Duch (MT 148) AUTOR 9 / 2009 Zlotowe wojaże NUMER RELACJI GA-PA - to był tylko pretekst do... TYTUŁ Trzy GS-y w tym dwa tankowce adwenczery : JakubGS -czyli Kubuś, Cyborg -czyli Klaudio i ja, czyli Mario. Plan był taki, że będziemy improwizować. Tylko z grubsza było ustalone gdzie mniej więcej się udajemy. Kubuś trochę był wystraszony wizją jazdy z nami, tym bardziej jak się okazało, że Ceel nie jedzie. Jednak przeraził się nie na żarty dopiero w Znojmo, bowiem tam z Klaudiem doszliśmy do wniosku, że aby nie tracić następnego dnia na dojazd do Włoch, musimy w ten dzień jak najdalej dojechać i padło na okolice Solden, a konkretnie Langenfeld. Nikt nie powiedział, że będzie łatwo i nie było Całej drogi nie ma co opisywać. Ze Znojmą na Krems, skąd dalej wzdłuż Dunaju Romantichstrasse dojechaliśmy do Melk. Dalej rura autobaną na Insbruck. Towarzyszyła nam pełna karuzela pogodowa -deszcz i upał na zmianę. Kubuś na szczęście nie wymiękł. Jednak po dojeździe do Langenfeld był tak zdesperowany, że stawiał nam każdy hotel byleby już dalej nie jechać. Dodatkowo deszcz tak zaczął padać, że nie było nawet szans na szukanie campingu, a co dopiero rozkładanie namiotów. Wszamaliśmy super pizze, popiliśmy browarkami i Kubuś poszedł spać, a my z Klaudiem polecieliśmy na baseniki i wody termalne.
Ranek przywitał nas piękną słoneczną pogodą. Szybkie śniadanie i w drogę. Pierwszy cel to lodowiec Rettenbach. Początek luzacki, fajne winkle. Potem pokazali się lokalesi Jeszcze później śnieżek, w którym dwa dzieciaki zaszalały organizując bitwę na kulki. Trochę przesadziłem i zaryłem się w śniegu, z którego nie mogłem wyjechać. Szybko jednak nadeszła pomoc silnego ramienia Kuby i daliśmy radę. Temperatura znośna, w granicach 9 stopni. Wjazd jest płatny 5 ojro i dostaje się nalepkę. W drodze na dół znowu lokalesi. Następny cel to już Wlochy, Passo d Rombo Timmelsjoch. Powiem tylko, że było pięknie. Winkle juz konkretne. Kuba nawet nie wiedział kiedy zamknął opony. Cały czas wcześniej przerażał go ładunek jaki woził ze sobą, a tam nawet tego nie czuł. Wreszcie się wyluzował!
No i ta przyroda, coś wspaniałego a widoki zapierały dech w piersiach. W takich okolicznościach trzeba sobie było trochę podumać Następnie przez Jaufenpass lecimy na Bruneck, częściowo drogami zaznaczonymi na mapie czerwonym kolorem, które były dość mocno zatłoczone. Na jednym z postojów, gdy popijaliśmy włoskie latte macchiato, zajechał gość na takiej oto beemie - R50 Dalej przez Furkelpass passo Furcia dojechaliśmy do La Villa, gdzie nastąpił mały upssssss. W moim ADV rozpierdzieliło aku i zrobiła się ogólna dyskoteka ze światłami. Silnik zaczął przerywać i nie chciał ciągnąć. Jak go zgasiłem to potem nawet nie jęknął. Kuba wyruszył na poszukiwanie kabli i wrócił z wozem pomocy drogowej. Gośc odpalił mi moto i pojechałem za nim do serwisu strzelając, krztusząc się - ale do przodu! Szczęście w nieszczęściu okazało się, że gość tez jeździ na GS-ie i akurat ma takie aku, ale musi je przez noc naładować. Skroił mnie nieźle, bo razem 140 ojro (dojazd, robota i nowy akumulator). Cóż musieliśmy czekać do rana, więc znaleźliśmy nocleg, calkiem fajny pensjonat
No i tu nastąpiła kolejna awaria. Temperatury w jakich jeździliśmy dość mocno się różniły, od paru stopni, aż do ponad trzydziestu. Wypociliśmy się więc nieźle i konieczne było pranie. No i zrobił się problem z suszeniem. Powietrze wilgotne, nic nie schło ale W pokoju była mikrofala! Prawie wszystko udało się wysuszyć oprócz tych fuzekli. Oj było smrodu sporo, talerz z kuchenki był czerwony bo przez dwie godziny non stop chodziła Rano odbiór sprzęta, przykry moment płacenia i zasuwamy dalej. Najpierw Passo d Falzarego Grosse Dolomitenstrasse. Docieramy do Castello. Następne Passo Pordoi.
Po drodze tysiące rowerzystów, jak plaga. Wyprzedzanie ich było dość niewygodne bo nie raczyli jechać rządkiem tylko jak im pasowało. Niesamowite winkle, opony pozamykane i z przodu i z tyłu. Kuba GS-m wywija jak motorowerkiem. Same góry robią ogromne wrażenie, są naprawdę piękne. Jeśli ktoś uważa, że w Alpach jest pięknie to powiem że w Dolomitach szczęka opada do podłogi. Wjeżdżamy na Passo Sellajoch. Obiadek w S.Cristina i później obieramy kierunek na Bressanone. Tam wpadamy już na autobane i przez przełęcz Brennero wjeżdżamy do Austrii. Później w coraz większym sznurku beemek dojeżdżamy do GA- PA. Jak tam było to wszyscy wiedzą, ja za wiele nie pamiętam
Znajomych całe mnóstwo. Młody Henia OKP ujeżdża sprzęta. Cóż, nie pasowało mi cos na tegorocznej GAPA-a, może ciągnęło jeszcze w Alpy, bo za mało było, sam nie wiem. Efekt taki, że wspólnie z Klaudiem zbieramy się i starujemy na Hallstatt pod Dachsteinem. Najpierw mylimy drogę, bo nie wierzymy GPS-om. Potem mamy na przemian deszcz i słońce. W końcu docieramy nad jezioro Walchensee z płatną dróżka widokową (3 ojro). Za to kąpiel w jeziorku free! Autostrada na Salzburg w ulewie przez prawie 50 km. Nie powiem żebyśmy nie przemokli. Do Hallstatt dojeżdżamy przed 18-tą w słonecznej pogodzie, jednak chmury nad wiszą cały czas. Pare jagemajstrów poprawia humory a do tego obiadek.
Rano śniadanko i bez zwlekania ruszamy w drogę. Do domu jakieś 650 km, ale my jeszcze chcemy wjechać na Loser. Po drodze jeszcze mały off-road, znaleźliśmy taki skrócik przez las W drodze na Loser znowu winkle, super winkle! Kierunek na dom tak obraliśmy, żeby było co oglądać. Jak najbardziej boczne drogi. Nationalpark Kalkalpen To Wam coś mówi? Dopiero co byłem na filmie Anioły i demony.
W sumie nawinięte jakieś 2700 km. Straty - jedno aku, złamane bryle i spalone fuzekle, poza tym sama przyjemność. Mimo wcześniejszych obaw Jakuba, nie było aż tak źle. Największy problem to pranie i suszenie ciuchów. Wilgoć jaka była, wyciskała z nas poty, ale nie dawała szans na wyschniecie wypranych rzeczy. Oto link do galerii z wyprawy: GALERIA Życzę miłego oglądania. Pozdrawiam, Duch (Moto-Turysta 148)