MIŁOŚĆ W PRL CZYLI ŻYCIE ZŁODZIEJA WOJCIECH TROJANOWSKI



Podobne dokumenty
Przygody Jacka- Część 1 Sen o przyszłości

Magdalena Bladocha. Marzenie... Gimnazjum im. Jana Pawła II w Mochach

Pan Toti i urodzinowa wycieczka

Z wizytą u Lary koleżanki z wymiany międzyszkolnej r r. Dzień I r.

BEZPIECZNY MALUCH NA DRODZE Grażyna Małkowska

KATARZYNA POPICIU WYDAWNICTWO WAM

Opowiedziałem wam już wiele o mnie i nie tylko. Zaczynam opowiadać. A było to tak...

Przedstawienie. Kochany Tato, za tydzień Dzień Ojca. W szkole wystawiamy przedstawienie. Pani dała mi główną rolę. Będą występowa-

30-dniowe #FajneWyzwanie Naucz się prowadzić Dziennik!

Igor Siódmiak. Moim wychowawcą był Pan Łukasz Kwiatkowski. Lekcji w-f uczył mnie Pan Jacek Lesiuk, więc chętnie uczęszczałem na te lekcje.

Olaf Tumski: Tomkowe historie 3. Copyright by Olaf Tumski & e-bookowo Grafika i projekt okładki: Zbigniew Borusiewicz ISBN

Spacer? uśmiechnął się zając. Mógłbyś używać nóg do bardziej pożytecznych rzeczy.

Chłopcy i dziewczynki

Zaimki wskazujące - ćwiczenia

Joanna Charms. Domek Niespodzianka

Streszczenie. Streszczenie MIKOŁAJEK I JEGO KOLEDZY

Część 4. Wyrażanie uczuć.

Friedrichshafen Wjazd pełen miłych niespodzianek

WAŻNE Kiedy widzisz, że ktoś się przewrócił i nie wstaje, powinieneś zawsze zapytać, czy możesz jakoś pomóc. WAŻNE

Szczęść Boże, wujku! odpowiedział weselszy już Marcin, a wujek serdecznie uściskał chłopca.

Nie ruszaj, to moje!

Filip idzie do dentysty. 1 Proszę aapisać pytania do tekstu Samir jest przeziębiony.

Czy na pewno jesteś szczęśliwy?

Płynęły statkiem aż zobaczyły na wodach ogromnego wieloryba. Dziewczynki bardzo się przestraszyły.

STARY TESTAMENT. JÓZEF I JEGO BRACIA 11. JÓZEF I JEGO BRACIA

Zuźka D. Zołzik idzie do zerówki

BURSZTYNOWY SEN. ALEKSANDRA ADAMCZYK, 12 lat

Kolejny udany, rodzinny przeszczep w Klinice przy ulicy Grunwaldzkiej w Poznaniu. Mama męża oddała nerkę swojej synowej.

Tak prezentują się laurki i duży obrazek z życzeniami. Juz jesteśmy bardzo blisko.

i na matematycznej wyspie materiały dla ucznia, klasa III, pakiet 109, s. 1 KARTA:... Z KLASY:...

Kto chce niech wierzy

VII ODPOCZYWAM PRZY DOMU POD DRZEWEM NA TRAWIE PRZYIMEK

WYCIECZKA DO ZOO. 1. Tata 2. Mama 3. Witek 4. Jacek 5. Zosia 6. Azor 7. Słoń

FILM - W INFORMACJI TURYSTYCZNEJ (A2 / B1)

MAŁGORZATA PAMUŁA-BEHRENS, MARTA SZYMAŃSKA. Bo to było tak

Bangsi mieszkał na Grenlandii. Ogromnej, lodowatej

Dzień dobry, panie Piotrze.

STARY TESTAMENT. JÓZEF I JEGO BRACIA 11. JÓZEF I JEGO BRACIA

SZOPKA. Pomysły i realizacja: Joanna Góźdź

Moja przygoda w CzechachKarolina. Zaleńska

Hektor i tajemnice zycia

Sprawozdania z wycieczki po Szlaku Piastowskim

Izabella Mastalerz siostra, III kl. S.P. Nr. 156 BAJKA O WARTOŚCIACH. Dawno, dawno temu, w dalekim kraju istniały następujące osady,

Copyright 2015 Monika Górska

Rozumiem, że prezentem dla pani miał być wspólny wyjazd, tak? Na to wychodzi. A zdarzały się takie wyjazdy?

Bajkę zilustrowały dzieci z Przedszkola Samorządowego POD DĘBEM w Karolewie. z grupy Leśne Ludki. wychowawca: mgr Katarzyna Leopold

Moje pierwsze wrażenia z Wielkiej Brytanii

Czerwony Kapturek inaczej

Karta pracy 8. Przed imprezą

"PRZYGODA Z POTĘGĄ KOSMICZNA POTĘGA"

Rozdział II. Wraz z jego pojawieniem się w moim życiu coś umarło, radość i poczucie, że idę naprzód.

VIII Międzyświetlicowy Konkurs Literacki Mały Pisarz

MAŁGORZATA PAMUŁA-BEHRENS, MARTA SZYMAŃSKA. W szpitalu

Irena Sidor-Rangełow. Mnożenie i dzielenie do 100: Tabliczka mnożenia w jednym palcu

Nasza Kosmiczna Grosikowa Drużyna liczy 77 małych astronautów i aż 8 kapitanów. PYTANIE DLACZEGO? Jesteśmy szkołą wyróżniającą się tym, że w klasach

I Komunia Święta. Parafia pw. Bł. Jana Pawła II w Gdańsku

W MOJEJ RODZINIE WYWIAD Z OPĄ!!!

Czyli w co bawili się nasi rodzice i dziadkowie

Uwaga, niebezpieczeństwo w sieci!

STARY TESTAMENT. NARODZINY BLIŹNIĄT 9. NARODZINY BLIŹNIĄT

Geneza. Plan wydarzeń

Ilustracje. Kasia Ko odziej. Nasza Księgarnia

Anioł Nakręcany. - Dla Blanki - Tekst: Maciej Trawnicki Rysunki: Róża Trawnicka

Uprzejmie prosimy o podanie źródła i autorów w razie cytowania.

JAK ZAPISAĆ MYŚLI BOHATERÓW

Odkrywam Muzeum- Zamek w Łańcucie. Przewodnik dla osób ze spektrum autyzmu

Tłumaczenia: Love Me Like You, Grown, Hair, The End i Black Magic. Love Me Like You. Wszystkie: Sha-la-la-la. Sha-la-la-la. Sha-la-la-la.

Anna Kraszewska ( nauczyciel religii) Katarzyna Nurkowska ( nauczyciel języka polskiego) Publiczne Gimnazjum nr 5 w Białymstoku SCENARIUSZ JASEŁEK

VIII TO JUŻ WIESZ! ĆWICZENIA GRAMATYCZNE I NIE TYLKO

Niektórym z nas konieczna okazała się pomoc. Dzieci z naszej grupy dorównują sprawnością starszakom. Brawo!

Wydawnictwo Skrzat Kraków

mówili, że ci ze Wzgórza wszystko przejadają; mam kozę, więc będę miała mleko i ser, i samą kozę. Wpuść tu tę kozę, mój kochany!

AUDIO / VIDEO (A 2 / B1 ) (wersja dla studenta) ROZMOWY PANI DOMU ROBERT KUDELSKI ( Pani domu, nr )

Podróże w czasie. Autor: Maja Kleiber Ilustracje: Maja Kleiber

JEZUS CHODZI PO WODZIE

MIŚ MAŁGORZATKI Paweł Księżyk

Pewien człowiek miał siedmiu synów, lecz ciągle nie miał córeczki, choć

Katarzyna Michalec. Jacek antyterrorysta

Copyright 2017 Monika Górska

TRYB ROZKAZUJĄCY A2 / B1 (wersja dla studenta)

Stenogram Nr 10 VN :22 6:38:30 MAMA SYLWIA KINGA TATA

Wolontariat. Igor Jaszczuk kl. IV

Violet Otieno Catherine Groenewald Aleksandra Migorska Polish Level 4

Magda wracała ze szkoły. Była już w pobliżu domu, gdy nagle ktoś ją zawołał po imieniu. Dziewczynka odwróciła się i zobaczyła przystojnego, młodego

Dzięki ćwiczeniom z panią Suzuki w szkole Hagukumi oraz z moją mamą nauczyłem się komunikować za pomocą pisma. Teraz umiem nawet pisać na komputerze.

SP Klasa VI, temat 55

PONIEDZIAŁEK, 11 marca 2013

Październik. TYDZIEŃ 3.: oto bardzo ważna sprawa strona lewa, strona prawa

Część 11. Rozwiązywanie problemów.

Piaski, r. Witajcie!

Język polski marzec. Klasa V. Teraz polski! 5, rozdział VII. Wymogi podstawy programowej: Zadania do zrobienia:

RODZINA KOWALÓWKÓW. Odcinek: Opowieść rodzinna, którą warto ocalić od zapomnienia. (fragment rozszerzonej wersji scenariusza filmowego)

Jestem pewny, że Szymon i Jola. premię. (dostać) (ja) parasol, chyba będzie padać. (wziąć) Czy (ty).. mi pomalować mieszkanie?

Na skraju nocy & Jarosław Bloch Rok udostępnienia: 1994

MAŁGORZATA PAMUŁA-BEHRENS, MARTA SZYMAŃSKA. A. Awantura

Najciekawsze gry i zabawy podczas przerw w szkole - opis zapomnianych gier

Wyniki są pozytywne, ale należy jeszcze zmniejszyć liczbę uczniów przez których ktoś płakał całkiem niedawno, szczególnie w klasie IV.

dla najmłodszych. 8. polska wersja: naukapoprzezzabawe.wordpress.com

Transkrypt:

