Z E S P Ó Ł S Z K Ó Ł O G Ó L N O K S Z T A Ł C Ą C Y C H Gimnazjum i Liceum Akademickie we współpracy ze Szkołą Podstawową nr 18 w Toruniu Zaprasza uczniów klas VI szkół podstawowych do udziału w II edycji konkursu polonistycznego Region literacki: Radość pisania... poezja Wisławy Szymborskiej Celem konkursu jest rozwijanie zainteresowań i uzdolnień humanistycznych oraz poszerzanie wiedzy na temat twórczości pisarzy związanych z Ziemią Chełmińską i Kujawami. Konkurs składa się z dwóch etapów: I eliminacje szkolne II finał w Gimnazjum i Liceum Akademickim Serdecznie zapraszamy!
REGULAMIN SZCZEGÓŁOWY II EDYCJI WOJEWÓDZKIEGO KONKURSU POLONISTYCZNEGO DLA UCZNIÓW KLAS VI SZKÓŁ PODSTAWOWYCH Region literacki W ROKU SZKOLNYM 2006 / 2007 na temat: Radość pisania w świecie poezji Wisławy Szymborskiej Cele konkursu: Konkurs ma za zadanie propagowanie wiedzy o twórcach związanych z naszym regionem. Zgodnie z jego formułą przedmiotem uwagi obecnej edycji jest Wisława Szymborska i jej twórczość. Poetka przez trzy lata mieszkała w Toruniu przy ulicy Mostowej 18. Przeprowadziła się tu w 1926 roku z Kórnika. Inicjatywa rozwija zainteresowania literaturą polską, umiejętności pisania i aktywnej lektury, pobudza uczniów do twórczego myślenia. Ustalenia ogólne: 1. Zadania konkursowe obejmują zakres wiedzy wyszczególniony na załączonej liście (lektury i zagadnienia). Od ucznia wymaga się umiejętności wymienionych w programach nauczania języka polskiego w szkole podstawowej (szczególnie z zakresu interpretacji tekstów literackich). 2. Teksty literackie proponowane do lektury zostaną udostępnione na stronie internetowej www.gimakad.torun.pl. 3. Zadania konkursowe są jednakowe dla wszystkich uczestników konkursu. 4. Zadania konkursowe ustala międzyszkolny zespół organizacyjny w składzie: dr Izabela Deptuła (Gimnazjum i Liceum Akademickie w Toruniu), dr Agnieszka Grzelak (Gimnazjum i Liceum Akademickie w Toruniu), mgr Joanna Góźdź-Piasek (SP nr 18 w Toruniu). Przebieg konkursu: 1. Konkurs przeznaczony jest dla uczniów klas szóstych szkół podstawowych. 2. W konkursie mogą wziąć udział najwyŝej trzy osoby ze szkoły. Wybór uczestników oraz formę, w jakiej zostaną oni wyłonieni, pozostawia się nauczycielom polonistom. 3. Nazwiska uczestników, ich opiekunów (nauczycieli prowadzących), nazwę i adres szkoły wraz z adresem e-mail opiekuna lub szkoły naleŝy zgłosić do 21.12.2006 roku do ZSO Gimnazjum i Liceum Akademickie w Toruniu, ul. Szosa Chełmińska 83 z lub pocztą elektroniczną pod jeden z adresów: izacz@uni.torun.pl lub agnieszka.grzelak@wp.pl dopiskiem Region literacki. O przyjęciu zgłoszenia za pośrednictwem Poczty Polskiej decyduje data stempla pocztowego. 4. Konkurs odbędzie się 7 stycznia 2007 roku o godzinie 9.00 w budynku Gimnazjum i Liceum Akademickiego w Toruniu.
