II WOJNA ŚWIATOWA W HISTORII MOJEJ RODZINY Bartłomiej Podolski Tomasz Kieres SP nr 4 w Trzebini
II WOJNA ŚWIATOWA W HISTORII MOJEJ RODZINY Helena Jastrzębska (moja praprababcia) urodziła się 16 listopada 1885 w Woli Rzędzińskiej, jako drugie dziecko Anny i Ignacego Jastrzębskich. W Trzebini mieszkali kuzynowie Helenki - Forystowie.. O rękę Helenki zaczął się starać Jan Janicki (mój prapradziadek) z Krzeszowic, syn Bronisława i Karoliny. Jan Janicki /1886-luty 1958/- urodził się w Rudawie koło Krakowa, był trzecim z kolei synem Bronisława i Karoliny. Jan z wykształcenia i wielkiego zamiłowania leśnik - ukończył szkołę, prawdopodobnie we Lwowie. Po dłuższym okresie czasu starania te zakończyły się narzeczeństwem i ślubem w 1913 r. Przyjęcie odbyło się w domu weselnym, w którym znajdowała się również restauracja Ignacego Jastrzębskiego w Trzebini, przy obecnej ul. Kościuszki 136 /dziś już nieistniejący/. Młoda para zamieszkała w Tyliczu koło Krynicy-gdzie Jan objął posadę w tutejszych lasach. Z małżeństwa tego urodziło się czworo dzieci, jednym z nich - Zofia Janicka, ur. 6.11.1914 w Osławie Białej, dziś Ukraina. I tu zaczyna się ta wzruszająca historia Kiedy we wrześniu 1939 roku wybuchła II wojna światowa Zofia Janicka miała 25 lat. Wśród wielu jej znajomych byli również rodzice małej Elżuni. Było to małżeństwo żydowskie, mieszkające w Krakowie. Po wkroczeniu Niemców, Zosia wraz z dziewczynką wyjechały, a raczej uciekły do Lwowa. Wtedy wszystkim wydawało się, że przed agresją hitlerowską można uciec i ustrzec się ich okrucieństwa. Wiadomo, że szczególnie Żydzi byli prześladowani i dlatego rodzice wysłali Zosię razem z dzieckiem w bezpieczne, w ich mniemaniu miejsce, z dala od frontu i bezpośredniej bliskości Niemców. I początkowo rzeczywiście tak było. Ponieważ dziecko było blondynką o niebieskich oczach łatwiej było zaprzeczyć jej żydowskiemu pochodzeniu. Tam ukrywały się przez wiele miesięcy, a Zosia jako opiekunka Elżuni zaopatrywała jej rodzinę w żywność, wielokrotnie pomagała w ucieczce, przenosiła informacje. Kiedy wzmogły się represje przeciwko Żydom, Niemcy zaczęli wywozić całe rodziny do obozów, a chorych i niedołężnych mordowali na miejscu. Zginęło wtedy wielu znajomych, przyjaciół i część rodziny Elżuni. Dalszy pobyt we Lwowie był niebezpieczny. Nawet w nocy nie mieli spokoju. W maju 1942 roku Zosia wróciła sama do Krakowa. Wróciła, ale myślami i sercem była z nimi. Była zbyt młoda, niedoświadczona, tęskniła za rodziną, piekło niemieckiej okupacji przerosło jej siły. Przyjaciele żegnali ją ze łzami. Nie na długo jednak się rozstali, już w sierpniu tego samego roku zaczęto organizować we Lwowie getto i zamykać w nim wszystkich polskich Żydów. Rodzice Elżuni postanowili znowu ratować się ucieczką. Wysłali do Zosi telegram z prośbą o przyjazd do Lwowa. Jej pomoc jako Polki w załatwieniu wielu spraw, komunikowaniu się wzajemnym była bardzo istotna. Mieli również cichą nadzieję, że gdyby się coś z nimi stało, zaopiekuje się ich córeczką.
