DŁUGIE ŻYCIE I SZCZĘŚCIE



Podobne dokumenty
Joanna Charms. Domek Niespodzianka

Dzięki ćwiczeniom z panią Suzuki w szkole Hagukumi oraz z moją mamą nauczyłem się komunikować za pomocą pisma. Teraz umiem nawet pisać na komputerze.

Magdalena Bladocha. Marzenie... Gimnazjum im. Jana Pawła II w Mochach

Kto chce niech wierzy

SP Klasa V, Temat 17

BĄDŹ SOBĄ, SZUKAJ WŁASNEJ DROGI - JANUSZ KORCZAK

Copyright 2015 Monika Górska

KATARZYNA POPICIU WYDAWNICTWO WAM

Ziemia. Modlitwa Żeglarza

Pod hiszpańskim niebem

Na skraju nocy & Jarosław Bloch Rok udostępnienia: 1994

Podziękowania naszych podopiecznych:

MODLITWY. Autorka: Anna Młodawska (Leonette)

Pan Toti i urodzinowa wycieczka

Izabella Mastalerz siostra, III kl. S.P. Nr. 156 BAJKA O WARTOŚCIACH. Dawno, dawno temu, w dalekim kraju istniały następujące osady,

Biblia dla Dzieci. przedstawia. Kobieta Przy Studni

Biblia dla Dzieci przedstawia. Kobieta Przy Studni

Uprzejmie prosimy o podanie źródła i autorów w razie cytowania.

Nazywam się Maria i chciałabym ci opowiedzieć, jak moja historia i Święta Wielkanocne ze sobą się łączą

STARY TESTAMENT. JÓZEF I JEGO BRACIA 11. JÓZEF I JEGO BRACIA

Odkrywam Muzeum- Zamek w Łańcucie. Przewodnik dla osób ze spektrum autyzmu

Spis treści. Od Petki Serca

Hektor i tajemnice zycia

VIII Międzyświetlicowy Konkurs Literacki Mały Pisarz

JASEŁKA ( żywy obraz : żłóbek z Dzieciątkiem, Matka Boża, Józef, Aniołowie, Pasterze ) PASTERZ I Cicha, dziwna jakaś noc, niepotrzebny mi dziś koc,

Proszę bardzo! ...książka z przesłaniem!

Olaf Tumski: Tomkowe historie 3. Copyright by Olaf Tumski & e-bookowo Grafika i projekt okładki: Zbigniew Borusiewicz ISBN

Zauważcie, że gdy rozmawiamy o szczęściu, zadajemy specyficzne pytania:

Uwaga, niebezpieczeństwo w sieci!

Paulina Grzelak MAGICZNY ŚWIAT BAJEK

Pewien młody człowiek popadł w wielki kłopot. Pożyczył 10 tyś. dolarów i przegrał je na wyścigach konnych.

I Komunia Święta. Parafia pw. Św. Jana Pawła II Gdańsk Łostowice

I się zaczęło! Mapka "Dusiołka Górskiego" 19 Maja 2012 oraz zdjęcie grupowe uczestników.

WYJAZD DO TURCJI W RAMACH PROJEKTU COMENIUS EURO VILLAGES

Anioł Nakręcany. - Dla Blanki - Tekst: Maciej Trawnicki Rysunki: Róża Trawnicka

Część 9. Jak się relaksować.

Podziękowania dla Rodziców

Odzyskajcie kontrolę nad swoim losem

Spacer? uśmiechnął się zając. Mógłbyś używać nóg do bardziej pożytecznych rzeczy.

STARY TESTAMENT. JÓZEF I JEGO BRACIA 11. JÓZEF I JEGO BRACIA

Mojżesz i plagi egipskie (część 1) Ks. Wyjścia, rozdziały 7-9

Czy znacie kogoś kto potrafi opowiadać piękne historie? Ja znam jedną osobę, która opowiada nam bardzo piękne, czasem radosne, a czasem smutne

Rozdział II. Wraz z jego pojawieniem się w moim życiu coś umarło, radość i poczucie, że idę naprzód.

Przedstawienie. Kochany Tato, za tydzień Dzień Ojca. W szkole wystawiamy przedstawienie. Pani dała mi główną rolę. Będą występowa-

3 dzień: Poznaj siebie, czyli współmałżonek lustrem


BURSZTYNOWY SEN. ALEKSANDRA ADAMCZYK, 12 lat

ROZDZIAŁ 7. Nie tylko miłość, czyli związek nasz powszedni

Kocham Cię 70 sekund na minutę, 100 minut na godzinę, 40 godzin na dobę, 500 dni w roku...

WARSZTATY pociag j do jezyka j. dzień 1

Część 4. Wyrażanie uczuć.

Z wizytą u Lary koleżanki z wymiany międzyszkolnej r r. Dzień I r.

deuctone: Kolorystyka Deceuninck wiedza i doświadczenie.

Czy na pewno jesteś szczęśliwy?

W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego

Najpiękniejszy dar. Miłość jest najpiękniejszym darem, jaki Bóg wlał w nasze serca

Utrzymać formę w ciąży Skuteczna gimnastyka żył

Przygody Jacka- Część 1 Sen o przyszłości

Ankieta. Instrukcja i Pytania Ankiety dla młodzieży.

8 sposobów na więcej czasu w ciągu dnia

s. Adriana Miś CSS Mały Ogrodnik Opowiadania o owocach Ducha Świętego Wydawnictwo WAM

Październik. TYDZIEŃ 3.: oto bardzo ważna sprawa strona lewa, strona prawa

STARY TESTAMENT. ŻONA DLA IZAAKA 8. ŻONA DLA IZAAKA

Zrób sobie najlepszy prezent

dla najmłodszych polska wersja: naukapoprzezzabawe.wordpress.com

dla najmłodszych polska wersja: naukapoprzezzabawe.wordpress.com

Tak prezentują się laurki i duży obrazek z życzeniami. Juz jesteśmy bardzo blisko.

Chrzest. 1. Dziękuję za uczestnictwo w Sakramencie Chrztu Świętego

WAŻNE Kiedy widzisz, że ktoś się przewrócił i nie wstaje, powinieneś zawsze zapytać, czy możesz jakoś pomóc. WAŻNE

HISTORIA WIĘZIENNEGO STRAŻNIKA

KONSPEKT ZAJĘĆ RUCHOWYCH W GRUPIE 4 LATKÓW

Kwestionariusz stylu komunikacji

Piaski, r. Witajcie!

(opr. na podst. To jest właśnie wolność, [online], dostęp: , <

MAŁGORZATA PAMUŁA-BEHRENS, MARTA SZYMAŃSKA. W szpitalu

Kolejny udany, rodzinny przeszczep w Klinice przy ulicy Grunwaldzkiej w Poznaniu. Mama męża oddała nerkę swojej synowej.

Irena Sidor-Rangełow. Mnożenie i dzielenie do 100: Tabliczka mnożenia w jednym palcu

8 marzeń w 8 dni. Dzień 4 Zdrowie, sport, ciało. Weź udział w całym szkoleniu

Konspekt szkółki niedzielnej

22 wspaniałe wersety z Biblii i ulubione opowiadania biblijne

PIOSENKA LITERACKA Nick Drake

Copyright 2015 Monika Górska

Tłumaczenia: Love Me Like You, Grown, Hair, The End i Black Magic. Love Me Like You. Wszystkie: Sha-la-la-la. Sha-la-la-la. Sha-la-la-la.

PODRÓŻE - SŁUCHANIE A2

dla najmłodszych. 8. polska wersja: naukapoprzezzabawe.wordpress.com

dla najmłodszych. 8. polska wersja: naukapoprzezzabawe.wordpress.com

Promienie miłości Bożej. Pomóż mi rozsiewać Twoją woń, o Jezu. Wszędzie tam, dokąd pójdę, napełnij moją duszę. Twoim Duchem i Twoim życiem.

Szczęść Boże, wujku! odpowiedział weselszy już Marcin, a wujek serdecznie uściskał chłopca.

22 października ŚW. JANA PAWŁA II, PAPIEŻA. Wspomnienie obowiązkowe. [ Formularz mszalny ] [ Propozycje czytań mszalnych ] Godzina czytań.

Bóg a prawda... ustanawiana czy odkrywana?

Plan Daltoński Grupa I Krasnoludki Rok szkolny 2018/2019

Baśń o Mądrości i Urodzie

Zasady Byłoby bardzo pomocne, gdyby kwestionariusz został wypełniony przed 3 czerwca 2011 roku.

TIMETABLE MÓJ ROZKŁAD JAZDY

20 Kiedy bowiem byliście. niewolnikami grzechu, byliście wolni od służby sprawiedliwości.

ZAGUBIONA KORONA. Autor:,,Promyczki KOT, PONIEWAŻ NICZYM SYRENCE, W WODZIE WYRASTAŁ IM RYBI OGON I MOGLI PRZEMIERZAĆ POD WODĄ CAŁE MORZA I OCEANY.

Zasady bezpieczeństwa podczas upałów

Opowiedziałem wam już wiele o mnie i nie tylko. Zaczynam opowiadać. A było to tak...

