Jeśli tysiące utoną Kto ich zliczy? Maszyna do liczenia? Kto ich opłacze? Morze? Kto o nich zaśpiewa? Fale? Kto opowie o ich życiu? Ryby? Kto zapali świeczkę? Serca? Rozbitych? Umęczonych? Gdzie leżą zwłoki? Na dnie? Głęboko? Głębiej? A dusze? Leżą płasko, ciasno przy trupach? Podnoszą sie nocą? Ulatują do innych planet? Do Marsa? Na Wenus? Widzimy je : uciekają, migotają, wołają do nas. Nie rozumiemy ani jednego słowa. Dziwimy sie, co znaczy plamka w naszych oczach. A kto my jesteśmy po drugiej stronie morza? Miłość i umarli Twoje usta pachną wódką i czekoladą. Twoje ręce w gorączce. Całuję Cię, chcę Ci pokazać album z przodkami. Jest cicho, jest pora pokazywania. Podczas gdy światło świeczki drga, a ty się guzikami mojej bluzki parasz, otwieram album. Wszyscy są tutaj zebrani. To jest L. to jest V. a to jest K. Są młodzi, starzy, stoją nadęci, śmieją się, krzyczą bez echa. Patrzą w bok, trzymają szczęście w spojrzeniach. I cierpią, tutaj wtłoczeni, nie podziwiani. Świeże powietrze wpada, są przez krople nocy nawilżani, odzywają. A to jest L. a to G., on całuje ją tak jak ty mnie teraz całujesz, a z tylu drgają promienie świetlne w krzakach. A to jest M., która zawsze mawiała : z góry będę wszystko widziała. Czy widzi, ze ktoś moją lewą pierś ugniata, podczas gdy ja się podśmiewam z jej kapelusza, z jej niezręcznego pozowania. Twoja wykrzywiona twarz obejmuję Cię, to są tylko umarli.
Słyszę jak pomrukuje, dusza chce więcej potraw? Spiskuje? Zbieram dla niej kwiecie które nie więdnie W tym śnie byłaś drzewem spławnym pędziłaś po obcych wodach byłaś przeganiana przez wodną policję Sen to nieprawda, byłam pięknością dnia chodziłam w jedwabiu i aksamicie, tu i tam triumfujące doliny, płynące księżyce przede mną za mną eskorta Czy to krople deszczu czy ziarenka wpadły poprzez wąskie otwarcie Otworzyliśmy okno na oścież znaleźliśmy piórko na parapecie Być może szczęście złamało sobie skrzydło Będzie teraz przesiadywało w domu Dzieci łapią wiatr, trzymają go w rękach Ty naśladujesz, wiatr to czas Ciemność nie jest ciemnością To mieszanka rożnych barw i melancholia odchodzącego dnia Czy Penelopa była naprawdę wierna? Czy Syzyf chciał kamień podnieść? Co robiłby potem? Dziwisz sie ze sikorki wpadają ci do wiersza A gdzie znikają nietoperze? Weź nic i dołącz nic do tego, czytam A ty grzebiesz w piasku szukając straconego słowa Chcieliśmy więcej obrazów aniżeli wejdzie do wnętrza Chcieliśmy upaść i wstać spojrzeć na odwrotną stronę świata
W ucieczce Nie jesteś sam w ucieczce my wszyscy uciekamy Od wczoraj od wieków Na południe do środka Z jednego nieba do drugiego Ja blonde Negerin która wyskoczyła z ogrodu Brancusi Ty z oczami ryby która utonęła My upadli aniołowie wieczni Żydzi Piasek pod rzęsami uderzenia fal w żołądku poprzez spustoszenia spalone połączeni W gwiazdowym łożu o późnej godzinie wydaje się nam że jesteśmy marionetkami z bajki z tysiąca i jednej nocy My wszyscy uciekamy ale najbardziej uciekamy od siebie samych Co nam pomaga do dalszej nadziei? Szczęście komarów Czekamy aż ono do nas przeskoczy Bo szczęście to mistrz w przeskakiwaniu
Quadrat Mathe i Quadrate lubimy także Quader Do wnętrza wchodzi więcej niż do trójkąta Inteligentna Litera Q gwarantuje Qualität Quote Quelle W przeciwieństwie do S: Stau Sarkom Sediment Można się tylko dziwić 79 Q-Słów, kein Quentchen więcej Dla tego więcej można by się położyć quer Maluj Quadraty tak jak Vasarély Popatrz jak się unoszą w powietrzu Kolorowe optyczne złudzenie Jakgdyby unosiły się przewiewne okrąglutkie figury Życiorys Wystarczyło na jedną kartkę na niecałą kartkę wystarczyło DIN A4 Czy coś zapomniałes? Przemilczałes? Niedopisałes? Życiorys Bieg życia Bieg poprzez życie Bieg na przełaj? Jeszcze raz czytasz co napisałeś Czytasz od tyłu Od tyłu czytasz Teraz rozumiesz swoje życie lepiej.
Czasem wypada obraz z ramy potem wypadasz ty z obrazu ale podnosisz się stajesz znowu na nogach Czasem wypada rama ze świata i świat sie chwieje Listopadowy park Ławki samotne jak postacie u Hoppera Mgła ma znowu sezon, szczerzy zęby zadowolona Drogi są wolne Żadnych rozwidlonych gałęzi Czepiających się rękaw Cierpliwość wisi w powietrzu Huśtawka kołysze sie sama Trzyma zbiegłe głoski i coś mruczy A to szeptanie z odległych kątów Przez żaden znak nie zakłócane Wkrótce park będzie oddany srokom ich skargom i zimowej burzy A ty pokażesz mu plecy Listopad miesiąc uczciwy Tu nie dotykają Cię promienie słońca które za Tobą spadają poprzez blaszane rynny Ogłoszenie w gazecie lokalnej Park prosi aby go nie opuszczać