5. Konkurs składa się z dwóch etapów, podczas których uczniowie: I w ciągu 45 minut rozwiązują test z wiedzy i umiejętności; II w ciągu 90 minut piszą opowiadanie na jeden z trzech tematów. 6. Prace konkursowe sprawdzane są przez powołane do tego jury, od którego decyzji nie ma odwołania. 7. Spośród uczestników konkursu wyłonionych zostanie 10 laureatów, dla których przewidziano atrakcyjne nagrody. Lista lektur: 1. Wiersze Wisławy Szymborskiej: Radość pisania, KałuŜa, Mała dziewczynka ściąga obrus, Nic dwa razy się nie zdarza, Minuta ciszy po Ludwice Wawrzyńskiej, Atlantyda, Lekcja, Muzeum, Wieczór autorski, Sto pociech, Urodziny, Cebula, Pierwsza fotografia Hitlera, Kot w pustym mieszkaniu, Milczenie roślin. 2. W. Szymborska, Poeta i świat, Odczyt Noblowski. Sztokholm, 7 grudnia 1996. 3. W. Szymborska, Lektury nadobowiązkowe, cz. II, Kraków 1981, s.141 144. 4. W. Szymborska, Poczta literacka ( czyli jak zostać lub nie zostać pisarzem), Kraków 2000, s. 5 14. 5. S. Balbus, Wisława Szymborska, [w:] Literatura polska XX wieku. Przewodnik encyklopedyczny, red. A. Hutnikiewicz, A. Lam, t.2, Warszawa, s.198 199. 6. A. Bikont, J.Szczęsna, Pamiątkowe rupiecie, przyjaciele i sny Wisławy Szymborskiej, Warszawa 1997, s. 33 57. Zagadnienia: 1. Znajomość terminów literackich: podmiot liryczny, liryka, wiersz, rymy i ich rodzaje, przenośnia, personifikacja, animizacja, wykrzyknienie, epitet, porównanie, pytanie retoryczne, apostrofa, bohater liryczny, adresat liryczny. 2. Umiejętność rozpoznania: podmiotu lirycznego, adresata lirycznego, bohatera lirycznego oraz wymienionych wyŝej środków poetyckiego wyrazu. 3. Umiejętność opisania budowy wiersza. 4. Znajomość biografii Wisławy Szymborskiej oraz zaleconych lektur. Dyrektor Szkoły mgr Edward Maliszewski
W. Szymborska, wiersze Nic dwa razy Nic dwa razy się nie zdarza i nie zdarzy. Z tej przyczyny zrodziliśmy się bez wprawy i pomrzemy bez rutyny. Choćbyśmy uczniami byli najtępszymi w szkole świata, nie będziemy repetować Ŝadnej zimy ani lata. śaden dzień się nie powtórzy, nie ma dwóch podobnych nocy, dwóch tych samych pocałunków, dwóch jednakich spojrzeń w oczy. Wczoraj, kiedy twoje imię ktoś wymówił przy mnie głośno, tak mi było, jakby róŝa przez otwarte wpadła okno. Dziś, kiedy jesteśmy razem, odwróciłam twarz ku ścianie. RóŜa? Jak wygląda róŝa? Czy to kwiat? A moŝe kamień? Czemu ty się, zła godzino, z niepotrzebnym mieszasz lękiem? Jesteś - a więc musisz minąć. Miniesz - a więc to jest piękne. Uśmiechnięci, wpółobjęci spróbujemy szukać zgody, choć róŝnimy się od siebie jak dwie krople czystej wody. Minuta ciszy po Ludwice Wawrzyńskiej A ty dokąd, tam juŝ tylko dym i płomień! Tam jest czworo cudzych dzieci, idę po nie! Więc jak to, tak odwyknąć nagle od siebie? od porządku dnia i nocy? od przyszłorocznych śniegów? od rumieńca jabłek? od Ŝalu za miłością, której nigdy dosyć? Nie Ŝegnająca, nie Ŝegnana na pomoc dzieciom biegnie sama, patrzcie, wynosi je w ramionach, zapada w ogień po kolana, łunę w szalonych włosach ma. A chciała kupić bilet, wyjechać na krótko, napisać list, okno otworzyć po burzy, wydeptać ścieŝkę w lesie, nadziwić się mrówkom, zobaczyć jak od wiatru jezioro się mruŝy. Minuta ciszy po umarłych czasem do późnej nocy trwa. Jestem naocznym świadkiem lotu chmur i ptaków, słyszę jak trawa rośnie i umiem ją nazwać, odczytałam miliony drukowanych znaków, wodziłam teleskopem
po dziwacznych gwiazdach, tylko nikt mnie dotychczas nie wzywał na pomoc i jeśli poŝałuję liścia, sukni, wiersza- Tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono. Mówię to wam ze swego nieznanego serca. Atlantyda Istnieli albo nie istnieli. N a wyspie albo nie na wyspie. Ocean albo nie ocean połknął ich albo nie. Czy było komu kochać kogo? Czy było komu walczyć z kim? Działo się wszystko albo nic tam albo nie tam. Miast siedem stało. Czy na pewno? Stać wiecznie chciało. Gdzie dowody? Nie wymyślili prochu, nie. Proch wymyślili, tak. Przypuszczalni. Wątpliwi. Nie upamiętnieni. Nie wyjęci z powietrza, z ognia, z wody, z ziemi. Nie zawarci w kamieniu ani w kropli deszczu. Nie mogący na serio pozować do przestróg. Meteor spadł. To nie meteor. Wulkan wybuchnął. To nie wulkan. Ktoś wołał coś. Niczego nikt. Na tej plus minus Atlantydzie. Lekcja Kto co Król Aleksander kim czym mieczem przecina kogo co gordyjski węzeł. Nie przyszło to do głowy komu czemu nikomu. Było stu filozofów - Ŝaden nie rozplątał. Nic dziwnego, Ŝe teraz kryją się po kątach. śołdactwo ich za brody łapie, za roztrzęsione, siwe, capie, i bucha gromki kto co śmiech. Dość. Spojrzał król spod pióropusza, na konia wsiada, w drogę rusza. A za nim w trąb trąbieniu, w bębnieniu bębenków kto co armia złoŝona z kogo czego z węzełków na kogo co na bój.
