dr Jarosław Flis, Uniwersytet Jagielloński Udział w wyborach źródła zaangażowania i zniechęcenia kluczowe tezy i argumenty Polska jest krajem o niskiej frekwencji wyborczej. Niższej, nie tyle od oczekiwań i wyobrażeń wynikających z demokratycznych idei, lecz przede wszystkim w porównaniu do krajów ościennych, bądź na podobnym poziomie rozwoju cywilizacyjnego. Udział w wyborach, choć dla wielu osób jest rzeczą absolutnie oczywistą, jest zjawiskiem na który wpływa cały splot czynników. Waga każdego z nich może być dyskusyjna, niektóre zaś nie muszą być łatwo dostrzegalne. Występują tutaj zarówno czynniki, które zachęcają do głosowania, jak i takie, które do niego zniechęcają. Przez zniechęcenie rozumieć należy taką sytuację, gdy obywatel jest generalnie zainteresowany udziałem w wyborach, ale pojawiają się impulsy, które go od tego odwodzą. Obydwa takie kierunki są tak samo warte uwagi zarówno możliwe zachęty, jak i potencjalne bariery. Podążanie tropem zmiennej frekwencji w Polsce wymaga prześledzenia całego szeregu ścieżek, które rozpoczynają się od istotnych rozwidleń. Cechą charakterystyczną Polski jest znaczna zależność udziału w wyborach od czynników o charakterze chwilowym. Zmiany frekwencji są bardzo głębokie, ale krótkotrwałe nawet jeśli pozostawiają po sobie ślad i można w nich dostrzec powtarzające się wzory wynikające z historycznych doświadczeń czy zmian statusu społecznego. Zaangażowanie Polaków w wybory może znacząco wzrastać, lecz może też spadać. Zdaniem Jacka Raciborskiego dziedzictwem PRL jest akceptacja wycofania się z polityki jako jednej z życiowych strategii. Jednak jednocześnie wycofanie się z zaangażowania w życie publiczne nie jest trwałe w przypadku bardzo znaczącej części Polaków. Ich nastawienie do udziału w głosowaniu jest natomiast nasycone sceptycyzmem. Ten sceptycyzm może być pobudzany bądź łagodzony przez czynniki, które są znacznie mniej trwałe niż
on sam. Nie stoi za nim brak zrozumienia dla demokratycznych procedur czy brak obywatelskiej świadomości. Nie jest trwałą, stabilną niechęcią względem demokracji jako takiej. Jest uznaniem, że może ona działać lepiej lub gorzej i właśnie w zależności od jej konretnej jakości osobiste zaangażowanie ma większy lub mniejszy sens. Pogoda Ważnych danych dotyczących znaczenia pogody dla frekwencji dostarcza druga tura wyborów samorządowych. Trzykrotnie dotąd odbywały się wybory samorządowe, w których nastąpiły po sobie dwie tury głosowania. W trzech wyborach 2002, 2006 i 2010 roku wystąpiły istotne różnice w zmianie temperatury w ciągu dwóch tygodni oddzielających pierwszą i drugą turę wyborów. W 2006 roku ta temperatura nieznacznie wzrosła, w 2002 spadła o kilka stopni, natomiast w 2010 spadła o ponad dwadzieścia stopni. Te trzy przypadki sugerują istotny związek pomiędzy temperaturą a uczestnictwem w wyborach. Wtedy, kiedy temperatura spadła o dwadzieścia stopni, w drugiej turze frekwencja była o ponad pięć procent niższa w porównaniu do wyborów, w których temperatura wzrosła o jeden stopień. Warto pamiętać, że wszystkie te wybory odbywały się późną jesienią i temperatura zmieniała się z dodatniej na ujemną, co jest szczególnie silnie odczuwane. Można stąd wnosić, że przeprowadzenie wyborów w złych warunkach pogodowych powoduje zniechęcenie części wyborców, wymaga większego poświęcenia i dużo łatwiej znaleźć wtedy usprawiedliwienie nieobecności. Dla co dziesiątego wyborcy taka pogoda była barierą powstrzymującą przed wzięciem udziału w głosowaniu. Poczucie wagi Znaczenie przypisywane udziałowi w wyborach może wynikać z samego charakteru decyzji, którą rozstrzyga się przez głosowanie. Osobiste zaangażowanie, które nie sprowadza się do udziału w jednej konkretnej decyzji, najczęściej wiąże się z tożsamościami partyjnymi. Problem ten jest w polskich warunkach źródłem silnej kontrowersji. Wynika ona z bardzo silnego resentymentu, który w Polsce towarzyszy partiom politycznym, które należą one do najmniej licznych w całym rozwiniętym świecie. Znaczenie identyfikacji politycznych w polskich realiach zobaczyć można śledząc frekwencję w wyborach sejmowych w dwóch gminach położonych po przeciwległych stronach kraju nadmorskiej gminie Wolin i górskiej gminie Ochotnica Dolna.