MAŁA JADWINIA nr 11. o mała Jadwinia p. dodatek do Jadwiżanki 2 (47) Opracowała Daniela Abramczuk

Transkrypt:

RENEE TAYLOR Sekrety zdrowia plemienia Hunzów DŁUGIE ŻYCIE I SZCZĘŚCIE

Przekład: Maria Grodecka Projekt okładki: Jerzy Kurczak ISBN-83-85359-32-X Oficyna Wydawnicza SPAR" Warszawa, ul. Żurawia 47, tel. 29-89-20

PRZEDMOWA Ta książka opowiada o krainie Hunza i jej mieszkańcach ludziach, którzy przez ponad dwa tysiące lat zupełnej prawie izolacji rozwinęli sposoby życia, jedzenia i myślenia, które znacznie przedłużają ich lata życia i drastycznie ograniczają podatność na większość chorób, na które zapadają ludzie z cywilizowanego świata. Dawniej Hunza było niezależnym królestwem i krainą tajemniczą. Dziś jest ono częścią wschodniego Pakistanu, działającą jako zależne państwo z królem na tronie. Jest jedną z najmniejszych monarchii na świecie, cały kraj ma tylko 160 km długości i zaledwie 1600 m szerokości. Historie opowiadane przez kilku lekarzy i naukowców, którzy mieli szczęście odwiedzić Hunzę w ciągu ostatnich sześćdziesięciu lat, malują obraz Ogrodu Eden, raju na Ziemi. Hunzowie oraz ich sekrety młodości i zdrowia stały się żywą legendą dla całej reszty świata. W krainie Hunza ludziom udaje się żyć do ponad stu lat w doskonałym stanie zdrowia fizycznego i umysłowego. Mężczyźni zostają ojcami w wieku lat dziewięćdziesięciu. Ale ich największym osiągnięciem jest niespotykane gdzie indziej zdrowie, fakt, że choroby zdarzają się tam niesłychanie rzadko. Rak, choroby serca, ataki sercowe, niskie i wysokie ciśnienie krwi oraz choroby dziecięce są właściwie nieznane. W tym kraju nie ma przestępczości młodocianych, a rozwody są rzadkością. Nie ma tu więzień, policji ani wojska, nie są po prostu potrzebne, ponieważ przez ostatnie sto trzydzieści lat nie popełniono tam żadnego przestępstwa. Możliwe, że to właśnie ci sami ludzie pobudzili wyobraźnię Jamesa Hamiltona, gdy pisał Lost Horizon". Ludzie zaczęli mieć nadzieję na wieczne życie i wtedy właśnie narodziła się nowa nazwa, która symbolizuje głęboko doznawane pragnienie każdego, marzenie o życiu zdrowym, długim i szczęśliwym Shrangri-la! 3

Podczas gdy reszta cywilizowanego świata mówi o zagładzie nuklearnej i radioaktywnych stronach, mieszkańcy tego odosobnionego skrawka Pakistanu żyją w pokoju, harmonii i braterskiej miłości. Strach, nienawiść, zazdrość nie istnieje tam w ogóle. Są to ludzie przyjacielscy, gościnni i religijni. Ich król, Mir Mohammed Jamal Khan, jest władcą demokratycznym, kochanym i szanowanym przez swoich poddanych. Nie potrzebuje on żadnej straży ani policji. Bramy jego pałacu są zawsze otwarte dla każdego. Ze względu na swoje położenie geograficzne, graniczące z Afganistanem Rosją, Chinami i Kaszmirem, oraz Indiami, z dwoma historycznymi szlakami, z Kilik do Rosji i z Mintaka do Chin, Hunza leżąca tylko kilka mil od nich, stanowi punkt strategiczny. Mimo to Mirowi Hunzy udaje się zachować swój naród z dala od tych obaw i kłopotów, które są udziałem jego sąsiadów. Co jest zabronione, to wstęp dla odwiedzających. Przyczyny tego zakazu są oczywiste: wycieczki były tu bardzo niebezpieczne. Po pierwsze, aby się tam dostać, trzeba właściwie przefrunąć przez góry jako korytarz powietrzny do Gilgit służy wąski wąwóz, a najmniejsza zmiana pogody kończy się katastrofą. Jeśli ma się szczęście dotrzeć do Gilgit, które jest ostatnim przystankiem nowoczesnego transportu, od tego momentu jest się skazanym na własne siły. Podróżuje się na mule, albo pieszo albo jeepem jeżeli ma się szczęście dotrzeć do drogi zanim zostanie rozmyta lub zniszczona przez lawinę, co tutaj zdarza się często. A potem podróżuje się przez te same przejścia, zdradliwe i kręte wzdłuż wartkich potoków lodowatej wody, którymi żeglował Marco Polo w 1269 r. wracając z Cathay w drodze do Indii. Żadna agencja (biuro) podróży nie może zachęcić turystów do odwiedzania kraju Hunzów. Ciekawa nawet jestem, ile z nich w ogóle wie o jego istnieniu. Wymagane jest tu specjalne pozwolenie na wjazd i odwiedzenie tego małego raju i jedynie niewielu szczęśliwców otrzymuje wymagane dokumenty. Niezbędne jest ponadto zaproszenie Mira Hunzów, sprawę komplikuje jeszcze dodatkowo biurokracja. Praktycznie biorąc, to sam prezydent Pakistanu musi zatwierdzić taką wyprawę. Po drugie, jeżeli ma się szczęście dotrzeć tam w całości, to okazuje się, że nie ma hoteli, restauracji ani sklepów, żeby kupić coś do jedzenia. Albo trzeba być gościem Mira i przyjąć taką gościnność, albo przystać na wielką przygodę, żyć na dworze i żywić się z przywiezionych ze sobą puszek. Istnieje wiele opowieści o pochodzeniu Hunzów. Dziwne jest, jak ci ludzie rasy kaukaskiej znaleźli miejsce stałego zamieszkania w tych wysokich górach jedyni ludzie o białej skórze wśród wielu ras hindusów i muzułmanów, z których wszyscy są ciemnoskórzy. A co z pochodzeniem ich języka, który nie przypomina żadnego innego znanego w tym regionie? My przyjmujemy wersję, że Hunzowie są potomkami kilku greckich żołnierzy, którzy zdezerterowali z armii maruderów Aleksandra Wielkiego w poszukiwaniu wolności. Ci żołnierze i ich perskie żony, wędrowali w poszukiwaniu domu, gdzie mogliby prowadzić spokojne życie. I rzeczywiście znaleźli dolinę, która jest znana jako Hunza. 4

Wkrótce odkryli, że w pobliżu przebiegał trakt z Sinkiang do Kaszmiru, używany przez kupców chińskich do przewożenia cennych towarów, wobec tego zaczęli robić to samo, co robili w wojsku. Osadnicy zaczęli napadać na karawany. To było łatwe. Mogli zrzucać ciężkie głazy na niewinnych kupców, spychając ich do przepaści, a następnie zbierać swój łup. Pokój w Himalajach został zamącony przez garstkę bandytów. Ich ustronie służyło im jako niezdobyta twierdza. Nawet armia nie była w stanie jej zdobyć. Dżingis Chan próbował bezskutecznie to zrobić, potem Anglicy. Przez wiele wieków w górach tych panował terror. Niektórzy starzy ludzie opowiadają dzieciom okropne historie o swoich przodkach tak jak my opowiadamy naszym dzieciom straszne, czarodziejskie baśnie! Dzisiaj Hunzowie mają pogodne usposobienie, dobre zdrowie i długie życie. Są oni ludźmi głęboko przekonanymi, że cieszyć się zdrowiem i powodzeniem mogą tylko w zgodzie i harmonii. Jednak nawet i w dalekiej przeszłości sprawę uprawy ziemi i jedzenia zawsze stawiali ponad walkę. W porze siewu albo zbiorów nikt nie mógłby ich oderwać od ich rolniczych obowiązków. Dzięki temu ich siła i odporność były zawsze większe niż u wielu sąsiednich plemion. Oni zawsze byli zawziętymi rolnikami. Słuchając ich historii trudno nie podziwiać wielkiej siły wewnętrznej, która umożliwiła tym ludziom dokonanie tak głębokiej przemiany od istot o usposobieniu wojowniczym do ludzi nastawionych pokojowo. Zanim umysł i ciało potrafi skierować się ku wyższym sprawom, musi przedtem zostać oczyszczone. Tego nie można sobie tanio kupić to musi przyjść z zewnątrz. Może ktoś, kto już to osiągnął, nie zdaje sobie z tego 5

