numer * * * PRZYLEP SIĘ!!! ISSN 1732-9302



Podobne dokumenty
Hektor i tajemnice zycia

Szczęść Boże, wujku! odpowiedział weselszy już Marcin, a wujek serdecznie uściskał chłopca.

Joanna Charms. Domek Niespodzianka

Igor Siódmiak. Moim wychowawcą był Pan Łukasz Kwiatkowski. Lekcji w-f uczył mnie Pan Jacek Lesiuk, więc chętnie uczęszczałem na te lekcje.

Pierwszy rok na WIL PW? Podpowiadamy co i jak

10 najlepszych zawodów właściciel szkoły tańca

Z wizytą u Lary koleżanki z wymiany międzyszkolnej r r. Dzień I r.

30-dniowe #FajneWyzwanie Naucz się prowadzić Dziennik!

WZAJEMNY SZACUNEK DLA WSZYSTKICH CZŁONKÓW RODZINY JAKO FUNDAMENT TOLERANCJI WOBEC INNYCH

PROGRAM AMBASADORSKI. biznesth228.info

Marcin Budnicki. Do jakiej szkoły uczęszczasz? Na jakim profilu jesteś?

W MOJEJ RODZINIE WYWIAD Z OPĄ!!!

PONIEDZIAŁEK, 11 marca 2013

ERASMUS COVILHA, PORTUGALIA

Jestem pewny, że Szymon i Jola. premię. (dostać) (ja) parasol, chyba będzie padać. (wziąć) Czy (ty).. mi pomalować mieszkanie?

W ramach projektu Kulinarna Francja - początkiem drogi zawodowej

Moje pierwsze wrażenia z Wielkiej Brytanii

Rozmowa z Maciejem Kuleszą, menedżerem w firmie Brento organizującej Men Expert Survival Race 1

BIEDRONKI MAJ. Bloki tematyczne: Polska Moja ojczyzna Jestem Europejczykiem Mieszkańcy łąki Święto mamy i taty

Wizyta w Gazecie Krakowskiej

Copyright 2015 Monika Górska

WYDZIAŁ EKONOMICZNO-SPOŁECZNY

Irena Sidor-Rangełow. Mnożenie i dzielenie do 100: Tabliczka mnożenia w jednym palcu

5. Wykonanie gazetki pod hasłem: Zanim zostali znanymi twórcami r.

OKOLICZNOŚCIOWE WYDANIE GAZETKI SZKOLNEJ KLASY III PUBLICZNEJ SZKOŁY PODSTAWOWEJ IM. ARMII KRAJOWEJ

TRYB ROZKAZUJĄCY A2 / B1 (wersja dla studenta)

Zmieniaj świat słowami karta pracy grupa 1/A

Projekt "Seniorzy na wsi"

Szkoła Języka i Kultury Polskiej Katolicki Uniwersytet Lubelski Jana Pawła II

KARTA ZADAŃ NR 2 Bezpieczne miasto

pomysł do wynajęcia 2

Kto chce niech wierzy

Filologiczno-historyczne studia środkowoeuropejskie. studia II stopnia

Seniorzy rozpoczynają wakacje

VIII TO JUŻ WIESZ! ĆWICZENIA GRAMATYCZNE I NIE TYLKO

Krzysztof Wójcik: Nasz cel? Rozwój młodych talentów

Ośrodek Nowy Świat. w Legnicy

"Dwójeczka 14" Numer 15 04/17 PROJEKTU

FILM - W INFORMACJI TURYSTYCZNEJ (A2 / B1)

Dzięki ćwiczeniom z panią Suzuki w szkole Hagukumi oraz z moją mamą nauczyłem się komunikować za pomocą pisma. Teraz umiem nawet pisać na komputerze.

Letnie warsztaty językowe

WYDZIAŁ EKONOMICZNO-SPOŁECZNY A N

11 Listopada. Przedszkole nr 25 ul. Widok Bielsko-Biała

AKADEMIA DLA MŁODYCH PRZEWODNIK TRENERA. PRACA ŻYCIE UMIEJĘTNOŚCI

Polska na urlop oraz Polska Pełna Przygód to nasze wakacyjne propozycje dla Was

My Polacy - niepodlegli, przedsiębiorczy. projekt współfinansowany przez

Mój biznes Etap II. Analiza strategiczna

Zespół Szkół Przemysłu Mody. rocznik

Czas świąt i kolędowania to moment szczególny, sprzyjający spotkaniom z bliskimi nam osobami. A tak właśnie postrzegamy grono rodziców zastępczych.

5. W jaki sposób dostałaś/eś się na studia? (Sposób rekrutacji) 6. Czy studia odpowiadają twoim wyobrażeniom o nich? (zadowolenie czy rozczarowanie?

Hotel Am Brunnenberg odpoczynek wśród zieleni

PRZEŹMIEROWO Szkoła Podstawowa im. Arkadego Fiedlera w Przeźmierowie

STUDENCKIE KOŁO NAUKOWE SOCJOLOGÓW SPRAWOZDANIE Z DZIAŁALNOŚCI ZA ROK 2017

mnw.org.pl/orientujsie

AKADEMIA ELFÓW Świętego Mikołaja rodzinna gra miejska

Zeszyt ćwiczeń do laboratorium ATOMÓW cz. I. Region okiem ATOMów wytyczanie kierunków polityki młodzieżowej w województwie warmińsko-mazurskim

GALERIA LABIRYNT PRZEWODNIK // PRZED WIZYTĄ

Umiłowani, jeśli Bóg tak nas umiłował, to i my winniśmy się wzajemnie miłować. (1 J 4,11) Droga Uczennico! Drogi Uczniu!

UNIWERSYTET IM. ADAMA MICKIEWICZA W POZNANIU EUROPA-UNIVERSITÄT VIADRINA FRANKFURT (ODER)

Gryfów Śląski: 100. Rocznica Odzyskania Niepodległości

Anna Kraszewska ( nauczyciel religii) Katarzyna Nurkowska ( nauczyciel języka polskiego) Publiczne Gimnazjum nr 5 w Białymstoku SCENARIUSZ JASEŁEK

Antoni Guzik. Rektor, Dziekan, Profesor, wybitny Nauczyciel, Przyjaciel Młodzieży

GAZETKA SZKOŁY PODSTAWOWEJ im. ŻOŁNIERZY BOHATERÓW ARMII KRAJOWEJ W KRĘŻNICY JAREJ Strona 1

Podziękowania naszych podopiecznych:

Technologie w Placówkach Oddziały przyszłości. Konferencja Naukowa Bankowość Przyszłości Prawo i Technologia

Sprawozdania z wycieczki po Szlaku Piastowskim

Pogodny wieczór. Cele: otwarcie się na innych rozwój kreatywności ukazanie, że Bóg daje nam siły do wypełniania zadań, jakie dostajemy

Internetowy Projekt Zbieramy Wspomnienia

BĄDŹ SOBĄ, SZUKAJ WŁASNEJ DROGI - JANUSZ KORCZAK

Piaski, r. Witajcie!

Tak prezentują się laurki i duży obrazek z życzeniami. Juz jesteśmy bardzo blisko.

Kielce, Drogi Mikołaju!

Dyrektor szkoły, a naciski zewnętrzne

PAUL WALKER FOREX. KODY DOSTĘPU. Wersja Demonstracyjna

Kilka dni Mnóstwo możliwości Świętujmy razem przyłącz się!

Portfolio Plan daltoński Gr I

Akcja Rodacy Bohaterom we Lwowie Marzec 2012

Copyright 2015 Monika Górska

Rok Nowa grupa śledcza wznawia przesłuchania profesorów Unii.

WYJAZD DO TURCJI W RAMACH PROJEKTU COMENIUS EURO VILLAGES

Streszczenie. Streszczenie MIKOŁAJEK I JEGO KOLEDZY

AUDIO / VIDEO (A 2 / B1 ) (wersja dla studenta) ROZMOWY PANI DOMU ROBERT KUDELSKI ( Pani domu, nr )

Einstein na półmetku. Projekt współfinansowany jest ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego

7 Złotych Zasad Uczestnictwa

DOŁĄCZ DO NAS! pracuj w INTERIA.PL

rola kół naukowych w badaniach i procesie dydaktycznym

Izabella Mastalerz siostra, III kl. S.P. Nr. 156 BAJKA O WARTOŚCIACH. Dawno, dawno temu, w dalekim kraju istniały następujące osady,

Poradnik opracowany przez Julitę Dąbrowską.

Oferta sponsorska piątej edycji obozu charytatywnego dla dzieci

Oferta dla nauczycieli i studentów w roku szkolnym 2015/2016

Konferencja Naukowa. Przyszłość polskiej energetyki:

FUNDACJA SŁAWEK. Mienia. Warszawa

Paweł Kowalski ZJEDZ KONKURENCJĘ. Jak maksymalizować zyski i pisać skuteczne teksty sprzedażowe

VIII Międzyświetlicowy Konkurs Literacki Mały Pisarz

Politechnika Poznańska - Wydział Inżynierii Zarządzania RAPORT EWALUACYJNY

NAUKA JAK UCZYĆ SIĘ SKUTECZNIE (A2 / B1)

Spotkanie z przedsiębiorcą wyniki badań

Podstawy balonowych kreacji

Transkrypt:

Lepkie RĘCE ISSN 1732-9302 03.01.2007 15.01.2007 * * * PRZYLEP SIĘ!!! numer 30 MIESIĄCZNIK KULTURALNY STUDENTÓW POLITECHNIKI WARSZAWSKIEJ koło naukowe energetyków gapa ESTIEM USOS pani antonina miejsca kultowe powrócić do tamtych lat architektura politechnika przedwojenna warszawa rosyjska żydzi kino nieme (cisza na ekranie) święto niemego kina w Warszawie skoffka 4 filmy wola art wydarzenia koncerty książki repertuar stodoła zdechły królik

Wstępniak Ze smutkiem obserwuję, jak Warszawa coraz bardziej zaprzepaszcza szansę bycia miastem dla ludzi, a staje się bezkształtnym molochem bez wyrazu, za to takim, gdzie stosunkowo łatwo można zrobić karierę i zarobić pieniądze. Jednocześnie denerwuję się, gdy ktoś przyjezdny stwierdza, że Warszawa jest brzydka. Czy nie ma on jednak racji? Patrząc obiektywnie, nie sposób zaprzeczyć: Warszawa jest naprawdę brzydka. Ale nie jest miastem, którego nie da się polubić. Może to niełatwe, bo trzeba ją najpierw dobrze poznać i zrozumieć. To jak dziś wygląda, zawdzięcza przede wszystkim faktowi bycia Stolicą. Z jednej strony ma być wizytówką państwa i to tu inwestuje się najwięcej pieniędzy, z drugiej strony jest przedmiotem ciągłych walk politycznych i zawsze jako pierwsza pada ofiarą wroga. Wystarczy przypomnieć sobie nie tak odległą historię. Dzisiejsza- teoretycznie wolna Warszawa- znów jest ofiarą- tym razem nieudolności władzy i braku odpowiedniego prawa. Skutkiem tego jest wszechobecny chaos. Dotychczasowe władze miasta, nastawione głównie na przypływ kapitału, nie zrobiły nic, aby Warszawa stała się miastem przyjaznym, a wszelkie jej działania prowadzą do wręcz odwrotnych skutków. A my, mieszkańcy Warszawy tęsknimy do czasów, które większość z nas zna już tylko z opowieści. Warszawa dwudziestolecia międzywojennego to miasto tętniące życiem, centrum nie tylko polityczne, ale i kulturalne. Miasto wielokulturowe. I tego właśnie nam brakuje, dlatego, nie mogąc liczyć na władze miasta, staramy się sami obudzić Warszawę do życia. Wracamy do przedwojennych zwyczajów. Próbujemy przywrócić klimat tamtych lat. Budzą się dzielnice dotychczas będące na uboczu życia kulturalnego... ale ciii... o tym wszystkim w numerze. MIESIĄCZNIK KULTURALNY STUDENTÓW POLITECHNIKI WARSZAWSKIEJ ADRES KORESPONDENCYJNY: Centrum Ruchu Studenckiego ul. Waryńskiego12, 00-631 Warszawa, z dopiskiem i.pewu tel./faks: (022) 234 91 05 e-mail: redakcja@ipewu.pw.edu.pl www.ipewu.pw.edu.pl REDAKCJA: Redaktor Naczelna: Agata Burczyńska Z-ca Redaktor Naczelnej: Gosia Janikowska Dział Promocji: Ada Skowronek, Jan Rutkiewicz Redakcja: Weronika Abramczyk, Asia Andrysiak, Kasia Czajka, Basia Doraczyńska, Maciek Falkowski, Monika Goszczyńska, Krzysiek Grudnik, Marcin Jeżo, Michał Konca, Olga Kurek, Grzesiek Lechowski, Aleksandra Lusawa, Tomek Piętowski, Oliwia Pluta, Piotrek Proczek, Ada Skowronek, Łukasz Sokołowski, Martyna Stankiewicz, Kasia Staroń, Anna Wydra, Małgorzata Zawilska Dział Graficzny: Agnieszka Zielińska, Rafał Sawicki, Przemek Raszeja, Maciek Cabaj Fotografia: Jacek Jermakowicz, Bartek Michalski, Dominik Pisarek, Jan Rutkiewicz, Andrzej Wegner Korekta: Weronika Abramczuk, Łukasz Sokołowski, Magda Trzcińska Administrator www: Ula Sieroń PRODUKCJA: Wydawca: Samorząd Studentów Politechniki Warszawskiej Spis Treści Kolo naukowe energetyków 3 Otwórz się na energię Starzy, ale niezwykle sprawni, bo naładowani pozytywną energią! tak określają siebie członkowie Koła Naukowego Energetyków η (eta często definiowana w technice jako sprawność), które obchodziło w ubiegłym roku 40-lecie istnienia Gapa 4 ESTIEM 6 USOS 6 TEMAT NUMERU: Pani Antonina 8 Miejsca kultowe 11 Powrócić do tamtych lat 12 Architektura 14 Politechnika przedwojenna - maly przewodnik architektoniczny Warszawa rosyjska 16 Żydzi 17 Kino nieme (cisza na ekranie) 18 Czy faktycznie współczesny widz nie znajdzie wśród nich czegoś dla siebie? Święto niemego kina w Warszawie 20 Skoffka 4 20 Filmy 21 Wola art 22 Więcej niż dzielnica przemysłowa Wydarzenia koncerty 23 Książki 25 Repertuar 26 Stodoła 27 Zdechły królik 28 Ciągle z nami

