach władzy. Jednak - zdaniem Jaroszewicza - nie wszyscy w kołach wojskowych i Ministerstwie Spraw Wewnętrznych są zwolennikami swego szefa, generała Moczara. To może zmienić układ sił. O ile on wie, Jaruzelski, wbrew pozorom, nie należy ani do zwolenników Gomułki, ani Moczara. Następnego dnia rano Jaroszewicz wrócił do Polski i prawdopodobnie w jakiś sposób przekazał Gierkowi treść rozmowy z Kosyginem. Tragedia na Wybrzeżu wkroczyła tymczasem w swoją najgwałtowniejszą i najbardziej krwawą fazę. Gdynia: akt trzeci Kliszko, wydając polecenie o zablokowaniu 17 grudnia przez siły milicyjno-wojskowej Stoczni im. Komuny Paryskiej, nie zgodził się na wstrzymanie komunikacji miejskiej tego dnia, co niewątpliwie utrudniłoby wielu ludziom dotarcie w rejon blokady. Nie pozwolił również nawet na to, by kolejka elektryczna nie stawała się na stacji Gdynia-Stocznia. Najistotniejszy okazał się jednak brak zgody na zatrzymanie dojazdowej kolejki elektrycznej Wejherowo-Gdańsk. W czwartek wczesnym rankiem w odpowiedzi na apel Kociołka o powrocie do pracy na stacji Gdynia-Stocznia wysiadały z kolejnych pociągów grupy pracowników. Mimo że przez megafony, a od godz również przez ustawiony przy rondzie na zbiegu ulic Polskiej, Czechosłowackiej i Marchlewskiego wojskowy gigantofon o bardzo dużej mocy, informowano, że stocznia jest zamknięta, robotnicy podążali do pracy. Kolejki dowoziły coraz to nowych ludzi, którzy napierali na zdezorientowany tłum, i w ten sposób pierwsze szeregi, niezależnie od intencji tworzących je osób, systematycznie przybliżały się do czoła sił blokujących. Ludzie przechodzili długim, drewnianym mostem nad torami i peronami stacji Gdynia-Stocznia i kierowali się w stronę wiaduktu, za którym stały siły porządkowe, z milicjantami, schowanymi za plecami wojskowych. Był jeszcze ciemny, wczesny zimowy poranek, w okolicy wiaduktu słabo oświetlony teren - wszystko to powodowało, że większość zgromadzonych nie dostrzegała grozy rozmieszczonych wozów bojowych, w tym czołgów. Zgromadzeni na wiadukcie napierali na utworzoną z żołnierzy tyralierę blokująca wyjścia poza wiadukt. Za kordonem żołnierzy, na wysokości wysepki ronda stał wyraźnie widoczny samochód opancerzony typu topas, a za nim u wylotu ulicy Czechosłowackiej duża grupa milicjantów w kaskach i z tarczami. Skrzydła tego ugrupowania stanowiły rozmieszczone na ul. Marchlewskiego i Polskiej wozy bojowe z wojskiem.

51 51 Blokada Stoczni im. Komuny Paryskiej w Gdyni. Widok z kładki nad peronem stacji kolejki elektrycznej, gdzie padły śmiertelne strzały. Fot. Julian Reclaf, IPN Gdańsk W pewnym momencie przed stanowiska ogniowe wyszedł dowódca 32 pz, ppłk Władysław Łomot, i dowódca 3 batalionu tego pułku, kpt. Zdzisław Wardak. Dowódca pułku wołał: Ludzie zatrzymajcie się, co robicie, dalej iść nie wolno, bo w celu zatrzymania użyjemy broni. Zgromadzeni dalej jednak napierali na wojsko. Z tłumu wybiegali też swoiści harcownicy - młodzi ludzie, którzy obrażali żołnierzy, a nawet rzucali

52 52 Strzały na wiadukcie przy stacji Gdynia-Stocznia. Społeczny Komitet Budowy Pomników Ofiar Grudnia 1970 w Gdyni w ich stronę kamieniami. O godz ppłk Łomot wydał rozkaz oddania wystrzału z armaty czołgowej w powietrze. Poskutkowało to na krótko. Zaszokowani i po części przerażeni ludzie wycofali się około 20 metrów, ale po chwili ponownie zaczęli zbliżać się do żołnierzy. W tej sytuacji ppłk Łomot wydał rozkaz strzelać w górę z karabinów maszynowych czołgów oraz broni strzeleckiej w powietrze. Widok wystrzeliwanych w powietrze pocisków nie powstrzymał jednak tłumu. Ludzie naciskani od tyłu, nie mogli zawrócić, a zapewne też nie za bardzo mieli na to ochotę. Gwoli prawdy dodać należy, że istniała jednak możliwość wycofania się na ulicę Czerwonych Kosynierów (dziś Morska). Ppłk Łomot podał rozkaz do oddania ognia salwą zaporową w bruk. Słuchacze ze Szkoły Podoficerskiej MO w Słupsku próbowali rozproszyć zgromadzonych na pomoście i peronie, ale ponieważ przewaga liczebna była po stronie wzburzonego tłumu, zostali zmuszeni do odwrotu. Wycofując się, strzelali z broni osobistej, raniąc kilka osób. Dopiero o godz w związku z dużym natłokiem na peronie Gdynia-Stocznia - w porozumieniu z Bejmem - zadecydowano, by pociągi z Gdańska kończyły bieg w Gdyni, a później w Sopocie. Również o 6.45 zatrzymano ruch kolejki dojazdowej od strony Wejherowa na stacji Gdynia-Chylonia, a po godz pociągi z Gdańska zawracały już nawet we Wrzeszczu. W tym samym czasie spod przystanku Gdynia-Stocznia w kierunku Prezydium MRN wyruszył pochód, którego uczestnicy domagali się rozmów z Mariańskim.

53 To, co rozegrało się wówczas w Gdyni, było najczarniejszą z czarnych kart Grudnia 70. To nie była obrona sił porządkowych przed rozwydrzonym tłumem, jak w dokumentach partyjnych, wojskowych i MSW tłumaczono użycie broni palnej wcześniej w Gdańsku, a potem w Szczecinie i Elblągu. To było strzelanie do bezbronnego tłumu. Nawet jeżeli na czoło tego tłumu wysunęli się harcownicy, którzy prowokowali siły milicyjno-wojskowe, wznosząc wrogie i obelżywe okrzyki pod ich adresem lub rzucając w ich stronę kamieniami, to nie ma żadnego usprawiedliwienia dla ostrzelania z karabinów maszynowych tłumu ludzi, z których zdecydowana większość udawała się do pracy. Jest więc zrozumiałe, że tragedia w pobliżu stacji kolejowej do dziś wywołuje wśród mieszkańców Gdyni szczególnie żywe emocje. Oddajmy jednak głos naocznym świadkom. Gdy rozległy się strzały, padać zaczęli nie ci w pierwszych szeregach, lecz z dalszych, bo oni strzelali w bruk, pociski odbijały się od kocich łbów i straszliwie raziły, bo najgorszy jest właśnie rykoszet, powoduje największe rany. Koło mnie - relacjonował Stanisław Kodzik - dostał jeden w krtań, a drugi w nogę. Ostrzelani ludzie rzucili się do ucieczki. Wojciech Drożak opisał kobietę, około 40-letnią, trafioną odpryskami: Wyglądała strasznie. Twarz zmasakrowana, nosa, oczu nie było widać, no strzępy, strzępy twarzy; żyła jeszcze, widok był straszny. Z kolei Stanisław Stenka, który został wówczas postrzelony w nogę, mówił po latach: Wydaje mi się, że ten strzał musiał się odbić o słup betonowy, który znajdował się w pobliżu, bo był tłok i stało się to w tłumie. Bałem się nawet krzyczeć, prosić o pomoc, bo... dziwiłem się, jak to możliwe, że można zostać postrzelonym w takim tłoku. Na jednej nodze doskakałem do wiaduktu [...], krzyknąłem do jednej kobiety, żeby mnie podtrzymała. Ona na widok krwi krzyknęła przerażona i wtedy wzięli mnie mężczyźni, zanieśli na drugą stronę, na ul. Czerwonych Kosynierów, wsadzili mnie do samochodu. Także Jacek Węglarz został wtedy ranny w nogi. Po latach opowiadał, że w pierwszej chwili bólu nawet nie poczuł, tylko gorąco mi się strasznie zrobiło, obróciłem się wokół swojej osi i upadłem na ulicę. To nie były przelewki, słyszę, że pociski koło głowy świstają, więc podniosłem się na tej nodze, podskoczyłem do barierki, złapałem się jej, spojrzałem na nogę - widzę, że noga wisi wykręcona tak jakoś niesamowicie, krew się leje - zacząłem krzyczeć. Dwóch kolegów do mnie podskoczyło, wzięli mnie pod pachy, ściągnęli pod płot. Jeden zdjął mi szalik i związał nim nogę. Żadnej komunikacji nie było, żadnych karetek ani samochodów, więc nas układali pod płotem. Nadjechała jakaś nyska czy żuk, ten tłum ludzi zatrzymał tę nyskę, żeby nas zabrać do szpitala. [...] Naładowali nas tam, poukładali tak, jak śledzie, jednego na drugim, żeby jak najwięcej weszło, jeden drugiego okrwawił. Było nas dziesięciu albo nawet ponad dziesięć osób w tej nysce. Ogień przy stacji Gdynia-Stocznia otworzyli żołnierze 32 pz, który poprzedniego dnia na rozkaz gen. Chochy został wyłączony z 8 DZ i przekazany do dyspozycji Marynarki Wojennej. Po ulicach Gdyni jeździły milicyjne samochody, z których wystrzeliwano petardy i granaty łzawiące. Nad miastem krążyły śmigłowce, zrzucające środki chemiczne do rozpraszania tłumu, a - wedle niektórych relacji - strzelano też do demonstrantów. Jest to zresztą kwestia nader delikatna i trudna do wyjaśnienia. W żadnym ze znanych mi dokumentów nie ma na ten temat ani słowa, choć wielokrotnie jest mowa o zrzucaniu ze śmigłowców petard i gazów łzawiących. Po raz pierwszy użyto helikoptery o godz w celu rozproszenia tłumu w rejonie wiaduktu na przystanku Gdynia-Stocznia. Jest to niezwykle ważna informacja, gdyż jednym z argumentów na niemożność 53

54 54 użycia śmigłowców do walki z tłumem miał być brak urządzeń do takiego działania w nocy. A przecież 17 grudnia o godz było jeszcze zupełnie ciemno. Niektórzy z kolei twierdzili, że w owym czasie polskie helikoptery były nieuzbrojone i nie można było z nich strzelać. Sam wysłuchałem takiego tłumaczenia 17 grudnia 1990 r. w przerwie obrad naukowego sympozjum Wojsko Polskie w wydarzeniach grudniowych 1970 roku. Rozmawialiśmy wtedy w gronie historyków i wyższych wojskowych, z których jeden (niestety nie pamiętam, kto to był) stwierdził przecież Mi-2 jest nieuzbrojony, jak więc z niego strzelać?. I wówczas, uczestniczący w rozmowie, gen. Wejner odparł: Jak to jak? Otworzyć drzwi, usiąść i można z kałasznikowa strzelać. Widać było, że wypowiedź ta zaskoczyła i może nawet nieco zgorszyła niektórych wojskowych uczestników tej dyskusji. No tak, w ten sposób to byłoby to teoretycznie możliwe - skomentował ten sam, który chwilę wcześniej uważał strzelanie z Mi-2 za praktycznie wykluczone. Nie dziwię się wobec tego, że żaden z przesłuchiwanych pilotów, użytych na Wybrzeżu śmigłowców, nie potwierdził faktu strzelania z prowadzonej przez siebie maszyny. Ale co zrobić z tymi licznymi relacjami, których autorzy z całą odpowiedzialnością potwierdzają jednak fakt strzelania z helikopterów do ludzi i to w kilku miejscach w Gdyni? Czy historyk powinien wierzyć tym, którzy twierdzą, że nie strzelali, czy tym, do których strzelano, i tym, którzy na własne oczy widzieli ludzi, trafianych pociskami z krążących nad miastem śmigłowców? Warto natomiast przypomnieć, że tak jak we wtorek nad płonącym gmachem KW w Gdańsku latał helikopterem Kliszko, tak dwa dni później zrewoltowane centrum Gdyni podziwiał z góry gen. Korczyński. Nie tylko zresztą oglądał, ale - jak to obrazowo ujął Jakub Kopeć, publicysta - mógł był własnoręcznie zrzucać z helikoptera granaty wprost we wzburzony tłum na centralnym placu Gdyni. Potwierdził to w zeznaniach po latach, prowadzący akurat ten śmigłowiec pilot, oświadczając, że generał rzucał petardy i świece dymne nawet celniej aniżeli milicjanci. Karetki pogotowia, taksówki i przygodne samochody niemal bez przerwy przywoziły rannych do zapełniających się z minuty na minutę szpitali. Komandor Adam Kunert jako dyżurny lekarz pogotowia o 6.00 rano został wezwany do rodzącej kobiety, która mieszkała w baraku w pobliżu wiaduktu. Wsadziliśmy rodzącą do karetki, wraz z nią wepchnięto tylu rannych, ilu się dało. Karetka odjechała, mnie zatrzymano, żądając, abym udzielił pomocy innym rannym. Na skraju jezdni, tuż przy spadku nasypu, leżał mężczyzna z rozerwanym oczodołem: był to już ewidentny trup. Podprowadzono mnie do innego, silnie krwawiącego, z przestrzałem klatki piersiowej. Nie miałem dosłownie nic, mogącego służyć jako opatrunek. Powiedziałem, że potrzebny podkoszulek. Ktoś się rozebrał i podkoszulek podał. Założyłem zaciskowy, prowizoryczny opatrunek, wsadzono nas z rannym do taksówki, pojechaliśmy do szpitala. W drodze robiłem rannemu tamponadę, nie udało mi się jednak dowieźć go żywego do szpitala. Z kolei Henryka Halmann, pielęgniarka w Szpitalu Miejskim w Gdyni, tak wspominała tamte chwile: To było naprawdę coś okropnego. [...] myśmy nie czekali na wózek, myśmy na operacyjną, na drugie piętro na rękach nosili. Wszyscy - lekarze, pielęgniarki, palacze - kto był. Boże kochany! Ilu takich, cośmy donieśli, nie było już po co dawać na stół... I tam pod salą pokotem leżeli. Były też takie wypadki, że się doszło do samochodu, otwiera się drzwi - a tu trup leży. [...] Przez cały czas wejście do szpitala pilnowane było przez asystujących

55 55 Nie płaczcie matki/to nie darmo/nad stocznią sztandar z czarną kokardą/ za chleb i wolność i nową Polskę/Janek Wiśniewski padł. - Ballada o Janku Wiśniewskim. Pochód na ul. Świętojańskiej w Gdyni. Fot. Edmund Pepliński, Społeczny Komitet Budowy Pomników Ofiar Grudnia 1970 w Gdyni portierce palaczy, bo co i rusz milicja próbowała dostać się do środka. Raz nawet się wdarli i krzyczeli: My was skurwysyny wymordujemy! Wy buntowników ratujecie!. Jednym z najtrwalszych symboli krwawego czwartku w Gdyni jest obraz pochodu, na czele którego na drzwiach niesione są zwłoki młodego mężczyzny. Pochód ten krążył po ulicach miasta, a jego uczestnicy śpiewali pieśni patriotyczne i religijne. Kim był człowiek niesiony na drzwiach? W wielu opracowaniach, w tym niestety także w niektórych w szkolnych podręcznikach, twierdzono, że był to tytułowy bohater Ballady o Janku Wiśniewskim. W rzeczywistości człowiek taki nie istniał. Autor ballady (po latach przyznał się do autorstwa Krzysztof Dowgiałło) celowo wybrał bardzo popularne imię - Jan - i jedno z najczęściej spotykanych polskich nazwisk - Wiśniewski, aby w ten sposób stworzyć - być może na wzór nieznanego żołnierza - pewną postać symboliczną. Chociaż człowieka, który nazywał się Jan Wiśniewski nie istniał, to jednak takich Janków Wiśniewskich było czy mogło być wielu. A Jan Wiśniewski stał się bodaj największą legendą Grudnia 70, a już na pewno Gdyni, gdzie jedną z blokowanych wtedy przez milicję i wojsko ulic (Marchlewskiego) nazwano jego imieniem. I naprawdę w tym wypadku nie ma większego znaczenia, kto konkretnie był jego historycznym pierwowzorem. Prawdę na temat pochodu z człowiekiem, niesionym na drzwiach, przez szereg lat próbowała wyjaśnić Wiesława Kwiatkowska, która napisała na ten temat: W opisie

56 56 Ciało Zbigniewa Godlewskiego, czyli Janka Wiśniewskiego, pozostawione przez demonstrantów przed budynkiem Prezydium Miejskiej Rady Narodowej w Gdyni. Społeczny Komitet Budowy Pomników Ofiar Grudnia 1970 w Gdyni pochodu występują rażące nieraz różnice co do czasu trwania, liczebności uczestników, przemierzonej trasy, wyglądu zwłok, miejsca, w którym pochód został rozproszony. Przez długi czas stanowiło to dla mnie zagadkę (w Gdyni przez dziesięć lat wspominało się ten pochód, i zawsze w liczbie pojedynczej), nim ponowne wsłuchanie się w zapis magnetofonowy rozmów, prowadzonych przez funkcjonariuszy SB, nie nasunęło rozwiązania. Pochody z ciałem na drzwiach były co najmniej dwa, a śmiało można przyjąć, że więcej. Ale nadal nie bardzo wiadomo, kogo na drzwiach nieśli manifestanci. Mógł nim być Zbigniew Godlewski, syn oficera WP z Elbląga (miał przy sobie dokumenty), który zginął i którego ciało było niesione na drzwiach. Według ustaleń Kwiatkowskiej pierwszy pochód (ten, o którym już wspominałem) z okolic dworca wyruszył jeszcze przed godz i pełniący wtedy służbę wojskową Wojciech Chochowski widział go z dachu sądu przy pl. Konstytucji, jak poszedł ul. Migały w kierunku miasta i doszedł do gmachu Prezydium MRN. Przebywający wtedy wewnątrz budynku, komandor doktor Zdzisław Betlejewski zapamiętał, że drzwi ze zwłokami położono na jezdni [...]. Wokół drzwi stanęli ludzie z flagami - taki rodzaj warty honorowej, dalej niezbyt liczny tłum. Chcieli rozmawiać z Mariańskim. Śpiewali hymn polski i Rotę. Było to niezwykle przejmujące. Druga kolumna ludzi - zdaniem Wiesławy Kwiatkowskiej - nieco później została pod wiaduktem przepuszczona przez dowódcę czołgu, podczas gdy trzeci pochód, zatrzymany przez wojsko, cofnął się i przez tunel dworcowy, pl. Konstytucji i ul. Dworcową dotarł na ul. 10 Lutego. To zapewne ten właśnie pochód około godz na ul. 10 Lutego widział ojciec poległego tego dnia w Gdyni 18-letniego Stanisława Sieradzana. Widoczna była tylko głowa chłopca niesionego na drzwiach, ciało przykryto narodową flagą. Kwiatkowska twierdzi, że był jeszcze jeden ma-

57 leńki, nieśmiały pochód młodzieży szkolnej, niosącej kolegę, który około godz widzieli Teresa Remiszewska i Zdzisław Kalinowski. Opis wydarzeń uczestników i naocznych świadków jest często chaotyczny, czasami sprzeczny. Nie powinno to nikogo dziwić, gdyż mieszkańcy Gdyni byli w szoku, w skrajnym napięciu, pod wpływem wielkich emocji. Zapamiętali to, co zrobiło na nich największe wrażenie, czasami były to drobne szczegóły. Paweł Marczewski zapamiętał na przykład, że niesiony zabity chłopak na nogach miał takie popularne pionierki, ale też i - widział to z bliska - ranny był za uchem, rana była wielkości pół dłoni. Józef Bińczyk wspominał, że tego chłopca niesiono najpierw na biało-czerwonej fladze, ale to nie było wygodne, więc razem z tą flagą położono go na drzwiach. Później, gdy pochód został rozbity, widziałem tę flagę zatkniętą na słupie trakcyjnym na ul. Śląskiej. Z kolei Stanisław Weber do pochodu dołączył przy barakach na Czerwonych Kosynierów, gdy przyniesiono wyjęte z toalety męskiej w tym baraku drzwi, które posłużyły jako nosze. Zarówno drzwi, jak i pokrwawioną flagę umieszczono później w Kaplicy Stoczniowców kościoła Najświętszego Serca Pana Jezusa w Gdyni. Eleonora Karczewska - w owym czasie będąca pielęgniarką w przychodni zakładowej Stoczni im. Komuny Paryskiej - stała na ul. 10 Lutego i nagle zauważyła tłum śpiewający Jeszcze Polska. Kilku mężczyzn niosło na drzwiach młodego chłopca. Miał zakrwawioną szyję, okropnie to wyglądało. Za nim dwie osoby niosły chorągiew białoczerwoną tak silnie zakrwawioną, że podeszłam bliżej, żeby przekonać się, czy to istotnie krew. Chłopiec był przeźroczyście blady, blondynek o króciutkich włosach, taki dzieciak. Ubrany był jasno, biała czy żółta bluza, coś takiego. Spodnie mógł mieć ciemne, ale góra ubrania była jasna, dokładnie pamiętam. Natomiast młody człowiek, sfotografowany przez Edmunda Peplińskiego, co wyraźnie widać na zdjęciach, był ubrany na ciemno. Na ul. Świętojańskiej ciało zabitego zostało obsypane kwiatami. Niedługo potem, gdy zaatakowała milicja, demonstranci drzwi, z leżącym na nich martwym człowiekiem, pozostawili na ulicy i rozpierzchli się, chowając się w okolicznych bramach przed strzałami i gazami łzawiącymi. Potem przerzedzony już pochód drzwi z martwym chłopcem poniósł dalej pod gmach PMRN. Tam znowu demonstrantów ostrzelano i ponownie drzwi z poległym pozostawiono na jezdni przed budynkiem. Komandor Kunert wyszedł z gmachu PMRN, by zbadać, czy człowiek leżący na drzwiach, przyniesiony przez demonstrantów, nie potrzebuje pomocy [...]. Stwierdziłem, że nie żyje, nastąpiło już częściowe stężenie pośmiertne. Zabitym tym był Zbigniew Godlewski. Trudno w to uwierzyć, ale w kręgach partyjnych stosunkowo długo utrzymywano, że na drzwiach niesiony był nie zabity, lecz postrzelony, który zmarł z upływu krwi. Gdyby udzielono mu na czas pomocy medycznej, to ten młody człowiek żyłby. W taki sposób w czasie zebrania Podstawowej Organizacji Partyjnej w sądzie w Gdyni mówił o tym instruktor z Komitetu Miejskiego PZPR. Według niego demonstranci zrobili to dla efektu. W taki sam sposób opisano to w 1982 r., gdzie przy godz stwierdzono: Na ul. Czerwonych Kosynierów formuje się kolejny pochód. Zmierza w kierunku Prezydium MRN. Na drzwiach postrzelony człowiek. Istnieje przypuszczenie, że gdyby w czas tego ponurego marszu otrzymał pomoc lekarską - być może - zostałby uratowany, kiedy przywieziono go do szpitala, było za późno na ratunek. 57

58 58 Pochód robotników, zmierzający do Prezydium Miejskiej Rady Narodowej w Gdyni. Fot. Edmund Pepliński, Społeczny Komitet Budowy Pomników Ofiar Grudnia 1970 w Gdyni Po ulicach przemieszczały się pochody raz po raz obrzucane petardami i gazami łzawiącymi oraz ostrzeliwane przez siły porządkowe. Około godz od strony Dworca Głównego PKP w Gdyni, ulicą biegnącą wzdłuż torów kolejowych, nadciągnęła potężna kolumna ludzi, obrzucana ze śmigłowców środkami chemicznymi. Kolumna ta połączyła się z tłumem, który był już wcześniej w rejonie przystanku Gdynia-Stocznia. Zgromadzeni, swą masą, wyparli milicję, która wycofała się za stanowiska ogniowe wojska. Dowodzący w tym czasie żołnierzami, ppłk Bolesław Fałdasz wzywał manifestantów do wycofania się i powrotu do domów. Ostrzegał jednocześnie, że w wypadku dalszego naporu na wojsko, będzie zmuszony użyć broni. Manifestanci zbliżali się nadal. Wtedy ppłk Fałdasz wydał rozkaz do otwarcia ognia ostrzegawczego, w górę, z karabinów maszynowych czołgów. Tłum napierał dalej. Wówczas ppłk Fałdasz wydał rozkaz prowadzenia ognia zaporowego w bruk ulicy. W wyniku strzałów padli zabici i ranni. Leon Kaszubowski pamięta, że na dworcowym zegarze była godz. 9.05, kiedy pochód, idący ul. Marchlewskiego, skierował się w stronę stoczni. Krótko potem znowu rozległy się strzały. Zauważył wówczas dziewczynę za kioskiem, która wyszła - bo po tych strzałach się uspokoiło - stanęła tak z półtora metra od tego kiosku, i wtedy usłyszałem strzał. I ta dziewczyna momentalnie uklękła i później tak bezwładnie głowę na ulicę, na bruk...

