Broad Peak 8047 m n.p.m. Dwunasta najwyższa góra świata, wznosząca się dumnie na granicy Pakistanu i Chin Opowieść o wspinaniu się na himalajski szczyt i o romantycznej historii, która miała mieć swój początek na dachu świata. NIE SZCZYT, ALE CZŁOWIEK SIĘ LICZY
W marcu 2013 z Himalajów dotarła wiadomość o sukcesie Polaków, którzy dokonali pierwszego zimowego wejścia na Broad Peak. Wkrótce nadeszła kolejna wiadomość, tym razem tragiczna: podczas schodzenia ze szczytu zginęli dwaj himalaiści: Maciej Berbeka i Tomasz Kowalski. Trzy miesiące później z Polski wyruszyła ekspedycja, której celem było odnalezienie i pochowanie ciał wspinaczy. O tej niezwykłej wyprawie opowiada Jacek Jawień, który wraz z Jackiem Berbeką (bratem Macieja) wypełnił misję, a jednocześnie prośbę rodzin obu zaginionych. Z Jackiem oraz jego żoną Magdą spotkałam się w ich domu, a właściwie ogrodzie. Specyficzną scenerię dla naszej rozmowy tworzyły nie tyle pochodzące z okolic Himalajów pamiątki, ile małe kolorowe kwadratowe i prostokątne flagi porozwieszane na sznurkach, nasuwające skojarzenie z charakterystycznymi dla Tybetu i Nepalu flagami modlitewnymi. Te w ogrodzie państwa Jawień wyrażały radość z bezpiecznego powrotu Jacka z wyprawy. A szczególnie te z napisami Hurrra, Tata wrócił. Broad Peak, widok z bazy na wysokości 4700 m n.p.m. Wyprawę, z której wróciłeś kilka dni temu właściwie należy nazwać misją. Zwykle ekspedycje w Himalaje mają na celu zdobywanie szczytów i oglądanie świata z wierzchołka Ziemi. Ta budziła specjalne emocje, smutne emocje. Właściwie dotąd odbyła się tylko jedna wyprawa, zorganizowana kilka lat temu także na Broad Peak, której celem było odnalezienie ciała zaginionego himalaisty. Ekspedycja podjęta przez jego brata działała jednak w innych warunkach niż nasza: była nieco liczniejsza i znała dokładne położenie wspinacza. My działaliśmy praktycznie we dwójkę z Jackiem Berbeką, tylko na początku 2
towarzyszył nam Krzysiek Tarasewicz. Niewiele wiedzieliśmy o lokalizacji Maćka. Posiadaliśmy za to dość precyzjne informacje o położeniu Tomka, które pochodziły od chłopaków z zimowej wyprawy, od Pakistańczyków, którzy się wspinali razem z nami i od wyprawy (dwóch Niemców), która jako kolejna w tym roku zdobyła szczyt. Przed nami na Broad Peak weszło jeszcze pięć osób, które informowały nas o tym, że widziały Tomka. Od jednej z nich otrzymaliśmy zdjęcie, na podstawie którego uzyskaliśmy niemal stuprocentową pewność co do położenia Tomka rozpoznaliśmy go po sprzęcie, po uprzęży, po rakach. I faktycznie, znaleźliśmy go na grani, na prawie 8 tysiącach. Była też szansa, że odnajdziemy Maćka, choć jego poszukiwanie było znacznie trudniejsze. Generalnie to był smutny wyjazd, nie tylko ze względu na cel, jaki nam przyświecał. Cały czas wokół tej sprawy toczyło się wiele dyskusji, czasem całkiem niepotrzebnych. Staraliśmy się, żeby nie było pogrzebowo, ale nie udało się tego uniknąć. A do tego wokół rozgrywały się kolejne przykre wydarzenia pod Nanga Parbat zastrzelono 11 wspinaczy, poźniej na Gaszerbrumie, dzień drogi od naszej bazy, zginął Artur Hajzer. W momencie, gdy zaczęły docierać do kraju informacje o ataku pakistańskich ekstremistów na