Wiêc mojej pierwszej mi³oœci ch³opiêcej Nic ju nie zmieni, nim j¹ œmieræ wyziêbi.



Podobne dokumenty
DROGA KRZYŻOWA TY, KTÓRY CIERPISZ, PODĄŻAJ ZA CHRYSTUSEM

Wróżki Pani Wiosny. Występują: WRÓŻKA I WRÓŻKA II WRÓŻKA III WRÓŻKA IV WRÓŻKA V. Pacynki: MIŚ PTASZEK ZAJĄCZEK. (wbiega wróżka) PIOSENKA: Wróżka

Badania naukowe potwierdzają, że wierność w związku została uznana jako jedna z najważniejszych cech naszej drugiej połówki. Jednym z większych

Nadzieja Patrycja Kępka. Płacz już nie pomaga. Anioł nie wysłuchał próśb. Tonąc w beznadziei. Raz jeszcze krzyczy ku niebu.

KRAKÓW ZNANY I MNIEJ ZNANY AUDIO A2/B1 (wersja dla studenta) - Halo! Mówi Melisa. Paweł, to ty? - Cześć! Miło cię słyszeć! Co u ciebie dobrego?

Julia Duszyńska. Jarosław Żukowski. Ilustrował: Siedmioróg 3

Gimnazjum w Sadownem- Konkurs Mistrz Dobrego Stylu. (czas pisania:45 minut)

Ustawienie wózka w pojeździe komunikacji miejskiej - badania. Prawidłowe ustawienie

Rozdział 6. Magiczna moc

OBSZAR 1 Lekcja wychowania fizycznego - Nordic Walking. Przykładowy scenariusz

Kwestionariusz AQ. Imię i nazwisko:... Płeć:... Data urodzenia:... Dzisiejsza data:...

Wiersze Pana JANA KUCHTY

Na dzisiejszych warsztatach Animacji dokończyliśmy nasze filmy.

MONTAŻ SŁOWNO-MUZYCZNY NASZYM NAUCZYCIELOM Z OKAZJI ŚWIĘTA KOMISJI EDUKAJI NARODOWEJ.

Metoda LBL (ang. Layer by Layer, pol. Warstwa Po Warstwie). Jest ona metodą najprostszą.

Kozubova i Kamienite Przemysław Borys, :10-15:40

PIOTR I KORNELIUSZ. Bóg chce, aby każdy usłyszał Ewangelię I. WSTĘP. Teksty biblijne: Dz. Ap. 10,1-48. Tekst pamięciowy: Ew.

TEMAT: Kolorowe rytmy

Scenariusz lekcji wychowania fizycznego dla klasy 3 BLO( 12 marca 2014r.)

Tischner KS. JÓZEF. Opracowanie Wojciech Bonowicz

C PomyÊl i wykonaj. M1. Odczytaj wypowiedzi swoich rówieêników. Zgadnij, z którego z paƒstw. Spo eczeƒstwo na tle dziejów Dziedzictwo kulturowe

WSZĘDZIE DOBRZE, ALE... W SZKOLE NAJLEPIEJ!!!

Słoń. (w języku angielskim: elephant; niemieckim: die Elefanten; francuskim: l'éléphant;)

SCENARIUSZ ROZPOCZĘCIA ROKU SZKOLNEGO 2015/16 KLASA 2A I 1D SZKOŁA PODSTAWOWA NR 220 IM. STANISŁAWA KOPCZYŃSKIEGO W WARSZAWIE

Pobrano ze strony CZERWONY KAPTUREK

Tego dnia, tak bez przyczyny, postanowiłem trochę pobiegać. Pobiegłem do końca drogi, a kiedy tam dotarłem, pomyślałem, że pobiegnę na koniec miasta.

Zmiany pozycji techniki

a) 1, 3, 6 b) 1, 3, 4 c) 2, 3, 4

Po obiedzie braliśmy udział w pracach czterech zespołów :

RYSUNEK: WALENTYNA RYBAK

Drogie dzieci, Autorki

Katarzyna BAYER, Donata STAWICKA. muzyka: Katarzyna BAYER. aranżacja muzyczna: Jarosław WOŹNIEWSKI

Ref. Chwyć tę dłoń chwyć Jego dłoń Bóg jest z tobą w ziemi tej Jego dłoń, Jego dłoń

Narodziny Pana Jezusa

Jak korzystać z Group Tracks w programie Cubase na przykładzie EWQLSO Platinum (Pro)

Regulamin Sprawności okolicznościowej 100-lecia 22. Szczepu Watra im. hm. Kazimierza Skorupki (projekt)

Scenariusz zajęć dla dzieci przedszkolnych I. Temat: DBAMY O NASZE ŚRODOWISKO!

Druhno druŝynowa! Druhu druŝynowy!

Narzeczeni. ******************* 3. Najlepszym podarunkiem dla kobiety są diamenciki, a dla nowożeńców -banknociki *******************

SCENARIUSZ LEKCJI DLA KLASY V (z elementami minikoszykówki)

CEREMONIAŁ SZKOLNY Z WYKORZYSTANIEM SZTANDARU Szkoły Podstawowej nr 20 im. Jana Gutenberga Fundacji Szkolnej w Warszawie

Scenariusz Zbiórka w kręgu. Rozmowa z dziećmi na temat przeprowadzonych zabaw.

SCENARIUSZ LEKCJI WYCHOWAWCZEJ: AGRESJA I STRES. JAK SOBIE RADZIĆ ZE STRESEM?

P R Z E D S T A W I E N I E

CENTRUM BADANIA OPINII SPOŁECZNEJ

PIZZA FIESTA. CO MOŻNA ZOBACZYĆ NA KOSTCE? Składniki ( ryba, papryka, pieczarki, salami, ser)

Uzdrawiająca Moc Ducha Świętego

Fed musi zwiększać dług

II edycja akcji Przedszkolak pełen zdrowia

Warszawa, 20 marca 2014 r. Zarząd Dzielnicy Białołęka m.st. Warszawy INTERPELACJA NR 482

Gazetka Szkolna Listopad 2014 Szkoła Podstawowa w Zarzeczu Numer 1

PRAWA ZACHOWANIA. Podstawowe terminy. Cia a tworz ce uk ad mechaniczny oddzia ywuj mi dzy sob i z cia ami nie nale cymi do uk adu za pomoc

Powołani do Walki EFEZJAN 6:10-24

Julia Duszyńska. Jarosław Żukowski. Ilustrował: Siedmioróg 3

Wychowanie komunikacyjne

Wynagrodzenia i świadczenia pozapłacowe specjalistów

Dziennik Ustaw Nr Poz. 114 ROZPORZÑDZENIE MINISTRA ÂRODOWISKA 1) z dnia 13 stycznia 2004 r.

OBECNOŚĆ I OSTĘPNOŚĆ RODZICA DAJE DZIECKU ODWAGĘ STAWIANIE GRANIC BUDUJE JEGO SIŁĘ

Nawigacja podwodna. Nurkowanie głębokie

INSTRUKCJA DLA UCZESTNIKÓW ZAWODÓW ZADANIA

Scenariusz zajęć. Psychoedukacja dla uczniów klas III szkoły podstawowej Cykl III. Mocne strony

1. Od kiedy i gdzie należy złożyć wniosek?

Użytkowanie elektronicznego dziennika UONET PLUS.

VIII Mistrzostwa Polski Liturgicznej Służby Ołtarza w Piłce Nożnej Halowej o Puchar KnC

STATUT ZESPOŁU SZKÓŁ W MIĘKINI

Wykres 1. Płeć respondentów. Źródło: opracowanie własne. Wykres 2. Wiek respondentów.

Nasi uczniowie w Holandii Relacja 1

O żorskiej młodzieży w Wielkim Mieście

Jak wytresować swojego psa? Częs ć 1. Niezbędny sprzęt przy szkoleniu psa oraz procesy uczenia

Postrzeganie reklamy zewnętrznej - badania

Cel : Uczeń nabywa umiejętność obliczania pola powierzchni w sytuacjach praktycznych.

Biuro Ruchu Drogowego

Regulamin Egzaminów i Zawodów Psów Towarzyszących 1,2,3 stopnia 2010 (po korekcie 20.10)

tróżka Źródło:

Stryszów i okolice - pejzaŝ

Bajka o kotach i tęczy

Zapytanie ofertowe dotyczy zamówienia publicznego o wartości nieprzekraczającej euro.

z potrzeby piękna Świdermajer z odrobiną egzotyki 54

Łomżyńskie Centrum Rozwoju Edukacji Samorządowy Ośrodek Doradztwa Metodycznego i Doskonalenia Nauczycieli w Łomży

Vademecum selekcji, czyli jak przeglądać i oceniać swoje fotografie

UCHWAŁA NR XXII/185/12 RADY MIEJSKIEJ W WYSZKOWIE. z dnia 26 kwietnia 2012 r. w sprawie ustanowienia sztandaru miasta Wyszków.

Spis treści. 1. Czym jest głos? Jak powstaje głos? W jaki sposób przygotować się do pracy nad głosem? 77

Nieoficjalny poradnik GRY-OnLine do gry. Shrek 2 Team Action. autor: Artur Roland Dąbrowski. (c) 2002 GRY-OnLine sp. z o.o.

Rysunek montażu. Krok 4 Koniec. Krok 2 Krok 2. Krok 3

Finansujący: Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Warszawie

Ptaki Toruńskiej Strugi Wiosna 2012

DANE MAKROEKONOMICZNE (TraderTeam.pl: Rafa Jaworski, Marek Matuszek) Lekcja V

WOJEWÓDZKI KONKURS HUMANISTYCZNY DLA SZKÓŁ PODSTAWOWYCH 2010/2011 ETAP REJONOWY

Uchwała nr XLVI/361/05

Google SketchUp. cwiczenia praktyczne. 2.1 Tworzenie modelu przez wycinanie obszarów

Tropem Wilczym. Bieg pamięci Żołnierzy Wyklętych w Kłobucku

ROZPORZ DZENIE MINISTRA TRANSPORTU 1) z dnia r.

ODWA NY M DRY I ROZS DNY ZAPOBIEGLIWY POMOCNY PRZEWIDUJ CY ODWA NY M DRY I ROZS DNY ZAPOBIEGLIWY POMOCNY PRZEWIDUJ CY

4 LATKI marzec. W marcu - wiersz do nauki ( J. Suchorzewska )

PREZENTUJ FLAGĘ!!! BARWY RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ. Stowarzyszenie Przyjaciół Zespołu Szkół Zawodowych im. Kard. Stefana Wyszyńskiego w Dynowie

Cybulskiego WIADOMO CI Kulisy znikniêcia targowiska miejskiego AKTUALNO CI Zmiany KULTURA Sowieckie SPORT Znamy mistrzów str.