59 59 Na czele pochodu niesiono sztandar narodowy, umoczony we krwi. Fot. Edmund Pepliński, Społeczny Komitet Budowy Pomników Ofiar Grudnia 1970 w Gdyni [...] I było to w odległości gdzieś dwóch metrów ode mnie, rozdzielał nas tylko ten płot, ale tam brakowało tych segmentów w płocie, były powyjmowane. Jak ten strzał padł, to ten chłopak [...] poderwał się i zaczął uciekać, i przeskoczył przez tę dziewczynę, a ja krzyknąłem do niego: - Weź ją, podaj mi ją! I on się wrócił i mi ją podał. Ja ją wziąłem normalnie na ręce, tak jak się bierze dziecko i przebiegłem przez tory i podałem następnemu na peronie - to nie było więcej jak 5 metrów - podałem w górę i wtedy chlupła na mnie krew, bo zbierała się w płaszczu. Tak mnie krwią zlało, że miałem pełne rękawy, całe spodnie, buty pooblewane, całą wiatrówkę. W rękawy to aż do łokcia miałem nalane, bo przecież krew jest ciepła, więc leci jak woda, jak rtęć. Ja podałem następnemu, który leżał na tym peronie i on z nią poleciał w kierunku Czerwonych Kosynierów. A mnie się niedobrze zrobiło i nie poszedłem z tą dziewczyną, tylko znalazłem kałużę, zmyłem z butów i z kurtki ze skaju krew - bo to dało się zmyć, ze spodni nie, z rękawów też nie, obmyłem trochę ręce. Dokładnie pamiętam, że dziewczyna była niewysoka, ubrana w jasnoszary płaszcz, czerwone rajstopy i miała czerwona torebkę. Praktycznie przez cały dzień trwało prawdziwe polowanie na ludzi. W rejonie Prezydium MRN przez szereg godzin trwały gwałtowne starcia demonstrantów z milicjantami. Do akcji skierowano tam słuchaczy ze Słupska, Piaseczna i Szczytna oraz funkcjonariuszy ZOMO Gdańsk. Prokurator Jan Siemianowski napisał: Milicjanci używali broni palnej wielokrotnie. Poszczególni funkcjonariusze indywidualnie podejmowali decyzje o strzelaniu na podstawie subiektywnej oceny sytuacji. Nie bez wpływu na ich postępowanie była

60 60 Milicjanci bijący ludzi przed Prezydium Miejskiej Rady Narodowej w Gdyni. Wewnątrz budynku urządzono prawdziwą katownię dla zatrzymanych demonstrantów, Kadr z filmu Wojciecha Jankowskiego Grudniowe taśmy decyzja wiceministra Franciszka Szlachcica, który o godz dnia 17 grudnia 1970 r. polecił: strzelać do każdego, kto jest uzbrojony lub bije. Jednocześnie milicjanci w gmachu Prezydium MRN urządzili prawdziwą katownię. Prokurator Siemianowski stwierdził, że wśród zatrzymanych przez funkcjonariuszy MO [...] osób cywilnych, większość została pobita w sposób narażający je na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia, ciężkiego uszkodzenia ciała lub ciężkiego rozstroju zdrowia. W sposób najbardziej bestialski pobity przez nieustalonych funkcjonariuszy MO został 17-letni uczeń szkoły zawodowej, Wiesław Kasprzycki, który doznał obrażeń kręgosłupa, nerek, urazu głowy, ze wstrząśnieniem mózgu, co wywołało u niego ciężką, nieuleczalną chorobę. Kasprzycki szedł al. Czołgistów do matki, pracującej jako pielęgniarka w szpitalu. W pewnym momencie natknął się na milicyjny patrol. Funkcjonariusze kazali pokazać mu ręce (sprawdzali, czy nie są brudne od kamieni i czy nie śmierdzą benzyną). Pokazał dłonie, zezwolono mu odejść, ale po 4-5 krokach został tak silnie uderzony, że przytomność odzyskał dopiero wewnątrz budynku Prezydium MRN. Znalazłem się na posadzce. Dopadło mnie trzech, zaczęli kopać. Nie straciłem wtedy przytomności, to było tylko takie przywitanie. Później rzeczywiście było dużo gorzej. Zatrzymanym kazano usiąść na podłodze po turecku z rękami do tyłu. Zaczęli nas strzyc - relacjonował po latach Kasprzycki - takimi myśliwskimi nożami. Ja nie miałem długich włosów, to bardziej cierpiałem. Równocześnie przynieśli drewniany fotel [...] wybierali niektórych, kazali przekładać się przez ten fotel i bili. Potem znów milicjanci bili

61 wszystkich na oślep, na odlew, gdzie popadło. Cofaliśmy się pod jedną ścianę, pod drugą. Skóra po uderzeniach zaczęła pękać, krwawić, na podłodze zrobiła się maź z krwi i włosów. Po takiej obróbce milicjanci pojedynczo zaczęli wzywać zatrzymanych na pierwsze piętro, gdzie - w pokoju przewodniczącego Prezydium MRN - przesłuchiwali ich. Było tam - opowiadał Kasprzycki - duże puste biurko, czterech drabów pod ścianą i za mniejszym biurkiem jeszcze jeden drab, który policzył w imieniu i nazwisku litery, ilość zapisał w kółku na kartce i kazał mi położyć się na stół. Nie zrobiłem tego, cofnąłem się [...]. Tych czterech tylko na to czekało, momentalnie rozłożyli mnie na stole. Dostałem tyle razy, ile było liter. Miałem zdjęcie dziewczyny, dzisiejszej żony, z podpisem, że na zawsze itd. I imię na dole. Zapisał to imię, policzył litery, te draby znowu mnie rozłożyły na stole. Zerwałem się, ale jakoś tak niezręcznie, że spadłem na podłogę i tam mnie skopali. Tak samo liczyli lata. Potem mnie wyprowadzili. Zszedłem do półpiętra - ten, który liczył litery, zawołał mnie, ci, którzy mnie prowadzili, zostali na miejscu - poszedłem na górę. Rękę miał w rękawiczce, w pięści trzymał tuleję, dość dużą - jak dziś pamiętam - mosiężną. Dostałem tym w twarz. Spadłem na dół, na wycieraczkę. Plułem krwią, ale zęby nie wyleciały, tylko później - ale to już stwierdzili lekarze - okazało się, że wszystkie są obluzowane, latały tak w górę i w dół. Podniesiono mnie pod ręce - bo iść po takim czymś to nie da rady - i zawleczono z powrotem do sali kolegium. Tu kazali się rozebrać. Wszystkim. I złożyć ubranie ładnie w kostkę. I przy tym znowu bicie. O wyjściu do ubikacji nie było mowy, ludzie załatwiali potrzeby wprost na sali, odór był potworny. A przede wszystkim wygląd tej sali - włosy, krew i odchody - naprawdę cyrk. Na ścianie, tej na prawo od wejścia, wisiał biały orzeł wycięty ze styropianu. I ten orzeł był zachlapany tą mazią. Dopiero dziś widzę w tym jakiś symbol, wtedy o tym nie myślałem, może byłem za młody? [...] kazali człowiekowi wstać, podejść do ściany, krok do tyłu i oprzeć się kciukami o mur. Nie wiedziałem, o co chodzi, a to przecież momentalnie mdleją palce. Wystarczyło, by ktoś ukląkł czy ugiął się tylko, a bito i kopano go tak, że szybko podnosił się znowu. Z opowiadań dziadka znam sposoby znęcania się nad ludźmi w Stutthofie, ale o czymś takim nie słyszałem. To nie było aż tak, żeby krew tryskała, nie było otwartych ran, ale ludzie mieli ciała granatowe. Nie siniaki, potłuczenia, pręgi - granatowe ciała od karku do ud poniżej pośladków. [...] To była zabawa. Oni to robili ze śmiechem. Stali w grupce, rozmawiali ze sobą, naraz jeden zapluwał ręce, łapał pałę i bił. Kasprzycki był jeszcze bity pałkami różnej długości przez funkcjonariuszy, ustawionych w szpaler. Potem znowu trafił do tego samego oprawcy, który znów liczył litery - bicie i na przemian polewanie wodą..., aż w końcu wylądował wśród zwłok leżących na dole w gmachu Prezydium. Tam nagiego wśród trupów znalazł go komandor dr Kunert, który zauważył, że jest jeszcze ciepły, zadzwonił po pogotowie i w stanie śmierci klinicznej odwieziono Kasprzyckiego do Szpitala Miejskiego. Po wielu miesiącach leczenia okazało się, że zapadł na padaczkę pourazową. Został młodym rencistą - 18-letnim wojennym inwalidą w czasach pokoju... Ta wstrząsająca relacja, ukazująca bestialstwo nieustępujące okrucieństwom gestapo, NKWD czy UB z lat stalinowskich, pokazuje, co wydarzyło się naprawdę w Polsce, nie na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych, ale w roku Do niezwykle gwałtownych starć doszło tego dnia w Gdyni także m.in. przed gmachem PMRN, do którego demonstranci siedmiokrotnie próbowali się wedrzeć, 61

62 62 na Wzgórzu Nowotki, gdzie znajdowała się strzeżona przez wojsko baza transportowa oraz na ul. Władysława IV w pobliżu pilnowanej przez siły porządkowe stacji benzynowej. Demonstranci chcieli ją opanować, by móc wykorzystać w dalszych walkach benzynę ze zbiornika. O godz ostatecznie wyłączono radiostację, dalekopis i telegraf. Miasto odcięto od reszty kraju. Mało znanym wątkiem grudniowej tragedii są działania o charakterze represyjnym wymierzone nie tyle w młodzież, co wręcz w dzieci. Zatrudniony w Prokuraturze Generalnej Stefan Dzikowski wspominał po latach, że właśnie 17 grudnia prokurator generalny, Kazimierz Kosztyrko, oświadczył mu bez długich wstępów: Pojedziecie do Gdańska do towarzysza Żyty. Kierowana przez Józefa Żytę Prokuratura Wojewódzka nie dawała sobie bowiem rady z natłokiem zatrzymanych. Na Wybrzeżu wożono prokuratora Dzikowskiego od więzienia do więzienia. W czasie tej inspekcji zobaczył w aresztach kilkadziesiąt dzieci - jak sam podkreślał - w wieku lat. Jeżeli do 8.00 rano nie zwolnicie tych dzieci, to będę informował prokuratora generalnego - oświadczył. Był także w więzieniu w Wejherowie, gdzie przetrzymywani byli członkowie gdyńskiego Głównego Komitetu Strajkowego. Dzikowski nakazał poinformować członków komitetu strajkowego, że postawienie im zarzutu odracza się o tydzień. Nawiasem mówiąc, zostali zwolnieni jeszcze wcześniej, zaraz po zmianie I sekretarza. Z powodu nawału pracy Dzikowski zażądał od Prokuratury Generalnej, by przysłano kilkunastu prokuratorów z innych części kraju. Podpisał także 17 protokołów sekcji zwłok, nakazując czym prędzej zwłoki wydać rodzinie. To, co Dzikowskiego szczególnie zbulwersowało na Wybrzeżu, to fakt dokonywania prewencyjnych aresztowań wśród osób, których sprawy zostały zawieszone lub umorzone. Później na zebraniu partyjnym zapytał prokuratora generalnego, czy robiono to za jego wiedzą. Odpowiedzi udzielił dyrektor II departamentu, Piotr Hachulski, enigmatycznie stwierdzając To był stan wyższej konieczności. Następnego dnia Stefan Dzikowski za porozumieniem stron został zwolniony z pracy. W odróżnieniu od zajść w Gdańsku 15 grudnia, gdzie doszło do obustronnej eskalacji agresji, w Gdyni z całą pewnością dokonano - przynajmniej początkowo - masakry bezbronnego tłumu. Użyte środki milicyjno-wojskowe były niewspółmierne do rzeczywistego stopnia zagrożenia porządku publicznego. Miasto zostało spacyfikowane, chociaż naturalnie nie w rozumieniu znanym nam z II wojny światowej. W Gdyni skrócono godzinę milicyjną do 17.00, co zresztą nie oznaczało, że na ulicach zapanował spokój. Jeszcze bowiem o godz grupa nieznanych sprawców obrzuciła butelkami z benzyną i podpaliła V Komisariat MO. Pożar został ugaszony. Po południu i wieczorem po mieście krążyły samochody wojskowe, które przez megafony informowały o wcześniejszej porze godziny milicyjnej, Według oficjalnych danych w Gdyni zginęło tego dnia lub zmarło z powodu odniesionych ran 18 osób w wieku lat, wszyscy w wyniku postrzelenia z broni palnej. Udzielono pomocy ambulatoryjnej 347 osobom i przyjęto do szpitali 233 rannych. 17 grudnia w Gdyni system dowodzenia wojskiem, od samego początku kryzysu niejasny i niejednolity, uległ dalszemu skomplikowaniu. Oto bowiem w dowództwie Marynarki Wojennej znajdowały się: część stanowiska dowodzenia gen. Korczyńskiego, który od godz objął komendę nad wszystkimi siłami porządkowymi w Gdyni; sztab gen. Antosa, który dotarł tam śmigłowcem o godz i do przybycia gen. Kor-

63 63 czyńskiego dowodził akcją sił wojskowych w mieście; wysunięte stanowisko dowodzenia KW MO i SB w Gdańsku oraz część sztabu KM MO w Gdyni, którą dowodził, przybyły przed godz. 8.00, gen. Szlachcic. W akcjach brało udział 1471 funkcjonariuszy MO, z tego 972 kursantów szkół milicyjnych. W odwodzie pozostawało 140 członków ORMO. W dodatku w tym samym czasie znajdował się tam także wiceadmirał Janczyszyn. Wszyscy ci ludzie wydawali nierzadko sprzeczne rozkazy. A gdy się do tego dołoży dyrektywy, płynące z Warszawy od Gomułki i Cyrankiewicza, od Moczara i Jaruzelskiego, doda decyzje, podejmowane w Trójmieście przez Kliszkę, Kociołka i innych działaczy, w tym i lokalnych (np. Karkoszkę) oraz rozkazy, wydawane przez działającego na tym terenie gen. Chochę, to obraz chaosu decyzyjnego będzie jeszcze pełniejszy. Nie ulega wątpliwości, że zamęt taki miał wpływ na ogrom ofiar i gwałtowność rozgrywających się wydarzeń. Nadal przy tym nie wiadomo, na ile chaos ten był wynikiem skrajnego napięcia, błędnego odczytania istoty robotniczych protestów, niekompetencji i braku wyobraźni, na ile zaś efektem świadomej manipulacji informacjami i konsekwencją kroków, podejmowanych przez tych działaczy, dla których opanowanie gwałtownie rozwijającej się rewolty stało się sprawą drugorzędną, ponieważ w nieporównanie większym stopniu pochłaniały ich zakulisowe rozgrywki polityczne, które już niedługo miały doprowadzić do gruntownych zmian na najwyższych szczeblach władzy. Niezależnie od tego wszystkiego nie ulega wątpliwości, że organizacyjny i decyzyjny chaos, jaki panował wówczas w kraju, niezwykle utrudnia dziś odtworzenie przebiegu grudniowego dramatu. Ustalenie odpowiedzialności prawno-konstytucyjnej konkretnych osób jest praktycznie niemożliwe, a w każdym razie bardzo trudne. Niewykluczone zresztą, że właśnie o to chodziło, aby w przyszłości nie można było ustalić indywidualnej winy poszczególnych osób. Wśród niemałej części mieszkańców Gdyni żywe pozostaje przeświadczenie, że masakra 17 grudnia była zemstą władz za upokorzenia, jakich doznały one w Gdańsku. Czasem wysuwany bywa też element strachu - zapłata za zgrozę, jaką niektórzy funkcjonariusze partyjni przeżyli, czekając na ratunek z płonącego gmachu KW w Gdańsku, i którzy obiecali sobie, że już więcej nie będą bać się motłochu. Naturalnie tego typu emocjonalnej motywacji nie można wykluczyć, ale nie tłumaczy to wszystkiego i nie umniejsza winy za zmasakrowanie ludności Gdyni. Szczecin: akt pierwszy Nie mniej tragiczny, ale na ogół słabiej znany jest przebieg wydarzeń 17 grudnia w Szczecinie. Od kilku dni w mieście utrzymywała się napięta atmosfera, lecz bez ulicznych demonstracji i starć z siłami porządkowymi. Już w nocy, o godz pojawiły się na terenie Stoczni im. Adolfa Warskiego napisy, wzywające do przerwania pracy, a od godzin porannych także pojedyncze wezwania do strajku, które mogły być reakcją na pierwsze doniesienia o wydarzeniach w Trójmieście, podane przez prasę lokalną. Choć na ulicach panował spokój, od godz trwało obsadzanie 24 wyznaczonych obiektów pododdziałami, dowodzonej przez płk Mieczysława Urbańskiego i stacjonującej w Szczecinie, 12 Dywizji Zmechanizowanej.

64 64 Po telefonicznej rozmowie z I sekretarzem KW, Antonim Walaszkiem, i ministrem Jaruzelskim płk Urbański postanowił przydzielić ochronę siedzibie lokalnych władz partyjnych. Żołnierzy ukryto na podwórku obiektu i mieli ujawnić swoją obecność dopiero w chwili, gdy osoby cywilne zaatakują siedzibę KW PZPR. Tymczasem, w oddzielonej od Warskiego kanałem, Szczecińskiej Stoczni Remontowej Gryfia (nazwa od wyspy na której się znajduje), w której pracowało 5 tysięcy osób, od godz odbywały się na poszczególnych wydziałach wiece. Dyrekcji nie udało się nakłonić robotników do odstąpienia od strajku. Około 1500 pracowników Gryfii przeszło do przystani promowej i zmusiło załogę, by w trzech rzutach przeprawiła ich na teren Stoczni im. Adolfa Warskiego. Następnie pochodem, do którego przyłączali się przygodni ludzie oraz pracownicy z innych zakładów, skierowali się w stronę śródmieścia. Skandowano Żądamy obniżki cen, Szczecin z Gdańskiem, Chleba dla naszych dzieci, Suche bułki dla Gomułki. Pracownicy Gryfii nieśli transparenty: My nie chuligani, my ludzie pracy oraz Niech żyje strajk. Jak ustalił Michał Paziewski, który najdokładniej opisał i zanalizował przebieg wydarzeń w Szczecinie, padały przekleństwa pod adresem Gomułki i Cyrankiewicza, śpiewano - podobnie jak wcześniej w Gdańsku - Międzynarodówkę, hymn narodowy, Boże coś Polskę, Rotę i Marsz Gwardii Ludowej. Zresztą znacznie częściej śpiewano wtedy pieśni rewolucyjne niż narodowe czy religijne. Jeszcze więc przed południem w Szczecinie było kilka pochodów, czy może raczej liczących po kilkaset osób grup demonstrantów, które atakowane były przez milicjantów. Do pierwszego starcia doszło w pobliżu skrzyżowania ulic Świerczewskiego i Mazurskiej. Tyralierę, która zagrodziła drogę manifestantom na ul. Świerczewskiego - na polecenie komendanta wojewódzkiego MO w Szczecinie, płk Juliana Urantówki - utworzyło 50 funkcjonariuszy ZOMO. Stosunkowo szybko przy użyciu gazów łzawiących i pałek udało się im rozbić ten kilkusetosobowy pochód. Część demonstrantów rozproszyła się, część po prostu rozeszła się do domów, a bodaj największa grupa wycofała się w rejon stoczni, gdzie zasiliła kolejny pochód, maszerujący w stronę KW. Do ulicznych starć przed południem doszło też w okolicach ulic Łady i Jana z Kolna, a następnie na ul. Parkowej przed skrzyżowaniem z ul. Malczewskiego. Wobec zdecydowanie liczebnej przewagi demonstrantów, z których dość liczni byli uzbrojeni w łomy, młoty, kilofy, łańcuchy, klucze francuskie, mutry, pocięte kawałki grubego kabla, po wyczerpaniu się środków chemicznych milicjanci stosunkowo szybko wycofali się do pobliskiego parku Żeromskiego. Niedługo potem przetransportowano ich do zablokowania ul. Dubois u zbiegu ulic Sławomira i Radgowskiej. Po godz wraz z dwoma innymi kompaniami ZOMO zagrodziło drogę kolejnemu pochodowi, który szedł ze stoczni ulicami Hutniczą, Dubois, Parkową i kierował się w stronę wojewódzkiej siedziby PZPR. Uczestnicząca w tym pochodzie, Ewa Zielińska-Arciszewska wspominała po latach: Z tłumu padło hasło, żeby kobiety szły przodem i myśmy wzięły się pod ręce i uformowały dwa, trzy rzędy. Szłam w pierwszym szeregu, nikt nie niósł żadnych transparentów, były natomiast rzucane okrzyki. Większość była ubrana w robocze kombinezony i kaski. [...] nie było między nami żadnych elementów wywrotowych. Ta masa ludzi idących i śpiewających Międzynarodówkę, hymn państwowy nie szła rabować, kraść, jak później

65 Jeden z pochodów robotników 17 grudnia w Szczecinie. IPN Szczecin sugerowały władze. To nie byli kryminaliści i prowokatorzy, którzy zmącili w głowach robotnikom i prowadzili ich na rzeź, pod karabiny. Pochód stoczniowców, do którego dołączali się przechodnie, był kwintesencją buntu i bezradności na sytuację ekonomiczną i polityczną, w jakiej przyszło nam wówczas żyć. Do bardzo gwałtownego starcia doszło na ul. Duboisa, gdy wspomniane trzy kompanie ZOMO, używając petard i gazów łzawiących, zaatakowały pochód robotników. Tradycyjnie reakcją na wezwania milicjantów do rozejścia się były gwizdy i wrogie okrzyki oraz grad kamieni, głównie z tramwajowego torowiska. Cytowana już uczestniczka pochodu zapamiętała, że gdy demonstranci weszli na ul. Dubois, drogę zagrodziły im dwa szeregi milicjantów w hełmach i z niebieskimi tarczami. Za nimi stał milicjant na gaziku z tubą w ręku, przez którą usiłował coś krzyczeć. Jeszcze dalej stały transportery opancerzone. Czoło pochodu, na które napierały kolejne szeregi, zatrzymało się około metrów przed szpalerem milicjantów, jednak pchane od tyłu przez tłum ludzi stopniowo zbliżało się do milicjantów. Nagle otworzyły się drzwi poczty - wspominała Ewa Zielińska-Arciszewska - z której wyszła letnia babunia w ciepłym płaszczu i czapce zrobionej na drutach. Niosła siatkę zrobioną z żyłki, w niej butelkę mleka, chleb, bułki. Chciała biedna szybko przedreptać na drugą stronę jezdni, przed tym kordonem milicji, do bloków naprzeciwko. I kiedy była w połowie drogi, jeden z milicjantów doskoczył do niej. Już teraz nie pamiętam, czy uderzył ją pałką, czy ją popchnął, dość na tym, że ta kobieta upadła, mleko rozlało się. Ona leżała i nie mogła się podnieść, a milicjant się nad nią pastwił. Znalazłam się wtedy może jakieś 5-10 kroków od tej starszej kobiety, spostrzegłam kawałek cegły, który tam leżał, chwyciłam go w rękę. W tym momencie czułam się taka bezradna wobec tego, że mogłabym zamordować tego funkcjonariusza. Dlaczego on to zrobił? Nie wiem, czy był to impuls, ale trzymając w ręku ten kawałek 65

66 66 Walki na ul. Dubois w Szczecinie, gdzie oddziały ZOMO zaatakowały demonstrantów. PAP/Andrzej Wituszyński, cegły, zamachnęłam się i uderzyłam go w hełm. On aż ukląkł. Kiedy młodzi i starzy robotnicy zobaczyli to, ruszyli w stronę milicjantów. Wyrwali któremuś z nich tarczę i pałkę. [...] Robotnicy zaczęli wyrywać z bruku kamienie i rzucać w milicjantów. To już naprawdę była bitwa. Nie wiadomo było, gdzie stanąć, żeby nie zostać uderzonym. Strzelano do nas gazami łzawiącymi. Poza tym rzucano nam pod nogi różne petardy. W tym czasie na ul. Duboisa dotarły nowe grupy demonstrantów. Obok stoczniowców z Warskiego, stanowiących trzon pochodu, byli pracownicy Stoczni Remontowej, do których przyłączyła się część załogi Fabryki Maszyn Budowlanych Famabud oraz sporo osób przygodnych, szczególnie dużo młodzieży. W walkach brali jednak udział przede wszystkim uczestnicy zatrzymanego pochodu. Jeden z nich, Marian Juszczuk, relacjonował po dziesięciu latach: To były takie utarczki. W pewnym momencie dostałem rakietą w brudną, zatłuszczoną fufajkę, zaczęła się palić, ale ugasiłem. Poszedł okrzyk, żeby ktoś pobiegł do stoczni i przyniósł okulary spawalnicze. Ludzie z wieżowców przy ul. Dubois moczyli gałgany i zrzucali nam, mogliśmy je przykładać do oczu. Okulary spawalnicze rzeczywiście się pojawiły, być może niektórzy mieli od początku ze sobą, może po prostu w nich wyszli. [...] Milicjanci zapuszczali się czasem za blisko tłumu.

67 67 Jeden z gazików pozostał, nie zdążyli wsiąść. Ludzie, których nie znam, wyrwali drzwi, unieśli je, pokazywali. Potem ten zrujnowany gazik spalono. Kto był z wiatrem, ten wygrywał, bo mniej piekło w oczy. Za pomocą gazów łzawiących milicjantom przejściowo udało się rozbić pochód na kilka mniejszych grup, ale w tym samym czasie i nieco wcześniej utracili kilka samochodów, podpalonych przez demonstrantów. Najgorszy los spotkał dwóch funkcjonariuszy ze wspomnianego przez Juszczuka gazika, którzy w oparach gazów nie zauważyli, że ich koledzy z braku środków chemicznych wycofali się. W panice nie udało im się uruchomić samochodu, który wkrótce został przez demonstrantów przewrócony i podpalony. Obaj próbowali uciekać. Tłum dopadł kierowcę przy drzwiach pobliskiej poczty przy ul. Dubois 9, natomiast jego kolegę, obsługującego wyrzutnię granatów łzawiących, schwytano, gdy próbował przeskoczyć przez płot. Obu bardzo ciężko poturbowano, uderzając nawet koszami od śmieci i łopatami. Kolegom ich, dzięki użyciu resztek zapasów petard z gazem łzawiącym (200 sztuk granatów Rgła), kontratakując od ul. Sławomira, udało się odbić nieprzytomne ofiary. Natychmiast zabrała je karetka do szpitala Zarządu Zdrowia MSW przy ul. Jagiellońskiej 44. W sumie w tej fazie walk demonstranci zdemolowali stoczniowy posterunek ORMO, spalili 2 milicyjne samochody, zniszczyli budkę MO, dwie placówki ORMO w tym rejonie oraz rozbili sklep. Z okien i dachów pobliskich domów w milicjantów ciskano różnymi ciężkimi przedmiotami, a także rzucano w nich butelkami z płynami łatwopalnymi i kamieniami. Milicjanci nie byli w stanie trwale rozproszyć tłumu, nawet przy użyciu sześciu transporterów opancerzonych, przekazanych im przez wojsko. Ostatecznie grupami demonstranci przez park Żeromskiego i ul. Malczewskiego, krzycząc Idziemy na komitet!, przedostali się na plac Żołnierza Polskiego pod gmach KW PZPR, gdzie już od godziny zbierali się ludzie. Demonstranci gromadzili się przed gmachem KW PZPR w Szczecinie. IPN Szczecin

68 68 O godz płk Urantówka powiadomił sztab MSW o ciężkiej sytuacji w mieście i że dochodziło już nawet do starć wręcz. Mimo trudnej sytuacji sztab MSW przestrzegał przed użyciem broni palnej do czasu wyczerpania wszelkich innych środków, kiedy Ewakuacja funkcjonariuszy partyjnych z gmachu KW PZPR w Szczecinie. IPN Szczecin

69 69 sytuacja będzie już zupełnie krytyczna. Nie przeszkodziło to pół godziny wcześniej skierować do ochrony gmachu KW dodatkowych sił wojskowych, choć Antoni Walaszek, I sekretarz KW, postanowił nie bronić budynku i zakazał użycia broni, po czym zalecił ewakuację budynku i sam z pracownikami go opuścił. Demonstranci, oblegający budynek KW PZPR w Szczecinie, pisali kredą hasła lub umieszczali na transporterach swoje plakaty. IPN Szczecin i Maciej Jasiecki

70 70 Krótko po godz. 12, stale powiększający się tłum pod gmachem KW PZPR, zaczął się zachowywać coraz bardziej agresywnie. Wznoszono wrogie okrzyki i domagano się, żeby do tłumu wyszedł Walaszek. Z upływem czasu - jak trafnie zauważył Paziewski - wraz z postępującą ekscytacją tłumu, okrzyki stawały się coraz bardziej wrogie, w tym o wymowie antyradzieckiej typu Precz z Ruskimi czy antykomunistycznej: Precz z Gomułką! lub Precz z komunistami!. Od pewnego czasu trwało także plądrowanie budynku. Przez okna wyrzucano różne sprzęty i wyposażenie. Przed budynkiem rozpalono stos, w którym znalazły się m.in. portrety przywódców partii i państwa. Ówczesna licealistka, Lucyna Plaugo, wspominała po dziesięciu latach: Wyciągano portrety, przez chwilę trzymano je w górze, potem powoli spadały na chodnik, na płonący stos. Cieszyłam się, chociaż nie wiedziałam jeszcze, z czego. Cieszyłam się, o, powiem, w ten sposób - za kłopoty domowe. Wydaje się, że więcej osób miałoby problemy z nazwaniem przyczyn własnej radości w takim dramatycznym momencie i zgodziłoby się na formułę za wszystko razem. Widok z okna obleganego budynku KW PZPR w Szczecinie na płonące stosy m.in. dzieł klasyków marksizmu-leninizmu oraz portrety przywódców partii państwa. PAP/Andrzej Wituszyński

