Kurz po Wołyniu Marcin Wojciechowski Burzliwe obchody siedemdziesiątej rocznicy zbrodni wołyńskiej nie zrujnowały dorobku pojednania polsko-ukraińskiego. Ale też nie posunęły go do przodu. Dzień przed podjęciem uchwały polskiego Sejmu w sprawie zbrodni wołyńskiej 12 lipca wszystko wisiało na włosku. Gdyby polscy posłowie przyjęli bardziej radykalny tekst uchwały, to na Ukrainie rozpoczęłaby się niekontrolowana reakcja łańcuchowa. Nic by nie powstrzymało tego procesu, mówił Wołodymyr Ariew, wiceszef polsko-ukraińskiej grupy parlamentarnej. Do ekscesów doszłoby nie tylko na szczeblu centralnym, ale przede wszystkim na szczeblu lokalnym. Rady obwodowe na Ukrainie zachodniej, kontrolowane przez nacjonalistyczną partię Swoboda, zaczęłyby podejmować uchwały uznające akcje odwetowe polskiego podziemia sprzed siedemdziesięciu lat na ludności ukraińskiej Wołynia, Galicji i Chełmszczyzny za ludobójstwo, podziemną Armię Krajową za organizację zbrodniczą mordującą Ukraińców, zaś akcję Wisła za antyukraińską czystkę etniczną, być może także o znamionach ludobójstwa albo wręcz będącą ludobójstwem. I choć byłyby to działania głównie propagandowe, bez wymiernych konsekwencji politycznych, to taka kampania na długo zatrułaby relacje polsko-ukraińskie na każdym szczeblu. Nietrudno sobie bowiem wyobrazić, że na wystąpienia ukraińskich radykałów zareagowaliby polscy i tak trwałoby to w kółko. Udało się tego uniknąć, ale Polska i Ukraina wychodzą po obchodach siedemdziesiątej rocznicy zbrodni wołyńskiej mocno poturbowane. W Polsce bodaj pierwszy raz po 1989 roku z wielkim Im bardziej Ukraina będzie się europeizować, tym łatwiej będą tam poruszane trudne tematy historyczne. trudem udało się utrzymać wobec Ukrainy jednolitą linię w duchu porozumienia i partnerstwa nakreślonego przez paryską Kulturę i jej redaktora Jerzego Giedroycia. Na Ukrainie o Wołyniu mówiono więcej i lepiej niż kiedykolwiek przedtem. Liczba i jakość publikacji nad Dnieprem o wydarzeniach sprzed siedemdziesięciu lat jest na pewno dużo większa niż dziesięć lat temu w czasie obchodów sześćdziesiątej rocznicy Wołynia czy pięć lat temu. Wiele głosów kształtujących opinię publiczną jest bliskich polskiej wrażliwości albo przynajmniej nie odrzuca faktu, że w 1943 roku doszło na Wołyniu do antypolskiej czystki etnicznej. Różnice najczęściej dotyczą interpretacji, kontekstów, tła. Część ukraińskich autorów próbuje wciąż relatywizować zbrodnie,
80 Marcin Wojciechowski, Kurz po Wołyniu pokazywać na pierwszym planie polskie winy wobec Ukraińców albo stawiać znak równości między przemocą stosowaną przez obie strony. Są też oczywiście teksty i stanowiska całkowicie sprzeczne z polskim widzeniem historii, ale porównując sytuację z końcem lat dziewięćdziesiątych XX wieku czy z dekadą późniejszą, ukraińskim autorom łatwiej przechodzi jednak przez gardło stwierdzenie, że ich ruch narodowy w latach 1943-1944 nie miał wobec Polaków czystego sumienia, choć niektórzy autorzy próbują usprawiedliwiać taką postawę. Byliśmy okupantem Z kolei w polskiej refleksji na temat Wołynia w tym także struktur oficjalnych, jak choćby Instytut Pamięci Narodowej całkowicie brakuje szerszego kontekstu, czyli głosów i refleksji, że polskie winy w latach 1943-1944 wobec Ukraińców są co prawda