himalaistów pod Nanga Parbat, pojawił się jeszcze większy niepokój o Wasze losy, zwłaszcza, gdy nie było z Tobą kontaktu przez dłuższy czas. Czy w jakiś sposób dało się odczuć zagrożenie ze strony bojowników, efekty stanu wyjątkowego? W karawanie przez dwa-trzy dni nie miałem możliwości naładować baterii do mojego telefonu satelitarnego i nie mogłem skontaktować się z Magdą. Tak coś mnie tknęło w którymś momencie i wziąłem od jakiegoś Irańczyka telefon, włożyłem swoją kartę i zadzwoniłem. Ale telefon Magdy był zajęty, więc zadzwoniłem do swojej mamy, która powiedziała mi o tych tragicznych zdarzeniach. To było wówczas jedyne źródło informacji. Przez jakiś czas faktycznie czuliśmy się dość niepewnie. Podczas wspinaczki i w bazie zastanawialiśmy się, czy to była jednorazowa akcja ekstremistów, czy ich działania nie rozprzestrzenią się na inne rejony górskie. Szybko nas jednak zapewniono, że jest bezpiecznie, że Pakistańczycy są przyjaźnie nastawieni do himalaistów, do nas, że mamy się niczego nie obawiać i działać dalej. I że, póki co dużo bezpieczniej jest w górach niż na dole. Wróćmy na szlak Waszej wspinaczki. Mam przed sobą zdjęcie z zaznaczoną trasą zimowej ekspedycji na Broad Peak. Rozumiem, że podążaliście śladem swoich kolegów. źródło: www.poslkihimalaizmzimowy.pl 3
Letnia droga wygląda dokładnie tak samo jak zimowa. Na wysokości 5500 m n.p.m. rozłożyliśmy pierwszy obóz. Cała droga była zaporęczowana, za sprawą grupy Pakistańczyków, którzy pracowali przy wieszaniu niemal na całej długości góry liny, by w ten sposób ją zabezpieczyć. Obozy zlokalizowane są w bardzo niewygodnych miejscach, gdzie nie ma za dużo miejsca, żeby porozbijać namioty. Trzeba się mocno napracować, żeby pobudować platformy na tym stromym kamienistym terenie. Dwójka zaznaczona jest na mapie na wysokości 6200. Ten obóz faktycznie znajduje się na wysokości między 6000 a 6100. Obóz trzeci też jest nieco niżej niż tu pokazano: zaczyna się na 6700, a kończy na około 7000. My nie mieliśmy czwartego obozu, biwaku szturmowego, który znajduje się na 7600, nie planowaliśmy go, ani nie mieliśmy tyle sprzętu, żeby się tam rozkładać. Od razu z trzeciego obozu wchodziliśmy na 8000. Droga na szczyt składa się z kilku etapów. Z bazy pierwsze wyjście do jedynki i zakładamy obóz. Rozbijamy namiot, zostawiamy śpiwory, jedzenie, gaz, palniki. Wracamy do bazy, odpoczywamy dzień, dwa lub trzy i potem idziemy do jedynki i stamtąd do dwójki. W dwójce robimy to samo wnosimy nezbędne rzeczy, rozbijamy namiot, zabezpieczamy biwak. I znowu powrót do bazy. Później zrezygnowaliśmy z obozu pierwszego, bo on był za nisko, chodziliśmy już tylko do dwójki od razu z bazy. Trzecie wyjście to zakładanie obozu trzeciego w okolicach 7000 m n.p.m. Potem zeszliśmy do bazy, gdzie odpoczywaliśmy cztery dni, ponieważ wyjścia do obozów drugiego i trzeciego były niezmiernie wyczerpujące. I wreszcie atak szczytowy, czyli wyjście do dwójki, zatrzymanie się na nocleg, stamtąd do trójki, znowu nocleg i z trójki w okolice szczytu. Jak przebiegało wejście w okolice szczytu? Na początku pogoda była dobra. Do jedynki i do dwójki doszliśmy bez problemu. Przy wejściu do trójki pogoda była wręcz idealna. Wiedzieliśmy, że akcja zajmie nam kilkanaście godzin, więc wyszliśmy z obozu trzeciego o godzinie 22. Szliśmy całą noc. Rano dotarliśmy w okolice ośmiu tysięcy i wtedy pogoda uległa pogorszeniu. Już nad ranem zerwał się silny wiatr, który przeszedł w mocną wichurę, na przemian sypał śnieg i świeciło słońce. Do tego przenikliwe zimno, co spowodowało, że szybko pojawiło się odmrożenie stóp, ale to są pozostałości po naszych wcześniejszych zimowych wyprawach. 4
