Boju bojka... O tym, jak Skarbnik...



Podobne dokumenty
Od wiek wieka na Górnym Slasku Boju bojki o duchach i straszkach

II ŚLĄSKI ZLOT SYREN JEST IMPREZĄ NAWIĄZUJĄCA DO BIELSKIEGO RAJDU SYREN.

WYCIECZKA DO ZOO. 1. Tata 2. Mama 3. Witek 4. Jacek 5. Zosia 6. Azor 7. Słoń

BEZPIECZNY MALUCH NA DRODZE Grażyna Małkowska

Magdalena Bladocha. Marzenie... Gimnazjum im. Jana Pawła II w Mochach

Marcin Melon ÔZIYM TRUPŌW NA SZTAUWAJERACH

NIKISZOWIEC GISZOWIEC

Pewien człowiek miał siedmiu synów, lecz ciągle nie miał córeczki, choć

ZADANIA DYDAKTYCZNE NA STYCZEŃ

ŚLĄSKI ROK OBRZĘDOWY

Przygody Jacka- Część 1 Sen o przyszłości

Leanderka 5 ôsprŏwek pō naszymu

NOCNICE - (latające światełka, klękanice} ŚWIETLA (dobry duszek nocny) LOTAWIEC - (bied nocny] LOTAWICA (wietrznica) UTOPLEC (utopel, wodnik)

trzaskali zeń pieniędzy, ile chcieli, żyli w radości aż po ich koniec.

Wolontariat. Igor Jaszczuk kl. IV

STARY TESTAMENT. JÓZEF I JEGO BRACIA 11. JÓZEF I JEGO BRACIA

I Komunia Święta. Parafia pw. Bł. Jana Pawła II w Gdańsku

STARY TESTAMENT. JÓZEF I JEGO BRACIA 11. JÓZEF I JEGO BRACIA

SCENARIUSZ SZKOLNEGO FESTIWALU PIOSENKI ŚLĄSKIEJ. Organizatorzy: mgr Marta Matulka, mgr Mariola Przebieracz

Biblia dla Dzieci. przedstawia. Kobieta Przy Studni

Biblia dla Dzieci przedstawia. Kobieta Przy Studni

Uprzejmie prosimy o podanie źródła i autorów w razie cytowania.

JASEŁKA ( żywy obraz : żłóbek z Dzieciątkiem, Matka Boża, Józef, Aniołowie, Pasterze ) PASTERZ I Cicha, dziwna jakaś noc, niepotrzebny mi dziś koc,

BAJKA O PRÓCHNOLUDKACH I RADOSNYCH ZĘBACH

W obecnej chwili w schronisku znajdują same psy, ale można oddać pod opiekę również inne zwierzęta, które czekają na nowy dom.

Taneczne hity, fajerwerki, moc życzeń i serdeczności. Płock witał 2017 rok [FOTO]

LATO I DZIECI Lato do nas idzie, Zatrzyma się w lesie. Jagody i poziomki W dużym koszu niesie. Słoneczka promienie Rozrzuca dokoła. - Chodźcie się pob

LATO I DZIECI Lato do nas idzie, Zatrzyma się w lesie. Jagody i poziomki W dużym koszu niesie. Słoneczka promienie Rozrzuca dokoła. - Chodźcie się pob

SCENARIUSZ LEKCJI. Scenariusz lekcji języka polskiego w klasie II licealnej. Temat: Czy wszyscy mówimy po polsku jednakowo? Język ogólny i gwary.

VIII Międzyświetlicowy Konkurs Literacki Mały Pisarz

Copyright SBM Sp. z o.o., Warszawa 2015 Copyright for the illustrations by SBM Sp. z o.o., Warszawa 2015

I Komunia Święta. Parafia pw. Św. Jana Pawła II Gdańsk Łostowice

Newsletter. DeNews. Nr. 3 Dziewczyna z Nazaretu. SPOTKANIE DeNews. Temat: Matka Jedyna Taka. Wyjątkowo godz 22:00

i na matematycznej wyspie materiały dla ucznia, klasa III, pakiet 109, s. 1 KARTA:... Z KLASY:...

Magiczne słowa. o! o! wszystko to co mam C a D F tylko tobie dam wszystko to co mam

VIII TO JUŻ WIESZ! ĆWICZENIA GRAMATYCZNE I NIE TYLKO

INSCENIZACJA NA DZIEŃ MATKI I OJCA!!

Powitanie wiosny i wielkanocne chodzenie z kogucikiem

MAŁA JADWINIA nr 11. o mała Jadwinia p. dodatek do Jadwiżanki 2 (47) Opracowała Daniela Abramczuk

Pan Toti i urodzinowa wycieczka

Streszczenie. Streszczenie MIKOŁAJEK I JEGO KOLEDZY

Wreszcie nadszedł ten dzień, na który tak długo czekały. Rodzice przygotowali im tort.

Moja przygoda w CzechachKarolina. Zaleńska

Chrzest. 1. Dziękuję za uczestnictwo w Sakramencie Chrztu Świętego

INSCENIZACJA OPARTA NA PODSTAWIE BAJKI CZERWONY KAPTUREK

Psychologia gracza giełdowego

Ilustrował Marek Nawrocki. Nasza Księgarnia

Najczęściej o modlitwie Jezusa pisze ewangelista Łukasz. Najwięcej tekstów Chrystusowej modlitwy podaje Jan.

Przedstawienie. Kochany Tato, za tydzień Dzień Ojca. W szkole wystawiamy przedstawienie. Pani dała mi główną rolę. Będą występowa-

ALLELUJA. Ref. Alleluja, alleluja, alleluja, alleluja. Alleluja, alleluja, alleluja, alleluja.

pacjenci 5-7 lat Jak Marcyś Mały Cukrzydło - Męczydło okiełznał Cukrzyca_5_7_broszurka_dodr.indd :23

SCENARIUSZ Z UROCZYSTOŚCI Z OKAZJI DNIA MATKI I OJCA

Domowe pesto z bazylii

PIOSENKA: PIOSENKA: Prawa ręka, lewa ręka To jest bardzo zgodna para. Prawa ręka ładnie stuka Lewa także się postara.

bezpieczeństwo troska wygląd zdrowie umiejętności dziecka

PIOSENKI PRZEDSZKOLNE

Rozdział II. Wraz z jego pojawieniem się w moim życiu coś umarło, radość i poczucie, że idę naprzód.