Scenariusz nr 7 zajęć edukacji wczesnoszkolnej. Metryczka zajęć edukacyjnych. Cele operacyjne. Środki dydaktyczne

ROZPORZÑDZENIE MINISTRA OBRONY NARODOWEJ. z dnia 16 grudnia 2009 r.

Od redakcji. Symbolem oznaczono zadania wykraczające poza zakres materiału omówionego w podręczniku Fizyka z plusem cz. 2.

Satysfakcja pracowników 2006

Transkrypt:

MAKIETA_gotowa.p65 1 1

MAKIETA_gotowa.p65 2 2

Roœliœmy z sob¹ lat parê tysiêcy Doœæ, eby z yæ siê i poznaæ do g³êbi, Wiêc mojej pierwszej mi³oœci ch³opiêcej Nic ju nie zmieni, nim j¹ œmieræ wyziêbi. Mocna jest nasza tradycja jeÿdziecka; W niej dawny zwyczaj ma swoje odbicie. Niejeden u nas na koniu od dziecka Z siod³a poznawa³ œwiat, ludzi i ycie. Bo Lach bez konia jak cia³o bez duszy, Mówiono o nas przez wiele stuleci. Teraz niejeden ramionami wzruszy: Minê³y czasy malowanych dzieci! Bo po nas jazdy nie bêdzie ju wiêcej. Mówi¹: Prze ytek. I tak jest w istocie. Pamiêæ zostanie w u³añskiej piosence, A œlad w muzeach, w oszklonej gablocie. (fragmenty wiersza Leszka Rybickiego, ze zbioru Koniu, mój koniu, Londyn 1982) 3 MAKIETA_gotowa.p65 3

Na ok³adce akwarela Juliusza Kossak ossaka Rysunek na stronie szóstej Edward Strzy ewski Ekslibrys w kszta³cie szabli (u do³u strony) Zbigniew JóŸwik Ekslibrys z g³ow¹ konia (na str.. 48) Tyrsus Wenhrynowicz Grafika a & kaligrafie Andrzej Kot Do wydania adoptowano drzeworyty koni z arsena³u amerkañskiego añskiego drzeworytu z dziewiêtnastego wieku Wydrukowano trzysta egzemplarzy numerowanych w tym trzydzieœci z orygina³ami ekslibrysów oraz autografem Autora Egzemplarz numer ==== ==== 4 MAKIETA_gotowa.p65 4

LEKCJA PO KO RY Sceny z jeÿdzieckiego ywota Wydawnictwo Test 2001 5 MAKIETA_gotowa.p65 5

BOHDAN KRÓLIKOWSKI wilnianin, rocznik 1934, z wykszta³cenia filolog, z zami³owania historyk (doktorat), z profesji literat, pseudonim miêdzy braæmi od pióra Rotmistrz. Z przekonania konserwatysta, ceni malarstwo dawnych mistrzów i muzykê klasyczn¹, lubi dobr¹ kuchniê i zacny trunek. Interesuje siê wiekiem XVII, a tak e kawaleri¹ II RP oraz mundurem i znakami Wojska Polskiego. Autor licznych publikacji ksi¹ kowych oraz czasopiœmienniczych. Prezentowane tu przygody jeÿdzieckie to skromne pok³osie literackiego æwieræwiecza, w czasie którego czêsto widywano go w bryczesach i d³ugich butach z ostrogami, galopuj¹cego w gronie kamratów po otaczaj¹cych Lublin polach i lasach. 6 MAKIETA_gotowa.p65 6

artobliwy wizerunek na s¹sied- niej stronie wykonany przed laty przyjacielsk¹ rêk¹ pokazuje w symbolicznym skrócie trzy spomiêdzy rzeczy g³ównych (jak to okreœli³ Jan Lechoñ) g³ównych w moim yciu, trzy spoœród dawnych marzeñ: jeÿdziectwo, broñ i barwê oraz pisarstwo. JeŸdziectwo na rysunku mówi o nim toczek na g³owie by³o z moich marzeñ najwczeœniejsze, zapewne dziêki u³añskiej m³odoœci Ojca. Od dzieciñstwa sz³y za mn¹ konie, skrzyp siod³a, zapach stajni g³ównie zreszt¹ we snach, a po wiek niemal dojrza³y. Uda³o mi siê szczodrze dope³niæ marzeñ o koniach; o galopach przez ³¹ki, o skokach przez pnie i do³y, o przeprawach przez rzeki, przez zaspy œnie ne. Nie potrafiê wyraziæ, jak wiele znaczy³y i znacz¹ dla mnie konie, ile zawdziêczam tym wspania³ym zwierzêtom, najmocniej osadzonym w polskiej, u³añskiej tradycji. Drugi kr¹g marzeñ bolesnych i niespe³nionych tak, jak kiedyœ chcia³em to broñ i barwa.. Sztandary, or³y,, szable, mundury.. Nie nosi³em munduru ale ma- rzenia o nim w jakiœ sposób urzeczywistni³em. Uwa am siê za historyka wojskowoœci: rekwizytów wojskowych, zw³asz- cza kawaleryjskich, u³añskich; or³ów,, mundurów,, szabel. Or³ów zw³aszcza. Na rysunku przypomina o nich tarcza amazonek pelta, na której opieram rêce niby na kie- rownicy samochodu (od którego zreszt¹ nie stroniê). Or³y 7 MAKIETA_gotowa.p65 7

to kawa³ mego ycia i pracy.. Przed kilkoma laty mia³em udzia³ w pracach nad kszta³towaniem or³ów dla przysz³ego wieku, dla wojska, które bêdzie, wojska naprawdê polskiego. Or³y te noszone ju na wojskowych nakryciach g³owy uwa am za najwa niejsz¹ z moich prac, wa niejsz¹ byæ mo e od pisarstwa. Tak e i ono pisarstwo by³o marzeniem, zrea- lizowanym póÿno, ale obficie (mo e nazbyt obficie). Na ry- sunku symbolizuje je muza (zapewne Klio opiekunka historii) niekompletnie odziana, machaj¹ca gêsim piórem, wabi¹ca nieosi¹galnym wawrzynem. Trzy rzy z rzeczy g³ównych,, z marzeñ w du ej czêœci zrealizowanych. Mo na je sprowadziæ do jednej, do jednego. Do pisarstwa? Tak, bo realia wojskowe i konie s¹ w nim obecne. Do pisarstwa, bo Pegaz choæ skrzydlaty to tak e koñ. Do broni i barwy?? Tak, bo koñ to kawaleria, wojsko, bo i pisarstwo moje nie jest cywilne.. Do jeÿdziectwa? Naj- lepiej! Konie s¹ w moich ksi¹ kach, w pracach z historii wojska, kawalerii, u³anów.. S¹ w moim yciu. Wœród nich jestem szczêœliwy.. Gdy wchodzê do stajni (co za zapach!), czyszczê, siod³am, kie³znam, kiedy siadam w siod³o (cudow- nie skrzypi!), ruszam miêdzy pola, na ³¹kê (przez wysok¹ trawê wonn¹ najprzyjemniej jechaæ konno pisa³ Einar Norelius, t³umaczy³ Jan Brzechwa), do lasu zw³aszcza, a nawet, gdy spadam. Nie na darmo koniarze powiadaj¹, e najwiêksze szczêœcie w œwiecie na koñskim le y grzbiecie. Bohdan Królikowski (tekst wydany w roku 1994, jako druk okolicznoœciowy) 8 MAKIETA_gotowa.p65 8

Lotnisko tych zamierzch³ych czasach, w latach siedemdziesi¹tych, jeÿdziliœmy ostro. By³o wriemja jak mawia³a moja Babcia. Có, nie dziwota, byliœmy wtedy o æwieræ wieku m³odsi. My? Chcia³oby siê zaraz naszkicowaæ galeriê portretów. Trzeba tu zacz¹æ od rotmistrza od Andrzeja Kie³czewskiego, oficera rezerwy Wo³yñskiej Dziewiêtnastki, rolnika z zawodu, ziemianina z korzeni, jednego z moich nauczycieli jazdy konnej. Rusza³ z nami rzadko, i to raczej na krótsze wypady. Kapitalny typ. Œredniego wzrostu, zwiêz³ej budowy, sucha, ogorza³a twarz. Szlachcic i u³an ca³¹ gêb¹. Na pogrzebie konia mu za trumn¹ prowadzono, w oficerskim siodle. Ale skoro mowa o nauczycielach, muszê cofn¹æ siê jeszcze dalej, do roku 1963, kiedy to chodzi³em w Klubie JeŸdzieckim na kurs jazdy. Uczy³ mnie i pierwsze jazdy w teren prowadzi³ starszy wachmistrz W³adys³aw Sobieszczañski, carski jeszcze kawalerzysta, we Wrzeœniu dowódca plutonu zwiadu konnego 8. Pu³ku Piechoty Legionów. Wtedy, w roku 1963, mia³ ju szeœædziesi¹t osiem lat, co wydawa³o mi siê wiekiem podesz³ym. By³ bardzo niskiego wzrostu, ale szczup³y i wyprostowany. Nosi³ grube okulary. Mimo to nie tylko jeÿdzi³ z nami, ale i skaka³, nawet przez rzeczkê kilkumetrowej szerokoœci. W wiele lat potem spotka³em go 9 MAKIETA_gotowa.p65 9

