Danka (M-T 153) 27/2010/Turystyczne wojaże W nawiązaniu do poprzedniej relacji i tego co mam napisane w profilu, że motocykle to nasza rodzinna pasja... to muszę się cofnąć z relacją aż do kwietnia. W kwietniu mieliśmy nasz pierwszy wyjazd w tym sezonie i towarzyszył nam w nim nasz młodszy syn Piotrek. Jako, że moją drugą pasją wespół z jazdą na motocyklu jest fotografowanie, to też mamy znajomych wśród fotografów i wspólnie z nimi zaplanowaliśmy wyjazd do Kotliny Kłodzkiej i okolic. Termin 21-25 kwiecień bardzo nam odpowiadał ponieważ w tym czasie wypadała nasza 20 rocznica ślubu. Wszystko było już zaplanowane i zamówione, był tylko jeden problem...pogoda. Opady deszczu i niska temperatura nie stanowiły pozytywnych bodźców do jazdy na motocyklu. Synowi zakomunikowałam, że jeżeli będzie zimno i mokro to jedziemy autem. W odpowiedzi usłyszałam: "To ja nie jadę!" Wytłumaczyłam mu, że nie ma odwrotu, bo zaliczki wpłacone i w ogóle itd. itp. Powiedziałam, że mamy w planie wejście na Śnieżnik i nocleg w schronisku. Wiedziałam, że chodzenie po górach go przekona. Bardzo chcieliśmy pojechać na motocyklach, ale... Powtórzyliśmy zatem za Rejentem Fredrego: "...niech się dzieje wola nieba..." i czekaliśmy na 21 kwiecień. Wreszcie mamy - 20 kwiecień. Decydujemy z mężem, że pakujemy rzeczy do kufrów i wałka czyli na motocykl, chociaż na dworze jest pochmurno i około 12 C. Syn ma zadowoloną minę, bo to jego pierwszy i dla niego dość daleki wyjazd. Pyta nas: "To jednak na motocyklach jedziemy?" Odpowiadamy, że zobaczymy jak będzie rano, bo kufry z motocykla można odpiąć i wrzucić do samochodu bez przepakowywania się. Wieczorem zaczyna ulewnie padać, strugi deszczu spływają po szybach i nasz dobry humor razem z nimi. Dzień wyjazdu, za oknem pochmurno a termometr wskazuje 9 C. Syn patrzy na nas wyczekująco. Decydujemy - jedziemy na motocyklach! Wszyscy ubieramy się bardzo ciepło. Kiedy jesteśmy w garażu zaczyna padać ulewny deszcz. Przeczekujemy go, ubierając w międzyczasie kombinezony przeciwdeszczowe nabyte w ekskluzywnym sklepie motocyklowym Castorama 1 / 5
Wyjeżdżamy, deszcz pokapuje ale ten pochmurny czas rozjaśnia nam uśmiech syna. Jedziemy w kierunku A4 prowadzącej do Wrocławia. Mąż prowadzi, za nim Piotrek na skuterze Honda SH 125i, ja za synem bacznie go obserwując. Nasza prędkość na autostradzie nie przekracza 90km/h z dwóch powodów: 1. Skuter nie rozwija większej szybkości (chyba, że z górki i przy dobrych wiatrach) 2. Warunki pogodowe. W czasie jazdy jestem wdzięczna mężowi, że poradził mi abym założyła ocieplane trapery. Nie chciałam, bo są ciężkie... ale teraz w czasie jazdy doceniłam je. Jazda przebiega nam spokojnie a wręcz monotonnie. Z niecierpliwością wypatruję zjazdu z autostrady w kierunku Nysy. Wreszcie jest i zjeżdżamy na drogę nr 46. Deszcz pada od czasu do czasu, ale zimny wiatr wieje cały czas. Nasz syn dzielnie znosi trud podróży. Mijamy Nysę, Otmuchów, Paczków i przed Złotym Stokiem zatrzymujemy się na obiad w barze "Darz bór". Zawsze się tam zatrzymujemy, bo naprawdę można tam smacznie zjeść. Po posiłku ruszamy dalej w kierunku Kłodzka, a potem drogą nr 33 do Bystrzycy Kłodzkiej, a stamtąd do Międzygórza. W Międzygórzu spotykamy się z naszymi znajomymi, u nich w samochodzie zostawiamy kaski i bagaże. Syn bierze jedynie plecak, a ja swój sprzęt fotograficzny i ruszamy na Śnieżnik. Kiedy maszerujemy jest nam ciepło, bo mamy na sobie kurtki i spodnie motocyklowe. Nieść kurtki - niezbyt wygodnie... idziemy zatem dalej w całym naszym umundurowaniu. Nie zdajemy sobie sprawy, że znajomi zrobili nam psikusa i trudniejszym szlakiem prowadzą nas do schroniska. Między skałami, gdzie nie dochodzi słońce, leży jeszcze śnieg. Zatrzymujemy się po drodze aby chwilę odpocząć. Obserwujemy jak nad wierzchołkami drzew gromadzą się ciemne chmury, z których niedługo zaczyna padać śnieg. Jesteśmy zmęczeni. Serce mi kołacze, buty ciążą coraz bardziej. Syn idzie obok i dzielnie mnie wspiera. Jednak najtrudniejsze jest jeszcze przed nami - ostre podejście pod schronisko. Stwierdzam, że mam dość i nie idę dalej 2 / 5
