Qoutourie 2. O erpegowym stole. Chytry plan. Chłopcy Jakub ćwiek. Galeria. str. 4. słów kilka str. 2. str. 9. str. 21. str. 24. Mull-Art.



Podobne dokumenty
Dzięki ćwiczeniom z panią Suzuki w szkole Hagukumi oraz z moją mamą nauczyłem się komunikować za pomocą pisma. Teraz umiem nawet pisać na komputerze.

Przygody Jacka- Część 1 Sen o przyszłości

Opowiedziałem wam już wiele o mnie i nie tylko. Zaczynam opowiadać. A było to tak...

Czerwony Kapturek inaczej

Spacer? uśmiechnął się zając. Mógłbyś używać nóg do bardziej pożytecznych rzeczy.

Anioł Nakręcany. - Dla Blanki - Tekst: Maciej Trawnicki Rysunki: Róża Trawnicka

30-dniowe #FajneWyzwanie Naucz się prowadzić Dziennik!

Rozdział II. Wraz z jego pojawieniem się w moim życiu coś umarło, radość i poczucie, że idę naprzód.

Punkt 2: Stwórz listę Twoich celów finansowych na kolejne 12 miesięcy

Kto chce niech wierzy

BĄDŹ SOBĄ, SZUKAJ WŁASNEJ DROGI - JANUSZ KORCZAK

BURSZTYNOWY SEN. ALEKSANDRA ADAMCZYK, 12 lat

Copyright 2015 Monika Górska

i na matematycznej wyspie materiały dla ucznia, klasa III, pakiet 109, s. 1 KARTA:... Z KLASY:...

Joanna Charms. Domek Niespodzianka

Na skraju nocy & Jarosław Bloch Rok udostępnienia: 1994

KATARZYNA POPICIU WYDAWNICTWO WAM

Izabella Mastalerz siostra, III kl. S.P. Nr. 156 BAJKA O WARTOŚCIACH. Dawno, dawno temu, w dalekim kraju istniały następujące osady,

Pan Toti i urodzinowa wycieczka

Olaf Tumski: Tomkowe historie 3. Copyright by Olaf Tumski & e-bookowo Grafika i projekt okładki: Zbigniew Borusiewicz ISBN

Przedstawienie. Kochany Tato, za tydzień Dzień Ojca. W szkole wystawiamy przedstawienie. Pani dała mi główną rolę. Będą występowa-

Copyright 2015 Monika Górska

"PRZYGODA Z POTĘGĄ KOSMICZNA POTĘGA"

Magdalena Bladocha. Marzenie... Gimnazjum im. Jana Pawła II w Mochach

Najciekawsze gry i zabawy podczas przerw w szkole - opis zapomnianych gier

Muszę przyznać, iż niezbyt lubię gry czysto kooperacyjne oraz oparte na bleie. Nemesis na szczęście okazał się grą innego typu.

VIII Międzyświetlicowy Konkurs Literacki Mały Pisarz

Chłopcy i dziewczynki

Strona 1 z 7

BAJKA O PRÓCHNOLUDKACH I RADOSNYCH ZĘBACH

Samoobrona. mężczyzny. Głowa Oczy Nos Szyja. Głos. Zęby. Łokieć. Dłoń Jądra Palce. Kolana. Golenie. Pięta. Stopa

8 sposobów na więcej czasu w ciągu dnia

HISTORIA WIĘZIENNEGO STRAŻNIKA

Gra planszowa dla 2 5 graczy w wieku powyżej 4 lat

ZAGUBIONA KORONA. Autor:,,Promyczki KOT, PONIEWAŻ NICZYM SYRENCE, W WODZIE WYRASTAŁ IM RYBI OGON I MOGLI PRZEMIERZAĆ POD WODĄ CAŁE MORZA I OCEANY.

Piaski, r. Witajcie!

Copyright 2017 Monika Górska

Część 4. Wyrażanie uczuć.

Zaimki wskazujące - ćwiczenia

SZOPKA. Pomysły i realizacja: Joanna Góźdź

Ilustracje. Kasia Ko odziej. Nasza Księgarnia

Witajcie dzieci! Powodzenia! Czekam na Was na końcu trasy!

MAŁGORZATA PAMUŁA-BEHRENS, MARTA SZYMAŃSKA. A. Awantura

Drogi Rodzicu! Masz kłopot ze swoim dzieckiem?. Zwłaszcza rano - spieszysz się do pracy, a ono długo siedzi w

Lokomotywa 2. Czytam i piszę. Część 5

NASTOLETNIA DEPRESJA PORADNIK

I Komunia Święta. Parafia pw. Bł. Jana Pawła II w Gdańsku

Część 9. Jak się relaksować.