w Rzeszowie, na wystawie poœwiêconej kawalerii. Mia³ wtedy dobrze ponad dziewiêædziesi¹t lat, ale wygl¹da³ dok³adnie tak, jak w roku 1963. Pozna³ mnie, a nawet pamiêta³ nazwisko. W po³owie lat siedemdziesi¹tych i d³ugo jeszcze potem prezesowa³ w Klubie Józek Koporski, koniarz zagorza³y, jeÿdziec wytrawny. Niewysoki, zadzierzysty, dobrze ju siwawy. Chêtnie wyrusza³ z nami na wypady do lasu, nawet na ca³y dzieñ. Kierownikiem Klubu by³ wtedy zmar³y niedawno Jurek Lecewicz, strzelec konny z Hrubieszowa, spod Mokrej, konspirator, wiêzieñ Oœwiêcimia. Zdrowie nie pozwala³o mu na jazdy konne, ale by³ za to wytrwa³ym instruktorem, a w dodatku dusz¹ Klubu; weso³y, dowcipny, lubi¹cy poœpiewaæ... Prowodyrem naszych wypraw najczêœciej bywa³ Grzegorz, Grzela z oddzia³u Szarugi w AK, wziêty potem do ludowego wojska, wys³any po wojnie w Bieszczady. Krêpy, mocno zbudowany, w¹saty szlachciura. Do wypitki i do wybitki. P³ci piêknej wielbiciel. Towarzyszy³ mu czêsto kompan jego partyzancki, Zbyszek, te wcielony do wojska, ale zaraz potem zes³any do obozu w Riazaniu. JeŸdzi³y te z nami panie: Mania, in ynier elektryk, Kasia, m³oda dentystka, Andzia, Sylwia. Do tego m³odzie : studenteria, sztubacy. Trudno spamiêtaæ. Owej zasiê soboty czy mo e niedzieli, w czerwcu zapewne, jechaliœmy Starym Lasem, przez zagajniki za Stasinem, pod Radawiec. Grzegorz na Kind ale, najlepszym jak mówi³ koniu w dorzeczu Bystrzycy. Za nim Zbyszek, Andzia, ja na ulubionym kasztanie Araku, kilku m³odych. Jedziemy przez brzeÿniak. Skaczet da mczitsja batiereja konna, miednyje puszki na so³nce bliestjat... zaczyna Grzegorz barytonem. Próbujemy wtórowaæ. Konie id¹ równym k³usem. Wyje d amy z lasku. Przed nami rozleg³a polana. Równa. Poros³a traw¹. A kusi do galopu. Ba! do cwa³u. Ale na skraju s³up z tablic¹: Lotnisko.Wstêp wzbroniony. 10 MAKIETA_gotowa.p65 10

Czy by Grzegorz nie widzia³? Mo e zlekcewa y³. Doœæ na tym, e puszcza zastêp po tej ³¹ce cudownej, ogromniastej. Hulaj dusza! Przechodzimy w cwa³. Wiatr w u- szach. W sercu dzika radoœæ. I wtedy widzê na drugim koñcu polany, pod lasem, kilka dwup³atowych samolocików i szybowce, uwi¹zane do nich po³yskuj¹cymi linami. Krêci siê tam kilkunastu ludzi. Samoloty rosn¹ w oczach. Konie rw¹ do przodu. Jakiœ instruktor dojrza³ pêdz¹c¹ watahê. Wrzeszczy coœ. Nie s³ychaæ! Widzê otwarte usta, przera on¹ twarz. A my cwa³em. Ominiemy te samolociki! Niesie siê têtent po miêkkiej ziemi. Co za pêd! Ale pan instruktor, nieczu³y na koñskie uroki, unosi rakietnicê. Wystrzeli! Ju to widzê... Kolorowy kwiat fajerwerku wpada z sykiem miêdzy konie. Zaraz te druga rakieta. Trzecia... Rumaki w pop³och! Piana na pyskach. Gryz¹ wêdzid³a. Staj¹ dêba. Wierzgaj¹. R ¹. Parskaj¹ ze strachu. Sztuczne ognie wij¹ siê przy koñskich grzywach, wpl¹tuj¹ w ogony. Strza³y. Krzyki jeÿdÿców. Kwik koni. Jeden k³¹b ha³asu. Grzegorz, tu przy mnie, œci¹ga co si³ Kind a³a. Krzyczy. Nie s³yszê! Wszystko to trwa chwilê. U³amek. Mo e kilka sekund. Ju któryœ koñ pada przygniataj¹c jeÿdÿca. Inny leci na ³eb, przez druty, miêdzy szybowce. Jeden, wyrwawszy sam z matni, dudni kopytami po ³¹ce. Za nim drugi, z ch³opcem, co zgubiwszy strzemiona, kuli siê w siodle wbiwszy palce w grzywê. Mój Arak znów staje dêba. Kurza twarz! Trzymaj! s³yszê przy uchu g³os Grzeli. Zawracaæ! Koñ wierzga zadem. Macham koz³a przez ³eb. Ziemia tu. uuup! W oczach gwiazdy. Szum w u- szach. I ciemnoœæ. Wszystko ucich³o. Mog³oby siê to zdarzyæ... Wróæmy jednak do rzeczywistoœci. Pêdzimy zatem po ³¹ce. Wœród instruktorów czy pilotów poruszenie. Jeden coœ krzyczy. Macha rêka- 11 MAKIETA_gotowa.p65 11

mi. Unosi rakietnicê. W nasz¹ stronê. Jak wygarnie... Nie zd¹ y³. Grzegorz skrêca Kind a³a w lewo, o dziewiêædziesi¹t stopni. Nawracaæ! ryczy. Psia wasza zakamaszka! Nam w to i graj. ydami konie! Zatoczyliœmy ³uk przez polanê, zostawiaj¹c daleko z prawej szybowce, samoloty, pilotów i gotowe do strza³u rakietnice. Kopyta bij¹ miêkk¹ ziemiê. Konie jak burza. Rojem! Niby do szar y... Rozwiane grzywy, ogony. Piana u pysków. Cwa³ budzi jakieœ pradawne, dzikie instynkty. Szczerzê zêby. Prawa d³oñ kurczowo œciska palcat. Szkoda, e nie szablê. W marzeniach s³yszê komendê: Lance do boju! Szable w d³oñ! Niestety, ³¹ka, choæ wielka, kurczy siê. Zbyt szybko. Przechodzimy w galop, w k³us. Zaraz potem do stêpa. Konie dysz¹ ciê ko. My te. Ale to by³ cwa³! wyrywa siê któremuœ z m³odych. Sama rozkosz. Tu przy ³¹ce pólko niedu e. R ysko. Snopy, które w³aœnie przestawia gospodarz. Opodal wóz, konie. Grzegorz wstrzymuje Kind a³a. Z koni! Popuœciæ poprêgi. Rozsiadamy siê w trawie, na miedzy. Konie luzem. Siêgamy do sakw po kanapki. Rolnik przerywa pracê. Zbli a siê do nas. Podaje rêkê Grzeli, przyjmuje papierosa. Siada miêdzy nami. Milczy. Panowie... zaczyna po chwili ale to by³ widok! Jak u³ani przed wojn¹. Mój Bo e! eby takie coœ jeszcze raz zobaczyæ... 12 MAKIETA_gotowa.p65 12

Nie by³em lekarzem... iewa³em ró ne przygody jeÿdzieckie. Tak e takie, które mog³y siê Ÿle skoñczyæ. Ale by³y te i œmieszne: jakieœ nieporozumienia, pomy³ki. Ot, na przyk³ad, jechaliœmy kiedyœ z Kazimierza. Piêkna trasa. Przez R¹blów: lasy, wzgórki, rozdo³y, pola, przez W¹wolnicê, Na³êczów. Blisko ju Lublina stajemy przed jak¹œ karczm¹, napiæ siê piwa, e to dzieñ upalny. Mam na sobie zielonkaw¹ koszulê z naramiennikami, bryczesy, buty oficerki. Wchodzimy do gospody. Zamawiamy piwo. Przy barze raczy siê kilku gospodarzy. Jeden podchodzi do mnie. Wita siê uprzejmie. Panie majorze mówi a czemu pan nie nosi oznak stopnia? Sk¹d mu ten major przyszed³ do g³owy? eby choæ rotmistrz! Bo jestem na urlopie. A pan co? S³u y³ w wojsku? Prê y siê z dum¹. W artylerii, panie majorze. Mam stopieñ bombardiera! To awansujê was na kaprala. Spocznij. Zanurzam w¹sy w piwie. A on odchodzi zadowolony: Kapral! Nie byle co. 13 MAKIETA_gotowa.p65 13

Bywa³o gorzej. Raz, jakoœ w po³owie lat siedemdziesi¹tych, na pocz¹tku lipca, sz³y konie do Zaklikowa, na letni obóz. Kawa³ drogi. Osiem czy dziewiêæ koni pod siod³em, dwa u wozu taborowego z wszelakim dobrem koñskim i jeÿdzieckim: owies na drogê, koce, œpiwory... Prowadzi jeden z m³odych, Stefan. JeŸdŸcy i wo- Ÿnica wszyscy poni ej dwudziestki; tylko ja stary, czterdziestolatek. Bez œciœle okreœlonych obowi¹zków; niby kurator, niby obserwator. Wyje d amy przed po³udniem. Pogoda piêkna. Trasa urozmaicona. Choæ nie ca³kiem. Przed wieczorem trzeba przejechaæ ileœ tam kilometrów szos¹, na nocleg do wsi Wilko³az, do gospodarstwa dziadków jednego z m³odych jeÿdÿców. Doje d amy. Stawiamy wóz na podwórku. Konie przy p³ocie. Czêœæ m³odych œpi na wozie. Reszta i ja z nimi w stodole, na sianie. Nocleg pyszny, choæ bêdzie chyba trochê zimno. Wieczorem, po kolacji, œpiewamy jeszcze urawiejki przy butelce przepalanki. Spa³em wspaniale. Mi³e te mia³em przebudzenie. O œwicie zbudzi³a mnie ró anopalca jutrzenka, zagl¹daj¹ca do stodo³y przez szpary w deskach. Rozgrzewam siê zimn¹ wod¹ przy studni, golê przed jakimœ okienkiem. Jeszcze wczeœnie. Idziemy ze Stefanem na prawdziwe wiejskie œniadanie. Na zsiad³e mleko. Pycha! Zaraz potem koñski obrz¹dek i wyjazd. Wiejskimi dró kami w stronê Kraœnika. Budzimy sensacjê: konni, wóz taborowy pod plandek¹. Wojsko czy co? Tak nas zagaduj¹ po drodze. Wreszcie, ju pod Kraœnikiem, na takie pytanie rzucam lekko: 24. Pu³k U³anów wraca do Kraœnika. I wróci³... Choæ tylko w pewnym sensie. Teraz, od lat ju, co roku zje d a na œwiêto pu³kowe do Kraœnika grono weteranów nawet z Wielkiej Brytanii a tak e delegacja oddzia³u wojskowego, co przej¹³ tradycje i barwy u³anów z bia³ymi otokami na czapkach. 14 MAKIETA_gotowa.p65 14