ENERGIĘ Starzy, ale niezwykle sprawni, bo naładowani pozytywną energią! tak określają siebie członkowie Koła Naukowego Energetyków η (eta często definiowana w technice jako sprawność), które obchodziło w ubiegłym roku 40-lecie istnienia. Jest tym samym jednym z najstarszych, działających nieprzerwanie i ambitnie, Kół Naukowych na Politechnice Warszawskiej. M.in. właśnie dlatego je wybraliśmy do zapoczątkowania cyklu artykułów o działalności kół naukowych naszej uczelni, które będziemy odtąd umieszczać co miesiąc na naszych łamach. Koło Energetyków η tworzą głównie studenci z Wydziału Mechanicznego Energetyki i Lotnictwa, przy którym ono działa. Koło prowadzi jednak szeroką współpracę z innymi kołami, zarówno z PW (m.in. KoCiO i KNWiK z IŚ, SKA z MEiL-u), jak również z innych polskich uczelni (m.in. AGH w Krakowie, czy też Politechniki Śląskiej w Gliwicach). Współpraca ta, przy różnych przedsięwzięciach, ciągle się rozwija i rozszerza o kolejne koła i organizacje. KNE η przeprowadza corocznie od kilku do kilkunastu projektów. W bogatej historii zrealizowaliśmy dotychczas prawie 200 event-ów, na co składają się prace naukowe, seminaria, sympozja, konferencje, obozy naukowe i wyjazdy techniczne mówi Sławek Strąpoć, jeden ze starszych stażem członków i nieformalny Dyrektor Techniczny Koła, jak określają go inni. Mamy w swoim dorobku również zorganizowanie pierwszych branżowych targów pracy Targów Pracy Energetyków, które spotkały się ze sporym zainteresowaniem zarówno ze strony firm, jak i studentów oraz absolwentów dodaje Marcin Wołowicz, ubiegłoroczny Prezes Koła. Od kilku lat sztandarowym projektem tej organizacji stała się coroczna, objazdowa Konferencja Ekologiczne Technologie w Energetyce (ETE), która zdumiewa bardzo oryginalną formą. Owa oryginalność polega na wielowątkowości takiej konferencji, składającej się z części teoretycznej (podczas której uczestnicy wygłaszają przygotowane wcześniej referaty z poszczególnej tematyki), części technicznej (podczas wizyty w zakładzie energetycznym odpowiadającym danemu zagadnieniu uczestnicy mogą skonfrontować swoją wiedzę teoretyczną w praktycznym zastosowaniu) oraz części kulturalno-turystycznej, która stanowi niezbędną przeciwwagę dla programu naukowo-technicznego, a także bardzo pożyteczne uzupełnienie wiedzy w zakresie kultury europejskiej i światowej. Za przykład takiego projektu może posłużyć ubiegłoroczna Konferencja ETE-06, podczas której studenci z Koła η zajęli się trzema ważnymi i co istotne, aktualnymi dla energetyki krajowej zagadnieniami, tj.: budową elektrowni konwencjonalnych na parametry nadkrytyczne, energetyką jądrową, a także utylizacją energii odpadów. Problematykę tę doskonale uzupełniły wizyty w nowoczesnych europejskich obiektach energetycznych, m.in. takich jak: El. Schwarze Pumpe i El. Altbach Deizisau (Niemcy); El. Jądrowa DOEL z reaktorami typu PWR (Belgia); zakład oczyszczania ścieków GKW-Stammheim w Kolonii oraz budowana (na ukończeniu) spalarnia śmieci Issy les Moulineaux w Paryżu. Same referaty i wizytacja obiektów to jednak nie wszystko, trzeba zadbać również o właściwy poziom merytoryczny podczas całej Konferencji (ok. 40 osobowa grupa), dlatego do uczestnictwa zapraszamy zawsze od 4-6 pracowników naukowych uczelni (profesorów i doktorów) oraz przedstawicieli branży energetycznej, zazwyczaj absolwentów takich i pokrewnych kierunków zaznacza Mariusz Andrzejczuk, członek Koła, a jednocześnie jeden z organizatorów i uczestników ETE-06. Uzupełniając wypowiedź dodaje: W ostatniej Konferencji np. wziął udział Pracownik El. Bełchatów kierownik budowy bloku na parametry nadkrytyczne mgr inż. Piotr Szmaj. Część główną Konferencji uatrakcyjnił bogaty program kulturalny: zabytki baroku drezdeńskiego, Wersal, wizyta w Muzeum Mercedesa w Stuttgarcie i Atomium w Brukseli, katedry romańskie w Worms, Spirze i Rewirze, gotyckie w Koloni Akwizgranie i Paryżu, złożenie kwiatów na Pere Lachaise przy grobie F. Chopina. Niestety jak podsumowuje Łukasz Baran, od dwóch lat pełniący funkcję Vice Prezesa Koła realizacja takiego projektu to ogromne koszta, dlatego chcielibyśmy w tym miejscu bardzo podziękować J.M. Rektorowi PW za objęcie Patronatu nad naszą Konferencją, a także Dziekanowi Wydz. MEiL, Samorządowi Studentów PW oraz firmom: BOT Górnictwo i Energetyka SA, Polskim Sieciom Elektroenergetycznym SA i Fabryce Kotłów RAFAKO SA za wsparcie finansowe, bez którego organizacja tej Konferencji nie byłaby możliwa. Poza realizacją własnych projektów, członkowie Koła biorą stale udział w różnych konferencjach naukowych na terenie całego kraju i wygłaszają przygotowane przez nich referaty, jak choćby w ostatnim roku na III Międzynarodowej Konferencji Energia-Ekologia- Etyka na AGH w Krakowie (4 członków) oraz na Sympozjum Studenckiego Koła Naukowego Techniki Cieplnej im. Stanisława Ochęduszki na Politechnice Śląskiej (2 członków). Trud zajęć dydaktycznych na uczelni, ciągłe kolokwia i egzaminy wydają się w zupełności nie przeszkadzać studentomczłonkom KNE η, gdyż po Konferencji ETE-06, już zaczynają planować... ETE-07. I dodać należy, bardzo ambitnie planować! Technologia europejska bowiem staje się dla nich już nazbyt powszechna i niespecjalnie wystarczająca jak przekonuje nas kolejny z członków Paweł Różacki, warto więc poznać zalety i wady techniki amerykańskiej, wtóruje mu Kamil Misztal członek KNE η i jednocześnie obecny Przewodniczący Rady Kół Naukowych PW. No i rzeczywiście, pomysł wyprawy za ocean szybko został podchwycony przez pozostałych! Czy uda się go zrealizować, przekonamy się pewnie niebawem. W rezerwie członkowie pozostawiają sobie opcję poznania bardzo bogatej francuskiej energetyki jądrowej (ok. 79% energii we Francji), zwłaszcza że powstaje tam finansowany ze środków UE reaktor III generacji. Nie bez uwagi pozostają też nadchodzące sygnały z polskiego rządu o decyzji budowy w naszym kraju elektrowni atomowej, co również wpłynie pewnie na wybór słuszniejszego kierunku działania Koła. Całkiem atrakcyjna wydaje się też koncepcja najmłodszych członków KNE η, którzy wyznaczyli sobie za zadanie zaprojektowanie i wykonanie w najbliższym czasie wiatraka produkującego energię elektryczną. Inicjatywa ta, jak i pozostałe godne uznania, życzymy więc powodzenia i dołączamy się do słów przysłuchującej się nam Marzenie Lasockiej, jednej z niewielu kobiet w Kole, która stwierdziła pod koniec rozmowy: Uważamy, że energetyka jest nie tylko ważna, ale i niezwykle interesująca, dlatego zachęcamy wszystkich o takich lub podobnych zainteresowaniach do zgłębiania wspólnie z nami wszelkich zagadnień energetycznych, zachęcamy Was do pomocy w realizacji naszych projektów. W pełni popieramy ten krótki apel, dodając od siebie, iż pomimo dochodzących skądinąd głosów o reliktowości i niskiej atrakcyjności obecnych kół naukowych, jesteśmy przekonani, że nasze artykuły, poczynając od niniejszego, pokażą Wam, że przy lekkiej modyfikacji metod i kierunków działania, nadal możecie pracować efektywnie i zwracać na siebie uwagę studentów. Bo idąc za słowami hasła przewodniego KNE η Nie dawać, tylko pokazywać jak wziąć autorstwa Prof. Józefa Portachy, już od 35 lat Opiekuna tego Koła; nie należy czekać na gotowe, a raczej starać się umiejętnie wykorzystywać swoją wiedzę i pracę, z korzyścią dla innych oraz dla siebie samego. Dane kontaktowe KNE η : Politechnika Warszawska, Wydział MEiL, Instytut Techniki Cieplnej, ul.nowowiejska 21/25, pok. 02, 00-665 Warszawa e-mail: KNE@itc.pw.edu.pl, http://kne.itc. pw.edu.pl opracowanie: Łukasz Sokołowski i Piotr Proczek 3

GAPA GAPA Kto jest GAPA? czyli artysta nieujawniony Wydawać by się mogło, że dobry pomysł i szczytny cel zagwarantują sukces. Jednak okazuje się, że bez odpowiedniej promocji nawet najlepsze pomysły mogą zostać... niezauważone. Wybierając się na tegoroczny Grudniowy Akademicki Przegląd Artystyczny, można było odnieść wrażenie, że artystów wśród warszawskich studentów prawie nie ma. Impreza, która reklamuje się jako największe tego typu wydarzenie w Warszawie, świeciła pustkami. Zainteresowanie tegorocznym przeglądem było niewielkie, i to zarówno wśród uczestników konkursów, jak i widzów. Część konkursowa przeglądu jest otwarta dla wszystkich studentów warszawskich szkół wyższych. Tymczasem mało który student rodzimej uczelni słyszał o przeglądzie, a co dopiero studenci z UW czy SGH? W porównaniu z rokiem ubiegłym, 2006 nie był dla GAPY rokiem udanym. I niestety całą winę ponoszą tu organizatorzy. Czy zabrakło im funduszy, czy zapału, czy czasu na promocję imprezy, tego nie wiem. Faktem jednak jest, że to tu należy upatrywać przyczyn tak niewielkiego zainteresowania tym- skądinąd ciekawym- projektem. Nie byłoby dobrze, gdyby kolejne edycje przeglądu wyglądały w ten sposób. Jest to pomysł naprawdę godny uwagi i ma szansę stać się ważnym punktem w kalendarzu studenckich wydarzeń kulturalnych. Dlatego już dziś zachęcamy wszystkich utalentowanych do udziału w kolejnym przeglądzie, a organizatorów namawiamy do zastanowienia się nad lepszą formą promocji. abe Grudniowy Akademicki Przegląd Artystyczny 11-19 grudnia 2006 Gmach Główny PW, Klub Stodoła, Klub Mechanik

wszystko o GAPIE 2006: www.ipewu.pw.edu.pl zobacz! 5 Finał O GAPIE Celem Grudniowego Akademickiego Przeglądu Artystycznego jest promocja młodych artystów. Bardzo często ciężko jest im wystartować w profesjonalnym świecie, w którym konkurencja jest olbrzymia. Chcemy umożliwić studentom dotarcie do osób, które mogą pomóc najlepszym w wybiciu się. Chcemy dać im szansę zaprezentować się oraz posłuchać profesjonalistów wypowiadających się na temat ich prac. Dla wielu ludzi jest to szansa poznania towarzystwa, mającego podobne zainteresowania, co w przyszłości może zaowocować współpracą i sukcesami na arenie polskich artystów. Wreszcie chcemy pokazać ludziom, że sztuka studentów wcale nie odbiega poziomem od tej profesjonalnej, pokazywanej w mediach na co dzień. GAPA ma również na celu ukulturalnienie studentów jak i zapewnienie im rozwijającej rozrywki. Gratulacje Gratulacje Jest to jedno z największych tego typu wydarzeń kulturalnych stolicy. GAPA jest wspólnym pomysłem SSPW oraz NZS PW. Pierwszy przegląd odbył się w 2003 roku. Cieszył się zainteresowaniem wśród studentów, co skłoniło nas do organizowania kolejnych edycji. W latach kolejnych latach popularność i poziom imprezy były jeszcze większe. www.polibuda.info/gapa

Stowarzyszenie ambitnych studentów ESTIEM LG Warszawa ZAPRASZA do udziału w prestiżowym Case Study TIMES Local Qualifications 15.01.2007r. (poniedziałek) TIMES The Tournament In Management and Engineering Skills odbywa się raz do roku. Najbardziej zmotywowani studenci zbiera się by dowieść swojej wiedzy i umiejętności zarządzania. Konkurs rozgrywany w trzech etapach: Local Qualifications (Warszawa), Semi Finals (Ilmenau Niemcy), Final (Lyon). W każdej rundzie drużyny muszą uporać się z pewnym problemem i przedstawić jego rozwiązanie przed komisją złożoną z przedstawicieli firm i wykładowców. Studenci próbują swoich sił, stawiając się na miejscu prawdziwych menadżerów zdobywając jednocześnie nieocenione doświadczenie. Zwycięzcy pojadą na półfinały do Ilmenau na koszt organizatorów. Times Local Qualifications odbędą się 15 stycznia 2007r., na Wydziale Inżynierii Produkcji Politechniki Warszawskiej, sytuowanego przy ulicy Narbutta 85. Warunkami przystąpienia do konkursu są: przed wszystkim chęci, zdolność kreatywnego myślenia oraz podstawowa znajomość języka angielskiego. Przewidywana liczba uczestników waha się w granicach 40 włącznie z jure. Case study przygotowane jest w języku angielskim. Podczas turnieju studenci będą musieli rozwiązać jedno, wspólne dla wszystkich drużyn case study. Z założenia zadanie w nim przedstawione jest odzwierciedleniem realnej sytuacji mającej miejsce w firmie usługowej czy przedsiębiorstwie produkcyjnym. Problem, z jakim zmierzą się uczestnicy konkursu może dotyczyć ogólnych zasad działania przedsiębiorstw bądź też konkretnej dziedziny i typowego problemu w niej występującemu w codziennym życiu. Zwycięzcy oprócz prestiżu, jakim niewątpliwie jest wygranie współzawodnictwa biorą udział w dalszej części konkursu. Konkurs TIMES jest niewątpliwie dużym wydarzeniem w środowisku akademickim w Polsce i miastach Europy biorących udział w tym cyklu. Chcemy, aby poprzez współpracę w ramach tego projektu, doszło do zbliżenia środowiska studenckiego i biznesowego, gdyż jesteśmy przekonani, że dla obu stron mogą z takiej współpracy wyniknąć duże korzyści. Zapraszam do współpracy nad Projektem TIMES. Damian.Guzewski@estiem.org Project Leader of LQ TIMES 2007 Harmonogram działalności ESTIEM Styczeń 2007 TIMES (Tournament In Managemant and engineering Skills) prestiżowy konkurs case study o tematyce związanej z inżynierią i zarządzaniem. Case przygotowywany i ocenia-ny jest przez przedstawicieli najlepszych polskich i światowych koncernów. Oprócz nich w jury zasiadają wybitni przedstawiciele kadry akademickiej. Zarówno konkurs jak i samo rozwiązanie case a prowadzone jest w języku angielskim. W konkursie bierze udział 5 max. 6 trzy lub czteroosobowych zespołów (przewagę powinni stanowić studenci Politechniki Warszawskiej), które w końcowej odsłonie konkursu prezentują swoje rozwiązania Jury. Najlepsza drużyna w nagrodę wyjeżdża na Półfinały, które odbędą się w Niemczech i ma szanse na walkę o Finał odbywający się w tym roku w Lyonie. Koszty przejazdu na Półfinały jak i zakwaterowania i pobytu ponosi ESTIEM. Project Leader of TI- MES LQ 2007 Damian Guzewski Marzec, kwiecień 2007 Dni Kariery ESTIEM: cykl warsztatów, seminariów, wykładów prowadzonych przez przedstawicieli znanych koncernów zainteresowanych studentami PW. Jako organizatorzy kładziemy nacisk, aby spotkania te bezpośrednio angażowały uczestniczących w nich studentów w postaci zajęć warsztatowych, case study, assesment centre itp. Zeszłoroczni uczestnicy to: Polska Kampania Piwowarska, CitiBank, PricewaterhouseCoopers, British American Tobacco. Maj 2007 Harmonogram działalności ESTIEM na I i II kwartał 2007 Vision tygodniowy cykl seminariów, wyjść do zakładów produkcyjnych, imprez rozrywkowych i kulturalnych. Uczestnikami są zarówno studenci Polscy jak i przedstawiciele innych grup lokalnych ESTIEM z całej Europy. Warszawska Grupa odpowiada za zakwaterowanie i organizację Vision, w zamian zagraniczni uczestnicy uiszczają opłatę. Wstęp na seminaria dla polskich studentów jest bezpłatny. USOS Lepsze jest wrogiem dobrego? Internetowe systemy obsługi studentów miały wprowadzić polskie uczelnie w XXI wiek. Student, zamiast stać w kolejce do wykładowcy czy biegać do dziekanatu z każdym podaniem i zaświadczeniem, miał docelowo kontaktować się z uczelnią wyłącznie za pośrednictwem Internetu. Jednak systemy planowane jako ułatwienie dla studenta stały się obiektem nienawiści, kpin i narzekań większości uczestników życia akademickiego od żaków po profesorów. Czyżby więc lepsze było wrogiem dobrego? ISOS jak marzenie Pierwsze USOSy (Uniwersytecki System Obsługi Studiów) i ISOSy (Internetowy System Obsługi Studiów) zaczęły działać już kilka lat temu. Początkowo ich oferta była niewielka przy ich pomocy można było zapisać się jedynie na zajęcia typu w-f czy lektorat. Jednak z czasem uczelnie zaczęły poszerzać ofertę systemów aż do stanu, w którym zapisy przez Internet są obowiązkowe w przypadku wszystkich wykładów i zajęć. Do ISO- Sów zaczęto też wprowadzać dane o studencie, takie jak oceny czy przebieg studiów,

