Krzysztof Grubecki Rejs Pani Ani i druha Bartka Dla Pani Ani i jej przyjaciół miał to być rejs marzeń. Korespondowaliśmy długo przed spotkaniem w Livorno we Włoszech. Pani Ania walczyła w e-mailach o egzotyczne porty, a ja drapałem się po głowie, jak najlepiej ułożyć dla niej trasę. Jeszcze w nocy przed wejściem na pokład siedziałem z moim synem, Mikołajem, w restauracji poleconej przez panią z hotelu. Przy wspaniałych potrawach dyskutowaliśmy o trasie i sprawdzaliśmy pogodę. A ta wyglądała słabo: deszcz i bardzo silny wiatr. Tego Pani Ania nie zamawiała. Fot. Arkadiusz Rogowski Rano spotkałem na pokładzie Janusza Geografa Kawęczyńskiego, który kończył właśnie rejs jako kapitan. Geograf przekazał mi Pogorię i razem zaczęliśmy się martwić pogodą. Pani Ania w tym czasie rozlokowywała załogę, ale widziałem jej pytający wyraz twarzy: jaka będzie trasa? Geograf został na pokładzie, żeby płynąć z nami. Zrobił to z przyjaźni i starej zażyłości. Funkcję kapitana zamienił na pierwszego oficera i ustąpił mi kapitańskiego salonu za to go podziwiam, tym
Krzysztof Grubecki Rejs Pani Ani i druha Bartka 2 bardziej że zrobił to już drugi raz. Nasza znajomość sięga dawnych lat, kiedy to Geograf, w Szkole Pod Żaglami, uczył mnie geografii jako nauczyciel i żeglarstwa jako mój oficer wachtowy. Przyznam, że wtedy nas ścigał; dopiero lata i wyjątkowa osobowość Geografa zatarły dawne animozje. Dodatkowo, razem z Kazimierzem Robakiem wykupił się myciem pokładu mojej Inessy pod Statuą Wolności, Fot. Grażyna Walczak kiedy staliśmy na kotwicy obok lotniskowca USS John F. Kennedy, na którym prezydent Clinton, z okazji święta narodowego, odbierał paradę żaglowców. Pogoria też tam była. Fot. Grażyna Walczak
Krzysztof Grubecki Rejs Pani Ani i druha Bartka 3 Siedzieliśmy więc i zastanawialiśmy się, co zrobić, dokąd popłynąć, jak się wymknąć sztormom. Ale prognozy były nieugięte: nie uciekniemy. Nie wciągając więc jeszcze Pani Ani w szczegóły powoli przygotowywaliśmy ją na gorsze wiadomości. Najpierw mówiliśmy, że będzie padało. Później, że mocno powieje. Wszyscy padną przepowiadał po cichu Geograf. I pokazywał mapę pogody: Wieje od Lwiej i przez tydzień nie ustąpi. Może skoczymy do Nicei? A potem zobaczymy? Tak proponuję. Płyniemy do Nicei zameldowałem Pani Ani. Nie da rady popłynąć ani na Elbę, ani na Korsykę, prognozy są niekorzystne. Pani Ania dzielnie zniosła tę wiadomość, mimo że była już w Nicei na naszym poprzednim wspólnym rejsie. Wiele osób tam nie było powiedziała więc na pewno im się spodoba. Mikołaj objął funkcję asystenta Geografa i przeglądał podręcznik oficera wachtowego. Pływał już kiedyś przez miesiąc na Pogorii, jako uczeń w programie Edukacja Pod Żaglami, więc barkentyna nie była dla niego nowością. Mikołaj Grubecki z ojcem na marsie fokmasztu Fot. Arkadiusz Rogowski
Krzysztof Grubecki Rejs Pani Ani i druha Bartka 4 W Nicei spędziliśmy dwie doby. Wiatr szalał, a załoga w tym czasie pojechała do Monte Carlo. Znowu zastanawialiśmy się z Geografem, co robić: płynąć wzdłuż wybrzeża, czy iść do Calvi na Korsyce? Prognozy pokazały, że przy brzegu mamy lepsze szanse, więc postanowiliśmy, że popłyniemy do Saint-Tropez. Fot. Arkadiusz Rogowski Im bliżej było do wyjścia z portu, tym nasilały się pytania w sprawie kiwania. Załoga chorowała w drodze do Nicei i więcej chorować nikt nie chciał. Nie mogąc niczego obiecać, łagodziłem fale słowami. Po wyjściu z Nicei kiwało, ale nie tak bardzo. Niestety wystarczająco, aby część załogi znowu zastanawiała się, o co chodzi ludziom w tym żeglarstwie. Rano pokazało się Saint-Tropez. Już byliśmy niemal w zatoce, gdy wiatrościomierz zaczął się podnosić. Fala też. Rozwiało się do pięćdziesięciu i zaczął się lokalny sztorm. Jedyną radą było wyjście w otwarte morze. Przeniosłem się na dłużej do nawigacyjnej i moim punktem obserwacyjnym stał się przechyłomierz. Załogę wymiatało z pokładu. Lał deszcz, wiał silny wiatr i uderzała nas duża fala. Z Saint-Tropez będą nici pomyślałem. Pogoria tępo szła pod fale i pod wiatr. Nie posuwaliśmy się do przodu i mieliśmy duży boczny dryf. Nie wpychało nas za to w zatokę i to była jedyna dobra wiadomość, jaką