MIŁOŚĆ W PRL CZYLI ŻYCIE ZŁODZIEJA WOJCIECH TROJANOWSKI ROZDZIAŁ 1 Urodził się cztery lata po drugiej wojnie światowej. Rodzice jego mieli ważniejsze zadania niż wychowywanie dziecka. Studiowali, pracowali i gonili za karierą. Zaraz po urodzeniu zajęli się nim dziadkowie. Jego dziadek był przedwojennym oficerem w Marynarce Wojennej, a babka jako żona żołnierza, nigdy nie pracowała. Mogła więc zająć się małym Wojtkiem. Dziadka rzucano raz do Świnoujścia, raz na Oksywie, a na koniec, przed samym wyrzuceniem z wojska w 1954 roku, w którym to roku komuniści wszystkich przedwojennych zamknęli, albo wyrzucili, do Nowego Portu. Tam też Wojtek zaczął swoją edukację. Jednak w połowie roku szkolnego, gdy chodził do pierwszej klasy, rodzicom się przypomniało, że mają syna. Zabrali go do siebie, ale przestał wtedy chodzić do szkoły i uczyć się. Widząc co się dzieje, dwa miesiące przed końcem roku szkolnego, babka zabrała go z powrotem i w Nowym Porcie skończył pierwszą i drugą klasę. Do trzeciej jednak już poszedł w Słupsku i zamieszkał z ojcem, który został dyrektorem w wielkiej słupskiej firmie. Matka była w ciąży z kolejnym dzieckiem i została w Gdańsku. Wojtkowi, który miał już dziewięć lat, bardzo się podobało mieszkać z ojcem, ponieważ pilnowała go tylko sekretarka ojca, pani Tatiana. Nie słuchał jej i robił co chciał. Po roku okazało się, że Tatiana lubiła małych chłopców. Wojtek mając lat dziesięć, przeszedł inicjację seksualną. Bardzo mu się to podobało. Będąc w czwartej klasie został reprezentantem szkoły w piłce nożnej. Został kumplem chłopaków z klas szóstych i siódmych. I imponowało mu to. Razem grali w piłkę, razem chodzili na wagary i razem pili wino... Drugi raz do czwartej klasy poszedł mieszkając już u dziadków w Gdańsku. Czwarta i piąta klasa przeleciała i nic się nie działo. Zapisał się do trampkarzy Portowca i grał w tym klubie przez dwa lata. Rodzicom znowu się przypomniało, że może mieszkać u nich. Ojca przeniesiono do Bydgoszczy. Szóstą klasę tam też rozpoczął. To przeniesienie z miasta do miasta nie wpłynęło na niego korzystnie. W nowym mieście szybko poznał kolegów, tyle, że nie w swoim wieku, a starszych. Uczących się w zawodówkach. Jedynym kumplem ze swojej szkoły i klasy, z którym się zaprzyjaźnił, była dziewczyna. Na imię miała Basia i bardzo mu się podobała i jej mówił o wszystkich swoich zmartwieniach i troskach. Jej rad jednak nie słuchał, nie mówiąc już o radach, jakie dawali mu rodzice i nauczyciele. Z tych sobie nic nie robił. Słuchał, ale też nie we wszystkim tych swoich starszych kumpli. W szkole zaczął bywać bardzo rzadko, bo wcale nie miał chęci do nauki. Znał kilka akordów na gitarze i zamiast do szkoły, chodzili nad Brdę. Tam śpiewali, grali w karty i robili dużo innych rzeczy, których w szkole nie mogliby robić. Niewinne granie w karty przekształciło się w hazard i z początku małe stawki w grze w "Baśkę", czy w "Pokera", zaczęły rosnąć. Żeby móc grać i żeby imponować kumplom podbierał rodzicom pieniądze. Jak nie dało się inaczej, wynosił z domu książki, których ojciec miał sporą bibliotekę i sprzedawał w antykwariacie. str. 1

Rodzice jednak szybko połapali się, że zaczyna im brakować w domu różnych rzeczy i od razu domyślili się, że to sprawa ich synalka. Nie pomogły żadne zaprzeczenia z jego strony. Dostał od ojca solidne lanie, a że nigdy przedtem przez nikogo nie był bity, obraził się na rodziców i uciekł z domu. Spał nad Brdą w szałasie, który zrobił sobie z gałęzi. Jadł to co przynieśli mu kumple. Widział też milicjantów, którzy go szukali, ale był tak ukryty, że go nie znaleźli. Któregoś dnia poszedł do Basi i opowiedział jej w jakiej znalazł się sytuacji. Namówiła go wtedy i do dzisiaj nie wie jak ona mogła tej sztuki dokonać, że wrócił do domu i uspokoił się. Przestał kraść z domu i zaczął chodzić do szkoły, a był to czas najwyższy, ponieważ zbliżał się szybkimi krokami koniec roku szkolnego. Nauczyciele zrobili mu egzaminy z każdego przedmiotu. Zdał je i przeszedł do klasy siódmej. Na wakacje wyjechał do dziadków, do Gdańska. Nie mieszkali już w Nowym Porcie, a we Wrzeszczu. Przez pierwsze dni pobytu w Gdańsku zachowywał się przyzwoicie, bo nikogo tam nie znał. Szybko jednak poznał swoich rówieśników, czyli czternastolatków, będących na urlopach z Zakładów Poprawczych i Wychowawczych. Szybko złapali kontakt ze sobą i nauczyli Wojtka jak okrada się sklepy w biały dzień. Robili to w następujący sposób: We dwóch wchodzili do sklepu. Przeważnie przed południem, gdy w sklepie nie było ludzi. Jeden stanął przy drzwiach i pilnował czy nikt nie idzie, a drugi kupował coś z najwyższej półki. Ekspedientka, żeby to coś podać, musiała stanąć na małej drabince. Gdy była odwrócona, wystarczyło przechylić się przez ladę, otworzyć szufladę z pieniędzmi, wziąć garść banknotów, zamknąć szufladę i prosto stanąć przed ladą. Płaciło się oczywiście ukradzionymi przed chwilą pieniędzmi. Przez całe wakacje Wojtek żył sobie beztrosko, nie licząc się z nikim i niczym, a najmniej z pieniędzmi. Doszedł w okradaniu sklepów do takiej wprawy, że kradł nawet w pojedynkę, bez żadnej obstawy. Gdy po wakacjach wrócił do Bydgoszczy, nie musiał już martwić się o pieniądze na karty i na piwo, bo zasmakował w tym napoju. Znalazł kumpla do obstawy i nie było tygodnia, aby jakiś sklep nie miał manka. Wszystko jest jednak dobre, co się dobrze kończy. Dla niego nie skończyło się najlepiej. W końcu został złapany. A jak do tego doszło, że nie udało się uciec? Któregoś dnia jego rodzice wyjechali z Wojtka bratem, do Poznania na targi, a on został sam w mieszkaniu, czyli jak to się mówi, starych nie ma, chata wolna. Gdy tylko tył auta zniknął za zakrętem, wyszedł z domu, aby spotkać się z kumplem i pogadać. O czym mogli gadać? - Słuchaj Henol, mam wolny kwadrat przynieś wódę pójdziemy na miasto poderwiemy jakiś towar, postaram się o jakieś żarło, zrobimy prywatkę. Heniek zgodził się bez namysłu, więc poszli na dziewczynki i namówili dwie, które znali z widzenia. Poszli do domu, ale Heniek był goły i nie miał za co kupić alkoholu. Wojtek zostawił kumpla z dziewczynami, a sam poszedł do sklepu. Wziął z półki dwa wina i nie płacąc za nie wyszedł. Zaniósł alkohol do domu i poszedł jeszcze raz. Chciał przynieść coś do jedzenia. Gdy schował za pazuchę piątą puszkę konserw rybnych, usłyszał czyjś donośny głos. - Uwaga w tym sklepie grasuje złodziej!!! str. 2

Chciał uciekać, ale człowiek, który wypowiedział te słowa był szybszy. Złapał młodego złodziejaszka i zaprowadził na zaplecze sklepu. Tam zadzwoniono na milicję i godzinę później Wojtek siedział w Komendzie Dzielnicowej na Szwederowie. Został zamknięty w pokoju na drugim piętrze, w którego oknach nie było krat. Czekał około dwudziestu minut. Nikt nie przychodził, a on zaczął się denerwować tym stanem rzeczy. Postanowił zwiać. Podszedł do drzwi, ale były zamknięte na klucz. Otworzył okno i spojrzał w dół. "Cholera!!! Wysoko - pomyślał. Zaczął się jednak rozglądać na boki. W połowie odległości do drugiego okna, zauważył przewód od piorunochrona. Nie namyślając się, stanął w oknie i dosięgnął tego przewodu. Dalej poszło jeszcze łatwiej. Zaczął schodzić w dół. Gdy był przy oknach parteru, usłyszał z góry gruby głos. - Ej ty!!! Wrócisz tu natychmiast?!!! Nie patrzył kto go woła, tylko szybko zeskoczył na ziemię i zaczął uciekać. Jednym susem przesadził płot, ogradzający podwórze milicyjne. Biegł szybko, ale po jakimś czasie usłyszał goniących go ludzi. Przyspieszył więc jeszcze biegu. Posuwał się ulicą Toruńską w stronę Brdy. Po drodze rozebrał koszulę i wyrzucił ją. Nie namyślając się ani chwili, wskoczył do wody. Poczuł lekkie odrętwienie, bo woda była zimna, a on spocony. Po chwili jednak przyzwyczaił się i zaczął razem z prądem płynąć na drugi brzeg. Gdy wychodził z wody, spojrzał na przeciwległą stronę. Do brzegu dobiegało dwóch milicjantów. Schował się za pniem drzewa i patrzył co tamci będą robić. Jednak żadnemu z gliniarzy nie paliło się do pokonanie Brdy wpław, a do najbliższego mostu było około trzech kilometrów. Wojtek czując się już bezpiecznym, przesadził mur gazowni i przez teren gazowni wyszedł na ulicę Jagiellońską, na której mieszkał. Musiał się mycać, bo trochę głupio wyglądał bez koszuli i w mokrych portkach. Wrócił do domu bez przeszkód, gdzie z niecierpliwością czekał na niego Henol i dwie dziewczyny. Obie starsze od Wojtka o jakieś pięć lat. Opowiedział co się stało i można już było zacząć prywatkę. Wojtek znalazł w barku jeszcze jakiś alkohol i tańce oraz picie trwało do samego rana. Nad ranem poszli do łóżek. O jedenastej ktoś zapukał do drzwi. Tylko Wojtek usłyszał to pukanie. Wstał, szybko się ubrał i spytał cicho. - Kto tam się tak dobija? - Proszę otworzyć! Milicja! - usłyszał w odpowiedzi. - Chwileczkę, tylko się ubiorę. Wrócił do pokoju, otworzył drzwi na balkon i wyszedł tam. Wychylił się. Na dole stał milicjant. Tamtędy nie można było uciekać. Czego jednak się nie robi będąc w strachu. Stanął na poręczy balkonu. Rękoma złapał się za podłogę balkonu piętro wyżej i podciągając na rękach, wszedł na ten balkon. Policjant z dołu nie patrzył do góry i niczego nie zauważył. Skulił się więc uciekinier na sąsiednim balkonie i czekał. Milicjanci nie mogąc się doczekać otwarcia drzwi, zaczęli pukać głośniej. Wreszcie obudził się Heniek i otworzył dobijającym się gliniarzom. Ci od razu skuli go w kajdanki. Tak samo zrobili z dziewczynami, które zdążyły się obudzić i zdziwione nakładały na siebie ubranie. Wojtka nie znaleziono. Milicjanci zapieczętowali mieszkanie i odjechali z trzema podejrzanymi. Główny sprawca całego zamieszania nie został ujęty. Gdy suka odjechała, zszedł na balkon swojego mieszkania i musiał wybić szybę, żeby wejść do środka. "Skąd oni wiedzieli gdzie mieszkam" - głowił się. "Przecież wczoraj nie zdążyli mnie wylegitymować". str. 3