Ale wtedy, na naszej wyprawie, minêliœmy miasteczko. Do Zaklikowa jeszcze szmat drogi. Jedziemy przez p³askowy poroœniêty zbo em, szerok¹, poln¹ drog¹. M³odzi po kolei przesiadaj¹ siê na wóz: odpocz¹æ. Mnie nie wypada, choæ czujê ju trochê w koœciach: drugi dzieñ jazdy. A droga œwietna. Nu wiêc oni w proœby: Mo emy zagalopowaæ? Dobra! zgadzam siê. Ale krótkim galopem! Poszli! Ja za nimi. Z krótkiego galopu robi siê d³ugi, a potem i cwa³. Bo te i teren! Tylko konia popêdzaj. Gnamy. Wœród m³odych Jarek wówczas sztubak jeszcze, dziœ in ynier pracuj¹cy w Klubie JeŸdzieckim na pysznej, karej Azji. Cwa³ujê za nimi. Dosyæ tego dobrego! Próbujê coœ krzyczeæ. Powstrzymywaæ. Nagle patrzê: Jarek zaczepia ostrog¹ o druty mocuj¹ce s³up telegraficzny. Szerokim ³ukiem wylatuje z siod³a. L¹duje w zbo u, dobre kilka metrów od drogi. Hamujemy konie. Zatrzymujemy wóz. Ch³opcy wyci¹gaj¹ Jarka spomiêdzy s³omy. Uk³adaj¹ w wozie, na œpiworach. Nic mu nie jest, na szczêœcie. Ale gdy mijamy gromadê wieœniaków, jêczy na pokaz: Oj, likorza, likorza. Oj, ksiêdza... Ju blisko Zaklików. Podje d a do mnie Stefan. Panie doktorze mówi z pretensj¹ czemu pan nie zbada³ Jarka? Mój Bo e! Ten ch³opak myœla³, e jestem lekarzem! 15 MAKIETA_gotowa.p65 15

Moje upadki eÿdzi³em wtedy ju od paru lat, ale ani razu nie spad³em jeszcze z konia. Pewnie dlatego, e jak powiadaj¹ koniarze z³y jeÿdziec nie spada. Tamtej wiêc jesieni zapewne dojrza³em ju do upadku. A by³ mi bardzo potrzebny. Koñczy³em pierwsz¹ powieœæ historyczn¹ i chcia³em opisaæ w niej choæ jeden upadek mego bohatera. Ale nie doœwiadczywszy tego sam uzna³em, e nie potrafiê. Tego dnia by³o po deszczu. B³otnisto. Trochê œlisko. Jechaliœmy w kilka koni ³¹k¹, do lasu. Po drodze, nad rzek¹, le a³ pieñ. Zawszeœmy przezeñ skakali. Puszczam wiêc konia i tym razem. Czy za ma³o go popêdzi- ³em? Czy zawini³a ka³u a? Mój wierzchowiec staje. Macham koz³a przez ³eb, na drug¹ stronê pnia. Wyl¹dowa³em na miêkkiej ziemi. Bez szwanku. Wsta³em pe³en satysfakcji: Nareszcie mogê opisaæ upadek! A w nastêpn¹ niedzielê przyszed³em do Klubu z tradycyjn¹ butelczyn¹. Okup za gruchê. Oczywiœcie, miewa³em upadki tak e i w póÿniejszych latach. Rzadkie i niegroÿne. Jeden tylko z nich móg³ siê Ÿle skoñczyæ. By³o to tu przed stanem wojennym, podczas sobotniej czy niedzielnej przeja d ki po lesie. Siedzia³em tego dnia na kasztanowatym Horteksie. JeŸdzi³em na nim czêsto. Zna³em go wiêc jak przys³owiowego ³ysego konia. 16 MAKIETA_gotowa.p65 16

W³aœnie zje d amy z górki, nie tak i wysokiej. Koñcz¹c zjazd rozsiad³em siê wygodnie. B³¹d! W dodatku odwróci³em siê, patrz¹c jak zje d aj¹ inni. A wtedy Hortex nagle rusza w dó³. Skrêca ostro. Tracê g³owê. Oprzytomnia³em zsuwaj¹c siê z siod³a w piasek, wodze jednak utrzyma³em w garœci. Mog³o mnie to drogo kosztowaæ, choæ to przecie obowi¹zek jeÿdÿca. Wa³ach skacze przeze mnie. Zawadza przednim kopytem o nasadê nosa. Tylnym uderza w lew¹ skroñ. Tu nad uchem. Na szczêœcie nie podkuty. Wstajê. Otrzepujê siê z piasku. Trochê szumi w g³owie. Skoñczy³o siê jednak bez przykrych nastêpstw. Durakam sczastje jak mawia³a Babcia. Przez szereg lat potem mia³em szczêœcie. Ró ne miewa³em trafunki, ale nie rozstawa³em siê z siod³em. Przysz³a jednak kryska na Matyska. Tego dnia jeÿdzi³em sam. Po ³¹ce, przy Klubie. Na Hucie, niem³odej, piêknej siwej klaczy z domieszk¹ krwi arabskiej. K³usujê wiêc. Galopujê doko³a ³¹ki. Nagle, na zakrêcie, ko³o starej wierzby, gdzie kiedyœ skaka³o siê przez obalony pieñ, Huta staje jak wryta, a na domiar z³ego klêka. Zg³upia³em. Zamiast j¹ poderwaæ, tracê o- rientacjê, wysuwam siê z siod³a i buch! w trawê. A ona galopem! Ot i przykroœæ. Do tego moja lewa noga tkwi w strzemieniu. Wspominam Krzysia Cedrê: Noga mi zosta³a w strzemieniu. Trupa mojego zbiegany w³óczy koñ... Tylko szabli nie mia³em, o której Cedro pod Tudel¹ szepta³ ostatkiem œwiadomoœci. W³óczy mnie zatem Huta po ³¹ce. Dobrze, e choæ trawa bujna, wysoka. Znudzi³o siê jednak klaczy ci¹ganie za sob¹ ciê aru. Staje i, nie bacz¹c na doci¹gniêty poprêg, zaczyna skubaæ trawê. W miêdzyczasie odpiê³o siê puœlisko (rzemieñ, na którym wisi strzemiê), jak to przy sportowym siodle. Upad³o w trawê. Mog³em wstaæ. Nic mi siê nie sta³o. Wybi³em tylko do³ek w miêkkiej ziemi. 17 MAKIETA_gotowa.p65 17

Trzecia salwa rzed nasypem czy te wa³em ziemnym, na którym stoi pomnik genera³a Kleeberga, k³êbi siê ró nobarwny t³um. Zielono w nim od weterañskich mundurów z plamkami otoków na czapkach, naszywek, orderowych wst¹ eczek. Kolorowo od kobiecych sukien. B³yszcz¹ w s³oñcu tr¹by wojskowej orkiestry dêtej. Obok honorowa kompania lotników (czemu akurat lotników?) z pocztem sztandarowym, zbrojna w automatyczne karabinki systemu Ka³asznikowa. Do tego harcerze, harcerki. Zespo³y ludowe. A na owym wale czy nasypie staliœmy my, konny pó³pluton z Lubelskiego Klubu JeŸdzieckiego, w starannie wyrównanym szeregu. Z pomnika zaœ patrzy³ ten, o którym tak ujmuj¹co pisa³ Jan Lechoñ:...Genera³a Kleeberga podniesiona g³owa I s³yszysz czyœ móg³ myœleæ? równie piêkne s³owa Jak tamte, które kiedyœ umilk³y w Elsterze. Nie myœla³em wtedy o wierszu. Nie s³ucha³em przemówieñ, choæ tamtej jesieni strojono na solidarnoœciow¹ nutê i nikt z nas nie spodziewa³ siê stanu wojennego. Nie s³ucha³em. Mo e nie s³ysza³em? Staliœmy dosyæ wysoko. Daleko od mówców. Ca³¹ zreszt¹ uwagê skupi³em 18 MAKIETA_gotowa.p65 18

na moim Centromorze, wielkim, na ogó³ dosyæ leniwym kasztanie, który zaczyna³ wierciæ siê niespokojnie. I wtedy, tam w dole, trzask salwy honorowej. Konie strzyg¹ uszami. Lotnicy repetuj¹ broñ. Druga salwa! Konie drobi¹ w miejscu. eby tylko nie by³o trzeciej! modlê siê w duchu. Ale byæ powinna. Kompania szykuje swoje ka³asznikowy. Chwila ciszy. Napiêcie. Krótki rozkaz i traaach! Trzecia salwa! Któreœ konie r ¹, inne staj¹ dêba. Trzymaaj! Nic z tego. Tabun rwie cwa³em. W dó³. Ku orkiestrze. Œci¹gam wodze. Diab³a tam! Kasztan parskn¹³. Zagryz³ wêdzid³o. Poszeeed³! A ja na jego grzbiecie. Myœl¹c tylko o tym, by strzemion nie pogubiæ, nie stoczyæ siê miêdzy kopyta, nie stratowaæ kogoœ po drodze. A przed nami istny Dies irae, calamitatis et miseriae, jak by powiedzia³ bieg³y w ³acinie pan Zag³oba. Weterani, zapomniawszy o godnoœci dostojnych starców, wyrywaj¹ co si³. Harcerze rozlatuj¹ siê jak stado wróblików. Niewiasty czmychaj¹ wdziêcznym truchtem, lamentuj¹c, piszcz¹c ze strachu. Widzê czapki orkiestrantów, tr¹by... Resztk¹ si³ œci¹gam wodze. Koñ staje dêba. Skacze. Coœ chrupie pod kopytami. To tylko puzon, porzucony przez grajka. Obok pêka z hukiem rozdeptany bêben.trzeszczy ³amany podkow¹ klarnet czy obój. Rwiemy ca³ym pêdem. Wiatr w uszach. Na honorow¹ kompaniê! Niby szar ¹ na piechotê. Nie czekali. Biegiem! Jak przysta³o na lotników. Do ty³u! Na boki! Zmieszali siê z weteranami, z gromadkami niewiast. A nasze konie sz³y... Dosyæ! By³o przecie inaczej... Wyjechaliœmy z Klubu rano. Dzieñ piêkny, s³oneczny. Ciep³o, jak na pocz¹tek paÿdziernika. Prowadzi³ Grzegorz. Przy nim Zbyszek z Andzi¹. Dalej mecenas Andrzej, niewysoki, siwawy, w gru- 19 MAKIETA_gotowa.p65 19