zdecydowanie mniejsze, ale gdy spojrzymy na całokształt naszych stosunków, to Polska przez wieki blokowała na przeróżne sposoby jak najbardziej uprawnione aspiracje Ukraińców do posiadania własnego państwa i tożsamości narodowej. Te dwa spostrzeżenia ukraińskie w sprawie odpowiedzialności za Wołyń i polskie w sprawie odpowiedzialności za całokształt stosunków polsko-ukraińskich są kluczowe dla przełamania impasu w kwestiach historycznych między naszymi krajami. Strona ukraińska powinna wyraźniej zdać sobie sprawę z przestępczego charakteru działań UPA wobec polskiej ludności w 1943 roku. Polacy powinni Obchody siedemdziesiątej rocznicy zbrodni wołyńskiej pokazały, że wciąż jest nam Polakom i Ukraińcom trudno sformułować wspólne stanowisko wobec tej tragedii. znacznie bardziej uzmysłowić sobie własne winy wobec Ukrainy na przestrzeni wieków i w dwudziestoleciu międzywojennym. Trudno to przechodzi przez gardło, ale z punktu widzenia ukraińskiej ludności stanowiącej często większość nie tylko na Wołyniu, ale w innych regionach dzisiejszej Ukrainy byliśmy przez wieki okupantem tych ziem próbującym narzucić polską dominację, modele kulturowe, język, religię. Można oczywiście uznać, że ruska szlachta sama godziła się na polonizację, ale to mocno uproszczony obraz. Przeciętnych ludzi nikt nie pytał o zdanie w sprawie tożsamości. W polskiej świadomości krytyczna refleksja nad naszą obecnością w Europie Wschodniej jest niestety praktycznie nieobecna. Jej najbardziej żarliwym wyrazicielem jest francuski uczony prof. Daniel Beauvois, często krytykowany z tego powodu przez swoich polskich kolegów. Czasem można nawet odnieść wrażenie, że wieloletni dorobek paryskiej Kultury w odniesieniu do budowy podmiotowych relacji z sąsiadami Polski na Wschodzie ulega zapomnieniu, natomiast odżywają pomysły budowy stosunków z tymi państwami na zasadzie uznania polskiej wizji, zwłaszcza w złożonych sprawach historycznych.
Marcin Wojciechowski, Kurz po Wołyniu 81 Gry i zabawy z Wołyniem w tle Zajęcie stanowiska wobec Wołynia stało się w tym roku imperatywem dla całej polskiej klasy politycznej, łącznie z pozornie obojętnym wobec historii Ruchem Palikota, który w ostatniej chwili o mało nie poparł bardziej radykalnej wersji uchwały o zbrodni wołyńskiej. Ciekawe, czy chodzi o Wołyń i Ukrainę, czy po prostu prawdziwe są twierdzenia, że polskie społeczeństwo mentalnie zmierza coraz bardziej na prawo, a politycy muszą uwzględniać ten trend? Przykre jest to, że żadnemu z głównych ośrodków władzy nie udało się zaproponować spójnej i wyrazistej narracji w Polsce nie udało się zaproponować Żadnemu z głównych ośrodków władzy o Wołyniu. Koalicja rządowa miotała się spójnej i wyrazistej narracji o Wołyniu. między próbą uczczenia ofiar tragedii a chęcią niepogorszenia relacji z Ukrainą. Sejm poszedł na populistyczny żywioł, który z trudem udało się powstrzymać w trakcie debaty o uchwale wołyńskiej. Najbardziej klarowną wizję obchodów rocznicy Wołynia miał prezydent Bronisław Komorowski z racji pełnionego urzędu kustosza narodowej pamięci choć ona też była w pewnym stopniu wewnętrznie sprzeczna: uczcić pamięć polskich ofiar, ale zarazem nie zaszkodzić pojednaniu polsko-ukraińskiemu ani stosunkom z Kijowem. Prezydent wykonał jednak maksimum gestów, które