Rzeczywiście zgodnie z wcześniejszym planem przyjechała, kupiła bilety i przewiozła pociągiem dziecko wraz z jej matką Lusią do Krakowa. Ukrywała je u siebie i u swojej siostry Krysi. Rodzina zgodziła się zatrzymać uciekinierki na kilka dni, nie przestraszyła ich groźba kary śmierci za ukrywanie Żydów. Pewnego dnia Niemka pracująca w sąsiedztwie, w polskim szpitalu zainteresowała się obcym dzieckiem. I znowu Zosia musiała wyjechać z małą Elżunią, żeby nie narazić całej rodziny swojej siostry tj. męża i dzieci. Jechały do Warszawy, gdzie już przebywali oboje rodzice dziewczynki. Ukrywając się przed Niemcami szykowali się do ucieczki za granicę. I znowu Zosia podróżowała z małą 4-5 letnią żydowską dziewczynką, z duszą na ramieniu, żeby dojechać do celu, żeby nie zaczepili ich Niemcy, bo wtedy nie było by dla nich obu ratunku. Po wielu miesiącach strachu, ucieczek, ukrywaniu się pod różnymi nazwiskami i w różnych miejscach cała rodzina przekroczyła - oczywiście nielegalnie - granicę i uciekła na Słowację. Przez wiele lat nic nie było o nich wiadomo. Potem ktoś opowiadał, że chyba zamieszkali w Australii. Mijały lata, Zofia w międzyczasie wyszła za mąż, zmieniła nazwisko i adres. W roku 1988 ciocia Zosia została odszukana przez ojca małej Elżuni. Mieszkała już wówczas w Krzeszowicach i podczas niedzielnej mszy świętej Zofia usłyszała komunikat odczytany przez księdza proboszcza, iż jest poszukiwana i proszona o kontakt w kancelarii parafialnej w ważnej sprawie. Ksiądz proboszcz objaśnił, że poszukuje jej rodzina, której dziecko ukrywała w czasie okupacji i opiekowała się nim. Dzięki adresowi otrzymanemu od księdza nawiązała kontakt z rodziną Eli. W niedługim czasie 49. letnia wówczas Elżunia przyjechała do Zofii, wraz ze swoim ojcem i siostrą Krystyną (matka już niestety nie żyła). Chcieli podziękować za wszystko co Zosia zrobiła dla uratowania dziewczynki, narażając swoje własne życie. Dzięki ich staraniom i na ich wniosek Zofia została odznaczona Medalem Sprawiedliwych wśród Narodów Świata oraz dyplomem. 2 maja 2010 roku Elżbieta wówczas 70 letnia kobieta przyjechała ze swoim mężem Bernardem, on również chciał poznać Zosię, która uratowała życie jego żony i podziękować jej. W 1946 roku ojciec Elżuni- Henryk Reiss rozpoczął pisanie wspomnień. Potem były okresy przerwy i po kilku latach znowu powracał do pisania. Historią tą chciał opowiedzieć swoim dzieciom w jaki sposób udało się im przeżyć wojenną masakrę, dzięki szlachetnym i odważnym ludziom, okazać im szacunek i dozgonną wdzięczność. W 1989 roku ukończył pisanie wspomnień opisując w nich losy żydowskiej rodziny, ich perypetie z okresu II wojny światowej i lata powojenne. Wspomina tam również Zosię, dziękując Jej w ten sposób i upamiętniając Jej odwagę a może nawet bohaterstwo.