71 Po godz tłum, szacowany wtedy na około 15 tysięcy osób, wrzucając do okien butelki z benzyną, przystąpił do generalnego ataku na gmach KW, który w ciągu kilkunastu minut podpalono. Zajęcie przez przebywających wewnątrz żołnierzy stanowisk do obrony okazało się niemożliwe; płomienie zmusiły ich bowiem do opuszczenia budynku. Zastanawiające jest to, że żołnierze w pojazdach opancerzonych, osłaniających gmach KW, przez cały czas, gdy tłum demolował, niszczył, a w końcu podpalił budynek, w praktyce nie reagowali i zachowywali się biernie, co - wedle wszelkiego prawdopodobieństwa - ośmielało najbardziej aktywne osoby. Michał Paziewski słusznie zwrócił uwagę na fakt, że pasywna, a nierzadko sympatyzująca z ludnością postawa żołnierzy, zwiększała groźbę rozbrojenia ich przez demonstrantów. Podobnie jak wcześniej w Gdańsku, dochodziło do prób fraternizacji, wyrazem czego miały być padające głośno hasła: Wojsko z nami!, Wojsko z ludem!. Wypisywano je kredą na transporterach opancerzonych, a co więcej, niewątpliwie za przyzwoleniem żołnierzy, na skotach demonstranci zatykali transparenty z napisami: Żądamy podwyżki płac, Popieramy stoczniowców Gdańska i Gdyni. Żądamy podwyżki płac. Stocznia remontowa. Sytuacja z każdą chwilą stawała się coraz bardziej dramatyczna. Znów tak jak w Gdańsku tłum nie dopuścił do płonącego gmachu KW strażaków, których samochód został uszkodzony. Później demonstranci pozwolili jedynie na profilaktyczne polewanie wodą budynków, przylegających do siedziby KW. Pogarszającej się z minuty na minutę sytuacji, nie były w stanie opanować ani pododdziały WP wydzielone do obrony rejonu KW, ani skierowane tam siły zwarte MO. Andrzej Zieliński, który w owym czasie był radcą prawnym w wojsku, był świadkiem rozmowy telefonicznej, między znajdującym się w płonącym gmachu KW dowódcy 5 pz płk, Henryka Ziemiańskiego, a zastępcą dowódcy 12 Dywizji ds. politycznych, płk Zdzisławem Drewniowskim: Usłyszałem dramatyczny krzyk telefonistki: Ratujcie! Palimy się! Nigdy nie zapomnę tego krzyku. Wtedy pułkownik Drewniowski [...] zaczął walić: pułkowniku Ziemiański, rozkazuję otworzyć ogień. I na to usłyszałem odpowiedź, a była to sytuacja bojowa: obywatelu pułkowniku, odmawiam wykonania rozkazu. A potem usłyszeliśmy - do kogo, kurwa, będę strzelał?! Tam są kobiety i dzieci. W rejon KW, gdzie przed godz tłum liczył już ponad 20 tysięcy osób, skierowano dodatkowe siły wojska, którym po pewnym czasie udało się częściowo odepchnąć i rozproszyć tłum. Jednak niezbyt skuteczna akcja 40 milicjantów spowodowała, że obrzuceni kamieniami przez demonstrantów, funkcjonariusze zaczęli uciekać do oddalonej około 200 metrów Komendy Wojewódzkiej MO. Tłum, liczący przynajmniej 10 tysięcy osób, podążył za nimi. Najbardziej zdeterminowani demonstranci zaczęli obrzucać kamieniami i butelkami z benzyną budynek milicji. Podpaleniu uległy budynki pomocnicze w pobliżu komendy (biuro paszportowe i kasyno) przy ul. Małopolskiej 15, skąd nieumundurowani funkcjonariusze skakali przez okna na beton, łamiąc sobie nogi. Zaatakowany został również sąsiedni gmach, gdzie mieściła się Wojewódzka Komisja Związków Zawodowych. Po splądrowaniu pokoi na parterze także i ten dom został podpalony przez demonstrantów. W tej sytuacji płk Urbański skierował do obrony KW MO dodatkowe pododdziały. Dwukrotne próby dotarcia grupy transporterów opancerzonych nie powiodły się. Około godz ich dowódca zobaczył, że osoby cywilne 71

72 72 Tłum demonstrantów i palący się gmach KW PZPR w Szczecinie. Fot. Maciej Jasiecki Gmach KW MO w Szczecinie, chroniony przez oddziały wojskowe. Fot. Marek Czajsnoć

73 73 podpaliły dwa transportery opancerzone i podkładają ogień pod trzeci. Osobiście wydał rozkaz otwarcia ognia amunicją bojową w górę, w powietrze, by odstraszyć atakujących. Mimo to cywile podpalili jeszcze dwa czołgi. W jednym z dokumentów czytamy, że około godz dowódca 16 batalionu rozpoznawczego, ppłk Bolesław Malarczyk, gdy grupy młodych ludzi podpalały transportery opancerzone benzyną i nie pozwalały załogom na ewakuację, uznał, że nie ma innej możliwości jak użycie broni. Osobiście wydał rozkaz dwóm załogom otwarcia ognia, w powietrze, dla odstraszenia podpalaczy. Strzały w powietrze (w górę) - oddane amunicją świetlną - spowodowały cofnięcie się osób cywilnych o kilka kroków od sprzętu wojskowego. Wykorzystały to załogi płonących transporterów i wycofały się, a żołnierze przystąpili do gaszenia ognia. Strzały tylko na krótko zahamowały agresywność demonstrantów. Ppłk Malarczyk, stojąc we włazie transportera przy budynku KW Widok placu Hołdu Pruskiego w Szczecinie w czasie rozpraszania demonstrantów. PAP/Andrzej Wituszyński

74 74 Płonący budynek KW MO przy placu Hołdu Pruskiego w Szczecinie. PAP/Andrzej Wituszyński MO w Szczecinie, zauważył, jak od ul. Wyszaka zaczynają się przedzierać kilkuosobowe grupy ludzi z butelkami. Kilka butelek rzucono do pomieszczeń na parterze, wzniecając ogień. Zaczął nawoływać do rozejścia się, gdyż w przeciwnym wypadku użyje broni. Grupy osób cywilnych zareagowały jeszcze większą agresywnością. W tej sytuacji ppłk Bolesław Malarczyk wraz z towarzyszącym mu oficerem oddali osobiście strzały pojedyncze z kałasznikowa w powietrze. Niektórzy z atakujących zaczęli się cofać. Większość jednak nie zaniechała rzucania kamieniami i wzniecania pożaru na parterze budynku. Wtedy ppłk Malarczyk oddał kilka serii do góry i kilka strzałów w ziemię. To poskutkowało. Osoby cywilne wycofały się. W tym samym czasie doszło do tragicznego wypadku, gdy jeden z wojskowych transporterów, które miały za zadanie blokować demonstrantom dostęp do KW MO, na jezdni w pobliżu ściany frontowej komendy zmiażdżył głowę jednego z demonstrantów. Około godz zdarzył się w tym miejscu jeden z najbardziej przerażających i najtrudniejszych do wyjaśnienia fakt w całej grudniowej tragedii. Od kuli, najprawdopodobniej wystrzelonej z gmachu KW MO, w jednym z mieszkań domu, znajdującego się naprzeciw komendy (po drugiej stronie pl. Hołdu Pruskiego w odległości około 150 metrów), zginęła szesnastoletnia uczennica Szkoły Przysposobienia Rolniczego, Jadwiga Kowalczyk. Akurat stała przy oknie w swoim mieszkaniu i wyjadała dżem ze słoika, gdy pocisk ugodził ją w głowę. Wstrząsający jest, zawarty w liście jej ojca do władz partyjnych, opis tego mieszkania. W pokoju na I piętrze były w ścianie otwory po pociskach, na tapczanie odstrzelone włosy i kawałki kości, podłoga była cała zbroczona

75 75 W jednym z mieszkań w tym domu, stojącym naprzeciwko KW MO przy placu Hołdu Pruskiego w Szczecinie, zginęła w czasie walk od zabłąkanej kuli szesnastoletnia uczennica Jadwiga Kowalczyk. Fot. Marek Czasnojć Płonąca siedziba KW PZPR i plac Hołdu Pruskiego od strony Zamku Książąt Pomorskich w Szczecinie. Fot. Zbigniew Wróblewski

76 76 krwią. Od sąsiadów dowiedziałem się, że w pokoju tym zginęła moja córka Jadwiga. W dalszej części listu Jerzy Kowalczyk pisał, że gdy po tej tragedii żona ze starszą córką znalazły się u jego teściów przez pewien okres mieszkanie było otwarte i nikogo, oprócz zabitej córki Jadwigi w nim nie było. Wykorzystali całe zajście nieuczciwi ludzie i mieszkanie okradli. Wcześniej, około 16.30, z okien KW MO, gdzie z powodu braku prądu panowały ciemności, padły pierwsze strzały do tłumu. Strzelano z broni maszynowej i ręcznej - byli pierwsi zabici i ranni. Według ustaleń Paziewskiego w ciągu nieco ponad godziny Obwieszczenie władz o wprowadzeniu 17 grudnia w Szczecinie godziny milicyjnej. Fot. Janusz Piszczatowski

77 śmiertelnie postrzelono w tym rejonie 11 osób. Ogień (z okien na trzecim piętrze amunicją bojową w górę) otworzyli żołnierze, broniący budynku, a przebywający w gmachu milicjanci - podobnie jak w Gdyni - strzelali wtedy, gdy sami uznali to za konieczne. Marian Juszczuk zapamiętał, że kiedy odezwały się strzały, cały tłum ruszył na gmach MO, nie bacząc zupełnie na niebezpieczeństwo. Potężne drzwi budynku były zaryglowane. Na placyku naprzeciw stała szalupa dla zabawy dla dzieci. Tłum ją uniósł i zaczął taranować drzwi. Bez skutku. Tuż przy drzwiach palił się skot. Z gmachu wyrzucano rakiety z gazem. Myśmy je odrzucali. Wkrótce zaczęły się palić firanki, story. Oni mieli wodę i gasili. Demonstranci obrzucali też butelkami z benzyną czołgi, które miały odblokować otoczoną przez tłum Komendę Wojewódzką MO. W sumie w czasie walk w tym rejonie podpalono 6 transporterów opancerzonych i 3 czołgi. Jedna z grup demonstrantów po podpaleniu gmachu KW PZPR na pl. Żołnierza Polskiego skierowała się pod siedzibę Prokuratury Wojewódzkiej oraz Wojewódzkiego Aresztu Śledczego przy ul. Stoisława. Pierwszy atak na areszt stosunkowo małej grupy demonstrantów około godz został powstrzymany przez milicjantów. Tłum przejściowo rozproszono. Jednak później nadciągnął duży pochód, liczący około 3 tysięcy osób. O godz z tłumu wyskoczyli młodzi mężczyźni z kanistrami, oblali paliwem drzwi prokuratury, obie bramy więzienia i podpalili je, a sami wycofali się. Napastnicy rzucali kamieniami i butelkami w stojących żołnierzy, w okna budynku prokuratury i bramy aresztu. Wojsko i tym razem oddało strzały ostrzegawcze w górę. Jednak to nie pomogło i o godz doszło niemal do starć wręcz. W końcu najbardziej zdeterminowani demonstranci próbowali sforsować bramę aresztu. Służba więzienna i żołnierze, będący na murach, za pomocą hydrantów i chemicznych środków łzawiących odpierali napastników. Wbrew utrwalonej opinii nie wydaje się prawdą, by straż więzienna strzelała do tłumu z wież obserwacyjnych, chociaż także tutaj padli zabici i ranni. Od godz wprowadzono godzinę milicyjną. Mimo to właśnie wieczorem nasiliły się rabunki sklepów. Do późnych godzin trwało też na ulicach polowanie na ludzi. W rozpoznawaniu uczestników zajść pomagał biały proszek, który podobnie jak granaty łzawiące, zrzucane pod KW MO i przed PMRN, rozpylał krążący nad miastem wojskowy śmigłowiec. Miasto patrolowały grupy milicjantów, ORMO-wców i żołnierzy. Wojsko blokowało też place i ulice w pobliżu nadpalonych budynków KW PZPR, KW MO i Prezydium MRN. Do ulicznych starć i potyczek - mimo obowiązywania godziny milicyjnej - dochodziło w Szczecinie aż do godz Dowództwo nad siłami WP w Szczecinie objął, przybyły wieczorem z Warszawy, wiceminister obrony narodowej i zarazem Główny Inspektor Szkolenia, gen. Tadeusz Tuczapski. O godz minister Jaruzelski polecił mu udać się do Szczecina, jednocześnie zawiadamiając o tym - za pośrednictwem Sztabu Generalnego - płk Urbańskiego. W telefonogramie wysłanym ze Sztabu Generalnego jest zapowiedź przyjazdu do Szczecina zastępcy członka Biura Politycznego, sekretarza KC, Jana Szydlaka. Towarzyszyć mu miał m.in. wiceminister spraw wewnętrznych, gen. Ryszard Matejewski, którego zadaniem było dowodzenie siłami MO i SB. W dokumentach wojskowych informowano, że w wyniku działań w Szczecinie zostało rannych 8 żołnierzy, z tego 3 umieszczono w szpitalu. Gwałtownością i bezwzględnością walki w Szczecinie na pewno nie ustępowały temu, co działo się tego dnia w Gdyni, z jedną wszakże bardzo istotną różnicą: w Gdyni 77

78 78 Czołgi na placu Żołnierza Polskiego w Szczecinie, blokujące drogę do wypalonego gmachu KW PZPR. Fot. Janusz Piszczatowski Okupacja w czasach pokoju. Wojsko na ulicach Szczecina. Fot. Maciej Jasiecki demonstranci nie podpalili ani jednego budynku, również zniszczenia były nieporównywalnie mniejsze niż w Szczecinie. O ile w stolicy Pomorza Zachodniego mieliśmy do czynienia z gwałtownymi walkami ulicznymi, to w Gdyni - powtórzmy to raz jeszcze - z masakrą. Niemniej liczba ofiar krwawego czwartku w Gdyni i Szczecinie jest porównywalna, a w obu miastach wystąpienia miały już nie tylko podłoże społecznoekonomiczne, ale i wyraźnie antykomunistyczne, antyrządowe i antyradzieckie, więc siłą rzeczy insurekcyjne. Ze względu na wielkość miasta w walkach ulicznych w Szczecinie uczestniczyło znacznie więcej ludzi niż w Gdyni. Pod względem liczby biernych i czyn-

79 79 nych uczestników demonstracji oraz zaciętości i dramatyzmu walk ulicznych wydarzenia czwartkowe w Szczecinie mogą być porównywane tylko z tym, co we wtorek rozegrało się na ulicach Gdańska. Zniszczona barykada na ul. Mariackiej niedaleko placu Hołdu Pruskiego w Szczecinie. Fot. Maciej Jasiecki Apogeum kryzysu W czwartek, 17 grudnia, sytuacja w kraju wymknęła się spod kontroli kierownictwa PZPR. Tego dnia odbyła się kolejna narada u Gomułki, na której Moczar próbował pomniejszać zagrożenie. Uspokajające wiadomości, przekazywane przez niego, zirytowały Gomułkę. W Gdańsku jest 2 tys. milicjantów - krzyczał I sekretarz - ale strzelać musiało wojsko! Co robiła MO? Oni w pierwszej kolejności powinni użyć broni. Okazuje się, że strzelali ślepymi nabojami, już po otrzymaniu rozkazu użycia broni. Wojsko powinno być drugim rzutem, a pierwszym milicja. Tymczasem oni strzelają ślepymi nabojami! To niesłuszne, że wojsko strzela pierwsze. Do tego powołana jest MO. [...] Ponieważ milicja dotychczas nie strzelała, aktywizowało to elementy rozwydrzone. Po użyciu ognia w Gdańsku wczoraj, demonstracje się załamały. [...] Sytuacja prawna jest zła, gdyż MO jest sparaliżowana zakazem strzelania. Każda demonstracja, nawet spokojna, kończy się grabieżą. To zachęca prowokatorów. [...] MO powinna używać broni w wypadku rabunku, napadów itp.. Wypowiedzi Gomułki stawały się coraz ostrzejsze i coraz bardziej radykalne. Otwarcie atakował służby podległe MSW. Ja już słuchać nie mogę,

80 80 jak rzekomo funkcjonariusze MO i MSW bohatersko działali, a faktycznie nic nie robili. [...] Stworzyliście atmosferę zgniłego liberalizmu i rozwydrzenia chuliganów. Kto dał rozkaz strzelania ślepymi nabojami? Jak można w ten sposób bronić władzy? Ja gwiżdżę na całą propagandę, jeśli trzeba będzie strzelać i w ten sposób utrzymać porządek. Ja powinienem pozdejmować ministrów i komendantów MO za to, że nie znają prawa. Te wypowiedzi Gomułki można pozostawić bez komentarza, gdyż mówią same za siebie. Gdy w dalszej części narady Moczar przekazał niepokojące informacje ze Szczecina, Gomułka znów stwierdził: Gdzie podpalają, trzeba strzelać. Wprowadzić godzinę milicyjną. Rząd powinien przyjąć uchwałę o używaniu broni. Moczar próbował tonować i przekonywać, że nie wystarczy sama siła fizyczna i potrzebne są także działania o charakterze politycznym, ale Gomułka nie chciał słuchać. Wypomniał, że pomimo poinformowania dowódców wszystkich dywizji o wydarzeniach w Gdańsku, to przed koszarami w Koszalinie spalono 4 transportery. To marne przygotowanie na wypadek wojny. W czasie tej narady do Gomułki zatelefonował Breżniew, wyrażając zaniepokojenie rozwojem sytuacji w Polsce. Gomułka przekonywał go, że w Polsce szaleje kontrrewolucja, ale zarazem zapewnił, że kierownictwo partyjno-państwowe robi wszystko, by to nie rozlało się po kraju. Na pytanie radzieckiego przywódcy czy trzeba było wprowadzać wojsko i wydawać rozkazy o użyciu broni palnej? - Gomułka wybuchnął: - wiecie, co Lenin mówił o rozprawianiu się z kontrrewolucją? Na pewno wiecie - trzeba się z nią rozprawiać siłą, bo inaczej ona nas zniszczy. Gdy Breżniew wspomniał o klasie robotniczej, robotnikach na ulicach, Gomułka odpowiedział, że są to nieprawdziwe informacje. To żadna klasa robotnicza. [...] To kontrrewolucja i my się z nią należycie rozprawimy. Przypomnijcie sobie Kronsztadt. Czy nie była to kontrrewolucja? I co z nią zrobił Lenin? Siłą zdusił bunt kronsztadzki! - Breżniew nie dawał za wygraną - Mamy informacje, że na ulicach Gdańska i innych miast są tysiące ludzi, dziesiątki tysięcy, a może i więcej ludzi. Co, wszyscy są kontrrewolucjonistami? Przecież to ludzie pracy, robotnicy. Strzelacie do robotników? Do klasy robotniczej? [...] Jeśli strzelacie do robotników, to z kim będziecie budować socjalizm, towarzyszu Gomułka? - Tam nie ma normalnych robotników - oświadczył Gomułka. - Normalni robotnicy nie podnoszą ręki na władzę ludową, powtarzam wam, to kontrrewolucja. Jest przy tym oczywiste, że dla Sowietów nieporównanie ważniejsze było to, żeby w Polsce zapanował wreszcie spokój, niż to, by Gomułka pozostał na stanowisku I sekretarza KC PZPR. Przez trzy dni (14-16 grudnia) nie poinformowano społeczeństwa polskiego o robotniczych protestach na Wybrzeżu i rozgrywającym się tam krwawym dramacie. Dopiero w środę po południu nadano w radiu pierwszy komunikat na ten temat. W czwartek rano pierwsze - daleko niepełne i naturalnie skrajnie tendencyjne - informacje pojawiły się w dziennikach o zasięgu ogólnokrajowym. Wieczorem tego dnia przed kamerami telewizji, emitującej program ogólnopolski, wystąpił premier Cyrankiewicz. Stwierdził autorytatywnie, że wydarzenia na Wybrzeżu zostały wykorzystane z jednej strony przez elementy anarchistyczne, chuligańskie i kryminalne, z drugiej strony - przez wrogów Polski. Kłamliwie przedstawił społeczeństwu bardzo ogólny obraz, rozgrywających się na Wybrzeżu wydarzeń, naturalnie szczególny nacisk kładąc na dokonane zniszczenia. W czwartek zaostrzeniu uległa sytuacja w Elblągu, gdzie w godzinach popołu-

81 dniowych przed gmachem komitetu partii zebrał się kilkutysięczny tłum. Zgromadzeni usiłowali opanować budynek. Z tłumu padały kamienie, butelki z benzyną, petardy. Po rozpędzeniu zebranych przez siły porządkowe rozpoczęło się demolowanie sklepów i podpalanie kiosków. W centrum miasta wzniecono 11 pożarów, w tym w Domu Towarowym Feniks. Przed komitetem partii z dwupłatowego samolotu zaczęto także rozrzucać ulotki, informujące o wprowadzeniu w mieście od godz godziny milicyjnej. W Zakładach Mechanicznych Zamech robotnicy ogłosili strajk i zorganizowali oddział samoobrony, który pilnował, aby nikt niepowołany nie dostał się na teren zakładu. Tymczasem wydarzenia na ulicach przybrały bardzo gwałtowny obrót: wznoszono barykady z płyt chodnikowych, a około godz tłum w rejonie PMRN okrążył kompanię MO i 40 spieszących jej z pomocą żołnierzy. W tej sytuacji dowódca Pomorskiego Okręgu Wojskowego polecił dowódcy garnizonu Elbląg, by przy użyciu wszystkich podlegających mu sił zdecydowanymi działaniami zlikwidować barykady i rozpędzić gromadzące się tłumy. Do rozproszenia demonstrantów użyto 57 czołgów. Zadanie zostało wykonane bez użycia broni palnej, jednak nie oznaczało to końca ulicznych zajść, a im bliżej było wieczora, tym brutalność milicji rosła. Około godz , przejeżdżający ul. 1 Maja, milicyjny radiowóz został obrzucony kamieniami. W czasie pościgu za atakującymi oficer milicji został zaskoczony przez kilku młodych ludzi, którzy usiłowali go rozbroić. W obronie własnej - czytamy w jednym z dokumentów - użył broni, strzelając pod nogi napastnikowi i raniąc go. Rannego pogotowie przewiozło do Szpitala Miejskiego. Postrzelonym, któremu pod koniec grudnia amputowano postrzeloną nogę, był Piotr Suski. Doznał on rany postrzałowej prawego uda, przy czym - według sprawozdania Pogotowia Ratunkowego w Elblągu - został przywieziony do szpitala w stanie agonalnym. Siły porządkowe opanowały sytuację w Elblągu dopiero około godz Władze zdecydowały się przesunął godzinę milicyjną w mieście z godz na Tego dnia w akcjach porządkowych udział wzięło 188 funkcjonariuszy Komendy Miejskiej i Powiatowej MO, 69 funkcjonariuszy ZOMO Olsztyn, 180 członków ORMO i 720 żołnierzy. Wiele osób było rannych, 65 manifestantów zatrzymano. Do ulicznych zamieszek doszło też ponownie w Słupsku. O godz w kilku punktach miasta zaczęły się formować grupy młodzieży, które, wznosząc okrzyki o treści antyrządowej i antykomunistycznej, zaatakowały lokalną siedzibę ZMS oraz szkołę milicyjną. Także i tu grabiono sklepy oraz wybijano szyby w szkołach i w hotelu. O godz tłum, uzbrojony w części zdemolowanych ławek parkowych, kamienie, butelki z benzyną, zaatakował budynek, gdzie mieścił się Komitet Miejski i Powiatowy PZPR, niszcząc go i usiłują podpalić. O godz około 250 funkcjonariuszy MO, wspieranych przez aktyw robotniczy i ZMS-owski, opanowało sytuację w mieście. W gotowości do działań (rodzaj odwodu) znajdowało się w Ustce 300 słuchaczy z Centrum Szkolenia Specjalistów Marynarki Wojennej. W Krakowie w czwartek znów doszło do ulicznych manifestacji. O godz mimo że Rynek Główny zablokowały siły milicji i ORMO - w pobliżu pomnika Adama Mickiewicza zgromadziło się około 600 głównie młodych ludzi. Odśpiewali Międzynarodówkę. Jednocześnie inne grupy, wznoszące wrogie okrzyki, zaczęły się zbierać na ulicach odchodzących od Rynku. W akcji przywracania porządku za pomocą armatek 81

82 82 wodnych, środków chemicznych i pałek uczestniczyło 878 funkcjonariuszy milicji i 255 ORMO, którym pomocy udzieliło 300 żołnierzy miejscowej jednostki WOW. Żołnierze przejęli też ochronę dziewięciu obiektów na terenie Krakowa. Spokój na ulicach zapanował ostatecznie dopiero około godz W Krakowie manifestanci w tym dniu przeciwstawili siłom porządkowym dosyć oryginalną taktykę walki. Kilkudziesięcioosobowa grupa demonstrantów - jak napisał Ryszard Terlecki, historyk i dziennikarz - zbierała się w jednym miejscu, skandowała antyrządowe hasła, a gdy tylko powstało większe zbiegowisko, demonstranci rozbiegali, uprzednio umówiwszy następne miejsce spotkania. [ ] W rezultacie chmury gazu wypełniły wkrótce całe śródmieście, a MO zablokowała wstęp na Rynek i przyległe ulice. W Białymstoku, mimo że nie było tam prób organizowania manifestacji ulicznych, tego dnia pododdziały WOW przejęły ochronę zespołu budynków KW PZPR, sądu i prokuratury. Do ulicznej manifestacji doszło natomiast w Wałbrzychu, gdzie milicja rozpędziła grupy młodzieży, gromadzące się przed budynkiem Komitetu Powiatowego PZPR oraz na placu Grunwaldzkim. Materiały MSW informowały o 80 wrogich napisach na budynkach i parkanach na terenie kraju, jak również 400 ulotek, z czego 234 znaleziono w Warszawie. 208 z nich ujawniono w Hucie Warszawa. Zawierały ostrą krytykę przywódców partii i rządu. MSW donosiło także o niepokojach i przerwach w pracy w zakładach produkcyjnych w Częstochowie, Kaliszu, Krakowie, Łodzi, Nysie, Warszawie i Wrocławiu. 17 grudnia był najkrwawszym dniem robotniczego powstania. Władze zamiast szukać dróg wyjścia z sytuacji kryzysowej groziły i straszyły w środkach masowego przekazu, a równocześnie wyprowadzały z koszar kolejne tysiące żołnierzy, wyposażonych w ciężki sprzęt. Polityczne rozwiązanie odsuwało się w czasie. Kryzys systematycznie pogłębiał się. O ile w jego początkowym stadium zdecydowanie dominowały hasła ekonomiczne i społeczne, o tyle w czwartek pojawiły się żądania o treści już wyraźnie politycznej. Protest robotniczy stawał się coraz bardziej dojrzały, co zresztą najwyraźniej ujawniło się w następnych dniach w Szczecinie. Strajk powszechny w Szczecinie W nocy z czwartku na piątek w Szczecinie dokonano przegrupowania wojska w rejon Stoczni im. Adolfa Warskiego. Wzorem Gdańska i Gdyni zakładano zablokowanie od zewnątrz obu stoczni - im. Warskiego i Stoczni Remontowej Gryfia wraz z przylegającymi do nich zakładami pracy. Rano olbrzymia większość robotników zjawiła się w Warskim, ale nie podjęła pracy. Dlatego inaczej niż w Gdyni celem blokady nie miało być zamknięcie stoczniowcom drogi do pracy, ile raczej - podobnie jak 16 grudnia w Gdańsku - uniemożliwienie im wyjścia z zakładu i ponownego przejścia zwartą kolumną do centrum miasta. Wojsko blokowało teren stoczni w odległości około 400 metrów od bram wejściowych, bezpośrednią ochronę bram powierzając milicji. Tymczasem od rana przed budynkiem dyrekcji stoczni zaczął gromadzić się tłum. Rozpoczęło się wiecowanie. Dochodziło też do rozmaitych incydentów przed bramą, gdzie część - zwłaszcza młodszych - stoczniowców zachowywała się dość agresywnie,

