Tytuł: Białostocczyzna i Podlasie Autor: Waldek / M-T 130 WYDRUKUJ stron: 6 Nr relacji: 015 / 2007 / Turystyczne wojaże Korzystając z ładnej pogody wybraliśmy się z Elą na tereny Białostocczyzny. Przez parę kilometrów postanowił towarzyszyć nam Romek na GL 1500 (M-T 075). Spotkanie na stacji benzynowej i w drogę. Kierunek wieś Zuzela, w której urodził się Stefan Wyszyński -późniejszy Prymas Polski. Piękny kościół (niestety zamknięty), pomnik, muzeum (także zamknięte). Jakoś daje się odczuć, jakby ktoś nie chciał, aby zbyt pamiętano tego Prymasa, a pamiętano JPII a przecież życiorysy tych obu postaci często się ze sobą splatały. Ponieważ Romek musi wracać do Warszawy, to po śniadanku za Zambrowem następuje pożegnanie. Dalej jedziemy sami, kierunek Tykocin. 1/6
Tykocin, miasto ofiarowane Stefanowi Czarnieckiemu za zasługi w wojnie ze Szwedami, piękny rynek, kościół. Nie wiadomo, dlaczego na rynku niema papierów, śmieci, końskich gówien itp. Jest sporo zwiedzających, ale nie pomyśleli jeszcze, że turysta, szczególnie na motocyklu musi gdzieś spocząć i zwilżyć gardło. Jedną z atrakcji turystycznych Tykocina jest synagoga. Punkt obowiązkowy każdej wycieczki. Widać prostotę wykończenia, niestety wiele nie można tam wyczytać, opisy w języki idisz, jeden z plusów jest to, że w sobotę zwiedzanie bezpłatne. Znalazł się tez prywatny inwestor, który prawie od podstaw odbudowuje piękny zameczek. Pewnie juz w przyszłym roku będzie co oglądać. Na razie nawet brama zamknięta. Czyli dalej w drogę do Białegostoku, a tam do pałacu hrabiego Branickiego, w który mieści się Akademia Medyczna. 2/6
Do Akademii Medycznej w Białymstoku, jedzie się przez środek miasta ulicą Lipową. Piękna ulica, wyłożona granitową kostką, niezmierna ilość sklepików. Wszystko stylizowane na stare miasto, tylko brakuje kawiarenek ulicznych. Można jednak powiedzieć, że jest ładnie. W samej Akademii, do której można dojechać przez bramę główną, cisza i spokój. Brak studentów, a w tych czasach to przecież powinni być, choćby zaoczni. Może tak jak lekarze strajkują? Przypomniałem sobie, że jest kumulacja. Może nie będę musiał pracować. Kiedy wpadłem do punktu w kasku, to pani była ździebko przestraszona. Pewnie myślała o ruskiej mafii. Wybiegając naprzód powiem, że po sprawdzeniach w niedzielę, muszę jednak jutro rano wstać do roboty. Kolejny etap to Supraśl, a w nim piękny monaster (klasztor prawosławny), wraz z cerkwią. Niestety ponownie zakaz fotografowania wnętrza. Samo podziwianie wnętrza to mało, pamięć ludzka jest ulotna szczególnie, gdy się ogląda tyle kościołów, co my. 3/6
Cerkiew odbudowana od podstaw, gdyż były takie czasy, że wszystko, co zostało kiedyś zbudowane za cara, to przez jego następców było niszczone. Oczywiście pełno zwiedzających, piękna historia opowiadana przez batiuszkę. Niestety też nie wolno go fotografować, chociaż nie wiem, dlaczego. Dotarliśmy do Kruszynian, wsi tatarskiej, gdzie jeszcze dotychczas mieszkają ich potomkowie. Zamieszkaliśmy w ''Dworku pod lipami''. Jedliśmy u Dżanetty Bogdanowicz, jedzenie tatarskie mi smakowało, bo ja lubię czosnek. Niestety ten dziwny naród swoje jedzenie popija wyłącznie wodą, żadne piwo ani tym bardziej woda ognista nie figuruje a karcie. Całe szczęście tam gdzie spaliśmy nie przestrzegają tych praw i to co widać na zdjęciu to tylko kamuflaż. W Kruszynianach jest meczet tatarski. Tam można w środku fotografować. Ponieważ wiedziałem z Internetu, że przed wejście trzeba zdjąć buty, przezornie przed odwiedzeniem tego miejsca, zmieniliśmy buty na nieco lżejsze. W środku tak jak w synagodze tykocińskiej, bieda, żadnego przepychu, jaki widać w naszych tzn. katolickich kościołach. Ciekawostką miejscową jest duża ilość samochodów na warszawskich rejestracjach. Okazuje się, że najwięcej Tatarów mieszka w Warszawie, a w Kruszynianach kupują działki letniskowe. Na miejscowym cmentarzu widać na grobach napisy w języku tatarskim i polskim. Oprócz nowych grobów jest też wiele grobów mających bardzo dużo lat, tak dużo, że napisy na niektórych są już nieczytelne. 4/6
Po noclegu jedziemy dalej, Hajnówka. Miasto pozbawione zabytków. Można za to odwiedzić nowo zbudowaną cerkiew. Piękna, akurat trwa msza. Ela oczywiście poleciała, była zachwycona liturgią a szczególnie śpiewami. Jak zwykle nie można robić zdjęć. Każdy, kto wjeżdża do Hajnówki powinien zaopatrzyć się w maskę pegaz. Smród ogromny, miejscowi ludzie wyjaśnili mi, że to fabryka chemiczna i oni już się przyzwyczaili a ponieważ daje pracę no to trudno, niech śmierdzi. Kolejny etap to oczywiście Białowieża. Tu za 25 zł można wynająć rikszę z przewodnikiem. Na chwilę tzn. na czas zrobienia przez niego nam zdjęcia, przesiadłem się na jego miejsce, ale szybko je oddałem Trzeba mięć zdrowie do jazdy bez silnika i sześciu cylindrów! Chyba z powodu dużego upału (ponad 30 w słońcu), żubry się położyły i ani im we łbach było lansowanie się. Całe szczęście, że wzięliśmy tę dorożkę, bo chyba też byśmy się położyli. A jakby ktoś poszukiwał napoju o tej samej nazwie, co te bydlaki to jest on dostępny wyłącznie w pierwszej budzie na początku alejki. 5/6
Motocykle wjeżdżają za darmo pod same budy z żubrowym napojem, nie zwracając uwagi na znaki drogowe z zakazem. Jednoślady są również atrakcją w tym miejscu. Jadąc już do domu przed Siemiatyczami, należy obowiązkowo obejrzeć Grabarkę, święte miejsce dla prawosławnych. Odbudowana po pożarze, który spowodował jakiś piroman, prezentuje się doskonale. Oczywiście zakaz fotografowania wnętrza. Gdyby ktoś miał problem, co zrobić z kaskiem lub kurtką, to przechowa je w swym samochodzie niezwykle sympatyczny, jedyny obecny tam sprzedawca różnego badziewia. Koszt -zero, ale wypada dać ze dwa zł, lub coś zakupić. Jako ciekawostkę powiem, że nawet sprzedawane tam plastikowe odlewy żubrów sprowadzane są z Chin. 6/6