bych okularach, na filigranowym arabczyku. Za nim Modest, docent gleboznawstwa, eglarz i narciarz zawo- ³any. Potem Mania. Tomek, adwokat od trzech pokoleñ, w¹saty, za ywny, z tubalnym g³osem. Alicja, ona mecenasa Wiesia, co to jecha³ za nami samochodem, wioz¹c nasze bambetle. Jadzia. Boguœ, m³ody historyk sztuki. Kto by jeszcze? Nie pamiêtam. Minê³o tyle lat. Wypl¹tawszy siê z lubelskich ulic, oddychamy pe³n¹ piersi¹. Pogoda piêkna. Prawie sierpniowa. Zielono. Œwie o. Zaraz te i konie chêtniej id¹ w k³us. Po paru godzinach wje d amy w las. Szeroka, piaszczysta droga. Po bokach brzeÿniak, sosny przetykane dêbin¹. Ja³owce. Zio³a na poboczach. Zapach grzybów, soœniny, mokrego piasku przygrzanego s³oñcem. Bosko, choæ ten zapach ma ju coœ w jesieni, a liœcie brzóz tu i ówdzie ó³te. Zaraz te i humory lepsze. artujemy sobie. Z siebie. Wspominamy przesz³e wyprawy, trafunki przeró - ne, œmieszne albo i niebezpieczne. Ktoœ zaczyna œpiewaæ. Podchwytujemy, nie za d³ugo jednak, bo po tej drodze leœnej, miêkkiej, równej, prostej trzeba pogalopowaæ. Nam tego dwa razy nie powtarzaj! Drzewa uciekaj¹ do ty³u. Koñczy siê zagajnik, miga porêba czy polana. Modesta i mnie coœ kusi; patrzymy na siebie porozumiewawczo. Gdy reszta wstrzymuje konie, tr¹camy nasze. yda! Wyrywamy do przodu. W cwa³. Gnamy tak dobre pó³ kilometra, mo e wiêcej. Do drugiego lasu. Teraz jedziemy krótkim galopem, a wreszcie k³usem. Doje d a do nas zastêp; pewnie nam zazdroszcz¹. Tylko Grzela mruczy: Nie by³o komendy do cwa³u. Kurde lapi ol! Lasy gêstniej¹. Ju koz³owieckie. Ordynackie. Doje d amy do grobli miêdzy stawami. Za ni¹ jakieœ obejœcie. Rybakówka! wyjaœnia mecenas Andrzej. Znam rybaka. Staniemy tu? Konie wypoczn¹. Grzegorz kiwa g³ow¹. Jedziemy grobl¹. Zagroda na lewo, na wzgóreczku pod lasem. Zacisznie. Swojsko. 20 MAKIETA_gotowa.p65 20

Starodawnie. Na podwórku pachnie œwie o r¹banym drewnem. Witamy siê z gospodarzem, prosimy o pozwolenie roz³o enia siê na podwórku. Trzeba rozsiod³aæ konie; napoimy jak ostygn¹. Sadowimy siê na belach czy k³odach. Wdychamy leœne, wiejskie zapachy pomieszane z koñskimi. To dopiero ycie! Jemy, co tam kto ma w sakwach przy siodle. Gospodyni wynosi herbatê. Uda³ siê popas. PóŸnym popo³udniem dobijamy przez lasy do alei starych lip, za któr¹ brama z herbem Zamoyskich i pa³ac zamieniony na muzeum. Koz³ówka. Wje d amy na dziedziniec, przed pa³acowy fronton, gdzie pewnie kiedyœ by³ gazon. Zsiadamy. Popuszczamy poprêgi. Budzimy tu sensacjê. Konie? Banda ni to wojskowych, ni to myœliwych. W dodatku i amazonki. Coœ niby partyzanci? Wchodzimy gromad¹ do pa³acowych sal. Znam te wnêtrza, ale dziœ wygl¹daj¹ jakoœ inaczej. Stare lustra w z³oconych ramach odbijaj¹ postacie jakby nie z tu i teraz, szarzej¹cego codziennoœci¹. Jakby z czasu dawno minionego. Bo w pa³acu noszono nie tylko fraki i balowe suknie. Nie same bale tu urz¹dzano. Tak e polowania. Biegi myœliwskie. Przyjemnie zatem starym lustrom odbijaæ bodaj przez chwilê nasze bryczesy i buty. Teraz jedziemy ³¹kami. Do Firleja. Tam czeka stajnia. Nocleg. Chyba ma siê na deszcz, bo w moich wspomnieniach peleryny rozwiane w galopie. Jedzie Grzela. Fajka w garœci, peleryna odrzucona na lewe ramiê. A w³aœnie tam, przed nim, na ³¹ce rów jakiœ czy rozpadlina. Mijamy to-to z prawej. On nie zauwa a. Pakuje siê w ten tam rów. Koñ potyka siê. Pada. Peleryna zatacza ³uk. Grzegorz na ziemi. Ale fajki nie wypuszcza. W Firleju szarzeje ju, gdy wstawiamy konie do pustej hali pegeerowskiej. Teraz trzeba po siano. Idziemy z panem Andrzejem i Modestem. Mecenas wszêdobylski zna tu, niedaleko, gospodarza. Bêdzie siano zapewnia. Gospodarz to stary wojak dodaje po chwili. Bi³ siê we Wrzeœniu, by³ w AK, w 27. Dywizji, potem na zes³aniu. Prawdziwy Polak. 21 MAKIETA_gotowa.p65 21

Gospodarstwo jak ze skansenu. Drewniane budynki, w prostok¹t. Na stodole strzecha. Wejœcie na podwórko przez wrota w wysokim parkanie. Wieœniak stary, zasuszony, w lejbiku z mundurowej kurtki. Pan Andrzej ca³uje siê z nim z dubeltówki. Nazywa dziadziem. Oczywiœcie, siano dostaniemy. Gospodarz z nasz¹ pomoc¹ wytacza wóz drabiniasty. Zaprzêga konie. adujemy z czubem. Jedziemy przez firlejowskie uliczki. Ja powo ê, choæ robi³em to ledwie parê razy w yciu. Trzaskam z bata, nie pomn¹c, e na³adowany wóz to nie wolant czy linijka. Konie ruszaj¹ galopem. Kiepski wariat z ciebie wzrusza ramionami Grzela, gdyœmy ju z fasonem zajechali przed stajniê. Któ to galopuje z sianem? Wozem drabiniastym? Po ulicy? Jakoœ siê tym nie przejmujê. Bardziej porusza mnie jego decyzja, e mam tej nocy pilnowaæ koni. Grzesiu... próbujê siê broniæ czemu ja? A czemu nie ty? odpowiada logicznie. Jutro bêdzie kto inny. Humor poprawia mi kolacja przy ognisku, przed stajni¹. Dojecha³ Wiesiek (jeden z najweselszych ludzi, jakich zna³em, od paru lat ju nie yj¹cy) przywo ¹c, co trzeba. Zapowiada siê weso³y wieczór. Ju ciemno. Tryskaj¹ w górê kwieciste p³omieniska. Rozchodzi siê mi³e ciepe³ko. W stajni parskanie koni. Nad nami gwiazdy, z którymi ³¹cz¹ siê iskierki z ogniska. Cudownie! Ogieñ po³yskuje przez szk³o kieliszków. Emocje rosn¹; czujemy u³añski animusz. Opowiadamy dykteryjki. Œpiewamy. Ktoœ zaczyna wspomnienia, inny przerywa œpiewem. Któryœ trzaska aparatem fotograficznym. Wieczór mija szybko. Ognisko dogasa, w kieliszkach pusto. Kompania zbiera siê do odmarszu. Wiesio zabiera panie do samochodu. Ja zostajê. Machaj¹ mi na dobranoc. Im dobra. A mnie? Zobaczymy. Mam latarkê. Rozk³adam œpiwór w k¹cie stajni. Œci¹gam buty. 22 MAKIETA_gotowa.p65 22

Noc zimna. W dodatku muszê byæ czujny, bo gdyby mia³o siê coœ zdarzyæ... Niby co? Nie bardzo wiem, ale œpiê na jedno oko, tym bardziej e i konie nie pozwalaj¹ na mocne spanie. To któryœ grzebnie nog¹, to inny parsknie. Parê razy wstajê. Palê latarkê. Sprawdzam, czy siê konie nie pourywa³y. Zasypiam. Budzi mnie klakson przed stajni¹. Ju jasno. Gramolê siê ze œpiwora. Naci¹gam cholewy, wyczesujê palcami siano z w³osów. Otwieram wrota, mru ¹c oczy od s³oñca. Wiesiek przywióz³ dwu m³odych. Bêd¹ poiæ, karmiæ. Mój dy ur skoñczony. aduj siê ze mn¹ zaprasza Wiesio. Ogolisz siê, umyjesz. Ala szykuje œniadanie. Jedziemy do domków campingowych, gdzie reszta bractwa spêdzi³a noc. Czeka na mnie szklanka mocnej, gor¹cej kawy. Pijê z wdziêcznoœci¹. Po godzinie dosiadamy koni. Do Kocka. Jedziemy szos¹, mijaj¹c gromady id¹cych do koœcio³a. Ci¹gniemy stêpa. Pod nami most na Wieprzu, zaraz te i na Tyœmienicy. Wje d amy w w¹skie uliczki Kocka. Do uroczystoœci kleebergowskiej sporo czasu. Pan Andrzej prowadzi do znajomego gospodarza na obrze u miasteczka. Mo emy odpocz¹æ, ogarn¹æ siê. Obaj z Modestem idziemy do koœcio³a. Wróciwszy po Mszy, gotujemy siê do jazdy. Formujemy trójki. Marsz! Niedaleko. Tu za miasteczkiem cmentarz, a po drugiej stronie szosy plac, gdzie na dosyæ wysokim nasypie stoi pomnik genera³a Kleeberga, co to pod Kockiem broni³ o³nierskiego honoru. Wje d amy na górê, pod pomnik. Stajemy szeregiem. W dole t³um. Zieleniej¹ mundury weteranów, barwi¹ siê suknie kobiet. Harcerze, zespo³y ludowe, orkiestra wojskowa. Honorowa kompania. Gra orkiestra. Przemówienia. Nie s³ucham; kasztan zaczyna siê wierciæ. Utrzymaæ w szeregu! Na tym skupiam uwagê. Bo tam, w dole, trzask salwy honorowej. Konie strzyg¹ uszami. o³nierze lotnicy zreszt¹ znów 23 MAKIETA_gotowa.p65 23

szykuj¹ broñ. Druga salwa. Traach! konie zaczynaj¹ drobiæ w miejscu. No myœlê po trzeciej salwie mo emy nie utrzymaæ. Bêdzie bal. A oni, ta kompania honorowa, repetuj¹ ka³asznikowy. Teraz! Moment napiêcia. I komenda: Spocz! Nij! Na pas broñ! Trzeciej salwy nie by³o. 24 MAKIETA_gotowa.p65 24

