Creatio Fantastica PL ISSN: 2300-2514 R. XI, 2015, nr 2 (49) Adam Flamma Przebudzenie BioWare? Nie jest wielką tajemnicą, że w obrębie wielkich RPG-owych (lub nawet quasi- RPG-owych) produkcji wszyscy bacznie przyglądają się cichej rywalizacji Dragon Age: Inquisition z mającym się niebawem ukazać polskim Wiedźminem 3: Dzikim Gonem. Kiedy BioWare pracowało nad DA:I, nie było jeszcze wiadome, że premiera polskiej produkcji z października 2014 zostanie przesunięta na maj bieżącego roku. Wspominam o tym celowo, ponieważ nie mogę oprzeć się wrażeniu, że Kanadyjczycy poważnie potraktowali informacje z obozu konkurencji i wzięli się do pracy. Nie pozostali także głusi na głosy fanów opowieści ze świata Thedas, którzy zwłaszcza do drugiej części gry mieli wiele zastrzeżeń. Pewnego rodzaju amalgamatem tych wszystkich informacji jest ostateczny kształt Dragon Age: Inkwizycji, gry, która ma (zdaniem twórców) zmienić kanony crpg. Muszę od razu przyznać, że miałem okazję przetestować produkcję w wersji PC i konsolowej (na PS 4 i Xbox 360). Do przewidzenia było to, że różnica w oprawie graficznej między wersją komputerową a konsolową będzie spora. I jest, chociaż w obu wypadkach gra jest bardzo ładna, chwilami wręcz piękna (silnik Frosbite robi swoje). Ogromne przestrzenie, niekiedy sprawiające majestatyczne wrażenie krajobrazy wyglądają wspaniale niezależnie od platformy, na której gramy. Gorzej ma się kwestia sterowania tutaj, niestety, BioWare pokazało, do kogo tak naprawdę skierowana jest produkcja. Skopiowanie (bardzo toporne, warto dodać) sterowania z konsoli niekoniecznie sprawdza się w wypadku klawiszy WSAD i myszki. Przy walce oraz podnoszeniu przedmiotów można dostać białej gorączki. Przy sterowaniu padem nie ma żadnych problemów, co świadczy o tym, że wobec pecetowców Kanadyjczycy zagrali po prostu nie fair. Kiedy już uporaliśmy się ze sterowaniem, przyjrzyjmy się fabule. Zawsze była ona mocną stroną BioWare, tutaj co podkreślały zwiastuny miało być podobnie. I zaczyna Recenzja gry Dragon Age: Inquisition, prod. BioWare Corporation, wyd. Electronic Arts Inc. 2014. 1
się ciekawie oraz niezwykle dynamicznie, bo od wielkiego wybuchu, z jakiego ocalał (tradycyjnie i sztampowo) jedynie nasz bohater, który zostaje posądzony o spowodowanie całego zdarzenia (zabójstwo najważniejszych osób w królestwie) i trafia do więzienia. Niczego też nie pamięta. Jeśli wydaje Wam się, że brzmi znajomo to dobrze Wam się wydaje. Dalej udaje nam się wyjść z niewoli i od razu musimy wskrzesić Inkwizycję, organizację, która ma pilnować ładu i walczyć ze złem. Tak w ogólnym zarysie. W praktyce wszyscy nadal uważają (tak, dokładnie, całe Thedas), że stoimy za śmiercią wielmożów, więc musimy im udowadniać co jest najbardziej nużące że jesteśmy niewinni, że Inkwizycja jest dobra i potrzebna, itd. Naszym głównym zadaniem jest rozszerzanie wpływów Inkwizycji i zamykanie portali, przez które pojawiają się coraz to nowe demony. Ponieważ to istna plaga, która nawiedziła ten świat, uratować go może jedynie ekipa pod naszym dowództwem. Do pomocy dostajemy grupę towarzyszy, a we władanie zamek. I to nie byle jaką hacjendę w stylu Assassin s Creed II czy obóz jak w poprzednich częściach DA, ale prawdziwy, wielki zamek. Okazuje się to wielce trafionym pomysłem, który przynosi wiele frajdy. Szkoda tylko, że spośród blisko kilkudziesięcioosobowego personelu, w interakcje możemy wejść tylko z nielicznymi. Reszta w praktyce robi sztuczny tłok. Ale co zamek, to zamek, tego nie da się podważyć. Ogromne wrażenie robi też samo Thedas, które okazuje się gigantyczne. Ponownie nie mamy tutaj do czynienia ze stricte otwartym światem, jednak każdy z odwiedza- 2