a także decyzje o przyznaniu stypendium czy podjęciu drugiego kierunku studiów. Ponadto część systemów zaczęła oferować informacje o prowadzących i kolegach z grupy (oczywiście ograniczone). Wydawać by się mogło, że osobiste, zabezpieczone kodem konto ze wszystkimi potrzebnymi danymi, to marzenie każdego studenta wystarczy mieć komputer, a cała nasza uniwersytecka kariera jest już po sekundzie na ekranie. Jednak marzenie zamieniło się w koszmar. Brak informacji o wynikach rekrutacji Problemy z internetowymi dziekanatami zaczynają się już przy rekrutacji. O ile zarejestrowanie się jest zazwyczaj dziecinnie łatwe, o tyle uzyskanie informacji o wynikach rekrutacji jest już bardziej skomplikowane. Wydziały, układające listy według różnych kryteriów i sposobów kodowania, przesyłają informacje o rekrutacji w dowolnym terminie. Tymczasem codziennie przez ok. miesiąc tysiące młodych ludzi odwiedzają strony uczelni w nadziei, że listy zostaną już opublikowane. Jednak zamiast zobaczyć swoje nazwisko (a właściwie PESEL) pośród grona szczęśliwców, spotykają się z uprzejmym komunikatem informującym o przeciążeniu systemu. Dla wielu studentów to pierwsze doświadczenie z internetowym dziekanatem jest bardzo zniechęcające i ustawia cały ich stosunek do internetowej obsługi studenta. Choć to właśnie rekrutacja uważana jest za najsłabsze ogniwo systemu komputerowego na polskich uczelniach, to jednak zdenerwowanie z nią związane jest stosunkowo małe w porównaniu z tym, co czeka na studentów lat późniejszych. Co kraj to obyczaj, co uczelnia to system Choć wszystkie ISOSy działają na podobnych zasadach, to jednak w jednej kwestii panuje zupełna dowolność. Są nią kryteria zapisów na egzaminy, zajęcia i wykłady. Od czasu, gdy zapisy na zajęcia przez Internet stały się obowiązkowe (ok. dwóch lat temu na większości państwowych uczelni), początek roku oznacza dla części studentów nieprzespane noce. Na Politechnice i na UW na część przedmiotów (zazwyczaj tych ciekawszych i o wygodnych godzinach) trzeba się zapisać jak najszybciej. Refleks studenta i jego swoboda w dostępie do Internetu determinują, czy uda mu się dostać na wybrane zajęcia, czy też nie. Nikogo więc nie dziwią opowieści o przesiadywaniu przed ekranem przez całą noc (zapisy zaczynają się zazwyczaj około północy), podczas której zdesperowany student stara się odpowiednio szybko włożyć do internetowego koszyka wybraną pozycję. Zasada kto pierwszy ten lepszy być może w istocie premiuje studentów najbardziej zdeterminowanych, jednak niewiele ma wspólnego ze sprawiedliwością. Na szczęście nie wszystkie wydziały decydują się na takie rozwiązanie; niekiedy o możliwości doboru zajęć decyduje średnia ocen. Studenci z wyższą średnią mają prawo rejestrować się pierwsi, a dopiero po nich ci z niższą. Jednak i to rozwiązanie ma swoje wady trudno porównywać średnią studenta pierwszego roku i średnią studenta roku trzeciego dobrym przykładem jest tu historia, w przypadku której średnią studentów pierwszego roku już od lat obniża morderczy egzamin z historii starożytnej. Stosunkowo ciekawe rozwiązanie kwestii zapisów przyjęto na SWPS (Szkoła Wyższa Psychologii Społecznej). Na tej prywatnej uczelni część studentów zostaje tak zwanymi Visami (od skrótu Very Important Student). Visy mają prawo zapisywać się na zajęcia jako pierwsi. Co ciekawe, przywilej ten przysługuje nie tylko najzdolniejszym studentom, ale także działaczom samorządu i stypendystom. Bez protokołu nie ma ocen Właśnie sprawdziłem swoje konto. Brakuje mi połowy ocen z przedmiotów, które zaliczyłem skarży się Marcin z UW. W istocie brak ocen w USOSie jest problemem częstszym, niż nam się wydaje. Na Politechnice ok. 10% studentów ma problem z brakiem oceny w systemie. Na UW na niektórych wydziałach ten problem dotyczy ok. 90% osób. Wszystko jest wynikiem skomplikowanej biurokracji, jaka pojawiła się wraz z powstaniem internetowych dziekanatów, a także równoległego funkcjonowania starych i nowych sposobów przechowywania informacji o studencie. Kiedyś na egzamin przychodziło się z indeksem i kartą egzaminacyjną. Wpisanie oceny na kartę i do indeksu stanowiło dowód otrzymania oceny lub zaliczenia. Jednak internetowe systemy wprowadziły kolejny dokument jest nim protokół, na którym prowadzący ma obowiązek wpisać każdego studenta wraz z oceną i podpisem. To właśnie ten dokument decyduje o tym, czy ocena znajdzie się w USOSie, czy też nie. Niestety, nie zawsze protokół trafia do działu zajmującego się Internetem. Jeśli protokół zaginie albo wykładowca zapomni wpisać któregoś ze studentów, zaczyna się gehenna. Najczęściej dziekanat zostawia studenta samego z problemem, a to oznacza bieganie po dyżurach w poszukiwaniu wykładowcy. Jeśli student nie postara się o zdobycie wpisu, może stanąć w obliczu paradoksalnej sytuacji, w której zaliczony egzamin bądź ćwiczenia - nie znalazłszy się na jego internetowym koncie - zostaną uznane za nie odbyte. A jak sobie radzą prywatni? Wbrew rozpowszechnionej opinii trudności z internetowymi dziekanatami nie są problemem tylko uczelni państwowych. Collegium Civitas, jedna z prestiżowych prywatnych uczelni, wprowadziła w zeszłym roku system obsługi klienta Wirtualną Uczelnię. Mimo że uczelnia jest niewielka, studenci skarżą się na internetowy dziekanat. Na studiach dziennych były duże problemy z zapisem na niektóre zajęcia, zwłaszcza te najciekawsze mówi Ania, studentka pierwszego roku dziennikarstwa. Problemem są też oceny przesyłane bezpośrednio na internetowe konto studenta opóźnienie w ich wpisywaniu może potrwać nawet kilka tygodni. Wyjątki potwierdzają regułę Są jednak wyjątki. Niektóre polskie uczelnie wprowadziły sprawnie działające systemy obsługi studenta. Jedną z nich jest SGH (Szkoła Główna Handlowa). Jest to jedna z niewielu uczelni, na których system działa sprawnie i powoli zaczyna zastępować tradycyjne indeksy. W tym przypadku przepisem na sukces były duże nakłady finansowe, ale także determinacja rektora, by uczynić z SGH szkołę całkowicie skomputeryzowaną. Także wspomniana już tutaj SWPS zwycięsko wyszła z procesu przestawiania się na internetową obsługę studentów. Zapisy odbywają się sprawnie, a studenci otrzymują oceny w przeciągu tygodnia na własne konta internetowe. Na tle innych uczelni dobrze prezentuje się Politechnika Wraszwska, choć nie ma jednolitego dla całej uczelni systemu zapisów. Studenci zapisują się tylko na nieliczne zajęcia w obrębie systemu własnego wydziału, co znacznie usprawnia pracę systemów. Niestety, są to wyjątki potwierdzające regułę. Cierpliwość jest cnotą Pozostaje pytanie: dlaczego to, co miało ułatwić życie studentom, stało się ich najgorszym koszmarem? Odpowiedź jest prostsza, niż się wydaje. Po pierwsze - większość narzekających na systemy internetowe studentów nie pamięta czasów, w których aby zapisać się na egzamin, trzeba było ustawić się w kolejce około szóstej rano i nie można było nawet marzyć o ustawieniu sobie planu tak, by połowę dni w tygodniu mieć wolnych. Drugą przyczyną jest prosty fakt, że systemy internetowe działają od niedawna. Problemy, jakie pojawiają się w tym roku, mogą zniknąć w przyszłym i być tylko legendą za dziesięć lat. Tymczasem uczelnie próbują poradzić sobie z jednoczesnym funkcjonowaniem starych (indeksy i karty egzaminacyjne) oraz nowych (USOSy) sposobów przechowywania informacji o studencie. Do tego dochodzi wspomniana już niechęć studentów i wykładowców, którzy niekiedy namawiają do bojkotowania zasad zapisów. Cóż więc można poradzić studentom zgrzytającym zębami na myśl o kolejnej turze zapisów? Chyba tylko uzbrojenie się w cierpliwość i świadomość, że ich problemy pomagają zmienić oblicze polskich uczelni. Miejmy nadzieję, że na lepsze. Katarzyna Czajka 7

Polką w Polsce zamknę oczy Istnieje szereg opracowań historycznych skupiających się na okresie międzywojennym. Bez większego problemu można odnaleźć fotografie przedstawiające obiekty przedwojennej Warszawy, jednak podróż do tamtych czasów wydaje się czymś mało realnym. Pani Antonina Michalska przyszła na świat w dwudziestoleciu międzywojennym. Zechciała zostać naszym przewodnikiem i zaprowadzić nas do Warszawy swojego dzieciństwa. Gdzie mieszkała Pani przed wojną? Na Nowolipkach 61, to był trzeci dom od Smoczej. Teraz Smoczą przedłużono. Jaki był przed wojną model rodziny? Z pewnością więcej dzieci. Było dzieci. Ciotka miała sześcioro. Jaki obowiązywał podział ról? Ojcowie pracowali. Moja mama pracowała, bo musiała i jeszcze pomagała zakonnicom, przypuszczam, że nie płaciła im za przedszkole. Dlaczego Pani mama musiała pracować? Moja mama miała 35 lat, jak owdowiała i mój ojciec, jak umierał w szpitalu na Kasprzaka mówił: Mania nie wychodź za mąż, co się urodzi daj imię Antonina, albo Antoni. Jesteś dzielna, Ty dasz sobie radę. Mama została sama z czworgiem dzieci: 2 letnim Tadkiem, 4 letnią Zochą, 6 letnią Jadwigą i noworodkiem, czyli ze mną. Pani nie znała swojego taty? Nie, nie znałam. Mam tylko jego fotografię. Pani wie, ja się urodziłam w świętego Antoniego, 17 stycznia. Ojciec miał 37 lat, a mama nie wyszła ponownie za mąż. Pani mama musiała sama sobie radzić także z męskimi zajęciami? Tak. Kiedyś mama chciała nam sanki zrobić. Nie stać ją było na sanki. Skład desek Aronza był zaraz koło nas. Dał mamie trochę desek. Mama młotek wzięła i zrobiła nam sanki. Mieliśmy psa Asia, który strasznie Żydów nie lubił, bo czuć od nich cebulą było. Trzymałam go na smyczy, siedziałam na sankach, a on mnie ciągnął. Po ulicy dało się spacerować, nie tak jak teraz, co nie może pani nawet po pasach przejść. Co zapamiętała Pani z przedwojennych szkół? Szkoły dobre, normalne, dyscyplina, grzecznie. Pani przyszła na lekcje, modlitwa: Duchu Święty, który oświecasz serca i umysły nasze spraw, żeby ta nauka była dla nas z pożytkiem doczesnym i wiecznym. Przez Chrystusa Pana naszego. Amen. I tak się rozpoczynała lekcja. To była katolicka szkoła? Normalna, tu na Żelaznej. Tam jest teraz Dzielnicowa Rada Narodowa. To był nowoczesny budynek. Była jedna dziewczynka ewangeliczka i jedna Żydówka. Czy nam by przyszło do głowy im dokuczać? A nie przyszło? No z jakiej racji. Nie było wrogów. Wszyscyśmy w zgodzie żyli. Nikt nie był wilk. Co robiła Pani po lekcjach? Z koleżankami w klasy żeśmy grały. Na podwórku albo na ulicy. Kiedyś skakaliśmy przez szczeble żelazne, nim szyny położyli na Smoczej. Raz się przewróciłam, drugi raz się przewróciłam. Nie skacz - mówił do mnie mój brat Tadek. On i jego kolega skakali, to i ja. Tak się przewróciłam, że rękę złamałam. Ale jak! Musiałam dobrze walnąć. Żyd mnie wziął na ręce i zaniósł do pogotowia na Leszno, bo płakałam. No i tak się bawiłam, że później lekarz dał kartkę z pogotowia dla mamy. To w klasy, to w skakankę, to w dwa ognie żeśmy grali. O której godzinie wracała Pani do domu? Mama wiedziała, że my tak krążymy. Tadek wstawał rano, do chłopaków już wychodził. Na bosaka, nie patrzył. Mama tylko przychodziła i wołała, żeby na śniadanie przyjść, a dzieciaki już na dworzu się bawiły. Nie tak jak teraz, wie pani. Na dworzu się wszystkie dzieci bawiły. Miałam piłkę, w dziesiątkę się grało, o mur się odbijało. Jeszcze mojej wnuczce pokazałam, jak to się skacze dobrze na skakance. Teraz rodzice boją się zostawiać dzieci na podwórkach. Teraz się boją, ale wtedy myśmy chodzili. Przestępców nie było? Na pewno byli, ale nie na taką skalę. Coś się działo... O było takie, to już wiem z gazety chyba. Na Okopowej miał taki Polak duży kolonialny sklep. Służąca była rano o piątej. Przywozili mu pieczywo i mleko w bańce. Pewnego razu nie otwiera drzwi. Mleczarz jest, piekarz jest, ale ani służąca się nie pokazuje, ani nic. Służącą zabili, jego zabili, żonę zabili i okradli. To jedyne przestępstwo, o którym Pani słyszała? Tak, jedyne, które mi się w głowie wzięło. Nas też okradli i to wiemy kto. Moja siostra Jadwiga poszła na niemiecki do koleżanki. Darmo ją uczył brat koleżanki. Przy kościele na Nowolipkach mieszkali. Mama wzięła mnie, Tadzika i Zochę i poszliśmy na Solec do wujka. Wracamy do domu i mama mówi: Tadziu, idź. Ja idę z Tolunią (mama