Anioł Nakręcany. - Dla Blanki - Tekst: Maciej Trawnicki Rysunki: Róża Trawnicka

Chłopcy i dziewczynki

Kocham Cię 70 sekund na minutę, 100 minut na godzinę, 40 godzin na dobę, 500 dni w roku...

Nasza Kosmiczna Grosikowa Drużyna liczy 77 małych astronautów i aż 8 kapitanów. PYTANIE DLACZEGO? Jesteśmy szkołą wyróżniającą się tym, że w klasach

NOE BUDUJE ARKĘ, POTOP

SPIS TREŚCI. Od Autora...5 ALFABETYCZNY SPIS PIEŚNI

ZAMIERZENIA OPIEKUŃCZO WYCHOWAWCZE NA. PAŹDZIERNIK 2015r. DLA DZIECI Z GRUPY BIEDRONKI CELE GŁÓWNE:

Łomżyńskie Centrum Rozwoju Edukacji Samorządowy Ośrodek Doradztwa Metodycznego i Doskonalenia Nauczycieli w Łomży

Regulamin V BIEG PO MOCZKĘ I MAKÓWKI PRZYJACIELSKI BIEG WIGILIJNY Z LUXTORPEDĄ.

s. Adriana Miś CSS Mały Ogrodnik Opowiadania o owocach Ducha Świętego Wydawnictwo WAM

SCENARIUSZ IMPREZY MIKOŁAJKOWEJ GDZIE JEST WOREK MIKOŁAJA, CZYLI SKANDAL W TANOWIE 6 GRUDNIA 2007

Nr 1. Małżeństwo to piękno. bycia we dwoje. Małżeństwo to poszukiwanie. drogi do celu. Małżeństwo to skarb. którym jest Wasza miłość.

Izabella Mastalerz siostra, III kl. S.P. Nr. 156 BAJKA O WARTOŚCIACH. Dawno, dawno temu, w dalekim kraju istniały następujące osady,

Ulubione zabawki. "Pluszowy miś" Ola Szulejko. "Mój misiaczek" Karolina Parzybut. "Mój misiaczek" Karolina Parzybut

Joanna Charms. Domek Niespodzianka

STARY TESTAMENT. NOE BUDUJE ARKĘ, POTOP 4. NOE BUDUJE ARKĘ

Wakacje to czas zabawy i wypoczynku. Dzieci grają w. Jeżdżą na. Lubią kąpać się w. W sadzie dojrzewają i.

KATARZYNA POPICIU WYDAWNICTWO WAM

Elżbieta i Witold Szwajkowscy. Uczył bocian boćka. Rymowana inscenizacja muzyczna w trzech aktach

C A 7 Dm Z tamtej strony Wisły, cyganeczka tonie, G C A 7 Dm G 7 C Gdybym miał łódeczkę, popłynął bym do niej - 2x

Adwent z Piątką Poznańską

Stenogram Nr 10 VN :22 6:38:30 MAMA SYLWIA KINGA TATA

Bezpłatny fragment książki

BALLADA O PASTERZACH. Kiedy nad Betlejem, Pośród ciemnej nocy, Zajaśniało niebo. Głosząc kres złej mocy, Pasterze przy ogniu. Rozmawiali sennie,

W tym dniu uroczystym. Świat się zatrzymuje, Gdy dziecko Komunię. Pierwszy raz przyjmuje. Klęczą Aniołowie, Hołd składają Bogu, Bo On już dziecięcej

Poszukiwanie skarbu. Liczba osób: Opis

DANIEL CZASY OSTATECZNE

Skarby z cieszyńskiej trówły Śpiewajmy razem

Jak nauczyć szczeniaka załatwiania się na dworze?

"SZÓSTECZKA" Minął kolejny rok szkolny wypełniony wieloma ważnymi wydarzeniami.

Geneza. Plan wydarzeń

W GRUDNIU W NASZEJ GRUPIE:

WIERSZ "Na wakacje ruszać czas" Za dni kilka o tej porze będę witać polskie morze. Bo najbardziej mi się marzy żeby bawić się na plaży.

Tak prezentują się laurki i duży obrazek z życzeniami. Juz jesteśmy bardzo blisko.

Czerwony Kapturek inaczej

Taniec pogrzebowy. Autor: Mariusz Palarczyk. Cmentarz. Nadjeżdża karawan. Wysiadają 2 osoby: WOJTEK(19 lat) i ANDRZEJ,(55 lat) który pali papierosa

Szara piechota. Karabiny błyszczą, szary strój, a przed nimi drzewa salutują, Bo za naszą Polskę idą w bój! x2

Aktywni na start. Podkowa Leśna 6-8 stycznia 2012r.

RODZINA KOWALÓWKÓW. Odcinek: Opowieść rodzinna, którą warto ocalić od zapomnienia. (fragment rozszerzonej wersji scenariusza filmowego)

WDOWA I SĘDZIA WYTRWAŁOŚĆ W MODLITWIE

Spacer? uśmiechnął się zając. Mógłbyś używać nóg do bardziej pożytecznych rzeczy.

ZAMIERZENIA WYCHOWAWCZO - DYDAKTYCZNE

Żołądź o imieniu Jacek

Transkrypt:

Boju bojka... O tym, jak Skarbnik... W jednym miasteczku na Górnym Śląsku żyła se szczyśliwie górniczo familio. Ojciec fest przoł kopalni, bo z nij żył, matka przoła synkom, bo w nich widziała cały świat. Starszy, Hanek mioł dwanoście lot i sie już pomału z niego robił kawalyr. Młodszy, Jorguś mioł jeszcze dzieciynce myśli. Dobrze sie żyło rodzinie, choć - jak to padajom ojcowie wiedzieli, że szczyści niy trwo wiecznie. I richtig. Roz na grubie tak strasznie tompło, że sie zdało, że całe osiedle familoków sie zapadnie. Pod ziymiom dużo górników poginyło. Życi stracił tyż ojciec tyj szczyśliwej rodziny. Cóż wtedy matka miała począć? Żeby odchować synków i wysposobić jich do życio, chyciła sie roboty na seperze, znaczy sie na sortowni, kaj przy taśmie miała wybiyrać bergi z wynglo. Juści, lekko robota to niy była i niy zarobiła tela, co górniki dołowe, ale starczyło na chlyb, odziyni i roztoliczne opłaty. I za to dziynkowała Bogu. Niyroz doskwiyrała biyda, a nojbardzij jak trzeja było kupić wyngiel na zima. Jednej jesiyni tak jich biyda przycisła, że żyć musieli w zimnych izbach. Roz, jak matka wyszła wczas rano do roboty, chłopcy pedzieli se, że tak dalij być niy może. Wziyni waszkorb, karbidka i zamiast do szkoły, udali sie do lasku, kiery rósł niydaleko hołdy. Przed laty, ojciec pokozoł jim tam ukryte w krzokach wejści do starej sztolni. Dość długo szukali tego miejsca i jakoś niy umieli na niego trefić. Dopiyro Jorguś przypomnioł se, że to było blisko dymbu, kaj wisiała kapliczka św. Barbórki. Kiedyś górniki do nij rzykali, jak mieli wchodzić do sztolni.