uwiarygodniły jego podejście. Z jednej strony jednoznacznie nazwał zbrodnię wołyńską czystką etniczną o znamionach ludobójstwa, z drugiej brał udział w uroczystościach pojednania organizowanych przez kościoły z obu krajów i w każdym swym wystąpieniu podkreślał, że trzeba obchodzić tę rocznicę w duchu prawdy i pojednania. Wielką pracę na rzecz uspokojenia gorących głów w polskim parlamencie wykonał także szef Ministerstwa Spraw Zagranicznych Radosław Sikorski, którego sejmowe wystąpienie w sprawie Wołynia było jednym z lepszych w jego karierze. Sikorski zachował się jak wytrawny polityk, który z jednej strony zna i szanuje narodową wrażliwość, ale zarazem doskonale wie, gdzie przebiega polska racja stanu w polityce zagranicznej. Oskarżenia wobec ministerstwa, że z powodu rzekomo dwuznacznego stanowiska resortu nie udało się zrealizować celów dotyczących rocznicy zbrodni wołyńskiej, są chybione. Sikorski i jego ludzie robili wszystko, by godnie uczcić pamięć ofiar, ale nie zrujnować także stosunków polsko-ukraińskich, zwłaszcza w roku, gdy waży się podpisanie przez Kijów umowy stowarzyszeniowej z Unią Europejską i sukces szczytu Partnerstwa Wschodniego w Wilnie. Ukraina wysyła sprzeczne sygnały Godnych obchodów rocznicy tragedii wołyńskiej niestety nie ułatwiła postawa państwa ukraińskiego, które wysyłało w tej kwestii sprzeczne sygnały. Z jednej strony
82 Marcin Wojciechowski, Kurz po Wołyniu Godnych obchodów rocznicy tragedii wołyńskiej niestety nie ułatwiła postawa państwa ukraińskiego, które wysyłało w tej kwestii sprzeczne sygnały. prezydent Wiktor Janukowycz dawał do zrozumienia od jesieni zeszłego roku, że jest gotów do wspólnych obchodów zbrodni wołyńskiej. Z drugiej oczekiwał też gestu wobec ukraińskiej wrażliwości, czyli na przykład obecności polskiego kolegi w Sahrynie, gdzie polskie podziemie wymordowało w marcu 1944 roku ukraińską wieś. Janukowycz usłyszał, że w tym roku nie czas na dwustronne gesty, bo najpierw trzeba uszanować znacznie większą liczbę polskich ofiar. Takie myślenie ma podstawy, ale w ten sposób prezydent Ukrainy przestał być zainteresowany kwestią Wołynia w kontekście relacji z Polską. W efekcie odmówił przyjazdu na lipcowe uroczystości rocznicowe w Łucku, a Partia Regionów i komuniści rozpoczęli w sprawie Wołynia swoją grę wymierzoną przede wszystkim na użytek wewnętrzny. Wystosowali kuriozalny list do polskiego parlamentu, by uznać zbrodnię wołyńską za ludobójstwo. Był on uzasadniony wyłącznie partyjną wojną na Ukrainie, która polega na tym, by uznać prawicową opozycję wobec obecnych władz za nacjonalistów i neofaszystów. Rządzący w Kijowie nie przewidzieli, że wysyłając taki list do polskiego Sejmu, po prostu się ośmieszą. Bo proszenie obcego parlamentu, by coś zrobił w odniesieniu do własnego państwa, to znak wasalizacji. Kilka lat temu ukraiński intelektualista Mykoła Riabczuk określił ukraińską elitę mianem kreolskiej ze względu na większe zapatrzenie w Moskwę dawne centrum kolonialne niż interesy własnego kraju. Pisząc apel, by polski parlament wypowiedział się w tak radykalny sposób na temat ukraińskiej historii, jego sygnatariusze pokazali, że w istocie zachowują się jak kreole. W tym sensie Partia Regionów strzeliła sobie w stopę, bo po wybryku 148 deputowanych