na mnie Tolunia mówiła) po chleb, a ty idź do domu, bo tak coś się denerwuję. Okazało się, że światło się świeci z korytarza, więc brat się zdenerwował i do mamy. Jadwiga przyszła wcześniej i stała tak, bo bała się wejść do mieszkania. Miała klucze, ale bała się wejść. Kogo okradli? Właśnie, kogo? Wdowę z czworgiem dzieci. Wzięli sukienki. Ramiączko z sukienkami zgubili. Czyli właściwie nic nie ukradli? Parę sukienek, ale też ojca zegarek. Na dywizce tak u nas na ścianie wisiał. Taka na górze u nas mieszkała i ciągle: Która godzina?, bo tak na ogół nie mieli ludzie dużo zegarków. Później za jakiś czas: Ojej, która godzina?, później Która godzina? i nie ma zegarka. Zegarków nie było. Telewizorów nie było. To jak ludzie żyli? A były takie pozytywki. Zginął zegarek. Mama płacze, całą noc nie kładła się spać, że może złodzieje przyjdą jeszcze. My wszystka czwórka na jednym łóżku, bo się boimy. A normalnie, każdy na swoim łóżku spał? Nie. Tadek na polowym łóżku, siostry razem na łóżku, a ja z mamą. Jedna izba. Wszyscy czworo na jednym łóżku, a mama płakała: Jedyna rzecz, jaka mi po mężu została, zegarek. Żeby ktoś do lombardu go zostawił, to ja go wykupię. Rano listonosz otworzył drzwi i mówi mi: Masz karteczkę i położył na stół. Okazało się, że złodziej zegarek w lombardzie za pięć złoty zostawił. Mama się cieszyła. Później Tadek zgubił go w okupacji. Czyli złodziej miał na tyle przyzwoitości, że poinformował gdzie zegarek zostawił? Tak. Chodziła Pani na spacery do parków? Moja mama dała kiedyś siostrom po 10 groszy i pieszo żeśmy poszły z Nowolipek do Parku Ujazdowskiego. Jak lalkę mnie traktowały, na barana mnie brały. W parku się siedziało, na scenie tańce robiono. W ogrodzie Krasińskim był taki pagórek, to myśmy na sankach zjeżdżali. Na Polach Mokotowskich podobno było lotnisko i wyścigi konne? Były, ale ja za mała byłam, to nie dla mnie. Samolot z bliska jak zobaczyłam, to na grochu klęczałam. Na grochu? Tak. Prosto z przedszkola wracaliśmy do domu. Smoczą ulicę reperowali. Szyny zmieniali i mój starszy brat, jak to chłopiec: A skąd ten piasek ten furman wozi?. A furman mówi, że z Okęcia wozi piasek, że samoloty tam są. A czy może pan nas zabrać? Tadek musiał mnie przyprowadzać do domu, bo ja byłam o dwa lata młodsza. Furman na to: No tak, wsiadajcie. Pusta furmanka, niby jechał na Okęcie po piasek, a on już nie jechał. Przecież mógł powiedzieć: Dzieciaki ja już nie wracam tu, a on nas tam wysadził. Myśmy samolot z bliska zobaczyli i się skończyło. Mówi: Już nie wracam. A to przecież z Okęcia na Nowolipki trzeba się dostać. Tak. Brat był sprytny, sandały zostawił w przedszkolu, a ja byłam w sandałach, więc się zaczął wstydzić i mówi: Ja Cię zostawię jak mi sandałów nie dasz i dałam mu swoje sandały. Jak on prowadził, że się znaleźliśmy na Górnośląskiej? Na Górnośląskiej moja siostra chodziła do szkoły i on tam był na Choince u niej. Od Górnośląskiej, to on już był mądry. Prowadził prosto i dostaliśmy się. A mama po komisariatach chodziła i szukała. Pamiętam u nas taki obraz, Pan Jezus w Ogrójcu. Siostra, jak myśmy przyszli, a mamy jeszcze nie było, nasypała grochu. Kazała nam wziąć ręce w górę i przed obrazem. Ja tak kolanami odsuwałam ten groch Tak nas karała starsza siostra. No i tak było, bo to najstarsza siostra, o sześć lat starsza. Mama nam jeszcze porządnie wlała. Po latach jak już żeśmy zamężni byli, wspominaliśmy ten okres i tak do Tadzika mówię Ty wiesz co, ja to się modliłam, żeby ona umarła, a on: Ja tak samo. Ale czy to było złe? No właśnie? To było pouczające. Wspomniała Pani o furmanie. Obecnie ulice wyglądają inaczej. Nie mamy już kataryniarzy. Tak chodzili i śpiewali po podwórkach. Pamiętam jedną piosenkę: A gdy zobaczysz bociana, Skocz do wody kochana... Różni magicy byli. Jak już przyszli, to chłopaki za nimi hen, aż po Okopową. Chodzili po podwórkach, a chłopaki sznurem za nimi. W papierku rzucali im pieniądze przez okna. O czym marzyły przed wojną takie panienki jak Pani? Żebym miała dobrze, żebym zjadła czekoladę, żebym miała banana, którego nie jadłam. Dopiero w Szwecji zjadłam pierwszego w życiu. Przedwojenną Warszawę nazywano drugim Paryżem, czy to dlatego, że była pełna życia? Kawiarenki, spacery, latarnie gazowe. Bawili się. Sąsiedzi byli w zgodzie. W tłusty czwartek: pączki, stół, patery. Zbierali się po mieszkaniach i śpiewali. Polacy byli bardzo gościnni. Ja tam się mamy najbardziej trzymałam, ale do stołu nie doszłam, bo najmłodsza byłam. Dzieciaki się razem bawiły. Podczas procesji, która szła z Nowolipek na Krakowskie Przedmieście. Smocza, Gęsia, Karmelicka Siostry do sztandaru, a ja przy szarfie, bo malutka byłam. Któraś tam poduszkę niosła, a ja nie. Jak deszcz padał, to wszystkie dzieci biskup Niemira brał dorożką z Krakowskiego Przedmieścia i do kościoła zawiózł, żeby białe sukieneczki się nie pobrudziły. Myśmy za nim biegali, bo miał zawsze dużo irysów. Okres międzywojenny należał chyba do czasów, w których patriotyzm znaczył wiele? Patriotyzm był, dobrze, że pani o tym wspomniała. Moja starsza siostra chodziła do Kościoła na Stowarzyszenie Młodzieży Katolickiej. Ja się od niej nauczyłam piosenki: Hej druhny wszakże wszystkie wiecie jak dobrze w KSM Tu każda przecież młoda Polka znajduje się w żywiole swym Czy jest pogoda, czy też słota na drzwiach ogniska witam cię Czerwony napis na tle złota, gdy wchodzisz, to uśmiechnij się. Bo u nas jest tram-bam-bu-li. Wesoło jest tram-bam-bu-li. Tram-bam-bu-li, tram-bam-bu-li bęc. A kiedy nawet się pokłócą, to nic, to zdrowie jest i nazat do zgody powrócą, bo to nauczka dobra jest.

10 Moja siostra chodziła do średniej szkoły. Myśmy byli w przedszkolu, to też nas prowadzili wszędzie, do stowarzyszenia. Może zechciałaby Pani opowiedzieć jakąś szczególnie zabawną historyjkę z dzieciństwa? To było na ostatki. Na Nowolipkach, tam dalej, była piekarnia. Poranek się nazywała i brat mój mówi: Idziemy, idziemy, to nam bułeczek słodkich dadzą. Ciach wzięłam Jadwigi fartuch, miała czarny z tarczą. No i poszliśmy, ja jedna z nimi. Śpiewaliśmy: Przyszli do Was na ostatki, Zjeść kolację z Wami dziatki. Nie mam ojca ani matki. Przyszli do Was na ostatki A ten wziął, niegrzecznie się zachował, worek z mąką i zaczął nas okładać. To nie była kultura. Dramat, bo fartuch biały. Pod latarnie i wszyscy na ten fartuch pluliśmy, żeby to ścierać. Rano w poniedziałek Jadwiga w ryk, jak ona do szkoły pójdzie. No i nie wiem, chyba nam mama wlała. Co z tamtej Warszawy zanikło? Czego najbardziej Pani brakuje? Tej gwary naszej. Tego życia wesołego. To, co ja jako dzieciak pamiętam, to te zgromadzenia po klatkach. Pamiętam święta. Wujek Dobrzyński mieszkał na Żelaznej 66. Spotykali się. Mama z dziećmi na przyjęciach. Dla nas to była wielka frajda, tylko myśmy do stołu nie siadali. Nam nie wolno było, ale prosili nas. Nie było takiej dziczyzny jak teraz, nie popychali się. Moment, który wyjątkowo zapadł w pamięci? Wigilia. Moja mama, 12 potraw musiało być. Najtaniej było wieczorem pod Halą Mirowską. Mama szła już tak, jak oni zamykali. Kupowała śledzie słodkie, śledzie takie, śledzie do smażenia, rybę. W Wigilię była taka pani, co pracowała jako służącą. Mama ją przyjęła, dała jej posłanie jakie miała i spała kobiecina u nas na podłodze. Co robiła Pani 1 września 1939 roku? Wszyscy liczyli, że nie będzie wojny. Nikt się nie spodziewał. Pierwszy raz byłam na wsi i to bez butów. Nie umiałam chodzić na bosaka. Siostra Jadwiga przyjechała po mnie. Wróciłyśmy do Warszawy i naloty. Prezydent Starzyński mówi (megafony były w Warszawie): Otwórzcie wszystkie sklepy Mama ze mną do Leo. Kupiła mi pantofle. Na Stawkach paliła się fabryka konserw, każdy puszkę ogórków nosił. Taką puszkę gorącą tachałam Wszędzie było wojsko. Mama zaprosiła żołnierzy do nas do mieszkania na herbatę. Patriotyzm był. Czytałam przemówienie prezydenta Starzyńskiego, który chciał, żeby Warszawa była wielka. Stwierdził w nim: Warszawa, broniąca honoru Polski, jest dziś u szczytu swej wielkości i sławy. Pięknymi słowami mówił o męstwie stolicy i był z niej dumny. Czy pamięta Pani jego radiowe przemówienia? Taka dziewczyna 14 letnia zapamiętałam: Kochane żony, mężowie wasi nie wrócą. Kochane matki, synowie wasi nie wrócą. Kochane dzieci, ojcowie wasi nie wrócą, ale Ojczyzna Polska wróci. Wszędzie byłam dumna, że byłam Polką. Zakonnice mnie nauczyły: Polką żeś Ty świat ujrzała. Polką się ma młodość toczy. Polką bym się zestarzała. Polką w Polsce zamknę oczy. Bardzo dziękuję za rozmowę. Rozmawiała Kasia Staroń Antonina Michalska (na zdj. po lewej), z domu Sadowska, urodziła się 17 stycznia 1926 roku. Podczas drugiej wojny światowej była członkiem zgrupowania W.S.K. (Wojskowa Służba Kobiet) przy Armii Krajowej. 4 lutego 1944 roku w czasie przeprowadzonej przez Niemców akcji odwetowej za zabicie Kutschery, została aresztowana i osadzona w więzieniu Sicherheitspolizei przy ulicy Dzielnej 24/26 na Serbii w Warszawie. W czasie śledztwa prowadzonego w Alei Szucha i na Pawiaku nikogo nie wydała. Z Pawiaka została przeniesiona do obozu koncentracyjnego Ravensbruck.

GDZ I E S I Ę B AW IĆ? GDZ I E S I Ę B AW IĆ? W przedwojennej Warszawie nie można było się nudzić. W mieście było wiele miejsc, w których można było zarówno latem, jak i zimą, mniej lub bardziej aktywnie spędzić wolny czas. 11 Dwudziestolecie międzywojenne było dla Warszawy i warszawiaków okresem dynamicznego rozwoju. Znacznie powiększyło się terytorium miasta. Rozwinął się przemysł, komunikacja, sieć telefoniczna. Powstało wtedy lotnisko na Okęciu, przymierzano się do budowy metra. A jak wyglądała codzienność Warszawy? Co oprócz pracy robili jej mieszkańcy? Gdzie i jak spędzali wolny czas? Kultowym miejscem, w którym można było znaleźć rozrywkę tak latem, jak i zimą, była Dolina Szwajcarska przy alejach Ujazdowskich. Od XIX wieku urządzano tu Teatry Ogródkowe. Już w Kurierze Ilustrowanym z końca XIX wieku pisano: Szwajcarska dolina należy do rzędu najprzyjemniejszych dla Warszawian miejskich ustroni. Każdego dnia nad wieczorem spotkać tam można licznie zebraną publiczność (...), a już to w niedzielę lub święto uroczyste, tysiące osób się tam zbiera. Konkursy gromadziły na tyle dużo widzów, że wiosną 1916 roku zdecydowano się wybudować letnią scenę. Dolina Szwajcarska, która zajmowała powierzchnię o wiele większą niż dziś, stała się centrum rozrywkowym stolicy. Zimą, kiedy nie można było urządzać przedstawień na świeżym powietrzu, popularnością cieszyło się ogromne jak na owe czasy lodowisko. Tu mieściło się Warszawskie Towarzystwo Łyżwiarskie, tu trenowała słynna szóstka AZS, która dwukrotnie zdobywała hokejowe mistrzostwo Europy. Ale to lodowisko było także otwarte dla warszawiaków i pełniło rolę podobną do tej, jaką dzisiaj spełnia o wiele mniejsza ślizgawka pod Pałacem Kultury. Latem podobną rolę, co Dolina Szwajcarska, pełniły Łazienki Królewskie. Od 1918 roku park był własnością rządową, więc przez całe dwudziestolecie międzywojenne odbywały się tu koncerty, spektakle teatralne, spotkania i festyny, a nawet zawody sportowe. W 1926 roku na tarasie skarpy odsłonięto pomnik Fryderyka Chopina autorstwa Wacława Szymanowskiego. Szybko stał się miejscem licznych spotkań warszawiaków, a także, podobnie jak obelisk w śródmieściu Warszawy (obecnie przy metrze Centrum), miejscem częstych oświadczyn młodych mieszkańców stolicy. Niezależnie od pogody, o każdej porze roku, warszawiacy mieli do dyspozycji nowy wynalazek kino. Zagłębiem kin w Warszawie były okolice Dworca Centralnego. Tu mieściło się szesnaście kinoteatrów (kin było pod koniec dwudziestolecia w Warszawie 69): Apollo przy Marszałkowskiej, Colloseum i Pan przy Nowym Świecie, Palladium przy Złotej, Napoleon na placu Trzech Krzyży, Palace i Atlantic przy Chmielnej i inne szybko stały się miejscem spędzania wolnego czasu, zwłaszcza wieczorów, warszawiaków. Warszawskie kina cieszyły się tym większym powodzeniem, że polskie filmy dwudziestolecia zdominowane były tematyką warszawską. Takie tytuły, jak: Tajemnice Nalewek, Wampiry Warszawy czy Tajemnica przystanku tramwajowego, przyciągały wówczas przed ekrany kin tłumy. Największym powodzeniem jednak w latach dwudziestych cieszyło się kino niemieckie i amerykańskie, potem także francuskie. Sala kinowa jest także miejscem randez-vous zakochanych, terenem polowań i przygód. W tych wypadkach historia na ekranie odgrywa rolę tylko pretekstu, tła, dekoracji do prywatnych przeżyć obywatela, który otulony w pelerynę mroku pragnie zgubić się w tłumie, jak liść w lesie pisał w 1938 roku w swoim literackim przewodniku po Warszawie Antoni Bohdziewicz. W latach trzydziestych każdego wieczoru przez sale kinowe stolicy przewijało się do 35 tysięcy osób. Liczba amatorów kina w 1939 roku dziesięciokrotnie przewyższała miłośników teatru. Liczne kawiarnie literackie i arystokratyczne, które zwykle kojarzą się z życiem społecznym Warszawy przedwojennej, były raczej zamknięte dla szarego mieszkańca stolicy, stanowiły świat ówczesnych celebrities. Mimo to, mieszkańcom stolicy nie brakowało rozrywek. Latem koncerty i spektakle teatralne w parkach, zimą kino to tylko fragment życia przedwojennej stolicy. Barbara Doraczyńskas

