Z Tomaszem Szypułą, działaczem Kampanii Przeciw Homofobii, rozmawia Katarzyna Kądziela. KK: Tomku, poznaliśmy się lata całe temu, jesienią 2003 r., przy okazji pierwszego w Krakowie Festiwalu Tolerancji i pierwszego krakowskiego Marszu Tolerancji z 2004 r. Leciały na nas kamienie ciskane przez krewkich przedstawicieli prawdziwych Polaków z Młodzieży Wszechpolskiej i LPR, którymi dowodził ówczesny radny Krakowa. Nasz Marsz nie doszedł do miejsca, które sobie zaplanowaliśmy. Oni wydarli nam i podpalili jedną z tęczowych flag. Było trochę śmiesznie i jednak bardziej strasznie. Czy to był Twój chrzest bojowy w walce o prawa człowieka dla wszystkich i gdzie tę walkę prowadzisz teraz? TS: Gdy w 2004 r. wpadliśmy z grupą znajomych z Kampanii Przeciw Homofobii w Krakowie na pomysł zorganizowania Festiwalu Kultura dla Tolerancji, którego częścią była pierwsza poza 1 / 8
Warszawą demonstracja na rzecz praw lesbijek i gejów, którą nazwaliśmy Marszem Tolerancji, to do głowy nam nie przyszło, że wywołamy taką histerię pod Wawelem. Radni klubów PO, PiS i LPR wspólnym chórem potępiali Marsz i cały festiwal oraz apelowali do prezydenta Jacka Majchrowskiego o zakazanie Marszu. Rektor Uniwersytetu Franciszek Ziejka wezwał mnie, studenta V roku swojej uczelni, oraz mojego kolegę Marcina Śmietanę, który był odpowiedzialny za przygotowanie konferencji naukowej, i nas najzwyczajniej zbeształ. Senat UJ zakazał Instytutowi Socjologii użyczania nam logo uniwersytetu. Jednak Krakowianie nie zawiedli. Czesław Miłosz i Wisława Szymborska podpisali się pod listem poparcia dla marszu w którego frekwencja przekroczyła najśmielsze organizatorów. Dziś nikt nie pamięta nazwiska (ale ja tak) ówczesnego radnego LPR, który najbardziej angażował się w protesty. Życie napisało ciąg dalszy. Dziś on jest poza polityką, jest animatorem kultury, autorem książek o Nowej Hucie, a w wywiadach dla Gazety Wyborczej (którą kiedyś gardził) mówi, że Młodzież Wszechpolska i LPR to był epizod i że ma znajomych gejów (śmiech). Wracając do Marszu Tolerancji w 2004 r. - był to da mnie niewątpliwie chrzest bojowy i doświadczenie, które przydało się w latach rządów PIS, LPR i Samoobrony, 2005-07. Po marszu zaangażowałem się w ruch LGBT jeszcze bardziej i od 2004 do 2012 r. byłem członkiem zarządu Kampanii Przeciw Homofobii, z tego w latach 2010 2012 jej prezesem. Dziś tę walkę prowadzę w dwóch miejscach. Od 2010 roku wspólnie z radnym Krystianem Legierskim, rzeczniczką prasową Lambdy Warszawa Ygą Kostrzewą, redaktorem naczelnym magazynu Replika Mariuszem Kurcem i wydawcą portalu Queer.pl Radkiem Oliwą tworzymy Grupę Inicjatywną ds. Związków Partnerskich i jako grupa uczestniczyliśmy w przygotowaniach jednego z projektów ustawy o związkach partnerskich, którego pierwsze czytanie ma się odbyć na posiedzeniu Sejmu w dniach 23-25 stycznia br. 2 / 8
Jestem zaangażowany też w Fundacji LGBT Business Forum, której jestem prezesem. Fundacja stawia sobie za cel walkę z dyskryminacją osób LGBT w miejscu pracy, a przede wszystkim chcemy promować dobre praktyki w zarządzaniu różnorodnością w biznesie. Pracujemy nad stworzeniem platformy zrzeszającej różne firmy i korporacje, na wizerunku dobrego zaangażowanego pracodawcy lub na dotarciu do klientów LGBT. KK: Ja też pamiętam nazwisko tego byłego radnego LPR i wiesz, on w jakiś sposób przeprosił za tamte zachowanie, co jest dowodem na to, że zmiana jest możliwa. Nawet zmiana poglądów działacza LPR. To sprawia radość i satysfakcję. A skoro o zmianach mowa, to - jak oceniasz dystans, jaki przebyły organizacje i środowiska LGBT od czasów tamtych pierwszych wystąpień do dzisiaj, kiedy w lasce marszałkowskiej leży kilka projektów ustaw o związkach partnerskich? TS: Zmiana między rokiem 2003, gdy rozpoczęły się przygotowania do festiwalu i Marszu, a rokiem 2013 są spore, ale niezadowalające. Największa jest zmiana postaw społecznych. Polacy odrzucili ksenofobię PiS-u. Coraz więcej Polek i Polaków zna osobiście geja lub lesbijkę. W Sejmie mamy trans-posłankę Annę Grodzką i