Znodli tyn domb, znodli tyż sztolnia. Wyrwali zbutwiało deska tamy i wciśli sie bez moc do środka. Owioło jich zatynchłe powietrze, otwarła sie przed nimi ciymno czeluść. Hanek zaświycił karbidka, kiero dała niy ino światło, ale znak, że powietrze w sztolni jest zdrowe, dobre do dychanio. Po drewnianych trepach zaczli schodzić coroz głymbij, aż pokozoł sie czorny, poblyskujący złotymi przerostami wyngiel. Zaczli zbiyrać co lepsze okruchy. Jak kosz był już pełny, chcieli już iść nazod. A tu - co to? Sztolnia nogle zahuśtała sie, doł sie słyszeć jakiś wielki łomot w skałach. Rozległ sie czyjś gruby głos: - Wto mi tu kradnie wyngiel? Bracio z przestrachu zaczli uciekać, że o mało nóg niy połomali. Jednak niy uciekli daleko, bo jakoś tajemniczo zjawa oślepiła jich jaskrawym światłym. - Coście za jedni? doleciało jich grzmiące pytani. - My? wymamrotali. My som od Klimka! Nasz tata, był tu hajerym... - Tego Klimka, kiery śpi hań w zawalisku? - Jaa, tego... - Klimek, to był dobry człek. On nigdy niy krod, choć niyroz mioł biyda. - My niy kradnymy wynglo... My we familoku niy momy czym polić. Chcieli my mamie nagrzoć izba, co by miała ciepło, jak przyjdzie z roboty. Teroz dopiyro bracio ujrzeli, wto stoi przed nimi. Skarbnik, o kierym sie dużo nasłuchali od dziadka. Miał to być wysoki staruch, o zielonych, jarzących sie oczach, z długom, siwom brodom, obleczony w bioły kaftan przepasany skórzanym pasym. Tyn tyż tak wyglądoł. W jednej rynce trzymoł złoty kilof, w drugij jakoś ksiynga. Kole niego skokały taki małe stworoczki - podziymne gnomy, kiere mu usługiwały. Jedyn świycił, drugi podawoł tinta i gynsi pióro, kierym Skarbnik coś zapisowoł w tej ksiyndze, trzeci zaś zaglądoł chłopcom do waszkorba.

- Toż padocie, że chciecie mamie napolić? - wejrzoł dobrotliwie na braci Skarbnik. - Chcymy... - Tak wom padom, od dzisio możecie przychodzić po wyngiel, kiej ino bydzie wom zimno... Wyście som siyroty po górniku, wom wynglo niy może brakować! - A żebyśie biydy niy mieli, daja wom jeszcze pora okruszków czystego złota... tu Skarbnik kiwnon rękom na jednego gnoma, a tyn Hankowi i Jorgusiowi doł po skórzanej sakiewce. - Dziynkujemy ci, Skarbniku... Dzisio bydzie u nos radość! Dziynkujemy, Dobry Duchu śląskich podziemi. Odtąd w rodzinie gdowy nigdy już niy było zimno i nigdy niy było już głodu. Słowniczek: familio rodzina przoć miłować bergi kamienie waszkorb koszyk na bieliznę karbidka lampa sztolnia wyrobisko, podziemny korytarz trepy schody hajer górnik przodowy familok dom wielorodzinny gdowa - wdowa

O tym, jak krasnoludki... Za jednego ksiożyncia, co rezkiyrował na zomku pszczyńskim, żył se pastyrziczek, kiery posoł dworski barany. A tyn pastyrziczek ogromnie przoł jednej, podoba prześlicznej pastyrce. Cóż, kiej jednego razu ona mu nogle umarła. Straśnie, borok ubolywoł nad tym, niy umioł sie pogodzić z takim wyrokiym boskim. Poszeł do starego owczorza po dorada. Tyn pomedykowoł, poskroboł sie po głowie i rzekł: - Z tamtego świata zawrócić niy tak łatwo... Ale jednym sie to już udało. Tyś młody, to i ciebie sie może udo! Wskrzesisz pastyreczka, ale musisz cały dziyń i noc, i tak bez siedym dni, bez ustanku grać na złotej flyjtce, kiero bydzie miała siedym klapek, a kożdo bydzie z innej materyje. Pastyrziczek niy medykowoł długo, ino galup w góry, ku krasnoludkom. Pod wieczor trefił sie z nimi, jak szli ze szychty: Zalc szeł na przodku, bo był Żupnikiym solnym, za nim: złoty Gold, zielazny Ferrus, miedziany Kuper, śrybny Argentus, Blay z ołowiu, Mesing z mosiądzu i Alum z aluminium. Pastyrziczek piyknie jich pozdrowił i pedzioł, o co mu chodzi. - Moja nojmilejszo była piykniejszo od nojpiykniejszego kwioteczka, moja miłość do nij była większo niż te góry... Zasmuciły sie krasnoludki nad losym biydnego parobka, a jednymu nawet zaczły sie loć płaczki. Wleźli do swojij werkszteli w jaskini i Żupnik pado: - Prześpij sie, pastyrziczku, a my bierymy sie do roboty. Kamraty! Do dzieła! Hej, ho! Hej, ho! Robota niy jest zło do rana gotowo być mo! Jak rano pastyrziczek wstoł, stary Żupnik trzymoł już złoto flyjtka w rynce: - Tu mosz, ta czarodziejsko piszczołka! Grej tej swojij umiłowanej! Ale pamiyntoj, nikaj kandzij grać niom niy