12 Powrócić do tamtych lat Warszawa jaka jest, każdy widzi. Można długo opisywać, jaka jest piękna i wyjątkowa, ale dzięki temu nie znikną takie perły architektury jak Kupieckie Domy Towarowe czy osiedla z wielkiej płyty. Gdy dodać do tego Stadion Dziesięciolecia, Dworzec Centralny i plagę bilboardów, obraz nie będzie różowy. Jak magicznie jawi się w takim zestawieniu Warszawa lat międzywojennych... Paryż Północy, prawdziwie nowoczesna, wytworna, tętniąca życiem stolica. A może by tak przywrócić choć małą część tamtego świata... Rzeczywistość odbiegała trochę od naszych współczesnych wyobrażeń. Na początku dwudziestolecia międzywojennego przyszły splendor nikomu się jeszcze nie marzył. Miasto było naznaczone latami wojny, biedne i szare. W pierwszych latach niepodległości Warszawa rozwijała się wolno. Ale radość z odzyskanej wolności czuć było na każdym kroku. Nawet kryzys ekonomiczny, który nawiedził Europę po krachu na nowojorskiej giełdzie w 1929 r., nie był w stanie poważnie przeszkodzić coraz szybciej pnącej się w górę metropolii. Lata 30. to pełny rozkwit Warszawy. Wspaniałe gmachy urzędów, luksusowe kamienice, imponujące sklepy, a do tego intensywne życie kulturalne w teatrach, kinach i kawiarniach. Mimo że działalność Skamandrytów w Pod Pikadorem trwała krótko, była barwnym świadectwem atmosfery panującej w Warszawie międzywojennej. Lata dwudzieste, lata trzydzieste, wrócą piosenką, sukni szelestem... A potem przyszła wojna. Większa część miasta została zrównana z ziemią. Później nastały lata odbudowy. Często wspaniałej i heroicznej, ale równie często nieplanowanej i bezładnej. Architektoniczne dokonania PRL-u rzadko są oceniane pozytywnie. I mimo że Warszawiacy kochają swoje miasto i dostrzegają jego piękno, tęsknią czasem za tamtym światem, który przepadł bezpowrotnie. Ale mieszkańcy stolicy nie poprzestają na wspomnieniach. Nostalgia, w sposób mniej lub bardziej uświadomiony, znajduje wyraz w działaniu. Kawiarnie dekorowane są zdjęciami Warszawy lat 20. i 30. (odwiedźcie Kawkę na Koszykowej lub Astrę na Krakowskim Przedmieściu), odżywają Ogrody Frascati, a cykl Warszawa nieodbudowana cotygodniowe artykuły Jerzego Majewskiego w Gazecie Wyborczej cieszą się ogromną popularnością. Jednak czy można się przenieść siedemdziesiąt lat wstecz? Jest w Warszawie pewne miejsce... Fotoplastikon W samym centrum miasta, niedaleko Rotundy, ukryty głęboko w szarym podwórku, znajduje się jedyny w Warszawie oryginalny fotoplastikon. Z zewnątrz wygląda niepozornie, do środka zaprasza mało rzucający się w oczy szyld. Ale wystarczy wejść, by poczuć się, jakby czas stanął w miejscu. Na środku pomieszczenia, nie noszącego śladów nowoczesności, stoi urządzenie, które pokazywało ludziom świat, przed pojawieniem się kina. Pan Tomasz Chudy, zajmujący się fotoplastikonem, pytany o osoby odwiedzające to niezwykłe miejsce, chwilę się zastanawia Trudno wyróżnić jedną konkretną grupę. Z jednej strony przychodzą tu ludzie, którzy pamiętają fotoplastikon z czasów swojej młodości, pokazują go bliskim. Z drugiej strony można dostrzec zainteresowanie wśród bardzo młodych osób, które doceniają to, że fotoplastikon wymyka się obiegowym kryteriom. Mało jest miejsc w Warszawie, które, tak jak fotoplastikon, działają od ponad stu lat. Na pewno jest to pozycja obowiązkowa dla wszystkich interesujących się historią miasta. Ormiańska muzyka, wietnamski teatr, afrykański taniec W czym tkwiła istota przedwojennej Warszawy? Można zaryzykować twierdzenie, że tym, co wyraźnie różni stolicę współczesną i tę sprzed wojny, jest zróżnicowanie etniczne. Największym budynkiem w Warszawie przed I wojną światową była cerkiew na dzisiejszym placu Piłsudskiego. Niewiele mniejsza była synagoga na dzisiejszym placu Bankowym. Oba te gmachy były dużo większe niż warszawska katedra. Stosunek wielkości między świątyniami dobrze oddaje fakt, że Polacy byli tylko jedną z dużych grup etnicznych. Czy Warszawa tęskni za wielokulturowością? Tak odpowiedziałoby zaskakująco wielu mieszkańców. Co roku we wrześniu odbywa się Festiwal Warszawski Skrzyżowanie Kultur. To propozycja nie tylko koncertów, pokazów teatralnych, warsztatów muzycznych, czy prelekcji, ale także wymiany spostrzeżeń, refleksji na temat różnorodności kulturowych i ich wzajemnych wpływów. Przykładem przedsięwzięcia silnie związanego z Warszawą i dotyczącego mniejszości etnicznych jest projekt Kontynent Warszawa. Jego autorzy, członkowie i sympatycy Fundacji Inna Przestrzeń mó-

wią, że już dawno zauważyli zainteresowanie mieszkańców Warszawy wydarzeniami pokazującymi odmienne kultury. Pod nazwą Kontynent Warszawa kryje się portal internetowy oraz pismo dostępne w klubach, restauracjach i galeriach, w którym zawarte będą informacje o wydarzeniach, miejscach i osobach związanych z kulturami mniejszości etnicznych i środowisk cudzoziemców w Warszawie. Portal będzie na bieżąco aktualizowany i prawdopodobnie stanie się najobszerniejszym źródłem informacji dla ludzi zainteresowanych muzyką ormiańska, teatrem wietnamskim, czy tańcami afrykańskimi. Pomoże dostrzec zjawisko wielokulturowości, które dawnym Warszawiakom dane było na każdym kroku oczywiście w innym wymiarze. Kawa z kulturą Zjawiskiem znamiennym dla przedwojennej stolicy jest splecenie się artystycznej działalności warszawiaków z życiem towarzysko-kawiarnianym. Sztandarowym dowodem na ten związek jest istnienie kawiarni Ziemiańska czy Pod Pikadorem, gdzie spotykali się i tworzyli najbardziej wpływowi poeci tamtych czasów (Tuwim, Lechoń czy Słonimski). Ten sposób dystrybucji twórczości poszerzał zakres jej oddziaływania i sprawiał, że trafiała bezpośrednio do odbiorców. Skrócenie dystansu między sztuką a codziennym miejskim życiem widoczne jest także dziś i również we współczesnej Warszawie można znaleźć wiele miejsc które mu sprzyjają. Dużym powodzeniem cieszą się na przykład kawiarnio-księgarnie Tarabuk lub Czuły Barbarzyńca, które stanowią zarówno przyjemne miejsca spotkań jak i umożliwiają kontakt z dobrą literaturą. Goście bowiem oprócz kawy mogą zamówić sobie... książkę. Ponadto odbywają się tam promocje książek, spotkania z twórcami i dyskusje panelowe. Popularność tych lokali świadczy o tym że wciąż istnieje w Warszawiakach potrzeba obcowania ze sztuką na co dzień. Takie miejsca podobnie jak kultowe kawiarnie dwudziestolecia umożliwiają przenikanie się twórczości artystycznej z wielkomiejskim życiem towarzyskim. Tak o tej kulturotwórczej analogii mówi Jakub Bułat, właściciel Tarabuka: Ówczesne życie kawiarniano- artystyczne niewątpliwie mimo mody i snobizmu, albo właśnie dlatego miało własności jednego z kanałów dystrybucji dóbr kultury. Człowiek mógł się czuć dowartościowany, gdy podsłuchiwał dyskusję poetów i krytyków, czy po raz pierwszy czytane wiersze. Dziś specjalnie takie spotkania są organizowane, ale Tarabuk (mimo tego odniesienia literackiego, bo to postać zawziętego poety, szalonego wuja Sindbad, w wersji Leśmiana) raczej stawia nie tylko na zachwyty estetyczne, ale głównie na spotkania z innym człowiekiem, inną kulturą czyli w sumie poznanie samego siebie, czyli na wymiar duchowy... Wyraźnie dążymy do nadania spotkaniom towarzyskim głębszego sensu i nowej jakości. Mówiąc o ciekawych i inspirujących miejscach w Warszawie należy wspomnieć również o nieistniejącym już klubie Le Madame, który był jednym z najprężniej działających lokali łączących rozrywkowy klimat z szeroko rozumiana działalnością artystyczną. Oprócz imprez muzycznych klub organizował przedstawienia teatralne (gościł u nich nawet Teatr Rozmaitości), pokazy filmów, wystawy, dyskusje na tematy społeczne czy spotkania poetyckie, a wszystko to w niezwykle przyjaznej, niemal domowej atmosferze klubu mieszczącego się w kamienicy przy ulicy Koźlej. Po prawej stronie Wisły Ciekawym zjawiskiem jest ożywienie życia kulturalnego na Pradze i ogólna fascynacja tą starą warszawska dzielnicą. Większość tamtejszych kamienic to budynki przedwojenne nie przypominające powstających w latach 50tych szarych bloków z betonowych płyt. Za początek praskiego renesansu przyjąć można datę powstania Fabryki Trzciny Założone przez Wojciecha Trzcińskiego Centrum Artystyczne mieści się w odremontowanej fabryce z 1916 przy ulicy Otwockiej. Przedstawienia teatralne, wystawy, widowiska, imprezy klubowe oraz konferencje to tylko część atrakcji jakie zapewnia ten kompleks artystyczno-edukacyjny jak nazywają Fabrykę jej twórcy. Jak grzyby po deszczu zaczęły się pojawiać kolejne teatry, pracownie artystyczne, puby i kluby. Wzbudziło to ogromny entuzjazm warszawskiej młodzieży która tłumnie odwiedza lokale mieszczące się w starych kamienicach z czerwonej cegły. Do najciekawszych miejsc na Pradze można zaliczyć: ukryte w jednym z podwórek przy ulicy 11 listopada klub Saturator i Skład butelek, nawiązującą bezpośrednio do dawnego klimatu dzielnicy Melinę praską oraz pub W oparach absurdu którego nazwa mówi sama za siebie. Zamiast multipleksu? Żyjemy w mieście pełnym wielkich, komfortowych i nowoczesnych multipleksów, centrów handlowych i klubów, skąd więc tak ogromna popularność przytulnych knajpek i niesłabnące zainteresowanie kameralnymi kinami jak Muranów lub takimi miejscami jak fotoplastykon? Odpowiedź jest jasna: istnieje potrzeba alternatywy dla zalewającej nas plastikowej, popowej tandety, odczuwalne jest zmęczenie kulturą masową. Dla ogromnej rzeszy młodych mieszkańców Warszawy całodniowe zakupy, a później kino i kręgle z dyskoteką w galerii handlowej nie są satysfakcjonującą rozrywką. Szukając czegoś więcej sięgamy do tradycji naszego miasta, patrzymy wstecz. I co widzimy? Trudne czasy PRL-u, których pozostałości wciąż nas jeszcze otaczają, jeszcze wcześniej II Wojnę Światową i niemiecką okupację. Aż wreszcie jest: Warszawa dwudziestolecia międzywojennego, miasto nazywane Paryżem Północy, pełne kawiarni, teatrów, kabaretów i pierwszych kin. To również miejsce zetknięcia się wielu kultur i nacji współżyjących ze sobą i przemieszanych, tworzących niepowtarzalny klimat. Widok nędzy i brudu na pewno nie był obcy ówczesnym mieszkańcom stolicy, ale taki obraz niechętnie przechowuje się w pamięci. Dlatego dawna Warszawa funkcjonuje jako pewien ideał, do którego chcemy dążyć. Wizja przeszłości jest projekcją naszych pragnień. Ówczesna stolica jawi się nam jako miasto przyjazne, a nie zabijający indywidualność moloch; miejsce, które daje możliwości i inspiruje. Taką piękną, rozbrzmiewającą kawiarnianym gwarem, pełną życia Warszawę chcemy widzieć także dziś. Olga Kurek i Martyna Stankiewicz 13