sprawy, ale ten spokój raz uzyskany, nie może już zostać utracony. I dlatego właśnie Hunzowie potrafili pokonać gniew, nienawiść, gorączkową zachłanność i niebezpieczną ambicję i ustanowić doskonałą równowagę ciała, umysłu i ducha. Takiego człowieka należy traktować z szacunkiem. Między kondycją fizyczną a postawą moralną i duchową istnieją ścisłe związki. Pełną kontrolę nad sobą sprawuje tylko taki człowiek, którego duchowa świadomość jest w pełni realizowana. Człowiek pełen dotąd zbrodniczych zamierzeń zostaje nagle urzeczony pięknem, miłością i pogodą spokoju i zapomina o swojej złej naturze. Siłą swojej świadomości potrafi skoordynować energię ciała, umysłu i duszy i stać się w pełni panem siebie samego. Nic nie może mu w tym przeszkodzić, jakże w inny sposób można by wytłumaczyć tę tajemniczą przemianę we wspólnocie ludzi, którzy przez całe wieki żyli w izolacji na pustyni. Miłość jest wrodzoną siłą, która przezwycięża każdą dysharmonię. Uczucie miłości i wewnętrznego spokoju umożliwia Hunzom to, że pozostają młodzi i wyglądają młodo. Miłość jest wrodzoną ludzką cechą i dlatego wystarczy ją tylko przywołać, aby wyrazić cały jej blask. Miłość czyni nasze życie pięknym, łagodnym i zdrowym i zamienia nasze niezadowolenie w harmonię i szczęście. Jeżeli ktoś ma naturę miłą i wyrozumiałą, a nie samolubną, to od razu widać to w jego oczach i w twarzy, w całej jego osobowości i obdarza go promieniowaniem przychodzącym z wewnętrznego żaru miłości. Boska miłość jest magnesem, który przyciąga do siebie wszelkie dobro. Przynoszę wam orędzie zdrowia, szczęścia, pokoju i miłości z kraju Hunza. Renee Taylor 6

I. PODRÓŻ PRZEZ HIMALAJE Było to tuż przed lądowaniem na lotnisku Rawalpindi w Pakistanie. Było nas sześcioro: Pan i Pani Mulford, J. Nobbs wydawca, Zygmunt Sulistrowski dyrektor fabryki, Wayne Mitchel fotoreporter, Dr James B. Jones filozof, i ja. Przebyliśmy długą drogę, prawie 15 tys. mil Hong Kong, Tokio, Hawaje, Los Angeles i bezmiar Pacyfiku leżały już za nami. Przed nami legendarny ląd, gdzie przewidywana długość życia przeciętnego człowieka wynosi znacznie powyżej stu lat, gdzie nie ma chorób, nie ma przestępstw i gdzie nie istnieje pragnienie wojny. Mieliśmy robić film o życiu Shangrila-Hunza i ostatecznie odkryć na czym polegała różnica między Hunzami i innymi ludźmi na Ziemi. Na krańcu wielkiego pola był tylko mały budynek, gdy nasz samolot DC-3, mały i samotny, wylądował wczesnym rankiem, aby zabrać nas do pakistańskiej wsi Gilgit. Wydawał się on żałośnie mały w porównaniu z olbrzymimi jetami, które przewiozły nas przez pół świata. Panowała wczesna, poranna cisza. Gdy pierwszy blask oświecił horyzont, zobaczyłam, że na niebie nie było chmur. Samolot mógł wystartować. Jakakolwiek niekorzystna zmiana pogody byłaby wystarczającym powodem do odwołania lotu. Aby dotrzeć do Gilgit, samolot musiał przelecieć między wąwozami tak wąskimi, że niepodobieństwem było zawrócenie. Gdy lot raz już zostanie podjęty, musi być doskonały. Ponieważ samolot nie może przelecieć nad wierzchołkami Himalajów, pilot musi wybrać trasę między najwyższymi szczytami. Nisko wiszące chmury przesłaniały widoczność i dlatego katastrofa mogła nastąpić w każdej sekundzie. Tragarze przenoszący nasze bagaże wsuwali je w głąb kabiny na grubych 7

linach. Gdy ta olbrzymia masa została bezpiecznie zsunięta na dół, zrzucono na nią ochronny balast. Przypomniało to monstrualne zwierzę ze skóry i z metalu, które właśnie zostało upolowane. W małej przestrzeni jaka została po obu stronach ładunku siedzenia dla pasażerów były przymocowane do podłogi samolotu. Podróżowaliśmy wytwornie. Te małe DC-3, latające z Rawalpindi do Gilgit, są właściwie jedynym środkiem komunikacji z prymitywnym obszarem i dlatego pierwotnie zostały przystosowane do przewożenia towarów. Przewóz pasażerów był pomysłem późniejszym. Najpierw zostaje załadowany towar, a potem dopiero, jeśli jest jeszcze miejsce, zabiera pasażerów. W przeciętnym przelocie podróżny towarzyszący może mieć tyle miejsca, co w małym traktorze. Ale tego dnia było dość miejsca na zabranie kilku pięciogalonowych pojemników z benzyną. Dość niepokojącym było wiedzieć, że dokonujemy takiej ryzykownej podróży z kilkoma setkami galonów wysokooktanowej benzyny. Start był cudowny, malutki samolot wzleciał w powietrze jak ptak. Lot z Rawalpindi do Gilgit, na dystansie 375 mil, jest najbardziej efektownym, regularnie kursującym lotem na świecie. A jednocześnie jest on najbardziej niebezpieczny. Po opuszczeniu Rawalpindi, samolot wydawał się zmierzać wprost na góry. A potem zdawało się, jakbyśmy lecieli p o p r z e z góry. Pilot przechylał samolot i zakręcał, przedzierał się przez kręty labirynt górskich korytarzy, wśród stromych kamiennych ścian, wznoszących się po obu stronach ponad nami aż do śnieżnych szczytów. To był rzeczywiście lot z duszą na ramieniu". Wtedy zrozumiałam nagle, jak ważne dla lotu mogą być warunki pogodowe. Myśl o locie w chmurach przejmowała mnie zimnym dreszczem. Chociaż kabina nie była pod ciśnieniem, nie odczuwaliśmy rozrzedzenia atmosfery. Byliśmy zbyt zajęci radowaniem się pięknem pierwotnej przyrody, która nas otaczała. Dwóch pilotów prowadziło samolot z zadziwiającą sprawnością. W pewnej chwili skrzydło wydawało się prawie dotykać ostrej skalnej ściany kanionu, zamarłam z przerażenia. Wtedy ktoś powiedział: Proszę się nie martwić, oni dokonują tych lotów od piętnastu lat i przez ten czas nie było prawie żadnych wypadków! 8

Nagle samolot skręcił ostro. Wstrzymałam oddech. To prawie" dało mi niewielką pociechę. Przez małe okienka obserwowaliśmy samotne górskie przełęcze przed i pod nami. Widzieliśmy coraz więcej gór wspaniałość Himalajów. Góra Nanga Parbat, wysoka na 26 600 stóp i jej siostrzane szczyty wznoszące się w skalistej symetrii, mieniące się w słońcu. Jak wspaniały dywan królewski, rozpościerały się przed nami czerwone i brązowe głazy, przeplatane plamami odwiecznego białego śniegu. Nie widzieliśmy żadnych dróg ani przejść, tylko sama pierwotna przyroda. Daleko w dole dostrzegaliśmy migające granice lasu, zieleń drzew kontrastującą z puszystą koronką potoków z topniejących lodowców. Siedząc w samolocie i drżąc z zimna i lęku, że możemy się rozbić, próbowałam myśleć tylko o celu naszej długiej podróży. Celem mojej wyprawy było badanie i fotografowanie życia w himalajskiej Shangri-la, kraju Hunzów. Byłam przekonana, że prawdziwa historia Hunzów jest oświecającym i inspirującym posłaniem, rozpaczliwie potrzebną wieścią dla reszty świata. Słyszałam już przedtem o fizycznej sprawności i długim życiu ludzi Hunza: mężczyznach i kobietach, którzy byli silni i aktywni w wieku ponad stu lat, pozostawali w stanie doskonałego zdrowia umysłowego i fizycznego. Były doniesienia o mężczyznach, którzy zostawali ojcami w wieku ponad dziewięćdziesięciu lat i o kobietach, które mając dziewięćdziesiąt lat wyglądały jak kobiety na zachodzie w wieku lat czterdziestu. Inne mówią o tym, że nie ma tam ani raka ani ataków serca, ani dolegliwości naczyniowych żadnych chorób, które by nękały tych mężczyzn i kobiety w ich prostym życiu. Doniesienia z tego ziemskiego raju były tak nieprawdopodobne, że wzbudziły zachwyt w całym świecie. Wydawało się to niemożliwe, żeby w nowoczesnym świecie zagrożenia atomowego jakaś grupa ludzi żyła w całkowitym pokoju, wolna od największych obaw reszty ludzkości chorób i wojny. Jeżeli prawda o tych ludziach zostałaby poznana, to pomogła by doprowadzić do zmiany naszych wzorów życia na takie, które przynoszą pokój umysłów, zdrowie fizyczne i długie życie. Teren pod nami zaczął się zmieniać. Krajobraz był usiany małymi domkami gospodarskimi. Góry zdawały się wyrastać wprost z wąskich krawędzi. Samolot zaczął wytracać wysokość, opuszczając się powoli w dół. 9