Muzeum Są talerze, ale nie ma apetytu. Są obrączki, ale nie ma wzajemności od co najmniej trzystu lat. Jest wachlarz - gdzie rumieńce? Są miecze - gdzie gniew? I lutnia ani brzęknie o szarej godzinie. Z braku wieczności zgromadzono dziesięć tysięcy starych rzeczy. Omszały woźny drzemie słodko zwiesiwszy wąsy nad gablotką. Metale, glina, piórko ptasie cichutko tryumfują w czasie. Chichoce tylko szpilka po śmieszce z Egiptu. Korona przeczekała głowę. Przegrała dłoń do rękawicy. ZwycięŜył prawy but nad nogą. Co do mnie, Ŝyję, proszę wierzyć. Mój wyścig z suknią nadal trwa. A jaki ona upór ma! A jakby ona chciała przeŝyć! Wieczór autorski Muzo, nie być bokserem to jest nie być wcale. Ryczącej publiczności poskąpiłaś nam. Dwanaście osób jest na sali, juŝ czas, Ŝebyśmy zaczynali. Połowa przyszła, bo deszcz pada, reszta to krewni. Muzo. Kobiety rade zemdleć w ten jesienny wieczór, zrobią to, ale tylko na bokserskim meczu. Dantejskie sceny tylko tam. I wniebobranie. Muzo. Nie być bokserem, być poetą, mieć wyrok skazujący na cięŝkie norwidy, z braku muskulatury demonstrować światu przyszłą lekturę szkolną - w naj szczęśliwszym razieo Muzo. O Pegazie, aniele koński. W pierwszym rządku staruszek słodko sobie śni, Ŝe mu Ŝona nieboszczka z grobu wstała i upiecze staruszkowi placek ze śliwkami. Z ogniem, ale niewielkim, bo placek się spali, zaczynamy czytanie. Muzo.
Radość pisania Dokąd biegnie ta napisana sarna przez napisany las? Czy z napisanej wody pić, która jej pyszczek odbije jak kalka? Dlaczego łeb podnosi, czy coś słyszy? Na poŝyczonych z prawdy czterech nóŝkach wsparta spod moich palców uchem strzyŝe. Cisza - ten wyraz teŝ szeleści po papierze I rozgarnia spowodowane słowem "las" gałęzie. Nad białą kartką czają się do skoku litery, które mogą ułoŝyć się źle, zdania osaczające, przed którymi nie będzie ratunku. Jest w kropli atramentu spory zapas myśliwych z przymruŝonym okiem, gotowych zbiec po stromym piórze w dół, otoczyć sarnę, złoŝyć się do strzału. Zapominają, Ŝe tu nie jest Ŝycie. Inne, czarno na białym, panują tu prawa. Okamgnienie trwać będzie tak długo, jak zechcę, pozwoli się podzielić na małe wieczności pełne wstrzymanych w locie kul. Na zawsze, jeśli kaŝę, nic się tu nie stanie. Bez mojej woli nawet liść nie spadnie ani źdźbło się nie ugnie pod kropką kopytka. Jest więc taki świat, nad którym los sprawuję nieza1eŝny? Czas, który wiąŝę łańcuchami znaków? Istnienie na mój rozkaz nieustanne? Radość pisania. MoŜność utrwalania. Zemsta ręki śmiertelnej Album Nikt w rodzinie nie umarł z miłości. Co tam było to było, ale nic dla mitu. Romeowie gruźlicy? Julie dyfterytu? Niektórzy wręcz doŝyli zgrzybiałej starości. śadnej ofiary braku odpowiedzi na list pokropiony łzami! Zawsze w końcu zjawiali się jacyś sąsiedzi z róŝami i binoklami. śadnego zaduszenia się w stylowej szafie, kiedy to raptem wraca mąŝ kochanki! Nikomu te sznurówki, mantylki, falbanki nie przeszkodziły wejść na fotografię. I nigdy w duszy piekielnego Boscha! I nigdy z pistoletem do ogrodu! (Konali z kulą w czaszce, ale z innego powodu i na polowych noszach). Nawet ta, z ekstatycznym kokiem i oczami podkutymi jak po balu, odpłynęła wielkim krwotokiem nie do ciebie danserze i nie z Ŝalu. MoŜe ktoś, dawniej, przed dagerotypem - ale z tych, co w albumie, nikt, o ile wiem. Rozśmieszały się smutki, leciał dzień za dniem, a oni, pocieszeni, znikali na grypę.