nych przez nas obszarów jest olbrzymi i zróżnicowany. Eksploracja może zająć długie godziny, co bez wątpienia jest jedną z największych zalet gry. Radość intensyfikuje fakt, że nie mamy tutaj ani ciasnych, ani wąskich lokacji, wszystko jest duże i ciekawe, a co za tym idzie, niekiedy naprawdę bardzo ładne. Razi tylko stosunkowo niewielki poziom interakcji z otoczeniem. Niejako dla równowagi, zwiedzając kolejne obszary na mapie Thedas, poznajemy wiele postaci, również NPC-ów, którzy nie tylko dają nam zadania (chwilami banalne do bólu, ale może na tym polega crpg ), ale także opowiadają swoje historie. W tym miejscu BioWare należy się duży ukłon; napotykane osoby czy też nasi towarzysze często są bardzo dobrze i ciekawie napisani, nie sztampowi, co urealnia rozgrywkę, a także pozwala się wczuć w klimat gry. A często właśnie te historie oraz liczne wątki poboczne są dużo ciekawsze od głównej linii fabularnej. Ogólnie w Inkwizycji mamy dużo do zrobienia. Zadań jest sporo, miejsc i wątków do zbadania także. Chwilami może razić ich niedopasowanie do realiów, przecież stoimy na czele Inkwizycji, potężnej grupy, która z czasem przeradza się we frakcję politycznomilitarną, mającą realny wpływ na wydarzenia i politykę w Thedas (kolejne ukłony dla Kanadyjczyków, to wyszło kapitalnie!), a niekiedy musimy chodzić po wioskach i roznosić jedzenie dla mieszkańców albo załatwiać inne błahe sprawy. To nie zawsze jest ciekawe, niekiedy hamuje tempo samej akcji. Tempo, które nie jest równe, co wydaje się 3
dużą wadą gry. Wątek główny, oparty na zamykaniu kolejnych tuneli wydaje się powtarzalny, co z czasem staje się po prostu nudne. No właśnie, czas. Tego potrzeba całkiem sporo, by zrobić wszystko w DA:I. Różne statystki podają blisko 150 godzin. Nie jestem przekonany, czy wszyscy tyle wytrzymają w Thedas. Zwłaszcza jeśli przyjdzie im się stykać z chyba największą bolączką gry, czyli walką. Sterowanie na PC strasznie utrudnia potyczki, nie ułatwia ich też słabo rozwinięty panel taktyczny, który w zasadzie nie wnosi nic nowego ani nie pomaga w chaotycznym starciu, jakim okazuje się prawie każda walka. Choć warto dodać, że nie ma większych zastrzeżeń do SI przeciwników. Ciekawie prezentuje się za to crafting i system zdobywania nowego oręża. Pierwszy pozwala na całkowitą ingerencję w wygląd i zastosowanie broni, co jest miłą odmianą i naprawdę zachęca do szukania surowców, a drugi pozwala na regularne zmiany wyposażenia przy awansie, ponieważ z reguły znajdowana broń (zwłaszcza przy silnych przeciwnikach) wymaga od nas wyższego poziomu. Prawie zapomniałbym o najważniejszym, czyli o bohaterze. Na początku mamy do wyboru jedną z czterech ras i jedną z trzech klas. Do tego dochodzi niezbyt bogaty rozwój postaci zaledwie trzy drzewka umiejętności po 8-10 cech. Mało, nawet bardzo. I to wskazuje na chyba największy problem tej gry, czyli na kwestię jej RPG-owości. Na początku szumnie ogłoszono na odrodzenie gatunku, na wielki powrót do klasyki, a oka- 4
zało się, że niewiele z tego wyszło. Choć mamy dużo zadań, to wiele z nich możemy wykonać tylko w jeden sposób. Choć bohater może wchodzić w liczne, naprawdę ciekawe interakcje z postaciami, to nie możemy tego bohatera nadmiernie rozwijać. Niby mamy kształtować historię i świat, a jednak bliżej nam do obserwatora niż kreatora wydarzeń. Mamy pewien schemat gatunku, a system walki raczej przypomina momentami typowy slasher, a interfejs klasyczne MMORPG (tak, to nie żart!). Świat jest ogromny, widać, że żyje (ogromna zaleta), ale z drugiej strony nie jest na tyle ciekawy, by wszystko w nim zrobić. Dlatego Dragon Age: Inquisition to gra pełna sprzeczności. Z jednej strony widać, że to krok w dobrym kierunku, pewien powrót nazwijmy to umownie epickości, a z drugiej powtarzane są stare błędy. Dlatego też warto w nową produkcję zagrać, żeby zwiedzić ten cudowny świat, pohasać po zamku i zmieniać losy Thedas. Ale jaka to będzie przygoda? Dla fanów serii może ciekawa, dla miłośników taktycznych rozgrywek, statystyk postaci itd. rozczarowanie. Jednakże dla fanów wszelkiej maści opowieści długich czy krótkich nowa produkcja BioWare okaże się dziełem wybitnym, bo historii przeróżnych jest tak wiele, a każda z nich naprawdę ciekawi i wciąga. Pod tym względem to gra wybitna. Co ciekawe, nie warto i nie ma też potrzeby korzystać z wierzchowców (to miał być dodatkowy smaczek), które w grze są niewiadomo po co. Może dlatego, że w Wiedźminie 3: Dzikim Gonie też będą? Bo walka o miano najlepszego RPG ostatnich lat przynajmniej w mediach będzie toczyć się miedzy tymi dwoma tytułami. Ale może to dobrze, bo wedle przysłowia: gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta. I my, gracze, jako ten trzeci, w cieniu tej rywalizacji znajdujemy perły takie jak Divinity: Original Sin czy Pillars of Eternity. Źródło fotografii: materiały prasowe. 5