Szlakiem genera³a Kleeberga ie trzeba mieæ wiele wyobraÿni, by siadaj¹c na konia we wrzeœniu czy w pocz¹tkach paÿdziernika, ruszaj¹c gdzieœ w las czy na pola, jad¹c po zakurzonych wiejskich drogach nie myœleæ o tamtym Wrzeœniu. Nie wyobra aæ sobie, e wycieczka to któryœ z epizodów Kampanii Wrzeœniowej. A có dopiero, gdy jedzie siê konno do Kocka, szlakiem genera³a Kleeberga, w rocznicê tamtej zwyciêskiej bitwy. Wtedy skojarzenia historyczne staj¹ siê natrêtne, natarczywe, sugestywne. Zaczynaj¹ siê ju w stajni. Wczesny ranek. R enie koni. Skrzyp siode³. Czyszczenie, siod³anie, pakowanie sakw brakuje tylko szabel pod tybinkami. W pó³mroku krêc¹ siê sylwetki jeÿdÿców w d³ugich butach, w bryczesach. Brak co prawda he³mów czy polowych czapek, o³nierskiego oporz¹dzenia i broni, ale ca³a ta poranna krz¹tanina ma cechy koszarowego, kawaleryjskiego rytua³u. Kiedy kolumna jeÿdÿców wypl¹cze siê wreszcie z ulic, gdy zako³ysze siê w k³usie na polnych œcie kach, w lipowych alejach, wœród chat mo na popuœciæ wodze wyobraÿni. Jak tu ³atwo o skojarzenia! K³us przez wieœ wydaje siê wypraw¹ po fura. D³ugie odcinki stêpa przez pola, wœród lasów, po miedzach i przesiekach zdaj¹ siê byæ marszem ku bitwie. Na huk dzia³ jak wtedy mówiono. 25 MAKIETA_gotowa.p65 25

Ale koz³owieckie lasy, przez które wiedzie nasz szlak, stoj¹ ciche i puste. Wiejskie drogi nie zat³oczone wojskiem ni uchodÿcami; dawno ju min¹³ tamten krwawych astrów Wrzesieñ. Tylko e kiedy sadzi siê galopem przez ³¹kê pod lasem, trudno uwierzyæ, e to nie szar a, nie poœcig albo e gdzieœ tam, wœród drzew czy chat, nie zaryje siê zatrzymany nagle szwadron i nie padnie komenda: Do walki pieszej! Z koni! Wje d amy na podwórze Rybakówki, za grobl¹, pod lasem. Poimy konie. Pijemy wodê. Przegryzamy, co tam kto ma. Konie szczypi¹ trawê. A dziw, e cisza, e niebo spokojne, e nie trzeba wystawiaæ wart, czyœciæ broni, troszczyæ siê o amunicjê. Wjechaliœmy na podwórze rojem: trzynaœcie koni, nie bagatela! Zdaje siê, e to du o; wyci¹gniêci na wiejskiej drodze wygl¹damy jak d³uga kolumna. W lesie, z pocz¹tku szyku nie widaæ koñca. A przecie jest nas garstka: dowódca i dwunastu szeregowych. Có by to znaczy³o we Wrzeœniu? Ledwie pó³ plutonu (dwie sekcje liniowe) albo niepe³na obs³uga jednego cekaemu. Co siê musia³o dziaæ na wrzeœniowych drogach, przy studniach w tych samych wsiach, w lasach kiedy sz³y têdy szwadrony, pu³ki, brygady... A przecie jeszcze piechota. Artyleria. Tabory. UchodŸcy. Na szosach nieprzyjaciel. Warkot motorów. Czo³gi! Lotne oddzia³y rozpoznawcze na motocyklach i samochodach pancernych. Koñczymy popas. Oddzia³ek zag³êbia siê w las, kopyta miêkko bij¹ w ziemiê. Od czo³a ktoœ intonuje u³añsk¹ œpiewkê. Parskanie koni. Skrzyp siode³. I cisza. B³ogos³awiona cisza pokoju. Na polach pachnie zorana ziemia; gdzie tam do niej fio³kom z Neapolu! Kiedy s³ychaæ warkot motoru, to pewnie traktor czy zmotoryzowany turysta. W górze terkocze sportowy samolocik. Zadzieramy g³owy. Ale nie pada komenda: Lotnik! Kryj siê! Nie skaczemy z koni, by wg³êbiæ siê w g¹szcz, pod drzewa, ukryæ siê przed bombami i salwami kaemów. 26 MAKIETA_gotowa.p65 26

Drugi dzieñ rajdu, niedziela. Wyje d amy z Firleja na pó³noc, k³usujemy brzegiem szosy. Gapi¹ siê na nas grupki przechodniów. Most na Wieprzu, potem na Tyœmienicy; ju blisko Kock. Formujemy trójki. Wje - d amy do miasteczka z parad¹. Na rynku t³oczno. S³yszymy yczliwe s³owa, nawet okrzyki: Niech yje kawaleria! Tu i ówdzie zieleniej¹ weterañskie mundury, ubarwione wst¹ eczkami odznaczeñ. Jedziemy na cmentarz, sk³adamy kwiaty. Chwila zadumy nad grobami poleg³ych, a zaraz potem formowanie szeregu przed pomnikiem, z którego patrzy na nas genera³a Kleeberga podniesiona g³owa (Lechoñ). Myœlê o ostatnim rozkazie Genera³a (nie mog³em wtedy wiedzieæ, e publikowano go po uprzednim ocenzurowaniu). Te piêkne s³owa (znów Lechoñ) by³y spokojne i, choæ pisa³ po zwyciêskiej bitwie o kapitulacji, koñczy³y siê nadziej¹. Obiad. Powrót do Firleja; zbli a siê wieczór. Pojenie koni. Obrokowanie. Drugi nocleg. Poranny ceremonia³ w stajni. Do wsiadania! Przerzucamy wodze na koñski kark, wk³adamy lew¹ stopê w strzemiê, lew¹ rêk¹ chwytamy wodze i grzywê na koñskim k³êbie. Na koñ! Prawa rêka na tylny ³êk, odbicie od ziemi, miêkki wsiad w siod³o. Ruszamy w drogê powrotn¹. I znów miedze, laski, galopy po r yskach i ³¹kach, skoki przez rowy. Si¹pi deszcz. Siêgamy po peleryny. Pachnie grzybami. Po bokach kolorowe plamy jesieni. Pod kopytami szeleszcz¹ liœcie. Ma³y oddzia³ek zagubiony wœród lasu. Zaraz inne skojarzenia; wyobra am sobie, e to Hubal, szalony major, prowadzi nas gdzieœ na odludzie, na przekór wszystkiemu, wbrew wszystkim. K³usujemy lipow¹ alej¹ przez Nasutów, skrêcamy w w¹wozy za Dysem. Ciemnieje i ju s³ychaæ cichn¹ce œpiewki. Jak u Hubala. 27 MAKIETA_gotowa.p65 27

Jadê z ty³u, z Grzegorzem i Zbyszkiem. To stare wygi. Partyzanci od Szarugi, z AK. Gwarzymy sobie z cicha. Oni wspominaj¹, ja s³ucham. I znów pracuje wyobraÿnia: partyzanckie sceny, utarczki, gonitwy. Coraz ciemniej; z daleka œwieci ju Lublin. Ale przed nami jeszcze w¹wozy, rowy zaroœniête krzakami, zjazdy w dó³, w ciemnoœæ, podjazdy pod górê. Niby na Dzikich Polach, wœród kresowych stanic, miêdzy tatarskimi czambu³ami. Nie czuje siê w koœciach tych trzech dni rajdu. Có to znaczy! Kleeberczycy mieli za sob¹, w trzydziestym dziewi¹tym, po kilka tygodni marszów, wœród bitew i potyczek, w krwawym trudzie. Wreszcie feeria œwiate³. Wje d amy w miasto. Cz³apiemy ulicami; koniec wyprawy. Dosyæ historycznych, kawaleryjskich skojarzeñ, wracamy do wspó³czesnoœci. Przed sklepami z miêsem ustawiaj¹ siê ju kolejki. Na jutro. Byle szybciej do stajni. Ale miasto jest rozleg³e, asfalt po deszczu œliski, samochodów coraz wiêcej. Jedziemy noga za nog¹. Wreszcie mijamy dzielnicê LSM. Widaæ ju drzewa nad Bystrzyc¹. Za chwilê zsi¹dziemy. Rozsiod³amy konie. (Tekst ten, napisany w roku 1981, pod œwie ym wra eniem kleebergowskiego rajdu,, by³ publikowany w Kurierze Lubelskim,, 14 paÿdziernika tamtego roku. Opowiadanie Trzecia salwa powsta³e jak inne w tym cyklu latem i jesieni¹ roku 1997, to coœ ca³kiem innego. Jest ono sum¹ wspomnieñ z dwóch rajdów,, których nie potrafiê ju w pamiêci rozdzieliæ.) 28 MAKIETA_gotowa.p65 28

W deszczu rzesieñ tamtego roku o ile dobrze pamiêtam, dziewiêædziesi¹tego drugiego nie przypomina³ z³otej jesieni. La³o i la³o, koñca nie widaæ. Okropieñstwo! A nas akurat cosik podkusi³o, eby wybraæ siê konno na trzydniow¹ wyprawê w okolice Kazimierza. Deszcz siê koñczy zapewnia³ Modest. No przecie dopowiada³a Zosia. Nie mo e tak ci¹gle padaæ. Bogdan, m¹ Zosi, i ja milczeliœmy ostro nie: Licho tam wie. Bêdzie padaæ, nie bêdzie? Modest za³atwi³ kwaterê: Wypo yczy³ chatê ze stajenk¹ w Wierzchoniowie, na wzgórzach w pobli u Bochotnicy. Dzieñ przed wypraw¹ zawieÿliœmy tam samochodem œpiwory, zapasowe ubrania, jedzenie. A nazajutrz rano wyjechaliœmy we trzy konie; Zosia na kasztanowatej Druzie, Modest na Wildze i ja na skarogniadym Kastorze. Bogdan z dwoma synami; Krzysiem, studentem dziennikarstwa i ma³ym Maækiem, mia³ dojechaæ do Wierzchoniowa samochodem. By³a te umowa, e Krzyœ w powrotnej drodze pojedzie na Kastorze, a ja na Druzie. Zosia ba³a siê trzech dni w siodle. Ze stajni na Dzbeninie pod Lublinem w resztkach dawnego folwarku rodziców Bogdana, gdzie trzyma³a konie grupka mi³oœników jeÿdziectwa ruszamy 29 MAKIETA_gotowa.p65 29