nikt nie powinien traktować ich jako rzeczników interesów Ukrainy. Szczęśliwie ten niefortunny list odszedł w zapomnienie, bo z powodu zaostrzonych stosunków z Rosją i starań o podpisanie umowy stowarzyszeniowej z Unią ta sama Partia Regionów stała się znów bezpośrednio zainteresowana akcentowaniem tożsamości ukraińskiej i proeuropejskiej, a nie posowieckiej. Potrzeba metodycznej pracy Obchody siedemdziesiątej rocznicy zbrodni wołyńskiej pokazały, że wciąż jest nam Polakom i Ukraińcom trudno sformułować wspólne stanowisko wobec tej tragedii. A formułując stanowiska, nie wykonujemy wysiłku, by się nawzajem zrozumieć, zbliżyć, porozumieć czy choćby rozmawiać o tym otwarcie, ale zarazem tak, by nie zrażać drugiej strony. Po ponad dwudziestu latach dialogu w tej sprawie powinno być zdecydowanie lepiej. Ale z drugiej strony udało się uniknąć wojny i pogorszenia stosunków na poziomie oficjalnym. Temat Wołynia wróci za
Marcin Wojciechowski, Kurz po Wołyniu 83 pięć lat, ciekawe, w jakiej odsłonie. Szkoda, że w siedemdziesiątą rocznicę tych tragicznych wydarzeń temat został po raz kolejny raczej rozgrzebany, niż poważnie podjęty. Błędem byłoby zaniechanie prac nad polsko-ukraińskim porozumieniem w kwestiach historycznych. Muszą one mieć jednak charakter metodyczny i najlepiej instytucjonalny, a nie tylko formę dość chaotycznych działań od rocznicy do rocznicy. Doświadczenie Centrum Dialogu i Porozumienia Polski i Rosji pokazuje, że stworzenie instytucji o stabilnych podstawach jest dobrym pomysłem utrzymania dialogu nawet w trudnych czasach. Polsko-ukraiński dialog historyczny jest z jednej strony prostszy, bo możemy mówić znacznie więcej o sytuacji wspólnoty losów niż uciskaniu jednej strony przez drugą jak w przypadku Polski i Rosji. Z drugiej jednak strony niektóre elementy tej historii są tak bolesne, emocjonalne i wciąż jeszcze powszechnie nieodkryte, że trudno mówić o nich spokojnie. Ale nie można tego robić w sposób jednostronny i rzucający drugą stronę na kolana, bo to zamyka rozmowę. Trudno jest także sztucznie przyspieszyć procesy dojrzewania historycznego na Ukrainie i coraz bardziej odważnego mierzenia się z własną historią. W przypadku Polski debata o Jedwabnem stała się możliwa kilkanaście lat po odzyskaniu suwerenności, a i tak wywołała ona masę emocji i sporów. Na Ukrainie, która po raz pierwszy stała się trwale niepodległa i wciąż ścierają się na niej różne koncepcje polityki tożsamościowej i historycznej, jest to jeszcze trudniejsze. Jedno jest pewne: im bardziej Ukraina będzie się europeizować, tym łatwiej będą tam poruszane trudne tematy historyczne, tak samo zresztą jak w Polsce. Nie ma więc sensu uzależniać poparcia dla ukraińskich aspiracji europejskich od podejmowania bolesnych kwestii historii polsko-ukraińskiej, ale raczej mieć nadzieję, że im bardziej ukraińskie aspiracje proeuropejskie będą zaawansowane, tym bardziej wzrośnie gotowość podejmowania dialogu także w delikatnych kwestiach historycznych. Marcin Wojciechowski jest stałym współpracownikiem Nowej Europy Wschodniej, był korespondentem Gazety Wyborczej na Ukrainie i w Rosji oraz wiceprezesem Fundacji Solidarności Międzynarodowej. W październiku objął obowiązki rzecznika MSZ, ale tekst wyraża wyłącznie osobiste poglądy autora.