śmiysz... Idź z Bogiym. Niy krzykej, nie larmuj po drodze, bo cie usłyszy Ribyncal duch gór i ci flyjtka odbiere. Usłuchoł pachołek i wrócił ku swej roztomiłej, co martwo leżała pod starym drzewym. Zaczon ji grać nojpiyknij jak umioł. Groł cały dziyń i cało noc. I tak bez siedym dni, jak kozoł owczorz. Dyszcz loł, pierony biły, ziombiła mgła a on na to niy zważoł ino groł. Siódmego dnia rano, kiej piyrwszy promyk słoneczka oświetlił blado gymbusia miłej pastyrka ożyła. Pastyrziczek nie mógł sie nacieszyć. Uradowano była tyż pastyreczka. Zaś łoba - niy umieli sie nadziękować dobrym krasnoludkom, że jim pomogli we wielgim niyszczyściu. Słowniczek: flyjtka flet medykować myśleć Gold złoty krasnoludek Ferrus żelazny Kuper miedziany Blay ołowiany Mesing z mosiądzu Alumin aluminiowy galup szybko werksztela warsztat żupnik rangą najwyższy sztygar solny larmować - hałasować

O tym, jak utopiec Rokita... Rokita? Tego stworoka wszyscy górnicy z osiedla znali. Pokazowoł sie wieczorami na stawie pod hołdom. Wysiadywoł na pochyłej wiyrzbie i czychtowoł na ludzi, co szli wedle stawu. Wyglądoł szkaradnie. Do zwylynkanio było, jak sie wto z nim trefił. Na ślimatej żabij głowie mioł czyrwono magiera, spod kierej loła sie sztyjc woda. Loła sie łona na zielony kapudrok, niżyj na potargane galoty, z kierych wystowały diobelski kopytka. Rod kurził fajka i szewcowoł. Nojwiyncyj mecyji mieli z Rokitom górniki, kierzi nocą wracali ze szychty wedle tego stawu. Widywali go, jak sie zabowioł ze swojimi bajtlami: Skrzekiym, kierego uczył śpiywać i Bajorym, kierego uczył tańcować. Słyszeli jak sie niyroz przy tym fest nerwowoł: - Psiepary, kiedyż wos naucza tych nocnych divertimyntów? Ale wodniok taki gupi niy był, na jakigo wyglądoł. Jak ino usłyszoł, że na grubie zwon wybijo koniec szychty, swojim bajtlom kazowoł siedzieć cicho, a łon chytoł flyjtka i zaczynoł cicho a piyknie grać. Wtynczos czarodziejsko muzyka niosła sie po wodzie aż pod sama gruba. - Słyszysz, już nos wobi! godoł kamrat do kamrata. Piykne były te divertimynta. Cieszyły górników. Coż kiej biydni górnicy porząd mieli posucha w kabsach. Nic Rokicie niy ciepali do wystawionej magierki. Rozzłoszczony tym muzykant przestawoł grać, a wodnym bajtlom kazowoł przeraźliwie skrzeczeć i pyrskać kalnom wodom. Urobiyni górnicy, co ledwie nogi smyczyli tyż sie nerwowali. Cylowali w niego patykami, kamiyniami z hołdy, żegnali go krzyżym świyntym. - Ciś, norku! Stroć sie nom z łoczów. Zamiast nom coś fajnego grać, to sie dresz jakby cie wto ze skóry łobdziyroł. Pultej do wody, a drab, bo dzisio od nos psinco dostaniesz! Rokiciok dobrze wiedzioł, że górniki niy som tacy skąpi, jak godajom. Roz na miesiąc na kopalni był przeca geltak. Wtynczos

kamraty popili se piwa i kryklali ze szychty do dom, juści - pod śpiywym: Skończyła sie wreszcie szychta górnikowi, idzie se poleku idzie ku domowi... - Hej! Rokita, grej! wołali już z daleka. A utopel ino na to czekoł. Chytoł flyjtka i ani niy sztimowoł, ino wybiyroł co piykniejsze konski i groł. A kmin z niego był siaroński! Sprytny wigejc. Jak kamraty przechodziły koło pochyłej wiyrzby nogle przerywoł i czekoł, czy mu ciepnom do magierki jaki złociok, czy niy. - Grej, dudo diobelny, bo cie oskubiymy z kudeł. Tu mosz, cało gorść złocioków, a grej! Toż mogliście słyszeć ta muzyka! Niyjedna górnikowo żona jom słyszała we familokowym oknie. - Aha!. Nasze chopy zaś z Rokitom urzyndujom godała jedna do drugij. Jak już tego śpiywu i utopcowych divertimyntów górniki miały dość, podnosili utropione robotom i piwym ciała i belontali sie dalij ku familokom. Na drugi dziyń, zanim jeszcze słonko niy wejrzało zza hołdy, przy pochylonej wiyrzbie był już bezrobotny Froncek elwer, kiery roz za razym norkowoł na dno stawu i zbiyroł górnicze złocioki. Zbiyroł jich i zanosił je starej Zuzce wdowie po górniku. Za te Rokitowe złocioki mieli oba biydoki na chlyb. Słowniczek: familok wielorodzinny dom elwer bezrobotny bajtel maluch fest mocno

gruba kopalnia flyjtka flet, klarnet sztimować stroić, tu:instrument poleku powoli wigejc - żartowniś drab - szybko