Myślał tak, a nie mógł wiedzieć, że gdy dzielnicowy przyszedł do pracy, to opowiedziano mu o młodym złodzieju, który uciekł przez okno. Gdy opisano dzielnicowemu tego przestępcę, od razy wiedział o kogo chodzi. Wojtek nie mógł tego wiedzieć. Długo nad tym nie deliberował. Czym prędzej wyszedł z mieszkania. Z podwórka wziął czyjś rower, stojący przy garażach. Wsiadł na niego i pojechał do centrum miasta. Nie wiedział co robić dalej. Jeździł po mieście bez celu. Około godziny siedemnastej, postanowił tym rowerem pojechać do Gdańska. Jechał około piętnastu godzin i gdy nareszcie przyjechał do dziadków, czekali już tam na niego... funkcjonariusze milicji. Wrócił samochodem do Bydgoszczy i dwa dni przesiedział w Izbie Dziecka. Wreszcie przyszła po niego matka i zabrała do domu. Od ojca dostał takie lanie, że przez tydzień wstydził pokazywać się w szkole. Siedział cały czas w domu i uczył się. Nadrabiał zaległości, bo do końca szkoły zostało niewiele. Po kilku tygodniach była rozprawa w sądzie dla nieletnich, za próbę kradzieży konserw rybnych i kradzież roweru. Wyrok jaki ogłoszono był łagodny. Dostał dozór rodziców. Dokąd mieszkał w Bydgoszczy, pilnowali go, a raczej pilnował się sam ponieważ postanowił sobie, że musi skończyć tę cholerną Szkołę Podstawową. I skończył nie plamiąc sobie ręki żadną kradzieżą. W tym czasie między nim, a Basią, zawiązała się wielka przyjaźń. A może to była miłość? Pewnie miłość. Nigdy jednak nie byli ze sobą w łóżku. Po skończeniu podstawówki wrócił do swojego rodzinnego miasta, czyli Gdańska. Wyjeżdżając obiecał dziewczynie, że będzie do niej często pisywał i przez dwa lata pisywali do siebie. Po tym czasie znajomość nagle urwała się, a dlaczego? O tym może trochę później. ROZDZIAŁ 2 Przez cały rok uczył się w ogólniaku. Nie myślał jednak o nauce. Ciągnęło go do kolegów, którzy nie uczyli się i mieli całe dnie wolne. Mimo to, że często wagarował, skończył tę pierwszą klasę. W czasie tego roku szkolnego poznał różnych nowych kumpli. Samych obiboków i drobnych złodziejaszków. W szkole nie miał żadnych kolegów ani koleżanek. Wszyscy byli dla niego za bardzo dziecinni. Dlatego wolał kolegować się z innymi, przeważnie starszymi o siebie. Sam jednak od czasu rozprawy w Bydgoszczy, nic nie ukradł. Chyba trochę się bał. Nie przyznawał się jednak do tego i gdy proponowali mu jakąś kradzież, odmawiał, mówiąc, że drobne kradzieże go nie interesują. Jak się za coś weźmie, to będzie to coś poważnego. Nadeszły wakacje. Postanowili z kolegą, że jeden miesiąc przepracują na wsi u jakiegoś gospodarza. Gdy będą mieli pieniądze, drugi miesiąc spędzą, podróżując auto-stopem. Wyruszyli i do Przejazdowa doszli piechotą, bo nie mieli nawet na autobus, a że wyszli po południu i to grubo, na miejsce doszli pod wieczór, gdy zaczynało szarzeć. We wsi str. 4

Przejazdowo, a była to pierwsza wieś za Gdańskiem w stronę Warszawy, chcieli znaleźć pracę. - Dzisiaj już za późno, żeby coś znaleźć. Jak myślisz? - spytał Marek. - No pewnie - odpowiedział Wojtek. - Rozejrzyj się wokoło, czy widzisz gdzieś jakieś światła? Ciekawe tylko gdzie będziemy spali? Ooo! Jest jedno światło, na latarni przy drodze. - Się wygłupiasz - Marek zaśmiał się. - Pytasz o spanie? Pójdziemy na pole i prześpimy się w jakimś stogu z sianem. Gdy jeszcze było widno, to widziałem, stało pełno przed wioską. Nie jest zimno, nie zmarzniemy, a jutro z samego rana, wypoczęci, pójdziemy szukać pracy. Poszli na pola, ale stogu nie mogli znaleźć, bo panowały egipskie ciemności i była tak gęsta mgła, że nie było nic widać. Nawet końca swojej wyciągniętej ręki nie mogli zobaczeć. Położyli się na kocu, bo jeden wzięli ze sobą i po kilku minutach już spali. Gdy po dwóch, albo trzech godzinach Wojtek obudził się, poczuł, że cały jest mokry i okropnie trzęsie się z zimna. "Co jest grane?" - pomyślał. - "Widocznie było mi gorąco i się spociłem, a teraz mi zimno". Spojrzał na Marka i zauważył, że i ten się trzęsie jak galareta. Szturchnął go w plecy i poczuł, że całą dłoń ma mokrą. Jeszcze raz przejechał ręką po kurtce i stwierdził, że kurtka na wierzchu jest cała mokra. Zdziwił się mocno i zaczął obmacywać swoje ubranie. Też było mokre. Obudził Marka i szczękając zębami, zapytał. - Tttty, zobbbacz, dddeszczczcz padddał, a myśśśmy sssię wcaaale nnnie obbbudzili. Czczczy ttto możżżliwe? - Jjja wwwiem? - odpowiedział Marek też szczękając zębami. Nagle zerwał się z koca i zaczął podskakiwać i machać rękami. - Ttto nie mmmógł bbbyć dddeszcz. W końcu doszli do wniosku, że to opadająca mgła tak ich mocno zmoczyła. Było im zimno i mokro. Nie mogli już spać. Dla rozgrzewki zaczęli biegać, skakać, wymachiwać rękami i robić przysiady. Wreszcie gdy zaczęło się rozwidniać, Marek rozejrzał się wokoło i siarczyście zaklął. - O kurwa jego w pizde mać!!! Niech to szlak zajebie!!! Zobacz!!! - wskazał palcem. Wojtek spojrzał w tę stronę. Pięć metrów od nich stały snopki siana. Zaczęli się śmiać. Rzucili się w nie, zakryli razem z głowami i natychmiast zasnęli. Gdy Wojtek obudził się, Marek otrzepywał się z siana. - Która godzina? - zapytał, przeciągając się i ziewając. - Pierwsza - odpowiedział Marek. - Już najwyższy czas, aby iść i o robotę się popytać. Było pochmurno, ale deszcz nie padał. Poszli do pierwszego domostwa, jakie napotkali po drodze, ale odprawiano ich z kwitkiem. Tak samo też było u trzech innych gospodarzy. Źli na całe Przejazdowo, wyszli na szosę i zjedli chleb, który mieli ze sobą w torbie turystycznej. -Ja mam dychę - powiedział Wojtek niby od niechcenia. - A ty coś masz? - Tylko tyle - powiedział Marek, wyciągając z kieszeni otwartą dłoń, na której leżało kilka drobnych monet. - Bardzo dobrze! Do Warszawy nam wystarczy - zaproponował z głupia frant. - Co?! Chcesz jechać do Warszawy bez grosza przy duszy? - Marek był mocno zdziwiony. - No, nie całkiem bez grosza. Na papierosy przecież mamy - kusił. - Co tam fajki, a co będziemy jedli? - Marek nie był przekonany do tej propozycji. - Zobaczysz, nauczę cię czegoś. - Czego? str. 5

- Coś taki ciekawski. Zobaczysz. Wreszcie Marek się zgodził. Kupili dwukilowy chleb, paczkę sportów i zaczęli zatrzymywać samochody jadące w stronę Warszawy. Niewiele ich jeździło, ale nie minęło dużo czasu, gdy stanęła przy nich ciężarówka, marki Żubr. Kierowca jechał do Płońska, więc tam się zabrali. Gdy byli w miasteczku Wojtek wytłumaczył Markowi o co chodzi i zrobił kasę sklepową, sposobem dobrze już znanym. Z pieniędzmi i bez przeszkód dojechali do Warszawy. Na dworcu wschodnim zjedli obfitą kolację i gdy mieli już wychodzić z restauracji, Wojtek zobaczył znajomą twarz. - Widzisz tego wariata, co stoi pod oknem? - spytał Marka, wskazując palcem. - Krzysiek! Co on tu robi?! Był to ich kolega z Gdańska. Wojtek poznał go dwa lata temu i od niego nauczył się kraść w sklepach. Od tamtego czasu też go nie widział, ponieważ Krzysiek siedział w Zakładzie Wychowawczym. - Co ty tu robisz, stary byku? - spytał Marek, gdy podeszli i przywitali się. - Parę dni temu wyklepałem z zakładu, a teraz śmigam odwiedzić brata w wojsku. Jest w Oleśnicy. - To jedziemy razem, zgoda? - No to gites. We trzech lepiej się podróżuje niż samotnie. Krzysiek chciał jechać pociągiem na gapę, ale obaj koledzy odwiedli go od tego pomysłu i pojechali autostopem do Oleśnicy, gdzie brat Krzyśka służył w jednostkach lotniczych. Siedzieli tam trzy dni i gdy stracili wszystkie pieniądze wybrali się do Wrocławia. Dojechali po dwóch dniach, choć to niedaleko. Byli głodni i nie wiedzieli co mają ze sobą począć. Weszli do baru mlecznego. Popatrzyli i już wiedzieli co robić. - Leniwe odebrać! - Krzyczała na całe gardło bufetowa. Wojtek podszedł i odebrał te leniwe. Zjadł ze smakiem i wyszedł z baru. Marek z Krzyśkiem zrobili to samo. Najedzeni i zadowoleni z siebie, poszli na dworzec kolejowy, z myślą skombinowania paru groszy. Nic nie udało się ukraść. Wsiedli w pociąg i na gapę pojechali do Jeleniej Góry. - Wracam do domu! - powiedział nagle Marek, gdy byli w Jeleniej Górze, któremu nagle odechciało się takiej podróży bez celu i pieniędzy. - Jak to? - zdziwił się Krzysiek. - Tak bez szmalu chcesz wracać? Zaczekaj, będzie forsa, to razem pojedziemy do domu. Marek nie zgodził się. Wsiadł do pociągu pośpiesznego, jadącego do Gdyni i odjechał. Wojtek z Krzyśkiem pojechali na gapę autobusem do Karpacza. W Kowarach musieli uciekać, bo kontroler chciał zaprowadzić ich na posterunek milicji, za jazdę bez biletu. I za to, że nie chcieli się przed nim wylegitymować. Dopiero następnym autobusem przyjechali do Karpacza. Po głównej ulicy chodziło dużo ludzi. W każdym sklepie też tak było. Nie mogli nic ukraść. Przez dwa dni w ustach mieli tylko... papierosy. Postanowili zgłosić się na milicję i powiedzieć, że nie mają pieniędzy, a jakoś do domu muszą się dostać. - Zrobimy to, ale wpierw wejdźmy sobie na Śnieżkę - zaproponował Krzysiek. - Przez ten czas co tu jesteśmy, patrzy na nas, a my co? Będziemy opowiadać, że byliśmy w Karpaczu, a nie byliśmy na Śnieżce? - Wiesz jaki to kawał trzeba iść? - spytał Wojtek. - Nie jestem zachwycony taką wędrówką. Po długich namowach Marka zgodził się jednak. str. 6