Krzysztof Grubecki Rejs Pani Ani i druha Bartka 5 mogłem donieść Pani Ani. Ponieważ jednak nie robiliśmy też mil nad dnem, więc szansa na wejście do jakiegoś portu przez zakończeniem rejsu był już zerowa. Sześćdziesiąt węzłów zameldował oficer Waldi i to już nie w porywach. Pogoria świetnie znosi ciężką pogodę, uciążliwe warunki wyraźnie nie robiły na niej wrażenia. Jednak z powodu ulewy i trudności sterników w wyczuwaniu koła sterowego włączyliśmy ster eletryczny. Liczbę osób z wacht nawigacyjnych na pokładzie ograniczyliśmy do minimum, a pozostali dostali zakaz wychodzenia na pokład. Styczniowa wyprawa była więc dla Pani Ani i jej przyjaciół sztormowa. Niewiele zobaczyli, ale dużo doświadczyli: gdy im kiedyś w życiu będzie smutno, wtedy mogą na przykład pomyśleć, że w okolicach Saint-Tropez w styczniu 2013 roku było jeszcze smutniej. W Genui załoga Pani Ani zeszła na ląd. Pogorię opuścił Geograf, którego wzywały inne obowiązki. Mikołaj też musiał wracać na studia, więc odprowadziłem go na pociąg do Mediolanu, skąd rano miał samolot do Nowego Jorku. Przybyła grupa druha Bartka. Byli to ludzie młodzi, ale z doświadczeniem. Bartek, jako sprawny menadżer harcerskiej przystani żeglarskiej w Poraju, żeby pohamować rozbrykaną młodość na morzu, jedną wachtę skompletował z osób nieco starszych, w cywilu przedsiębiorców i profesjonalistów, mocno opływanych. Pogorię więc zalewały na przemian: młodość i powaga. Pogoda przestraszyła się załogi i jej doświadczenia i poszła dokuczać Grekom. Tak informował Navtex. Zaświeciło słońce i leniwie plątał się zefirek. Z Genui wypłynęliśmy szybko, bo chcieliśmy zobaczyć przewróconą Costa Concordię. Wśród załogi mieliśmy dwóch włoskich młodzieńców, mówiących wyłącznie po włosku. Na ich i moje szczęście na pokładzie był Kuba, który władał świetnie tym językiem. Po dniu żeglugi którą jednomyślnie uznaliśmy za podróż po płaskim jak stół morzu jeden z Włochów zameldował koniec swej kariery na Pogorii i nie wiadomo czy nie morskiej w ogóle. Chcę wysiąść prosił przez Kubę. Jedynym rozwiązaniem mogła być najbliższa Elba, ale tam nie ma dla was możliwości cumowania, jak powiedziała dzień wcześniej miła pani z mariny, która zwykle obsługuje Pogorię. Podeszliśmy jednak pod Elbę. Znanym nam dobrze lokalnym funkcjonariuszom z Guardia costiera Kuba wyjaśnił przez telefon, że chcemy wysadzić chorego, który po dotknięciu lądu wyzdrowieje, bo tak działa choroba morska. Dostaliśmy pozwolenie na wejście do Portoferraio. Nie nawiązywałem łączności
Krzysztof Grubecki Rejs Pani Ani i druha Bartka 6 z mariną z uwagi na ów wcześniejszy brak możliwości cumowania. Na środku portu opuściliśmy ponton i obaj Włosi (drugi z solidarności dla kolegi) zeszli z pokładu. Radośnie nam pomachali, a my ruszyliśmy dalej. Wiatr wiał od miejsca zatonięcia Costa Concordii, więc obraliśmy kurs na Bonifacio. Tam, jak zwykle o tej porze, było cicho i sennie, ale słonecznie. Fot. Krzysztof Grubecki Załoga poszła zwiedzać miasto. Sporo osób spotkałem na cmentarzu, na którym zawsze jest wielu turystów: może szukają tam grobów ofiar vendetty, a może przodków Napoleona, kto wie? Ale faktem jest, że kaplice grobowe warte są zobaczenia.