Gdy koła dotknęły ziemi, samolot podskoczył kilka razy na szorstkim, piaszczystym gruncie lotniska. Zapanowała cisza. Gilgit! Dotarliśmy tu. Było to jak wstępowanie do pieca. Nie było najmniejszego ruchu powietrza i słońce uderzało w nas bez litości. Temperatura sięgała do 100 stopni Fahrenheita. To był nasz ostatni kontakt z nowoczesną cywilizacją. Obserwowałam skrzydła odlatującego samolotu nad oświeconymi słońcem górami, nie bez złych przeczuć. Następny, ostatni etap naszej wyprawy odbywaliśmy pieszo i dżipem naprzemian. Sześćdziesiąt osiem mil stąd, na końcu naszej ciężkiej, długiej i zawikłanej drogi, leżało nasze ostateczne przeznaczenie: Baltit, stolica Hunzów. Wśród wielu ludzi, którzy przyszli oglądać lądowanie, był również Habibur Rehman Khan, polityczny przedstawiciel Gilgit. Gilgit jest rządzone przez politycznego przedstawiciela, który spełnia rolę rządu, sądownictwa, policji i przyjaciela. Odkąd Gilgit zajmuje pozycję o znaczeniu strategicznym w tym odosobnionym zakątki świata, znajdującym się tylko w odległości kilku mil od granic wielu niespokojnych krajów, jego obszar jest najważniejszym zapleczem Azji. Oprócz zezwolenia na odwiedziny w Hunzie, potrzebne jest też pozwolenie na przejazd przez Gilgit. Polityczny przedstawiciel starannie sprawdza wszystkich przyjeżdżających i utrzymuje surowy patrol graniczny. W regionie Himalajów jest on prawem. Każda wieś w Pakistanie ma hotel utrzymywany przez rząd dla użytku przyjeżdżającego personelu wojskowego i politycznego. Zaproszono nas tam, a Mr Rehman Khan zostawił swego dżipa i kierowcę do naszej dyspozycji. Jednak kiedy tam przybyliśmy, stwierdziliśmy, że w dwóch małych pokoikach z trudem zmieści się sześć osób. Zygmunt, Wayne i dr Jones zajęli jeden pokój, a państwo Nobs i ja ten drugi. Pokoje były małe, skromne i skąpo umeblowane, ale czyste. Było nam ciasno, ale przyjęliśmy to z filozoficznym spokojem. Ciesz się, że masz materac stwierdził Wayne i miał rację. Jedzenie podawane w czystej jadalni wyglądało apetycznie i wszyscy stwierdzili, że było bardzo smaczne. Jednak podczas gdy inni jedli z apetytem gorące, ostre potrawy, ja ograniczyłam się do świeżych moreli, które były znakomite, przyniesione wprost z sadu otaczającego hotel. Oczekując niecierpliwie pójścia do wsi, udałam się do przedstawi

cielstwa politycznego na wzgórzu. Zobaczyłam ładny, kamienny dom w otoczeniu pięknego ogrodu. Drzewa były obwieszone mnóstwem dojrzałych owoców. Himalaje w całej swojej królewskiej chwale stanowiły ochronny mur za ogrodem. Po raz pierwszy mogłam naprawdę docenić piękno mojego otoczenia i wzięłam głęboki wdech czystego powietrza. Boskie! pomyślałam. I to jest właśnie początek. Kraj Hunzów leżał przede mną, sześćdziesiąt osiem mil stąd. Moje myśli żeglowały ponad górami. W ciągu kilku dni miałam być w Hunzie. W czasie pobytu w Gilgit byliśmy zaproszeni na party wydane przez Mr Rahmen Khan w uroczym ogrodzie, pod cieniem gałęzi ogromnych starych drzew. Po dwóch stronach długiego stołu siedziało około trzydziestu mężczyzn, a stół był przystrojony półmiskami kolorowych słodyczy i ciast. Mr Rehman Khan posadził mnie po swojej prawej stronie na szczycie stołu, przedstawiając ładnie ubranym mężczyznom. Byłam zaskoczona tym, że większość z nich miała na imię Ali albo Khan, tak że gdy nie pamiętałam czyjegoś imienia, miałam szansę pół na pół, że zgadnę. Ci panowie to byli dostojnicy Gilgit, lekarze ze szpitala, nauczyciele ze szkół, oficerowie, urzędnicy biur przedstawicielstw politycznych. Chociaż mieszkali w jednym z najbardziej odosobnionych zakątków świata, byli znakomicie oczytani i mogli dyskutować nie tylko o sprawach lokalnych, ale i o problemach światowych. Pat Nobbs i ja byłyśmy jedynymi kobietami tu obecnymi. Kobiety muzułmańskie rzadko uczestniczą w takich towarzyskich zebraniach. Szczególnie w takich odosobnionych rejonach kobiety pilnie przestrzegają starych obyczajów muzułmańskiej religii. (Jednak w większych miastach kobiety zaczynają coraz bardziej naśladować nasze zachodnie zwyczaje i w Pakistanie powoli znika z ich twarzy zasłona. Tylko niewiele z nich przestrzega status purdu, pozostając w całkowitej izolacji.) Takie spotkania są fascynującą konfrontacją Wschodu z Zachodem, jednakowo miłą dla obu stron. Pan Rehman Khan jako polityczny przedstawiciel Gilgit jest jedyną władzą na tym obszarze Pakistanu. Jego decyzje mają wagę prawa nawet w sprawach życia i śmierci. Widziałam go następnego ranka prowadzącego rozprawę sądową w sprawie człowieka oskarżonego o zabójstwo kochanka swojej żony. Po założeniu temu człowiekowi kajdanków i po odprowadzeniu go, Mr Khan wyjaśnił mi prawa rządzące takimi przypadkami. O winie 11

lub uniewinnieniu decyduje odległość, z jakiej strzał został oddany. Jeżeli strzał został oddany z bliskiej odległości, która umożliwia mężowi zaobserwowanie aktu, zostaje uniewinniony, jeżeli zaś z takiej odległości, z jakiej nie mógł widzieć aktu wyraźnie, zostaje oskarżony o morderstwo. W takim przypadku jako morderca zostaje on skazany na śmierć. Czasem bywa ta kara zamieniana na dożywotnie więzienie. Tego wieczora byliśmy gośćmi na obiedzie w domu Mr Khana. Tym razem opuścił mnie lęk przed jedzeniem starannie przygotowanych znakomitych potraw stawianych przede mną. Byłam spokojna, że wszystkie te warzywa i owoce pochodzą z jego pięknego ogrodu i zostały starannie przyrządzone przez jego znakomitego mistrza kucharskiego. Mr Khan zorganizował mi również rozmowę telefoniczną z Jego Wysokością Mr Mohammedem Jamal Khan, władcą Hunzów. To wtedy po raz pierwszy miałam osobisty kontakt z Mirem. Jego głos był przyjazny i ciepły, wyrażający zainteresowanie sprawami naszej grupy. Wszystko jest w porządku zapewniłam go. jutro będziemy w Baltit. Tak, siostro, moi ludzie pomogą wam w drodze. Następnego dnia na podjeździe pojawiło się czterech kierowców w czterech dżipach. Zygmunt pierwszy ich zobaczył. Wyszedł z domu i stał mocno wychylony przez balustradę ganku, patrząc na starodawne pojazdy z niedowierzaniem. Jeden z kierowców, wielkooki, nie więcej niż piętnastoletni chłopiec, błysnął pełnym zapału i życzliwości uśmiechem, w chwili gdy reszta towarzystwa wyszła na ganek i stanęła obok Zygmunta. Dzień dobry powiedział chłopiec w swoim narodowym języku i Mr Agha, dyrektor kina z departamentu filmu w rządzie Pakistanu, który przyłączył się do nas w Gilgit, przetłumaczył to. Dzień dobry odpowiedział Zygmunt, szacując spojrzeniem trzech pozostałych kierowców wyglądających równie chłopięco, którzy usiedli w rozpadających się dżipach. Odwrócił głowę i spojrzał pytająco na Mr Aghę: Czy te d z i e c i mają nas zawieźć do Hunzy? Mr Agha uśmiechnął się. Jestem pewny, że oni wiedzą jak to zrobić. 12