83 83 Hasło na ogrodzeniu Stoczni im. Warskiego w Szczecinie. PAP/Andrzej Wituszyński Widok jednej z bram Stoczni im. Warskiego w Szczecinie. Fot. Maciej Jasiecki

84 84 choć - jak słusznie zauważył Michał Paziewski - nie od razu. Początkowo, formujący się pochód z biało-czerwonymi flagami krzyczał: Wojsko z nami! i Wojsko z ludem!. Taki sam napis stoczniowcy namalowali na jednym z czołgów. Robotnicy - pisze Paziewski - nie tylko podchodzili bardzo blisko do nich, ale wręcz je obsiedli. Wrogość stoczniowców do oblegających pojawiła się dopiero wtedy, gdy - po zamknięciu włazów i wycofaniu żołnierzy - dowódca pierwszego czołgu zaczął obracać wieżyczką oraz lufą armaty i zrzucać z czołgu niektórych robotników. Wozy te zaczęto obrzucać kamieniami. Mimo że na wezwanie robotników żołnierze odwrócili lufy czołgów, pierwotnie wycelowane w stocznię - mnożyły się zaczepki coraz bardziej agresywne. Ktoś się uwiesił za lufę - zapamiętał Juszczuk. - Czołg zaczął wtedy manewrować, do tyłu, do przodu. Przyniesiono ogromną śrubę, wsadzono ją między gąsienice i kółko napędowe. Czołg zaczął się kręcić w kółko, wściekle, jak bąk. Znalazła się benzyna czy ropa, stał spokojnie i palił się z zewnątrz [...] lekkim płomieniem. Ten drugi, który stał dalej, podjechał i zasunął z działka. Pocisk okropnie świecący, utkwił w ścianie budynku. Gruchnął i zaczął się wycofywać, a ludzie zaczęli go gonić. Wtedy od Dubois w stronę Firlika wyszła tyraliera milicji i żołnierzy. [...] byłem jednym z pierwszych, którzy gonili ten czołg. Ktoś rzucił kamieniem i posypały się strzały. Stanisław Wądołowski tak zachował w pamięci tamte chwile: Staliśmy na wzgórzu, blisko Bramy Głównej. I w pewnym momencie [...] zauważyliśmy, że idzie milicja. Z bronią długą wyciągniętą przed siebie. Chyba to były pistolety Kałasznikowa. Szli prosto na ludzi i otworzyli ogień do tłumu, który stał na skarpie i na dole. Kolega padł zaraz, ja wpadłem w bramę. Zaczęto znosić rannych. I jeszcze jedna relacja, której autor, Stanisław Serafin, stał na wspomnianej przez Wądołowskiego skarpie: Jeszcze dziś gęsia skóra przechodzi, jak przypomnę te pierwsze strzały. Myśmy chcieli te czołgi przewrócić, czy co? Pierwsza seria poszła w powietrze, druga niżej. Koło mnie, może o trzy metry, stał chłopak w fartuchu, dostał w szyję, bluznęła krew. Ogarnęła mnie wtedy wściekłość. I wtedy ja już nie myślałem, żeby się nie angażować do niczego. Znów precyzyjne ustalenie, jak było naprawdę, nie jest sprawą łatwą, choć na pewno należy podkreślić, że w akcji pod stocznią nie brała bezpośredniego udziału milicja. Opis tego, co się stało, w przekazach stoczniowców różnił się dosyć znacznie od opisu, zawartego w oficjalnych dokumentach. Wszelako faktem pozostaje, że rannych zostało wówczas 6 robotników, a dwie osoby: 16-letni uczeń Zasadniczej Szkoły Budowy Okrętów, Stefan Stawicki, oraz 22-letni kierowca z Warskiego, Eugeniusz Błażewicz, zostały zabite. Wydaje się, że na tyle wiernie, na ile było to w ogóle możliwe, ówczesny przebieg wydarzeń odtworzył prokurator Siemianowski, który napisał: Szef sztabu 12 pułku pontonowego, ppłk Paweł Jankun otrzymał zadanie, by nie dopuścić do przedarcia się demonstrantów w kierunku śródmieścia. Około godz , widząc grupę osób cywilnych, idących w jego kierunku, ustawił żołnierzy w tyralierę. Wyszedł w kierunku demonstrantów i próbował przekonać ich, by się wycofali. W odpowiedzi posypały się kamienie i metalowe przedmioty. Podpalono czołg. Wzniecono ogień na jezdni i odcięto możliwość ewakuacji załogi płonącego czołgu. Uniemożliwiono udzielenie pomocy przez innych żołnierzy. W tej sytuacji ppłk P. Jankun wydał osobiście

85 komendy: ładuj broń! i salwą w górę ognia!. Dopiero wtedy zgromadzeni wycofali się na odległość 120 metrów. W tym czasie dowódca 16 batalionu pontonowego, ppłk Kazimierz Poleszuk, widząc, że jego żołnierze zostali otoczeni przez osoby cywilne, a czołg oblany benzyną i podpalony, wydał, w celu odstraszenia napastników, rozkaz użycia broni przez oddanie salwy w górę. Atakujący odstąpili. Załoga opuściła palący się czołg, który ugaszono środkami ręcznymi. W tym samym mniej więcej czasie doszło też do użycia broni palnej w pobliżu bramy kolejowej (nr 2), wzdłuż ulicy Nocznickiego i na placu przy pętli tramwajowej na ul. Firlika. Grupa młodzieży włamała się do placówki ORMO przy ul. Firlika 49, skąd wyrzuciła na ulicę różne sprzęty i milicyjne mundury, które podpalono. Jednocześnie zza płotu stoczniowego, stojące w pobliżu trzy czołgi zostały obrzucone różnymi ciężkimi przedmiotami. Gdy na jeden z pojazdów pancernych na rogu ulic 1 Maja i Nocznickiego z dachu kamienicy rzucono butelkę z benzyną, zapaliła się osłona przeciwpyłowa armaty oraz mundur na wyglądającym z włazu kierowcy - mechaniku, żołnierzu służby zasadniczej. Wyskoczył on zeń i tarzając się po ziemi zdołał ugasić palący się kombinezon. Po zrzuceniu drugiej butelki w stronę czołgu sierżant WP wystrzelił z pistoletu w kierunku sprawcy. Gromadzący się ludzie zabrali zranionego stoczniowca. Z czołgu oddano też serię strzałów ostrzegawczych z broni pokładowej w pozbawioną okien, ścianę kamienicy, po czym odjechał na środek jezdni, gdzie trudniej było doń dorzucić. Któryś żołnierz użył jeszcze gazu łzawiącego. [...] Celem odstraszenia napierających na wozy pancerne, osobiście użył broni także dowódca 5 pułku zmechanizowanego, płk Henryk Ziemiański, strzelając od strony bramy kolejowej z rkm-u serią ostrzegawczą wysoko ku dźwigom i innym urządzeniom stoczniowym. Delegacja stoczniowców, pragnąc zapobiec dalszym ofiarom, dzięki dyrektorowi Stoczni im. Warskiego, Tadeuszowi Cenkierowi, zdołała porozmawiać z dowodzącym w tym rejonie żołnierzami, płk Ziemiańskim. Robotnicy chcieli, by zaprzestano strzelania oraz by żołnierze odsunęli się od ogrodzenia stoczni. Po powrocie delegacja zastała pod bramą wzburzonych stoczniowców, z których część ponownie nawoływała do sformowania pochodu i wyjścia poza teren stoczni. Najbardziej krewcy chcieli spalić budynek dyrekcji przy ul. Hutniczej. Uspokojono ich jednak nieco zapowiedzią, że wojsko wycofa się sprzed zakładu. Przeważyła ostatecznie opinia, że należy pozostać w stoczni i proklamować strajk okupacyjny. W rejonie pl. Żołnierza Polskiego w pobliżu zdemolowanego i wypalonego gmachu KW PZPR i Poczty Głównej od rana gromadziły się tysiące osób, z których znaczna część, być może nawet większość, pojawiła się tam z ciekawości, żeby zobaczyć na własne oczy, jak wygląda spalona siedziba lokalnej instancji partyjnej. W cytowanej już Faktografii wydarzeń grudniowych napisano, że wiele osób miało butelki z benzyną, co zagrażało podpaleniem sprzętu bojowego. Mimo ostrzeżeń i użycia petard tłum nie odstępował. W działaniach odstraszających wojsko użyło broni maszynowej i strzeleckiej, oddając strzały ostrzegawcze amunicją bojową wyłącznie w powietrze. Przebieg walk ulicznych w Szczecinie 18 grudnia bardzo długo pozostawał słabo znany i dopiero żmudne badania Michała Paziewskiego i jego publikacje uzupełniły tę lukę grudniowej tragedii. Okazało się na przykład, że do incydentów dochodziło również w wielu innych punktach miasta. Na Wałach Chrobrego, nieopodal Prezydium 85

86 86 WRN rozpraszano nastolatków pałkami i gazami łzawiącymi. Zdarzały się akty wandalizmu, niszczenia i podpalania pojazdów, rabowania placówek handlowych, nierzadko oddalonych od centrum, gdzie było względnie spokojnie, na przykład księgarni przy ul. Z. Krasińskiego, sklepu dziewiarskiego przy ul. Rewolucji Październikowej (Niemierzyńska). Przypadki te służyły potem do manipulowania opinią publiczną, propagandowego dyskredytowania całego ruchu protestu. Dla odstraszenia wojsko wielokrotnie używało broni, strzelając nie tylko w górę, na przykład na ul. Staromłyńskiej, gdzie zraniono kilka przygodnych osób. [...] Kilkudziesięcioosobowe gromady budowały barykady z koszy na śmieci, desek, kamieni, m.in. na skrzyżowaniu ulic Śląskiej i Jagiellońskiej. W wielu różnych miejscach tworzyły się - dość szybko rozpraszane przez milicyjno-wojskowe siły - pochody [ ]. Należy przy tym podkreślić, że jeżeli strzela się w terenie gęsto zabudowanym, gdzie znajdują się drogowskazy, tablice informacyjne, latarnie i słupy trakcji tramwajowej, to rykoszety są czymś niemal naturalnym. Nie chciałbym kreować apokaliptycznych wizji, ale faktem pozostaje, że po śródmieściu Szczecina krążyły rozmaite bezpańskie kule, nie wiadomo przez kogo wystrzelone, rażące niekiedy zupełnie przypadkowe osoby w nieprawdopodobnych wręcz sytuacjach. Jedna z kobiet została postrzelona, gdy wyszła do komórki po węgiel. Podobnie jak w Gdańsku, a zwłaszcza w gdyńskiej katowni, również w Szczecinie bicie zatrzymanych i znęcanie się nad nimi, chociażby obcinanie włosów, było wówczas czymś niemal normalnym. W stolicy Pomorza Zachodniego katownią była Komenda Miejska MO i pobliski areszt przy ul. Kaszubskiej. W relacjach nader często pojawiają się szpalery milicjantów, okładających pałkami zatrzymanych. Zresztą opisy odniesionych ran i urazów (np. nerek) czy dość liczne przypadki wstrząsu mózgu wskazują, że funkcjonariusze rzeczywiście przykładali się do bicia zatrzymanych. Jeden z zatrzymanych, Andrzej Ostapiuk, opowiadał później, jak to wieczorem 17 grudnia, gdy wraz z kolegami był wyprowadzany z domu, bito ich po nogach pałką. Ja zostałem uderzony pałką w plecy. Kolejno w drodze bito nas wszystkich. Przy wejściu do komendy MO w bramie i na podwórku stali funkcjonariusze MO ustawieni w dwuszeregu. Mieli pałki i bili nas nimi, kopali również. Około drugiej w nocy zawieźli nas na Kaszubską do więzienia. W więzieniu widziałem ustawionych w dwuszeregu strażników więziennych, którzy nas bili czarnymi pałkami. Zaprowadzili nas do fryzjera. Obcięto nam wszystkie włosy i zaprowadzono do cel. [...] Bicie było spowodowane tym, że od południa myśmy bili funkcjonariuszy MO, to oni brali odwet po południu. Zwraca uwagę fakt, że taką samą argumentacją posługiwali się wcześniej milicjanci w Gdańsku. W piątek po porannym ostrzelaniu robotników w pobliżu Stoczni im. Adolfa Warskiego załoga wycofała się na teren zakładu, gdzie proklamowano strajk i utworzono komitet strajkowy. Wtedy teren stoczni dobrowolnie opuściło około tysiąca stoczniowców, którzy nie chcieli angażować w żaden protest. Na czele komitetu stanął Mieczysław Dopierała. Przedstawiciele strajkujących udali się do dyrektora i zażądali dostępu do zakładowego radiowęzła, na co Cenkier po pewnych oporach w końcu przystał. Zaapelowano do wszystkich o spokój i porządek. Powołano też do życia straż robotniczą, noszącą czerwone opaski, która wewnątrz

87 pilnowała zamkniętych bram zakładowych, patrolowała teren, by nie doszło do prowokacji czy sabotażu. Komitet strajkowy wyłoniono też w Stoczni Remontowej Gryfia. Strajk systematycznie rozszerzał się. Po południu stoczniowcy wysunęli żądania o charakterze politycznym, domagając się m.in. bezpośredniego spotkania z przewodniczącym CRZZ Logą-Sowińskim, powołania bezpartyjnego kierownictwa związków zawodowych i uwolnienia aresztowanych stoczniowców, którzy nie brali udziału w grabieżach mienia społecznego. Po godz dyrektor Cenkier podjął się roli mediatora między władzami a komitetem strajkowym. Ustalono, że rozmowy rozpoczną się następnego dnia na w miarę neutralnym terenie, czyli w Technikum Budowy Okrętów. Również w godzinach wieczornych doszło do spotkania komitetów strajkowych z Warskiego i Gryfii. Uzgodniono wspólną listę 21 postulatów, w tym m.in. żądano utworzenia niezależnych związków zawodowych, obniżki cen do poziomu sprzed 13 grudnia, podwyżki płac o 30 procent, wypuszczenia zatrzymanych w czasie zajść robotników, ukarania winnych masakry i kryzysu gospodarczego, zwiększenia budownictwa mieszkaniowego itd. Wieczorem przedstawiciele 10 zakładów strajkujących lub zamierzających podjąć strajk zebrali się w świetlicy głównej w Warskim, który stawał się powoli centrum całego ruchu strajkowego w Szczecinie, i podjęli decyzję o utworzeniu Ogólnomiejskiego Komitetu Strajkowego. W Miejskim Przedsiębiorstwie Komunikacyjnym, którego pojazdy początkowo nie wyjechały z zajezdni, odbył się wiec. Za aprobatą Ogólnomiejskiego Komitetu Strajkowego w sobotę na ulicach aglomeracji pojawiły się, krążące miedzy nader licznymi wozami bojowymi WP i MO, autobusy i tramwaje oplakatowane hasłami. Również za zgodą OKS wyłącznie do akcji solidarnościowej ograniczyły się przede wszystkim przedsiębiorstwa komunalne i nieprodukcyjne. Należały do nich ciepłownie, wodociągi, gazownia, elektrownie, mleczarnie, piekarnie, sieć handlu, punkty żywienia zbiorowego, służba zdrowia. Według obliczeń Michała Paziewskiego między 18 a 22 grudnia w aglomeracji szczecińskiej strajkowało lub podjęło akcje solidarnościowe w sumie około 120 zakładów. Realną władzę w Szczecinie z wolna przejmował OKS, który zachowywał się bardzo odpowiedzialnie. Nawet prasa szczecińska liczyła się ze zdaniem komitetu strajkowego. Doradca komitetu, Kazimierz Fischbein, wspominał, że w sobotę do radiowęzła stoczni przyjechali drukarze z pierwszym egzemplarzem niedzielnego Kuriera Szczecińskiego i zapytali, czy mogą ten numer wydać w takim kształcie. Na pierwszej stronie była tam wzmianka o przyłączeniu się drukarzy do strajku. [...] Tytuły tylko przejrzałem. I mówię - niech leci. I rzeczywiście w ramce u dołu pierwszej strony Kuriera Szczecińskiego z 20 grudnia znalazła się informacja następującej treści: Załoga Szczecińskich Zakładów Graficznych przerwała w dniu wczorajszym pracę, solidaryzując się z postulatami pracowników Stoczni Szczecińskiej im. A. Warskiego. Postulaty SZGraf. zostały przekazane stoczniowcom, Komitetowi Wojewódzkiemu PZPR i Komitetowi Dzielnicowemu PZPR. Doceniając jednak olbrzymią wagę słowa drukowanego - w tym wypadku codziennej gazety szczecińskiej - postanowiła wydać niniejszy numer Kuriera Szczecińskiego. Zwraca tutaj uwagę gradacja ważności - uznanie strajkujących stoczniowców za władzę ważniejszą niż KW i KD PZPR poprzez umieszczenie ich na pierwszym 87

88 88 miejscu. Zresztą obok tego zupełnie niezwykłego dla realnego socjalizmu komunikatu znalazła się także krótka, rzeczowa notatka pt. Nocna wizyta w stoczni szczecińskiej, w której informowano mieszkańców miasta o sytuacji w stoczni. OKS wystosował też uspokajającą odezwę do mieszkańców Szczecina, w której apelował o zachowanie spokoju w mieście, aby nie dopuścić do ponownych zajść ulicznych oraz grabieży i dewastacji budynków. Równocześnie informował, że na terenie Stoczni Szczecińskiej Jeden z tramwai po przystąpieniu do strajku 120 zakładów pracy w aglomeracji szczecińskiej. PAP/Andrzej Wituszyński im. A. Warskiego panuje spokój oraz zachowane są wzorowa dyscyplina i porządek. Jednak główną metodą komunikowania się strajkujących załóg z mieszkańcami miasta stanowiły hasła wypisywane na murach, bramach i budynkach zakładów, a może w jeszcze większym stopniu na autobusach i tramwajach. Władze w zasadzie na to nie reagowały, choć zdarzało się, ze milicjanci zatrzymywali samochody z hasłami i nakazywali je zdejmować. Michał Paziewski zauważył, że zarówno w relacjach świadków, jak i na publikowanych czy zachowanych w archiwach fotografiach nie spotkał się z przykładami wywieszania narodowych sztandarów, robotniczej czerwieni bądź symboliki religijnej w ogarniętym strajkiem mieście, co tak bardzo rzucało się w oczy w sierpniu 1980 r. Znamienne było też to, że strajkujący wystrzegali się radykalizmu i zwracali się do władzy na ogół jej językiem. Obawiali się również wkraczania na grunt czystej polityki i stąd zapewne nad główną bramą do Warskiego pojawiło się hasło: Strajk ma podłoże ekonomiczne, a nie polityczne!, choć naturalnie w znacznym stopniu wynikał z sytuacji

89 politycznej. Protesty z grudnia 1970 r. w dużym stopniu miały charakter robotniczy, klasowy i tym różniły się od strajków z 1980 r., które w nieporównanie większym stopniu miały oblicze ogólnospołeczne i ogólnonarodowe. 17, 18 i 19 grudnia w Szczecinie - dokąd przeniosło się centrum robotniczego buntu - według oficjalnych danych zginęło lub w następnych dniach zmarło w wyniku odniesionych ran łącznie 16 osób. Wedle tych samych danych rannych zostało 117 osób cywilnych, 71 milicjantów i 24 strażaków. Rozbito i splądrowano 76 sklepów. Zatrzymano 498 osób, z których część aresztowano w prywatnych mieszkaniach, do których wkraczali funkcjonariusze MO. Tymczasem w odróżnieniu od Szczecina na ulicach Trójmiasta w zasadzie zapanował spokój, choć oczywiście nadal utrzymywała się tam napięta sytuacja. Robotnicy powoli zaczęli wracać do pracy. O ile sytuacja w Trójmieście normalizowała się, czy raczej była normalizowana, o tyle uległa ona dalszemu zaostrzeniu w Elblągu. Władze podjęły decyzję o rozlokowaniu wojska w celu ochrony komendy MO, elektrowni, dworca PKP, gazowni, wodociągów, gmachu Prezydium MRN, sądu, więzienia, banku i komitetu PZPR. Powyższe obiekty otoczono czołgami, zaś do środka wprowadzono grupy uzbrojonych żołnierzy. O godz na ul. Hetmańskiej podpalono czołg, którego załoga oddała wystrzał z działa czołgowego nabojem ćwiczebnym i salwę z karabinów maszynowych. Po strzałach, zgromadzeni wokół czołgu, ludzie rozbiegli się, a żołnierze ugasili ogień. Na ważny aspekt strzelania z czołgu, nawet ćwiczebnym nabojem, zwróciła uwagę Wiesława Kwiatkowska: Nastąpił silny podmuch, błysk, który odbił się w szybach okien, i huk. Szyby runęły kalecząc ludzi. Karetka pogotowia zbiera najbardziej pokaleczonych i na sygnale odwozi do szpitala. W tym samym czasie na ul. 1 Maja funkcjonariusze MO użyli broni palnej, zabijając Tadeusza Sawicza. Był zupełnie przypadkową ofiarą. Trzy inne osoby odniosły rany postrzałowe. Okoliczności śmierci kierowcy Miejskiego Przedsiębiorstwa Komunikacyjnego, Mariana Tadeusza Sawicza, wymagają kilku zdań komentarza. Chcę być przy tym dobrze zrozumiany i podkreślić z całą mocą, że nic ani nikt nie usprawiedliwia strzelania do ludzi. Jest przy tym oczywiste, że dla każdej rodziny najważniejsza i najbardziej dotkliwa jest śmierć bliskich. W żadnym razie nie chciałbym urazić czyichkolwiek uczuć, ale czym innym jednak jest śmierć na ulicy uczestnika demonstracji, a czym innym na przykład, opisana w poprzednim rozdziale, śmierć Jadwigi Kowalczyk we własnym mieszkaniu. W świetle ustaleń Grzegorza Baranowskiego wypada stwierdzić, że w jakimś stopniu z podobną sytuacją mieliśmy do czynienia w wypadku śmierci Mariana Tadeusza Sawicza - jedynego zabitego w Elblągu w czasie grudniowych zajść - który właśnie za tydzień miał się ożenić. Z tego, co udało się później rodzinie odtworzyć, rysuje się następujący obraz tragedii. Gdy Sawicz wychodził z baru Słonecznego, środkiem jezdni nadjechała samotna nysa. Otworzyły się jej drzwi i padły trzy zaledwie strzały. Jeden pocisk przebił szybę na piętrze budynku i utkwił w szafie, drugi trafił w mur, trzeci pozbawił Mariana życia. [...] Wlot niewielki, był po lewej stronie głowy, nieco poniżej ucha. Wylot, znacznie już większy, po drugiej stronie szyi. Jaki to mógł być [...] rykoszet, jak nam później milicjanci i prokuratorzy tłumaczyli?. Rodziny nie zawiadomiono o jego śmierci. W szpitalu ich 89

90 90 zbyto, zrobiono jedynie zastrzyk uspokajający narzeczonej Alicji, która była w drugim miesiącu ciąży. Pogrzeb - jak zdecydowana większość grudniowych pogrzebów na Wybrzeżu - odbył się bez zapowiedzi w niedzielę około godz i - znów jak zwykle - mogła w nim uczestniczyć tylko najbliższa rodzina. Narzeczonej oczywiście nie powiadomiono. Baranowski opisał dramatyczne przejścia rodziny w następnych miesiącach i latach, ale największą tragedią jest los Wioletty, urodzonej latem 1971 r., córki Alicji i Mariana. W 1990 r. Baranowski napisał: ponad 19 lat, a ze wzrostu, z wyglądu nikt nie da jej więcej jak lat! Jej stan ma bez wątpienia związek z grudniową tragedią. [...] jako niepełnosprawna wymagać będzie przez całe swoje życie dodatkowych środków na utrzymanie, leczenie itp. Teraz środki te zapewnia jej matka, lecz co będzie w przyszłości?. Także w Elblągu normą było brutalne bicie zatrzymanych. O tym, jak wyglądały przesłuchania w Elblągu, wiele mówi spisana 3 marca 1971 r. relacja Jadwigi Sokólskiej, która została zatrzymana 18 grudnia około godz we własnym mieszkaniu przez czterech funkcjonariuszy, w tym dwóch występujących po cywilnemu. Zawieźli mnie na komendę MO, tu dopiero zobaczyłam, co robią z ludźmi. Pomyślałam, że ze mną tak nie będą postępować, bo ja jestem kobietą. Patrzę, a tam mężczyźni porozbierani do spodenek, ręce do góry na ścianie i stali twarzą do ściany. Milicjanci okładali ich pałkami, jeden leży zalany krwią i nic się nie rusza, oni leli wodę na głowę z wiadra i bili dalej, aż przyjechał lekarz - rurkę do ust mu włożył, a do szpitala go nie dali [...]. Wypchnęli mnie na korytarz i kazali stanąć twarzą do ściany. Stałam tak z rękoma założonymi do góry do godz Sokólska następnie była przesłuchiwana przez trzech cywili, z których jeden wyjął pałkę z szafy - dał papier do pisania i kazał mi pisać - nie wiedziałam co - siedziałam - więc za to dostałam kilka razy po plecach. Później Sokólska została wyprowadzona do celi. Na schodach stało kilkunastu cywili po dwu stronach i gdy przechodziłam, zaczęli bić pałkami, które trzymali w rękach, każdy z nich spieszył się, aby uderzyć pierwszy. Pamiętam, że biegłam strasznie szybko - w końcu opadłam z sił. Nie mogłam wymówić słowa. Uderzona zostałam w głowę - w pewnym momencie po tym ciosie, poprawiono mi i wówczas runęłam na ziemię. Ktoś mnie kopnął w okolicach nosa - ktoś mi pomógł wstać i powlokłam się dalej - a zawroty głowy mam do dzisiaj. Zeszłam do jakiejś piwnicy - straszne widoki - mężczyźni leżeli na podłodze, milicjanci stali im na rękach i nogach i wycinali włosy, całymi placami, z których sączyła się krew. Jęki, przeraźliwe krzyki, wrzaski - nieludzkie głosy. [...] Otworzyli celę i wepchnęli mnie do tej celi - dwuosobowej, w której się już znajdowało 10 kobiet. Ja byłam 11. W celi było duszno i gorąco - o świeżym powietrzu można było pomarzyć. Do załatwiania stała... można to chyba tak nazwać - muszla, cała zajęta. Spłukać niestety nie było czym, gdyż woda była na korytarzu [...]. Ja mokra (oblana wodą) położyłam się na brzuchu, na plecach nie mogłam z powodu bólu. Leżałam tak od piątku do niedzieli i nie mogłam zmrużyć oka, ponieważ pod oknem mojej celi była siedziba psów milicyjnych, które doprowadzały normalnego człowieka do obłędu. Wycie, szczekanie, skamlanie itp. Zostałam straszliwie zbita, zaczęłam krwawić - prosiłam coś do zabezpieczenia się. Niestety funkcjonariusz w wyrafinowany sposób z szyderczym uśmiechem na twarzy powiedział do mnie następujące słowa: zatknij se kurwo dziurę palcem - jak ci leci. W celi, w której byłam, nie tylko ja dostałam krwotok na