Sto pociech Urodziny Zachciało mu się szczęścia, zachciało mu się prawdy, zachciało mu się wieczności, patrzcie go! Ledwie rozróŝnił sen od jawy, ledwie domyślił się, Ŝe on to on, ledwie wystrugał ręką z płetwy rodem krzesiwo i rakietę, łatwy do utopienia w łyŝce oceanu, za mało nawet śmieszny, Ŝeby pustkę śmieszyć, oczami tylko widzi, uszami tylko słyszy, rekordem jego mowy jest tryb warunkowy, rozumem gam rozum, słowem: prawie nikt, ale wolność mu w głowie, wszechwiedza i byt poza niemądrym mięsem, patrzcie go! Bo przecieŝ chyba jest, naprawdę się wydarzył pod jedną z gwiazd prowincjonalnych. Na swój sposób Ŝywotny i wcale ruchliwy. Jak na marnego wyrodka kryształudość powaŝnie zdziwiony. Jak na trudne dzieciństwo w koniecznościach stada nieźle juŝ poszczególny. Patrzcie go. Tylko tak dalej, dalej choć przez chwilę, bodaj przez mgnienie galaktyki małej! Niechby się wreszcie z grubsza okazało, czym będzie, skoro jest. A jest - zawzięty. Zawzięty, trzeba przyznać, bardzo. Z tym kółkiem w nosie, w tej todze, w tym swetrze. Sto pociech, bądź co bądź. NieboŜę. Istny człowiek. Tyle naraz świata ze wszystkich stron świata: moreny, mureny i morza i zorze, i ogień i ogon i orzeł i orzech - jak ja to ustawię, gdzie ja to połoŝę? Te chaszcze i paszcze i leszcze i deszcze, bodziszki, modliszki - gdzie ja to pomieszczę? Motyle, goryle, beryle i trele - dziękuję, to chyba o wiele za wiele. Do dzbanka jakiego ten łopian i łopot i łubin i popłoch i przepych i kłopot? Gdzie zabrać kolibra, gdzie ukryć to srebro, co zrobić na serio z tym Ŝubrem i zebrą? JuŜ taki dwutlenek rzecz waŝna i droga, a tu ośmiornica i jeszcze stonoga! Domyślam się ceny, choć cena z gwiazd zdarta dziękuję, doprawdy nie czuję się warta. Nie szkoda to dla mnie zachodu i słońca? Jak ma się w to bawić osoba Ŝyjąca? Na chwilę tu jestem i tylko na chwilę:
co dalsze przeoczę, a resztę pomylę. Nie zdąŝę wszystkiego odróŝnić od próŝni. Pogubię te bratki w pośpiechu podróŝnym. JuŜ choćby najmniejszy - szalony wydatek: fatyga łodygi i listek i płatek raz jeden w przestrzeni, od nigdy, na oślep, wzgardliwie dokładny i kruchy wyniośle. Pod jedną gwiazdką Przepraszam przypadek, Ŝe nazywam go koniecznością. Przepraszam konieczność, jeśli jednak się mylę. Niech się nie gniewa szczęście, Ŝe biorę je jak swoje. Niech mi zapomną umarli, Ŝe ledwie tlą się w pamięci. Przepraszam czas za mnogość przeoczonego świata na sekundę. Przepraszam dawną miłość, Ŝe nową uwaŝam za pierwszą. Wybaczcie mi, dalekie wojny, Ŝe noszę kwiaty do domu. Wybaczcie, otwarte rany, Ŝe kłuję się w palec. Przepraszam wołających z otchłani za płytę z menuetem. Przepraszam ludzi na dworcach za sen o piątej rano. Daruj, szczuta nadziejo, Ŝe śmieję się czasem. Darujcie mi, pustynie, Ŝe z lyŝką wody nie biegnę. I ty, jastrzębiu, od lat ten sam, w tej samej klatce, zapatrzony bez ruchu zawsze w ten sam punkt, odpuść mi, nawet gdybyś był ptakiem wypchanym. Przepraszam ścięte drzewo za cztery nogi stołowe. Przepraszam wielkie pytania za małe odpowiedzi. Prawdo, nie zwracaj na mnie zbyt bacznej uwagi. Powago, okaŝ mi wspaniałomyślność. Ścierp, tajemnico bytu, Ŝe wyskubuję nitki z twego trenu. Nie oskarŝaj mnie, duszo, Ŝe rzadko cię miewam. Przepraszam wszystko, Ŝe nie mogę być wszędzie. Przepraszam wszystkich, Ŝe nie umiem być kaŝdym i kaŝdą. Wiem, Ŝe póki Ŝyję, nic mnie nie usprawiedliwia, poniewaŝ sama sobie stoję na przeszkodzie. Nie miej mi za złe, mowo, Ŝe poŝyczam patetycznych słów, a potem trudu dokładam, Ŝeby wydały się lekkie. Cebula Co innego cebula. Ona nie ma wnętrzności. Jest sobą na wskroś cebula do stopnia cebuliczności. Cebulasta na zewnątrz, cebulowa do rdzenia, mogłaby wejrzeć w siebie cebula bez przeraŝenia. W nas obczyzna i dzikość ledwie skórą przykryta, inferno w nas interny, anatomia gwałtowna, a w cebuli cebula, nie pokrętne jelita. Ona wielekroć naga, do głębi i tym podobna. Byt niesprzeczny cebula, udany cebula twór. W jednej po prostu druga, w większej mniejsza zawarta, a w następnej kolejna, czyli trzecia i czwarta. Dośrodkowa fuga. Echo złoŝone w chór.