Frekwencja w wyborach sejmowych w gminach Wolin i Ochotnica 1991-2011. Na przestrzeni 20 lat frekwencja w tych gminach zmieniała się skokowo. Jednak aż do 2005 roku zmiany w obu gminach występowały w dokładnie przeciwnych kierunkach. Jednak licząc od 2005 roku frekwencja w obu gminach zaczęła się zmieniać w tym samym rytmie. Zmiany frekwencji pomiędzy 1991 a 2005 rokiem wynikają z odmiennego ustytuowania obu gmin na osi podziału postkomunistycznego. Skoki frekwencji są zobrazowaniem potwierdzongo w badaniach zjawiska - w Polsce zmiana preferencji politycznych odbywa się poprzez absencję wyborczą. Osoby, które pokładały nadzieje w jakimś ugrupowaniu politycznym zapewniając mu zwycięstwo, odwracają się nie tylko od danego grupowania, ale rezygnują z wzięcia udziału w wyborach w sytuacji, w której te nadzieje są zawiedzione. Kryzys polityczny 2005-2007 doprowadził do przekonfigurowania polskiej sceny politycznej. Choć mieszkańcy Wolina i Ochotnicy dalej głosują odmiennie, jednak nie głosują już na zmianę. Obie główne partie mają podobną zdolność do mobilizacji wyborców, którzy pokładają w nich nadzieję. W obu jednak przypadkach nadzieje takie zostały w 2011 roku osłabione. Po raz kolejny okazało się, że polskie partie polityczne mają rozliczne słabości jako organizacje i jako zaplecze sprawujących władzę, i na polu rekrutacji elit, i jako pośrednik pomiędzy sturkturami władzy a aktywnymi obywatelami. Sposobem na poprawę zaangażowania Polaków może być budowanie trwalszych więzi i elementarna stabilność polityczna. Drugą ścieżką prowadzącą do poczucia wagi wyborów jest społeczne potwierdzenie ich znaczenia. W nadawaniu tak rozumianego znaczenia istotną rolę odgrywają media, w tym także media społecznościowe - nowe formy kontaktu pomiędzy obywatelami. Szczególne znaczenie zdaje się tu mieć zaangażowanie osób publicznych, co wiąże się z narastającą we współczesnych społeczeństwach personalizacją polityki. Bardzo ważnym sygnałem potwierdzającym taką zależność są wyniki wyborów uzupełniających do senatu. Mają one z reguły zdecydowanie niższą frekwencję, niż wybory powszechne. Powszechnie przyjmuje się, że wyborcy przypisują im mniejsze znaczenie w porównaniu z wyborami regularnymi, przeprowadzanymi w całym kraju. Teoretycznie w pojedynczym głosowaniu
w wyborach senackich głos wyborcy znaczy dokładnie tyle samo, co w wyborach regularnych. Tyle tylko, że za głosowaniem uzupełniającym nie stoi poczucie uczestnictwa w wielkim narodowym wydarzeniu, które rozstrzyga kto będzie rządził. Frekwencja w senackich wyborach uzupełniających jako procent frekwencji 2011. Nawet jeśli wybory uzupełniające mają zdecydowanie niższą frekwencję niż wybory powszechne, to jednak ona również jest w poszczególnych wyborach zróżnicowana. Łatwo zauważyć, że w tych wyborach, które przyciągają duże zainteresowanie mediów, w szczególności zaś w tych, które ściągają do małego okręgu wyborczego liderów ogólnopolskich partii parlamentarnych, premiera czy lidera opozycji, frekwencja jest znacząco wyższa, niż w tych głosowaniach, które nie są traktowane jako próba w ogólnopolskich bataliach politycznych. Poczucie wpływu Dwie ścieżki wskazują na specyficzne rodzaje wpływu, który skłania wyborców do udziału w głosowaniu. Pierwszą sprawą jest czytelność alternatyw, drugą doświadczenia przeszłości. Wyborcy tym chętniej angażują się w wybory, im bardziej mają przekonanie, że o czymś decydują. Dowodem na taką tezę jest zmiana frekwencji pomiędzy pierwszą a drugą turą wyborów samorządowych. Analiza wyborów z lat 2006 i 2010 wskazuje na zależność mobilizacji w drugiej turze od wyniku drugiego kandydata w pierwszej turze wyborów. Frekwencja w drugiej turze wyborów waha się od 60% pierwszej tury do ponad 120%. Może więc spadać nawet o ponad jedną trzecią albo wzrastać o jedną piątą, a 40% tej zmienności jest wyjaśniane właśnie przez jeden parametr, którego sens sprowadza się do uporządkowania rywalizacji politycznej, do czytelnej alternatywy. Pokazuje to sytuacja w trzech gminach, które odpowiadają skrajnym przypadkom zależności występującej w całym kraju.