- Ale gdy zejdziemy, idziemy na gliny - zakończył rozmowę. Gdy szli ścieżką, zobaczyli śpiącego jegomościa. Leżał on sobie przy zwalonym drzewie, w cieniu rozłożystych sosen i lekko pochrapywał, a na tym zwalonym pniu, leżały jego ciuchy. - Widocznie opalał się, gdy słońce świeciło z tamtej strony - zauważył Wojtek. - Gdy zaszło za drzewa, przysnął. Musimy zająć się jego ubraniem. Krzysiek nie namyślając się ani chwili, podszedł z drugiej strony zwalonego pnia i bezszelestnie zdjął z niego ubranie należące do śpiącego mężczyzny. Wyjął portfel z marynarki i odszedł nie zauważony przez nikogo, zastawiając ubranie obok pnia. Wojtek poszedł szybko za Krzyśkiem. Gdy już byli daleko od tego miejsca, zaglądneli do portfela i wiedzieli, że opłacało się zaryzykować. Było ponad pięćset złotych. Rozdzielili je między siebie i już nie szli na Śnieżkę. Wrócili do Karpacza. Portfel z dokumentami położyli na widocznym miejscu, aby ktoś mógł go znaleźć i oddać właścicielowi. Po zjedzeniu dobrego obiadu w żadnym razie nie chcieli już iść na milicję, ani wracać do domu. W Karpaczu byli jeszcze dwa dni, a następnie auto-stopem dojechali do Kielc. W Kielcach wsiedli w autobus, jadący przez Końskie, gdzie wysiedli. Tam podobno u rodziny na wczasach miał być ich kumpel z Gdańska. - Myślisz, że znajdziemy go w tym miasteczku? - zapytał Krzysiak. - Kiedyś mi opowiadał, że w Końskich zna go każdy chłopak. Zapytamy się. Zaczęli pytać o Janka z Gdańska, bo tak miał na imię ich kumpel i trzeci spytany chłopak, wytłumaczył im, gdzie mają jechać, aby spotkać kolegę. - Wsiądźcie w autobus i trzeba cofnąć się kilka kilometrów w stronę Kielc, do Sielpii, nad jezioro. Jak nie będzie opalał się na plaży, to znajdziecie go w knajpie. Podziękowali i autobusem dojechali nad jezioro, które było jakby żółte. Nie zawracając sobie tym głowy, weszli do knajpy i zobaczyli Janka, siedzącego w towarzystwie kilku chłopaków i pijącego piwo. - Cześć Jasiu! - powiedział Wojtek, klepiąc kolegę w plecy. - Cześć wam! Co tu robicie?! - zapytał zdziwiony, a zarazem ucieszony. - Siadajcie do stolika - wskazał na wolne krzesła przy sąsiednich stołach. - Poznajcie moich kumpli z Gdańska - powiedział do siedzących obok chłopaków. Podali sobie ręce, wymieniając swoje imiona. Gdy prezentacja została zakończona, Janek zapytał: - Jak mnie znaleźliście? Wojtek opowiedział, a gdy skończył, zamówił dla wszystkich po setce wódki. Kumple z Końskich zrewanżowali się. Potem była jeszcze jedna kolejka i jeszcze jedna. Z rozmowy wynikło, że koledzy z Końskich mieli już nie jeden wyrok za sobą, odsiedziany w różnych więzieniach, lub zakładach karnych. - Z nimi można wszystko - mówił Jasiu, mocno już napity, mając na myśli Krzyśka i Wojtka. - Dobra, dobra, nie musisz nas zachwalać - odpowiedział mu, też nie mniej pijany Krzysiek. - Sami pokażemy co potrafimy, gdy przyjdzie na to czas. Teraz jednak poszlibyśmy spać, bo jesteśmy trochę zmęczeni. Czy jest tu jakiś hotel. - O takie sprawy nie musicie się martwić - odpowiedział Janek. Zjedli jeszcze kolację. Zapłacili i wyszli. Autobusem wszyscy wrócili do Końskich. Tam Krzysiek z Wojtkiem zaprowadzeni zostali do stodoły, która po brzegi wypełniona była str. 7

sianem. Pożegnali się z nowo poznanymi kolegami, z Jankiem, a następnie położyli się na sianku, które pachniało jeszcze świeżością. Po jakimś czasie, gdy już zasypiali, usłyszeli nagle jakieś szmery. Wojtek cichutko wyszedł przed stodołę i zobaczył... Felka, jednego z poznanych dziś chłopaków. - Przyprowadziłem dwie many - oznajmił. - Aby wam było cieplej. - Jakie many? - spytał Wojtek zdumiony, bo nie wiedział o co chodzi. Felek kiwnął ręką i po chwili zza drzewa wyszły dwie, nawet niebrzydkie dziewczyny. - Czyste - jeszcze szepnął i oddalił się szybko. Wojtek wszedł z dziewczętami do stodoły. Jedna od razu poszła zabawiać Krzyśka, a z drugą zaszył się w innym rogu stodoły. Rano, gdzieś około południa, wstali jeszcze bardziej niewyspani. Za ostatnie sto złotych zjedli z dziewczętami śniadanie i znowu byli bez forsy. - Nie martwcie się - powiedział Janek, gdy spotkali się z nim i opowiedzieli o swoim kłopocie. - Coś pomyślimy. I rzeczywiście. W nocy Jasiu zaprowadził ich na stację kolejową. Tam włamali się do kasy biletowej i zabrali wszystkie pieniądze, jakie w niej były. Nie było tego wprawdzie dużo, ale na kilka dni wystarczy. Następnego dnia milicja złapała na włamaniu kilku ich nowych znajomych. Pobyli u Jasia jeszcze kilka dni i wyjechali z Końskich. Za Kielcami złapali samochód jadący do Częstochowy. Gdy dojechali było już późno, ale wybrali się jeszcze na Jasną Górę. Tam dowiedzieli się, że u sióstr zakonnych, za niewielkie pieniądze można dostać nocleg. Poszli więc do murowanego baraku, po lewej stronie klasztoru na Jasnej Górze i w sali, w której było około trzydziestu drewnianych łóżek, przeznaczonych dla pielgrzymów, dostali dwa, za które zapłacili do skarbonki... co łaska. Dobrze wyspani, rano poszli zwiedzać Jasną Górę. Byli w skarbcu, na wieży, gdzie wpisali się do Pamiątkowej Księgi, a na koniec udali się do Kaplicy Matki Bożej Częstochowskiej. Tam najbardziej im się podobało. Nie odsłonięty obraz, ale to, że ludzie wieszali na ścianach różne pamiątki. Były tam z całej Polski tarcze szkolne, ale te ich wcale nie interesowały. Interesowało ich to, że wisiały też srebrne medaliki na łańcuszkach korale, bursztyny, srebrne serduszka i srebrne ryngrafy. - Musimy zdjąć stąd te srebra, bo jak my ich nie zdejmiemy, to zrobi to ktoś inny i nam nic nie da - szepnął Krzysiek. - We dwoje nie damy rady - odpowiedział też szeptem Wojtek. - Do tego potrzeba co najmniej trzech. Gdyby był z nami Jasiu, albo Marek, sprawa byłaby prosta. Dwóch zasłoni, jeden ściąga. Z tymi sreberkami trzeba troszeczkę poczekać. Skończyli na ten temat rozmowę i poszli na wały obronne. Później wyszli przed klasztor, gdzie na placu stały w rzędach stragany z pamiątkami. Z jednego straganu ściągnęli dwie laski i poszli do miasta z myślą, że coś zarobią w dniu dzisiejszym. W restauracji zjedli obiad, a następnie chodzili po sklepach. Nie udał jednak im się żaden skok na kasę, bo w sklepach wszędzie było pełno ludzi. Zmęczeni i zrezygnowani wracali pod Jasną Górę. Może tam coś trafią. Idąc przez park w pobliżu klasztoru, zauważyli leżącego na ławce i mocno chrapiącego faceta. Krzychu bez słowa podszedł do niego, złapał za klapy marynarki i lekka potrząsając, powiedział: - No Tato, nareszcie cię znalazłem!!! Choć już do domu, bo matka się niepokoi. Pijany zaczął coś mruczeć pod nosem, ale Krzysiek nie zważając na te pomruki, przeszukał mu wszystkie kieszenie, mówiąc przy tym do Wojtka, stojącego obok i str. 8

przyglądającego się, tak, aby słyszeli to inni ludzie przyglądający się tej scence. - Stary uchlał się jak świnia i zamiast iść do domu, to tu się uwalił i śpi, a matka nie ma co do garnka wsadzić. Wyciągnął pijanemu wszystkie pieniądze i powiedział głośno do Wojtka: - Chodź ze mną, zaniosę tylko matce forsę i zaraz wrócimy po starego. Poszli spokojnie w stronę miasta, zadowoleni z udanego wygłupu. Śmiali się przy tym tak, że im tchu zabrakło. Na kolację wrócili do sióstr. Przespali jeszcze jedną noc. a rano, no może trochę później niż rano, wyruszyli, kupując w sklepie muzycznym gitarę, i około południa wyszli na szosę prowadzącą do Łodzi, lub Warszawy. - Gdy teraz nam zabraknie pieniędzy, to zagramy taki koncert po podwórzach, że ho, ho - powiedział Wojtek. - Wpierw musimy się troszkę zgrać - odpowiedział Krzysiek, śmiejąc się i gładząc jasną czuprynę. Oczekując na samochód, próbowali śpiewać na dwa głosy i te śpiewy dosyć im wychodziły. Po siedmiu godzinach wyczekiwana na zlitowanie się jakiegoś kierowcy, złapali samochód jadący do Płocka. Ucieszeni z okazji, szybko wskoczyli na skrzynię ładunkową i tu ich uciecha szybko skończyła się. Był to samochód przewożący zwierzęta do rzeźni. Nie było w nim wprawdzie żadnych zwierząt, ale były pozostałości po nich. Chcąc, nie chcąc, musieli wdychać to "świeże" powietrze i siedzieć na nieczystościach. Długo to jednak nie trwało, ponieważ kierowca dosyć się ubawił ich sytuacją. Stanął i pozwolił całą podłogę wyścielić sianem, leżącym w rowie. Po wyściełaniu podłogi, jazda była o wiele przyjemniejsza. Gdy dojechali do Płocka, byli już zgrani wokalnie i muzycznie i mogliby występować przed szerszą publicznością. Noc spędzili na dworcu kolejowym, a rano jak zwykle, wyszli na szosę. - Wiesz Krzychu co? Może byśmy tak zobaczyli co się dzieje w naszym rodzinnym Gdańsku? - zaproponował Wojtek - A wiesz, to jest całkiem niezła myśl. Ja przyznam się, że też o tym myślałem. Jedźmy więc. Z Płocka postanowili dostać się na główną drogę, prowadzącą z Warszawy do Gdańska. Samochód złapali bardzo szybko. Jechał do Białegostoku. Oni chcąc jechać do Gdańska musieli wysiąść na skrzyżowaniu przed Glinojeckiem i na drodze prowadzącej prosto do Gdańska już byli. Zjedli wszystkie zapasy i zaczęli zatrzymywać samochody. Niestety, żaden kierowca nie chciał dla nich zatrzymać swego pojazdu. Machali rękami aż do późnej nocy. Wreszcie źli na wszystkich kierowców świata, ruszyli piechotą. Po kilku kilometrach marszu, w świetle księżyca, zauważyli jakąś szopę, stojącą w szczerym polu. Ostrożnie podeszli do niej. Okazało się, że jest zamknięta na kłódkę. Wyciągnięcie skobla z drewnianej ściany, nie przedstawiało trudności. Po kilku minutach byli w środku. Pachniało świeżym sianem. Rzucili się w nie i po nieprzespanej w Płocku nocy, zasnęli snem kamiennym. Rano obudziły Wojtka promienie słońca, wpadające przez szpary w deskach do środka szopy. Krzysiek jeszcze spał, lekko pochrapując. Wojtek nie budząc go, wyszedł z szopy na dwór i zaczął się gimnastykować, chcąc rozprostować zdrętwiałe mięśnie. Zrobił kilka przysiadów, parę skłonów, gdy nagle zobaczył mężczyznę, zmierzającego w jego kierunku. Wszedł szybko z powrotem do pomieszczenia i obudził Krzycha. Powiedział mu o co chodzi. Schowali się w sianie, zagrzebując razem z głowami. Po chwili usłyszeli stąpanie, a następnie jakiś chrapliwy głos powiedział: str. 9