Politechnika przedwojenna - mały przewodnik architektoniczny Politechnika przedwojenna iech będzie krótki przewodnik po przedwojennej Politechnice Warszawskiej i jej budynkach. NCzęsto przechodzimy obok nich, większość z nas codziennie ma w którymś z nich zajęcia. Nie zawsze jednak jesteśmy świadomi, ile lat liczą sobie te gmachy i jak właściwie wyglądał ten skrawek Warszawy, kiedy na świecie nie było jeszcze ani nas, ani naszych rodziców. 14 Zacznijmy naszą wędrówkę od spojrzenia z góry. Najpierw co nieco o wyglądzie okolic Politechniki przed 1939 rokiem. Interesujące jest porównanie map fotoplanów zamieszczonych na stronie urzędu miasta. Współczesne zdjęcie satelitarne okolic Politechniki Warszawskiej z zaznaczonymi przedwojennymi budynkami. Budynki przedwojennej Politechniki na fotoplanie z 1945r. Obraz zniszczeń powojennych i wyraźna struktura zabudowy. Fragment planu Warszawy z naniesionymi zarysami projektowanych ulic - okolice Politechniki 1935r. Powstanie zespołu Politechniki w rejonie Nowowiejskiej, Koszykowej, Polnej (dziś ten fragment to Noakowskiego) i Topolowej było przedsięwzięciem wieloletnim. Gmachy zaczęły powstawać na terenie po wystawie higienicznej, poczynając od Gmachu Głównego. Teren, który początkowo był w zasadzie skrajem miasta (jeszcze do 1875 r. biegły ulicami Nowowiejską i Polną wały Lubomirskiego, wyznaczające granicę miasta), wraz z powstaniem i rozwojem uczelni stał się niezwykle atrakcyjny. Wpisana w latawiec - pomysłu ujazdowskiego architektura zespołu Politechniki i okolicznych kamienic - historyzująca, ale i nowoczesna na skalę europejską architektura, otwierała rozwój Warszawy w kierunku południowym. Tak na marginesie, przedstawione tu plany dają odpowiedź na pytanie, dlaczego ulica Koszykowa jest kontynuowana w tak dziwny sposób po drugiej stronie pl. Konstytucji? Jest to właśnie wspomniany latawiec ; Koszykowa jest częścią tego założenia. Ale wróćmy do samej Politechniki. P o l i t e c h n i k a przedwojenna

1915 1901 1939 Gmach Główny Zaprojektował go w 1898 roku jeden z czołowych architektów polskich, Stefan Szyller, w stylistyce późnego historyzmu. Forma pięcioboku wpisująca się w narożnik terenu, funkcjonalność gmachu i wielkie szklane przekrycie (stalowa konstrukcja Karol. A. Jaenike) dziedzińca stanowiło o nowoczesności tej architektury. Świadczy też o tym najwyższa ocena, jaką uzyskał projekt na zjeździe architektów w Petersburgu w 1900r. Podczas budowy nie obyło się bez tragicznych wypadków. Zerwanie gzymsu spowodowało śmierć 3 osób i raniło 13. Winien był jeden z majstrów, ale do odpowiedzialności pociągnięto architekta, który wszystko nadzorował. Szyller jednak - po odbyciu kary dwóch tygodni więzienia i wypłaceniu odszkodowań - z powodzeniem ukończył realizację i zajął się kolejnymi planami. Gmach Fizyko Elektrotechniczny Jest to również projekt Szyllera (1898); konstrukcję projektował K.A. Jaenike. W efekcie powstał budynek na planie kwadratowym z krużgankowym dziedzińcem oraz przekrytym szklanym dachem. O wyjątkowej przenikliwości projektanta świadczy to, że przewidział on balkon dla heliostatu, w piwnicach zaplanował pomieszczenie do przeprowadzania doświadczeń przy stałych temperaturach, zaś okna i drzwi w skrzydłach wschodnim i zachodnim zostały umieszczone na osi, co pozwalało na przeprowadzanie skomplikowanych doświadczeń optycznych. Dobrym rozwiązaniem było też rozdzielenie gmachu na potrzeby dwóch wydziałów za pomocą klatek schodowych. Ponadto zarówno wieża, jak i sale naukowe miały dodatkowe słupy - niezależne od konstrukcji - do mocowania czułych urządzeń. Gmach Chemii Architekt Bronisław Brochowicz Rogóyski zaprojektował ten gmach, nie wyróżniając żadnej elewacji, ponieważ z jednej strony graniczył on z zielonym skwerem - równie istotnym, co ulica Polna po drugiej stronie. Tu znów architekt sięgnął do najnowocześniejszych ówcześnie rozwiązań. Przykładowo: do stołów roboczych doprowadzono gaz, wodę, parę, powietrze sprężone/rozrzedzone. Okna zaprojektowano jako przestrzenie dla przeprowadzania doświadczeń, skąd powietrze odprowadzały kanały wentylacyjne w filarach międzyokiennych. Gmach Mechaniki Architekt Rogóyski zaprojektował budynek, który okazał się najbardziej interesującym z projektowanych dla Instytutu Politechnicznego dzięki zróżnicowaniu kolorystyki, materiałów i kompozycji zestawianych ze sobą w sposób nierzadko łamiący reguły historyzmu. Gmachy mieszkalne Ówczesne zasady przewidywały zapewnienie mieszkań dla pracowników uczelni, dlatego też powstały budynki o różnym charakterze, w zależności od lokalizacji dla profesorów, asystentów, administracji... Wszystkie jednak otrzymały elewacje nawiązujące do historyzującego charakteru całego zespołu. Architektem był Rogóyski. Projekty Szyllera dla Politechniki były zwieńczeniem jego kariery. Charakteryzowały się silnym nawiązaniem do historyzmu i wyjątkowo precyzyjnym rozwiązaniem funkcji. Natomiast Rogóyski - współpracownik Szyllera - uwielbiał nawiązywać do gotyku, niemieckiego renesansu. Dzięki temu jego projekty cechuje niepowtarzalna ekspresja. Wydział Architektury Jest to budynek o tyle ciekawy, że powstał równocześnie z Gmachem Głównym. Jednak początkowo było to gimnazjum męskie. Dopiero później, w roku 1916, przydzielono go powstałemu rok wcześniej Wydziałowi Architektury. Nie jest jasne, kto go zaprojektował; brak też kompletnych planów z okresu, kiedy powstawał. W oparciu o wzmianki w prasie przyjmuje się rok 1903 lub wcześniejszy. Projekt mógł wyjść równie dobrze spod ręki polskiego, co rosyjskiego architekta. Styl architektoniczny określa się jako wczesnomodernistyczny z secesyjną dekoracją, jednak nie jest to ta płynna i falista secesja. Gmach Nowej Kreślarni Z czasem pojawiła się potrzeba wybudowania nowych pracowni kreślarskich, dlatego wzniesiono gmach nowej kreślarni, mieszczący dziewięć dużych pracowni. Projekt przygotował w 1920 roku jeden z docentów Wydziału Architektury. Budynek składa się z trzech segmentów dwóch skrzydeł i monumentalnej, kolistej klatki schodowej. Wybudowany w duchu klasycyzmu, posiada symbole narodowe emblemat z orłem w koronie trzymającym gałązki dębu. To charakterystyczne dla budynków powstających dopiero po odzyskaniu niepodległości. Laboratorium Maszyn Nie jest to osobny budynek, lecz dokonana w 1922r. rozbudowa istniejących pawilonów mechaniki. Instytut Aerodynamiczny W odpowiedzi na zapotrzebowanie nowych gałęzi przemysłu powstawały na Politechnice kolejne instytuty naukowo dydaktyczne, m.in. właśnie Instytut Aerodynamiczny. Projekt Franciszka Lilpopa i Karola Jankowskiego powstał w 1925 roku. Stworzona została nieregularna w planie bryła budynku, która miała spełniać funkcje: dydaktyczną, badawczą i mieszkalną. Co ciekawe, zaprojektowanie tunelów aerodynamicznych wymagało oddzielenia ich konstrukcji od budynku ze względu na n i e b e z - 1927 p i e c z n e drgania. C h a - r a k t e - r yst yczne są tu d e t a l e w cegle licówce proste, lecz ekspresjonistyczne formy oparte na geometrycznych wzorach: trójkątach i rombach. Budynki Elektrotechniki i Technologii Chemicznej Projekt ten również został zrealizowany przy wsparciu przemysłu polskiego. Architekt - Czesław Przybylski - zwrócił też uwagę na aspekt urbanistyczny i wytworzył przestrzeń 1929 o g r a n i - c z o n ą czterema pawilonami, gdzie z n a l a z ł o się miejsce na małą architekturę. Budynek powstał w stylu funkcjonalizmu ograniczono dekoracje w celu podkreślenia związku formy z funkcją. Tak wygląda - przedstawiona pokrótce - przedwojenna architektura Politechniki. To niestety zaledwie kilka ciekawostek dotyczących tych budynków i ich historii. Zainteresowanym polecam książkę dr inż. Agaty Wagner Architektura Politechniki Warszawskiej, z której korzystałem. Bartosz Michalski 15 przedwojenna P o l i t e c h n i k a

16 Wa r s z awa r o s y j s k a Warszawa jest stolicą Polski. Co do tego chyba nikt nie ma wątpliwości. Jednak na ile jest ona miastem polskim pod względem architektonicznym? Zastanawiając się nad tym, postanowiłam wytropić wpływy rosyjskie na tutejszą zabudowę. PW nie jest zbyt dobrym miejscem dla pasjonatów historii, ale chyba każdy słyszał o smutnym czasie rozbiorów Polski. Niewielka jest w nas świadomość, że przez ponad 100 lat Warszawa była pod rosyjskim panowaniem, a jako stolica marionetkowego państwa, czasem nawet zaznaczanego na mapach, ale rządzonego przez namiestników cara, została w tym czasie naznaczona piętnem rosyjskości. Próby rusyfikacji obejmowały tutaj nie tylko administrację, szkolnictwo, ale również architekturę. Postrach na wzgórzu Jednym z najbardziej rosyjskich budynków w Warszawie jest Cytadela. Mimo, że jej projekt był wzorowany na cytadeli antwerpskiej (Belgia), to cel, jaki przyświecał jej budowie, był zupełnie obcy polskiej kulturze i mentalności. Cytadela powstała jako kara za powstanie styczniowe, co wyrażało się w fakcie finansowania jej budowy z kasy Warszawy i Banku Polskiego (a koszty były niebagatelne: 8,5 tony czystego złota, czyli w przeliczeniu 128 mln euro), zniszczenia dotychczasowej zabudowy tego terenu (36 ha), wysiedleniu ok. 15 tysięcy okolicznych mieszkańców i w sprowadzeniu rosyjskich żołnierzy. Słowem - miał to być dla Polaków straszak i symbol rosyjskiego panowania. N A R Ó D P R AW I E Z A P O M N I A N Y: Ż Y D Z I W P R Z E D W O J E N N E J WA R S Z AW I E Poważną pomyłką jest nazwanie ludności Żydowskiej okresu międzywojennego mniejszością narodową. Kolejny błąd, który jak podejrzewam, czynimy bardzo chętnie (a czas pomaga nam w tym znakomicie), to zapominanie o ogromnej roli, jaką odegrali ludzie wyznania mojżeszowego w Polsce, a w szczególności w Warszawie, przed rokiem 39. Wpływ na gospodarkę, życie społeczne czy wreszcie samą kulturę jest nieoceniony. W żadnym razie nie można mówić o Warszawie Drugiej Rzeczypospolitej, pomijając ludność żydowską, która stanowiła 1/3 mieszkańców miasta. Rozbudzone nadzieje Rosyjski klasycyzm Również budownictwo cywilne było w Warszawie podporządkowane Rosjanom, szczególnie, że po Powstaniu Styczniowym zlikwidowano wszelkie formy polskiego szkolnictwa wyższego i architekci oraz inżynierowie prowadzący tu prace byli albo Rosjanami, albo Polakami wykształconymi na rosyjskich uczelniach. Dopiero pod koniec XIX wieku powstał Instytut Politechniczny, któremu nadano imię cara Mikołaja II i który był uczelnią kontrolowana przez Rosjan. Językiem wykładowym był rosyjski, a model nauczania typowy dla uczelni petersburskich. Wiele budynków z tych czasów zostało zaprojektowanych w uniwersalnym stylu klasycznym, przez co pasowały do dotychczasowego wizerunku stolicy. Przykładami tego są Pałac Belwederski w Łazienkach, przebudowany dla Wielkiego Księcia Konstantego, który po odzyskaniu niepodległości stał się siedzibą Naczelnika Państwa, a także neorenesansowy Gmach Główny naszej Alma Mater. Wiatr od wschodu Jednak Rosjanie podjęli też liczne próby rusyfikacji krajobrazu Warszawy, wprowadzając elementy zupełnie obce polskiej kulturze i stylowi miasta. Jedną z bardziej radykalnych była przebudowa Pałacu Staszica, klasycystycznego dzieła Antonia Corazziego, w stylu bizantyjsko-ruskim. Inicjatorzy przebudowy chcieli w ten sposób przypomnieć o rosyjskiej przeszłości tego miejsca. Otóż mieściła się tam dawniej tzw. Kaplica Moskiewska, w której spoczywały prochy zdetronizowanego cara Wasyla Szujskiego, jego brata Dymitra i bratowej, wziętych do niewoli przez hetmana Żółkiewskiego. Dla Rosjan był to wystarczający pretekst, aby w centrum Warszawy umieścić budynek, który kojarzy się świetnie z jednym z symboli Moskwy soborem błogosławionego Wasyla. Obiekt zupełnie nie pasujący do zabudowy Nowego Światu przetrwał w tej formie niemal trzydzieści lat, a w latach 1924-26 został przebudowany według projektu nawiązującego do pierwotnego wyglądu. Odzyskanie przez Polskę niepodległości determinowało naród do odbudowy ojczyzny praktycznie od podstaw. Wpisanie się w ten wielki nurt odnowy było dla ludności Żydowskiej wielką szansą na trwałe zespolenie z państwem, które dla wielu stało się ojczyzną. Wolność okazała się jednak wolnością również dla reakcji stare antysemickie hasła (mimo wszystko tłumione) rozbrzmiewały z nową siłą. Żydzi musieli dalej walczyć o swoją pozycję w kraju. Ponadto narastające konflikty, głównie o podłożu materialnym, powodowały zgrzyty w samym sercu struktury ludzi wyznania mojżeszowego. Największą aktywność społeczną, kulturalną i gospodarczą przejawiali Żydzi warszawscy. Liczni publicyści pisali, iż Warszawa była w owym czasie swoistą stolicą Żydów rozsianych po całym świecie. Troska i walka o byt w centralnej części Królestwa wyzwalała w nich dużą aktywność w różnych dziedzinach życia gospodarczego, mimo trwających niemalże przez cały okres międzywojnia nastrojów antysemickich. Zarobić na życie, odnieść sukces Życie materialne Żydów to problem niezwykle złożony. Obok wielkich potentatów finansowych, potomków XIX wiecznej burżuazji (oceniano, że prawie połowę warszawskiej burżuazji stanowili Żydzi), kształtował się handel drobnych kupców, bankierów i rzemieślników. Ci ostatni, zaliczani do warstwy średniej, często produkowali swoje towary we własnym warsztacie (sklepy i magazyny z obuwiem, odzieżą, cukiernie i piekarnie). Inną domeną tej warstwy była komunikacja autobusowa, głównie Warszawy z miastami powiatowymi oraz transport rzeczny. Żegluga po Wiśle została zapoczątkowana przez kilku żydowskich przedsiębiorców już w połowie XIX wieku, znaczny rozwój nastąpił jednak dopiero w II Rzeczypospolitej. Inicjatorem i pomysłodawcą tego biznesu był Maurycy Fajans. Odkupił kilka statków kursujących po Wiśle, sprowadził nowe, aż w końcu założył na Solcu własne warsztaty naprawcze, gdzie sam rozpoczął budowę luksusowych parostatków pasażerskich. Średnia warstwa społeczna obejmowała również tzw. wolne zawody. Żydzi stanowili ponad 66% wolno praktykujących lekarzy w stolicy. W adwokaturze i notariacie ich odsetek sięgał ok. 38%, w szkolnictwie prywatnym 50%. Wśród pracowników umysłowych ich liczba sięgała 20%. Szczególnym powodzeniem cieszyło się dziennikarstwo, głównie z uwagi na niezwykle rozbudowany rynek prasy żydowskiej. W 1919 roku ukazywały się 44 periodyki, w tym 18 dzienników i aż 58 innych pism (z czego połowa ukazywała się w Warszawie). 70% tytułów wydawano w jidysz. Udział Żydów w przemyśle i rzemiośle był czterokrotnie większy