pe³ni dobrej myœli. Dzieñ co prawda pochmurny, ale póki co, nie pada. Dobre i to. Mamy zreszt¹ peleryny, a w sakwach co tam trzeba na drogê. Ko³o lasu Dêbówka podje d amy do warszawskiej szosy. Wyczekawszy dobr¹ chwilê na przerwê w ruchu samochodowym, przeprawiamy siê na drug¹ stronê. A tam raj. Rzeczka o brzegach poroœniêtych ³ozami, olszyn¹ wierzby, brzeÿniak, ³¹ki, polne dró ki. Jedziemy stêpa, trochê k³usem, by koni od razu nie zmêczyæ. Wczesnym popo³udniem mijamy Na³êczów. Z Armatniej Góry zje d amy prosto, starym traktem, na p³askowy. W pierwszym przysió³ku stajemy na popas w jakimœ sadzie, ugadawszy pierwej zgodê gospodarzy i zapewnienie, e dadz¹ wodê i sprzedadz¹ siano. Teraz rozsiod³aæ, rozetrzeæ. Wi¹ emy konie postronkami do drzew. Na odpoczynek dla nas bêdzie pora, jak zadbamy o wierzchowce. Ruszamy z Modestem po wodê do studni. Konie pij¹ niespiesznie, smakowicie parskaj¹c kropelkami. Zaraz potem idê do stodo³y. Nagarniam w ramiona siana, ile siê zmieœci, wracam. A tam, w sadzie s¹dny dzieñ. Kastor podci¹³ sobie lew¹ tyln¹ pêcinê. Zaci¹gn¹³ postronek. Zapl¹ta³ siê i k³opot. Najpierw odci¹æ postronek. Koñ uwolniony. apiê biedaka. Zosia trzyma przy pysku. Podnoszê skaleczon¹ nogê, Modest sypie na rankê dezynfekuj¹cy proszek, wi¹ e banda. Gotowe. Ale co dalej? Wracaæ? Jechaæ? Stoimy przetrawiaj¹c zmartwienie. I tak Ÿle, i tak niedobrze. No i co? dopytujê siê niecierpliwie. Jedziemy czy wracamy? pyta Zosia. Modest milczy z zafrasowan¹ min¹. Ale Kastor to koñ Zosi i Bogdana. W³aœcicielka decyduje: Ruszamy. Skaleczenie niewielkie. Opatrzone. Po dobrej godzinie skrêcamy w lewo, na R¹blów. Piêkna okolica: lasy, wzgórza, sielski spokój. Wioseczki, pólka, sady. Mi³y pejza. Pogoda robi siê s³oneczna. ZnaleŸæ gospodarstwo, w którym mamy nocowaæ, wcale nie ³atwo. Wierzchoniów to wieœ rozrzucona 30 MAKIETA_gotowa.p65 30

w dolinie i na wzgórzach. Zagrody wœród kêp starych drzew, daleko jedna od drugiej. Niektóre opuszczone. Dopytaæ siê o drogê raczej trudno. Wreszcie, o zmierzchu, dobijamy do mety. Nim wstawiliœmy konie do stajni, ju i ciemno. Teraz dopiero mo na pomyœleæ o sobie. Koñczymy dzieñ pe³ni nadziei: niebo gwiaÿdziste jak e cudne tu, na wzgórzach; pogoda murowana. Planujemy wyprawê do Kazimierza, na Albrechtówkê, do Miêæmierza. Ale pogoda p³ata nam figla. Nie darmo pisa³ Xi¹ ê Poetów: Wszystko to odmienne; aska pañska, gust kobiet, pogody jesienne. Od rana leje. Dobrze, e mamy co jeœæ i czym popiæ. Zaraz te przyje d a Bogdan z synami. Dzieñ schodzi bardzo mi³o, ale z wycieczki nici. Mo e chocia jutro przestanie padaæ? Nie przestaje. Ba! Leje jeszcze bardziej. Ale có pocz¹æ? Trzeba wracaæ. Poimy. Karmimy. Czyœcimy. Siod³amy. Pakujemy manatki do samochodu. Windujemy siê z Modestem i Krzysiem w siod³a. Naci¹gamy peleryny, kaptury. Umawiamy siê, e drug¹ czêœæ trasy, z Na³êczowa, gdzie postój na obiad, Zosia odbêdzie konno, a ja samochodem, z jej mê em i Maækiem. Wracamy inn¹ drog¹. A tu leje bez pomiarkacji. Trzeba zjechaæ z wierzchoniowskich wzgórz. W¹wozy tam piêkne, wiadomo, ale w tym deszczu upiornym nie nadaj¹ siê do konnej jazdy. Cz³apiemy wiêc w dó³ piechot¹. Œlizgamy siê raczej, dzier ¹c przy pysku nasze rumaki taplaj¹ce siê w burej mazi po pêciny, sami te grzêzn¹c w glinie po szklanki butów i wy ej. Makabra! Dawno nie widzia³em takiego b³ota. Nareszcie nizina. Ale i tu b³oto. Deszcz. Jedziemy przez W¹wolnicê, do Na³êczowa. Pada coraz bardziej, peleryny mokre. Mokre kurtki, spodnie, buty, siod³a. Czarna rozpacz! Wreszcie Na³êczów. Przy restauracji, na obrze u miasteczka, spotykamy Bogdana z synami w samochodzie. Idziemy jeœæ na zmianê; ktoœ przecie musi trzymaæ konie. 31 MAKIETA_gotowa.p65 31

Po obiedzie Zosia, robi¹c dobr¹ minê do z³ej gry, gramoli siê w siod³o. Ja, z odrobin¹ wyrzutów sumienia, wsiadam do samochodu. Jestem niby mê czyzn¹, ale ona sporo m³odsza. Œci¹gam pelerynê. Oddycham z ulg¹. Pal szeœæ wyrzuty sumienia! Umowa to umowa. Jedziemy samochodem do niedalekich Tomaszowic. Tam ma byæ punkt kontaktowy. Czekamy na poboczu drogi, pod drzewami, dobr¹ godzinê, mo e i d³u ej. Uczê Maæka gry w okrêty. Ale oto nadje d a trójka ociekaj¹cych wod¹ jeÿdÿców, na mokrych jak myszy koniach. Staj¹ przy samochodzie. Sk³adamy radê. Trzeba siê jakoœ rozgrzaæ, trochê osuszyæ, wytrzeæ konie, napoiæ. Za szos¹, na wzgóreczku, widaæ gospodarstwo z wielk¹, murowan¹ obor¹. Idziemy tam z Zosi¹ i Modestem. Na miejscu wysy³amy j¹ na zwiady. Wiadomo, kobieta! Pewnie coœ za³atwi. Wraca rozradowana. Mo emy wstawiæ konie do obory. Ale pod warunkiem... No? patrzymy z oczekiwaniem.... e napijemy siê z gospodarzem. Bimbru. Parskamy radosnym œmiechem. Nam w to graj! Wreszcie lekarstwo na ten upiorny deszcz, na wilgoæ, na zimno. Gospodarz okazuje siê jowialnym grubasem jak sier ant Garcia z filmów o przygodach Zorro albo go³ubiewowski piwowar Dzierbo³ek; zadowolony z ycia. W oborze krów niewiele. W³aœciciel przestawia siê na hodowlê wieprzków, ale dla koni znajduje siê miejsce, woda, siano. A nasz mi³y gospodarz, w asyœcie dwu pomocników, produkuje w³aœnie bimber czyli samogon, który z rurki kapie srebrzyœcie do sporej blaszanki. ykamy na rozgrzewkê. Niebo w gêbie! Smakuje niczym whisky. Dobry? pyta producent z uœmiechem. Znakomity! Pijemy na drug¹ nó kê. Ktoœ z rodziny gospodarza wnosi tacê szklanek z paruj¹c¹ herbat¹, cukier, cytrynê. Rozpusta! Przylewam sobie 32 MAKIETA_gotowa.p65 32

szczodrze bimbru do herbaty z cytryn¹. Bêdzie jak z rumem. Rozgrzewa ca³kiem nieÿle. A tu nasz mi³y amfitrion pyta z filuternym uœmieszkiem, czy byœmy nie spróbowali grochu z kapust¹. Jeszcze by te! Oczywiœcie, zjemy. Nak³adaj¹ têgie porcje. Grubo krojony chleb. Uczta Lukullusa! Konie napojone. My te. Nakarmione. Wytarte. My najedzeni. Z wysuszeniem gorzej. Mimo to czujemy siê rozgrzani. Pora koñczyæ wizytê. egnamy siê, dziêkuj¹c serdecznie gospodarzowi za iœcie staropolsk¹ goœcinnoœæ. Do koni! Teraz Zosia robi do mnie s³odkie oczy. Boohdan... wiesz? A mo e byœ ty... b¹ka nieœmia³o. Nie musi koñczyæ. Wiem, o co chodzi. Zmok³a, biedactwo. Zmarz³a. Wola³aby wracaæ samochodem. Wola³bym i ja, ale konie s¹ trzy; musi jechaæ ktoœ trzeci. Kiwam g³ow¹ z determinacj¹. Zgoda. Ale stawiasz koniak! Jesteœ kochany. Oczywiœcie, pijemy koniak, zaraz po powrocie. Wdrapujê siê wiêc na grzbiet Druzy (na Kastorze siedzi ju Krzyœ), przypominaj¹c sobie staropolskie porzekad³o: S³owo siê rzek³o, koby³ka u p³ota. Pasuje jak ula³. Jest koby³ka. Jest i jakiœ p³otek. Ruszamy stêpa. K³usem. Zaraz potem do galopu. B³oto pryska spod kopyt. Deszcz leje uparcie. Coraz gêstszy. Nie szukamy drogi, jedziemy na prze³aj miedza to miedza, pole to pole. Weso³o nam. Lekko. Pal licho ca³y ten deszcz! Hej, hej u³ani... ryczymy na ca³y g³os, jakby nas nie trzech by³o, a szwadron. K³us! Galop! K³us, galop... Z koni unosi siê para. Babcia umiera³a, Jeszcze siê pyta³a, Czy na tamtym œwiecie U³ani bêdziecie? 33 MAKIETA_gotowa.p65 33

I dalej: Nie ma takiej strony,, nie ma takiej chatki, Gdzie by nie kocha³y u³ana mê atki. Potem inne œpiewki, wystarczy do Dzbenina. O zmierzchu, cali i zdrowi tyle e wodê mo na by z nas wykrêcaæ dobijamy do portu. Do stajni, a potem do domu Zosi i Bogdana, w s¹siednim ogrodzie. Czeka na nas nakryty stó³. Gor¹ca herbata. Koniak. Po godzinie Bogdan rozwozi nas do domów. Nazajutrz nie mia³em nawet kataru! 34 MAKIETA_gotowa.p65 34