Zuźka D. Zołzik idzie do zerówki

Pewien człowiek miał siedmiu synów, lecz ciągle nie miał córeczki, choć

mnw.org.pl/orientujsie

ROZPACZLIWIE SZUKAJĄC COPYWRITERA. autor Maciej Wojtas

Szczęść Boże, wujku! odpowiedział weselszy już Marcin, a wujek serdecznie uściskał chłopca.

Pomniejszy szok. Ach! Serce wali ci jak oszalałe i mimowolnie wstrzymałeś oddech. Rozpatrz natychmiast. Brak dodatkowego efektu. Zakryj tę kartę.

TO BYŁA BARDZO DŁUGA NOC

TWOJE PIERSI. opis praktyk PDF 3

Przyjaciele Zippiego Ćwiczenia Domowe

Czytanie z dzieckiem. 3-4 lata. booktrust.org.uk

Katarzyna Michalec. Jacek antyterrorysta

Stenogram Nr 10 VN :22 6:38:30 MAMA SYLWIA KINGA TATA

Sytuacja zawodowa pracujących osób niepełnosprawnych

AUDIO / VIDEO (A 2 / B1 ) (wersja dla studenta) ROZMOWY PANI DOMU ROBERT KUDELSKI ( Pani domu, nr )

Rozumiem, że prezentem dla pani miał być wspólny wyjazd, tak? Na to wychodzi. A zdarzały się takie wyjazdy?

SCENARIUSZ ZAJĘĆ REWALIDACYJNYCH Z WYKORZYSTANIEM TECHNOLOGII INFORMACYJNO-KOMUNIKACYJNYCH

WYCIECZKA DO ZOO. 1. Tata 2. Mama 3. Witek 4. Jacek 5. Zosia 6. Azor 7. Słoń

Nagrodzone prace

Irena Sidor-Rangełow. Mnożenie i dzielenie do 100: Tabliczka mnożenia w jednym palcu

Agnieszka Frączek Siano w głowie, by Agnieszka Frączek by Wydawnictwo Literatura. Okładka i ilustracje: Iwona Cała. Korekta: Lidia Kowalczyk

Tłumaczenia: Love Me Like You, Grown, Hair, The End i Black Magic. Love Me Like You. Wszystkie: Sha-la-la-la. Sha-la-la-la. Sha-la-la-la.

SOCIAL STORIES HISTORYJKI Z ŻYCIA WZIĘTE

WARSZTATY pociag j do jezyka j. dzień 1

Czy na pewno jesteś szczęśliwy?

MAŁGORZATA PAMUŁA-BEHRENS, MARTA SZYMAŃSKA. W szpitalu

Uwaga, niebezpieczeństwo w sieci!

JĘZYK. Materiał szkoleniowy CENTRUM PSR. Wyłącznie do użytku prywatnego przez osoby spoza Centrum PSR

Żegnajcie wakacje witaj trzecia klaso!

Trzy kroki do e-biznesu

Kocham Cię 70 sekund na minutę, 100 minut na godzinę, 40 godzin na dobę, 500 dni w roku...

Jesper Juul. Zamiast wychowania O sile relacji z dzieckiem

"Chciałem cię chronić, będąc twoim cieniem..." Pearlic. Reda 2015.

ŻYCIE BEZ PASJI JEST NIEWYBACZALNE

Pokochaj i przytul dziecko z ADHD. ADHD to zespół zaburzeń polegający na występowaniu wzmożonej pobudliwości i problemów z koncentracją uwagi.

Jak używać poziomów wsparcia i oporu w handlu

Dzień dobry, panie Piotrze.

cel Śmiać się do łez z rodziną i przyjaciółmi. Kto wie, może nawet odkryjesz w sobie artystę? GRA IMPREZOWA WIEK: GRACZY

INSCENIZACJA OPARTA NA PODSTAWIE BAJKI CZERWONY KAPTUREK

RODZINA KOWALÓWKÓW. Odcinek: Opowieść rodzinna, którą warto ocalić od zapomnienia. (fragment rozszerzonej wersji scenariusza filmowego)

BEZPIECZNY PIERWSZAK

Ryszard Sadaj. O kaczce, która chciała dostać się do encyklopedii. Ilustrował Piotr Olszówka. Wydawnictwo Skrzat

Ilustracje Elżbieta Wasiuczyńska

Konspekt zajęcia przeprowadzonego w grupie 3-4 latków w dniu r. przez Joannę Słowińską

Odkrywam Muzeum- Zamek w Łańcucie. Przewodnik dla osób ze spektrum autyzmu

Chwila medytacji na szlaku do Santiago.

Wiersz Horrorek państwowy nr 3 Ania Juryta

Z wizytą u Lary koleżanki z wymiany międzyszkolnej r r. Dzień I r.