Historia pewnej cerkwi Innym elementem zmian wyglądu Warszawy była budowa licznych cerkwi. Powstało ich ponad 20, ale największe kontrowersje wzbudzał sobór Aleksandra Newskiego na Placu Saskim (obecny Plac Piłsudskiego). Oficjalnym argumentem za budową ogromnej cerkwi, z dzwonnicą o wysokości 70 metrów (najwyższy obiekt w ówczesnej Warszawie) był fakt, że istniejące dotychczas cerkwie nie są w stanie zaspokoić potrzeb wszystkich prawosławnych mieszkańców miasta. Jednak warszawiacy doskonale zrozumieli, że jest to manifest duchowej i kulturowej dominacji Rosjan. Fundusze zostały pozyskane z datków napływających z całego imperium, ale to nie wystarczyło, więc na mieszkańców miasta nałożono dodatkowy podatek, bezlitośnie egzekwowany, co jeszcze potęgowało niechęć Polaków do tej inwestycji. Budowa rozpoczęła się w 1894, a świątynia została konsekrowana w 1912 roku. Jednak okres jej świetności nie potrwał długo. W czasie okupacji Niemcy zdjęli miedziany dach, co spowodowało niszczenie budynku. Uff... Po odzyskaniu niepodległości rozgorzała społeczna dyskusja o dalszych losach soboru, której temperatura wzrosła jeszcze po wojnie polsko bolszewickiej 1920 roku. Nikt nie odważył się zaproponować odbudowy świątyni w pierwotnej postaci. Pojawiały się głosy, żeby dokonać przebudowy w stylu europejskim i przekształcić na kościół katolicki, powstały nawet ciekawe projekty zmian. Ostatecznie jednak uznano, że budynek swoim wschodnim wyglądem godzi w polskie uczucia narodowe, a monumentalną wielkością zakłóca układ miasta i okolic, a także zajmuje miejsce na najbardziej reprezentatywnym placu. Dzieła sztuki, których Rosjanie nie wywieźli, a Niemcy nie zniszczyli w czasie wojny i fragmenty mozaik przeniesiono do cerkwi na Pradze. Rozbiórka, przeprowadzona w latach 1924-26, wymagała aż 15 tysięcy kontrolowanych wybuchów. Materiały odzyskane z budynku jeszcze przez wiele lat były wykorzystywane w innych warszawskich inwestycjach. I co dalej...? Po zlikwidowaniu wznoszonych ostentacyjnie budynków w stylu rosyjskim warszawiacy odetchnęli z ulgą. Niestety pozwalająca na to niezależność polityczna i, co za tym idzie, kulturowa nie potrwała długo. Po II wojnie światowej Warszawa, jako stolica państwa tzw. bloku wschodniego, została zdominowana przez jedyny słuszny styl socrealizm. Jego sztandarowe przykłady to MDM, liczne budynki w okolicy ul. Kruczej, i przede wszystkim, Pałac Kultury i Nauki. Ten ostatni, dar narodu radzieckiego dla narodu polskiego, zaprojektowany i wykonany przez Rosjan, zupełnie nieadekwatny do potrzeb odbudowującego się wówczas miasta, budził żywe skojarzenia z soborem Aleksandra Newskiego. Oba budynki były manifestami władzy nad Polską, oba wyrażały rosyjską megalomanię, żaden z nich nie pasował do wyglądu miasta. Różnica była jedna: sobór, chociaż obcy kulturowo, był mimo wszystko dziełem sztuki, a PKiN wyłącznie szpeci centrum miasta. I istnieje do dziś. Można udawać, że już wrósł w krajobraz Warszawy, że jest zabytkiem, że kultowy, etc. Moim zdaniem jest po prostu brzydki oraz toporny i wstyd mi za taką wizytówkę miasta, którą przez lata się stał, chociaż nie jest obiektem unikalnym. Kilka podobnych potworków stoi w Moskwie (jeden z nich jest gmachem uniwersytetu im. Łomonosowa), również Ryga dostała taki prezent od ZSRR. Tak czy inaczej - nie mam co liczyć na rozwiązanie radykalne, mimo pojawiających się co jakiś czas głosów sugerujących rozbiórkę i przywrócenie tej części miasta przedwojennego wyglądu, bądź maskowanie. Pozostaje mi cieszyć się, że zdarza się mgła oszczędzająca mi wątpliwych wrażeń estetycznych. Małgorzata Zawilska c c 17 niż ludności nieżydowskiej. W 1921 roku Żydzi posiadali 73% przedsiębiorstw. W ośrodku warszawskim firmy włókiennicze, przedsiębiorstwa wyrobu tytoniu i zegarków były niemal w całości w ich rękach. Handel żydowski w latach dwudziestych oraz po wielkim kryzysie w latach trzydziestych przyczynił się do ożywienia produkcji w wielu dziedzinach przemysłu. Dobra koniunktura na rynku krajowym była dodatkowo spowodowana bojkotowaniem przez żydowskich handlarzy towarów niemieckich po dojściu Hitlera do władzy. Czołowe firmy żydowskie znajdowały się przede wszystkim na Alejach Jerozolimskich, ulicy Grzybowskiej, Moniuszki, Nalewki, Złotej i innych. Warto wspomnieć, że jeszcze przed pierwszą wojną światową, w 1904 roku, Juliusz Feigenbaum założył w Warszawie pierwszą w Królestwie i w Rosji fabrykę płyt gramofonowych. Firma o nazwie Towarzystwo Syrena-Rekord szkoliła pracowników w zupełnie nowej, nieznanej dotąd w Polsce dziedzinie. W 1911 roku produkowano tam już ok. 20 tysięcy płyt dziennie. Na marginesie Po pierwszej wojnie światowej gwałtownie pogorszył się los drobnych rzemieślników żydowskich. Liczba warsztatów w stolicy spadła z 63 do 20 tysięcy. Żydzi działali w Warszawie praktycznie we wszystkich rodzajach rzemiosła, z tym że niektóre, prowadzone na większą skalę, jak na przykład złotnictwo, cholewkarstwo czy stolarstwo były uważane za typowe zawody żydowskie. Zubożeniu i bezrobociu towarzyszyły nędza, głód, choroby oraz upadek moralny. Żydowski margines społeczny w Warszawie działał często w sposób wyrafinowany i bardzo dobrze zorganizowany, szczególnie jeśli chodzi o złodziejstwo i prostytucję. W tym swoistym półświatku również można było wyodrębnić pewnego rodzaju sfery społeczne. Osoby żyjące z kradzieży dzieliły się na zwykłych, drobnych złodziejaszków oraz prawdziwych fachowców. Do takiej warszawskiej złodziejskiej arystokracji należał między innymi włamywacz Icchak Farberowicz, który w więzieniu napisał książkę (jak się później okazało bestseller) Życiorys własny przestępcy. W stronę kultury W życiu kulturalnym Żydów Polskich można wyodrębnić dwa nurty jeden obracający się w kręgu jidyszyzmu, drugi funkcjonujący w polskiej kulturze językowej. Żydzi warszawscy obu tych nurtów brali niezwykle aktywny udział w szeroko rozumianej kulturze. Stanowili znaczny odsetek bywalców opery, filharmonii, wystaw itd. Żydowskich widzów szczególnie ceniły sobie warszawskie teatry. Czasem nawet wystawiały pozycje pod ich gusta i upodobania. Teatr Wielki, którego widownia rzadko zapełniała się do ostatniego miejsca, mógł zawsze liczyć na sporą frekwencję, gdy na afiszu pojawiały się dzieła autorów żydowskich. Dużym zainteresowaniem cieszyła się też operetka (głównie wśród drobnomieszczaństwa), teatr rewiowy i opera. Warszawa była centralnym ośrodkiem żydowskiej kultury teatralnej. Placówki działały zwykle bardzo prężnie i rozwijały się bardzo szybko, mimo iż większość była pozbawiona jakichkolwiek dotacji państwowych (utrzymywały się z własnych funduszy). Do największych teatrów żydowskich należały między innymi: Teatr Kamińskiego na ulicy Oboźnej i teatr Skala prze ul Dzielnej. Sporo Żydów grało w orkiestrze Filharmonii Warszawskiej. Wysoki poziom tej instytucji zawdzięczamy m. in. wybitnemu dyrygentowi i dyrektorowi artystycznemu Grzegorzowi Fitelbergowi. Wśród zespołów kameralnych wyróżniał się Warszawski Kwartet Smyczkowy. Jeden z jego członków Marian Neuteich został w późniejszych latach dyrygentem Żydowskiej Orkiestry Symfonicznej działającej w getcie warszawskim. Tomasz Piętowski

KINO NIEME 18 Cisza na ekranie - czyli kilka słów o niemym kinie W kinach kolejny James Bond wyposażony w coraz bardziej wymyślne gadżety, efekty z Matrixa to standardowe minimum, a Mel Gibson na Gwiazdkę szykuje kolejną megaprodukcję dopracowaną w najmniejszych szczegółach. Przy tym filmy tworzone w latach 20-tych ubiegłego stulecia wypadają cokolwiek blado, ale czy faktycznie współczesny widz nie znajdzie wśród nich czegoś dla siebie? Od idei do wynalazku Zanim bracia Lumière po raz pierwszy zaprezentowali kinematograf w 1895 roku (warto wiedzieć, że za początek filmu przyjmuje się dzień, w którym prezentacji dokonano w gronie szerszej publiczności, za pieniądze), idea takiego wynalazku zdążyła okrzepnąć. Podobno już w starożytności wiedziano, że w ludzkim oku obraz zatrzymuje się na dłużej, niż trwa w rzeczywistości, dlatego podczas seansu kinowego połowę filmu spędzamy w absolutnych ciemnościach. Pierwszym krokiem prowadzącym ostatecznie do narodzin X muzy jest camera obscura. Tradycyjnie jej powstanie przypisuje się Leonardowi da Vinci, aczkolwiek mylnie. Przez to pudełko z otworkiem można zrobić zdjęcie; przedtem służyło ono astronomom do obserwacji ciał niebieskich, a malarzom pomagało w kompozycji i określaniu perspektywy Vermeer miał ochoczo korzystać z tego urządzenia. Potem wymyślono magiczną latarnię (zwaną też latarnią czarnoksięską ), babcię współczesnych rzutników. Za czasów Napoleona pokazy obrazków z takich latarni cieszyły się dużą popularnością. Aż przyszła pora na kinematograf urządzenie, które pokazywało ruch, a nie statyczne obrazy. Co prawda - gdyby to nie byli wspomniani bracia Lumière - sławę zdobyłby kto inny, gdyż blisko byli i Amerykanin, i Polak, i Niemcy, i Rosjanie. Śniadanie dziecka Pierwsze filmy francuskich braci przedstawiały proste scenki z życia codziennego, takie jak karmione dziecko, robotnice wychodzące z fabryki czy nadjeżdżający pociąg. Początkowo nieufnych widzów cieszył sam fakt, że coś się rusza; co wrażliwsi na widok zbliżającej się lokomotywy z krzykiem uciekali ze swoich miejsc. Ale w dość krótkim czasie wszyscy dobrze zapoznali się z kinematografem i znudzili projekcjami, które stanowiły główną atrakcję jarmarków. Również bracia Lumière dość szybko zmienili obiekt zainteresowania. Na szczęście pewien dyrektor teatru sztuk magicznych, Georges Méliès, dobrze ocenił potencjał tkwiący w jeszcze raczkującej kinematografii. To on jest twórcą pierwszego efektu specjalnego, choć zrobił go niechcący: gdy filmował trolejbus, wkręciła się taśma. Następnie podczas projekcji zobaczył, jak trolejbus zmienia się w karawan. Ta sztuczka idealnie pasowała do jego widowiskowej koncepcji filmu (czy raczej feerii, bo tak historycy nazywają to, co nakręcił). Powstały takie dziełka, jak: Zniknięcie damy, W królestwie wróżek czy Podróż na Księżyc. Z tym ostatnim wiąże się zabawna historia właściciele kin nie chcieli go kupić, bo uznali, że żaden widz nie będzie chciał oglądać tego samego filmu przez kwadrans. Było to w 1902 roku. Film okazał się sukcesem finansowym na całym świecie. Film artystyczny Powoli i repertuar filmowy powiększał się; oprócz fantastyki można było obejrzeć rzewne historie z życia wzięte czy też filmy gangsterskie i westerny, np. Napad na ekspress (1903), nakręcony przez Edwina Portera w Stanach Zjednoczonych. Dystrybutorom zaczęło zależeć, by film opuścił jarmarki i wszedł na salony, zyskując wierną widownię wśród ludzi zamożnych. We Francji doprowadziło to do powstania szeregu dziwnych tworów z pogranicza akademickiej sztuki teatralnej. Kunszt aktorów, na co dzień występujących na scenach renomowanych teatrów, na taśmie celuloidowej stawał się karykaturalny; jedna z największych ówczesnych aktorek, Sarah Bernhardt, miała zemdleć, ujrzawszy się na ekranie. Filmy te, nazywane filmami d art, były krótkie, cechowało je fatalne aktorstwo i marne dialogi oraz przerost formy nad treścią (te pompatyczne pozy!). Anatol France po premierze adaptacji swojego utworu miał spytać reżysera: Czy pan jest pewien, że to była właśnie Czerwona lilia?. Przeciwwagą dla tego nurtu okazały się działania Włochów, tworzących w tym czasie długie filmy z zapierającą dech w piersiach scenografią. Najważniejsze dzieło z tamtego okresu, Cabiria, trwa cztery godziny i zachwyca ogromną, trójwymiarową dekoracją, jakże różną od dotychczasowej, malowanej na płótnie. Homer kinematografii Od Cabirii już tylko krok do niemej megaprodukcji z przesłaniem. Po wybuchu I wojny światowej centrum twórczości filmowej przeniosło się z Francji do Ameryki. Postacią, która wpłynęła na losy światowej kinematografii, jest Amerykanin David W. Griffith, nazywany Homerem kinematografii. Sam w sobie był barwną osobą, samoukiem zręcznie przemieszczającym się między gatunkami stąd zachwycający synkretyzm jego filmów. Użyłam słowa megaprodukcja bynajmniej nie przesadnie, bo Griffith stworzył coś olbrzymiego na tamte czasy, także technicznie wystarczy zwrócić uwagę na fakt, iż dekoracje do Nietolerancji przez 12 lat dominowały krajobraz Hollywood, ponieważ ich usunięcie było zbyt kosztowne. Sam utwór pierwotnie trwał 72 godziny (potem został skrócony do ledwie trzech) i pracował nad nim sztab kilkudziesięciu tysięcy (!) ludzi. Griffith zastosował też szereg nowych rozwiązań, takich jak montaż synchroniczny (pokazywanie dwóch zdarzeń, dziejących się równocześnie w różnych miejscach). Niestety, przesłanie Narodzin narodu - jego pierwszego dzieła i jednocześnie wielkiego sukcesu komercyjnego i finansowego - miało zrehabilitować mieszkańców amerykańskiego Południa po przegranej wojnie i w filmie zapierająca dech w piersiach scena odsieczy przedstawia bohaterskich jeźdźców Ku-Klux- Klanu, przybywających na ratunek rodzinie atakowanej przez licznych czarnoskórych mieszkańców Ameryki. Uśmiech, proszę! Równoległym prądem do teatralizacji filmu we Francji i monumentalizmu w ujęciach włoskim i amerykańskim był nurt komediowy, całkowicie odrębny i mający własny styl.

