Autor: Zuzanna Żukowska
2 października 2012 roku odbyła się wycieczka do byłego niemieckiego obozu koncentracyjnego Stutthof. Wzięły w niej udział klasy 3 d oraz 3 e.
Zbiórka przed Gimnazjum nr 3 im. Jana Pawła II była o godzinie 8:15. Po zebraniu się klas, wraz z wychowawcami i Panem Sławkiem Rutem udaliśmy się do autokaru. W trakcie podróży, Pan Rut dzielił się z nami swoją wiedzą historyczną. Czasem i też mówił rzeczy nie związane z historią, np. śpiewał.
Podróż trwała około godziny. Po dotarciu na miejsce mieliśmy chwilę dla siebie, a wychowawcy poszli zgłosić nasz przyjazd, na który czekał umówiony przewodnik.
Naszym przewodnikiem był Pan Waldemar Szymański, wysoki, około sześćdziesięcioletni mężczyzna. Pan Waldemar jest niezwykłym mówcą. Większość z nas słuchała go z zainteresowaniem, jak i z powagą, wymaganą w tym miejscu.
Obóz koncentracyjny w Stutthofie w latach powstawania i działania wyglądał zupełnie inaczej, niż obecnie. Wiele budynków zostało zburzonych i rozebranych.
Zwiedzanie rozpoczęliśmy od obejrzenia dwóch filmów w pobliskim budynku, niegdyś budynku komendantury.
Pierwszy film był niemy, czarnobiały. Przedstawiał historię Janusza Korczaka i jego sierot. Aż trudno było w to uwierzyć, że to w rzeczywistości miało miejsce.
Drugi film pokazywał proces sądowy Niemców, którzy dokonali zbrodni na terenie obozu. Proces ten miał miejsce w Gdańsku, a w jego wyniku hitlerowscy zbrodniarze zostali skazani na śmierć.
Po obejrzeniu filmów, rozpoczęliśmy zwiedzanie. Pan Waldemar pokazał nam 2 baraki przed Bramą Śmierci.
Już w pierwszym baraku, na sam widok wielkiej sterty butów, które są pozostałością po zamordowanych w obozie, odczuwa się wielkie wzruszenie. To nie do pomyślenia, ilu ludzi tam zginęło z ręki drugiego człowieka.
Drugi barak był miejscem katowania więźniów. Stosowano kary biczowania oraz wieszania na haku za ręce. Zamykano tam także więźniów za różne wykroczenia, czasem i na parę dni bez żadnego pożywienia czy picia.
Dotarliśmy do głównego wejścia do obozu, do Bramy Śmierci. Nazwali ją tak sami więźniowie, bowiem kto wszedł przez nią na teren kaźni, nie wychodził z niego żywy.
14 listopada 1944 roku miała miejsce spektakularna, jak dotąd jedyna, udokumentowana po wojnie, udana ucieczka więźnia z obozu koncentracyjnego Stutthof. Dokonał jej Włodzimierz Steyer. Przebrał się za elektryka i tym sposobem cudem udało mu się wyjść niepostrzeżenie z obozu.
Osoby, które nie miały tyle szczęścia, co wspomniany Pan Steyer, zostały złapane po ucieczce, a następnie były karane wyrokiem śmierci. Czasem ku przestrodze potencjalnych uciekinierów, jak i pokazania swojej władzy, esesmani wieszali trupy na palu w obozie.
Kolejnym punktem zwiedzania były baraki. Do czasów dzisiejszych zastało już ich niewiele.
W pierwszym baraku oglądaliśmy tablice z opisem oznaczania więźniów w zależności od ich narodowości.
W drugim baraku wyeksponowane były więzienne pasiaki. Był to strój codzienny więźniów. Wymogiem były naszyte symbole świadczące o narodowości skazanego.
Podczas długich i ciężkich apeli, bez względu na pogodę więźniowie musieli stać nieruchomo. W innym wypadku byli zabijani. Zdarzało się, że osoba była tak wykończona, że padała i umierała. Najdłuższy apel trwał ponad dobę, w środku bardzo mroźnej zimy. Wielu ludzi wtedy zmarło z wycieńczenia, przemarznięcia, stojąc na mrozie w samym tylko pasiaku.
W kolejnych barakach widzieliśmy jeszcze obozową jadalnię, w której były podawane posiłki niezaspokajające głodu wycieńczonych więźniów,
obozowy szpital. To właśnie tu pod pozorem leczenia, dokonywano zabójczych zastrzyków z fenolu w serca chorych. Ogromna ilość więźniów była pozbawiana życia właśnie w ten sposób;
kobietom, które urodziły dziecko, od razu zabierano je i zabijano, często na ich oczach. Zdarzało się, że jakaś pielęgniarka chciała uratować dziecko i gdzieś je ukryć, jednak w tych warunkach nie miało ono szans na przeżycie;
obozową łazienkę. Każda z kobiet miała 5 minut na załatwienie swoich wszystkich potrzeb higienicznych.
W jeszcze innym baraku była wystawa kartek, listów, jakiś pism, które pozostały po więźniach. Czytając niektóre z nich, można przeżyć prawdziwy wstrząs.
Zwiedzaliśmy także barak z pryczami, na których spali więźniowie. Pościel wypełniona sianem, nie dawała wygody. Esesmani sprawdzali czy więźniowie gładko ścielili swoje łóżka, jeśli tak nie było, karano ich dotkliwie.
Wspomnienie jednego z więźniów.
Niektórzy więźniowie byli cenniejsi niż reszta. Byli to głównie wykwalifikowani rzemieślnicy.
W obozie Stutthof karano więźniów za różne wykroczenia. Stosowano kary : wieszania, topienia i rozstrzelania.
W wyniku wszystkich zbrodni, głodu, chorób i ciężkiej pracy bardzo dużo ludzi umierało. Hitlerowcy mieli problem z ogromną ilością trupów. Zaczęto wówczas masowo palić ciała w piecach, jak i w dołach wykopanych w lesie.
Początkowo był tylko jeden piec, z biegiem czasu przybył drugi. Jednak i tak nie nadążały z paleniem ciał.
Esesmani wykorzystywali jeszcze jeden sposób pozbawiania życia więźniów. Zaciągano ich do komór gazowych lub do wagonu dla bydląt. Nie było stamtąd ucieczki
Idąc w stronę wyjścia z obozu, przechodzimy obok pomnika. Wykonał go rzeźbiarz będący byłym więźniem obozu Stutthof. Postawiono go ku pamięci zmarłych ludzi jak i ku przestrodze innych. Uczciliśmy to chwilą ciszy i zapaliliśmy przy nim znicze.
Wycieczka do byłego obozu koncentracyjnego Stutthof była bardzo pouczającym przeżyciem. To żywa lekcja historii. Dzięki takiemu zwiedzaniu, poznajemy przeszłość, stajemy się dojrzalsi. Zmusza nas to do refleksji, bo poznaliśmy wiele potworności, które człowiek uczynił drugiemu człowiekowi. Historię zdarzeń, które poznaliśmy, były prawdziwym koszmarem.