Cebula, to ja rozumiem: najnadobniejszy brzuch świata. Sam się aureolami na własną chwałę oplata. W nas - tłuszcze, nerwy, Ŝyły, śluzy i sekretności. I jest nam odmówiony idiotyzm doskonałości. Pierwsza fotografia Hitlera A któŝ to jest ten dzidziuś W kaftaniku? ToŜ to mały Adolfek, syn państwa Hitlerów! MoŜe wyrośnie na doktora praw? Albo będzie tenorem w operze wiedeńskiej? Czyja to rączka, czyja, uszko, oczko, nosek? Czyj brzuszek pełen mleka, nie wiadomo jeszcze: drukarza, konsyliarza, kupca, księdza? Dokąd te małe nóŝki zawędrują, dokąd? Do ogródka, do szkoły, do biura, na ślub moŝe z córką burmistrza? Bobo, aniołek, kruszyna, promyczek, ) kiedy rok temu przychodził na świat,, nie brakło znaków na niebie i ziemi: wiosenne słońce, w oknach pelargonie, muzyka katarynki na podwórku, pomyślna wróŝba w bibułce róŝowej, tuŝ przed porodem proroczy sen matki: gołąbka we śnie widzieć - radosna nowina, tegoŝ schwytać - przybędzie gość długo czekany. Puk puk, kto tam, to stuka serduszko Adolfka. Smoczek, pieluszka, śliniaczek, grzechotka, chłopczyna, chwalić Boga i odpukać, zdrów, podobny do rodziców, do kotka w koszyku, do dzieci z wszystkich innych rodzinnych albumów. No, nie będziemy chyba teraz płakać, pan fotograf pod czarną płachtą zrobi pstryk. Atelier Klinger, Grabenstrasse Braunau, a Braunau to niewielkie, ale godne miasto, solidne firmy, poczciwi sąsiedzi, woń ciasta droŝdŝowego i szarego mydła. Nie słychać wycia psów i kroków przeznaczenia. Nauczyciel historii rozluźnia kołnierzyk i ziewa nad zeszytami Kot w pustym mieszkaniu Umrzeć - tego nie robi się kotu. Bo co ma począć kot w pustym mieszkaniu. Wdrapywać się na ściany. Ocierać między meblami. Nic niby tu nie zmienione, a jednak pozamieniane. Niby nie przesunięte, a jednak porozsuwane. I wieczorami lampa juŝ nie świeci.
Słychać kroki na schodach, ale to nie te. Ręka, co kładzie rybę na talerzyk, takŝe nie ta, co kładła. Coś się tu nie zaczyna w swojej zwykłej porze. Coś się tu nie odbywa jak powinno. Ktoś tutaj był i był, a potem nagle zniknął I uporczywie go nie ma. Do wszystkich szaf się zajrzało. Przez półki przebiegło. Wcisnęło się pod dywan i sprawdziło. Nawet złamało zakaz i rozrzuciło papiery. Co więcej jest do zrobienia. Spać i czekać. Niech no on tylko wróci, niech no się pokaŝe. JuŜ on się dowie, Ŝe tak z kotem nie moŝna. Będzie się szło w jego stronę jakby się wcale nie chciało, pomalutku, na bardzo obraŝonych łapach. I Ŝadnych skoków pisków na początek. Milczenie roślin Jednostronna znajomość między mną a wami rozwija się nie najgorzej. Wiem co listek, co płatek, kłos, szyszka, łodyga, i co się z wami dzieje w kwietniu, a co w grudniu. ChociaŜ moja ciekawość jest bez wzajemności, nad niektórymi schylam się specjalnie, a ku niektórym z was zadzieram głowę. Macie u mnie imiona: klon, łopian, przylaszczka, wrzos, jałowiec, jemioła, niezapominajka, a ja u was Ŝadnego. PodróŜ nasza jest wspólna. W czasie wspólnych podróŝy rozmawia się przecieŝ, wymienia się uwagi choćby o pogodzie, albo o stacjach mijanych w rozpędzie. Nie brakłoby tematów, bo łączy nas wiele. Ta sama gwiazda trzyma nas w zasięgu. Rzucamy cienie na tych samych prawach. Próbujemy coś wiedzieć, kaŝde na swój sposób, a to, czego nic wiemy, to teŝ podobieństwo. Objaśnię jak potrafię, tylko zapytajcie: co to takiego oglądać oczami, po co serce mi bije i czemu moje ciało nie zakorzenione. Ale jak odpowiadać na niestawiane pytania, jeśli w dodatku jest się kimś tak bardzo dla was nikim.