- Co za skurwysyn wyrwał mi ten skobel!? Poklął jeszcze przez chwilę, następnie wziął z szopy to co mu było potrzebne. Zamknął drzwi, wbił skobel na miejsce i poszedł, mrucząc jeszcze coś pod nosem. Odetchnęli z ulgą, ale poczekali jeszcze chwilę, nie odzywając się. Wreszcie Krzysiek powiedział cicho: - Wyłazimy? - ale nie ruszył się z miejsca. - A właściwie, czego my się boimy? - Wojtek zaśmiał się. - Czy potrzebna nam jakaś draka? - Właściwie masz rację, przecież nie będziemy bić faceta, gdy wdarliśmy się do jego szopy - Wojtek wygrzebał się z siana, otrzepał głowę i poszedł wyjrzeć co się wokół dzieje. Popchnął lekko drzwi. Nie otworzyły się. Spróbował mocniej. Też trzymały. Zaparł się nogami o podłogę i naparł na drzwi z całej siły. Wszystkie próby były bezskuteczne. - Krzychu! - powiedział. - On wbił ten cholerny skobel w inne miejsce! - No to co. Przyjdzie tu po raz drugi, dostanie w banię i z głowy. - Eee, nie będziemy go bili - teraz Wojtkowi to nie podobało się. - Poczekamy do nocy i wyjdziemy. - Jak chcesz, czasu mamy do oporu, gorzej z żarciem. - Co tam żarcie. Nie raz głodowaliśmy przez całe dnie i nic nam nie jest. Mamy za to gitarę i możemy sobie pośpiewać. - W dupie mam śpiewanie, jestem głodny! Byli więc uwięzieni na cały dzień, bo w nocy sobie poradzą z otwarciem drzwi. W dzień też mogli, ale bez hałasu nie dałoby rady tego zrobić. Krzysiek wyjrzał przez szparę w ścianie. Na polach już pracowali ludzie, nie warto było robić hałasu. Śpiewać też nie mogli, bo usłyszano by ich. Położyli się na sianie i czekali, przysypiając od czasu do czasu. Po południu musieli po raz drugi chować się do siana, bo przyszedł właściciel, odnieść wzięte z rana narzędzia. Siedzieli jeszcze do zmroku, a gdy już było ciemno, wyważyli drzwi. Wyważenie nie było łatwe, bo skobel został wbity w inne miejsce i sztywno w nim siedział. Mocno poobijali sobie ramiona, zanim szopa stanęła otworem. Po wyjściu postali chwilę, pilnie nasłuchując, ale wokoło nie było nic słychać, ani widać. - Nie będziemy chyba na samą noc pozbywać się takiego super noclegu? - zauważył Wojtek. - Pośpijmy tutaj jeszcze trochę, a rano ruszymy. Krzysiek przyznał mu słuszność. Położyli się, ale zanim usnęli, każdy z nich wysłuchał marsza, jakiego grały ich kiszki. O czwartej nad ranem nie spali już obaj. Wyszli z szopy. Do szosy doszli bez przeszkód i szosą około pięciu kilometrów piechotą. - Teraz coś wrzuciłbym na ruszt - Wojtek przełknął ślinę i poklepał się po brzuchu. - Musimy dostać się do następnej wioski, bo i ja jestem cholernie głodny - Krzysiek zerwał źdźbło trawy i zaczął je przeżuwać. Godzinę później byli już w wiosce, do której dojechali wozem konnym. I jak pech, to ze wszystkim. Był tam sklep i to nawet otwarty, ale w nim tylko ocet na półkach, wino marki Wino i w rogu beczka solonych śledzi. Kupili jedną flaszkę i dwa śledzie. Pod pompą umyli się, wymyli śledzie i poszli szosą dalej. Za wioską usiedli w rowie. Krzysiek zjadł śledzia. - Ale kurestwo słone - powiedział. Wojtek tego śledzia nawet nie spróbował. Napili się po łyku wina i zaczęli zatrzymywać samochody. Nie mieli szczęścia. Nikt nie chciał stanąć. Wypili wino do końca i poszli piechotą. Jak ich poinformowali napotkani ludzie, do następnej wioski było czternaście str. 10

kilometrów. Przeszli połowę tej drogi, ale żeby maszerować dalej, zabrakło im sił, oraz chęci. Słońce grzało niemiłosiernie. Nigdzie cienia. Krzysiek zaczął odczuwać pragnienie. Nic dziwnego, bo i Wojtkowi chciało się pić, a przecież słonego śledzia nie jadł. Przeszli jeszcze około dwóch kilometrów. Dalej nie mogli, bo całkiem opadli z sił. Położyli się w rowie, a gdy jakiś samochód przejeżdżał, któryś z nich wyskakiwał i machał ręką. Cały czas z jednakowym skutkiem. W końcu żadnemu nie chciało się wstawać. - Idź machnij - powiedział Krzysiek. - Sam se machnij - odpowiedział Wojtek. - Idź machnij, bo ci jebnę! - żebym ja ci nie jebnął! Chwycili się za bary i zaczęli turlać po trawie. Raz jeden był u góry, raz drugi. - Kurwa mać, czy myśmy obaj ochujeli!!!? - wykrzyknął Krzysiek. - O co my się bijemy? Przestańmy!!! - Masz rację, to głód i pragnienie tak nam daje w dupę. Trzeba iść dalej. Szli słaniając się na nogach, a wyglądali tak, jakby nachlali się gorzały. Jeden drugiego podtrzymywał, aż wreszcie doszli do wioski, ale okazało się, że sklep już zamknięty. Wypili za to prawie wiadro wody, a po jeszcze jednym wylali sobie na głowy. Zaraz poczuli się trochę weselsi. Poszli dalej, lecz nadal żaden samochód nie chciał stanąć. Rozłożyli koc w rowie, na trawie i położyli się. Próbowali pośpiewać, ale szybko im się odechciało. Chcieli spać, ale głód nie dawał im zasnąć. Męcząc się przez całą noc, usnęli nad ranem. Gdy obudzili się, słońce było już wysoko na niebie, ale im nie chciało ruszyć się z miejsca. Nie reagowali nawet na przejeżdżające samochody. Po godzinie albo dwóch takiego leżenia, Krzysiek podniósł się z koca. Rozejrzał dookoła i nagle zawołał: - Czy widziałeś kiedyś takich pierdolniętych głupków jak my!!!? - Co się stało? - spytał tamten sennie, nie podnosząc głowy. - Już dawno mogliśmy sobie zdrowo pojeść! - Może wreszcie powiesz o co chodzi? - Powiem, powiem! Lubisz pieczone kartofelki? - No widzisz!!! - wykrzyknął Wojtek entuzjastycznie. - Że też od razu nie wpadliśmy na taki pomysł. Z ogromnym zapałem wzięli się do zbierania chrustu na ognisko. Ziemniaki rosły na polu, blisko drogi. Zaczęli wyrywać krzaki i obrywać z nich owoce. Były bardzo małe. Największy był wielkości piłeczki do ping-ponga, ale im to nie przeszkadzało. Wykopali dosyć sporo i wsadzili do gorącego żaru. Po kilkunastu minutach wybrali te "węgielki" i zjedli w całości, bo gdyby obierali, to nie zostałoby nic do zjedzenia. Zaspokoili w sobie pierwszy głód i od razu poczuli w sobie chęć dalszego podróżowania. Żaden jednak kierowca nawet nie spojrzał w ich stronę. Położyli się na kocu i było im już wszystko jedno. Leżeli dość długo, nie odzywając się do siebie. Nagle usłyszeli kobiecy głos: - Dzieci! Może chcecie trochę popracować? - kobieta była stara. Miała wiele zmarszczek na twarzy i była przygarbiona. - Ależ naturalnie, proszę pani! - Wojtek pierwszy otrząsnął się ze zdumienia. - Właśnie przyjechaliśmy tu po to, aby zarobić trochę grosza. - To się dobrze składa, bo chcemy jutro z mężem zacząć żniwa, a nie ma nam kto pomóc. Bardzo im taka oferta pasowała. Nareszcie najedzą się do syta, bo już dziś muszą być nakarmieni, a do roboty pójdą dopiero jutro. Do jutra jednak, nie wiadomo co może się str. 11

zdarzyć, Zgodzili się chętnie, nie przypuszczając co teraz nastąpi. Starsza kobieta obejrzała ich sobie dokładnie, pokiwała głową i powiedziała: - To może już dziś zaczniecie? Jesteście tacy młodzi, a ja bym chciała zobaczyć jak wam praca pójdzie? Miny im zrzędły, ale teraz musieli trzymać fason. - Co mamy robić? - spytał Krzysiek niepewnie. - Tu niedaleko stąd mamy kawałek pola. Trzeba trochę wypielić, bo chwastem zarosło. Poszli. Pole rzeczywiście nie było szerokie. Około dziesięciu metrów, ale końca widać nie było. Dostali grace i zaczęli pracować. Kobieta razem z nimi. Każdy swoją grządkę. Ona już była na końcu, a oni jeszcze do pół nie doszli. Strasznie ciężko szła im ta praca, ale po czterech godzinach skończyli wyczerpani do upadłego. I nareszcie kobieta zaprowadziła ich do chałupy. Na kolację dała po talerzu czarniny. Jest to zupa z kaczej krwi. Wojtek nigdy nie przełknąłby takiego świństwa, teraz jednak zjadł i było mu jeszcze mało. Krzysiek też był jeszcze głodny. Nic jednak o jedzeniu nie wspominali. - Może jeszcze coś zjecie, dzieci? - gospodyni sama domyśliła się, że mają mało. - Nie, nie. Już starczy - odpowiedział Krzysiek, ale po minie widać było, że nie mówi prawdy. - Dziękujemy. Nakroiła jednak chleba i obłożyła go wędzoną słoniną. Gdy wyszła z kuchni, rzucili się na to jedzenie, że zniknęło w mig. - Teraz pospałbym troszeczkę - powiedział Krzysiek, trzymając się za pełen brzuch. Do spania na sianie tak się przyzwyczaili, że nie chcieli spać w innym miejscu. Gospodyni zaprowadziła ich do stodoły, dała dwa grube koce i powiedziała: - Nie zaprószcie tylko ognia. - Nie, nie będziemy w stodole palić. Najwyżej pośpiewamy. Gdy poszła, to od razu rzucili wszystko na sianko. Sami też padli i usnęli snem kamiennym. Obudzili się, była już godzina pierwsza po południu. - Teraz możemy trochę popracować - powiedział Krzychu, przeciągając się i ziewając. Wyszli ze stodoły, ale okazało się, że w chałupie nikogo nie ma. Na stolę w kuchni czekało przygotowane śniadanie. Zjedli i poszli na pola, szukać swoich gospodarzy. Znaleźli ich niedaleko całej zagrody. Chłop kosił kosą, a kobieta szła za nim i wiązała skoszone zboże w snopki. - Ooo! Już się dzieci wyspały? - zapytała zdumiona, gdy chłopcy podeszli bliżej. - Już, już - odpowiedział Krzysiek. - Teraz możemy wziąć się do roboty, bo aż nas ręce swędzą. Cztery godziny później byli już po pracy. Zjedli obiad razem z kolacją i poszli do stodoły. Położyli się, ale przed zaśnięciem Wojtek powiedział: - Do dupy z taką robotą! Wszystko mnie boli. Tę noc prześpimy, a rano spadamy! Zgoda? - Czekałem kiedy to powiesz. Mnie już dziś nie chciało się iść. Masz rację jutro spadamy. Rano, gdy tylko kogut zaczął swoje śpiewy, poszli do gospodyni i podziękowali jej za pracę. Dała im po sto złotych, wyrażając żal, że tak szybko ich opuszczają. Znowu wyszli na szosę, ale w jakże innych nastrojach. Na samochód czekali około pięciu godzin. Po następnych pięciu, byli już w Gdańsku. str. 12