91 skutek pobicia, lecz kilka innych kobiet. Każda z nich zabezpieczała się na swój sposób. Ja osobiście zdjęłam halkę z siebie i zabezpieczyłam się halką. Nie jest to do pomyślenia nawet, w jakich warunkach my bezbronne, bezradne i niewinne kobiety byłyśmy więzione. Dopiero w niedzielę została wezwana do Jadwigi Sokólskiej lekarka, która udzieliła jej pomocy i wypisała obdukcję pobicia. Kiedy jednak 23 grudnia Sokólska wychodziła z aresztu, milicja nie wydała jej tego dokumentu, oświadczając, że obdukcja została włączona do jej akt. W piątek walki uliczne trwały w Elblągu do godz Na ich zakończenie na pewno wpłynęło przesunięcie - wzorem Gdyni - godziny milicyjnej na W zajściach zaangażowanych było 186 funkcjonariuszy KP MO Elbląg, 69 z ZOMO Olsztyn, 166 ORMO-wców, 1200 żołnierzy, 27 czołgów i 16 transporterów opancerzonych. Z oficjalnych dokumentów wiadomo, że w czasie kilkudniowych zamieszek w Elblągu w sumie rozproszono 46 grup, składających się łącznie z ponad około osób. Całkowite straty materialne w mieście oszacowano na 20 mln zł. W Krakowie znowu młodzi ludzie planowali demonstrację tego dnia. Komendant wojewódzki MO, płk Mieczysław Nowak, na wiadomość, że studenci zamierzają po południu zorganizować manifestację na Rynku Głównym, o godz zarządził blokadę Rynku siłami milicji, ORMO i żołnierzy z WOW. W tym czasie - relacjonował potem przełożonym - w Rynku Głównym znajdowały się już grupy młodzieży, w tym studenci, a w większości młodociani, wyrostki, chuligani i osoby niepracujące. Wydałem polecenie rozproszenia tych grup, co zostało wykonane. Rozproszono również kilka innych grup, gromadzących się w rejonie Uniwersytetu Jagiellońskiego i plant. O godz zaprowadzono całkowity porządek. Zwraca uwagę w tym meldunku sprowadzanie grup protestujących głównie do wyrostków, chuliganów i osób niepracujących. Przy tym płk Nowak trochę poniżej zaprzeczał sam sobie, pisząc, że wśród 99, zatrzymanych tego dnia w Krakowie osób, było 35 młodocianych robotników, 16 studentów, w tym 2 amerykańskich polskiego pochodzenia, 24 uczniów szkół zawodowych i liceów ogólnokształcących i 8 uczniów szkół podstawowych. Pozostali zatrzymani zawierali się w enigmatycznej formule inni. Podobnie jak poprzedniego dnia w rozpraszaniu ulicznych zgromadzeń i patrolowaniu centrum miasta uczestniczyło 878 milicjantów i 255 ORMO-wców, wspomaganych przez milicję robotniczą. W sumie - według danych MSW - w ciągu kilku grudniowych dni w Krakowie i okolicy zatrzymano łącznie 172 osoby. W Warszawie w Zakładach im. Karola Świerczewskiego przez cały dzień panowała napięta atmosfera. Ani pierwsza, ani druga zmiana nie podjęły pracy. Zachodziła ewentualność wyjścia załogi z demonstracją na ulice. W Białymstoku zastrajkowała załoga Fabryki Przyrządów i Uchwytów. Robotnicy w rozmowie z sekretarzem KW PZPR domagali się 30-procentowej podwyżki płac i zwolnienia z zajmowanego stanowiska zastępcy dyrektora ds. technicznych. Nie podjęła też pracy trzecia zmiana (78 osób) w Hucie Szkła Gospodarczego w tym mieście. Z kolei w Słupskiej Fabryce Mebli miały miejsce przerwy w pracy od godzin południowych. Wieczorem pracowało 240 osób. W sobotę, 19 grudnia sytuacja w kraju powoli uspokajała się, choć wiele wskazuje, że była to być może przysłowiowa cisza przed burzą i gdyby nie doszło do politycznego przesilenia, mogłaby ze zwiększoną siłą wybuchnąć w poniedziałek. Mieczysław F. Rakowski, który w owym czasie był zastępcą członka KC i redaktorem naczelnym 91

92 92 Polityki, w napisanej kilka lat później książce, stwierdził, że w sobotę w całym kraju nasiliła się akcja kolportażu ulotek, haseł i napisów, krytykujących PZPR i nawołujących do organizowania wieców i manifestacji. Istniało realne niebezpieczeństwo, że następny tydzień stworzy sytuację, która wymknie się spod kontroli. Nad Polską zawisła groźba chaosu i przelewu bratniej krwi na wielką skalę. Sobota nie była jednak wszędzie spokojnym dniem. Kolejnym ważnym ośrodkiem strajkowym stał się Białystok. W Fabryce Przyrządów i Uchwytów łącznie strajkowało 1800 osób. Również w Zakładzie Madro nie podjęło pracy około 400 osób oraz nie przystąpiła do pracy druga zmiana w Fabryce Szkła Gospodarczego. Do strajku przyłączyły się też pierwsza i druga zmiana w hucie szkła i 150 osób w Zakładach Budowy i Naprawy Wagonów Kolejowych. W Faktografii wydarzeń grudniowych podano także, że w mieście siły MO kilkakrotnie w ciągu dnia rozproszyły zbierające się grupy chuligańskie, próbujące wywołać ekscesy. Napięta sytuacja utrzymywała się w Elblągu, gdzie w sobotę nie doszło już jednak do ulicznych demonstracji. Sytuacja normalizowała się też w Trójmieście, gdzie w większości zakładów frekwencja była prawie 100-procentowa i gdzie w sobotę rozpoczęto wycofywanie większości, sprowadzonych z innych regionów kraju, jednostek wojskowych. Tego dnia w działania o charakterze policyjnym wojsko było angażowane tylko w Szczecinie, gdzie w godzinach wieczornych w rejonie parowozowni na Wzgórzu Hetmańskim do rozpędzenia demonstrantów użyto plutonu wojska na dwóch transporterach. Po wykonaniu zadania dalszą akcję prowadziła milicja. W Szczecinie była zresztą najbardziej wybuchowa atmosfera i w sobotę dochodziło do rozmaitych incydentów. Zdarzały się tam nawet sporadyczne przypadki używania broni palnej, a liczba tymczasowo zatrzymanych w sobotę wyniosła 98 osób, podczas gdy w niedzielę tylko 15. W Szczecinie późnym wieczorem na podwórzu przy ul. Kaszubskiej 63/64 znaleziono zwłoki szeregowca Stanisława Nadratowskiego z 16 batalionu rozpoznawczego. Okoliczności jego śmierci wywołały szereg wątpliwości i zrozumiałych emocji. Istnieją przynajmniej trzy wersje tej tragedii. Najpierw jednak należy przypomnieć fakty niebudzące wątpliwości. Otóż 20-letni Nadratowski do wojska został wcielony w ramach jesiennego poboru w 1970 r. i przysięgę złożył 13 grudnia. Przed powołaniem pracował jako lakiernik okrętowy w Warskim. W sobotę od godz pełnił służbę patrolową niedaleko urzędu pocztowo-telekomunikacyjnego przy ul. Bogurodzicy 1. Oględziny i sekcja zwłok pozwoliły stwierdzić, że zginął w wyniku dwóch ran postrzałowych głowy, przy czym strzały oddano z bardzo bliska, być może z przystawienia. Tyle fakty bezsporne, dalej zaczynają się domniemania. W myśl jednej z wersji młody żołnierz nie zniósł obciążeń psychicznych, związanych ze służbą w zrewoltowanym mieście - mówiąc w największym uproszczeniu, nie chciał strzelać do kolegów stoczniowców, załamał się i odebrał sobie życie strzałami samobójczymi. Według innej opinii, szczególnie chętnie przyjmowanej przez wojskowych, Nadratowski stał się ofiarą niewłaściwego obchodzenia z bronią palną, czyli mieliśmy do czynienia z tzw. wypadkiem nadzwyczajnym. Wreszcie wedle trzeciej wersji, w którą - co w końcu jest zupełnie zrozumiałe - szczególnie mocno wierzą jego rodzice i pracownicy stoczni, Nadratowski został zabity, gdyż nie chciał wykonać rozkazu strzelania do stoczniowców. Rodzice wykluczyli samobójstwo syna i utrzymywali, że zginął,

93 gdyż za głośno mówił na temat milicji. Jego nazwisko - jako jedynego żołnierza - znalazło się na oficjalnie ogłoszonej liście ofiar Grudnia 70. A przecież - jak wynika z przygotowanego w Sztabie Generalnym zestawienia strat wojska w okresie od 14 do 24 grudnia na terenie Wybrzeża - łącznie zginęło wtedy 5 wojskowych. Oprócz Nadratowskiego, który służył w 12 DZ, był to jeszcze zawodowy podoficer z 8 DZ, który został zabity 18 grudnia w wypadku, oraz dwóch szeregowców z tej samej dywizji, którzy zginęli w katastrofie, wracając do garnizonu, i jeden szeregowiec z 7 DDes., również będący ofiarą wypadku w drodze powrotnej do garnizonu. Tymczasem w Szczecinie - zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami - w sobotę w południe w Technikum Budowy Okrętów rozpoczęły się negocjacje między przedstawicielami lokalnych władz a reprezentantami OKS. Niewątpliwie błędem było to, że 12-osobową delegację tworzyli wyłącznie przedstawiciele dwóch stoczni, Warskiego i Gryfii. Szczególnie niezręczne było pominięcie przedstawicieli portu, co znacznie ułatwiło zadanie członkom delegacji ze strony władz, którzy od razu oświadczyli robotnikom, że mogą z nimi rozmawiać jedynie jako z przedstawicielami załóg obu stoczni, a nie jako reprezentantami wszystkich strajkujących zakładów. Po raz pierwszy w dziejach PRL rozpoczęły się tego typu rokowania, gdyż w Gdyni ze strajkującymi nawiązał kontakt jedynie Mariański, a nie władze wojewódzkie czy choćby miejskie. Na pewno sukcesem strajkujących było już samo doprowadzenie do negocjacji, co oznaczało faktyczne uznanie - przynajmniej do pewnego stopnia - kompetencji Ogólnomiejskiego Komitetu Strajkowego przez władze wojewódzkie. Ciekawe, że podobnie jak 10 lat później w Gdańsku, strajkujący zgłosili 21 postulatów, na pierwszym miejscu domagając się zgody na utworzenie niezależnych Związków Zawodowych podległych klasie robotniczej. W czasie rozmów przedstawiciele władzy usiłowali wywierać presję na rozmówców, w sposób manifestacyjny nagrywając na taśmę magnetofonową przebieg negocjacji. Na wniosek dyrektora Cenkiera w chwili rozpoczęcia rokowań wojsko wycofało się na odległość półtora kilometra od stoczni. Jednocześnie w Warskim pojawili się pierwsi dziennikarze oraz ekipa Polskiej Kroniki Filmowej, co można było odczytywać jako oznakę koncyliacyjnej postawy władz, gdyby bowiem istniał poważny zamiar uśmierzenia strajków szczecińskich siłą, zbędni byliby świadkowie. Z Gryfii filmowców tych jednak wyproszono, uznając, że materiał ich pracy może stanowić później dowód przeciwko strajkującym. Załogi obu stoczni pozostawały w stałym kontakcie telefonicznym z przedstawicielami OKS, którzy sukcesywnie przekazywali przebieg rozmów. Następnie informacje nadawane były przez radiowęzeł. O godz po przerwie - rozpoczęła się druga tura rozmów między OKS a władzami lokalnymi, tym razem w gmachu Prezydium WRN. Negocjacje trwały do godz w nocy w niedzielę. Dla przedstawicieli władz były to owocne rozmowy. Przede wszystkim strajkujący odstąpili od żądania utworzenia niezależnych związków zawodowych, zadowalając ogólnikowym stwierdzeniem, że CRZZ jak i wszystkie ogniwa związków zawodowych po przeanalizowaniu dotychczasowej działalności winny się w większym stopniu zajmować problemami mas pracujących i występować w ich obronie. 93

94 94 Zrezygnowali także z postulatu podwyżki płac i żądania powrotu cen do poziomu sprzed 13 grudnia. Władze zgodziły się właściwie tylko na to, co nie wymagało większego wysiłku lub wiadomo było, że pozostanie na zawsze w sferze życzeń, jak na przykład zwiększenie budownictwa mieszkaniowego, zmniejszenie zatrudnienia w administracji czy obietnica informowania społeczeństwa na bieżąco o sytuacji gospodarczej i politycznej w kraju i na świecie. Zgodziły się jednak na zapewnienie bezpieczeństwa uczestnikom strajku, w tym członkom komitetów strajkowych, a dyrekcje stoczni zobowiązały się zapłacić za dni strajku. Osiągnięte porozumienie, nazwane Ustaleniami, obie strony miały podpisać następnego dnia, w niedzielę, i wtedy strajk miał zostać przerwany. Chociaż wynegocjowane Ustalenia trudno byłoby uznać za sukces strajkujących, to jednak w Warskim upoważniono OKS do podpisania tego dokumentu. 20 grudnia, w niedzielę - w ocenie MSW - w całym kraju panował spokój i nie zanotowano wystąpień ulicznych. Rzeczywiście był to pierwszy od niemal tygodnia dzień, w którym nie było w Polsce demonstracji, starć i nie używano na ulicach broni palnej. Sytuacja z wolna stabilizowała się, ale nadal nie była normalna. Trzeba przy tym pamiętać, że była to niedziela i z oczywistych powodów większość zakładów nie pracowała. Zarazem znów były otwarte sklepy i wielu ludzi robiło przedświąteczne zakupy. Jednocześnie setki rodzin, nic nie wiedząc o swoich najbliższych, którzy w ostatnich dniach zostali zatrzymani przez milicję, niecierpliwie czekały na ich powrót do domów. Niektóre rodziny - wbrew tradycji nieorganizowania pogrzebów w niedziele - uczestniczyły w tajnych pochówkach swoich najbliższych. W godz. od odbyła się w Szczecinie trzecia i ostatnia runda rozmów między przedstawicielami władz a OKS, w trakcie której ostatecznie podpisano uzgodniony protokół Ustaleń. W zamian za niewiele znaczące obietnice robotnicy zgodzili się nawet na szokującą interpretację strzelaniny sprzed dwóch dni przy bramach Stoczni im. Warskiego - w punkcie siódmym Ustaleń czytamy: W czasie manifestacji robotniczych, domagających się poprawy sytuacji ekonomicznej, nie został otworzony bezpośredni ogień z broni palnej. Ogień bezpośredni został otworzony do band chcących uwolnić kryminalistów z więzienia. Elementy te nie mają nic wspólnego z klasą robotniczą. Gdyby ujawniono fakty, że były wypadki naruszenia tej zasady, winni zostaną ukarani z pełną surowością. W toku tego spotkania, kiedy stoczniowcy byli już mocno zmęczeni, by ostatecznie zachęcić ich do akceptacji tekstu Ustaleń - bardzo korzystnego dla władz - poinformowano ich, że nastąpi zmiana ekipy rządowej. Był to jeden z głównych czynników, który przekonał robotników do podpisania dokumentu. Niewątpliwie zarazem duże znaczenie miało prowadzenie pertraktacji nie na terenie stoczni, ale w budynku władz wojewódzkich oraz brak umiejętności i doświadczeń negocjacyjnych u delegatów. O godz delegaci OKS wrócili do stoczni, gdzie w dramatycznych okolicznościach większość załogi uznała ich za zdrajców, mimo pierwotnej akceptacji punktów Ustaleń. Stoczniowcy uznali, że nie należy przerywać strajku, póki nie zostaną spełnione wszystkie postulaty. Zarzucano komitetowi, że z niewłaściwą władzą negocjuje, że władza lokalna to za mało. [...] Ostatecznie dano wotum nieufności delegacji krzycząc: Wybierzmy drugi komitet strajkowy, bo ten się nie sprawdził!. W tej sytuacji blisko tysiąc strajkujących osób, głównie starszych, często członków partii, opuściło

95 95 teren stoczni. W końcu zadecydowano, że strajk zostanie zawieszony. Działo się to w czasie, gdy w Warszawie dopełniało się polityczne przesilenie i nowym I sekretarzem KC PZPR zostawał Edward Gierek. Rozwiązanie polityczne: finał W miarę pogarszania się sytuacji w kraju coraz więcej osób w partyjnym kierownictwie zdawało sobie sprawę z konieczności przeprowadzenia zmian personalnych na szczytach władzy. Począwszy od czwartku po południu Gomułka coraz bardziej izolował się od świata zewnętrznego, zamykając się w sobie. Następnego dnia proces ten pogłębił się: nie było już żadnych narad, a co więcej, I sekretarz zażądał, aby nie wpuszczać nikogo do jego gabinetu. Takie zachowanie tym bardziej mobilizowało do działania te osoby z kierownictwa, które uznały, że zmiana na stanowisku szefa partii jest koniecznym, chociaż na pewno nie jedynym, warunkiem przełamania kryzysowej sytuacji. Nadzorujący wojsko i aparat bezpieczeństwa, kierownik Wydziału Administracyjnego KC PZPR, Stanisław Kania, po latach mówił o rozmowach z tymi działaczami, których postawa i myślenie było podobne. Dyskusje o tym, jak przerwać to tragiczne pasmo, były niezwykle gorące. Najczęściej kontaktowałem się wówczas z Wojciechem Jaruzelskim. Wymienialiśmy też poglądy [ ] z członkami kierownictw różnych ministerstw, którzy wchodzili w skład KC. Liczne też były rozmowy z sekretarzami komitetów wojewódzkich. Wreszcie 18 grudnia po południu Kania zatelefonował do Franciszka Szlachcica, wzywając go do natychmiastowego powrotu z Gdańska do Warszawy. Tutaj razem z Edwardem Babiuchem, członkiem BP, poinformowali go o ogólnej sytuacji w kraju i przedstawili propozycję, by Gierek zastąpił Gomułkę. Ponieważ Szlachcic był przyjacielem Gierka, chcieli, aby to on pojechał do Katowic i namówił Gierka do objęcia funkcji I sekretarza KC PZPR. Około północy z piątku na sobotę Szlachcic i Kania przybyli do willi Gierka w Katowicach. Zaczęła się kluczowa nocna rozmowa trzech działaczy partyjnych. Z relacji Szlachcica wynika, że Gierek z ostrożnością i z pewną nieufnością odniósł się do propozycji zastąpienia Gomułki. Natomiast Gierek później tak przedstawiał tamtą nocną rozmowę: Obaj towarzysze po zreferowaniu tragicznych wydarzeń, jeden przez drugiego zaczęli mówić, że Gomułka musi ustąpić, że prowadzi on kraj na skraj przepaści oraz że jedynym człowiekiem, który może uratować Polskę, jestem ja. Musicie dać się wybrać I sekretarzem. Ja na to odpowiedziałem im spokojnie, że nie oni o tym stanowią, że decyzję podejmie Biuro Polityczne Komitetu Centralnego partii. O ile przy tym Szlachcic niezdecydowanie Gierka wiązał raczej z jego - rzeczywistą lub udawaną - chęcią pozostania w Katowicach i względami zdrowotnymi (pylica), o tyle sam Gierek swoje wahania tłumaczył niedostateczną wiedzą o sytuacji w kraju i nastrojów w kierowniczych gremiach PZPR. W polemice, napisanej po ukazaniu się jego wspomnień, Kania stwierdził: Z wywiadu wynika, że nasz rozmówca wysłuchał opinii, ale nie uznał nas za partnerów rozmowy i rzekomo dał znać, że to nie nasza sprawa, lecz Biura Politycznego. A jak wyglądało to faktycznie? Wyjechałem z mieszkania Edwarda Gierka, gdy nie było z jego strony nawet pozorów wątpliwości co do gotowo-

96 96 ści objęcia najwyższej funkcji. Potwierdzeniem tej gotowości była dyskusja o nowym składzie Biura Politycznego. Cała ta sprawa stwarza wrażenie, jakby Gierek i Szlachcic za wszelką cenę starali się zdystansować od jakichkolwiek posądzeń o udział w spisku. Tymczasem jeżeli na całą tę akcję popatrzeć z boku, to miała ona wszelkie znamiona politycznego spisku: nocna podróż służbowym samochodem dwóch działaczy partyjnych średniego szczebla z Warszawy do Katowic, potem nocna rozmowa w prywatnym mieszkaniu na temat zmian najwyższych władz partii, a nawet wstępne ustalanie składu nowego kierownictwa, w czasie gdy Gomułka nadal był legalnym I sekretarzem KC. Ustalenie zawczasu, że Tejchma uda się do Gomułki, by poinformować go, iż musi odejść, wcześniejsze liczne nie grupowe poufne rozmowy i konsultacje, wreszcie zmiana na stanowisku I sekretarza dokonana w dość niecodziennych okolicznościach. I na koniec sprawa też nie bez znaczenia: dalsze polityczne kariery osób, które uczestniczyły w tych naradach. Późnym wieczorem w piątek, 18 grudnia - ze względu na zmęczenie Gomułki (za jego zgodą) - radziecki ambasador zapoznał Cyrankiewicza z listem Biura Politycznego KC KPZPR do polskiego kierownictwa. Sam Gomułka poznał treść tego pisma nazajutrz rano. Tegoż samego ranka odbył przywołaną już rozmowę z Tejchmą. Gomułka wspominał później, że jego gość wzburzony wewnętrznie, zdenerwowanym głosem zaczął mówić: Jeśli chcecie uratować swoją twarz, powinniście złożyć rezygnację ze stanowiska I sekretarza KC, nie wiecie, co się dzieje w tym gmachu i w Warszawie. Aktyw partyjny jest przeciwko Wam, nie zgadza się z Waszą polityką. [...] Dzisiaj na posiedzeniu BP powinniście złożyć rezygnację i jeszcze dzisiaj powinno się odbyć plenum KC - aby wybrać nowego I sekretarza KC i nowe kierownictwo. [...] Zapytałem go, w czyim imieniu wyszedł wobec mnie z tą propozycją, z kim ją uzgodnił. Odparł ze złością, że przemawia we własnym imieniu. Było dla mnie jasne, że kłamie i to mnie bardziej zaskoczyło, jak jego propozycja. Byłem bowiem zawsze najlepszego zdania o tow. Tejchmie. Gomułka trafnie odczytał sens wizyty Tejchmy i słusznie przypuszczał, że nie występował wyłącznie we własnym imieniu. Posiedzenia Biura Politycznego rozpoczęło się o godz Pod nieobecność I sekretarza obrady otworzył Cyrankiewicz. Nagle do sali posiedzeń wszedł Gomułka w towarzystwie lekarza, który poinformował zebranych o jego chorobie i zabrał go do szpitala, bowiem od czwartku stan zdrowia pacjenta uległ wyraźnemu pogorszeniu. Gomułka był wyczerpany, przemęczony i znajdował się w stanie skrajnego napięcia, co było w pełni zrozumiałe. Posiedzenie Biura Politycznego trwało (z przerwą) około siedmiu godzin. Wywiązała się burzliwa dyskusja, w trakcie której zaproszony w charakterze gościa Jaruzelski poinformował zebranych o dyslokacji wojsk i przekonywał, że gdyby w Warszawie rozpoczęły się zajścia w takiej skali, jak w Gdańsku i Szczecinie, wojsko nie ma fizycznej możliwości przeciwstawienia się skutecznie. Trudno powiedzieć, na ile informacja ta była prawdziwa. Nie ulega wątpliwości, że gen. Jaruzelski należał wówczas do tych działaczy, którzy najbardziej zdecydowanie opowiadali się za zmianą na stanowisku I sekretarza. Jako dodatkowego argumentu szef MON użył informacji o telefonicznej rozmowie, którą odbył rano z radzieckim ministrem obrony ZSRR, marszałkiem Andriejem Greczką. Greczko pytał o rozwój wydarzeń w Polsce. Jaruzelski poinformował zebranych, że przedstawił sytuację w lepszym

97 świetle, niż uczynił to na obecnym posiedzeniu Biura Politycznego. Powiedział przede wszystkim, że problemy wojskowe rozwiązujemy sami i nie widzimy potrzeby włączania się dodatkowych czynników wojskowych. Czesław Kiszczak, wówczas pułkownik, zastępca szefa Wojskowej Służby Wewnętrznej, po prawie dwudziestu latach przypomniał, że obradom Biura towarzyszyły swoiste manewry gabinetowe, zmierzające do tego, by nie zmieniać składu kierownictwa partii, by nie odwoływać I sekretarza [...]. Istniało przy tym trudne do przewidzenia niebezpieczeństwo dyktowania warunków politycznych z pozycji siły. Uzyskaliśmy wówczas informację, że brygada Wojsk Obrony Wewnętrznej, stacjonująca w Górze Kalwarii i podlegająca gen. Grzegorzowi Korczyńskiemu, została wyprowadzona z koszar i ruszyła w kierunku Warszawy. Było bardzo ważne, aby gen. Jaruzelski, przebywający od kilku godzin na posiedzeniu Biura Politycznego, poznał bieżącą sytuację, rozmiar zagrożeń, rozkład sił, w tym położenie wojsk. Chodziło o to, aby pilnie przekazać te informacje ministrowi obrony narodowej. Ustalono, że to ja wraz z gen. Mieczysławem Grudniem mam to zadanie zrealizować. Narada z udziałem bardzo wąskiego kręgu oficerów odbyła się w gabinecie gen. Józefa Urbanowicza, szefa GZP WP. [...] gdy gen. Urbanowicz wyprawiał mnie w drogę, spytał, czy jestem uzbrojony. Stwierdziłem z zaskoczeniem, że nie. Nie możesz pójść bez broni - powiedział Urbanowicz - i dał mi swój pistolet. Cóż, dobrze to wtedy rozumiałem i rozumiem do dziś, do czego mógłby mi on być potrzebny. Nie bez problemów Kiszczak i Grudzień dotarli do Jaruzelskiego i powiadomili go o rozwoju wydarzeń, ogólnej sytuacji i podjętych przez siebie krokach. On z kolei poinformował o rysującej się szansie rozwiązania konfliktu z wykluczeniem dalszego użycia siły. Pozwoliło to na podjęcie decyzji o wycofaniu wojska do koszar. Relacja gen. Kiszczaka ma wyjątkowy charakter. Nikt przed nim nie powiedział tyle na temat konkretnych kroków podejmowanych przez ludzi, którzy w grudniu 1970 r. zdecydowani byli dokonać zmiany na stanowisku I sekretarza KC PZPR. Kiszczak, długoletni oficer wojskowego wywiadu, wyraźnie ważył w swej wypowiedzi każde słowo i, z wyjątkiem gen. Korczyńskiego, nie wymienił żadnych nazwisk działaczy zdecydowanych bronić status quo. Nie udało się jednak znaleźć potwierdzenia tych informacji w żadnych dokumentach wojskowymi (jeśli takowe istnieją). W każdym razie przesilenie w czasie posiedzenia Biura Politycznego nastąpiło dopiero po tym, kiedy Cyrankiewicz wrócił ze szpitala z formalną rezygnacją Gomułki ze stanowiska I sekretarza, która została zaprotokołowana. Rankiem, w niedzielę, 20 grudnia Cyrankiewicz w towarzystwie Kliszki ponownie odwiedził w szpitalu Gomułkę. Poinformowali go o przebiegu i decyzjach sobotniego posiedzenia Biura Politycznego. W czasie tej rozmowy Gomułka miał ostatecznie potwierdzić rezygnację z funkcji I sekretarza KC PZPR. Gierek bez żadnych już zastrzeżeń mógł być przedstawiony Komitetowi Centralnemu jako jedyny kandydat na to stanowisko. Należało jeszcze tylko w trybie pilnym wezwać do Warszawy członków KC, którzy zaakceptowaliby zmiany na szczytach władzy de facto już dokonane. Ostatecznie na godz zwołano VII plenum KC PZPR, niemal wyłącznie poświęcone zmianom w kierownictwie partii. Zgodnie z decyzją Biura Politycznego pod nieobecność chorego Gomułki obrady prowadził Cyrankiewicz. Najpierw Kociołek zreferował przebieg wydarzeń na Wybrzeżu i poinformował członków KC o aktualnej 97