O tym, jak Meluzyna... Co to było radości, jak przyszeł w lipcu odpust na św. Anna. Od wczas rana górniczym osiedlym aże ruszało, co tela larma było. Zjyżdżali sie budziorze i rozkłodali te swoji sztandy. A co tam na nich niy było? Same maszkiety! Roztoliczne pierniki futermeloki, makarony, hanyski, pianki. Różniste bombony fefermanicowe, likworowe, grylażowe, zogoweczki, kanoldy, krowki, marcyponowe kulki wolane w kakale, imbiyrowe tabliczki, szklane fajki z małymi bombonkami w środku, myszki guminki, kawusie, dropsy, lizoki ledy jako słodycz. Ciżba sie najwiynkszo robiła, jak ludzie wyszli z kościoła. Jedni ku maszkietom, drudzy ku bawidełkom. Tam sie krynciło nojwiyncyj bajtli. Miyndzy nimi były też dziecka od Madejki: Ancia, Maryjka i śtyroletni Teduś. Dziołszki pokupiły se ślepe zygarki na rynka, zdrzadełka i baliki na gumce, a Tedusiowi kupiły strzylowa na frop uwiązany na dratwie. Ryczoł, że takij strzylowy niy chce, że chce pistola na prawdziwe patrony, co bijom ogniym. Niy kupiły mu, bo sie boły, żeby se niy wyszklił oczów. Z tytami maszkietów i igraczkami drab polecieli ku karasolom. Nojprzód przyglądali sie chwila jak karlusy i frelki wyrobiajom na dużym kiecioku, jak mogajom sie na łódkach. Też tak chcieli pochać, ale jich tam niy puścili. - Wy mocie hań mały karasol! Dlo dzieci! pedzieli. Toż wsiedli do tego małego karasola, ślicznie wymalowanego, oświetlonego kolorowymi lampkami, kaj grała piykno muzyka. Teduś siod se miyndzy puklami afrykańskij kameli, a jego siostry wlazły do wyrobianej bryczki, kiero ciągła pora żwawych koników. Wesoło im było, jak sie karasol zaczon kryncić. Przejechali sie roz, drugi, trzeci. Jak jim brakło piniyndzy wyszli z karasola. Dziołszkom cały świat sie dalij kryncił, zatoczały

sie, jak chciały zrobić krok. Taki ogłupione, niy dały pozór, kaj jest Teduś. A Teduś, tyn wnanter dopolony, już siedzioł w kolybie diobelskiego młyna. Zaczły sie na niego drić, że mo zaroz słazić, ale to było już za niyskoro. Diobelski młyn zaczon sie obracać. Jak kolyby ruszyły ku wiyrchu, wszystkim chytało dech, ale niy Tedusiowi. Trzymoł sie twardo i rozglądoł sie interesantnie dokoła z wysoka. A jak kolyby zjyżdżały na dół, wszyscy w kwik i niymożebne darci. Ale niy Teduś. Tyn gizd przejynty, śmioł sie, co mu tak wesoło było. Jednym razym śtop. Diobelski młyn, niy wiedzieć czymu stanon. Mechanikier, kiery tyn młyn mioł pod sobom, zaczon lotać wele maszyny. Pedzioł, że brakło elektryki, że jak przyjdzie sztrom, to diobelski młyn zaś bydzie sie kryncił. Minyła minuta, dziesiyńć minut, ćwierć godziny, a sztrom jak niy przychodził tak niy przychodził. A Teduś siedzioł som w kolybie na samym wiyrchu trzydzieści metrów nad ziymiom. Siedzioł wnanter i aże pioł z uciechy. Ludzie, co sie przyglądali tymu, aże ciyrpli ze strachu. - Hań, tyn bajtel spadnie! Trzeja go ratować wtoś pedzioł. - Jo sie tam wyspinom! pedzioł jakiś śmiałek. - Trzeja wezwać fojermanów z kopalni doradził trzeci.tu jest potrzebno długo drabina... A Teduś siedzioł som w kolybie i oglądoł se świat z wiyrchu. Szukoł swego familoku, winkowoł Anci i Maryjce, kiere stoły osłupiałe ze strachu na dole, to zaś cylowoł do przelatujących koło niego ptoków i bił w nich fropami ze strzylowy, to zaś wstowoł i ciepoł jakimiś kamykami na karlusów, kierzi na dużym kiecioku zabowiali sie ze swymi libstami. Niy było to do śmiychu, co wyrobioł Teduś. Wreście przyjechała fojerwera z długom drabinom. Wysunyli jom ku wiyrchu, ale cóż brakło do Tedusia dobrych piynć metrów. Mechanikier kozoł opuścić drabina i odjechać

strażokom. Wzion se posek i zaczon sie som spinać po krosłach richtig diobelskigo młyna. Niy wyloz wysoko zaledwie do połowy, bo sie zrobił nogle wielki wiater. Karasol zaczon sie kolybać, a kolyba, kaj siedzioł Teduś huśtać groźnie na wszystki strony. Żodyn z odpuściorzy niy wiedzioł, co sie dzieje, skąd taki wiater. A prowda była tako: od wczas rana odpustowi przyglądała sie Meluzyna ta czarodziejsko pani od wiatru. Siedziała na kominie pobliskiej kopalni i plotkowała z Lotawicom drugom takom czarodziejkom, co siedziała na drugim kominie. Jak obie spozorowały, że sie kole diobelskiego młyna coś niydobrego dzieje, pedziały se, że trzeba coś zrobić, żeby tego łebonia jakoś ściągnąć na dół. Uznały, że nojlepij bydzie sprowadzić wiater, żeby poruszył tyn młyn, żeby kolyba za kolybom opadały na dół, ku ziymi. Jak uznały, tak zrobiły. Zaczły dmuchać. Młyn zatrzeszczoł, zakolyboł sie i powoli ruszył. I tak kolyba Tedusia dotarła do ziymi. A tyn bajtel zamiast radować się i dziynkować Bogu, że żyje, śmioł sie i z daleka wołał do sióstr: - Dejcie na karasol. Jada drugi roz! Słowniczek: maszkiety słodkości zdrzadełko lusterko strzylowa rodzaj zabawki pneumatycznej frop korek igraczki zabawki kieciok karuzela o napędzie łańcuchowym karasol karuzela wnanter zgłobnik kolyba gondola sztrom prąd elektryczny