Tomka znaleźliśmy bez problemu, bo on był idealnie na szlaku wejściowym na Broad Peak. Wisiał sobie w takim pionowym kominku i czekał... Zaraz przystąpiliśmy do działania trzeba było go odspoić, opuścić w dół i przetransportować do grani z boku szlaku. Zajęło nam to ponad 6 godzin. Czy już wcześniej zaplanowaliście, gdzie go pochowacie? Nie, bo nie wiedzieliśmy, jak dokładnie będzie wyglądał ten teren. Wiedzieliśmy, gdzie Tomek jest, ale dopiero na miejscu mogliśmy ocenić warunki. Początkowo mieliśmy plan, żeby go opuścić po stronie chińskiej, ale to okazało się wbrew prawu grawitacyjnemu. Pewnie dałoby się nasz pomysł zrealizować, ale wiązało się to ze zbyt dużym ryzykiem, koniecznością poruszania się po nawiasach śnieżnych, w okolicach tych szczelin, które są częściowo przykryte. Na grani znaleźliśmy wypłaszczenie, jakieś sto metrów poniżej miejsca, gdzie znaleźliśmy Tomka i oddalone od szlaku o 15-20 metrów. Postanowiliśmy tam go pochować. Trzeba było szybko podejmować decyzje w tej kwestii i szybko działać. Czas leciał, pogoda coraz gorsza, a my już dość długo przebywając na wysokości 8000 metrów, zaczęliśmy tracić siły. W atmosferze o znacznie niższej zawartości tlenu każda najprostsza czynność wymaga wielokrotnie większego wysiłku niż normalnie. Ciężko jest samemu oddychać, a musieliśmy zająć się Tomkiem, który wraz ze sprzętem ważył jakieś 100 kg. Każde przesunięcie go po śniegu, szarpnięcie, opuszczenie w dół o metr i padaliśmy na śnieg ciężko dysząc i połykając łapczywie to rozrzedzone powietrze. Do tego wiatr i śnieg, od których bolało gardło. Kaptury, które miały nas ochraniać od przenikliwych podmuchów, faktycznie przeszkadzały i utrudniały ruchy, i tak już ociężałe i skrępowane. No i przy tym widoczność niemal żadna, ze względu na śnieżną zawieję i zamrożone okulary. Jednocześnie zdawaliśmy sobie sprawę, że nie możemy stąd odejść nie wykonawszy tego zadania. Droga na szczyt Jakie wrażenie wywarło na Tobie, gdy zobaczyłeś Tomka, tam na szlaku? On mi się zaświecił. Wyszedłem zza załomu, było rano. Spojrzałem w górę i od razu go zobaczyłem oświetlonego promieniami wschodzącego słońca, które padały akurat na komin wyjściowy na Rocky Summit, ten niższy szczyt, z którego Tomek próbował zejść. Był w czerwonym kombinezonie, który odbijał się jaskrawym blaskiem w porannym słońcu. Natomiast przez tyle miesięcy przygotowywałem się psychicznie do tej wyprawy, dużo o sprawie rozmawialiśmy, że właściwie byłem przygotowany na to spotkanie. Nawet, gdy doszedłem do Tomka i siedziałem obok, czekając na Jacka jakieś 20 minut, to zastanawiałem się przede wszystkim 5