98 98 Władysław Gomułka, I sekretarz KC PZPR, i jego następca na tym stanowisku, Edward Gierek. PAP/Kazimierz Seko sytuacji w kraju. Pobieżnie zapoznał zebranych z wydarzeniami minionego tygodnia, kładąc szczególny nacisk na ich niszczycielski nurt. Następnie Cyrankiewicz poinformował zebranych o chorobie Gomułki i jego rezygnacji z funkcji I sekretarza KC PZPR. Równocześnie oświadczył, że Biuro Polityczne jednomyślnie proponuje na to stanowisko Edwarda Gierka. W tej sytuacji trudno dziwić się, że KC jednogłośnie powierzył mu funkcję I sekretarza. Po dość krótkiej dyskusji Gierek zgłosił kandydatów do Biura Politycznego i na sekretarzy KC, którzy również bez problemów zostali zaakceptowani. Bezpośrednio po plenum nowy I sekretarz KC PZPR wygłosił uspokajające przemówienie radiowo-telewizyjne. Wybór Gierka nie oznaczał końca problemów, jednak wraz ze zmianami w kierownictwie ostatecznie dokonało się polityczne przesilenie. Zakończyła się najgwałtowniejsza, krwawa faza kryzysu i została zażegnana groźba jego eskalacji. Należy postawić pytanie, czy w grudniu 1970 r. miał miejsce spisek w kierownictwie PZPR? Jestem jak najgłębiej przekonany, że wszyscy uczestnicy tamtych narad i konsultacji zdecydowanie zaprzeczyliby. Słowo spisek nieładnie się kojarzy. Osoby zaangażowane w tamte działania wolałyby raczej mówić o udanej próbie rozwiązania poważnego kryzysu politycznego. Niezależnie jednak od tego, jak nazwiemy te wszystkie poczynania, wyraźnie trzeba powiedzieć, że w grudniu 1970 r. obok wielkiego wybuchu społecznego niezadowolenia, który przybrał charakter insurekcyjny, miała także miejsce jakaś dość misterna gra polityczna, która doprowadziła do wymiany znacznej części kierownictwa partyjnego i państwowego. Należy jednak wyraźnie podkreślić, że rola Kremla w przezwyciężaniu głębokiego kryzysu politycznego, do którego do-

99 99 szło w kierownictwie PZPR w grudniu 1970 r., była większa, niż do niedawna można było przypuszczać. Teza ta musi jednak zostać zweryfikowana w dalszych badaniach, prowadzonych zwłaszcza przy wykorzystaniu obecnie nadal niedostępnych dla historyków radzieckich archiwaliów. Zamiast zakończenia Podsumowując niniejsze rozważania, wypada raz jeszcze stwierdzić, że od 14 do 19 grudnia w kilku miastach, nie tylko zresztą Wybrzeża, w ulicznych starciach wzięło udział - mniej lub bardziej aktywny - łącznie kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Walki nierzadko przybierały bardzo gwałtowny charakter, a wartość strat materialnych spowodowanych zniszczeniami przekroczyła 400 milionów ówczesnych złotych. Podpalono i całkowicie lub częściowo zniszczono 19 obiektów użyteczności publicznej, w tym między innymi budynki KW PZPR w Gdańsku i Szczecinie. Do spacyfikowania protestów na Wybrzeżu władze skierowały łącznie około 27 tysięcy żołnierzy oraz 550 czołgów, 750 transporterów opancerzonych i 2100 samochodów. Zaangażowano również 108 samolotów i śmigłowców, a także 40 jednostek pływających Marynarki Wojennej. Razem z siłami, które zostały przesunięte w wyznaczone rejony, ale nie użyte do akcji, jak również łącznie z grupami skierowanymi do dyspozycji miejscowych władz dla wewnętrznej ochrony obiektów na znacznym obszarze kraju - zaangażowano około: 61 tysięcy żołnierzy, 1700 czołgów, 1750 transporterów opancerzonych i 8700 samochodów. A przecież trzeba do tego jeszcze dodać co najmniej kilkanaście tysięcy funkcjonariuszy MO, SB i ORMO, zaangażowanych w pacyfikowanie grudniowego zrywu społecznego. W PRL tylko w czasie operacji wprowadzania stanu wojennego użyto większych środków dla złamania oporu społecznego. Gierek i nieco tylko odnowione kierownictwo niemal za wszelką cenę dążyli do opanowania emocji i uspokojenia sytuacji w kraju. Tymczasem w styczniu 1971 r. sytuację na Wybrzeżu można było porównać do pogody przed burzą - mimo że była zima, było duszno i coś wisiało w powietrzu. Jak zwykle w takich wypadkach bywa, detonatorem mogło być praktycznie wszystko. Tym razem stał się nim krótki komunikat opublikowany 20 stycznia w Głosie Szczecińskim, w którym informowano o zobowiązaniach produkcyjnych, podjętych przez wydział rurowni Warskiego jako wyraz poparcia nowego kierownictwa. Ponieważ robotnicy tego wydziału nie uchwalali żadnych tego typu zobowiązań, ogłoszenie nieprawdziwej wiadomości w prasie uznali za przejaw manipulacji i oburzeni zastrajkowali. W odróżnieniu od strajku grudniowego tym razem na czele protestu stanęli pracownicy bezpartyjni, a przewodniczącym 38-osobowego komitetu strajkowego został Edmund Bałuka. Aktywną rolę odgrywali młodzi wiekiem i stażem stoczniowcy i może dlatego postulaty miały w znacznie większym stopniu charakter polityczny, choć nie od razu pojawiło się żądanie, by na rozmowy do Szczecina przybyli Gierek i Jaroszewicz. Stoczniowcy domagali się przede wszystkim cofnięcia grudniowej podwyżki cen oraz zgody władz na przeprowadzenie w zakładzie wyborów nowych władz partyjnych, związkowych, organizacji młodzieżowych oraz rady robotniczej.

100 100 Spotkanie Gierka ze szczecińskimi stoczniowcami, 24 stycznia 1971 r. Fot. Maciej Jasiecki W niedzielę, 24 stycznia, do Stoczni im. Warskiego przybył nieoczekiwanie Gierek w towarzystwie m.in. premiera Jaroszewicza, Jaruzelskiego, Szlachcica i Kani. Było to w powojennej Polsce posunięciem bez precedensu. Gierek sporo ryzykował, gdyż nie mógł mieć pewności, że uda mu się przekonać strajkujących. Spotkanie z przedstawicielami załogi w świetlicy głównej rozpoczęło się około godz i w całości było transmitowane przez zakładowy radiowęzeł. Było bardzo burzliwe i trwało do godz w nocy. Gierek pozyskał zaufanie strajkujących, choć niemal od razu zapowiedział, że nie może być mowy o cofnięciu grudniowej podwyżki, co uzasadniał niezwykle trudną sytuacją gospodarczą kraju. Wielogodzinny zapis magnetofonowy z tego spotkania został niedługo potem przemycony na Zachód i już następnego roku opublikowany w Paryżu. Następnego dnia Gierek i Jaroszewicz spotkali się ze stoczniowcami w Gdańsku, gdzie trudniej było zdobyć przychylność robotników. Na zakończenie Gierek powiedział wielokrotnie potem cytowane słowa: Możecie być przekonani, że wszyscy jesteśmy ulepieni z tej samej gliny i nie mamy innego celu, jak ten, który zadeklarowaliśmy. Jeśli nam pomożecie, to sądzę, ze ten cel uda nam się wspólnie osiągnąć. No więc jak - pomożecie?. I w tym miejscu nastąpiła jedna z większych mistyfikacji w całej historii PRL. Powszechnie uważa się (tak myśli nawet wielu uczestników spotkania z Gierkiem), że odpowiedziało mu chóralne: Pomożemy!. O tym, że w rzeczywistości nic takiego

101 101 Gierek ze stoczniowcem (w tle stoi Jaruzelski) w czasie spotkania w Stoczni im. Warskiego w Szczecinie, 24 stycznia 1971 r. Fot. Maciej Jasiecki nie było, można się przekonać oglądając archiwalny film ze stoczni i słuchając nagrania magnetofonowego. Rozległy się tylko umiarkowane oklaski, ale środki masowego przekazu niemal od razu starały się zdyskontować propagandowo podróż na Wybrzeże. Nie wszystkim trafiły do przekonania wysuwane w czasie spotkań ze stoczniowcami Szczecina i Gdańska argumenty, dotyczące niedobrej sytuacji gospodarczej kraju. Wielu ludzi uważało, że kondycja polskiej gospodarki jest w rzeczywistości lepsza, niż to oficjalnie głoszono, a poza tym niektóre grupy społeczne żyły w naprawdę ciężkich warunkach materialnych. Właśnie na tle ekonomicznym doszło w lutym w Łodzi do strajku włókniarek, które należały do pracowników najniżej zarabiających. 10 lutego w Zakładach Przemysłu Bawełnianego im. Juliana Marchlewskiego, o godz zastrajkowało około 400 robotnic z obu zmian, ponieważ wypłacone wynagrodzenie za styczeń okazało się niższe niż za grudzień. Równocześnie rozpoczął się strajk w Łódzkich Zakładach Obuwia i Wyrobów Gumowych Stomil, gdzie przerwało pracę około 180 osób. O ile strajk w Marchlewskim trwał bez przerwy przez kilka dni, o tyle w Stomilu

102 102 w kolejnych dniach pulsował: jedne zmiany pracowały, inne strajkowały. Strajkujący domagali się przede wszystkim obniżki cena, a w Marchlewskim - wzorem Szczecina i Gdańska - załoga żądała przyjazdu Gierka. Akcja strajkowa w Łodzi systematycznie rozszerzała się, obejmując coraz to nowe zakłady. 15 stycznia wieczorem w strajkowały 32 zakłady i łącznie ponad 20 tysięcy robotników. Jeżeli jednak uwzględnić liczbę strajkujących wszystkich zmian, to można przyjąć, że pracę przerwało tysięcy osób na 92,5 tysiąca zatrudnionych w fabrykach, objętych strajkami. Obok zakładów przemysłu bawełnianego i wełnianego przerwały również pracę przedsiębiorstwa dziewiarskie, elektromaszynowe, jedwabnicze, radiowe. W mieście dochodziło też do ulicznych demonstracji i starć z siłami porządkowymi. W takiej sytuacji władze partyjno-państwowe obawiając się, że strajk mógłby się rozprzestrzenić na inne miasta i inne dziedziny gospodarki, zapowiedziały, że z dniem 1 marca grudniowa podwyżka cen, w tym na mięso i jego przetwory, zostanie anulowana. Robotnicy Łodzi wywalczyli to, czego nie udało się osiągnąć im kolegom na Wybrzeżu. Kończąc powyższe rozważania, należy zapytać o dziedzictwo i wnioski, wypływające z krwawej lekcji grudniowej. Trzeba przy tym wyraźnie rozróżnić wnioski, jakie wyciągnęli przedstawiciele władzy, od tego, czego nauczyli się polscy robotnicy. Gierek, już po odsunięciu go od władzy, wielokrotnie podkreślał z dumą, że wolał odejść z zajmowanego stanowiska niż dla jego utrzymania zdecydować się na rozwiązania siłowe. Kania z kolei często zaznaczał, że bezwzględny zakaz użycia broni palnej przez milicję w czerwcu 1976 r. (mieli ją wyłącznie oficerowie) był wynikiem pamięci krwawej lekcji grudniowej i stanowi, obok ministra spraw wewnętrznych, Stanisława Kowalczyka, jego zasługę. Relatywnie niewielkie straty w ludziach (zwłaszcza, jeżeli je zestawić z użytymi środkami wojskowo-milicyjnymi) po wprowadzeniu stanu wojennego w grudniu 1981 r. także w niemałym stopniu były konsekwencją wniosków, wyciągniętych przez reprezentantów resortów siłowych z tamtej tragedii. Wydaje się jednak, że jeszcze ważniejsze były konkluzje czysto polityczne. Gierek na pewno nie zapomniał okoliczności, w jakich sięgnął po najwyższą władzę w partii. Pogrudniowe kierownictwo zapamiętało, że w realnym socjalizmie zmiany na najwyższych piętrach władzy dokonują się zwykle w wyniku gwałtownych wstrząsów społecznych. Należało więc czynić wszystko, aby do nich nie dopuścić. A jakie wnioski z grudniowej tragedii wyciągnęli robotnicy? Po pierwsze, uświadomili sobie, jak poważną stanowią siłę, że są w stanie doprowadzać do zmian politycznych na szczytach władzy w państwie. Po drugie, nauczyli się, a dramatyczne doświadczenia z czerwca 1976 r. tylko to potwierdziły, że pod żadnym pozorem nie wolno im opuszczać zakładów pracy i wychodzić na ulice. Tam traci się panowanie nad tłumami i znacznie łatwiej jest o prowokację. Poza tym zawsze pojawiają się prawdziwi chuligani, którzy - podobnie jak w grudniu - stają się (przynajmniej do pewnego stopnia) usprawiedliwieniem dla stosowania przez władze środków nadzwyczajnych. Po trzecie, robotnicy zrozumieli, że nie mogą prowadzić negocjacji z przedstawicielami władz na ich terenie (vide: gmach Prezydium WRN w Szczecinie). Co więcej, uświadomili sobie, że te rokowania muszą być jawne, najlepiej transmitowane przez zakładowy radiowęzeł.

103 103 Po czwarte, nauczyli się, że w żadnym razie nie mogą dać sobie narzucić języka dyskursu drugiej strony. Przyjęcie nowo-mowy i określanie na przykład zbrodni mianem błędów i wypaczeń czy dyktatury wyrażeniem demokracja ludowa, automatycznie ustawiało ich na straconych pozycjach. Dlatego w 1980 r. w sierpniu to komisje rządowe musiały językowo dopasować się do strajkujących robotników. I wreszcie najważniejszy wniosek z lekcji grudniowej: nie wolno przedstawicielom władzy wierzyć na słowo - niezbędne są instytucjonalne gwarancje. O ile w latach postulat niezależnych od partii i administracji państwowej związków zawodowych był wysuwany dość nieśmiało i miał charakter w jakimś stopniu przetargowy, o tyle dziesięć lat później został umieszczony na czele listy postulatów i strajkujący nie chcieli od niego odstąpić za żadną cenę. Z dzisiejszej zaś perspektywy widać, że powstanie Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego Solidarność - pierwszej w państwach realnego socjalizmu niezależnej masowej organizacji - oznaczało początek końca systemu i to nie tylko w wymiarze polskim. Jeżeli można powiedzieć, że Solidarność narodziła się w Sierpniu 80, to wypada zgodzić się ze stwierdzeniem, że poczęta została w Grudniu 70.

104 104

105 105 Paweł Sasanka Grudzień 1970 kalendarium 30 X 1970 Posiedzenie Biura Politycznego KC PZPR, na którym dyskutowano planowaną podwyżkę cen artykułów żywnościowych. 6-8 XII 1970 W czasie wizyty w Polsce kanclerza RFN, Willy Brandta, 7 XII podpisano układ o normalizacji stosunków między PRL a RFN, na mocy którego RFN potwierdziła nienaruszalność granicy na Odrze i Nysie Łużyckiej. 11 XII 1970, piątek Posiedzenie Biura Politycznego KC PZPR, w wyniku którego podjęto decyzję o podwyżce cen przed świętami Bożego Narodzenia oraz zatwierdzono referat w tej sprawie i poprawiono komunikat PAP, informujący o nowych cenach. 12 XII 1970, sobota Rada Ministrów uchwaliła wprowadzenie podwyżek cen. W całym kraju odbyły się zebrania Podstawowych Organizacji Partyjnych PZPR z udziałem przedstawicieli władz centralnych, na których odczytywano list Biura Politycznego, uzasadniający podwyżki cen. Wieczorny komunikat w radiu i telewizji poinformował społeczeństwo o podwyżce cen artykułów żywnościowych z dniem 13 XII 1970: mięsa i jego przetworów (17,6 proc.), ryb i przetworów (11,7 proc.), mąki żytniej i pszennej (16,6 proc.), powideł, marmolad i dżemów (31 proc.), kaszy mannej (23 proc.), makaronu (15,3 proc.), a także m.in.: przetworów mlecznych, sprzętu sportowego, artykułów papierniczych, mebli, materiałów budowlanych. W ramach rekompensaty taniały niektóre artykuły przemysłowe, m.in: telewizory (13 proc.), radia (19 proc.), lodówki (15 proc.), pralki (17 proc.), odkurzacze (15 proc.), żarówki (32 proc.), proszki do prania, płyny i pasty Ixi (20 proc.), niektóre pasty do zębów (19 proc.). 14 XII 1970, poniedziałek W Warszawie obrady VI Plenum KC PZPR były poświęcone problematyce gospodarczej oraz układowi o normalizacji stosunków z RFN. O godz rozpoczął się strajk w Stoczni im. Lenina w Gdańsku. Przed godz wokół budynku dyrekcji stoczni zgromadziło się ponad 3 tys. osób, domagających się rozmów z dyrektorem, cofnięcia podwyżki cen, zmian w kierownictwie: usunięcia Władysława Gomułki, Józefa Cyrankiewicza, Mieczysława Moczara i Stanisława Kociołka. Po godz pochód stoczniowców opuścił przez bramę nr 2 teren stoczni, udając się pod gmach Komitetu Wojewódzkiego PZPR, gdzie domagano się wycofania podwyżki, zmian w kierownictwie oraz przemówienia I sekretarza KW Alojzego Karkoszki. W zastępstwie nieobecnego Karkoszki przemówił sekretarz KW Zenon Jundziłł, który nawoływał do rozejścia się i powrotu do pracy. Po opanowaniu przez demonstrantów samochodu ze sprzętem nagłaśniającym w tłumie rozeszła się pogłoska o aresztowaniu delegacji robotniczej, która weszła do gmachu. Zebrani domagali się ich zwolnienia

106 106 i na godz zapowiedziano wiec przed KW oraz ogłoszenie strajku powszechnego na następny dzień, 15 grudnia. Około godz doszło do pierwszych starć z milicją, a około próbowano podłożyć ogień pod gmach KW PZPR. Wybijano szyby i niszczono sklepy, kioski Ruchu, podpalano pojazdy. Starcia trwały do nocy. Obrażenia odniosło 99 funkcjonariuszy i nieznana liczba demonstrantów. W nocy przystąpiono do aresztowań osób zidentyfikowanych przez SB. Zatrzymano 329 osób. Do Gdańska przylecieli z Warszawy członkowie BP: Stanisław Kociołek, Zenon Kliszko i Ignacy Loga-Sowiński, a także wiceminister obrony narodowej, gen. Grzegorz Korczyński, oraz wiceminister spraw wewnętrznych gen. Henryk Słabczyk. 15 XII 1970, wtorek Do Gdańska przybyli także wiceminister spraw wewnętrznych, gen. Franciszek Szlachcic, i szef Sztabu Generalnego WP, gen. Bolesław Chocha. O godz.9.00 w czasie narady u Władysława Gomułki, w której uczestniczyli: Marian Spychalski, Józef Cyrankiewicz, Ryszard Strzelecki, Bolesław Jaszczuk, gen. Mieczysław Moczar, Stanisław Kania, Kazimierz Świtała, gen. Wojciech Jaruzelski, gen. Tadeusz Pietrzak, podjęto decyzję o wprowadzeniu w Gdańsku stanu wyjątkowego. Na wniosek Gomułki, przy milczącej akceptacji pozostałych, wydano rozkaz zezwalający na użycie broni przez milicję i wojsko w wypadkach podpalenia lub niszczenia obiektów, atakowania MO, niebezpieczeństwa dla życia ludzkiego. Ze Stoczni im. Lenina wyruszył pochód stoczniowców, zmierzający pod Komendę Wojewódzką MO, by uwolnić zatrzymanych poprzedniego dnia. W pobliżu zaatakowanej przez demonstrantów Komendy Miejskiej MO podczas starć zginęli robotnik i milicjant. Robotnicy ponownie oblegli i podpalili Komitet Wojewódzki PZPR. W czasie walk ulicznych zniszczono i podpalono również gmach Wojewódzkiej Rady Związków Zawodowych, Naczelnej Organizacji Technicznej, a także milicyjne i wojskowe samochody. Starcia trwały do wieczora. Do rozpędzenia tłumu wokół budynku komitetu władze użyły wojska. Do Gdańska skierowano dodatkowe oddziały wojska z czołgami i transporterami opancerzonymi oraz milicji. Wieczorem proklamowano strajk generalny w Stoczni im. Lenina. W Gdańsku, Gdyni i w Sopocie wprowadzono godzinę milicyjną od godz do 5.00 rano. Strajki rozszerzyły się na inne stocznie i zakłady w Trójmieście, m.in. port, Stocznię Remontową, Zakłady Naprawcze Taboru Kolejowego, Stocznię im. Komuny Paryskiej w Gdyni, zakłady Zamech w Elblągu. Robotnicy Stoczni im Komuny Paryskiej w Gdyni wybrali komitet strajkowy, który spisał postulaty i nawiązał rozmowy z lokalnymi władzami. W nocy z 15/16 XII 1970 aresztowano członków komitetu strajkowego w Gdyni, mimo że w tym mieście panował względny spokój. 16 XII 1970, środa W nocy z 15/16 XII wojsko w Gdańsku otoczyło strajkujące zakłady, w tym Stocznię im. Lenina. Rano ostrzelano wychodzących na ulicę stoczniowców, padli zabici i ranni. Rozpoczął się strajk okupacyjny w Stoczni im. Lenina i w innych gdańskich zakładach pracy, m.in. Stoczni Północnej, Stoczni Remontowej, Zarządzie Portu, Zakładach Naprawczych Taboru Kolejowego. Strajkował również Zarząd Portu, robotnicy Dalmoru, Unimoru i Zakładów Rybnych. Wicepremier Stanisław Kociołek w wieczornym przemówieniu w telewizji lokalnej wezwał do podjęcia pracy, co było sprzeczne z decyzją Zenona Kliszki o zamknięciu strajkujących zakładów i zablokowaniu przez wojsko Stoczni im. Komuny Paryskiej w Gdyni. Rozpoczęły się strajki i demonstracje w Słupsku, Elblągu oraz Krakowie. W nocy z 16/17 XII radziecki premier, Aleksiej Kosygin, przekazał wicepremierowi Piotrowi

107 107 Jaroszewiczowi sygnał o dopuszczeniu możliwości zmiany przywództwa w Polsce. Według oficjalnych danych w Gdańsku zginęło 6 osób, a około 500 zostało zatrzymanych. 17 XII 1970, czwartek W nocy z 16/17 XII strajkujący w Stoczni im. Lenina opuścili zakład pod groźbą bombardowania i szturmu. O godz rano wojsko otworzyło ogień do stoczniowców, spieszących do pracy w Stoczni im. Komuny Paryskiej w Gdyni. Przez cały dzień w mieście dochodziło do gwałtownych starć. W Gdyni zginęło co najmniej 18 osób, w szpitalach przyjęto 233 rannych, pomocy lekarskiej udzielono 347 osobom. Prasa centralna po raz pierwszy poinformowała o działaniu elementów chuligańskich i awanturniczych w Trójmieście. Wybuchł strajk w Stoczni im. Adolfa Warskiego w Szczecinie. Robotnicy wyszli na ulice i zdemolowali oraz podpalili gmach KW PZPR, zaatakowali budynek KW MO, gdzie padły strzały. Starcia trwały do późnych godzin nocnych. W mieście ogłoszono godzinę milicyjną, wyprowadzono na ulice czołgi. Nadal strajkowały zakłady pracy w Elblągu i Słupsku, a w Krakowie odbyła się manifestacja. Przerwy w pracy miały miejsce m.in. w Wałbrzychu, Częstochowie, Kaliszu, Łodzi, Nysie, Warszawie i Wrocławiu. W Elblągu i Słupsku doszło do starć z milicją. Wieczorem premier Józef Cyrankiewicz wygłosił przemówienie w telewizji, przypominające tonem radiowe wystąpienie po poznańskim Czerwcu 56, kiedy groził odrąbywaniem rąk przeciwnikom władzy komunistycznej. Zaniepokojony sekretarz generalny KC KPZR, Leonid Breżniew, rozmawiał telefonicznie z Władysławem Gomułką. Przywódca PZPR zapewnił, że uda mu się opanować sytuację. Niektórzy członkowie kierownictwa PZPR rozpoczęli nieoficjalne działania, zmierzające do odsunięcia od władzy Władysława Gomułki. 18 XII 1970, piątek Znowu doszło do walk ulicznych w Szczecinie. Wieczorem w Stoczni im. Adolfa Warskiego powstał komitet strajkowy, proklamowano strajk powszechny, ogłoszono listę żądań. W ciągu 17 i 18 XII 1970 w Szczecinie zginęło 16 osób, a 212 zostało rannych, w tym 117 demonstrantów. W wyniku całodziennych walk ulicznych w Elblągu 1 osoba zginęła, a 3 zostały ranne. Ambasador ZSRR, Awierkij Aristow, wręczył Józefowi Cyrankiewiczowi, upoważnionemu przez chorego Władysława Gomułkę, list kierownictwa KPZR do Biura Politycznego PZPR, w którym przywódcy radzieccy zachęcali do przeprowadzenia zmian personalnych w PZPR. W nocy 18/19 XII 1970 Franciszek Szlachcic i kierownik Wydziału Administracyjnego KC, Stanisław Kania, rozmawiali w Katowicach z Edwardem Gierkiem, któremu zaproponowali objęcie stanowiska I sekretarza KC PZPR. 19 XII 1970, sobota Rano Józef Tejchma odwiedził Gomułkę i domagał się jego ustąpienia ze stanowiska I sekretarza KC. Odbyło się posiedzenie Biura Politycznego KC PZPR, na którym przekazano zgodę Gomułki na rezygnację ze stanowiska I sekretarza KC. Chory Gomułka udał się do szpitala. Według oficjalnych danych na Wybrzeżu zginęło 45 osób (wliczając 4 milicjantów i 2 żołnierzy), 1165 zostało rannych, w tym 153 odniosło rany postrzałowe. Aresztowano ponad 3 tys. osób, często brutalnie pobitych. Spalono 19 budynków i zniszczono wiele sklepów. Łącznie na terenie kraju bezpośrednio w starciach wzięło udział 9 tys. funkcjonariuszy MO, SB i ORMO. Ogółem liczba skierowanych do akcji żołnierzy i sprzętu, wliczając oddziały w odwodzie i ochraniające wyznaczone obiekty, wyniosła: 61 tys. żołnierzy, 1700 czołgów, 1750 transporterów opancerzonych, 8700 samochodów, 108 samolotów

108 108 i śmigłowców oraz 40 jednostek pływających Marynarki Wojennej. W trakcie starć uszkodzono lub spalono 10 czołgów, 18 transporterów oraz niemal 100 pojazdów. 20 XII 1970, niedziela W Warszawie odbyło się VII Plenum KC PZPR, na którym przyjęto rezygnację Władysława Gomułki (z powodu złego stanu zdrowia) ze stanowiska I sekretarza KC PZPR i w jego miejsce wybrano Edwarda Gierka. Radykalnie zmieniono też skład Biura Politycznego. Powołano również komisję pod przewodnictwem Jana Szydlaka, nowo wybranego członka BP, której zadaniem było ustalenie przyczyn wydarzeń grudniowych. I sekretarz KC PZPR, Edward Gierek, wygłosił wieczorem w radiu i telewizji przemówienie, w którym nowy przywódca partii wykazał zrozumienie dla niezadowolenia robotników, ale też bronił działania sił porządkowych. Odpowiedzialnością za dramat na Wybrzeżu obarczył Władysława Gomułkę. 22 XII 1970, wtorek Wobec zmian w kierownictwie partii w Szczecinie rozwiązał się Międzyzakładowy Komitet Strajkowy, powołany poprzedniego dnia. Zakończył się też, jako ostatni w całym kraju, strajk w Stoczni im. Adolfa Warskiego w Szczecinie. Na posiedzeniu Biura Politycznego KC PZPR podjęto decyzję utrzymania podwyżki cen i zamrożenia cen artykułów żywnościowych. 23 XII 1970, środa Nastąpiła zmiana na stanowisku premiera PRL. Został nim Piotr Jaroszewicz. Józef Cyrankiewicz został przewodniczącym Rady Państwa. 8 I 1971, piątek Ogłoszono decyzję o zamrożeniu cen detalicznych wielu artykułów żywnościowych. 22 I 1971, piątek Rozpoczął się ponownie strajk w Stoczni im. Warskiego w Szczecinie, który rozszerzył się na 22 zakłady. Stoczniowcy domagali się cofnięcia grudniowej podwyżki cen, wyboru w stoczni nowych władz partyjnych, związkowych i organizacji młodzieżowych. Komitet strajkowy skierował list otwarty do Edwarda Gierka i Piotra Jaroszewicza, domagając się przybycia ich do miasta i nawiązania bezpośrednich rozmów z pominięciem lokalnych władz. 24 I 1971, niedziela W nocy 24/25 I odbyło się spotkanie Edwarda Gierka i Piotra Jaroszewicza ze strajkującymi stoczniowcami na terenie Stoczni im. Warskiego, zakończone zobowiązaniem robotników do przerwania strajku, mimo że władze nie odwołały podwyżki cen II 1971 Wybuchły strajki w zakładach włókienniczych w Łodzi. W momencie kulminacyjnym w 32 zakładach strajkowało około 55 tys. osób. Po zakończonych niepowodzeniem negocjacjach, 15 II wieczorem władze zapowiedziały w telewizji powrót cen artykułów żywnościowych do poziomu sprzed podwyżki grudniowej.