O tym, jak Diosek... Kulawymu Kulce pies ugryz pół stopy, a wszystko skuli suki. Jak robił na grubie mioł wypadek na pochylni. Wtoś puścił fraj wózek z drewnym (niby ta suka), a on, żeby suka ludzi niy zabiła, gibko postawił zapora (niby tego psa). Postawić postawił, ale niy zdążył uciyc z nogom. I tak stracił palce w prawej nodze. Na dół sie już niy nadowoł, toż go rukli na wiyrch, kaj wydowali deputatowy wyngiel. Tam sie nauczył handlować. Mioł intus do tego. Niy dziwota, że jak doczekoł emerytury, niy chcioł z tego zajyncio rezygnować. Kożdy dziyń jedno i to samo: wczas rano odfutrować Burka, porychtować zbrój, coś zjeść i co najważniejsze wejrzeć do kalyndorza, komu dzisio przywiyź wyngiel. Potym zaprzągoł Burka do wozu i wyjyżdżoł ku grubie pod wysyp, kaj kiedyś robił. Mioł tako moda, że jak przejyżdżoł bez osiedle, dychoł głymboko, żeby sie jak nojwiyncyj nałykać cudnego wonu pieczonego chleba w piekarni u Hantulika. Przy tej piekarni pozdrowioł staro Wojtalino, kiero tam wyciyrała sflekowany szałfynster i zamiatała przed sklepym. - Witejcie, Rozalko! - Bóg zapłać! Jo wos tyż piyknie witom. Na, mocie wczorajszy kołoczek, bo świyże bydom dopiyro za godzina, a wy sie przeca uwijocie. - Dziynkuja, dziynkuja! Zawsze o mie pamiyntocie... Jak wyjyżdżoł z uliczek osiedla, mijali go już szychciorze, kierzi raźnym krokiym szli ku bramie kopalni. Chneda zabuczało. Robota zaczynała piyrwszo zmiana. Pod wysypem, kaj kulawy Kulka mioł nabrać wynglo Wróblinej, zrobiła sie już kolejka furmanów. Stanon posłusznie w raji. Mioł trocha czasu, żeby poukłodać se, co go dzisio czeko. Tych kondmanów, kierym woził wyngiel na zima mioł dość trocha.

Tako Kadubcyno, nigdy niy miała piniyndzy, jak przyszło płacić za przywóz. - Ino chop przyjdzie ze szychty, zaroz wom te piniondze doniesa obiecywała. Niy przynosiła nigdy, tako była cygona. Samymu sie trzeja było prosić o zarobiony grosz. Zaś tako Michaliczka, jak ino zwalił ji wyngiel wele chlywika, zaroz wołała: - Kulka, harbata już czeko! Dejcie koniowi siano i pódźcie sie ogrzoć. Kulawy Kulka przywoził tyż wyngiel samej sztajgrowej! A sztajgrowo była szczyro. Jak Kulka ściepoł wyngiel do pywnicy, przynosiła mu zawdy lonek wusztu i cyjntla dobrej gorzołki. - Kulka, słuchejcie: wuszt i żymła jest dlo wos a gorzołka dlo konia. Podzielcie sie! tak zawdy błoznowała. - Wtoby koniowi gorzołka dowoł myśloł se wynglorz Kulka. A wto bydzie furmanka ciągnon? Te Kulkowe myśli dobrze znoł Burek jego koń i tak se pod nosym godoł: - Kulka! Jakeś ty taki mądry, to se som woź wyngiel. Konisko stoło i niy ruszało sie z placu u sztajgrowej. Ruszyło dopiyro wtynczos, jak na jego oczach ta cyjtla była wlono do wody, kierom konia napowoł. Wtynczos dopiyro jechali do dom. Choć niy zawsze prostom drogom. Bywało, że jich pobiyrało ku gospodzie Pawlika. - Idymy na jednego? pytoł Kulka czworonogigo kamrata. - Zaś cie kusi tyn czorny? nerwowoł sie głodny i urobiony koń. Niy szkoda ci ciyżko zarobionych pinyndzy? Niy bydź gupi, niy słuchej tego chytrego Dioska. - Ale ino na jednego? upiyroł sie Kulka. - Jak chcesz to idź, ale jo jada do dom. Burek pojechoł. Wjechoł na plac, potym ku stodole, kaj na gumnie było trocha świyżego siana. Tam sie zatrzymoł i zaczon sie posilać.

A Kulka krok za krokiym zbliżoł sie ku Pawlikowej gospodzie i wadził sie som ze sobom: - Iść abo niy iść? Pójda to zarobiony ciyżko grosz przepija i jutro zaś niy bydzie na chlyb a Burkowi na owies. Niy pójda to jutro byda zdrowszy, grosz pójdzie do skarbonki. Bydzie na życi, na piykne oblycze. Pójdzie sie ku ludziom, do kościoła. Ciepnie sie do koszyczka na zbożny cel, klynknie przed Barbórkom, podziynkuje Bogu za zdrowi, za to kulawe życi. Kulawe, bo kulawe, ale życi. Czasym smutne, bo samotne, czasym radosne, bo z ludziami... - Niy! Niy bydzie mnom rezkiyrowoł chytry Diosek. Dość sie już dzisio wypiło! Biera sie do dom. Słowniczek: puścić fraj puścić wolno rukli przesunęli mieć intus mieć pomysł szałfynster okno wystawowe raja kolejka wuszt kiełbasa żymła - bułka

O tym, jak Nocnice... Jakech był taki sroła, przyjyżdżali do nos na gon Harimany. To były bogate Amerykony, kierzy kupili dobra od Giszeerbów. Turnowali po naszych lasach za sorkami, za jelyniami i dzikami, a jak sie już ulotali chcieli coś lepszego zjeść i wypić. Toż u nos biwakowali. Jo mógł mieć wtynczos śtyry, piynć lot, cudzych ludzi żech sie wcale niy boł, toż żech sie tym Harimanom podoboł. Jedyn, to mi nawet doł pistola do zabawy. Juści bez kulek, bo jakby mi doł pistola z kulkami, tobych jich tam wszystkich postrzyloł i siebie może tyż. Te Harimany niy mieli dzieci i na gwołt chcieli mie wziąś, za swojigo. Tata byli za tym, ale mama sie tykać niy dali. Roz tyż jakoś pod jesiyń przyjechali na gon. Pamiyntom to dobrze - ludzie kopali ziymioki. Wczas sie ćmiło. Nasi ludzi bogobojni jak słońce zaszło, a od wsi dolatywoł głos zwonu na wieczorne pociyrze niy patrzeli na nic, ino sie brali do dom. - Idymy do dom, bo nos tu świtu-deptu zastanom godali. Dlo takich Harimanow, cóż to było jakiś świtu-deptu. Choć już sie ćmiło, strzelcy stoli durch na leśnej aleji i czekali, aż sie pokoże jelyń, kierego naganiali chłopcy z nagonki. Stoli i czekali, a jelynia jak niy widać, tak niy widać. Łoroz przyleciały ku nim całe chmary dziwnych światełek. A to były te nocnice. U nos ludzie na nich godali świtu-deptu, bo richtig świtały ludzi, deptały jich, jak sie wtory obalił, jszczały po nich, muldały jich, dziwnie piszczały. Myśliwce oganiali sie, jak przed kopruchami, a wtynczos jelyń se piyknie przeszeł bez aleja do drugigo mieczyska. To zdarzyni było u nos w doma długo godane, jak to zejszczane i zmaraszone Harimany bez jelynia pojechały nazod ku Giszowcu. Jo urós. Jakech już był majerantny pachołek, tata mi znodli robota na Nikiszu. Wybrali mi krwawy konsek chleba gruba.