ROZDZIAŁ 3 Po kilku dniach pobytu w Gdańsku, wzięli od rodzin po sto złotych i ruszyli w tym samym składzie, to znaczy Wojtek z Krzyśkiem, w dalszą wędrówkę po Polsce. Postanowili jechać do Szczecina, ale przez Bydgoszcz. Zabrali ze sobą gitarę jeden plecak z cieplejszymi ubraniami i wyruszyli. W Bydgoszczy Wojtek chciał odwiedzić dawnych kumpli. Z dojechaniem nie było problemu, bo zaraz na Orunii Zatrzymali samochód, którym dojechali tam dokąd chcieli. Poszli nad Brdę, ale tam nikogo nie było. Wojtek zdziwiony powiedział. - Co się dzieje? Całymi dniami ktoś zawsze tu był. Poszli jeszcze na dzielnicę i tam spotykając znajomego, dowiedzieli się, że niektórzy jego kumple siedzą, a inni całkiem się uspokoili. Przestali podkradać, grywać w karty i zaczęli pracować, a Heniek założył już rodzinę i tylko czasami, w niedzielę spotykają się nad Brdą. Wojtek z Krzyśkiem nie mieli więc czego tam szukać. Odwiedzili jeszcze rodzinę Basi, ale okazało się, że jej samej nie ma w domu. Wyjechała z ojcem na wczasy. Mocno zawiedzeni ruszyli w dalszą podróż. Mieli jednak pecha, bo żaden samochód nie chciał się zatrzymać. Piechotą doszli, maszerując przez cały dzień do Nakła nad Notecią. Wycieńczeni przespali się na dworcu, na ławce, a z samego rana złapali samochód i dojechali nim do Wałcza. Byli tam trzy dni, bo wykombinowali sobie u harcerzy w obozie nad jeziorem, spanie i jedzenie. Trzeciego dnia okradli z pieniędzy namiot jakichś biwakowiczów i pojechali dalej. W Szczecinie mieszkał Krzyśka kolega z Zakładu Wychowawczego. Odbywając karę umówili się, że gdy już będą na wolności, to albo jeden, albo drugi przyjedzie w odwiedziny. Wypadło na Krzyśka, ale kumpla nie zastali. Też wyjechał na auto-stop. Poszli sobie na basen, wykąpali się, zmywając z siebie kurz podróżny i poderwali dwie dziewczyny. Po kilku słowach rozmowy Wojtek zaproponował ubaw na powietrzu i przy gitarze. Chętnie się zgodziły. Krzysiek zaczął więc grać i śpiewać, a Wojtek ze swoją partnerką tańczył. Po kilku melodiach zamienili się rolami i Wojtek zaczął grać, ą Krzysiek bawił się. Wkrótce przyłączyło do nich się inne towarzystwo i zabawa szła na całego. Ale co to za ubaw, gdy nie ma nic mocniejszego do wypicia. Najpierw Wojtek poszedł kupić wino, gdy wypili poszedł Kszysiek. Następnie inni też postawili i zabawa rozkręciła się na dobre. Wszystko co dobre szybko się kończy, bo na obiad całe towarzystwo porozchodziło się do domów. Wojtek z Krzyśkiem nabrali chęci do wypicia jeszcze czegoś mocniejszego. Bagaże oddali do przechowalni na dworcu, a sami kupili w sklepie jeszcze jednego "bałagana". Po wypiciu, czując w głowie już dosyć spory szmer, pojechali nie wiedzieć czemu, do Dąbia, aby tam przy kiosku z piwem zaprawić się do reszty. Gdy pili trzeci kufel piwa i byli już mocno ubzdryngoleni, podeszło do nich dwóch młodych ludzi i jeden z nich zapytał: - Nie jesteście stąd, bo pierwszy raz was tu widzę, Czego więc tu szukacie! Wojtek gdy jest pijany, nie lubi jak ktoś mu staje na drodze, a tamci najwidoczniej szukali zaczepki. - Co cię to może obchodzić?! - powiedział, dumnie wypinając pierś, a jednocześnie zataczając się na nogach. str. 13

Wtedy jeden z Dąbiaków zamierzył się na niego, ale tak jakoś flegmatycznie, bo też nie był za bardzo trzeźwy. Wojtek zrobił unik i napastnik nadział się na jego pięść. Upadł. Widząc to Krzysiek, nie czekając na nic, zaprawił drugiego, a gdy ten już leżał, doprawił go nogą. Kopnięcię było dosyć mocne, tym bardziej, że na Krzyśka beatlesówach były z boku duże, metalowe klamry. Uciekli, bo przy kiosku zaczęło już się robić zbiegowisko. Nagle ktoś krzyknął. - Łapać ich!!! Zabili człowieka!!! Wojtek gdy usłyszał ten okrzyk, stanął jak wryty. Nogi odmówiły mu posłuszeństwa, ponieważ chciał uciekać dalej, a nie mógł oderwać nóg od ziemii. Złapano go. Ktoś zawiadomił milicję. Ci szybko się zjawili i wsadzili Wojtka do samochodu. Przyjechała też karetka pogotowia i zabrano pobitego, który wcale nie był zabity i zdążył już podnieść się z ziemii, ale jeszcze nie za bardzo wiedział co się z nim dzieje. Wojtek do wieczora siedział w Komendzie Milicji, a na noc zawieziono go do Izby Wytrzeźwień. Rano z powrotem do komisariatu. Tam dowiedział się, że pobitemu nic się nie stało, a stracił na chwilę przytomność. Milicjant, który go przesłuchiwał napisał jednak wniosek do kolegium. Po dwóch dniach, po sprawdzeniu, czy podał właściwe dane o sobie, wypuszczono go z aresztu. O Krzyśku powiedział, że nie zna faceta, a spotkał go kilka dni temu na szosie. Po wyjściu nie wiedział co ma ze sobą począć. Był sam, a w dodatku pieniądze mu się już kończyły. Całe szczęście, że zdążył schować pod wkładką bucie, bo w innym wypadku w Izbie Wytrzeźwień na pewno by mu zabrali, tak jak zabrali drobne, które miał w kieszeni. Gitary ani plecaka na dworcu nie było. Krzysiek odebrał, zresztą miał kwit. Siadł na krawężniku i zaczął myśleć. Jeszcze przed przyjazdem do Szczecina, planowali, że w dalszą podróż i w poszukiwaniu pieniędzy, pojadą do jakiejś miejscowości nadmorskiej. Teraz więc też tak postanowił zrobić. Złapał samochód, w którym dojechał do Goleniowa, a następnie do Kamienia Pomorskiego. Stamtąd autobusem na gapę dotarł do Dziwnowa. Tam pierwszą noc spędził z chłopakami ze Świnoujścia, których poznał jadąc tutaj. Od miejscowych rybaków kupili tanio świeże śledzie i piekli je nad ogniskiem. Z samego rana poszedł na "połów". Jednak nic nie udało mu się "gwizdnąć", chociaż przez cały dzień bardzo się starał. Za ostatnie dwadzieścia złotych wynajął łóżko w schronisku szkolnym. Na kolację zjadł dwa śledzie upieczone na patyku, nad ogniem i poszedł spać, myśląc o tym, gdzie by tu jutro coś skombinować. W połowie nocy obudziły go jakieś szmery. Otworzył oczy, ale w pokoju było tak ciemno, że nic nie widział. Usłyszał tylko cichutki szept: - Uważaj Hanka, bo tu stoi stół i nie rób hałasu, bo ludzi pobudzisz. Oczy zaczęły mu przyzwyczajać się do ciemności i po chwili przy swoim łóżku zobaczył dwie ciemne postacie. Jedna z postaci znowu odezwała się szeptem: - To jest to łóżko i możesz się spokojnie na mim położyć. Ja mam łóżko obok. Gdy poczuł, że ktoś zrywa z niego koc, dłużej nie wytrzymał i odezwał się: - Czyście przypadkiem deczko nie pomylili się? Wtedy ten co przez cały czas odzywał się szeptem, wyszeptał po raz kolejny: - Co ty tu robisz baranie jeden? Wojtek zdenerwował się. Zerwał z łóżka, podbiegł do kontaktu, zapalił światło i zobaczył śmiejącego się... Krzyśka. Też wybuchnął śmiechem i zapytał: - A co ty tu robisz wariacie? - Przed chwilą pytałem się ciebie o to samo, ale przecież tu nie będziemy się spowiadać - str. 14

odpowiedział ucieszony Krzysiek. Ludzie na sąsiednich łóżkach obudzeni już i słuchali co się dzieje w ich pokoju. - Dajmy ludziom spać i wynośmy się stąd - dodał i zwrócił się do niczego nierozumiejącej dziewczyny. - Chodź Haneczko z nami, bo tu jest samo męskie towarzystwo. Po drodze przedstawię ci mojego przyjaciela. Poszli nad morze, od którego im wiało w twarze przyjemnym i ciepłym, lekkim wiaterkiem. Po drodze Wojtek poznał się z dziewczyną i opowiedział Krzyśkowi o tym co przeżył od chwili złapania go w Szczecinie. - I czemu, głupolu jeden, nie uciekałeś tak jak ja, tylko dałeś się złapać? - Dobra jest. Nie ma o czym mówić. Stało się i trudno. Opowiedz teraz skąd ty się tutaj wziąłeś? I to w dodatku z tak ładną dziewczyną! - Przypuszczałem, że tu przyjedziesz, bo tak przecież umawialiśmy się i już trzeci dzień tu na ciebie czekam. - Masz jakiś szmal, bo u mnie wszystko wyszło. Dobrze, że w butach skitrałem to co miałem w Szczecinie. Gdyby na izbie znaleźli, zabraliby wszystko. - Mam jeszcze trochę, ale też się kończy. Trzeba szybko coś skołować. Wojtek spojrzał spod oka na dziewczynę i zapytał: - A ona to co?! - Jej nie pękaj, ana nie gorszy juchciarz niż my! Gdy zobaczył zdziwioną minę kolegi, wyjaśnił: - Zaraz ci opowiem jak ją poznałem. Wiesz, gdy tu przyjechałem, forsa mi się kończyła. Postanowiłem więc na coś "zapolować". Chodzę sobie po plaży i chodzę, patrzę co by tu komu "zwędzić". Nagle widzę, a jakaś facetka idzie do wody, aby się wykąpać! Torebka i wszystkie ciuchy zostają na brzegu, więc zaczynam powoli czaić się. Już mam łapać za torebkę, ale jeszcze spojrzenie na facetkę w wodzie. Jest odwrócona. Chcę tę cholerną torbę brać, ale patrzę i oczom własnym nie wierzę, torebki nie ma... Wstaję z klęczek, rozglądam się i co widzę?! Idzie sobie jakaś kobitka plażą i niesie "mój" fant! Dogoniłem i powiedziałem co o niej myślę. Przestraszyła się i chciała mi oddać to co zabrała z plaży, ale wytłumaczyłem jej, że ja też "Polowałem" na tę torbę. Zaczęliśmy się śmiać, podzieliliśmy zdobyczą i od tej pory jesteśmy już razem. - Jak ona taka bystra, to zgoda - powiedział Wojtek, z uśmiechem na twarzy - Bierzemy ją ze sobą!!! Wiecie - dodał, gdy już przestał się śmiać - ja myślę, że trzeba jeszcze tutaj coś wykombinować i wyjeżdżamy stąd, bo morza to ja mam już dosyć. Acha, byłbym zapomniał, skąd ona pochodzi? - Przecież mnie możesz o to zapytać! - odpowiedziała jakby trochę zła. - Mam język i sama mogę powiedzieć, że z Oświęcimia. - Ooo! Umie mówić - uśmiechnął się do niej. - Z Oświęcimia, to ładny szmat Polski przemierzyłaś. - Bo dziewczynie to każdy kierowca prędzej zatrzyma się niż chłopakowi - odpowiedziała. - Tym bardziej tak ładnej jak ty! - Dobra, dobra - uśmiechnęła się. Nie była bardzo ładna, ale niektórym mogła podobać się, bo miała w sobie to coś. Dosyć wysoka, zgrabna. Ubrana była w obcisły sweterek, który uwypuklał jej piersi. Nie za duże, nie za małe. Takie w sam raz! Na garść. Włosy miała jasne, tlenione i bardzo długie, jakoś dziwnie zwinięte i koński ogon sięgał do łopatek. Gdy je rozpuściła, sięgały aż do połowy ud. Oczy str. 15