nad tym, jak i gdzie go opuścić, jak zamontować stanowisko i liny, jak sprawnie przeprowadzić całą akcję. Podeszliśmy do tego zadaniowo mamy zadanie do wykonania i trzeba je zrobić. To nie znaczy oczywiście, że można bez emocji patrzeć na kolegę, który zostanie już na zawsze w ukochanych Himalajach. Zwłaszcza, wiedząc o jego planach na przyszłość, tak nagle zatrzymanych. Tomek wymarzył sobie, że na szczycie Broad Peak poprosi swoją dziewczynę o rękę, a nagranie tych niezwykłych oświadczyn przekaże jej po powrocie do kraju. W drodze na szczyt, w Skardu kupił pierścionek z rubinem i z nim dotarł na samą górę. Myślę, że zrealizował swój plan, choć prawdy już nigdy nie poznamy. Notabene, narzeczona Tomka i jego rodzice towarzyszyli nam w wyprawie osiem dni spędzili w bazie, na wysokości 4700 m, po czym wyjechali i na rezultaty naszej ekspedycji czekali już w Polsce. A co z Maciejem Berbeką? Kiedy zdecydowaliście się zaprzestać jego poszukiwania? Już przed wyjazdem wiedzieliśmy, że znalezienie Maćka będzie dużo trudniejsze, bo nie było praktycznie żadnej informacji o jego położeniu. Wiadomo było, że miał problemy z przejściem przez szczelinę. Doszliśmy do tej szczeliny. Ja miałem takie urządzenie, które jest używane przy ratownictwie lawinowym antenę Recco, która wysyła fale i jeśli wspinacz ma odzież z płytką Recco, albo radio, telefon, aparat, coś elektronicznego, to ta antena powinna wychwycić sygnał. Próbowałem szczelinę prześwietlić, ale bez rezultatu, co oznaczało, że Maciek musiał być już bardzo głęboko. Wskazuje na to jedna z czterech lin poręczowych, właśnie ta zimowa, mocno naprężona wtopiła się w szczelinę. Na 99 procent Maciek jest na końcu tej liny. 6
Decyzję o zakończeniu poszukiwań podjął Jacek, który od razu stwierdził, że wejście do tak głębokiej szczeliny kończącej się na poziomie 7700-7800 metrów, stanowiłoby dla nas poważne zagrożenie, szczególne po przeprowadzeniu akcji podszczytowej. Upewniliśmy się, że Maciek spoczywa na tyle głęboko, że nie jest widoczny i że jego spokoju nikt nie będzie zakłócać i powróciliśmy do obozu, a potem do bazy. Dla uczczenia pamięci obu wspinaczy, rodziny zamontowały tablicę pamiątkową na kopcu Gilkeya pod K2. Sporo dyskusji ostatnio toczy się wokół wydarzeń w Himalajach. Pojawiają się skrajne czasem opinie o celowości narażania się na niebezpieczeństwo wspinania się w wysokich górach. Co Ciebie pociąga w Himalajach tak silnie, że pozwala zapomnieć o trudach podróży, wspinaczki, niebezpieczeństwach? Odpowiedź jest prosta wszystko po kolei: piękno gór, spokój, cisza. Wszystko, co ceni sobie miłośnik gór, tam znajdzie w najwyższej formie: najwyższe szczyty, najdłuższe doliny. Do tego piękny Nepal, sama podróż, przestrzeń i wolność. Kiedy Jacek Berbeka poprosił mnie o pomoc w poszukiwaniach Tomka i Maćka, nie byłem w stanie odmówić. Dlaczego? Bo warto było tam pojechać, żeby udowodnić, że w himalaizmie nie liczy się wyłącznie zdobywanie szczytów, liczy się człowiek, przyjaźń i lojalność. Szczyt to tylko cel, ku któremu się zmierza, a prowadzą do niego wspaniałe przeżycia, niezwykłe doświadczenia i wartościowi ludzie. Dziękuję za rozmowę. Rozmawiała: Joanna Pruchnicka 7
Widok na Broad Peak 8
Widok na szczyt K2 z bazy na Broad Peak Warunki pogodowe utrudniały sprawne działania himalaistów 9