Pomyślałem, że zabiorą mnie jutro jak będą wracać. Jednak zbieram się w sobie i idę, bo strasznie chce mi się pić. Wszyscy jesteśmy głodni i zmęczeni. Po posiłku idziemy do pokoi... moi panowie zasypiają jak niemowlęta. Nazajutrz po zjedzeniu śniadania, schodzimy ze szczytu do naszych pojazdów. Idziemy inną trasą, równą, bez stromych odcinków. Szkoda, że wczoraj o niej nie wiedzieliśmy, z pewnością nie męczylibyśmy się tak z wchodzeniem. Na ten dzień mamy zaplanowany dojazd do Karłowa, ponieważ pod Szczelińcem mamy kolejny nocleg. Przy wyjeździe z Międzygórza, zatrzymujemy się aby zobaczyć Wodospad Wilczki. Wodospad wcześniej nazywany był Wodogrzmotami Żeromskiego. Skąd taka nazwa się wzięła to nie wiadomo, bo Żeromski nigdy w Międzygórzu nie przebywał. Nazwa zaś Wodospad Wilczki jest nazwą rezerwatu krajobrazowego, utworzonego w 1958 roku i wodospad również zaczęto tak nazywać od rzeki Wilczka, na której owy wodospad się znajduje. Wysokość wodospadu wynosi 22 m. Jest to drugi co do wielkości wodospad w polskich Sudetach, po Wodospadzie Kamieńczyka. Przed wielką powodzią w 1997 roku woda spadała z wysokości o 5 metrów większej. 3 / 5
Po zrobieniu zdjęć, ruszamy do Karłowa ale po drodze zatrzymujemy się w Kłodzku, bo pogoda nam dopisuje a miasto warte jest obejrzenia. Z Kłodzka jedziemy 8-ką w stronę Dusznik Zdrój, a potem zjeżdżamy na drogę nr 388 i jedziemy do Radkowa. Z Radkowa jedziemy do Karłowa drogą 387 zwaną Szosą Stu Zakrętów. Nawierzchnia nie jest w dobrym stanie są liczne dziury i czasem aż ręce bolą, bo tak trzęsie. Gdyby ją wyremontowali to byłoby coś fajnego, bo winkle są super. Droga wije się wśród lasów świerkowych i świerkowo-sosnowych, jedyny odsłonięty odcinek jest właśnie w Karłowie. My zjeżdżamy z 387 a ona biegnie sobie dalej do Kudowy Zdrój. Po dotarciu do pensjonatu, zameldowaniu i rozpakowaniu w pokojach wspólnie ze znajomymi uczciliśmy naszą rocznicę ślubu. Rano po śniadaniu wspólnie z synem idę na Szczeliniec. Nie raz już wchodziłam na ten szczyt, ale niezmiennie go lubię. Pomiędzy skałami jest jeszcze sporo śniegu i lodu mamy niezły ubaw chodząc po labiryncie i mając poręcze w niektórych miejscach na wysokości kolan. Niektóre formy skalne mają swoje nazwy, mnie najbardziej podoba się "Piekiełko" i "Ucho igielne". W pensjonacie okazuje się, że znajomi jeszcze siedzą na Szczelińcu tak więc w trójkę idziemy obejrzeć dinozaury. Jest piękna pogoda i syn stwierdza, że przejechałby się gdzieś a najlepiej po zakrętach, a zatem wsiadamy na motocykle i jedziemy do Wambierzyc. Po zwiedzeniu Sanktuarium, idziemy zobaczyć ruchomą szopkę, okazuje się jednak, że czynna jest dopiero od maja. No to wracamy do pensjonatu fajnymi zakrętami wśród Gór Stołowych. 4 / 5
Nazajutrz pakujemy się, bo znowu przemieszczamy się w inną część Sudetów tym razem w Góry Sowie. Zanim jednak jedziemy pod Wielką Sowę, zwiedzamy Błędne Skały. Błędne Skały są obszarem ochrony ścisłej o powierzchni 21 hektarów. Procesy wietrzenia wspomagane przez wiatr i deszcz wyrzeźbiły w piaskowcu fantastyczne kształty. Zachwyca mnie Matka Natura, która potrafi stworzyć tak niesamowite rzeczy. Uwielbiam Góry Stołowe jak zresztą całe Sudety. Po spacerze po Błędnych Skałach pojechaliśmy do kopalni w Nowej Rudzie. Jest to kopalnia węgla kamiennego i zjeżdżamy na dół zwiedzić podziemną trasę turystyczną. Z kopalni mieliśmy jechać do schroniska Orzeł, bo tam mieliśmy kolejny nocleg. Niestety otrzymujemy wiadomość z domu, że mamy awarię chłodni. Skracamy zatem nasz wyjazd i wracamy do domu. Droga powrotna przebiega nam spokojnie i przy pięknej pogodzie. Tym razem nie jedziemy autostradą a 46-stką w kierunku Opola, a potem 94-ką do Strzelec Opolskich, dalej na Bytom i do domu. Fajny to był wyjazd. Dobrze, że w dzień wyjazdu nie przestraszyliśmy się 9 C i deszczu, bo kolejne dni były piękne i pogodne. A uśmiech i zadowolenie syna, że przejechał prawie 700 km. - były dla nas bezcenne. P.S. Nigdy nie wybierajcie się na Śnieżnik w ubraniach motocyklowych!! 5 / 5