Porośla, zagajniki, łąki i szuwary wszystko, co do was mówię, to monolog, i nie wy go słuchacie. Rozmowa z wami konieczna jest i niemoŝliwa. Pilna w Ŝyciu pośpiesznym i odłoŝona na nigdy. MAŁA DZIEWCZYNKA ŚCIĄGA OBRUS Od ponad roku jest się na tym świecie, a na tym świecie nie wszystko zbadane i wzięte pod kontrolę. Teraz w próbach są rzeczy, które same nie mogą się ruszać. Trzeba im w tym pomagać, przesuwać, popychać, brać z miejsca i przenosić. Nie kaŝde tego chcą, na przykład szafa, kredens, nieustępliwe ściany, stół. Ale juŝ obrus na upartym stole - jeŝeli dobrze chwycony za brzegi objawia chęć do jazdy. A na obrusie szklanki, talerzyki, dzbanuszek z mlekiem, łyŝeczki, miseczka aŝ trzęsą się z ochoty. KAŁUśA Dobrze z dzieciństwa pamiętam ten lęk. Omijałam kałuŝe, zwłaszcza te świeŝe, po deszczu. Któraś z nich przecieŝ mogła nie mieć dna, choć wyglądała jak inne. Stąpnę i nagle zapadnę się cała, zacznę wzlatywać w dół i jeszcze głębiej w dół, w kierunku chmur odbitych a moŝe i dalej. Potem kałuŝa wyschnie, zamknie się nade mną, a ja na zawsze zatrzaśnięta - gdzie - z niedoniesionym na powierzchnię krzykiem. Dopiero później przyszło zrozumienie: nie wszystkie złe przygody mieszczą się w regułach świata i nawet gdyby chciały, nie mogą się zdarzyć.
Poeta i Świat (przemówienie noblowskie) www.gimakad.torun.pl Podobno w przemówieniu pierwsze zdanie jest zawsze najtrudniejsze. A więc mam je juŝ poza sobą.ale czuję, Ŝe i następne zdania będą trudne, trzecie, szóste, dziesiąte, aŝ do ostatniego, poniewaŝ mam mówić o poezji. Na ten temat wypowiadałam się rzadko, prawie wcale. I zawsze towarzyszyło mi przekonanie, Ŝe nie robię tego najlepiej. Dlatego mój odczyt nie będzie zbyt długi. Wszelka niedoskonałość lŝejsza jest do zniesienia, jeśli podaje się ją w małych dawkach. Dzisiejszy poeta jest sceptyczny i podejrzliwy nawet a moŝe przede wszystkim wobec samego siebie. Z niechęcią oświadcza publicznie, Ŝe jest poetą jakby się tego trochę wstydził. Ale w naszej krzykliwej epoce duŝo łatwiej przyznać się do własnych wad, jeŝeli tylko prezentują się efektownie, a duŝo trudniej do zalet, bo są głębiej ukryte, i w które samemu nie do końca się wierzy. W róŝnych ankietach czy rozmowach z przypadkowymi ludźmi, kiedy poecie juŝ koniecznie wypada określić swoje zajęcie, podaje on ogólnikowe "literat" albo wymienia nazwę dodatkowo wykonywanej pracy. Wiadomość, Ŝe mają do czynienia z poetą, przyjmowana jest przez urzędników czy współpasaŝerów autobusu z lekkim niedowierzaniem i zaniepokojeniem. Przypuszczam, Ŝe i filozof budzi podobne zakłopotanie. Jest jednak w lepszym połoŝeniu, bo najczęściej ma moŝność ozdobienia swojej profesji jakimś tytułem naukowym. Profesor filozofii to brzmi juŝ duŝo powaŝniej. Nie ma jednak profesorów poezji. To by przecieŝ znaczyło, Ŝe jest to zatrudnienie wymagające specjalistycznych studiów, regularnie zdawanych egzaminów, rozpraw teoretycznych wzbogaconych bibliografią i odnośnikami, a wreszcie uroczyście otrzymywanych dyplomów. A to z kolei oznaczałoby, Ŝe po to, Ŝeby zostać poetą, nie wystarczą kartki papieru zapisane choćby najświetniejszymi wierszami, konieczny jest, i to przede wszystkim, jakiś papierek z pieczątką. Przypomnijmy sobie, Ŝe na takiej właśnie podstawie skazano na zesłanie chlubę poezji rosyjskiej, późniejszego Noblistę, Josifa Brodskiego. Uznano go za "pasoŝyta", poniewaŝ nie miał urzędowego zaświadczenia, Ŝe wolno mu być poetą. Przed kilkoma laty miałam zaszczyt i radość poznać Go osobiście. ZauwaŜyłam, Ŝe on jeden, spośród znanych mi poetów, lubił mówić o sobie "poeta", wymawiał to słowo bez wewnętrznych oporów, z jakąś nawet wyzywającą swobodą. Myślę, Ŝe to przez pamięć brutalnych upokorzeń, jakich doznał w młodości. W krajach szczęśliwszych, gdzie godność ludzka nie jest naruszana tak łatwo, poeci pragną być oczywiście publikowani, czytani i rozumiani, ale nie robią juŝ nic albo bardzo niewiele, Ŝeby na co dzień wyróŝniać się wśród innych ludzi. A jeszcze tak niedawno temu, w pierwszych dziesięcioleciach naszego wieku, poeci lubili szokować