109 109 Wybrana bibliografia Danowska Bogumiła, Grudzień 1970 roku na Wybrzeżu Gdańskim. Przyczyny-przebieg-reperkusje, Pelplin Dudek Antoni, Marszałkowski Tomasz, Walki uliczne w PRL , Kraków Eisler Jerzy, Grudzień 70, Warszawa Eisler Jerzy, Grudzień Geneza, przebieg, konsekwencje, Warszawa Eisler Jerzy, Greczanik-Flipp Izabella, Kwiatkowska Wiesława, Marszalec Janusz, To nie na darmo Grudzień 70 w Gdańsku i Gdyni, pod redakcją Małgorzaty Sokołowskiej, Pelplin Eisler Jerzy, Trepczyński Stanisław, Grudzień 70 wewnątrz Białego Domu, Warszawa Górski Tadeusz, Kula Henryk, Gdańsk-Gdynia-Elbląg 70. Wydarzenia grudniowe w świetle dokumentów urzędowych, Gdynia Grudzień przed Sierpniem. W XXV rocznicę wydarzeń grudniowych, red. Lech Mażewski i Wojciech Turek, Gdańsk Grudzień 1970, Paryż Grudzień 1970 w dokumentach MSW, wstęp, wybór i opracowanie Jerzy Eisler, Warszawa Kwiatkowska Wiesława, Grudniowa apokalipsa, Gdynia Nalepa Edward Jan, Wojsko Polskie w Grudniu 1970, Warszawa Rewolta szczecińska i jej znaczenie, opr. Ewa Wacowska, Paryż Szejnert Małgorzata, Zalewski Tomasz, Szczecin: Grudzień-Sierpień- Grudzień, Londyn Tajne dokumenty Biura Politycznego. Grudzień 1970, opracowanie Pawła Domańskiego, Londyn 1991.

110 110 Fundacja Centrum Solidarności powstała w kwietniu 2000 roku. Jej założycielami są: prezydent Lech Wałęsa, Miasto Gdańsk, Województwo Pomorskie, Instytut Lecha Wałęsy, Stocznia Gdańska, arcybiskup Tadeusz Gocłowski oraz NSZZ Solidarność. Celem Fundacji jest działalność naukowa, oświatowa i kulturalna - o wydarzeniach Sierpnia 80, które zapoczątkowały proces zmian po roku 1989 w Polsce i w byłym Bloku Wschodnim. Cel ten realizowany jest poprzez następujące zadania: 1. Zbieranie i archiwizacja materiałów dokumentujących działanie opozycji antykomunistycznej po 1945 roku; 2. Dokumentowanie i upowszechnianie wiedzy o wpływie idei Solidarności na rozwój ruchów demokratycznych w świecie; 3. Inicjowanie i organizowanie sympozjów, konferencji i wykładów na temat idei Solidarności. 4. Prowadzenie działalności wydawniczej, poświęconej walce Polaków z komunistycznym totalitaryzmem; 5. Powołanie i wybudowanie Europejskiego Centrum Solidarności. POMÓ W BUDOWIE Rachunek budowy Europejskiego Centrum Solidarnoœci Bank Pekao S.A., V oddzia³ w Gdañsku ul. Wa³y Piastowskie ul. Wa³y Piastowskie 24, Gdañsk Tel.: (058) , fax: (058) fcs@pro.onet.pl Lech Wa³êsa Przewodnicz¹cy Rady Fundacji Bogdan Lis Prezes Zarz¹du Fundacji

111 111

112 112

Gdańsk - Zamieszki. Płonące samochody na Podwalu Grodzkim, niedaleko KW PZPR, 14 lub 15.12.1970 r.

Gdańsk - Zamieszki. Płonące samochody na Podwalu Grodzkim, niedaleko KW PZPR, 14 lub 15.12.1970 r. Gdańsk - Zamieszki Płonące samochody na Podwalu Grodzkim, niedaleko KW PZPR, 14 lub 15.12.1970 r. Płonący samochód na Podwalu Grodzkim, niedaleko KW PZPR, 14 lub 15.12.1970 r. Płonąca ciężarówka na Podwalu

Bardziej szczegółowo

Stenogram z wystąpienia. Jacka Jerza

Stenogram z wystąpienia. Jacka Jerza Stenogram z wystąpienia Jacka Jerza wiceprzewodniczącego MKZ NSZZ "Solidarność" Ziemia Radomska, członka władz krajowych Konfederacji Polski Niepodległej i Komitetu Obrony Więzionych za Przekonania podczas

Bardziej szczegółowo

SOLIDARNOŚĆ Niezależny Samorządny Związek Zawodowy "Solidarność"

SOLIDARNOŚĆ Niezależny Samorządny Związek Zawodowy Solidarność SOLIDARNOŚĆ Niezależny Samorządny Związek Zawodowy "Solidarność" ogólnopolski związek zawodowy powstały w 1980 dla obrony praw pracowniczych, do 1989 również jeden z głównych ośrodków masowego ruchu oporu

Bardziej szczegółowo

STOSUNKI PAŃSTWO - KOŚCIÓŁ W POLSCE

STOSUNKI PAŃSTWO - KOŚCIÓŁ W POLSCE Uniwersytet Wrocławski Wydział Prawa, Administracji i Ekonomii Instytut Historii Państwa i Prawa Zakład Historii Administracji Studia Stacjonarne Administracji pierwszego stopnia Małgorzata Pasztetnik

Bardziej szczegółowo

Tytuł: Kalendarium stanu wojennego. Autor: Gazeta Wyborcza. Rodzaj materiału: artykuł. Data publikacji: 2005-12-13. 12/13 grudnia 1981

Tytuł: Kalendarium stanu wojennego. Autor: Gazeta Wyborcza. Rodzaj materiału: artykuł. Data publikacji: 2005-12-13. 12/13 grudnia 1981 Tytuł: Kalendarium stanu wojennego Autor: Gazeta Wyborcza Rodzaj materiału: artykuł Data publikacji: 2005-12-13 12/13 grudnia 1981 Godzina 23:00 - przerwanie połączeń telefonicznych i teleksowych. Około

Bardziej szczegółowo

LO: to be able to describe the historical background of the film To define terms: propaganda, współzawodnictwo pracy

LO: to be able to describe the historical background of the film To define terms: propaganda, współzawodnictwo pracy LO: to be able to describe the historical background of the film To define terms: propaganda, współzawodnictwo pracy Sytuacja polityczno-gospodarcza Polski w latach 50. Pierwsze wolne wybory w powojennej

Bardziej szczegółowo

Mieszkańcy Chmielenia w proteście zablokowali drogę krajową

Mieszkańcy Chmielenia w proteście zablokowali drogę krajową Mieszkańcy Chmielenia w proteście zablokowali drogę krajową Napisano dnia: 2016-11-26 15:31:06 Mieszkańcy Chmielenia (gm. Lubomierz) od lat proszą o budowę chodnika w ich wsi, w staraniach wspierają ich

Bardziej szczegółowo

Pacyfikacja KWK Wujek

Pacyfikacja KWK Wujek 13grudnia81.pl Źródło: http://www.13grudnia81.pl/sw/polecamy/16607,pacyfikacja-kwk-wujek.html Wygenerowano: Sobota, 4 lutego 2017, 07:15 Pacyfikacja KWK Wujek Po wprowadzeniu stanu wojennego niektóre kopalnie

Bardziej szczegółowo

SCENARIUSZ ZAJĘĆ POZALEKCYJNYCH DLA UCZNIÓW SZKÓŁ PONADGIMNAZJALNYCH

SCENARIUSZ ZAJĘĆ POZALEKCYJNYCH DLA UCZNIÓW SZKÓŁ PONADGIMNAZJALNYCH dr Teresa Maresz Uniwersytet Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy SCENARIUSZ ZAJĘĆ POZALEKCYJNYCH DLA UCZNIÓW SZKÓŁ PONADGIMNAZJALNYCH SZLAK: ZAGADNIENIE NA PORTALU: TEMAT ZAJĘĆ: W okresie PRL 18 listopada

Bardziej szczegółowo

W MOJEJ RODZINIE WYWIAD Z OPĄ!!!

W MOJEJ RODZINIE WYWIAD Z OPĄ!!! W MOJEJ RODZINIE WYWIAD Z OPĄ!!! W dniu 30-04-2010 roku przeprowadziłem wywiad z moim opą -tak nazywam swojego holenderskiego dziadka, na bardzo polski temat-solidarność. Ten dzień jest może najlepszy

Bardziej szczegółowo

Restauracja Flaming & Co, ul. Chopina 5, wieczór wyborczy 300polityka

Restauracja Flaming & Co, ul. Chopina 5, wieczór wyborczy 300polityka Restauracja Flaming & Co, ul. Chopina 5, wieczór wyborczy 300polityka Ważna informacja dla ciebie. Restauracja Flaming, to gdzieś jest na Śródmieściu, róg Mokotowskiej i Chopina. Tam pojechał SOP robić

Bardziej szczegółowo

Grudzień koniec złudzeń

Grudzień koniec złudzeń 09.12.2015 Grudzień 1970 - koniec złudzeń Autor: Wieczorna Image not found http://wieczorna.pl/uploads/photos/middle_ (Źródło: http://www.stefczyk.info/publicystyka/opinie/grudzien-1970-konieczludzen,15583019368)

Bardziej szczegółowo

1989-2014 25 LAT WOLNOŚCI. Szkoła Podstawowa nr 14 w Przemyślu

1989-2014 25 LAT WOLNOŚCI. Szkoła Podstawowa nr 14 w Przemyślu 1989-2014 25 LAT WOLNOŚCI Szkoła Podstawowa nr 14 w Przemyślu W 1945 roku skończyła się II wojna światowa. Był to największy, jak do tej pory, konflikt zbrojny na świecie. Po 6 latach ciężkich walk hitlerowskie

Bardziej szczegółowo

MARZEC 68 NA ESBECKICH TAŚMACH - artykuł dr. hab. Jacka Zygmunta Sawickiego

MARZEC 68 NA ESBECKICH TAŚMACH - artykuł dr. hab. Jacka Zygmunta Sawickiego marzec'68 https://marzec1968.pl/m68/edukacja/publikacje-ipn/18823,marzec68-na-esbeckich-tasmach-artykul-dr-hab -Jacka-Zygmunta-Sawickiego.html 2019-04-21, 17:35 MARZEC 68 NA ESBECKICH TAŚMACH - artykuł

Bardziej szczegółowo

POSTANOWIENIE. SSN Tomasz Artymiuk (przewodniczący) SSN Jerzy Grubba (sprawozdawca) SSN Zbigniew Puszkarski

POSTANOWIENIE. SSN Tomasz Artymiuk (przewodniczący) SSN Jerzy Grubba (sprawozdawca) SSN Zbigniew Puszkarski Sygn. akt III KO 103/16 POSTANOWIENIE Sąd Najwyższy w składzie: Dnia 21 marca 2017 r. SSN Tomasz Artymiuk (przewodniczący) SSN Jerzy Grubba (sprawozdawca) SSN Zbigniew Puszkarski w sprawie S.S. o stwierdzenie

Bardziej szczegółowo

Dzień 2: Czy można przygotować dziecko do przedszkola?

Dzień 2: Czy można przygotować dziecko do przedszkola? Kurs online: Adaptacja do przedszkola Dzień 2: Czy można przygotować dziecko do przedszkola? Zanim zaczniemy przygotowywać dziecko, skoncentrujmy się na przygotowaniu samych siebie. Z mojego doświadczenia

Bardziej szczegółowo

14 dni pod ziemią. KWK»Piast«w Bieruniu grudnia 1981 roku

14 dni pod ziemią. KWK»Piast«w Bieruniu grudnia 1981 roku Pamięć.pl - portal edukacyjny IPN https://pamiec.pl/pa/biblioteka-cyfrowa/publikacje/10189,14-dni-pod-ziemia-kwk-piast-w-bieruniu-1428-grudnia-1981-roku. html 2018-12-30, 04:38 14 dni pod ziemią. KWK»Piast«w

Bardziej szczegółowo

OKRĄGŁY STÓŁ LUTY- KWIECIEŃ 1989R. 3 0 R O C Z N I C A

OKRĄGŁY STÓŁ LUTY- KWIECIEŃ 1989R. 3 0 R O C Z N I C A OKRĄGŁY STÓŁ LUTY- KWIECIEŃ 1989R. 3 0 R O C Z N I C A 2 0 1 9 PRZYCZYNY OKRĄGŁEGO STOŁU - po dojściu do władzy w 1985 r w ZSRS Michaiła Gorbaczowa rozpoczął się rozpad sowieckiego imperium - próby reform

Bardziej szczegółowo

Mirosław Jeziorski, Krzysztof Płaska IPN

Mirosław Jeziorski, Krzysztof Płaska IPN BIULETYN IPN PISMO O NAJNOWSZEJ HISTORII POLSKI NR 1 2 (134 135), styczeń luty 2017 Mirosław Jeziorski, Krzysztof Płaska IPN Zbiór zastrzeżony odtajnianie na raty W początkowym okresie funkcjonowania IPN

Bardziej szczegółowo

marzec' , 00:56 Katowice

marzec' , 00:56 Katowice marzec'68 https://marzec1968.pl/m68/mapa-1/6896,katowice.html 2019-04-27, 00:56 Katowice Katowice były w 1968 r. największym ośrodkiem akademickim w województwie katowickim, tutaj też w marcu akcje protestacyjne

Bardziej szczegółowo

04 marca Inna rzeczywistość

04 marca Inna rzeczywistość 04 marca 2016 Inna rzeczywistość Ile razy był Pan na misji? I jak to się stało, że Pan wyjechał?służąc w kraju podróżowałem po różnych częściach polski. Służyłem w różnych jednostkach. Byłem bardzo ambitny,

Bardziej szczegółowo

Warszawa, dnia 29 lipca 2013 r. Poz. 852 USTAWA. z dnia 21 czerwca 2013 r.

Warszawa, dnia 29 lipca 2013 r. Poz. 852 USTAWA. z dnia 21 czerwca 2013 r. DZIENNIK USTAW RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ Warszawa, dnia 29 lipca 2013 r. Poz. 852 USTAWA z dnia 21 czerwca 2013 r. o zmianie ustawy o urzędzie Ministra Obrony Narodowej oraz niektórych innych ustaw 1)

Bardziej szczegółowo

REMBERTÓW W CZASIE BITWY WARSZAWSKIEJ W ŚWIETLE DOKUMENTÓW CAW

REMBERTÓW W CZASIE BITWY WARSZAWSKIEJ W ŚWIETLE DOKUMENTÓW CAW Grzegorz Socik REMBERTÓW W CZASIE BITWY WARSZAWSKIEJ W ŚWIETLE DOKUMENTÓW CAW Odradzające się Wojsko Polskie już od pierwszych chwil swego istnienia musiało toczyć walki w obronie państwa, które dopiero

Bardziej szczegółowo

Poznańskie Zakłady Nawozów Fosforowych

Poznańskie Zakłady Nawozów Fosforowych Józef Kończal Mój Dziadek Józef Kończal po skończeniu w 1955 roku studiów w Poznaniu (chemia na Uniwersytecie Poznańskim) rozpoczął pracę w Poznańskich Zakładach Nawozów Fosforowych w Luboniu (koło Poznania).

Bardziej szczegółowo

DECYZJA Nr 136/MON MINISTRA OBRONY NARODOWEJ. z dnia 17 maja 2013 r.

DECYZJA Nr 136/MON MINISTRA OBRONY NARODOWEJ. z dnia 17 maja 2013 r. Warszawa, dnia 20 maja 2013 r. Poz. 132 Departament Wychowania i Promocji Obronności DECYZJA Nr 136/MON MINISTRA OBRONY NARODOWEJ z dnia 17 maja 2013 r. w sprawie przeprowadzenia w 2013 r. centralnych

Bardziej szczegółowo

Wojskowe plany wzmocnienia Polski Wschodniej

Wojskowe plany wzmocnienia Polski Wschodniej Wojskowe plany wzmocnienia Polski Wschodniej Wicepremier Tomasz Siemoniak przekazał wczoraj, 19 października w Białymstoku informację, że w 2017 r. na bazie obecnego 18. pułku rozpoznawczego, w Białymstoku

Bardziej szczegółowo

Komenda Główna Straży Granicznej

Komenda Główna Straży Granicznej Komenda Główna Straży Granicznej Źródło: http://www.strazgraniczna.pl/pl/aktualnosci/4316,spotkanie-wigilijne-sluzb-podleglych-mswia.html Wygenerowano: Piątek, 6 stycznia 2017, 00:39 Autor: Magdalena Tomaszewska

Bardziej szczegółowo

Kisielice żyją policyjnym pościgiem za przestępcami

Kisielice żyją policyjnym pościgiem za przestępcami Kisielice żyją policyjnym pościgiem za przestępcami data aktualizacji: 2018.11.20 Na ulicach dość sennych na co dzień Kisielic rozegrały się wczoraj sceny niczym z filmu sensacyjnego. Nie ma w tym cienia

Bardziej szczegółowo

1. Polskie miesiące. Wystąpienia przeciw władzy w okresie PRL projekt edukacyjny

1. Polskie miesiące. Wystąpienia przeciw władzy w okresie PRL projekt edukacyjny 1. Polskie miesiące. Wystąpienia przeciw władzy w okresie PRL projekt edukacyjny a. 1. Cele lekcji i. a) Wiadomości 1. Cele ogólne: a. Uczeń rozumie charakter wystąpień społecznych przeciw władzy w okresie

Bardziej szczegółowo

marzec' , 23:09 Dziady

marzec' , 23:09 Dziady marzec'68 http://marzec1968.pl/m68/historia/6959,dziady.html 2019-03-17, 23:09 Dziady W listopadzie 1967 r. przypadała 50. rocznica wybuchu rewolucji październikowej. Z tej okazji w całym kraju przygotowano

Bardziej szczegółowo

SENAT RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ

SENAT RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ ISSN 1643-2851 SENAT RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ Zapis stenograficzny (1795) Wspólne posiedzenie Komisji Samorządu Terytorialnego i Administracji Państwowej (204.) oraz Komisji Budżetu i Finansów Publicznych(116.)

Bardziej szczegółowo

Zaczynała w tajnym Biurze "B", potem ścigała gangsterów, dziś mówi o sobie "represjonowana"

Zaczynała w tajnym Biurze B, potem ścigała gangsterów, dziś mówi o sobie represjonowana Zaczynała w tajnym Biurze "B", potem ścigała gangsterów, dziś mówi o sobie "represjonowana" http://szczecin.wyborcza.pl/szczecin/7,34939,23124348,zaczynala-w-tajnym-biurze-b-potemscigala-gangsterow-dzis.html

Bardziej szczegółowo

Ludzie ze stalową wolą Sierpień Stalowej Woli

Ludzie ze stalową wolą Sierpień Stalowej Woli Ludzie ze stalową wolą Sierpień Stalowej Woli Solidarność połączyła w dążeniu do wolności miliony Polaków. W naszym regionie kolebką i najsilniejszym ośrodkiem Solidarności była Huta Stalowa Wola, największy

Bardziej szczegółowo

Protokół Nr 26/I/2016 posiedzenia Komisji Edukacji Rady Miejskiej w Łodzi, z dnia 19 stycznia 2016 r.

Protokół Nr 26/I/2016 posiedzenia Komisji Edukacji Rady Miejskiej w Łodzi, z dnia 19 stycznia 2016 r. Protokół Nr 26/I/2016 posiedzenia Komisji Edukacji Rady Miejskiej w Łodzi, z dnia 19 stycznia 2016 r. I. Obecność na posiedzeniu: stan Komisji obecnych nieobecnych oraz zaproszeni goście. - 7 radnych -

Bardziej szczegółowo

BASTION - WIELKIE ĆWICZENIA SŁUŻB W WARSZAWIE - SYMULACJA ATAKU TERRORYSTYCZNEGO

BASTION - WIELKIE ĆWICZENIA SŁUŻB W WARSZAWIE - SYMULACJA ATAKU TERRORYSTYCZNEGO POLICJA.PL http://www.policja.pl/pol/aktualnosci/127167,bastion-wielkie-cwiczenia-sluzb-w-warszawie-symulacja-ataku-terrorystyczneg o.html 2019-02-23, 20:45 Strona znajduje się w archiwum. BASTION - WIELKIE

Bardziej szczegółowo

Czerwiec '76. Źródło: Wygenerowano: Sobota, 3 czerwca 2017, 06:15 Czerwiec 1976

Czerwiec '76. Źródło:  Wygenerowano: Sobota, 3 czerwca 2017, 06:15 Czerwiec 1976 Czerwiec '76 Źródło: http://www.czerwiec76.ipn.gov.pl/c76/historia/2431,czerwiec-1976.html Wygenerowano: Sobota, 3 czerwca 2017, 06:15 Czerwiec 1976 Czerwiec 76 to fala strajków i demonstracji ulicznych,

Bardziej szczegółowo

Od początku okupacji przygotowywano się do wybuchu powstania Zdawano sobie sprawę z planów Stalina dotyczących Polski 27 października 1943 r. gen.

Od początku okupacji przygotowywano się do wybuchu powstania Zdawano sobie sprawę z planów Stalina dotyczących Polski 27 października 1943 r. gen. Od początku okupacji przygotowywano się do wybuchu powstania Zdawano sobie sprawę z planów Stalina dotyczących Polski 27 października 1943 r. gen. Sosnkowski wydaje rozkaz o rozpoczęciu przygotowań do

Bardziej szczegółowo

SPIS ARTYKUŁÓW OGŁOSZONYCH W NUMERACH 1 5 BIULETYNU. Nr 1, 1969

SPIS ARTYKUŁÓW OGŁOSZONYCH W NUMERACH 1 5 BIULETYNU. Nr 1, 1969 SPIS ARTYKUŁÓW OGŁOSZONYCH W NUMERACH 1 5 BIULETYNU Nr 1, 1969 Rola i zadania wojskowej służby archiwalnej (Leszek Lewandowicz) Postępowanie z zespołami otwartymi w świetle wytycznych Naczelnej Dyrekcji

Bardziej szczegółowo

Jerzy Eisler. Grudzień 1970

Jerzy Eisler. Grudzień 1970 Jerzy Eisler Grudzień 1970 Grudzień 1970 grudniu 1970 r. krajem wstrząsnął niestety nie pierwszy i nie ostatni raz w dziejach Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej głęboki kryzys polityczno-społeczny. Mało

Bardziej szczegółowo

POWSTANIE WARSZAWSKIE

POWSTANIE WARSZAWSKIE POWSTANIE WARSZAWSKIE Powstanie Warszawskie było największą akcją zbrojną w okupowanej przez Niemców Europie, zorganizowaną przez Armię Krajową w ramach akcji BURZA. Planowane na kilka dni, trwało ponad

Bardziej szczegółowo

ZAPIS STENOGRAFICZNY. Posiedzenie Komisji Budżetu i Finansów Publicznych (103.) w dniu 8 sierpnia 2013 r. VIII kadencja

ZAPIS STENOGRAFICZNY. Posiedzenie Komisji Budżetu i Finansów Publicznych (103.) w dniu 8 sierpnia 2013 r. VIII kadencja ZAPIS STENOGRAFICZNY Posiedzenie Komisji Budżetu i Finansów Publicznych (103.) w dniu 8 sierpnia 2013 r. VIII kadencja Porządek obrad: 1. Rozpatrzenie wniosków zgłoszonych na 38. posiedzeniu Senatu do

Bardziej szczegółowo

MATERIAŁY ARCHIWALNE CAW DOTYCZĄCE STANÓW LICZEBNYCH WOJSKA W LATACH Zarys organizacyjno-prawny

MATERIAŁY ARCHIWALNE CAW DOTYCZĄCE STANÓW LICZEBNYCH WOJSKA W LATACH Zarys organizacyjno-prawny Kazimierz Bar MATERIAŁY ARCHIWALNE CAW DOTYCZĄCE STANÓW LICZEBNYCH WOJSKA W LATACH 1918 1939 1. Zarys organizacyjno-prawny W związku z dekretem Rady Regencyjnej Królestwa Polskiego z dnia 12 października

Bardziej szczegółowo

MIEJSCE I ROLA NACZELNEGO DOWÓDCY SIŁ ZBROJNYCH W POŁĄCZONEJ OPERACJI OBRONNEJ W WYMIARZE NARODOWYM I SOJUSZNICZYM

MIEJSCE I ROLA NACZELNEGO DOWÓDCY SIŁ ZBROJNYCH W POŁĄCZONEJ OPERACJI OBRONNEJ W WYMIARZE NARODOWYM I SOJUSZNICZYM S Z T A B G E N E R A L N Y W P ZARZĄD PLANOWANIA OPERACYJNEGO P3 MIEJSCE I ROLA NACZELNEGO DOWÓDCY SIŁ ZBROJNYCH W POŁĄCZONEJ OPERACJI OBRONNEJ W WYMIARZE NARODOWYM I SOJUSZNICZYM ppłk dr Dariusz ŻYŁKA

Bardziej szczegółowo

UROCZYSTOŚCI UPAMIĘTNIAJĄCE 7. ROCZNICĘ KATASTROFY SMOLEŃSKIEJ

UROCZYSTOŚCI UPAMIĘTNIAJĄCE 7. ROCZNICĘ KATASTROFY SMOLEŃSKIEJ POLICJA.PL Źródło: http://www.policja.pl/pol/aktualnosci/141549,uroczystosci-upamietniajace-7-rocznice-katastrofy-smolenskiej.html Wygenerowano: Niedziela, 18 czerwca 2017, 15:48 Strona znajduje się w

Bardziej szczegółowo

Warszawa, czerwiec 2015 ISSN 2353-5822 NR 84/2015 O KONFLIKCIE NA UKRAINIE I SANKCJACH GOSPODARCZYCH WOBEC ROSJI

Warszawa, czerwiec 2015 ISSN 2353-5822 NR 84/2015 O KONFLIKCIE NA UKRAINIE I SANKCJACH GOSPODARCZYCH WOBEC ROSJI Warszawa, czerwiec 2015 ISSN 2353-5822 NR 84/2015 O KONFLIKCIE NA UKRAINIE I SANKCJACH GOSPODARCZYCH WOBEC ROSJI Znak jakości przyznany przez Organizację Firm Badania Opinii i Rynku 9 stycznia 2015 roku

Bardziej szczegółowo

Wybuch butli z gazem. Kamienica do rozbiórki. 8 osób rannych, w tym 4 dzieci

Wybuch butli z gazem. Kamienica do rozbiórki. 8 osób rannych, w tym 4 dzieci Wybuch butli z gazem. Kamienica do rozbiórki. 8 osób rannych, w tym 4 dzieci Napisano dnia: 2018-01-25 18:45:12 W czwartek, 25 stycznia 2018 roku tuż przed godziną 13. na ulicy Mickiewicza w Mirsku doszło

Bardziej szczegółowo

Pamięć.pl - portal edukacyjny IPN

Pamięć.pl - portal edukacyjny IPN Pamięć.pl - portal edukacyjny IPN Źródło: http://pamiec.pl/pa/kalendarium-1/12809,7-wrzesnia-1939-roku-skapitulowala-zaloga-westerplatte-mimo-przygniatajacej-pr ze.html Wygenerowano: Piątek, 20 stycznia

Bardziej szczegółowo

PROTOKÓŁ NR 2/10 z posiedzenia Zachodniopomorskiej Wojewódzkiej Rady Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego z dnia 23 czerwca 2010 r.