zielone, a w nich dziwny, miły błysk. Buźka miła. nosek orli, trochę załamany. Wyglądała na około dwadzieścia lat. - Z twoją urodą - mówił Wojtek, przyglądając się jej, - łatwiej zdobyć pieniądze w inny sposób, bez narażanie się na wpadkę, a tak to co? Kradnąc, wpakujesz się niepotrzebnie do więzienia. - A co cię to może obchodzić? - odparła wzburzona. - Pewnie, że nic. - Jednak jeśli chcesz wiedzieć, nigdy nikomu nie oddałam się za pieniądze i nigdy tego nie zrobię. Potrafię w inny sposób na siebie zarobić! - Nie mam wątpliwości! - Skończmy więc tę rozmowę na mój temat! Porozmawiali jeszcze o tym co będą jutro robić i poszli spać do schroniska. Następny dzień rozpoczął się dość "wesoło". Któryś ze śpiących w ich pokoju, opowiedział spotkanie Krzyśka z Wojtkiem kierownikowi schroniska. Gdy ten dowiedział się, że Krzysiek na noc przyprowadził dziewczynę, wyrzucił go. Zostali bez dachu nad głowa, bo i Wojtek też opuścił schronisko razem z kolegą. Przez prawie cały dzień kręcili się po plaży, wyczekując okazji, ale żadnemu z nich nic nie udało się "zwędzić". Wieczorem więc wyjechali, a już rano byli w Goleniowie. Postanowili jeszcze raz pojechać nad morze, do Mielna, niedaleko Koszalina. Samochód złapali bardzo szybko. - Może nas pan podwieźć do Koszalina? - spytał Krzysiek kierowcy. - Siadajcie! - odpowiedział tamten wesoło. Zadowoleni wsiedli na pakę i pojechali, lecz wkrótce mieli się przekonać, że wesołość kierowcy była całkowicie uzasadniona. Po dowiezieniu ich do miejscowości Płoty, za Nowogardem, zatrzymał się i z nie zmieniając swojego humoru, powiedział: - Koniec jazdy!!! Wysiadka!!! - Jak to? Przecież obiecał pan zawieść nas do samego Koszalina! - Krzysiek nie ukrywał oburzenia. - Już się rozmyśliłem, a wy chyba po raz pierwsze na auto-stopie, skoro dotychczas nic nie słyszeliście o Płotach - powiedział, pomachał im ręką i odjechał. Obrażeni na szofera minęli Płoty piechotą. Jakże wielkie było ich zdumienie, gdy przy drodze zobaczyli około trzydzieści grupek autostopowiczów, bezskutecznie machających książeczkami. Stanęli na końcu tego ogonka, ale za to najbliżej Koszalina. Nie za długo byli jednak ostatni. Jakiś samochód wysadził nową grupkę turystów, ale za to zabrał tych z przodu. W końcu dowiedzieli się o co w tym wszystkim chodzi. Płoty miały być tą miejscowością pechową dla autostopowiczów. Żaden kierowca, który brał udział w tej akcji, nie dowiózł nikogo dalej, ani w jedną, ani w drugą stronę. Ci autostopowicze, którzy wiedzieli o tym, nigdy w swojej wędrówce nie wybierali tej drogi. Oni też coś o tym słyszeli, ale nikt nie wierzył. Dopiero trzeba było przekonać się na własnej skórze, aby uwierzyć. Przecież można było pojechać z Kamienia Pomorskiego przez Kołobrzeg do Koszalina. Wybrali jednak drogę główną i... nacięli się. Teraz będą musieli poczekać co najmniej przez trzy dni. Najgorszą jednak sprawą, która nie dawała im spokoju, było to, że nie mieli już prawie pieniędzy. Krzysiek razem z Hanką mieli czterdzieści złotych. Wojtek nie miał ani grosika. Zajęli więc kolejkę do odjazdu i poszli do miasta posilić się trochę. Wrócili i położyli się w rowie, czekając na swoją kolej. W tym dniu odjechały jeszcze trzy grupki Autostopowiczów. Następnego dnia po zjedzeniu śniadania, nie mieli już pieniędzy. str. 16

- Sprzedajmy gitarę - zaproponował Krzysiek. - Coś ty!!! Upadłeś na głowę!!!? - Wojtek był oburzony. - Ale za to już wiem co zrobimy!!! - wykrzyknął. - Co takiego wymyśliłeś? - zaciekawił się Krzysiek. - Pójdziemy do miasta i będziemy śpiewać po podwórkach. - To niezła myśl, sam na to wpadłeś? - zaśmiał się Krzychu. - Co, nie podoba ci się pomysł? - Czemu nie, podoba się. Pożyczę tylko gitarę od tych obok i na dwie gitary będzie dużo lepiej. Jak powiedział, tak zrobił. Zostawili bagaże pod opieką Hanki i poszli, strojąc po drodze gitary. Weszli na pierwsze podwórko. Wojtek robił reklamę: - Proszę państwa! Proszę państwa! Kto z was nie słyszał najlepiej grającego i śpiewającego duetu w Polsce, ma okazję usłyszeć teraz!!! - ludzie zaczęli podchodzić do okien, a on dalej darł się na całe gardło. Głos miał mocny, to słychać było na całym podwórku. - Za cały koncert, składający się z trzech piosenek, nie chcemy wcale dużo. Ludzieeee!!! Rzucajcie ile kto może. ale nie mniej niż stówkę!!! Proszę państwa!!! Jedyna okazja, która nie powtórzy się później nigdy w życiu, a kto nie wierzy, niech posłucha. Zaśpiewali balladę, w której była mowa o jednym takim, co siedział na pryczy jak król na imieninach i ćmił słomę z wyra. Wyszło im naprawdę nieźle. Nic dziwnego, po tylu próbach, które odbyli razem, musiało im wyjść dobrze. Po skończonej piosence posypały się oklaski i trochę... pieniążków zawiniętych w papierki. Obeszli tak kilka podwórek, śpiewając wszędzie swoje humorystyczne piosenki, aż w końcu uzbierali ponad dwieście złotych. Było to bardzo dużo, bo w tym czasie tyle wynosiła pensja robotnika. Zadowoleni wrócili na szosę, przynosząc ze sobą duży bochen chleba, kilka konserw rybnych, trzy lemoniady i dwa wina. W tym dniu odjechało z Płotów trzynaście grupek. oni liczyli, że wyjadą dnia następnego. Przeliczyli się jednak i w tym dniu jeszcze samochodu nie złapali. Dopiero czwartego dnia rano wyjechali z tych "zakichanych" Płotów i to mocno zmęczeni, bo przez wszystkie noce spali w rowie, mając na trzy osoby tylko dwa koce. Dobrze, że przynajmniej w tym czasie deszcz nie padał, bo gdy odjeżdżali zaczęło właśnie troszeczkę kropić. Do Koszalina przyjechali podczas takiej pogody, że z domu to i psa żal byłoby wypuścić. Z nieba lały się strumienie wody. Wyglądało na to, że oberwała się chmura. Żadne z nich nie miało ubrań przeciwdeszczowych, ani żadnych płaszczów nieprzemakalnych. Hanka miała tylko kilka torebek z folii. Włożyli więc te torebki na głowy, lecz niewiele to dawało. - Gdzie teraz iść? - spytał Krzysiek. - Do Mielna w taką pogodę nie mamy po co jechać. Nic nie zajuchcimy, bo na plaży nie będzie wcale ludzi. - Wyjdźmy gdzieś za Koszalin, do jakiejś wiochy i u chłopa prześpimy się na sianie - zaproponowała Hanka. Zgodzili się i dwie godzinki później, Krzysiek pukał do pierwszych, napotkanych drzwi w Mścicach, z prośbą o nocleg. Gospodarz, gdy ich zobaczył takich przemoczonych, od razu zgodził się i dał im spanie. Stodoła była murowana, więc było w niej bardzo ciepło. Rozebrali się do naga, ubrania rozkładając na sianie, aby prędzej wyschły i położyli się spać, każde z nich w innym rogu stodoły. W nocy Wojtek obudził się, czując, że ktoś łaskocze go słomką po piersiach. - Co, spać nie możesz? - spytał zły, myśląc, że to Krzyśka trzymają się takie głupie kawały. - Mogę, ale jest mi trochę zimno i chciałabym, żebyś mnie chociaż troszeczkę ogrzał - była to str. 17