Zygmunt miał co do tego pewne wątpliwości. Z troską patrzył na dżipy. Mr Agha zdawał się czytać w jego myślach. To są jedyne dostępne dżipy, panie Sulistrowski. Oni mieli i tak wiele kłopotów z ich zdobyciem. Gdyby nie specjalne wpływy politycznego przedstawiciela, to obawiam się, że pan i pana towarzysze musieliby iść pieszo. Zygmunt uśmiechnął się słabo, bardzo słabo. Zaledwie oswoiliśmy się z faktem, że musimy rozpocząć ostatni i najbardziej niebezpieczny etap naszej podróży, w zniszczonym dżipie z chłopięcymi kierowcami, czterech innych chłopców ukazało się w cieniu morelowego sadu. Zwróciłem się do Mr Aghi. Kim oni są? Pomocnicy kierowców. Pomocnicy? O tak. Oni jeżdżą z kierowcami wszędzie, gdziekolwiek się udają. Dlaczego? To już jest absolutnie konieczne, aby towarzyszyli dżipom. Po co? nalegał Zygmunt. Ponieważ drogi w Hunza są niepodobne do żadnych innych na świecie, panie Sulistrowski. Są tu takie miejsca, gdzie pomocnik musi wyskoczyć z dżipa i podkładać kamienie pod koła. Nonsens powiedział Zygmunt Ja sam pomogę kierowcy w razie potrzeby. My wszyscy pomożemy. Jest tu czterech silnych mężczyzn, pięciu... włącznie z tobą. A żeby Pan był absolutnie bezpieczny, potrzebowałby pan jeszcze co najmniej dwudziestu. Musi pan zrozumieć, że bywają tu takie sytuacje na wyższych przejściach, sytuacje, w których będzie potrzebna każda dostępna para rąk, a wtedy życzyłby pan sobie nawet trzydzieści do pomocy. Gdy Zygmunt wymieniał przerażone spojrzenia % innymi członkami naszej grupy, ukazało się jeszcze czterech nowych chłopców. Podobnie jak tamtych ośmiu, byli młodzi, przyjacielscy i uśmiechnięci. A kim oni są? spytał Mr Agha potulnie. Oni są dodatkowymi pomocnikami przysłanymi przez Mira Hunzy. Jestem przekonana, że on powiedziałby coś więcej, ale zanim zdążył zakończyć swoje ostatnie zdanie, czterech nowych, młodych Hunzów 13

wyłoniło się z cienia morelowego sadu. Jeden ze starszych chłopców, około dziewiętnastoletni, wystąpił naprzód. Był on dorodnym młodzieńcem, ubranym w narodowy strój Hunzów luźne spodnie do kolan, białą, ręcznie tkaną koszulę, stylizowaną na modę zachodnią, dość zniszczoną, oraz tradycyjną białą wełnianą czapkę, z szeroką okrągłą obwódką, otaczającą twarz. Dzień dobry powiedział po angielsku. Mir Hunzów posłał nas, abyśmy eskortowali was do naszej stolicy, Baltit. Zygmunt spojrzał groźnie na Mr Aghę. Czy oni są pomocnikami pomocników? Wszyscy Hunzowie potwierdzili radośnie. W porządku panie Agha, teraz tylko niech nam pan powie, jak mamy wtłoczyć się do czterech dżipów: czterech kierowców, czterech pomocników kierowców, ośmiu pomocników, nas siedmioro i trzydzieści pięć sztuk bagaży. Jeżeli uda się panu dokonać tej sztuki, będzie pan miał moje błogosławieństwo. Nie mam nic więcej do powiedzenia. Z tym odwrócił się i poszedł z powrotem do hotelu. Przez chwilę było bardzo cicho. Gdy my robiliśmy przegląd armii tubylców, którzy stali uśmiechając się życzliwie do nas, Zygmunt pojawił się znowu. Wydawał się zrezygnowany, gdy powiedział do Mr Agha: Czy my naprawdę potrzebujemy tych wszystkich ludzi? Tak, potrzebujemy! W taki razie przewiduję, że będziemy musieli ich zabrać. I tak, czterech kierowców, czterech pomocników kierowców, ośmiu pomocników i siedmiu członków wyprawy zaczęło ładować trzydzieści pięć sztuk bagażu do czterech dżipów. Załadowane ludźmi i ładunkiem, jeden za drugim dżipy odjechały z przed hotelu, przez most i dalej na drogę, która wiła się w górę ku nieznanemu. Jaki widok musieliśmy przedstawiać w tej skądinąd spokojnej wiosce Gilgit! My Amerykanie zawsze stwarzamy takie zamieszanie! 14

2. DROGA DO HUNZY W ciągu godziny byliśmy na niższych płaszczyznach gór, wspinając się spokojnie wzwyż. W miarę jazdy, droga robiła się coraz węższa i prymitywniejsza. Od czasu do czasu nagłe zakręty były tak gwałtowne, że dżipy musiały cofać się i podejmować kilkakrotnie próbę ponownego ruszenia do przodu. W pewnych miejscach krawędzie drogi były tak pokruszone, że tworzyły rozwarte dziury, jak gdyby jakieś potwory wydziobały tu głębokie stopnie. Setki stóp poniżej, widzieliśmy pienistą wstęgę rzeki, a gdy kamienie spadały z drogi, obserwowaliśmy ze zgrozą, jak bezgłośnie spadały w głębinę. Dziury w drodze były szybko naprawiane przez naszych ludzi. Gromadzili kamienie i wypełniali nimi dziury. Następnie wsypywali ziemię między kamienie, aby uzyskać powierzchnię zdolną utrzymać ciężar dżipów. Wśród Hunzów było kilku mężczyzn, którzy przyłączyli się do nas na drodze z Gilgit i powiedziano nam, że każdy z nich miał ponad sto lat. Przyglądaliśmy się im niedowierzająco, gdy lekko posuwali się w tył i w przód niosąc ciężkie kamienie. Pracowali ramię w ramię z mężczyznami o pięćdziesiąt lat młodszymi od nich bez potknięcia i bez zatrzymywania się dla odpoczynku, co nie budziło specjalnego zdziwienia młodych ludzi. Nasi młodzi kierowcy wydawali się znać drogę na pamięć, Z góry uprzedzali nas o trudnych odcinkach, o nachyleniach drogi i o nagłych zakrętach i prowadzili dżipy z taką zręcznością, że robiło to równie imponujące wrażenie jak umiejętności pilotów, którzy prowadzili nasz DC-3 przez wielkie wąwozy między Rawalpindi i Gilgit. Pomocnicy kierowców byli bezustannie wzywani do wspomagania jazdy naszych dżipów drogą, która była miejscami bardzo wąska. Oni musieli biec przodem, aby prowadzić kierowców przez trudniejsze zakręty lub poprzez najwęższe odcinki drogi. Przestało mnie już dziwić, gdy nie widziałam obok dżipa żadnej drogi, a tylko oszałamiającą perspektywę stromych skał opadających przez wiele tysięcy stóp, aż do płynącej w dole rzeki. 15

Podczas jazdy Hunzowie umacniali i poprawiali bagaże na wierzchołku i gawędzili pogodnie. Akurat w tym miejscu straciliśmy dżipa w zeszłym roku przypomniał jeden chłopiec i dodał smutno, że nikt się nie uratował. A inny powiedział: niedawno Mir Hunzy stracił w tej okolicy bardzo cenny bagaż osobisty. Nic nie dało się odzyskać. Któryś zauważył filozoficznie i tylko na pół żartobliwie, że droga dalej będzie jeszcze gorsza. I tak rzeczywiście było. W miarę jak wspinaliśmy się w górę, widok stawał się wyraźniejszy. Wąska droga wydawała się przylegać do stromych ścian górskich. Rozpościerający się przed nami widok był najwspanialszym jaki kiedykolwiek w życiu widziałam. Niebo nad nami wydawało się jakby wielką próżnią, która powoli i stopniowo wchłaniała nas w swoją jasną, bezmierną, błękitną pustkę. Nie było widać żadnych chmur. Wydawało się, jak gdyby wyniosłe, białe szczyty gór, usuwały zasłaniającą je każdą chmurę tak, aby ich lśniąca biel mogła być tylko sama widoczna na tle głębokiego błękitu nieba. I w swoim gniewie smagał zbocza gór, przepychając skały, które gdy raz już zaczęły się zsuwać w dół, potrącały po drodze inne luźne odłamki skalne. Wkrótce tysiące ton kamieni zsuwało się niepohamowaną lawiną do leżącego setki stóp poniżej kanionu. Nagle szmer z oddali wzmógł się do dźwięku przytłumionego łomotu. Kierowca pierwszego dżipa zatrzymał się gwałtownie, a za nim również i pozostali kierowcy. Biegł on w stronę wąskiej przestrzeni między dżipem a ścianą górską. Wracać! Przywrzeć do ściany górskiej! Gramoląc się przez bagaże, sterując kołami, rękami i nogami, udało się wreszcie przywrzeć do skały w ostatniej chwili! Kilka stóp przed naszym pierwszym dżipem zwaliła się lawina ziemi i głazów, wypełniając drogę od jednego krawężnika do drugiego i spadała dalej w głębię. Powietrze wypełniło się kurzem i kamienie różnej wielkości odbijały się przed nami. Jeden kamień zwalił się z rykiem na przednie siedzenie dżipa, gdzie siedziałam kilka sekund wcześniej. Huk spadających brył, walących się do jaru poniżej, zostawiał nam mgłę kurzu i głęboką ciszę. Nikt się nie odzywał. Spoglądaliśmy na siebie nie mówiąc ani słowa. Zygmunt pierwszy przerwał milczenie. 16