Krzysztof Grubecki Rejs Pani Ani i druha Bartka 7 Obok były opuszczone koszary Legii Cudzoziemskiej. Poszliśmy tam we czwórkę. Legioniści wynieśli się w połowie lat 80-tych, ale w budynkach wciąż czuć zapach prochu, mieliśmy też wrażenie, że za chwile znajdziemy jakieś granaty. Ściany, wymalowane w przeróżne znaki, szyfry, symbole i obrazy, opowiadają o ludziach, którzy tu kiedyś kwaterowali. Dziewczynom z załogi Pogorii podobał się czołg i głowa diabła. Fot. Krzysztof Grubecki W sklepie po raz kolejny przekonałem się, że w Europie angielski nie wystarczy, nie byłem też przekonywujący w rozmowie na migi. Z opresji wybawiła mnie Karolina władająca francuskim. Karolina jest zapaloną żeglarką: dla tego rejsu ona i jej koleżanka Marta odpuściły studniówkę. Korsyka nas wciągnęła. Postanowiliśmy zmieścić w planie podróży jeszcze Calvi malownicze miasteczko na północy wyspy. Płynęliśmy wciąż po płaskim jak stół morzu i często myślałem o Pani Ani i o tym, jak niesprawiedliwie potraktował ją Neptun: teraz sprawna, doświadczona załoga modliła się o sztorm; tymczasem sztorm nie dość, że już sobie poszedł, to jeszcze wcześniej nadokuczał niewinnym ludziom. Calvi przywitało nas słoneczną, ciepłą pogodą. Załogę opanował lepszy nastrój, ciagle jednak zepsuty brakiem fal przeskakujących przez pokład. Kilka osób opalało się na deku, a kilka kąpało się morzu, co wprowadziło w osłupienie najstarszych mieszkańców wyspy.
Krzysztof Grubecki Rejs Pani Ani i druha Bartka 8 Fot. Krzysztof Grubecki Nocą opuściliśmy port, już w nieco trudniejszych warunkach, a za cyplem zawiało. Huraa!!! krzyczała Ola, jedna z tych, którzy się kąpali w Calvi, a ja przyznałem, że się pomyliłem, bo myślałem, że zachoruje pierwsza. Tymczasem, oprócz Włocha, nie zachorował nikt. Wielkiego sztormu nie było, ale wiatromierz pokazał 40 węzłów, co uznano za drobną satysfakcję. Rano, już na wodach kontrolowanych przez Włochów, AIS zameldował, że za rufą mamy statek płynący prosto na nas. Zanosiło się na bliskie wyprzedzanie, ale nikt nie spodziewał się, że będzie aż tak bliskie. Z bezpiecznej odległości spróbowałem nawiązać łączność przez Routine Call DSC. Zero reakcji. Głosowe wołanie przez VHF też bez odzewu. Tymczasem statek szedł prosto na naszą rufę. W niewielkiej już odległości zmienił kurs na równoległy, wyprzedził, a gdy tylko jego rufa minęła nasz dziób, przeciął nam kurs. Na reakcję włoskiej kontroli ruchu nie trzeba było długo czekać: dyżurny zobaczył na swoim radarze dwa punkty łączące się w jeden i zawołał nas przez VHF. Powiedziałem mu, jak sprawa wyglądała, więc
Krzysztof Grubecki Rejs Pani Ani i druha Bartka 9 wyraźnie odetchnął: w sumie nic się nie stało, choć złamana została zasada bezpiecznej odległości wyprzedzania na otwartym morzu. Fot. Marian Kuś Następnie kontroler wywołał wyprzedzającego. Chciał go przepytać, ale okazało się, że na tamtym mostku nikt nie znał angielskiego nawet na tyle, by się jakoś dogadać. Z czego wyciągnąć można cenny wniosek: jeśli wam, żeglarze, wydaje się, że wszystkie duże statki powierzane są profesjonalistom, to nigdy nie byliście w większym błędzie i musicie wziąć na to poprawkę, by nie był to wasz błąd ostatni.
Krzysztof Grubecki Rejs Pani Ani i druha Bartka 10 W wachcie młodszej nikt nigdy się nie smucił, a to dzięki Marianowi, który sypał dowcipami przez cały rejs i nie dość, że nie opowiedział ani jednego kawału z brodą, to jeszcze najlepsze zostawił na zieloną noc. Z niektórych śmiałem się jeszcze w drodze powrotnej do domu. W samolocie, siedząca obok pani z Bronxu na pewno myślała, że coś jest ze mną nie tak, a baczniej zaczęła mnie obserwować, gdy szukając długopisu w podręcznym bagażu niechcący wyrzuciłem na kolana korsykański nóż. Mnie samemu zrobiło się zimno, bo powinienem był go przełożyć do bagażu głównego: złapanie z takim narzędziem na bramce do amerykańskiego samolotu mogło się skończyć kłopotami; nie mam zresztą pojęcia, jakim cudem udało mi się z tym nożem przejść. Opowiedziałem sąsiadce, skąd go mam, opowiedziałem w skrócie o Korsyce i Pogorii, a później wspólnie narzekaliśmy na lotniskowe prześwietlacze niewykrywające korsykańskich noży. Nóż bez przeszkód dowiozłem do domu młodszej wachcie za prezent jeszcze raz dziękuję. Krzysztof Grubecki Pogoria, styczeń-luty 2013