posła-geja Roberta Biedronia. Klub PO składa własny projekt ustawy o związkach partnerskich. Niezadowalający, ale jest. Z drugiej strony, od czasów wejścia Polski do Unii nic w ochronie prawnej lesbijek i gejów się nie zmieniło. Nadal nie ma ustawy o zmianie płci metrykalnej dla osób trans. Nie ma Radziszewskiej, ale jest Gowin. No, i droga do uchwalenia wspomnianej ustawy o związkach jest daleka. Ironia polega na tym, że mamy dużo bardziej konserwatywne posłanki i posłów, niż ogół społeczeństwa. KK: Musimy zmienić politykę i prawo, żeby nie trzeba było chować się ze swoim szczęściem zwykła mawiać Iza Jaruga Nowacka o ustawowej legalizacji związków partnerskich. Niektórzy, i nie ukrywajmy tego jest ich niemało, nadal uważają, że związki to tylko osobisty problem pewnych osób, które ekshibicjonistycznie epatują swoją intymnością. Dlaczego legalizacja związków partnerskich to problem polityczny, a 3 / 8
nie obyczajowy czy wręcz kwestia intymnych relacji pomiędzy dwoma lub dwiema lub dwojgiem? TS: To kwestia godnościowa. Każda obywatelka i każdy obywatel ma prawo, do takiej samej ochrony oferowanej przez państwo. W tym momencie dyskryminowane są pary jednopłciowe. W świetle prawa dwie kobiety będące w związku i mieszkające razem są dla siebie obce. W przypadku śmierci jednej, druga będzie w trzeciej grupie spadkowej (a przed nią cała rodzina zmarłej, która przecież mogła się nie godzić na związek). Żyjąca partnerka nie będzie mogła nawet pochować zmarłej partnerki. W przypadku ciężkiej choroby, gdy jedna osoba jest nieprzytomna, jej lub jego partner nie może decydować o leczeniu. Państwo ma obowiązki wobec swoich homoseksualnych obywatelek i obywateli, którzy także płacą podatki. KK: Coraz więcej ludzi kobiet i mężczyzn przełamuje strach i wychodzi z szafy, odkrywając własną orientację seksualną. Reprezentują różne środowiska, zawody, a od niedawna też różne, a więc nie tylko, jak było do tej pory, lewicowe przekonania polityczne. Jakie to ma znaczenie dla ruchu LGBT i, szerzej, dla nas wszystkich? I czym własny, dobrowolny i przemyślany coming out różni się od takich przypadków, z jakich zasłynęła niesławnej pamięci była pełnomocniczka rządu ds. równego traktowania, minister Elżbieta Radziszewska? TS: Coming out to najsilniejsza broń, jaką dysponujemy! Coming out krytyka filmowego Tomasza Raczka i pisarza Marcina Szczygielskiego, którzy zostali przez magazyn Viva! uznani za najpiękniejszą parę (śmiech), był szeroko komentowany przez media głównego nurtu i tabloidy. Cała Polska o tym mówiła. Tylko jeśli będziemy się ujawniać i oswajać lęki czy niewiedzę innych, to możemy coś zmienić. W Polsce nie ma edukacji seksualnej, w szkołach nie mówi się o orientacjach seksualnych czy o tożsamości płciowej. Tylko poprzez coming out 4 / 8
możemy wpłynąć na swoje otoczenie. Cieszę się, że w PO także są wyoutowani geje, tacy jak Radomir Szumełda. W Partii Konserwatywnej w Wielkiej Brytanii poseł-gej to nic nadzwyczajnego. Bez współpracy z umiarkowaną prawą stroną sceny politycznej nie uda nam się przecież uchwalić ustawy o związkach partnerskich. KK: Nie wszystkie osoby nieheteroseksualne uczestniczą w politycznych zmaganiach przeciw dyskryminacji, nie wszystkie popierają coroczne Marsze Równości i dążenie do prawnej legalizacji związków. Czy zatem warto walczyć? Czy to jest także walka w ich imieniu? TS: W Polsce cały czas uczymy się demokracji. Cieszymy się nią dopiero 23 lata. Cierpimy na ten sam syndrom, na który cierpią wszystkie kraje postkomunistyczne, a mianowicie bardzo na dużą apatię społeczną i niskie zaangażowanie obywatelskie. To samo dotyczy społeczności LGBT. W Polsce żyje około 3-4 milionów osób nieheteroseksualnych, a na Paradę Równości przychodzi góra 10 tysięcy. Czasem to rodzi frustrację wśród działaczy i działaczek LGBT. Jednak nikogo nie można zmusić do aktywności i zaangażowania. Polscy geje i lesbijki ciągle się nie wyemancypowali, przynajmniej poza dużymi miastami. Warto walczyć. Po 11 latach zaangażowania w ruch LGBT widzę pozytywne zmiany. Nie żałuję swojego wyboru. KK: Od lat angażujesz się w prace nad przygotowaniem projektu ustawy o związkach partnerskich. Na najbliższym posiedzeniu sejmu odbędą się prawdopodobnie pierwsze czytania kilku różnych projektów tego dotyczących. Czym różnią się te projekty? Które z proponowanych rozwiązań są Twoim zdaniem lepsze i dlaczego? 5 / 8