Chcę mieć zdjęcie tego. Wdrapał się do wozu po swoją kamerę i dołączył do ludzi na przedzie, którzy już zaczynali usuwać gruzy z drogi. Nobby, Pat i ja usiedliśmy na brzegu dżipa i znów zaczęliśmy oddychać. Słyszeliśmy odgłosy stóp szurających poprzez brunatny żwir, słyszeliśmy głos usuwanych skał. Przez kilka chwil trwaliśmy w ciszy, smakując kurz w ustach, odbierając uderzenia wiatru na policzkach, rozkoszując się każdym najlżejszym wrażeniem, które upewniło nas, że jeszcze żyjemy. Słuchałam prawie drwiącego krzyku wiatru himalajskiego. Nie sądzę, aby gdziekolwiek na świecie był głos bardziej samotny. On zawodził i jęczał jak jakaś istota, która zupełnie straciła nadzieję, że kiedykolwiek jeszcze odnajdzie swój dom. I w tym swoim gniewie smagał zbocza górskie, zrzucając skały, które raz ruszone z miejsca, potrącały inne luźno leżące odłamki skalne. Wkrótce tysiące ton kamieni zwalało się niepowstrzymanym strumieniem do leżącego setki stóp poniżej kanionu. Zajmie nam co najmniej sześć godzin, zanim uprzątniemy drogę poinformował nas jeden z mężczyzn przydzielonych do naszej grupy. Poślemy biegacza do wsi, którą minęliśmy kilka mil stąd, aby poszukał dla nas jedzenia i wody. Skinęliśmy tylko zgodnie. Mężczyźni dalej pracowali na drodze. W milczeniu, nawet z pewnym chłodnym spokojem oczyszczali drogę z kamieni i łatali uszkodzone miejsca. Przenosili ogromne kamienie z ujmującym wdziękiem. Ci mężczyźni Hunza wykonywali najtrudniejsze prace ze zdumiewającą łatwością. Nobby, która miała pewną wiedzę w zakresie budownictwa, powiedziała: Wygląda na to, że oni przygotują drogę w sześć godzin. To jest zdumiewające. Nasi ludzie z ich metodami robiliby to kilka dni. Wkrótce zobaczyłam jednego z naszych kierowców wracającego drogą. Był z nim chłopiec może dwunastoletni. Mogłam sobie wyobrazić jak szybko wymienili informacje o naszej sytuacji we wsi do której się udał, i jak szybko wrócił z pomocą dla nas. Obaj nieśli pakunki, które chłopiec zręcznie otworzył i zostawił na wierzchołku naszego dżipa. Były tam jajka gotowane na twardo, chapati, świeże morele i kozie mleko. Gdy chciałam im zapłacić za jedzenie, on cofnął się potrząsając głową i mówiąc coś w języku burushaski, narodowym języku Hunzów, a co zostało mi przetłumaczone na angielski: 17

Nie! Jedzenie Bóg dał, aby się nim dzielić, a nie sprzedawać! Byłam pełna wdzięczności dla tych przyjaznych, dobrych ludzi. Mieliśmy dobry apetyt i z radością spożywaliśmy ten prosty, smaczny posiłek. Czapati, płaskie, okrągłe placki chleba, które wyglądały jak meksykańskie tortilla, były doskonałe, a słodkie, w słońcu dojrzałe morele, były najlepsze jakie kiedykolwiek jadłam. Oczywiście jest wiele przykładów, gdy cudzoziemcy korzystają z pomocy miejscowych, ale tutaj w tym miejscu Pakistanu żywności jest tak mało, że dzielenie się nią jest prawdziwą ofiarą. Jak przewidywali mężczyźni, droga została zreperowana w ciągu sześciu godzin, ale ponieważ robiło się ciemno, zdecydowaliśmy spędzić noc we wsi. U Hunzów jest hotel w każdej wsi, budowany przez dziadka obecnego Mira dla takich właśnie sytuacji i pokoje są zawsze gotowe do zajęcia. Ten był małym bungalowem stojącym pośród kilku drzew morelowych, otoczonym werandą z widokiem na góry. Jedyny telefon we wsi był w domu lokalnego przedstawiciela rządu i tłumacz zadzwonił w moim imieniu do Mira Hunzy. Moja kochana siostro, tak się cieszę, że jesteście już tutaj. Modlimy się o bezpieczeństwo waszej podróży. Proszę, módlcie się dalej odpowiedziałam myślę, że wasze modlitwy właśnie uratowały nas dziś po południu. To była okropna lawina. Wiem, że spowodowała ona opóźnienie w waszej podróży, ale teraz, gdy droga jest zreperowana, wy przybędziecie na porę popołudniowej herbaty już jutro. Ależ Wasza Wysokość powiedziałam zaskoczona jego wiedzą o naszej niedawnej katastrofie skąd pan wie o lawinie? My obserwujemy waszą podróż każdego dnia od chwili, gdy weszliście na drogę. Czy potrzebujecie dodatkowej pomocy? Mogę wysłać jeszcze jeden dżip na wasze spotkanie. Dziękując mu za troskliwość, wyraziłam nadzieję, że jutro nic już nie przeszkodzi przyjemności wypicia z nim herbaty. Reszta osób z naszej grupy nie dowierzała mojemu opowiadaniu o jego obserwowaniu nas przez cały dzień. Hunza była jeszcze jakieś pięćdziesiąt mil stąd i trudno było zrozumieć jak Mir, pozostający w swoim pałacu, mógł znać każdy nasz ruch. Spojrzałam na nikłą, postrzępioną linię gór na tle pełnego gwiazd nieba. Gdzieś tam, w tych dostojnych szczytach, niewidocz- 18

ne oczy obserwowały nas przez cały dzień i będą dalej obserwować nas jutro. Używając biegaczy i prostych środków sygnalizacyjnych, Mir otrzymywał raporty o naszej podróży. Uśmiechnęłam się domyślnie, jakoś uspokojona. Na nasz nocleg był tylko jeden pokój, więc trzech naszych mężczyzn zdecydowało się spać na dworze. Reszta podzieliła się skromnym wyposażeniem, które składało się z łóżka i dwóch wąskich kanapek. Nie było pościeli, więc otuliłyśmy się w ubrania i płaszcze. Następnego ranka obudziliśmy się wszyscy o godzinie piątej rano i podano nam gorącą herbatę. Kwatera może była niezbyt wygodna, ale serdeczna gościnność naszych wiejskich gospodarzy wynagrodziła w nadmiarze wszelkie niewygody. Na dworze powietrze było rześkie i krystalicznie czyste, ukazywało nam dostojeństwo gór w porannym słońcu. Kolory były intensywne. Początek tego promiennego dnia wydawał się prawie nierealny i wspominam go teraz z nostalgicznym pragnieniem, aby wrócić i siedzieć tam godzinami u stóp tych wspaniałych gór. Było oczywiste, że również kierowcy i ich pomocnicy odczuwali piękno tego poranka, gdy odjeżdżaliśmy z wioski. Podróż przebiegała bez zakłóceń, aż do chwili gdy zbliżyliśmy się do liczącego 16 tys. stóp wzniesienia przed ostatnią długą pochyłością wiodącą do doliny Hunzów. Bardzo długo wjeżdżaliśmy do góry. Z jednej strony była ściana na ok. 4 tys. stóp wysoka, a z drugiej przepaść prowadząca do rzeki. Droga robiła się coraz węższa. Zaledwie starczało miejsca na cztery koła. Jedna pomyłka mogła spowodować obsunięcie się dżipa poza brzeg. Teraz pomocnik kierowcy szedł przodem na kolanach po ziemi, prowadząc koła dżipa przez niebezpieczne odcinki drogi. Niebezpieczeństwo spadnięcia było tak wielkie, że wszyscy szli pieszo oprócz kierowcy, który krok po kroku posuwał się wzdłuż wąskiej krawędzi. Jeden człowiek o mało nie zginął, poślizgnął się i zaczął się zsuwać. Na szczęście stojący w pobliżu pomocnik chwycił go w porę. Uratowany otrząsnął kurz ze swoich spodni i natychmiast wrócił do swego zajęcia, podkładał kamienie pod tylne koła jednego z dżipów, aby ułatwić wjazd na górę. Nic nie powiedział, tylko uśmiechnął się z podziękowaniem do tego, który go wyciągnął. Gdy wjechaliśmy na wierzchołek, mężczyźni rozpogodzili się i ściskali sobie nawzajem ręce. Przez te wszystkie dni niekończącej się pracy nie 19