Aż do pojawienia się dźwięku w filmie komedia święciła triumfy w kinematografii. Oczywiście, gdy mowa o niemym kinie i komedii, najczęściej przed oczyma staje obraz Charlie Chaplina. Zanim jednak pojawił się Charlie (debiutował na ekranie w 1914 r.), szlaki przecierał ktoś inny. Był to Max Linder (naprawdę nazywał się Gabriel Leuvielle; wśród komików pseudonimy artystyczne i ich zmiany były czymś nader częstym, nie tylko z powodu uchronienia nazwiska rodowego od odarcia z honoru, ale także by kreować swój wizerunek w umysłach widzów), który pomysłowością i wyczuciem rynku wzniósł się ponad konkurencję. Na temat fenomenu Charlesa Spencera Chaplina powstało wiele tekstów i analiz, więc ograniczę się do kilku zdań. Techniką i pomysłowością Linder nie ustępował Chaplinowi, ale mówi się, że Charlie miał w sobie liryzm, którym zjednał sobie miłość widzów. W swoim kostiumie pozornego eleganta z rozdeptanymi butami, jako biedny, mały Karolek, rozczula do granic, gdy np. nie stać go na zapłacenie rachunku w restauracji i przy boku ukochanej stawia czoła wielkiemu, złemu kelnerowi. Narodziny gwiazd Czasy powojenne okazują się być złotą erą dla filmu niemego. Dość niespodziewanie miejscem, w którym położono podwaliny pod późniejsze triumfy, była Skandynawia. Dzięki wprowadzeniu przyrody jako bohatera filmu (a nie tylko elementu dekoracji) i mistrzowsko zrealizowanym adaptacjom powieści Selmy Lagerlöf, w których psychologia postaci nareszcie była głębsza niż talerz zupy, film stał się pełnoprawnym dziełem sztuki. Dwa największe nazwiska twórców szwedzkiej szkoły to Mauritz Stiller oraz Victor Sjöström. Tytuły, które należy kojarzyć, to: Banici (1917), Furman śmierci (1920), absolutnie wspaniały i nowatorski (jak na ówczesne czasy), słynny Skarb pana Arne czy Gösta Berling (1923, polski tytuł - Gdy zmysły grają ) z debiutem Grety Garbo. W wymienionych filmach po raz pierwszy zastosowano retrospekcję, nakładany obraz (postać widma w Furmanie ) i najważniejsze podjęto próby pokazania ludzkich namiętności. Spadkobiercą tej szkoły zostanie Ingmar Bergman. Niestety, tylko 6 lat trwało bogactwo produkcyjne Szwecji; po zalewie Europy przez kinematografię amerykańską w 1923 roku szwedzkie wytwórnie zbankrutowały. Nowym ośrodkiem artystycznym zostały Niemcy. Tu twórcy poszli w dwóch kierunkach ekspresjonizmu oraz tzw. Kammerspiel - czyli gry kameralnej. Podstawowa różnica tkwi w środkach wyrazu, ale wbrew pozorom ani jedna, ani druga nie jest bliżej realizmu. Z ekspresjonizmem należy łączyć nazwiska Roberta Wienego (Gabinet doktora Caligari; 1919), Friedricha Murnaua (Nosferatu;1922 2 lata temu można było obejrzeć w kinie Iluzjon) czy Fritza Langa (słynne Metropolis; 1927 i wcześniejszy Zmęczona śmiercią; 1922 nie wiedzieć czemu, polski tytuł brzmi Męcząca śmierć ). Wymienione historie charakteryzują się bogactwem środków wizualnych niekiedy delirycznych - jak w Gabinecie, kiedy indziej monumentalnych i przerażających - jak w Metropolis. Fragmenty obu można zobaczyć w berlińskim Muzeum Filmu. Na planie fabularnym dominują elementy fantastyczne, jak na przykład niejasnej proweniencji tytułowy Nosferatu, którego szkaradna postać nie opuszcza umysłu widza długo po zakończeniu projekcji. Przeciwwagą dla przepychu ekspresjonistów byli twórcy Kammerspielu, którzy ograniczali się do przyziemnej tematyki problemów społecznych. Surowość przestrzeni, skąpy detal scenograficzny w kadrze, skupienie na aktorze to główna cecha tych filmów. Najbardziej istotny był przekaz pozawerbalny najważniejszą scenę w Portierze z Hotelu Atlantic aktor zagrał odwrócony plecami do kamery. Należy jeszcze wspomnieć o niemieckim realizmie, najlepiej reprezentowanym przez Georgia W. Pasta, który przedstawiał społeczeństwo i świat po wojnie takim, jakim większość ludzi go widziała, ale jakim nigdy nie pokazywali reżyserzy. W Zatraconej ulicy (1925) można zobaczyć Wiedeń, w którym nie ma honoru i walców, jest za to brud, nędza, ubóstwo i ludzie poniżający się za kawałek mięsa (bogaty rzeźnik sprawuje władzę na tej zatraconej ulicy). Biedną dziewczynę, przedstawicielkę zubożałej klasy średniej (w tej roli Greta Garbo) od wejścia na złą drogę ratuje przystojny, amerykański oficer, co trochę psuje harmonię utworu, ale może było potrzebne publiczności, gdyż film ten zdobył niezwykłą popularność w jednym z kin w Paryżu wyświetlano go dwa lata (!). Nie wolno zapomnieć o Luisie Bunuelu, który wraz z Salwadorem Dali zadebiutował w 1926 roku okrutnym Psem andaluzyjskim to z kolei surrealiści. W tym czasie wiele się działo w kinematografii ZSRR oraz amerykańskiej. Popularnym wyobrażeniom o niemym filmie bliższe są jednak hollywoodzkie gwiazdy, które wtedy powoli wschodziły na firmament i zyskawszy nieśmiertelność na taśmie celuloidowej, błyszczą do dziś. Początkowo były to osoby takie jak Mary Pickford, która nie dysponowała ani szczególnym talentem, ani doświadczeniem, ale zdobywszy sympatię widzów rolami ckliwych amantek, stała się pożądaną aktorką, co miało wpływ na jej gaże (pierwsze takie zjawisko w historii). Początkowo - zauważywszy, iż ludzie chętnie pójdą do kina obejrzeć konkretną osobę - zaczęto kreować gwiazdy, by tym samym filmy z ich udziałem osiągały finansowy sukces. Niszę dla siebie znalazła prasa bulwarowa, skutecznie pomagająca kreować popyt na gwiazdy będące nieistniejącymi ideałami jakże łatwo odrywały przeciętnego człowieka od jego szarej rzeczywistości. A potem przyszła pora na Gretę Garbo, Rudolfa Valentino (po jego śmierci grono wielbicielek przyjęło oficjalną nazwę Związku Wdów po Rudolfie Valentino), Betty Compson, George a Bancrofta Zmierzch nie nadejdzie Wiele działo się w filmie do nadejścia dźwięku, który rozpoczął zupełnie nową epokę. Krzywdząca jest opinia, iż nieme kino stanowiło ledwie preludium do tego, co miało być potem i trwać po dziś dzień. To raczej osobna kategoria, z własnymi środkami wyrazu i niepowtarzalnymi efektami (których później już nie dało osiągnąć), o specyficznej poetyce. Dlatego warto wyzbyć się uprzedzeń czasowych, wczuć w nastrój epoki, z której pochodzą i dowiedzieć się czegoś o ludziach, którzy żyli sto lat przed nami. Oliwia Pluta 19

Święto Niemego Kina w Warszawie 20 Już niebawem prawdziwa gratka dla wielbicieli dużego ekranu. Iluzjon proponuje nam sentymentalną podróż do epoki kina niemego. Odmienność od współczesnych filmowych standardów, swojego rodzaju estetyczna egzotyczność kina niemego, sprawia, że może ono stać się alternatywą dla plastikowych hollywoodzkich produkcji. Ekspresyjność gestów i mimiki rozwesela współczesnych widzów, a nastrój horrorów z lat 20. budzi lęk u wszystkich ziewających na Teksańskiej masakrze piłą mechaniczną IV. Takie właśnie atrakcje przyciągają co roku do kina Iluzjon wielu wielbicieli niemego kina. W marcu odbywa się tam niepowtarzalny festiwal, prezentujący filmy niedostępne na co dzień. Organizatorzy Święta Niemego Kina zdobywają najrzadsze filmy, ukryte w europejskich archiwach, bądź korzystają z unikalnych zbiorów Filmoteki Narodowej. Każdy może znaleźć na festiwalu coś dla siebie. Warto obejrzeć pozycje klasyczne z udziałem Bustera Keatona czy Charliego Chaplina, ale szczególnie godne polecenia są projekcje wyjątkowe eksperymentalny film Duchampa lub kolekcja filmów erotycznych sprzed stu lat. Nieme kino stwarza wyjątkową możliwość odwiedzenia przedwojennej Warszawy. Podczas ostatniej edycji festiwalu, aby się o tym przekonać, wystarczyło wybrać się na Żółty paszport, z Polą Negri w roli głównej. Film produkcji ZSRR, z 1918 r., kręcony był w Warszawie, która grała Petersburg. Historia miłosna w filmie jest dosyć skomplikowana, zakończona finałem rodem z Moliéra, gdzie wszyscy się szczęśliwie odnajdują, godzą i pobierają. Ale nie fabuła była najważniejsza. Oprócz roli Apolonii Chałupiec, uwagę przyciągała właśnie Warszawa pokazana mimochodem i może właśnie dlatego w sposób naturalny i swobodny, bez przewodnikowego wyboru miejsc i widoków. Inne filmowe pozycje obowiązkowe dla fanów dawnej stolicy to Warszawska niedziela oraz Obrazki z życia codziennego Warszawy obydwie zapraszają na spacer po niezwykłym mieście. Aby ostatecznie przekonać wszystkich do odwiedzenia festiwalu, należy wspomnieć, że filmom towarzyszy muzyka na żywo. W trakcie poprzednich edycji wyjątkową atmosferę zapewniali między innymi Leszek Możdżer, FISZ, Voo Voo, Motion Trio, czy Habakuk. Artyści wspaniale wywiązywali się ze swojego zadania, nie odwracając uwagi od filmu, a dostarczając wyjątkowych doznań muzycznych. Co więcej, nietypowe zestawienia dźwiękowo-filmowe nie rażą, ale ułatwiają i uatrakcyjniają odbiór filmu. Święto Niemego Kina już niedługo. Warto zarezerwować w marcu czas na wizyty w kinie Iluzjon nadchodząca wiosna zejdzie na chwilę na drugi plan. Olga Kurek 5. Święto Niemego Kina Start: marzec 2007 Kino Iluzjon SKOFFKA 4 Jedno z wielu świąt, zarówno dla biernych, jak i czynnych fanów kina wybitnie amatorskiego, miało miejsce w dniach od 8 do 10 grudnia w Kinotece PKiN. Już po raz czwarty odbył się tam Festiwal Młodego Kina Skoffka 4. Przez trzy dni można było podziwiać mniej lub bardziej udane produkcje młodych twórców nie związanych, jak dotąd, z żadną szkołą filmową. Nie będzie niespodzianką, jeśli napiszę, że większość nadesłanych filmów była tworzona przez studentów, duża część poruszała typowo studenckie tematy. Widać też było, że młodzi ludzie lepiej odnajdują się w produkcjach typowo komediowo absurdalnych, tworzonych często spontanicznie, niż obyczajowo społecznych. Te ostatnie powodowały niekiedy niezamierzone salwy śmiechu na widowni. Zupełnie nie amatorskie było natomiast jury, w skład którego wchodzili tacy profesjonaliści jak: Maciej Ślesicki (tego Pana chyba nie trzeba przedstawiać!), Andrzej Wolf operator, Krzysztof Spór - redaktor naczelny portalu Stopklatka oraz Piotr Matwiejczyk - reżyser niezależny. Panowie nie szczędzili także słów konstruktywnej krytyki, co nieraz było powodem ostrzejszej wymiany zdań z twórcami. Mieszanka dzieł i dziełek była wręcz wybuchowa. Filmy kręcone drogim sprzętem oraz takie, które powstały najprawdopodobniej przy użyciu telefonu komórkowego. Produkcje dwuminutowe (świetny The wyścig ) i niemalże godzinne ( Studia upadku ). Absolutnym zwycięzcą festiwalu okazał się Michał Biliński. Na uwagę zasługuje fakt, że był to jeden z najmłodszych twórców festiwalu. Ten 19-latek wykazał się niebywałym kunsztem i dojrzałością, co zostało zauważone przez jury. W jego ręce trafiły nagrody za najlepszą reżyserię, montaż, zdjęcia, oraz grand prix za film Teraz polska, wyrazisty i bardzo mocny paradokument traktujący o grupie trzech młodych skinheadów. Pozostałe wyróżnione filmy to między innymi: Manna Huberta Gotkowskiego, Chasing the Acid w pogoni za Acid Drinkers oraz Gamoń Krzysztofa Ryczka. Część produkcji jest udostępniona przez autorów w Internecie, polecamy, naprawdę godne uwagi. Było również coś dla koneserów prześmiewczego i absurdalnego poczucia humoru premierowy pokaz legendarnej już grupy Skurcz pod tytułem Sarnie żniwo, czyli pokusa statuetkowego szlaku oraz retrospektywa ich wcześniejszych produkcji. Panowie jednak nie pojawili się na festiwalu, a może powinni przyjść i zobaczyć, jak młodsi koledzy zaczynają przerastać mistrzów. Warto także wspomnieć, że ten festiwal jest rozgrzewką przed najważniejszym w Polsce wydarzeniem kina offowego Oskariadą, która odbędzie się na wiosnę. Podsumowując, Skoffka 4 okazała się niezwykle pozytywnym zjawiskiem. Głównie dla widzów tego typu festiwali jest bardzo duża szansa na zarażenie się sztuką filmową i na podjęcie własnej działalności artystycznej. A zacząć można przecież już od zwykłej cyfrówki i kilku niezłych pomysłów. Festiwal Młodego Kina SKOFFKA 4 8-10 grudnia 2006 Anna Wydra Tomasz Piętowski