Krystyna Karier przyjmujący protokół asystent Instytutu Malmö, dnia 5.XII.1945 r. przepisany Protokół przesłuchania świadka 23 Staje Pani Dal-Trozzo Leonarda urodzona 6.XI.1883 w Płocku, zawód przy mężu (wdowa) wyznanie rzymsk.-kat., imiona rodziców Wincenty i Wanda ostatnie miejsce zamieszkania w Polsce Warszawa obecne miejsce zamieszkania Orłowo-Gdynia, ul. Przybędowskiego 26 pouczony o ważności prawdziwych zeznań, oraz o odpowiedzialności i skutkach fałszywych zeznań, oświadcza, co następuje: przebywałem w obozie koncentracyjnym w Ravensbrück w czasie od 15.VIII.1944 r. do 23.I.1945 jako więzień polityczny pod numerem 56 159 i nosiłem trójkąt koloru czerwonego z literą P następnie przebywałem w obozie, zwanym Jugendlager (oddz. Ravensbrück) od 23.I.45 r. do połowy kwietnia 1945 r. Następnie powróciłam do Ravensbrück, gdzie pozostałam do ostatniej chwili. Na pytanie, czy w związku z pobytem, względnie pracą moją w obozie koncentracyjnym mam jakieś szczególne wiadomości w przedmiocie organizacji obozu koncentracyjnego, trybu życia i warunków pracy więźniów, postępowania z więźniami, pomocy lekarskiej i duchowej oraz warunków higienicznych w obozie, oraz szczególnych wydarzeń, tudzież wszelkiego rodzaju przejawów życia więźniów w obozie, podaję, co następuje: Zeznanie obejmuje 5 stron i zawiera: 1. Historia przejścia pod opiekę Niemców podczas powstania warszawskiego. 2. Perypetie aresztowanych do chwili przybycia do obozu w Ravensbrück. 3. Obóz w Ravensbrück rewizja, kradzież kolczyków. 4. Warunki życia w obozie brud, wszy, głód, wielogodzinne apele. zał. 2 arkusze 5. Pochód do Jugendlagru, krótka charakterystyka okropnej atmosfery panującej w tym obozie śmiertelność. 6. Selekcje na Jugendlagrze i wywożenia do komory gazowej. 7. Powrót do Ravensbrück w poł. kwietnia 45. BLOMS BOKTRYCKERI, LUND 1945
Polski Instytut Źródłowy w Lund Malmö Lund, dnia 5. grudnia 1945 r. Krystyna Karier przyjmujący protokół asystent Instytutu Protokół przesłuchania świadka Staje Pani Dal-Trozzo Leonarda urodzona 6.XI.1883 w Płocku, zawód bez zawodu (przy mężu), wyznanie rzymsk.-kat., imiona rodziców: Wincenty i Wanda, ostatnie miejsce zamieszk. w Polsce Warszawa, obecne miejsce zamieszkania Orłowo-Gdynia ul. Przybędowskiego 26. Przebywałam w obozie koncentracyjnym w Ravensbrück od 15 sierpnia 44 r. do 24 kwietnia 45 r. jako ewakuowana z Warszawy pod numerem 56 159 i nosiłam trójkąt koloru czerwonego z literą P. W warszawie zastała mnie zawierucha na ulicy. Myśląc, że to jest chwilowa strzelanina weszłam do bramy przy ul. Al. Jerozolimskie numeru nie pamiętam. Tam schroniłam się u nieznajomych przygarnęła nas służąca pewnych państwa, żywiąc i opiekując się przez kilka dni. Pewnego dnia przed wieczorem do domu tego przybył oficer niem. w towarzystwie cywila, również Niemca, proponując nam oddanie się pod opiekę Niemców, którzy gotowi są nas wyprowadzić z Warszawy w bezpieczne miejsce i zaopiekować się nami. Była to duża 5-cio, czy 6-cio piętrowa kamienica, składająca się trzypodwórzowa mimo to b. mało osób zdecydowało się wyjść pod opieką Niemców. Na drugi dzień rano przybyli Niemcy podoficerowie, żołnierze i oficer kazali nam, już nic nie obiecując, opuścić dom; piwnicami przeprowadzając nas na ulicę Pankiewicza. Musieli wyjść wtedy wszyscy, starzy i chorzy również był rozkaz, od którego nie było odwołania kazano zabrać niezbędne rzeczy z sobą.