usłyszałam żadnej skargi z ich strony. Czynności swoje wykonywali spokojnie i sprawnie, pracując razem w milczącej zgodzie i w poczuciu wzajemnej odpowiedzialności. Niebezpieczeństwo przyjmowano jako część tego zajęcia. Zjazd na dół był tak samo stromy jak wjazd na górę i w pewnych, miejscach nie widziałam nic poza przodem naszego dżipa. Jednak sama droga była już lepsza, nie taka wąska i jej powierzchnia była gładsza. To było jeszcze wprawdzie prymitywne przesuwanie się wzdłuż kanionu, ale w porównaniu z grozą drogi w górę, wydawało się prawie autostradą. Wsiadłam z powrotem i odprężyłam się, ale moja ulga była krótka. Po najbliższym zakręcie odkryliśmy, że droga kończy się gwałtownie. Rzeka Hunza, która płynęła wzdłuż drogi, pieniąc się i hucząc, teraz leżała przed nami. Po każdej stronie stały dwie ogromne nadbudowy podobne do tych, które stoją po obu stronach Złotej Bramy w San Francisco. Ale wiszącego mostu, które one miałyby podtrzymywać nie było. Tylko kilka wystrzępionych sznurów ciężkiej liny powiewało na wietrze. Nasz kierowca wyjaśnił, że kilka łat temu, podczas straszliwej burzy wiatrowej most zawalił się i zapewne lata miną zanim zostanie odbudowany. Ale jak my przejdziemy na drugą stronę? zapytałam. Weźmie nas platforma powiedział wskazując na drugiej stronie rzeki urządzenie z surowych, szorstkich desek podobne do tratwy, podtrzymywane linami i blokami z dwóch ciężkich kabli, jeszcze nieuszkodzone w górze pomiędzy dwiema ceglanymi wieżami. Nie wierzę w to wysapałam. Nie ma się co martwić odpowiedział kierowca. Proszę spojrzeć, one przychodzą, aby nas teraz przenieść. I rzeczywiście tak było. Mężczyźni z tej strony ciągną je do siebie... my ładujemy... następnie mężczyźni stamtąd pchają to z powrotem. To jest proste. Tak powiedziałam słabo bardzo proste. Liny nie zdołałyby podtrzymać wagi naładowanego dżipa, więc trzeba go było opróżnić, dżip i jego ładunek miały odbyć podróż osobno. Przez wiele godzin mężczyźni pracowali, aby przeprowadzić ekspedycję przy pomocy prymitywnego wahadłowego promu. Za każdym razem grupa mężczyzn po drugiej stronie zaczynała popychać platformę, z przyprawiają- 20

cym o mdłości przechyleniem do granicy długości liny. Za każdym razem zdawało mi się, że liny nie utrzymają platformy, że dżip i ludzie wpadną w wartki potok płynącej w dole rzeki. Ale one utrzymały się! Gdy przyszła moja kolej przechodzenia, drżałam z obawy. Dotarłam do połowy platformy i zaciskałam palce na szparach między szorstkimi deskami. Zacisnęłam uchwyt i przysięgłam sobie, że nie puszczę go, aż znajdę się po drugiej stronie rzeki. Wtedy nastąpiło pchnięcie i platforma zdawała się odsuwać ode mnie. Ktoś wrzasnął: Jeżeli spadniemy, staraj się uchwycić skały. Podskakiwaliśmy i kołysaliśmy się na wietrze wysoko nad rzeką. Za każdym razem, gdy człowiek popychał linę, platforma szarpała się i kołysała, czasem przechylając się tak daleko na jedną stronę, że zdawałam sobie sprawę, że gdybym rozluźniła na moment uchwyt deski, wpadłabym do rzeki. Kołysząc się i podskakując w dół i w górę, posuwaliśmy się powoli och jak powoli na drugą stronę rzeki. Dopóki krawędź platformy nie dotknęła do ceglanej podstawy wieży, nie rozluźniłam uchwytu. Następnie trzema długimi skokami, stanęłam na twardym gruncie. Drżąc jeszcze, spojrzałam na moje bolące, sztywne palce, wykręcone jak szpony. 21

3 SHANGRI - LA NARESZCIE! Wreszcie skończyły się utrapienia podróży. Przed nami nasze przeznaczenie Baltit, stolica Hunzów. Od jednego górskiego szczytu do drugiego rozciągała się długa, wąska dolina, wijąc się u podnóża majestatycznych bloków skalnych, jak gdyby wspaniały rozwój natury przebiegał właśnie tu przez tę dolinę, w potoku bujnej wegetacji. Plamy żółtych, zielonych i brązowych kolorów ujęte były w geometryczne wzory gór. Lśniące, małe strumienie odbijały wesoło światło słońca, które drżało w schodkach tych ciepłych barw. Ciemniejsza zieleń liści owocowych drzew tworzyła dookoła pół jak gdyby koronkową obwódkę. A ponad doliną, ponad labiryntem krętych, zakurzonych uliczek i płaskich kamiennych domów, ponad wznoszącymi się pozornie bez końca schodkowatymi tarasami, wznosiła swój okryty lodem szczyt Góra Rakaposhi, wyrastając wysoko na tle błękitnego popołudniowego nieba, jak świecąca, biała powitalna latarnia. Gdy nasz dżip jechał drogą w kierunku doliny, widzieliśmy jak tutejsi Hunzowie stali w małych grupkach i obserwowali nasz przejazd. Machali nam i krzyczeli z taką swobodą, jak gdyby witanie Cudzoziemców było ich codziennym zwyczajem. Na granicy miasta Baltit powitał nas koronowany książę Ghazanfar Ali Khan, wysoki, przystojny młody człowiek. Czarne, aksamitne oczy zlewały się w jedno z jego błyszczącymi czarnymi włosami. Jego twarz wyrażała silny charakter i dojrzałe poczucie odpowiedzialności, kryjąc się pod dziecinnym wyglądem. Miał około 16 lat. Towarzyszył mu książę Auash Khan, brat Mira, wspaniały dżentelmen z szerokim uśmiechem i łagodnym głosem. Elegancki dżip, nieskazitelnie czysty, był bardzo pociągający. Bez wahania zajęłam miejsce obok kierowcy i po raz pierwszy od dwóch dni odprężyłam moje zesztywniałe ciało. 22

Przy bramie na dziedzińcu pałacowym czekał młodszy książę, Amen Khan. Skromny i nieśmiały, ale zrównoważony na swoje jedenaście lat, pozdrowił nas zwyczajowym Salaam, któremu towarzyszy ruch prawej ręki do prawej strony czoła. Niektórzy z krajowców, którzy towarzyszyli nam wzdłuż drogi, teraz otoczyli dżipa. Śmiejąc się i rozmawiając, skupili się dokoła nas, sprawdzając nasze bagaże i wyposażenie filmowe. Bardzo mało obcych odwiedza ten odległy zakątek i dlatego goście zawsze wywołują poruszenie. Dzieci przynosiły nam koszyki moreli i jagód. Mężczyźni wydawali okrzyki powitalne w swoim języku narodowym Burushaski języku o nieznanym pochodzeniu. Kobiety obserwowały nas z odległości, stojąc pod ścianami lub siedząc na progach swoich domów. W tym mahometańskim kraju kobiety nie mieszają się publicznie z mężczyznami. Salaam, ten okrzyk Hunzów towarzyszył nam, gdy przechodziliśmy przez niechronione bramy pałacu do ogrodu. Zanim poszliśmy dalej, zatrzymaliśmy się i spojrzeliśmy za siebie, gdzie ludzie jeszcze dreptali wesoło wokół naszych dżipów. Ktoś z nas zapytał, czy nie należałoby posłać jakiegoś strażnika do przypilnowania naszych rzeczy. Mr Agha uśmiechnął się: Pamiętajcie, że jesteście teraz w kraju Hunza. Tu nie ma złodziei. Jakaś postać zbliżała się w naszym kierunku poprzez ogród. Był on średniego wzrostu, krępej budowy ciała, ubrany w białą koszulę z krótkimi rękawami wyłożoną na ciemne spodnie. Gdy podszedł bliżej, zobaczyliśmy pełną, opaloną twarz. Mężczyzna wyciągnął rękę i potrząsnął moją ręką w przyjacielskim powitaniu. Witamy w kraju Hunza powiedział jestem Jamal Khan. A potem dodał: Witaj w domu, moja siostro. Było jasne, kim był mężczyzna stojący przede mną. Jego Wysokość Mir Jamal Khan, władca Hunzów, prowadził nas do dużego, dwupoziomowego budynku, w stylu nowoczesnej architektury, zbudowanego z ręcznie ciosanego hunzyjskiego granitu. Gdy staliśmy w sali przyjęć, czekając na Rani (królową) Sha-ma-Un- Nahar, która miała się ukazać, rzucałam okiem na artystyczne urządzenie ze ślicznych mebli. Z dużych otwartych okien dochodził dziwny, egzotyczny zapach. Okna wychodziły na wspaniały ogród. Z pewnej 23

odległości widać było większą część doliny kończącą się nagle królewskimi ścianami gór. Potem ona weszła do pokoju piękna, pełna wdzięku, delikatnej urody kobieta. Nosiła kolorowy, narodowy strój białe jedwabne, podobne do piżamowych spodnie z bardzo szerokimi mankietami na dole, malowaną suknię przed kolana z długimi rękawami. Widać było, że lubiła kolory. Jej skóra była jasna, włosy brązowe z lekkim tonem czerwieni, oczy zadziwiająco ciemne. Gdy mówiła, jej głos był tak samo spokojny jak jej wygląd. Witam powiedziała witam was w domu. Następnie Rani zabrała nas na zwiedzanie domu, który przez następnych kilka miesięcy miał się stać naprawdę naszym domem. Każdy pokój w pałacu jest przystrojony bezcennymi zbiorami i darami z różnych krajów, wszystkie rozmieszczone z wielkim smakiem. Perskie dywany o niewyobrażalnej piękności i wartości leżały na wywoskowanej podłodze. Obszerny living room prowadził na szeroki, oszklony taras, który dawał widok na dolinę leżącą poniżej i wyniosłe góry powyżej. Następnie pokazano nam nasze pokoje. Zostałam zaproszona do pozostania w pałacu, podczas gdy reszta naszego towarzystwa zajęła gościnne domki ulokowane w królewskich ogrodach. Wszystkie były wygodnie umeblowane. Potem, w otoczeniu członków rodziny królewskiej, piliśmy herbatę i soki owocowe. Mir był rozbawiony moim nienasyconym apetytem i trzymając filiżankę na kolanach pochylił się do przodu i powiedział: Domyślam się siostro, że myśli pani o obiedzie? Mamy doskonałego kucharza, a Rani zaplanowała szczególne menu na dziś wieczór. Na pewno będzie pani zadowolona. Śmiałam się, wdzięczna za to przypomnienie. Potem moje oczy spoczęły na sześciu księżniczkach Duri Shahwar, Nilofar, Malika, Mehr Ul Jemal, Fauzia i Azra siedzące półkolem twarzą do swoich rodziców. Wszystkie były piękne, bardzo podobne do swojej matki, każda w swoim rodzaju. Ubrane w tym samym stylu, co Rani i równie smukłe, poruszały się z niewymuszoną gracją i wykazywały nieograniczoną żywotność. Wykąpałam się, odpoczęłam, przebrałam i w moim nowym sari czułam 24