PROTOKÓŁ NR 2/10 z posiedzenia Zachodniopomorskiej Wojewódzkiej Rady Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego z dnia 23 czerwca 2010 r. PROTOKÓŁ NR 2/10 z posiedzenia Zachodniopomorskiej Wojewódzkiej Rady Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego z dnia 23 czerwca 2010 r. Ad. 1. Otwarcie posiedzenia Posiedzenie otworzył i obradom przewodniczył Pan

Bardziej szczegółowo

CBOS CENTRUM BADANIA OPINII SPOŁECZNEJ BS/30/24/95 INSTYTUCJE PUBLICZNE W OPINII SPOŁECZEŃSTWA KOMUNIKAT Z BADAŃ WARSZAWA, LUTY 95

CBOS CENTRUM BADANIA OPINII SPOŁECZNEJ BS/30/24/95 INSTYTUCJE PUBLICZNE W OPINII SPOŁECZEŃSTWA KOMUNIKAT Z BADAŃ WARSZAWA, LUTY 95 CBOS CENTRUM BADANIA OPINII SPOŁECZNEJ SEKRETARIAT ZESPÓŁ REALIZACJI BADAŃ 6 69, 62 04 6 07 57, 62 90 17 UL. ŻURAWIA 4A, SKR. PT. 00 3 W A R S Z A W A TELEFAX 6 9 INTERNET: http://www.cbos.pl Email: sekretariat@cbos.pl

Bardziej szczegółowo

ISSN SENAT RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ

ISSN SENAT RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ ISSN 1643-2851 SENAT RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ Zapis stenograficzny (858) Wspólne posiedzenie Komisji Budżetu i Finansów Publicznych (20.) oraz Komisji Ustawodawczej (183.) w dniu 22 kwietnia 2009 r. VII

Bardziej szczegółowo

PROJEKT. Ustawa z dnia o zmianie Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej

PROJEKT. Ustawa z dnia o zmianie Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej Ustawa z dnia o zmianie Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej PROJEKT Art. 1. W Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej z dnia 2 kwietnia 1997 r. (Dz. U. Nr 78, poz. 483, z 2001 r. Nr 28, poz. 319, z 2006

Bardziej szczegółowo

Procedura ewakuacji uczniów i personelu Zespołu Szkół im. św. Jana Kantego w Makowie Podhalańskim

Procedura ewakuacji uczniów i personelu Zespołu Szkół im. św. Jana Kantego w Makowie Podhalańskim Procedura ewakuacji uczniów i personelu Zespołu Szkół im. św. Jana Kantego w Makowie Podhalańskim Ewakuacja doraźna polega na natychmiastowym przemieszczeniu osób z rejonów, których nastąpiło nieprzewidziane,

Bardziej szczegółowo

ZARZĄDZANIE KRYZYSOWE

ZARZĄDZANIE KRYZYSOWE ZARZĄDZANIE KRYZYSOWE ROLA I ZADANIA POLICJI W ZARZĄDZANIU KRYZYSOWYM Z Ustawy o Policji 2 Komendant Główny Policji jest centralnym organem administracji rządowej, właściwym w sprawach ochrony bezpieczeństwa

Bardziej szczegółowo

REGULAMIN WEWNĘTRZNY KOMITETU TECHNICZNEGO DS. POJAZDÓW SILNIKOWYCH

REGULAMIN WEWNĘTRZNY KOMITETU TECHNICZNEGO DS. POJAZDÓW SILNIKOWYCH KOMISJA EUROPEJSKA DYREKCJA GENERALNA PRZEDSIĘBIORSTWO I PRZEMYSŁ Jednolity rynek, wdrażanie i prawodawstwo dotyczące towarów konsumpcyjnych Przemysł motoryzacyjny KOMITET TECHNICZNY DS. POJAZDÓW SILNIKOWYCH

Bardziej szczegółowo

Którzy ubezpieczyciele najlepiej dbają o jakość obsługi?

Którzy ubezpieczyciele najlepiej dbają o jakość obsługi? https://www. Którzy ubezpieczyciele najlepiej dbają o jakość obsługi? Autor: Anna Sokół Data: 13 października 2017 Portal MojeBankowanie.pl zbadał jakość obsługi w placówkach w ramach 3 edycji Instytucji

Bardziej szczegółowo

KTO ZOSTANIE POLSKIM HERAKLESEM?

KTO ZOSTANIE POLSKIM HERAKLESEM? KTO ZOSTANIE POLSKIM HERAKLESEM? Czarne ubrania, punkty oddawania krwi, urlopy na żądanie oraz manifestacja na ulicach Warszawy. Tłum, krzyk, policja, kamery i media. Scena niczym ze starożytnego pola

Bardziej szczegółowo

Warszawa, dnia 31 stycznia 2019 r. Poz. 196

Warszawa, dnia 31 stycznia 2019 r. Poz. 196 Warszawa, dnia 31 stycznia 2019 r. Poz. 196 OBWIESZCZENIE MARSZAŁKA SEJMU RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ z dnia 17 stycznia 2019 r. w sprawie ogłoszenia jednolitego tekstu ustawy o urzędzie Ministra Obrony

Bardziej szczegółowo

Temat: PRL w okresie rządów Gomułki

Temat: PRL w okresie rządów Gomułki Temat: PRL w okresie rządów Gomułki 1. Poznański czerwiec. 5 marca 1953 roku umiera Stalin Śmierć Stalina - Kronika Filmowa Stopniowe łagodzenie terroru; 1953 r., ucieczka na zachód Józefa Światły i jego

Bardziej szczegółowo

Zapis stenograficzny (334) 18. posiedzenie Komisji Obrony Narodowej w dniu 10 lipca 2008 r.

Zapis stenograficzny (334) 18. posiedzenie Komisji Obrony Narodowej w dniu 10 lipca 2008 r. ISSN 1643-2851 SENAT RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ Zapis stenograficzny (334) 18. posiedzenie Komisji Obrony Narodowej w dniu 10 lipca 2008 r. VII kadencja Porządek obrad: 1. Rozpatrzenie wniosków zgłoszonych

Bardziej szczegółowo

, , INTERNET:

, , INTERNET: CBOS CENTRUM BADANIA OPINII SPOŁECZNEJ SEKRETARIAT ZESPÓŁ REALIZACJI BADAŃ 6 69, 628 04 UL. ŻURAWIA 4A, SKR. PT.24 00 503 W A R S Z A W A TELEFAX 6 40 89 621 07 57, 628 90 17 INTERNET: http://www.korpo.pol.pl/cbos

Bardziej szczegółowo

ZESPÓŁ AKT DOWÓDZTWA ARTYLERII Z LAT Zarys organizacyjny

ZESPÓŁ AKT DOWÓDZTWA ARTYLERII Z LAT Zarys organizacyjny Janusz Gzyl ZESPÓŁ AKT DOWÓDZTWA ARTYLERII Z LAT 1951 1956 1. Zarys organizacyjny Opracowany na lata 1949 1955 plan rozwoju wojska, przewidywał znaczną rozbudowę artylerii zarówno naziemnej, jak i przeznaczonej

Bardziej szczegółowo

CBOS CENTRUM BADANIA OPINII SPOŁECZNEJ OPINIE O WYJEŹDZIE POLSKICH ŻOŁNIERZY DO AFGANISTANU I DZIAŁANIACH ANTYTERRORYSTYCZNYCH NATO BS/4/2002

CBOS CENTRUM BADANIA OPINII SPOŁECZNEJ OPINIE O WYJEŹDZIE POLSKICH ŻOŁNIERZY DO AFGANISTANU I DZIAŁANIACH ANTYTERRORYSTYCZNYCH NATO BS/4/2002 CBOS CENTRUM BADANIA OPINII SPOŁECZNEJ SEKRETARIAT OŚRODEK INFORMACJI 629-35 - 69, 628-37 - 04 693-58 - 95, 625-76 - 23 UL. ŻURAWIA 4A, SKR. PT.24 00-503 W A R S Z A W A TELEFAX 629-40 - 89 INTERNET http://www.cbos.pl

Bardziej szczegółowo

POLICJA.PL NOWI POLICJANCI ZŁOŻYLI ŚLUBOWANIE. Strona znajduje się w archiwum.

POLICJA.PL NOWI POLICJANCI ZŁOŻYLI ŚLUBOWANIE. Strona znajduje się w archiwum. POLICJA.PL http://www.policja.pl/pol/aktualnosci/148001,nowi-policjanci-zlozyli-slubowanie.html 2019-03-18, 21:18 Strona znajduje się w archiwum. NOWI POLICJANCI ZŁOŻYLI ŚLUBOWANIE Dziś podczas uroczystej

Bardziej szczegółowo

Scenariusz gry terenowej dla uczniów klas V-VIII oraz szkół ponadpodstawowych.

Scenariusz gry terenowej dla uczniów klas V-VIII oraz szkół ponadpodstawowych. Scenariusz gry terenowej dla uczniów klas V-VIII oraz szkół ponadpodstawowych. Agnieszka Kołodziejska, Witold Sobócki Poznański Czerwiec w pamięci miasta i naszej gra terenowa Czas: 90 minut (wariant podstawowy)

Bardziej szczegółowo

KS. STANISŁAW BOGDANOWICZ W OSTRZELIWANEJ BAZYLICE

KS. STANISŁAW BOGDANOWICZ W OSTRZELIWANEJ BAZYLICE KS. STANISŁAW BOGDANOWICZ W OSTRZELIWANEJ BAZYLICE Stanis³aw Bogdanowicz (ur. 1939 r.), ksi¹dz katolicki, infu³at, sêdzia Trybuna³u Metropolitalnego. W latach 1963 1964 wikariusz w Pruszczu Gdañskim, nastêpnie

Bardziej szczegółowo

Chcesz pracować w wojsku?

Chcesz pracować w wojsku? Praca w wojsku Chcesz pracować w wojsku? Marzysz o pracy w służbie mundurowej, ale nie wiesz, jak się do niej dostać? Przeczytaj nasz poradnik! str. 1 Charakterystyka Sił Zbrojnych RP Siły Zbrojne Rzeczypospolitej

Bardziej szczegółowo

Zapis stenograficzny (2153) 191. posiedzenie Komisji Rodziny i Polityki Społecznej w dniu 13 kwietnia 2011 r.

Zapis stenograficzny (2153) 191. posiedzenie Komisji Rodziny i Polityki Społecznej w dniu 13 kwietnia 2011 r. ISSN 1643-2851 SENAT RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ Zapis stenograficzny (2153) 191. posiedzenie Komisji Rodziny i Polityki Społecznej w dniu 13 kwietnia 2011 r. VII kadencja Porządek obrad: 1. Rozpatrzenie

Bardziej szczegółowo

Agresja przemoc a nasze dzieci

Agresja przemoc a nasze dzieci Agresja przemoc a nasze dzieci Na początku roku szkolnego 2015/2016 przeprowadziliśmy wśród uczniów naszej szkoły ankiety dotyczące agresji/przemocy wśród młodzieży. Zgodnie z wynikami ankiet uczniowie

Bardziej szczegółowo

Hektor i tajemnice zycia

Hektor i tajemnice zycia François Lelord Hektor i tajemnice zycia Przelozyla Agnieszka Trabka WYDAWNICTWO WAM Był sobie kiedyś chłopiec o imieniu Hektor. Hektor miał tatę, także Hektora, więc dla odróżnienia rodzina często nazywała

Bardziej szczegółowo

ROLA DOROSŁYCH W EDUKACJI KOMUNIKACYJNO DROGOWEJ DZIECI W WIEKU WCZESNOSZKOLNYM

ROLA DOROSŁYCH W EDUKACJI KOMUNIKACYJNO DROGOWEJ DZIECI W WIEKU WCZESNOSZKOLNYM ROLA DOROSŁYCH W EDUKACJI KOMUNIKACYJNO DROGOWEJ DZIECI W WIEKU WCZESNOSZKOLNYM Rodzice i opiekunowie mają nie tylko moralny, ale także prawny obowiązek ochrony dzieci przed wypadkami drogowymi. Mówi o

Bardziej szczegółowo

OPINIE: Czy DOK Ursynów coś ukrywa przed mieszkańcami?

OPINIE: Czy DOK Ursynów coś ukrywa przed mieszkańcami? OPINIE: Czy DOK Ursynów coś ukrywa przed mieszkańcami? data aktualizacji: 2018.06.15 Czy DOK Ursynów ukrywa coś przed mieszkańcami? - zastanawia się Bartosz Dominiak ze stowarzyszenia "Otwarty Ursynów".

Bardziej szczegółowo

KOMUNIKATzBADAŃ. Poczucie wpływu na sprawy publiczne NR 95/2017 ISSN

KOMUNIKATzBADAŃ. Poczucie wpływu na sprawy publiczne NR 95/2017 ISSN KOMUNKATzBADAŃ NR 95/2017 SSN 2353-5822 Poczucie wpływu na sprawy publiczne Przedruk i rozpowszechnianie tej publikacji w całości dozwolone wyłącznie za zgodą CBOS. Wykorzystanie fragmentów oraz danych

Bardziej szczegółowo

CBOS CENTRUM BADANIA OPINII SPOŁECZNEJ WZROST POCZUCIA ZAGROŻENIA TERRORYZMEM W ZWIĄZKU Z OBECNOŚCIĄ POLSKICH ŻOŁNIERZY W IRAKU BS/106/2003

CBOS CENTRUM BADANIA OPINII SPOŁECZNEJ WZROST POCZUCIA ZAGROŻENIA TERRORYZMEM W ZWIĄZKU Z OBECNOŚCIĄ POLSKICH ŻOŁNIERZY W IRAKU BS/106/2003 CBOS CENTRUM BADANIA OPINII SPOŁECZNEJ SEKRETARIAT OŚRODEK INFORMACJI 629-35 - 69, 628-37 - 04 693-46 - 92, 625-76 - 23 UL. ŻURAWIA 4A, SKR. PT.24 00-503 W A R S Z A W A TELEFAX 629-40 - 89 INTERNET http://www.cbos.pl

Bardziej szczegółowo

Oświadczenie sprawcy kolizji drogowej

Oświadczenie sprawcy kolizji drogowej Oświadczenie sprawcy kolizji drogowej Informacje ogólne Wypadek Według Prawa o ruchu drogowym, wypadkiem jest zarówno zdarzenie z ofiarami, jak i drobna stłuczka bez rannych, potocznie nazywana kolizją.

Bardziej szczegółowo

REGULAMIN WALNEGO ZGROMADZENIA Członków Spółdzielni Mieszkaniowej,,FAMPA'' w Jeleniej Górze. Rozdział l Postanowienia ogólne

REGULAMIN WALNEGO ZGROMADZENIA Członków Spółdzielni Mieszkaniowej,,FAMPA'' w Jeleniej Górze. Rozdział l Postanowienia ogólne REGULAMIN WALNEGO ZGROMADZENIA Członków Spółdzielni Mieszkaniowej,,FAMPA'' w Jeleniej Górze Rozdział l Postanowienia ogólne 1 Niniejszy Regulamin określa tryb i sposób obradowania oraz podejmowania uchwał

Bardziej szczegółowo

RYS HISTORYCZNY WOJSKOWEJ KOMENDY UZUPEŁNIEŃ W CZESTOCHOWIE

RYS HISTORYCZNY WOJSKOWEJ KOMENDY UZUPEŁNIEŃ W CZESTOCHOWIE Historia RYS HISTORYCZNY WOJSKOWEJ KOMENDY UZUPEŁNIEŃ W CZESTOCHOWIE Instytucje zajmujące się administracją specjalną istniały na terenach polskich już podczas zaborów. Fakt ten stał się punktem wyjścia

Bardziej szczegółowo

POSTANOWIENIE. SSN Jerzy Kuźniar (przewodniczący) SSN Beata Gudowska (sprawozdawca) SSN Zbigniew Hajn

POSTANOWIENIE. SSN Jerzy Kuźniar (przewodniczący) SSN Beata Gudowska (sprawozdawca) SSN Zbigniew Hajn Sygn. akt III SW 54/14 POSTANOWIENIE Sąd Najwyższy w składzie: Dnia 30 czerwca 2014 r. SSN Jerzy Kuźniar (przewodniczący) SSN Beata Gudowska (sprawozdawca) SSN Zbigniew Hajn w sprawie z protestu wyborczego

Bardziej szczegółowo

CENTRUM BADANIA OPINII SPOŁECZNEJ

CENTRUM BADANIA OPINII SPOŁECZNEJ CENTRUM BADANIA OPINII SPOŁECZNEJ SEKRETARIAT OŚRODEK INFORMACJI 629-35 - 69, 628-37 - 04 693-46 - 92, 625-76 - 23 UL. ŻURAWIA 4A, SKR. PT.24 00-503 W A R S Z A W A TELEFAX 629-40 - 89 INTERNET http://www.cbos.pl

Bardziej szczegółowo

PROGRAM PRZYSPOSOBIENIA OBRONNEGO

PROGRAM PRZYSPOSOBIENIA OBRONNEGO PROGRAM PRZYSPOSOBIENIA OBRONNEGO Cel kształcenia Opanowanie przez studentów i studentki podstawowej wiedzy o bezpieczeństwie narodowym, w szczególności o organizacji obrony narodowej, oraz poznanie zadań

Bardziej szczegółowo

REGULAMIN RADY NADZORCZEJ MARVIPOL DEVELOPMENT SPÓŁKA AKCYJNA

REGULAMIN RADY NADZORCZEJ MARVIPOL DEVELOPMENT SPÓŁKA AKCYJNA REGULAMIN RADY NADZORCZEJ MARVIPOL DEVELOPMENT SPÓŁKA AKCYJNA Niniejszy Regulamin Rady Nadzorczej został uchwalony przez Radę Nadzorczą na podstawie 20 ust. 3 Statutu Spółki w dniu 30 września 2016 r.

Bardziej szczegółowo

CHARAKTERYSTYKA TW BOLKA

CHARAKTERYSTYKA TW BOLKA Pamięć.pl - portal edukacyjny IPN Źródło: http://pamiec.pl/pa/wokol-lecha-walesy/15994,charakterystyka-tw-bolka.html Wygenerowano: Sobota, 28 stycznia 2017, 21:26 CHARAKTERYSTYKA TW BOLKA Nie ma wątpliwości:

Bardziej szczegółowo

Materiał porównawczy. do ustawy z dnia 24 czerwca 2010 r. o zmianie ustawy o orderach i odznaczeniach. (druk nr 909)

Materiał porównawczy. do ustawy z dnia 24 czerwca 2010 r. o zmianie ustawy o orderach i odznaczeniach. (druk nr 909) BIURO LEGISLACYJNE/ Materiał porównawczy Materiał porównawczy do ustawy z dnia 24 czerwca 2010 r. o zmianie ustawy o orderach i odznaczeniach (druk nr 909) U S T A W A z dnia 16 października 1992 r. o

Bardziej szczegółowo

Temat: Ojczyzna zawsze bliska memu sercu tworzenie kompozycji graficznych.

Temat: Ojczyzna zawsze bliska memu sercu tworzenie kompozycji graficznych. SCENARIUSZ LEKCJI INFORMATYKI W KLASIE V Temat: Ojczyzna zawsze bliska memu sercu tworzenie kompozycji graficznych. Nauczyciel: Zofia Lewandowska Cele lekcji: przekształcanie fragmentów rysunku, kopiowanie

Bardziej szczegółowo

Ulica Zbigniewa Romaszewskiego w Radomiu

Ulica Zbigniewa Romaszewskiego w Radomiu Ulica Zbigniewa Romaszewskiego w Radomiu 24 czerwca odbyły się uroczystości nadania ulicy im. Zbigniewa Romaszewskiego oraz odsłonięcia pamiątkowej tablicy umieszczonej na budynku Dyrekcji Lasów Państwowych

Bardziej szczegółowo

KANCELARIA SEJMU Biuro Komisji Sejmowych

KANCELARIA SEJMU Biuro Komisji Sejmowych VII kadencja KANCELARIA SEJMU Biuro Komisji Sejmowych PEŁNY ZAPIS PRZEBIEGU POSIEDZENIA Komisji Edukacji, Nauki i Młodzieży (nr 111) Komisji Samorządu Terytorialnego i Polityki Regionalnej (nr 187) z dnia

Bardziej szczegółowo

USTAWA z dnia 17 grudnia 1998 r. o zasadach użycia lub pobytu Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej poza granicami państwa

USTAWA z dnia 17 grudnia 1998 r. o zasadach użycia lub pobytu Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej poza granicami państwa Kancelaria Sejmu s. 1/6 USTAWA z dnia 17 grudnia 1998 r. o zasadach użycia lub pobytu Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej poza granicami państwa Opracowano na podstawie: Dz. U. z 1998 r. Nr 162, poz.

Bardziej szczegółowo

Komenda Główna Straży Granicznej

Komenda Główna Straży Granicznej Komenda Główna Straży Granicznej http://www.strazgraniczna.pl/pl/aktualnosci/6097,odprawa-kadry-kierowniczej-.html 2019-10-26, 17:46 Strona znajduje się w archiwum. Maciej Pietraszczyk 14.02.2018 W dniach

Bardziej szczegółowo

PROGRAM PRZYSPOSOBIENIA OBRONNEGO

PROGRAM PRZYSPOSOBIENIA OBRONNEGO PROGRAM PRZYSPOSOBIENIA OBRONNEGO Cel kształcenia Opanowanie przez studentów i studentki podstawowej wiedzy o bezpieczeństwie narodowym, w szczególności o organizacji obrony narodowej oraz poznanie zadań

Bardziej szczegółowo

PROTOKÓŁ NR 2/11 z posiedzenia plenarnego Zachodniopomorskiej Wojewódzkiej Rady Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego z dnia r.

PROTOKÓŁ NR 2/11 z posiedzenia plenarnego Zachodniopomorskiej Wojewódzkiej Rady Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego z dnia r. PROTOKÓŁ NR 2/11 z posiedzenia plenarnego Zachodniopomorskiej Wojewódzkiej Rady Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego z dnia 28.03.2011 r. Ad. 1. Posiedzenie otworzył Pan Cezary Tkaczyk Dyrektor Wojewódzkiego

Bardziej szczegółowo

POLICJANCI ODZYSKALI SKRADZIONE SAMOCHODY I NACZEPY

POLICJANCI ODZYSKALI SKRADZIONE SAMOCHODY I NACZEPY POLICJA.PL Źródło: http://www.policja.pl/pol/aktualnosci/129239,policjanci-odzyskali-skradzione-samochody-i-naczepy.html Wygenerowano: Poniedziałek, 23 stycznia 2017, 10:34 Strona znajduje się w archiwum.

Bardziej szczegółowo

Narodziny wolnej Polski

Narodziny wolnej Polski Narodziny wolnej Polski 1. Zniesienie stanu wojennego 22 lipca 1983 Zdelegalizowanie Solidarności ; w jej miejsce powołano Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych (OPZZ); na czele Alfred Miodowicz

Bardziej szczegółowo

30 lat Stanu Wojennego - Pamiętamy

30 lat Stanu Wojennego - Pamiętamy 30 lat Stanu Wojennego - Pamiętamy 2011-12-14 12:52, Jolanta Jagiełło Wóz bojowy, koksowniki, patrol ZOMO, Ludowe Wojsko Polskie oraz Milicja pojawiły się wczoraj na ulicach Skarżyska-Kamiennej. To w ramach

Bardziej szczegółowo

Warszawa, kwiecień 2011 BS/47/2011 POLACY O SYTUACJI W LIBII

Warszawa, kwiecień 2011 BS/47/2011 POLACY O SYTUACJI W LIBII Warszawa, kwiecień 2011 BS/47/2011 POLACY O SYTUACJI W LIBII Znak jakości przyznany CBOS przez Organizację Firm Badania Opinii i Rynku 13 stycznia 2011 roku Fundacja Centrum Badania Opinii Społecznej ul.

Bardziej szczegółowo

WYNIKI V EDYCJI POLSKIEGO BADANIA PRZESTĘPCZOŚCI W PORÓWNANIU DO POPRZEDNICH EDYCJI

WYNIKI V EDYCJI POLSKIEGO BADANIA PRZESTĘPCZOŚCI W PORÓWNANIU DO POPRZEDNICH EDYCJI 2012 WYNIKI V EDYCJI POLSKIEGO BADANIA PRZESTĘPCZOŚCI W PORÓWNANIU DO POPRZEDNICH EDYCJI Wydział Analiz Gabinetu KGP 2012-03-06 Polskie Badanie Przestępczości (dalej: PBP) jest badaniem opinii społecznej

Bardziej szczegółowo

BIULETYN INFORMACYJNY NR 259/2016. Najważniejsze zdarzenia z minionej doby. ZESTAWIENIE DANYCH STATYSTYCZNYCH za okres: r.

BIULETYN INFORMACYJNY NR 259/2016. Najważniejsze zdarzenia z minionej doby. ZESTAWIENIE DANYCH STATYSTYCZNYCH za okres: r. ` BIULETYN INFORMACYJNY NR 259/2016 za okres od 11.09.2016 r. od godz. 8.00 do 12.09.2016 r. do godz.8.00 poniedziałek, 12.09.2016 r. Najważniejsze zdarzenia z minionej doby 1. Warszawa pożar na dworcu

Bardziej szczegółowo

Wokół Praskiej Wiosny. Interwencja w Czechosłowacji w 1968 r.

Wokół Praskiej Wiosny. Interwencja w Czechosłowacji w 1968 r. marzec'68 https://marzec1968.pl/m68/edukacja/wystawy/18754,wokol-praskiej-wiosny-interwencja-w-czechoslowacji-w-1 968-r.html 2019-06-29, 18:11 Wokół Praskiej Wiosny. Interwencja w Czechosłowacji w 1968

Bardziej szczegółowo

PUNKT 1. Sprawy regulaminowe.

PUNKT 1. Sprawy regulaminowe. PROTOKÓŁ NR XL/2017 z XL sesji RADY MIASTA GDAŃSKA, która odbyła się w dniu 5 czerwca 2017 roku w sali obrad Nowego Ratusza w Gdańsku ul. Wały Jagiellońskie 1 Początek obrad godz. 12 00 W sesji na 34 udział

Bardziej szczegółowo

Stosunek do szczepień ochronnych dzieci

Stosunek do szczepień ochronnych dzieci KOMUNIKAT Z BADAŃ ISSN 2353-5822 Nr 9/209 Stosunek do szczepień ochronnych dzieci Styczeń 209 Przedruk i rozpowszechnianie tej publikacji w całości dozwolone wyłącznie za zgodą CBOS. Wykorzystanie fragmentów

Bardziej szczegółowo

o zmianie ustawy o urzędzie Ministra Obrony Narodowej oraz niektórych innych ustaw.

o zmianie ustawy o urzędzie Ministra Obrony Narodowej oraz niektórych innych ustaw. SENAT RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ VIII KADENCJA Warszawa, dnia 21 czerwca 2013 r. Druk nr 390 MARSZAŁEK SEJMU RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ Pan Bogdan BORUSEWICZ MARSZAŁEK SENATU RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ Zgodnie

Bardziej szczegółowo