Kiedy wypuszczono nas na ul. Pankiewicza, kazano nam iść w stronę Nowogrodzkiej i Nowogrodzką w stronę Grójeckiej już bez eskorty, na plac t. zw. Zieleniak. Na ulicach była bez przerwy strzelanina i trupy. Prawie wszystkie domy po drodze były zniszczone, ewentualnie jeżeli któryś jeszcze stał, był zamknięty nie można było się schronić. Po drodze spotykaliśmy pijanych żołnierzy, mówiących po rosyjsku, gestapowców, którzy nas zatrzymywali i rewidowali, zabierając rzeczy cenniejsze: zegarki, pierścionki, oraz pieniądze. Spotykaliśmy ich prawie co krok, rewidując w sposób ordynarny, kładąc nawet ręce za gors i pod suknię. Wreszcie doszłam na Zieleniak, nocując pod gołym niebem. Na drugi dzień rano Niemcy zebrali nas wszystkich i uszeregowanych parami przeprowadzono na dworzec Zachodni; załadowano w pociągi i przybyliśmy do Pruszkowa. Tu przenocowaliśmy w halach-warsztatach i załadowali nas w wagony bydlęce i ruszyliśmy w nieznanym kierunku. Obiecywali nam, że nas wiozą do obozu pod Łowiczem nikt nie sprawdzał dokumentów. Pod Berlinem (podróż trwała kilka dni w zamkniętych wagonach człowiek siedział z podkulonymi nogami, tak było ciasno, nie otrzymawszy żywności, aż dopiero po kilku dniach w Oranienburgu) zorientowaliśmy się, że wiozą nas w głąb Niemiec. W Oranienburgu przeładowano nas, oddzieliwszy kobiety (mężczyźni i chłopcy zostali w Oranienburgu) i wysłano nas do Ravensbrück. 15 sierpnia przybyłyśmy do Ravensbrück. Po przybyciu do Ravensbrück spędziłyśmy kilka godzin po południu i całą noc pod gołym niebem w t. zw. Totengangu koło Rewieru. Rano zaczęto spisywać transport, obrali nas ze wszystkiego resztę biżuterii, pieniądze, mnie np. obrączkę złotą, kolczyki, ołóweczek złoty pamiątkowy i gotówkę, jaką kto miał, niby to w depozyt. Zabrano mi również 2 różańce: jeden z korali, drugi z granatów też na depozyt. Oczywiście nigdy tego nie dostałam. W związku z tym miałam śmieszne wydarzenie po kilku dniach już na blok przyszła dozorczyni SS, wywołała mnie do pokoju blokowej, pokazując mi torebkę papierową, w której złożone były wszystkie te rzeczy biżuteria, mówiąc jednocześnie, że kolczyki zginęły; prawdopodobnie wyleciały one w/g niej dziurką, przez którą
mogło przesunąć się malusieńkie ziarnko pieprzu. Kolczyki zaś moje były wielkości dużego ziarnka grochu. Słysząc to, nie mogłam zapanować nad sobą i roześmiałam się nad niedorzecznością tłumaczenia jej. Blokowa pociągnęła mnie za rękaw, bojąc się, ażebym nie miała jakiejś przykrości. Aufseherka zmieszała się, tłumaczyła mi jednak, że chyba nie będę płakała po tej stracie, że przecież ważniejsza jest obrączka, która pozostała. W kąpieli, do której poszłyśmy po spisaniu i obrabowaniu nas, obcięto mi włosy do uszu, ponieważ nie mając grzebienia nie mogłam ich rozczesać. Więźniarka Czeszka, którą prosiłam tylko o skrócenie włosów, z pewną zawziętością ucięła mi je, tak jak sama chciała do uszu. Było badanie ginekologiczne, jednakże ja i kilka starszych pań było zwolnionych od tego badania. Zabrano nam nasze ubrania i bieliznę, dając nam krzyżowane ubranie. Ja np. dostałam od razu suknię zawszoną. Zaczęłyśmy normalnie życie więźniarek w tym okresie parugodzinne apele i wyżywienie liche. Przykry był bardzo moment oględzin lekarskich po dwu mniej więcej tygodniach po przybyciu które miały miejsce w związku z wybieraniem do pracy. Spędzono nas na podwórze szpitalne-rewirowe, gdzie defilowałyśmy nago przed lekarzem. Jako następstwo tych oględzin otrzymałam wraz z kilkoma innymi paniami niezdolnymi do pracy, czerwoną kartę, to znaczy kartę niezdolności do pracy. W początkach uwzględniano te czerwone karty, później jednak trzeba było się kryć i wymigiwać, aby nie być wyciągniętym gdzieś za mury do pracy, do wożenia ziemi, czy przesypywania piasku. Spałyśmy we dwie na łóżku-pryczy, na wiórach. Tłok i wszy dokuczały nam, jak również brud i głód. Podczas zimy był katastrofalny stan ubikacji. Stale się psuły, a jednocześnie wzmogła się choroba rodzaj tyfusu, t. zw. durchfall. Byłyśmy zmuszone w nocy wstawać i biegać za blok. W pierwszej połowie stycznia po straceniu Zofii Lipińskiej i kilku innych Polkach, kurs się zaostrzył. Trzymano nas bez powodu kilka godzin na apelu był tylko pozorny powód, że kogoś brakuje wracałyśmy straszliwie zmarznięte, po prostu