Lekcja pokory e wczesnych latach dziewiêædziesi¹tych bywa³em w Sandomierzu, w tak zwanym Domu Pisarza Na Górce, w wygodnym mieszkanku dla jednej- -dwu osób na facjatce, w naro nej kamieniczce przy Rynku. Na dole rezydowali w³aœciciele, mili pañstwo Targowscy, on szwole er z pochodzenia. S³u y³ w AK, w szwadronie rotmistrza Karola Wickenhagena, przy 2. Dywizji Piechoty. A mia³ pan Targowski konia, klacz w³aœciwie. Trzyma³ j¹ pod Sandomierzem, w Mokoszynie, dawnym maj¹tku, gdzie teraz szko³a rolnicza. Pojecha³em tam, obejrza³em. Schludna stajnia, œwietnie utrzymane konie. Gniade klacze rasy ma³opolskiej: Elastyna, Klara pana Targowskiego, ogromna Litwa. Osobno sta³ ogier. M³ody, siwy w ciemne cêtki, niezbyt wysoki. Z domieszk¹ krwi arabskiej. I jeszcze parê kuców, u ywanych do hippoterapii przez dzieci z s¹siedniego szpitala, chore na pora enie mózgowe. Przy stajni kryta uje d alnia. Luksus! Spenetrowawszy to wówczas, nastêpnym razem zjecha³em do Sandomierza z butami. A nazajutrz do Mokoszyna! Byli tam m³odzi, mili instruktorzy. Trasy wspania³e. Wiadomo: Ziemia Sandomierska. Na koñ wiêc! 35 MAKIETA_gotowa.p65 35

JeŸdzi³o siê polnymi drogami, zaœ jesieni¹ po r yskach. Przez Góry Pieprzowe. Nad Wis³ê. Tylko lasu tam jak na lekarstwo. Któregoœ razu wybraliœmy siê we dwa konie, z pani¹ instruktor Sylwi¹. Ona na ogierku (jak e siê nazywa³?), ja na Klarze czy Elastynie. Pojechaliœmy w dó³, ku rzece. Potem wa³em przeciwpowodziowym pod miasto, widne na wzgórzu w ca³ej krasie. Sandomierz! By³em tu pierwszy raz w roku 1954, w maju. Z wycieczk¹ Ko³a Polonistów KUL, z kilkoma profesorami. Jechaliœmy dwiema ciê arówkami, niezbyt nawet czystymi. Profesorowie te, takie to by³y czasy. A teraz ja tu, konny. Kto móg³ wtedy myœleæ? Galopujemy zatem od wa³u ku spichlerzowi. Potem stêpa w górê, ko³o Zamku, pod koœció³ œwiêtego Jakuba (gdzie œwiête popio³y, których chcia³ broniæ ksi¹ ê Gintu³t). Zje d amy w dó³ w¹wozem Królowej Jadwigi. I znów na wa³. Pojadê przodem, dobrze? proszê Sylwiê. Zgadza siê. Puszczam koby³ê w galop. Potem w cwa³. Pêdzimy. Wtem s³yszê za sob¹ coraz bli szy têtent. To ogierek! Popêdzam klacz, diab³a tam! On za mn¹. Nagle czujê uk¹szenie w miejscu, co to s³u y do siedzenia. To on, bestia! Ju mnie wyprzedza. Gna przodem. Poznaj, kto tu pierwszy! udzieli³ mi lekcji. Dosyæ bolesnej. 36 MAKIETA_gotowa.p65 36

Bieg myœliwski Czerwone liœcie œciel¹ siê pod nogi. Darñ szmaragdowa do czysta wymyta. Pêki êki jarzêbin upiête wzd³u drogi. Têtni¹ i dudni¹ po dukcie kopyta. (Leszek Rybicki) wiêtego Huberta, patrona myœliwych i jeÿdÿców, czciæ siê powinno, w zgodzie z kalendarzem, trzeciego listopada. Ale w Lubelskim Klubie JeŸdzieckim tradycyjne biegi myœliwskie urz¹dza siê na ogó³ w ostatni¹ sobotê paÿdziernika. Tak by³o i tym razem. Pewnie bêdzie sucho myœla³em optymistycznie. A i na œnieg zbyt wczeœnie. Tej jesieni jeÿdzi³em dosyæ czêsto. Mia³em wiêc w koœciach spor¹ dawkê galopów, trochê skoków. Dobry trening do myœliwskiego biegu. Poprzedniego dnia prószy³ œnie ek. Wyci¹gn¹- ³em z szafy star¹ pelerynê wojskow¹. Na wszelki wypadek. Ale sobotni ranek pogodny. Nie biorê peleryny! Wk³adam bryczesy, wzmocnione skórzanymi karwaszami, szyte æwieræ wieku temu przez mistrza Jana Gniazdka, bombardiera z 2. Pu³ku Artylerii Ciê kiej, o³nierza AK. Wci¹gam odwieczne buty z czasów pierwszej Solidarnoœci. Jasny golf. Sportowa marynarka w pepitkê. Pe³ny szpan! Pakujê odczyszczony pracowicie toczek z niegdyœ czarnego aksamitu, wys³u one ostrogi ojcowskie, piersiówkê domowej wiœniówki, by wypiæ strzemiennego w godnej kompanii. 37 MAKIETA_gotowa.p65 37

W Klubie jeszcze pustawo. Tylko na placu przed stajni¹ m³odzi ze sportowej kadry uje d aj¹ kilka koni pod okiem in yniera Jarka, którego pamiêtam jeszcze jako sztubaka. W stajni szaro, ciep³o, swojsko. Chrzêst siana w koñskich szczêkach. Mi³y, ostry zapach. Przechadzam siê wzd³u boksów, ogl¹dam konie, zgadujê, który dla mnie. Idê do kancelarii. Siedzi tam Wojtek, master tegorocznego biegu, wystrojony w czerwony rajtrok z czarnym ko³nierzem, bia³y plastron pod szyj¹. W¹sy. Dziarska mina. Ch³opak wysoki, zgrabny, jak malowanie. Dope³niam formalnoœci. Okazuje siê, e mam jechaæ na Biance, znanej mi z dawnych lat, kasztanowatej klaczy, bardzo sympatycznej. Cieszê siê. Wyci¹gam butelczynê, Wojtek siêga po kieliszki. Wychylamy strzemiennego, a zaraz potem na zapas tak e wsiadanego. Na liœcie obecnoœci tylko dwunastu jeÿdÿców? Zgroza! Ginie tradycja... Pamiêtam czasy, kiedyœmy na bieg myœliwski ruszali w trzydzieœci koni, a o wierzchowca trzeba by³o siê staraæ, zabiegaæ du o wczeœniej. A dziœ? Wojtek pociesza: Bêd¹ jeszcze cztery konie ze stajni na Dzbeninie, mo e jeszcze parê ze Stra y Ochrony Przyrody w D¹browie. Idê czyœciæ Biankê. Przed stajni¹ krêci siê ju ten i ów. Witam siê z Jurkiem, klubowym seniorem (za kikanaœcie miesiêcy bêdê na jego pogrzebie). Ktoœ czêstuje goldwasserem. Nie zaszkodzi! Powietrze rzeœkie co siê zowie, a w dodatku zaczyna padaæ œnieg. W stajni ruch. Jest i Wiesiek, kiedyœ instruktor w Klubie, teraz tempora mutantur biznesmen w Zamoœciu. W³aœnie doczyœci³ siwego Jumbo, mlecznobia³ego staruszka, wci¹ jednak pe³nego krzepy i wigoru. Naci¹ga w siodlarni zielony rajtrok ze z³otymi guzikami, z obowi¹zkowym czarnym, aksamitnym ko³nierzem. Na ramieniu ruda kita. Bêdziesz lisem, Wiesiu? Tak ak wypad³o. Dlatego jadê na Jumbo œmieje siê. Jego nie³atwo z³apaæ. 38 MAKIETA_gotowa.p65 38

Siod³am Biankê. ê. Kie³znam. Przypinam ostrogi. Toczek na g³owê. Rêkawiczki. A tu œnieg gêstnieje... Wyprowadzaæ konie! krzyczy ktoœ przed staj- ni¹. Zbieramy siê na placu, gdzie zazwyczaj odbywaj¹ siê zawody.. Doko³a o³a wa³. Gromadzi siê publicznoœæ. Wojtek formuje szyk, stajemy szeregiem w szesnaœcie koni. Dojechali jeÿdÿcy z Dzbenina. Master podje d a do prezesa stoj¹cego w gromadce widzów. Baa! Cznoœæ! sk³ada meldunek. Widzê na trybunach kilku znajomych, paru kolegów klubowych, którzy dziœ z nami nie jad¹. Srebrzy siê spod czarnego kapelusza siwizna Józka, dawnego naszego prezesa. Krótkie przemówienie obecnego prezesa: Jest w³aœnie trzydziestopiêciolecie Klubu. Minuta ciszy na czeœæ zmar³ych. Zaraz potem ruszamy. A œnieg sypie coraz uparciej. Przekraczamy szosê, tamuj¹c ruch samochodów. Jedziemy pod kolejowym mostem. K³usujemy ³¹k¹. Pierwszy galop. Znów k³us. Stêp. Ju i las. Krótki postój przy leœniczówce, przy której stajnia Konnej Stra y Ochrony Przyrody, sk¹d ostatnio wypo yczam konia na leœne przeja d ki. Stoi tam grupa jeÿdÿców, ale pieszo. Skoñczyli ju jazdê, konie maj¹ zmêczone. Obiecuj¹ byæ przy ognisku. Wje d amy w las, rudy, z³ocisty, pachn¹cy grzybami i jesieni¹. D¹browa! Znam j¹ na pamiêæ. Tylko po co ten œnieg? Wielkie p³aty osiadaj¹ na ubraniu, na siodle, na koñskiej grzywie. Rêkawiczki mokre od zgarniania puchu. Nic to! Zadymka dodaje uroku tej wyprawie. Jesienne kolory. Konie kasztanowate, siwe, kare, gniade... Ró nobarwne stroje jeÿdÿców. Wszystko to w leciutkiej mgie³ce œniegu wygl¹da jakoœ inaczej. Tajemniczo. Bardzo malarsko. Jak na obrazie Maksa Gierymskiego. Znów k³us. D³ugi, rytmiczny. Teraz galop: Galop szpalerem drzew,, sosna przy soœnie. Spod kopyt bij¹ darniowe odpryski 39 MAKIETA_gotowa.p65 39