Hanka. - To przytul się do mnie - powiedział mile zaskoczony i objął ją ramieniem. Przycisnęła się do niego, a on wyczuł, że Hanka jest cała nagusieńka. Pocałowali się mocno, obejmując przy tym ramionami. - A co Z Krzyśkiem? - zapytał nagle. - A co ma być? - zdziwiła się. - Przecież jesteś jego dziewczyną, a on moim kumplem. Tak nie mogę! - Coś ty!!! Mnie z Krzyśkiem połączyły tylko interesy! Nigdy ze sobą nie spaliśmy! - Acha - powiedział uspokojony i jeszcze mocniej przycisnął dziewczynę do siebie. Kochali się prawie do rana. Deszcz padał całą noc. Nad ranem trochę przestał. Nie lały już z nieba strumienie, a mrzył drobny kapuśniaczek. Ale deszcz tak drobny, moczył nie mniej niż ten wczorajszy. Postanowili jednak ruszyć w dalszą drogę. Po południu byli już w Mielnie i deszcz przestał padać całkowicie, a spod chmur zaczęło nawet wyglądać słońce. Rozdzielili się. Każdy poszedł w swoją stronę. Po trzech godzinach mieli wrócić i spotkać na tym miejscu gdzie się rozeszli. Wojtek zaczął kręcić się po plaży, na której prawie wcale nie było ludzi rozebranych i opalających się. Dużo jednak chodziło brzegiem, ale w ubraniach. Nie mogąc znaleźć nic odpowiedniego nad samym morzem, zaczął kręcić się na parkingu, przy samochodach. Nagle zauważył w jednym 'Wartburgu", że szyba nie jest domknięta do samego końca. W takim przypadku otworzyć drzwi było dziecinną zabawką. Zanim jednak zabrał się za włamywanie obszedł auto dookoła, aby zbadać co jest w środku. Na tylnym siedzeniu leżała damska torebka i męska marynarka. "Pewnie właściciele poszli pospacerować po brzegu" - pomyślał sobie. - "I swoje rzeczy zostawili w samochodzie. Drugi raz nie zostawią". Spojrzał jeszcze na rejestrację. Samochód był z Warszawy. Dłużej nie zastanawiając się, otworzył szybko drzwi i przeszukał damską torebkę. Zabrał kosmetyczkę, schował do swojej kieszeni i zaczął przeszukiwać kieszenie w marynarce. Znalazł portfel. Zaglądnął do niego i wyjął pieniądze. Było ich sporo. Sto złotych zostawił na siedzeniu, aby mieli na paliwo i już zamierzał wyjść z samochodu, gdy nagle usłyszał kobiecy śmiech. Spojrzał w tym kierunku i zobaczył biegnącą od strony morza parkę. Mężczyzna trzymał za obie ręce kobietę. Patrzyli na siebie biegnąc i śmiali się wesoło. "Dobrze, że są sobą zajęci" - przemknęło mu przez myśl i strach, który go poprzednio ogarnął, minął od razu. Przymknął drzwi samochodu i wycofał się na bezpieczną odległość. Udało się! Nie spiesząc, wrócił na umówione miejsce. Nie minęły jeszcze trzy godziny od chwili rozejścia się i ani Hanki, ani Krzyśka jeszcze nie było. Usiadł na piasku i zaczął wpatrywać się w morze. Było inne niż on znał z Gdańska. Na morzu, a właściwie na zatoce w Gdańsku pływały statki. albo stały na redzie. Z daleka widać było Gdynię, bliżej Sopot i molo, a tutaj nic. Pustka. Daleko, aż do horyzontu sama woda, żadnych atrakcji. Nie podobało mu się takie morze. Pół godziny później, tak samo siedzącego, zastała go Hanka. Z jej miny wyczytał, że dziewczynie nie udało się nic zdobyć. Gdy mu o tym powiedziała, pocieszył ją, całując w usta i mówiąc: - Dziewczyno uśmiechnij się! I nie rób takiej grobowej miny! Ja mam tyle, że starczy dla nas trzech! str. 18

Uśmiechnęła się, a w uśmiechu, rozchylając usta, pokazała równiutkie, białe zęby. Jeszce raz pocałował ją w te rozchylone wargi. Oddała pocałunek. - Krzyśka nie widziałaś? - spytał nagle. - Nie, nie widziałam. On poszedł gdzieś dalej - odparła i teraz ona go pocałowała. Rozmawiając o uczuciach i całując się co chwileczkę, oczekiwali na powrót Krzyśka. Dawno minął czas spotkania, a on nie przychodził. Przestali flirtować i zaczęli się denerwować. - Co mu się mogło stać - głowił się Wojtek. - Zawsze był punktualny, gdy się umawiał. Zaczęło już się ściemniać, a Krzysiek nie nadchodził. - Może go złapali? - niepewnie zauważyła Hanka. - Ja już od dawna o tym myślę, ale nie chciałem krakać i myśl tę cały czas od siebie odrzucam - odpowiedział. - teraz jestem pewien, że naprawdę musiało się to stać, bo gdyby nie, dawno byłby tutaj. Poczekali jeszcze godzinkę, a gdy Krzychu nie przyszedł, złapali się za ręce i poszli smutni sami. Noc spędzili w stogu siana, a następnego dnia wrócili do Koszalina. Spędzili tam jeden dzień. po to, aby obejrzeć sobie miasto. Następnie auto-stopem wyruszyli w stronę Chojnic. Postanowili jechać gdzieś w góry. Z dziewczyną jedzie się inaczej. Prawie każdy kierowca zatrzymuje auto. Bez żadnych problemów minęli Świecie, Chełmno, Toruń. W jednej z wiosek między Toruniem, a Sierpcem zatrzymali się na nocleg. Nie było jeszcze ciemno i mogli jechać dalej, ale nie chcieli całej trasy przejechać w jeden dzień. Tym bardziej nie pojechali dalej, ponieważ w tej wiosce, gdzie się zatrzymali, był sad, ogrodzony drucianym płotem. Za płotem tym różowiały piękne, duże jabłka. Postanowili na dalszą drogę narwać sobie tych jabłek. O nocleg nie pytali żadnego gospodarza, tylko poszukali dużego stogu. Wygrzebali w nim sporą dziurę, robiąc sobie wygodne legowisko. Gdy już zrobiło się dosyć ciemno, Wojtek wyruszył na szaber. Doszedł do ogrodzenia i szybko przesadził płot. Znalazł się o ogromnym sadzie i wdrapał na jabłonkę. W swoim swetrze zawiązał rękawy i otwór na szyję. Do tego swetra narwał pełno jabłek. Nie sprawiło mu to trudności, ponieważ księżyc jasno świecił i jabłka było dokładnie widać. Już chciał zejść z drzewa, gdy nagle pod sobą usłyszał warczenie. Spojrzał więc w dół. Przy pniu, z zadartym łbem siedziało wielkie psisko. Patrzył się ciekawie na rabusia i groźnie warczał, szczerząc kły. Nie zaszczekał ani razu. Wojtek usiadł na najniższej gałęzi i rzucił w psa jabłkiem. Dostał w grzbiet. Zaskomlał cicho i oddalił się, ale niezbyt daleko. Usiadł sobie w odległości około dziesięciu metrów od pilnowanego drzewa. Wojtek rzucił w niego jeszcze parę razy, ale nie mógł trafić. " Co teraz robić?" - pomyślał z paniką w sercu. To pytanie cisnęło mu się do mózgu przez cały czas. Jak się stąd wydostać? Pies uporczywie jemu przyglądał się i nie myślał ruszyć z miejsca. Spróbował zejść. Złapał rękami za gałąź, na której siedział. Spuścił nogi i zawisł na gałęzi na samych rękach. Lecz gdy tylko nogi zwisały, pies był pod nimi. Musiał więc z powrotem włazić na drzewo. Strachu miał pełne portki. Siedział na drzewie około godziny i bez przerwy myślał co ma zrobić, żeby pies go nie pogryzł. Czas strasznie się wlókł. Wreszcie nie mogąc już usiedzieć dłużej, bo wszystko go bolało, wysypał wszystkie jabłka ze swetra i zawinął go sobie wokół prawej ręki. Następnie zeskoczył z drzewa i stanął na nogach z wyprostowanymi po bokach rękoma. Ledwie zdążył prosto stanąć, pies był przy nim i już szykował się do skoku. Jednak krótką chwilkę zawahał się, bo nie wiedział co zrobić: Czy skoczyć do napastnika, czy na którąś z jego wyciągniętych w bok rąk. Wojtek nie czekając, uderzył owiniętą ręką psa w pysk. Pies zaszczekał głośno. Skoczył mu do gardła, ale ten odsunął się w tył, a psisko kłapnęło tylko szczęką o szczękę i dostało drugi cios. Cios ten str. 19

jeszcze bardziej rozjuszył zwierzę. Zaczął potwornie ujadać i skakać Wojtkowi do rąk i twarzy. Ten cały czas cofał się w stronę płotu. Nagle zawadził o coś nogą i runął jak długi na zięmię do tyłu. Pies już był przy nim i ugryzł go w ramię. Następnie chciał złapać za gardło, ale Wojtek wsadził mu w pysk owiniętą w sweter rękę, a drugą, chociaż od ugryzienia bolała go, zaczął psa dusić, przytrzymując korpus nogami. Trwało to krótką chwilę, bo nagle poczuł, że coś ciężkiego spadło mu na głowę. Zwolnił uścisk i wtedy jeszcze raz ktoś go walnął. Stracił przytomność. Ocknął się, leżał krótką chwilę, myśląc o tym co się stało. Nie wiedział. Podniósł się najpierw na jednym łokciu, potem na drugim. Zakręciło mu się w głowie i poczuł ból. Upadł na plecy i leżał przez chwilę bez ruchu, będąc jeszcze jakby półprzytomny. Wreszcie po jakimś czasie podniósł się na nogi i stanął. Znowu nim zakręciło, więc opadł na łokcie i kolana. Ciemno było i nic nie widział. Podniósł się i przeszedł kilka kroków ciągnąc za sobą nogi. Znowu upadł. Za chwilę usiadł na trawie. Poczuł, że ręce ma całe pokaleczone. "To od psich kłów" - pomyślał. I dopiero teraz przypomniał sobie co się stało. Odetchnął głęboko. Nabrał jakby nowych sił, bo zrobiło mu się trochę lepiej. Podniósł się wreszcie i poczuł wtedy taki ból, jakby ktoś młotkiem chciał rozbić mu głowę. Oparł się o coś. Podniósł rękę do głowy i przesunął ją po włosach. Dłoń zrobiła się lepka od krwi. Złapał ręką za twarz. Też była zakrwawiona. Domyślił się od razu dlaczego nic nie widzi. Wytarł więc oczy trawą i rozglądnął się wokoło. - Gdzie ja jestem - spytał sam siebie zdumiony. Przez cały czas myślał, że jest w sadzie, a tymczasem wokół niego było tylko jedno drzewo, to, o które stał oparty. I to nawet nie było drzewo owocowe. Rozejrzał się uważniej. Stał w rowie przy szosie, z daleka od zabudowań. "Chyba ten ktoś, co mnie tak zaprawił, pomyślał, że mnie zabił i dlatego wyniósł aż tak daleko"- przeszło mu przez myśl. Zaczął powoli wlec się w stronę wioski. Gdy doszedł do pierwszych zabudowań, był doszczętnie wyczerpany. Znowu upadł i stracił na chwilę przytomność. Do stogu, w którym mieli z Hanką spędzić noc, dobrnął na czworakach. Dziewczyna nie spała, a czekała na niego z niecierpliwością. Gdy go zobaczyła w takim stanie, krzyknęła mocna przerażona. - Co ci jest kochany Wojtusiu?! Co się stało?! Nie miał już siły, żeby cokolwiek opowiedzieć. Upadł na siano i zapadł w głęboki majak... Nie wiedział nawet, że Hanka pobiegła do wioski po wodę i przez całą noc robiła mu zimne okłady na głowę. Rano obudził się jakby trochę silniejszy, ale czuł, że ma lekką gorączkę. Dziewczyny przy nim nie było, ale po chwili nadeszła. - Ooo - zdziwiła się. - Już nie śpisz? - Opowiedz mi wreszcie co się stało? Gdy skończył opowiadać, rzekła: - Ja słyszałam to szczekanie, ale nie miałam odwagi ruszyć z miejsca. Gdybym jednak wiedziała, że ten pies tak ujada na ciebie, na pewno postarałabym się ci pomóc- położyła mu rękę na głowę. - Ale co to, ty jesteś chory!!! Masz gorączkę!!! - Nie martw się, nic mi nie będzie. Za parę godzin pojedziemy dalej. - Nigdzie teraz nie będziemy jeździli. Musisz wyzdrowieć! Gdy spałeś, ja poszłam załatwić u chłopa jakieś miejsce w stodole. Zostaniemy tu przez kilka dni, a gdy będziesz czuł się już dobrze, dopiero wyruszymy w dalszą podróż. Nie prędzej - była stanowcza. - Niech ci będzie - zgodził się, wiedząc, że Hanka ma rację. - Co powiedziałaś bambrowi? str. 20