TS: Jako przedstawicielowi Grupy Inicjatywnej ds. Związków Partnerskich najbliżej mi do naszego, przygotowanego wspólnie z SLD i Ruchem Palikota, projektu ustawy wzorowanej na francuskim PACS-ie. To rozwiązanie zarówno dla par różno-, jak i jednopłciowych, wedle którego partnerzy zawieraliby ze sobą coś w rodzaju umowy cywilnej. Każdy taki związek mógłby być trochę inny, zależnie od woli i potrzeb obojga partnerów. We Francji ten przepis się sprawdził i od 2010 r. zawieranych jest więcej PACS-ów niż małżeństw. Najdalej mi do projektu Artura Dunina. To namiastka praw, a nakładane jest wiele obowiązków. Istnieje ryzyko, że pary będą niechętnie korzystały z tego przepisu. Ciekawe, że w opublikowanym dziś przez Gazetę Wyborczą badaniu TNS Polska 16 procent Polek i Polaków popiera małżeństwa homoseksualne (w ciągu 10 lat wzrost o 100 proc.), a 69 procent jest im przeciwnych. Oczywiście przeszkodą we wprowadzeniu małżeństw jednopłciowych w Polsce jest artykuł 18 polskiej Konstytucji i ciągle silna pozycja Kościoła katolickiego. Aby zrozumieć różnice pomiędzy trzema zgłoszonymi ustawami, zapraszam na stronę koalicji organizacji i grup nieformalnych Partnerstwa dla Związków http://partnerstwodlazwiazkow.pl/porownanie-ustaw/ KK: Wszystkie projekty dotyczą związków zarówno osób homo, jak i heteroseksualnych. W kilku państwach, gdzie sytuację prawną związków niemałżeńskich uregulowano już dawno temu, przyjęto różne rozwiązania. Jakie są plusy i minusy obu opcji? TS. Ideałem jest równość małżeńska, czyli jedna instytucja małżeństwa cywilnego wspólna dla par różno- i jednopłciowych. Tak jest w 6 krajach UE - Holandii, Belgii, Hiszpanii, Szwecji, Portugalii i Danii. W wielu krajach UE są związki partnerskie dla par jednopłciowych, np. w Wielkiej Brytanii. Tylko Francja zdecydowała się na PACS-y. 6 / 8
Minusem małżeństwa jednopłciowego jest niemożliwa zmiana lub reinterpretacja artykuły 18 polskiej konstytucji. Nie znajdziemy 2/3 w Zgromadzeniu Narodowym. Związki partnerskie przez niektórych są nazywane namiastką małżeństwa, bo nie dają możliwości adopcji, a nawet opieki prawnej nad dzieckiem partnera/partnerski. Z kolei PACS-y wymagają pewnej wiedzy prawnej, bo co prawda część praw jest nadawana z urzędu, ale resztę zapisów takiej umowy będziemy mogli ustalać pomiędzy sobą, a to wymaga prawniczej wiedzy. KK: Zapytałam Roberta Biedronia: wierzysz, że uda się w tej kadencji doprowadzić sprawę ustawy do pomyślnego finału? Odpowiedział wierzę. A ty wierzysz? TS: Robert nie ma wyjścia, musi wierzyć (śmiech). A tak na poważnie, to szanse w tej kadencji oceniam na 50 procent. Dużo zależy od premiera Tuska i od liczebności zwolenników Gowina w PO. Stąd nasz apel do premiera o spotkanie z organizacjami działającymi na rzecz związków partnerskich i o to, aby zrealizował obietnicę z kampanii wyborczej w 2011 r., gdy powiedział, że po wyborach należy rozpocząć debatę na ten temat. KK: A od determinacji lewicy? 7 / 8
TS: Nie ukrywamy, że temat związków partnerskich wyszedł od lewicy. To senator Maria Szyszkowska przygotowała pierwszy projekt ustawy w 2003 roku, to Izabela Jaruga - Nowacka jako jedyna odpowiedziała na zaproszenie Grupy Inicjatywnej ds. Związków Partnerskich i w marcu 2010 roku zorganizowała spotkanie całego klubu SLD pod przewodnictwem Grzegorza Napieralskiego z Grupą. Rozumiem, że lewica jest od 2005 r. w opozycji, ale to ona ma szansę być motorem przemian społecznych. Wiem, że "starzy" liderzy lewicy, tacy jak Leszek Miller, Włodzimierz Cimoszewicz, czy Józef Oleksy, nie mają przekonania w tej sprawie. I to jest test dla SLD, na ile jest otwarty na walkę z wykluczeniem i czy wyciągnął wnioski z błędów swoich rządów. 8 / 8