Książka pt. Z deszczu pod rynnę została wydana w Polsce w 1993 roku już po śmierci autora. Zosia, czyli Zofia Janicka Maj żyła 98 lat. Zmarła 11 lutego 2012 roku w Krzeszowicach i tam jest pochowana na cmentarzu parafialnym. Jej nazwisko zostało umieszczone na pamiątkowej tablicy w świątyni pod wezwaniem Maryi Gwiazdy Nowej Ewangelizacji w Toruniu razem z innymi, którzy ratowali Żydów w czasie II wojny światowej. Rodzeństwo Zofii: Krystyna Janicka (moja prababcia) ur. 26.12.1915 w Mikluszowicach- 23.12.2000, po mężu Stanisławie - Kaczmarczyk/28.03.1907-24.04.1989/, który był wieloletnim zasłużonym pracownikiem szpitala im. G. Narutowicza w Krakowie. Pracował w nim od pierwszych dni powstania szpitala, czyli od 1934r. Był anestezjologiem i kierownikiem sali operacyjnej na chirurgii. W czasie wojny ukrywał przed Niemcami instrumenty medyczne i dużą część wyposażenia sali operacyjnej. Został odznaczony Złotą Odznaką za prace społeczne i Krzyżem Orderu Odrodzenia Polski. Oni z kolei mieli dzieci: Elżbietę, po szczepieniu na gruźlicę zaczęła chorować i w wieku 12 lat, w dzień swoich urodzin zmarła; Danutę; Annę (moja babcia) po mężu Krzysztofie (mój dziadek) - Podolska, oni z kolei dzieci: syna Pawła, córkę Lidię, syna Stanisława, córkę Małgorzatę (moja mama). Moim tatą został Sławomir. Mam na imię Bartłomiej, mam młodszą siostrę Marysię. Danuta Janicka /1917-2011/ po mężu Marianie - Gray. W czasie okupacji została wywieziona na Sybir. Nigdy już nie wróciła do kraju. Zaopiekował się nią brat Bronek, który zabrał ją do Anglii, leczył i przywracał do życia. Później wyjechała ze znajomymi do Izraela, gdzie spędziła kilka lat, wyszła za mąż i wyjechali do Ameryki. Bronisław Janicki ur. w listopadzie 1921r. w Tyliczu, był postacią tragiczną półsierota. Matka Helena zmarła przy jego porodzie. Po jej śmierci rodzina została przewieziona do dziadków do Krzeszowic. Bronuś wychowywał się tam z siostrami. Następnie rodzina znów zamieszkała w Tyliczu. Każdego roku Bronek spędzał wakacje w Krzeszowicach - tu minęło jego wakacyjne dzieciństwo. Bronek był człowiekiem ogromnie utalentowanym i pracowitym, grał na skrzypcach, do szkoły podstawowej chodził w Tyliczu, której był dobrym uczniem, był sprawnym majsterkowiczem i miał zdolności manualne, umiał równie dobrze szyć na maszynie, jak i zrobić broń palną, szczególnie interesował się samolotami i lotnictwem, pragnął zostać pilotem-tak więc poszedł do szkoły lotniczej do Dęblina. Kilka miesięcy po wybuchu II wojny światowej został powołany do wojska, jego pułk został ewakuowany nad morze, później dalej na zachód, do Anglii, do tworzącego się sławnego, polskiego Dywizjonu 304. W roku 1944 załoga odbywała jeden ze swych nocnych, ważniejszych lotów nad Zatoką Biskajską, niestety samolot został zestrzelony przez Niemców, cała załoga i 23. letni Bronek zginęli.
Medal Sprawiedliwych wśród Narodów Świata Zofii Maj
Zofia Maj i Elżbieta Reiss Zofia Janicka- Maj i Elżunia Reiss Elżbieta Reiss, Henryk Reiss i Zofia Janicka-Maj
Trzebinia ul. Tadeusza Kościuszki 136 Prapradziadek Jan Janicki z wnuczką Elżunią Kaczmarczyk
Helena Jastrzębska-Janicka z córką Zosią Anna i Ignacy Jastrzębscy z córką Heleną Janicką
Ślubne zdjęcie Heleny i Jana Janickich w Trzebini ul. T. Kościuszki 136 Danuta, Krystyna, Zofia i Bronisław Janiccy 1923r
Helena i Jan Janiccy Babcia - Anna Kaczmarczyk-Podolska ze mną i Zofią - Janicką Maj, Trzebinia ul. T. Kościuszki 136
Zofia Janicka-Maj, Anna Kaczmarczyk-Podolska z wnuczką Marysią Podolską moją siostrą Anna i Krzysztof Podolscy z wnukami ( ze mną i siostrą)
Małgorzata i Sławomir Podolscy (moi rodzice). Siostra Marysia i ja (Bartłomiej)