się jak nowa osoba. Sari przedkładam nad każdą inną odzież, ponieważ jest bardzo lekkie. Zebraliśmy się na oszklonym tarasie. Podano musujące wino wyrabiane przez Hunzów z rosnącej w kraju winorośli, podawane z orzechami i morelami. Punktualnie o godzinie dziewiątej gong wezwał nas na obiad. Długi stół nakryty był srebrem i piękną, rzadką chińską porcelaną. Wzdłuż stołu były rozmieszczone srebrne kandelabry podtrzymujące szereg nieskazitelnie białych świec. Życzliwe ręce ustawiały na stole kosze wybornych owoców. Na każdej serwecie były wyhaftowane insygnia Mira. Błyszczące srebra, iskrzące się światło świec, głębokie bogate kolory dorodnych owoców i lśniąca powierzchnia ręcznie malowanej porcelany wprowadzały do pokoju nastrój świątecznej elegancji. Było to jak obiad w najbardziej wytwornej restauracji w Beverly Hills, a nie jak spożywanie posiłku w odosobnionej azjatyckiej dolinie na dachu świata. Obiad był doskonały. Potrawy były pomysłowo podawane i składały się z zupy miętowej, delikatnej łagodnej curry baraniej z ryżem i świeżych warzyw. Zielona sałata była podana osobno ze stojącym obok sosem z octu winnego i oleju z pestek morelowych, tak, że każdy mógł wybrać swój ulubiony smak. Na deser były lody zrobione ze śniegu przyniesionego z lodowca himalajskiego i posłodzone puree z suszonych moreli. I oczywiście rozmaite rodzaje czapati, znanego chleba Hunzów. Po obiedzie zebraliśmy się w salonie i odpoczywaliśmy wygodnie z beztroską, która zawsze następuje po smacznym posiłku spożytym w przyjacielskiej atmosferze. Mir dyskutował o polityce i okazało się, że jest znakomicie poinformowany o sprawach światowych. Codziennie słuchał skróconych informacji z całego świata i prenumerował wiele najważniejszych magazynów i gazet z różnych krajów. O godzinie dziesiątej zwykle wszyscy udają się na spoczynek. Elektryczność dostarczano przez mały generator dieslowski (tylko dla pałacu), który pracuje tylko do dziesiątej trzydzieści. Niedostatek paliwa nie pozwala na ten luksus oświetleniowy dłużej niż przez trzy godziny każdego wieczora. Sama w moim pokoju, otworzyłam okno obok łóżka i patrzyłam na bezmiar nocy. Księżyc był w pełni, a gwiazdy lśniły w czystej ciemności nieba. Nad doliną zalegała głęboka cisza. Ponad wszystkim dominowało poczucie harmonii i spokoju, połączone z nieuchwytnym wrażeniem tajemniczości krainy baśni. 25

Następnego ranka o siódmej schludnie ubrany lokaj przyniósł śniadanie na tacy. Przez co najmniej godzinę popijałam mocną herbatę ziołową, jadłam smaczny chleb zrobiony z pełnego ziarna pszenicy i rozkoszowałam się znakomitym dżemem z moreli, który ze względu na słodycz owoców, był przyrządzony bez cukru. Hunzowie nie jadają innego cukru, jak tylko naturalny roślinny. Ich owoce są zadziwiająco słodkie i znakomitej jakości. Masło do chleba było zrobione z mleka koziego. Moje podwójne łóżko stało wzdłuż dużego okna zwróconego w stronę Mont Rackposhi. Perskie dywany leżały rozłożone na wywoskowanej, lśniącej podłodze. Dwa lekkie krzesła obite czerwonym welurem dodawały wrażenie wygody i elegancji. Pokój był w lewym skrzydle pałacu, na tym samym piętrze co apartamenty Mira i Rani. Byłam zachwycona moim nowym domem. Na przeciwległej ścianie były jeszcze dwa okna, przez które wpadało słońce... Moja osobista łazienka miała nowoczesne, pełne urządzenie i zimną bieżącą wodę. Ciepła woda stała obok w wiadrze. Stojąc w oknie wciągałam chciwie krystaliczne czyste powietrze, pachnące rzeką i patrzyłam na nieprzeniknione górskie szczyty. W małej wsi poniżej widziałam ludzi miejscowych rozpoczynających swój dzień pracy i krzątających się w polu sięgającej do pasa pszenicy. Kolory były świetliste i intensywne w porannym słońcu. Rozciągała się przede mną wstęga dna doliny pośrodku wznoszących się po obu stronach tarasowatych pól. Jednak wiem, że Hunza nie zawsze była taką pokojową doliną jaką jest obecnie. HISTORIA I LEGENDA O HUNZACH Hunzowie opowiadają legendę o pierwszych osadnikach, którzy przybyli do doliny wieleset lat temu. Trzech żołnierzy, którzy zdezerterowali z armii Aleksandra Wielkiego, przyprowadziło tu swoje perskie żony. Mała grupa rozwijała się w idealnych warunkach tego ziemskiego raju i przez kilka pokoleń osiedlili się na dobre. Z natury wojowniczy, wyrzucali wszystkich najeźdźców, którzy próbowali wkroczyć na teren kraju, jaki oni 26

uważali za własny. Ci pierwsi Hunzowie byli tak wojowniczy, że odpędzili nie tylko wielką armię Dżingis Chana, ale również i armie angielskie. Wysokie szczyty Himalajów, otaczających dolinę, stanowiły naturalną fortecę. W tych wczesnych latach Hunzowie byli postrachem dla karawan kupieckich chodzących sąsiednimi drogami. Przez całe wieki główna trasa między Sinkiang i Kaszmirem była terenem, na którym grasowali. Kupcy chińscy zgodzili się płacić okup Hunzom i dlatego ich karawany naładowane jedwabiem, herbatą i porcelaną mogły przechodzić drogami do Indii, a potem wracać do Cathay z przyprawami, klejnotami, kością słoniową i złotem. Prymitywni Hunzowie bardzo chętnie przyjmowali okup, ale nie tak samo chętnie dotrzymywali słowa. Gdy tylko chińskie tabory z towarami wkraczały na ich terytorium, wspinali się na otaczające szczyty górskie i zrzucali ogromne głazy na drogę, spychając bezradne karawany w zawrotną przepaść setki stóp poniżej. A potem, w dogodnym czasie, jak bezkarni piraci mogli odzyskać swój łup. Dopiero gdy Nazim Khan, dziadek obecnego Mira objął władzę, ostatecznie skończyły się terrorystyczne wyprawy Hunzów. Mir powiedział mi: Jeszcze jako dwunastoletnie, genialne dziecko, Nazim przekonywał swojego ojca, że walka, zabijanie i kradzież nie mogą być podstawą życia. Przeciwnie, Bóg stworzył ludzi aby żyli w pokoju i harmonii i musi przyjść taki czas, gdy nasi ludzie dostosują się do prawa i życzenia Boga. On był naprawdę niezwykłym dzieckiem, raczej małym mężczyzną w wieku dziecka. Jego dziadek, tj. mój prapradziadek przyznał się mu, że sam pragnął zaprowadzić pokój ze swoimi sąsiadami, jednak nikt nie chciał im więcej wierzyć. Zbyt wiele obietnic składanych przez naszych przodków nie było nigdy dotrzymywanych. Mimo to Nazim Khan nie zrezygnował i kontynuował przekonywanie ojca, aby spróbować jeszcze raz. Wreszcie zostało wysłane poselstwo do Gilgit (w tamtym czasie część Indii i część Imperium Brytyjskiego) z wiadomością, że Mir Hunzy jest gotów podpisać traktat pokojowy. Nota została przyjęta przez angielskich urzędników pod warunkiem, że młody syn zostanie posłany do Gilgit i zatrzymany jako zakładnik, aż do dokonania wymiany dokumentów. Nazim błagał ojca, aby przyjął ten warunek i pojechał do Gilgit. 27