Najsilniejsi kandydaci i mobilizacja w drugiej turze w wyborach 2010 w wybranych gminach. Powyższe dane wskazują na to, że mylne jest powtarzane często przekonanie, że o jakości demokracji świadczy bogata oferta, rozumiana jako znaczna liczba kandydatów czy ugrupowań. Wyborcy angażują się mocniej, gdy wyraźnemu liderowi zagraża równie wyraźny konkurent. Tak rozumiana wyrównana rywalizacja tworzy czytelną alternatywę, która jest zrozumiała dla wyborców i która sprawia, że uznają oni takie wybory za ważne. Drugim czynnikiem podważającym poczucie wpływu na wynik wyborów są doświadczenia przeszłości w szczególności zaś zniechęcenie wskutek porażki kandydata, którego się popierało. Zjawisko takie jest dużym problemem w polskim systemie wyborczym. W rywalizacji generowanej przez głos preferencyjny również są wygrani i przegrani. System taki jest stosowany od 1991 roku w wyborach sejmowych i powielony w wyborach sejmików. Efekty tego systemu są bardzo zróżnicowane, jeśli poodzielić Polskę na cztery części Warszawę, inne metropolie, miasta-liderów (byłe miasta wojewódzkie i największe miasta okręgów wyborczych) oraz pozostałe gminy. W każdej z tych grup inne są proporcje pomiędzy głosami oddanymi na kandydatów z pierwszego miejsca na listach, innych zwycięskich kandydatów i kandydatów przegranych. Efekt głosu preferencyjnego w wyborach sejmowych 1991-2011 w rozbiciu na rodzaje jednostek. W obliczu takiego zjawiska nie powinna dziwić różnica we frekwencji pomiędzy metropoliami a pozostałą częścią kraju, w szczególności zaś powiatami ziemskimi. To mieszkańcy takich powiatów od ćwierćwiecza doświadczają
frustracji generowanej przez system wyborczy. System ten obiecuje im własnego posła, pozwalając głosować na kandydatów z sąsiedztwa tyle tylko, że tacy kandydaci w przeważającej liczbie przypadków ponoszą w wyborach porażki. Przegrywają z kandydatami z większych miejscowości, umieszczanymi na pierwszych miejscach na liście i bazującymi na popularności medialnej. Brak takich kandydatów w wyborach samorządowych zmniejsza zainteresowanie wyborami mieszkańców miast. Przekonanie, że ma się wpływ na wynik, prowadzi do znacznie większego udziału mieszkańców wsi w wyborach samorządowych. Takie wahania uczestnictwa są zjawiskiem kluczowym dla zrozumienia natury wyborczego zaangażowania Polaków. Frekwencja wyborcza w podziale na mieszkańców miast i wsi 2005-2011. Zjawisko to występuje w skali całego kraju. W pewnym uproszczeniu w Polsce można wydzielić cztery grupy obywateli ze względu na udział w wyborach. Podział wyborców w rodzajach gmin 2007-2010.
Zarówno w miastach, jak i na wsi, jest grupa mieszkańców licząca zapewne ponad 40 proc., która głosuje we wszystkich wyborach. Jest też zbliżona co do liczebności grupa, która nie głosuje w żadnych wyborach. Pomiędzy nimi umiejscawiają się dwie grupy: w miastach są to osoby, które głosują w wyborach sejmowych, ale nie głosują w samorządowych, a na wsi osoby, które głosują w wyborach samorządowych, ale nie głosują w sejmowych. Kluczowym rozwiązaniem, które mogłoby zaradzić słabemu poczuciu wpływu na wynik wyborczy, byłaby zmiana systemu wyborczego. W takich systemach jak spersonalizowana ordynacja proporcjonalna, stosowana w Niemczech, Szkocji i Nowej Zelandii, poczucie subiektywnej siły głosu nie jest wystawiane na próbę przez nadmiar kandydatów i specyficzną, dwuznaczną grę z tożsamościami terytorialnymi. Jednocześnie ordynacja taka nie zagraża obecnemu układowi tożsamości partyjnych. Natomiast, jeśli chodzi o poczucie wagi wyborów, szczególne znaczenie mają tutaj z jednej strony media, z drugiej strony budowa na jak najtrwalszych podstawach zdrowych tożsamości partyjnych. Tożsamości, które będą w stanie mobilizować swoich zwolenników wizją dobra wspólnego, a nie tylko niechęcią do politycznych oponentów. Takich, które będą w stanie pokazywać wpływ na stan spraw publicznych tych wyborów, które są udziałem obywateli. Ważne byłoby, żeby taki przekaz był wzmacniany przez zainteresowanie mediów. Wreszcie najbardziej radykalne rozwiązanie mogłoby polegać na połączeniu wszystkich wyborów, wzorem Stanów Zjednoczonych, jednego dnia. W takich wyborach następowałaby ogólna mobilizacja wszystkich grup wyborców do udziału w głosowaniu.