wymyślnym strojem i ekscentrycznym zachowaniem. Było to jednak zawsze widowisko na uŝytek publiczny. Przychodziła chwila, kiedy poeta zamykał za sobą drzwi, zrzucał ze siebie te wszystkie peleryny, błyskotki i inne poetyczne akcesoria, i stawał w ciszy, w oczekiwaniu na samego siebie, nad niezapisaną jeszcze kartką papieru. Bo tak naprawdę tylko to się liczy. Rzecz charakterystyczna. Produkuje się ciągle duŝo biograficznych filmów o wielkich uczonych i wielkich artystach. Zadaniem ambitniejszych reŝyserów jest wiarygodne przedstawienie procesu twórczego, który w rezultacie prowadził do waŝnych odkryć naukowych czy powstawania najsłynniejszych dzieł sztuki. MoŜna z jakim takim sukcesem ukazać pracę niektórych uczonych: laboratoria, przeróŝne przyrządy, mechanizmy wprowadzone w ruch są zdolne przez pewien czas utrzymać uwagę widzów. Ponadto bardzo dramatyczne bywają chwile niepewności, czy powtarzany po raz tysiączny eksperyment, z drobną tylko modyfikacją, przyniesie wreszcie
spodziewany wynik. Widowiskowe potrafią być filmy o malarzach: moŝna odtworzyć wszystkie fazy powstawania obrazu od początkowej kreski do ostatniego dotknięcia pędzla. Filmy o kompozytorach wypełnia muzyka od pierwszych taktów, które twórca słyszy w sobie, aŝ do dojrzałej formy dzieła rozpisanego na instrumenty. Wszystko to jest w dalszym ciągu naiwne i nic nie mówi o tym dziwnym stanie ducha, zwanym popularnie natchnieniem, ale przynajmniej jest co oglądać i jest czego słuchać. Najgorzej z poetami. Ich praca jest beznadziejnie niefotogeniczna. Człowiek siedzi przy stole albo leŝy na kanapie, wpatruje się nieruchomym wzrokiem w ścianę albo w sufit, od czasu do czasu napisze siedem wersów, z czego jeden po kwadransie skreśli, i znów upływa godzina, w której nic się nie dzieje. Jaki widz wytrzymałby oglądanie czegoś takiego? Wspomniałam o natchnieniu. Na pytanie, czym ono jest, jeśli jest, poeci współcześni dają odpowiedzi wymijające. Nie dlatego, Ŝe nigdy nie odczuli dobrodziejstwa tego wewnętrznego impulsu. Przyczyna jest inna. Niełatwo wyjaśnić komuś coś, czego się samemu nie rozumie. Ja takŝe, pytana o to czasami, istotę rzeczy obchodzę z daleka. Ale odpowiadam w sposób taki: natchnienie nie jest wyłącznym przywilejem poetów czy artystów w ogólności. Jest, była, będzie zawsze pewna grupa ludzi, których natchnienie nawiedza. To ci wszyscy, którzy świadomie wybierają sobie pracę i wykonują ją z zamiłowaniem i wyobraźnią. Bywają tacy lekarze, bywają tacy pedagodzy, bywają tacy ogrodnicy i jeszcze setka innych zawodów. Ich praca moŝe być bezustanną przygodą, jeśli tylko potrafią w niej dostrzec coraz to nowe wyzwania. Pomimo trudów i poraŝek, ich ciekawość nie stygnie. Z kaŝdego rozwiązanego zagadnienia wyfruwa im rój nowych pytań. Natchnienie, czymkolwiek ono jest, rodzi się z bezustannego "nie wiem". Takich ludzi nie jest zbyt wielu. Większość mieszkańców tej ziemi pracuje, Ŝeby zdobyć środki utrzymania, pracuje, bo musi. To nie oni z własnej pasji wybierają sobie pracę, to okoliczności Ŝycia wybierają za nich. Praca nielubiana, praca, która nudzi, ceniona tylko dlatego, Ŝe nawet w tej postaci nie dla wszystkich jest dostępna, to jedna z najcięŝszych ludzkich niedoli. I nie zanosi się na to, Ŝeby najbliŝsze stulecia przyniosły tutaj jakąś szczęśliwą zmianę. Wolno mi więc powiedzieć, Ŝe wprawdzie odbieram poetom monopol na natchnienie, ale i tak umieszczam ich w nielicznej grupie wybrańców losu. Tutaj jednak mogą się w słuchaczach zbudzić wątpliwości. Rozmaici oprawcy, dyktatorzy, fanatycy, demagodzy walczący o władzę przy pomocy kilku byle głośno wykrzykiwanych haseł, takŝe lubią swoją pracę i takŝe wykonują ją z gorliwą pomysłowością. No tak, ale oni wiedzą. Wiedzą, a to, co wiedzą, wystarcza im raz na zawsze. Niczego ponad to nie są ciekawi, bo to mogłoby osłabić siłę ich argumentów. A wszelka wiedza, która nie wyłania z siebie nowych pytań, staje się w szybkim czasie martwa, traci temperaturę sprzyjającą Ŝyciu. W najskrajniejszych przypadkach, o czym dobrze wiadomo z historii dawnej i współczesnej, potrafi