Tela szczyścio, że ta robota pod ziymiom była fest potargano, skuli bezrobocio. Roz były to turnusy czyli tydziyń roboty tydziyń wolnego, roz zaś świyntówki: dziyń roboty dziyń wolnego. Toż co my mieli robić, jak trefiła świyntówka? Jedni grali w karty, jedni uczyli sie w Jonowie jakigo fachu, dejmy na to szewcować, naprawiać koła, grać na harmonice, a jedni, jak jo wandrowali po okolicy. Roz my z kamratami poszli ku golfom, kaj my patrzeli bez sztachety, jak Harimany i jich goście paradowali po piyknie wygolonych trownikach, coś rozprowiali, zajodali, popijali, co jim kelnerzy donosili. Tyn balik, kiery pobijali kijami był nojmnij ważny. Ważny był tyn śpacyr po piyknym parku. Jakech tak patrzoł bez śpary w płocie, toch se myśloł o latach, jakech bajtlym był. Dzisio tyż bych se tak śpacyrowoł w modnym uniformie i zajodoł dobroci. Niy musiołbych pod ziymiom, w cimoku, w ciasnocie i w strachu pot wylywać, za pora groszy. - Darmo wajać padom se. Tak mi było pisane. A mój kamrat, co przyszeł zy mnom ku tym golfom znerwowany co chwila klon: - Wy, pierony jedne, wom sie chneda tyn roj skończy! O, wy bydziecie wioć z tego naszego Śląska. - Tak my fluchcili na tych Harimanów, że my niy dali pozór, że sie zaczło ćmić, Jedyn basok, tam za tym płotym, pedzioł, że czas kończyć miłe spotkanie. Ale kieroś z damulek, co siedziała pod kolorowym paryzolym, zaczła prosić Harimana, żeby jeszcze zostać godzinkę i obejrzeć cudowny wschód księżyca. A wtynczos na Nikiszu, na św. Annie odezwoł sie zwon, kiery wołoł na Różaniec. Juści, te bogocze słyszeli tyn zwon, ale jich to wcale niy ruszało. No i Pon Bóg jich skoroł. Ino przestało zwonić, nogle zwaliły sie na nich tysiące jasnych ogników, tysiące dziwnych światełek. Oblazły jich w okamgnieniu. Zaczli sie oganiać przed nimi. Ale kaj tam! Te

światełka stowały sie coroz bardzij napastliwe. Jednych poprzewracały, zaczły jich deptać, tarmosić, loć jakomś wodom, mlaskać, kwiczeć. Derech tak, jak to u nos było podczos tego gonu. Ci golfiorze straśnie wyglondali w tych eleganckich łachach. Jak sie nocnice już upochały, upochały, - jak sie pryndko znodły, tak sie pryndko straciły. Zrobiło sie cicho. Wielmożne państwo Harimany ogłupiałe nie poradziło znojść furtki, żeby wylyżć z czornego ogrodu. Dopiyro, wybawił jich służący, kiery przyszeł z psym. Słowniczek: gon polowanie turnować - biegać durch ciągle richtig doprawdy wandrować wędrować dać pozór zwrócić uwagę derech dokładnie

O tym, jak Smyntek i Szkyrt... Zrobiło sie jesiynnie. Słońce zbladło, jakby utopiło sie w zimnej mgle. Ja, jeszcze trocha grzoło, ale ino na przyporce, bo z ciynia ciągnon już ziomb. W nocy zawitoł piyrszy mrozik. Na miedzy, w kympie suchego trowska siedzioł Smyntek, taki niypocieszony duszek polny. Na głowie mioł modry kaptureczek, na nogach biołe porciynta, a na plecach - obleziały kabot. Siedzioł smutny i skarżył sie na swoja dola. Bez lato to mu było dobrze! Ciepło, syto, wesoło! Leżoł se we zbożu, podśpiywywoł, gonił sie z młodymi hazoczkami. To zaś lecioł ku nagrzonej wodzie potoku, kaj sie kompoł i bawił z rybkami. Teroz idzie zima, musi se znojść jakiś cieplejsze pomiyszkani. Ino kaj? - Kaj jo sie podzieja? - zaczon jynczeć. Niydaleko rós las a na jego kraju, pod zbutwiałym pniokiym siedzioł Szkyrt. Tyn duszek tyż niy mioł wesołej miny, tyż sie fest staroł, jak to przeżyje zima. Bo bez lato, w lesie żył jak w raju. Śpiywały ptoszki, kwitło roztomajte zieli, aż czyrwono było od słodkich malin, czorno od jagód. Czasym przychodziły dziecka, kierym pomogoł zbiyrać owoce i kwiotki, chronił jich przed żmijami i niydobrom wiedźmom Jagulom. A teroz? Pusto, smutno, mokro. Co począć? Smyntek i Szkyrt dobrze sie znali, przoli se, pomogali. Teroz spotkali sie i uradzili, że zimowe legowisko urządzom se w dziupli starego dymbu, kiery stoł samotnie na polach. Bez zwlekanio zabrali sie do roboty. Zbiyrali ptasi piórka, leśno trowa, gromadzili suszone grzyby, ziorka, orzeszki. Ledwie zdążyli przed deszczami, kiere przygnoł zimny wiater. Uradowani, że już majom schroniyni, uścielczyli sie wygodnie w dziupli i usnyli. Łoroz obudziła jich czyjaś godka. Bez ciyńko szpara ujrzeli pod dymbym dwóch siągorzy z piłom i siykiyrami. Jedyn godoł do drugigo:

- To jeszcze zdrowe drzewsko i stare. Jo mu licza wiyncyj niż tysiąc lot. Ludzie bydom przezywać, jak go zetnymy. - Niych przezywajom! Drzewsko zawodzo przy drodze, robi ciyń, nic pod nim niy rośnie, żodnego pożytku z niego niy ma. - Ale starzy ludzie godali, że to świynte drzewo, że tu ponoś był postawiony piyrwszy krzyż. Krzyż przewróciły wiatry, a domb sie ostoł. Niy! Jo niy przyłoża rynki do niego! - Kozali ściąć, to ścinomy! Zapłacili, to trzeja piniondz odrobić! Tnij! Na nic niy patrz! Duszki w dziupli przestraszyły sie tej godki. - Kaj my teroz pójdymy? Kaj sie schroniymy przed zimom? godały wystraszone. A siągorze dali sie do roboty, co jedno uderzyni siykiyry to w dziupli słychać było głośne dudniyni. Smyntek i Szkyrt z trwogom czekali, kiedy tyn mocarny domb sie łobali. Na szczyści, bez połednie, jak zadzwoniło na Anioł Pański, drwale udali sie na łobiod. Przestraszone duszki, wydostały sie ze swej kryjówki i ruszyły w świat. Różnie u nos ludzie godali, że szły, kaj jich łoczy niosły, inni godali, że znodły se kajś w pobliżu nowo kryjówka. Ponoś rozpowiadały, że przyjdom nazod, jak w tym miejscu urośnie nowy domb. Ale to bydzie dopiyro za tysiąc lot. Słowniczek: roztomajte różne hazoki zające przoć se przyjaźnić się siągorz - drwal

O tym, jak Połednica... Zeszła lipcowo rosa. Na polach pokozali sie żniwiorze. Na jedne pole przyszła żniwować cało familio: ojciec kosiorz, matka- ubiyraczka i Tereska z małym Zefliczkiym. Kosiorz roztar w dłoni kłósko, wyjon ziorko i go przegryz. - O, żytko już dostone! zawołoł uradowany. Niy ma co zwlykać ze żniwym. Starzi padali: Wroz ze Szkaplyrznom Matkom, ruszej na żniwa z czelodkom. Pobrusił kosa, przeżegnoł sie i pedzioł: - Boże, pomogej nom! - Dej, Panie Boże! ubiyraczka nabożnie odpedziała chłopeczkowi. Bydymy żnąć, a ty Teresko dowej pozór na małego Zefliczka, żeby go nom połednica niy porwała. Ona, psiojucha rada grasuje bez połednie. - Mamo, a nasi babka roz godali, że bez połednie to ani ptok niy gwizdo, a my bydymy żniwować? - Cerusiu, bydymy, bo tata musi iść na szychta. Co usiekymy bez połednie, to pryndzyj ukończymy żniwa. Pryndzyj bydymy mieli swojski chlyb. Tereska zadowolono odpowiedziom matki, usiadła przy Zefliczku i zaczła mu nucić: Śpij Zefliczku, śpij! dom ci jabka trzi, a jak wstaniesz to dostaniesz mlyczka od kici Zefliczek umordowany dalekom drogom na pole, chneda usnon, toż matka zawołała Tereski: - Jeśli Zefliczek już śpi, pódź do nos stawiać snopki. Teroz już wszyscy zajynci byli robotom i żodyn jakoś niy boczył na śpiące w trownicy dziecia. A wszystkimu sie przyglądała Połednica to wysoki, szpetne babsko, obleczone z

wiejska, w kiecka, jakla i zopaska, na rozczuchranej głowie miała purpurowo chustka, spod kierej wyłaziły kwiotki, kłoska i trowa. W jednej rynce trzymała siyrp, w drugij duży bukiet polnych kwiotków i zielo. Wychyliła sie zza rubego dymba i wolno krokała ku trownicy, a skrzeczała przy tym piskliwym głosym: Anioł Pański wydzwanio, czymu wos, żniwiorze słońce niy wyganio? Słońce poli, żar sie z nieba leje, Dziecia, wom zmarnieje. Żytnio baba doszła do trownicy, schyliła sie, jeszcze roz rozejrzała sie dookoła. Potym gibko porwała śpiące niymowle i straciła sie w gystwie zboża. W tyj chwili Tereska obejrzała sie i ujrzała, jak Połednica ucieko do wysokigo żyta. - Mamo! Mamo! Żytnio baba porwała Zefliczka! Żniwiorze przerwali robota i ruszyli za czarownicom. Jak sie rozpyrskli po polach, przyszli babka ze swaczynom. - A kas to tych mojich żniworzy wymiotło spytali zdziwiyni. Wszystko pociepane bele jak kosa, grabie, pusto trownica? Dziwne mi to. Rozglądajom sie naokoło, przykłodajom rynce na czoło, żeby lepij widzieć las. - Nikaj żywej duszy! Komu jo ta swaczyna stroiła? Co sie tu stało? Acha! Już miarkuja usłabli w robocie i poszli se do lasa pojeść jagód... Nogle babka usłyszeli głośny lamynt. Patrzom, a tu z wysokigo żyta wychodzom zapłakani żniwiorze. - Patrzcie, mamo, co nos to spotkało! Żytnica nom porwała Zefliczka! - A coch wom zawdy godała? Jak bierecie małe ku żniwom niy spuszczejcie go z oczów. A po drugi po to żech sie ze

swaczynom uwijała, żebyście bez połednie trocha dychli. Niy słuchocie mie... - I cóż teroz robić, mamo? - Jedno wiym, małymu krzywda sie niy stanie. Połednica też matka. Zefliczkowi bydzie rada, bo kiejś potraciła swoji dzieci... Teroz siadejcie i jydźcie. Za fest sie niy starejcie. Teroz jo zaczynom czary-mary. I babka stracili sie kajś w lesie. Usiedli tam na pnioczku i zawołali cicho: - Fiku! Miku! jaroszki moji roztomiła, zaprowodźcie mie do Połednicy! Jaroszki, kiere siedziały w jagodzinach wygramoliły sie na pnioczek i spytały razym, jak namówiyni. - A kromka chleba dostanymy? - Dostaniecie! Przeca jo od downa znom wasze smaki. Fik i Mik pojedli, zaświycili sowja czarodziejsko latarnia, kaj mieli zamkniynte słoneczne promyczki i udali sie na pola. Za nimi babka. Niy uszli wiela. Bo Żytnio baba sama wylazła z ukrycio. - Szukocie Zefliczka? spytała. - Dej nom go nazod, Połednico poprosili babka. - Dom, ale ojcom musza swoji pedzieć. - I poszli ku żniwiorzom. - Teresko, prowda, że bez połednie to ani ptok niy gwizdo? pedziała Połednica. - Prowda! - To czymu robicie bez połednie? Słowniczek: kosiorz - kosiarz psiojucha psia krew chneda wkrótce swaczyna podwieczorek miarkować - przypuszczać