skostniałe, płacząc i krzycząc z bólu na ręce i nogi, których nie można było rozgrzać. Śmiertelność zaczęła się szalenie wzmagać, a pomocy lekarskiej żadnej. Kilka dni po 20-ym stycznia. Koło 20-ego stycznia 45 r. zebrano nas na apel była to niedziela i kazano nam się ustawić tym z ewakuowanej starszym po 45 latach, grupami, dalej po 50 latach i rejestrowano nas w biurze. Na drugi dzień u lekarza oględziny, a trzeciego dnia przed wieczorem wyprowadzono nas z bloku na główną ulicę lagrową, gdzie stałyśmy parę godzin, choć śnieg padał. Po paru godzinach wyprowadzono nas poza bramą do Jugendlagru. Była 1.30 godz. w nocy. Zaprowadzono nas do baraków nieopalonych, bez kolacji. Spałyśmy na siennikach wypchanych własnoręcznie wiórami, które przedtem leżały na śniegu, zmarznięte i mokre. Przyjechał sam komendant obozu i sam kierował tym. Nie dostałyśmy koców. Dopiero po dwu dniach dostałyśmy po 1 kocu na łóżko, a spałyśmy w jednym łóżku po dwie. Po drodze do Jugendlagru kobiety padały, umierały i były zostawiane na drodze. O ile miałyśmy siłę, pomagałyśmy iść słabszym. Po dwu dniach, gdy nas zarejestrowano na blokach, zaczęłyśmy wychodzić na apel, choć nam obiecywano, że będziemy wolne od apelu. Stałyśmy kilka godzin na apelach. Życie było coraz gorsze stopniowo uszczuplano nam racje chleba. [późniejszy dopisek pomiędzy zdaniami i na marginesie strony] Przy końcu bochenek chleba krajano na 7 części, a zupa na cały dzień była kwaterka zupa rzadka z brukwi bez kartofli. Dopisek dokonany z moją wiedzą: Dal-Trozzo [/dopisek] W lutym dn. 10 lutego odebrano nam płaszcze, następnego dnia zabrano nam i koce. Stawałyśmy więc na apelach bez ciepłego ubrania. Obchodzono się z nami strasznie, bito, popychano, obrzucając nas najordynarniejszymi wyrazami. Śmiertelność była straszna. Konających wyciągano za ręce i nogi, ciągnąc po podłodze do umywalni, t. zw. Waschraumu, gdzie konały leżąc na podłodze, zalanej wodą bez pomocy. Na naszym bloku była blokowa Polka Halina (nazwiska nie pamiętam) i sztubowa Wanda Różańska, która obrzucała nas rynsztokowymi wyrazami. Ja osobiście Podczas apelów wybierano nas na transporty do pracy, która była silniejsza; te, które się nie podobały pijanemu żołnierzowi, który dokonywał wyboru, lub te, które
(dalszy ciąg zeznań p. Dal-Trozzo ur. 6.XI.1883 w Płocku) były spuchnięte (a puchłyśmy prawie wszystkie z głodu), lub siwe, nawet młodsze z siwymi włosami, szły na 6- ty blok, tzw. blok śmierci, a stamtąd z Waschraumu, gdzie czekały na swoją kolejkę, ładowano na samochody. Pijany żołnierz mówił: komm, komm mit to znaczyło komorę gazową. Spędzonym do Waschraumu kobietom kazano się rozbierać przychodziło kilka osób ze służby SS, co z tymi kobietami robiono nie wiemy. Mówiono, że otrzymywały zastrzyki. W każdym razie słyszałyśmy dochodzące z tego bloku krzyki i jęki następnie ładowano je na samochody przy zgaszonych wcześniej światłach nam nie wolno było w tym czasie wychodzić ani wyglądać i wywożono je w nieznanym kierunku. A następnego dnia przywożono znowu inne samochody, pełne kobiet starych i chorych, umieszczano je na bloku śmierci, 6-tym, znowu wywożąc je wieczorem. Nie można było się zorientować w tym ciągłym korowodzie samochodów. W marcu był znowu taki apel stałyśmy boso, z gołą głową i szyją była zarządzona większa selekcja. Kazano nam maszerować, oglądając nogi, czy są popuchnięte, czy nie. Było to przed świętami Wielkiej Nocy wybrano kilkaset kobiet, a w Wielki Piątek, podczas ostatniej selekcji, jaka miała miejsce na Jugendlagrze, poszło do komory gazowej przeszło 500 osób. Wtedy to ewakuowana Warszawa była umieszczona na bloku 4-ym, na którym władze blokowe między innymi sztubową moją była Kazimiera Wardzyńska, osoba dobra i czułyśmy się pod jej opieką pewniejsze ochraniały nas i broniły przed kominem. Zupełnie niespodziewanie dla nas w połowie kwietnia 45 r. przyszedł rozkaz wymarszu pozostałych kobiet do obozu w Ravensbrück. Tutaj dostałyśmy się na blok 31-y i tu pozostałyśmy do momentu wyjścia pod opiekę Czerwonego Krzyża Szwedzkiego. Najstraszniejszą plagą na Jugendlagrze były wszy, z których nie można było się oczyścić. Łaziło to po nas dziesiątkami. Po przeczytaniu podpisano. Dal-Trozzo Leonarda Przyjęto: Kr. Karier
Świadek p. Dal-Trozzo Leonarda zasługuje ze wszech miar na wiarę. Krystyna Karier Lund 6.XII.45