być nawet śmiertelnie groźna dla społeczeństw. Dlatego tak wysoko sobie cenię dwa małe słowa: nie wiem. Małe, ale mocno uskrzydlone. Rozszerzające nam Ŝycie na obszary, które mieszczą się w nas samych, i obszary, w których zawieszona jest nasza nikła Ziemia. Gdyby Izaak Newton nie powiedział sobie nie wiem, jabłka w ogródku mogłyby spadać na jego oczach jak grad, a on w najlepszym razie schylałby się po nie i zjadał z apetytem. Gdyby moja rodaczka Maria Skłodowska-Curie nie powiedziała sobie nie wiem, zostałaby pewnie nauczycielką chemii na pensji dla panienek z dobrych domów i na tej skądinąd zacnej pracy upłynęłoby jej Ŝycie. Ale powtarzała sobie nie wiem i te właśnie słowa
przywiodły ją, i to dwukrotnie, do Sztokholmu, gdzie ludzi o duchu niespokojnym i wiecznie poszukującym nagradza się Nagrodą Nobla. Poeta równieŝ, jeśli jest prawdziwym poetą, musi ciągle powtarzać sobie nie wiem. KaŜdym utworem próbuje na to odpowiedzieć, ale kiedy tylko postawi kropkę, juŝ ogarnia go wahanie, juŝ zaczyna sobie zdawać sprawę, Ŝe jest to odpowiedź tymczasowa i absolutnie niewystarczająca. Więc próbuje jeszcze raz i jeszcze raz, a potem te kolejne dowody jego niezadowolenia z siebie historycy literatury zepną wielkim spinaczem i nazywać będą dorobkiem. Marzą mi się czasami sytuacje niemoŝliwe do urzeczywistnienia. WyobraŜam sobie na przykład w swojej zuchwałości, Ŝe mam okazję porozmawiania z Eklezjastą, autorem jakŝe przejmującego lamentu nad marnością wszelkich ludzkich poczynań. Pokłoniłabym mu się bardzo nisko, bo to przecieŝ jeden z najwaŝniejszych, przynajmniej dla mnie, poetów. Ale potem pochwyciłabym go za rękę. "Nic nowego pod słońcem" - napisałeś, Eklezjasto. Ale przecieŝ Ty sam urodziłeś się nowy pod słońcem. A poemat, którego jesteś twórcą, teŝ jest nowy pod słońcem, bo przed Tobą nie napisał go nikt. I nowi pod słońcem są wszyscy Twoi czytelnicy, bo ci, co Ŝyli przed Tobą, czytać go przecieŝ nie mogli. TakŜe i cyprys, w którego cieniu usiadłeś, nie rośnie tutaj od początku świata. Dał mu początek jakiś cyprys inny, podobny do Twojego, ale nie całkiem ten sam. I ponadto chciałabym Cię spytać, Eklezjasto, co nowego pod słońcem zamierzasz teraz napisać. Czy coś, czym uzupełnisz jeszcze swoje myśli, czy moŝe masz pokusę niektórym z nich zaprzeczyć jednak? W swoim poprzednim poemacie dostrzegłeś takŝe i radość - cóŝ z tego, Ŝe przemijającą? Więc moŝe o niej będzie Twój nowy pod słońcem poemat? Czy masz juŝ notatki, jakieś pierwsze szkice? Nie powiesz chyba: "Napisałem wszystko, nie mam nic do dodania". Tego nie moŝe powiedzieć Ŝaden na świecie poeta, a co dopiero tak wielki jak Ty. Świat, cokolwiek byśmy o nim pomyśleli zatrwoŝeni jego ogromem i własną wobec niego bezsilnością, rozgoryczeni jego obojętnością na poszczególne cierpienia - ludzi, zwierząt, a moŝe i roślin, bo skąd pewność, Ŝe rośliny są od cierpień wolne; cokolwiek byśmy pomyśleli o jego przestrzeniach przeszywanych promieniowaniem gwiazd, gwiazd, wokół których zaczęto juŝ odkrywać jakieś planety, juŝ martwe? jeszcze martwe? - nie wiadomo; cokolwiek byśmy pomyśleli o tym bezmiernym teatrze, na który mamy wprawdzie bilet wstępu, ale waŝność tego biletu jest śmiesznie krótka, ograniczona dwiema stanowczymi datami; cokolwiek jeszcze pomyślelibyśmy o tym świecie - jest on zadziwiający. Ale w określeniu zadziwiający kryje się pewna logiczna pułapka. Zadziwia nas przecieŝ to, co odbiega od jakiejś znanej i powszechnie uznanej normy, od jakiejś oczywistości, do której jesteśmy przyzwyczajeni. OtóŜ takiego oczywistego świata nie ma wcale. Nasze zadziwienie jest samoistne i nie wynika z Ŝadnych z czymkolwiek porównań. Zgoda, w mowie potocznej, która nie zastanawia się nad kaŝdym słowem, wszyscy uŝywamy określeń: zwykły świat, zwykłe Ŝycie, zwykła kolej rzeczy. Jednak w języku poezji, gdzie kaŝde słowo się waŝy, nic juŝ zwyczajne i normalne nie jest. śaden kamień i Ŝadna nad nim chmura. śaden dzień i Ŝadna po nim noc. A nade wszystko Ŝadne niczyje na tym świecie istnienie. Wygląda na to, Ŝe poeci będą mieli zawsze duŝo do roboty.