Transkrypt:

Qoutourie 2 str. 4 O erpegowym stole słów kilka str. 2 Chytry plan str. 9 Chłopcy Jakub ćwiek str. 21 Nr 1/2014 Galeria str. 24 Mull-Art

wstęp Gdybyśmy byli gospodarką, to dawno stalibyśmy się potęgą. Kto się spodziewał, że fanzinowy przyrost stron osiągnie prawie 100%, praktycznie z miesiąca na miesiac. Ja się nie spodziewałem. A okazuje się, że ludzie piszą i czytają. Zespół klubowy się powiększa i fanzin rośnie w siłę. W tym numerze znajdziecie nowe teksty, nowych autorów, parę kontynuacji i nawet coś mojego się znalazło o grach fabularnych. Tylko się cieszyć. Poza redagowaniem tego czasopisma ruszyła kolejna moja wielka odpowiedzialność. Trzecia edycja Brwikonu stawia swoje pierwsze kroki. Przygotowania zaczynają się rozgrzewać, podział pracy zrobiony i wkrótce będą konkretne wieści. Dołączajcie do naszego Klubu, przychodźcie na spotkania, uczestniczcie w Brwikonie. Bo po jaką cholerę my to robimy, jak nie dla Was. Miłej lektury, -Michał Baniak Bańka Fanzin jest bezpłatnym, klubowym, internetowym czasopismem wydawanym przez członków Klubu Fantastyki w Brwinowie. Autorami tekstów są członkowie oraz uczestnicy spotkań Klubu Fantastyki w Brwinowie. Redaktor Naczelny: Michał Baniak Bańka Korekta: Patryk Cichy Skład: Karol Kolbus Spis treści: Dotacja na gry 1 dotacja na Gry...1 O erpegowym stole słów kilka...2 Qoutourie 2...4 Rozdział I "życie z dnia na dzień...6 Chytry plan...9 O wilkołakach...12 Bestiariusz...16 Gdzie się podziały fajne gry?...17 Chłopcy Jakub ćwiek...21 Do światła Andriej Diakow...22 Joyland Stephen King...23 Galeria...24 Organizator Brwikonu, czyli Stowarzyszenie Przyjaciół Zespołu Szkół Nr 1 w Brwinowie, pod szyldem którego działa Klub Fantastyki w Brwinowie, zostało beneficjentem programu PROW, realizowanego przez Stowarzyszenie LGD Zielone Sąsiedztwo na terenie Podkowy Leśnej i Brwinowa. W ramach tzw. małego projektu przeznaczymy 7.000 tys. złotych, na wyposażenie Games Roomu na Brwikon 2014. Część poniesionych wydatków zostanie nam zwrócona. Pozwoli to na zakup kilkudziesięciu gier planszowych, w które będzie można zagrać na Brwikonie 2014 oraz przyszłych spotkaniach Klubu Fantastyki w Brwinowie. Za pomysł oraz prowadzenie sprawy od początku do końca wielkie podziękowania należą się Urszuli Gajewskiej (prezes Stowarzyszenia) oraz Marzenie Sobieraj (vice prezes Stowarzyszenia). Gdzie nerd nie może, tam prezeski pośle! - Michał Słowiński

O erpegowym stole słów kilka Prowadzę swoje erpegi w luksusowych warunkach. Luksusem nie jest mahoniowy stół otoczony skórzanymi kanapami na marmurowej podłodze i lodówka z zimnymi napojami. Wygodą jest to, że do grania w erpegi mam oddzielne pomieszczenie i jest ono używane tylko i wyłącznie w tym celu. Nie muszę przed sesją wszystkiego rozkładać. Nie muszę też po sesji wszystkiego sprzątać. No... czasem zbiorę i wyrzucę śmieci. Ale gracze, przychodząc do mnie na sesję, wchodzą do tego samego barłogu, jaki zostawili tydzień wcześniej. Ale co jeśli Ty nie masz takiego luksusu? Przed sesją musisz się jako Mistrz Gry namęczyć, prawda? Przynieść krzesła, przygotować stół, zasypać go handoutami, donieść podręczniki i kostki, wygrzebać karty postaci i zrobić tak wiele innych bardzo istotnych rzeczy, by stworzyć na sesji coś co nazywamy wszyscy klimatem. Pewnie chcesz, bym powiedział, co na tym stole powinno się znajdować, prawda? Ale dlaczego ja mam mówić, co masz robić? Twój stół, Twój erpeg, Twoja sesja. Ja powiem, co znajduje się u mnie i może coś z tego dla siebie wyciągniesz. A może też masz taki luksus jak ja, w postaci wolnego w domu pomieszczenia, ale jeszcze go nie przystosowałeś do celów erpegowych. Jeszcze to dobre słowo, jak mówili Ból i Panik w Herkulesie. My gramy na starych fotelach przy starym stole. Praktycznie każdy z foteli z innego zestawu jeden przyniósł kolega, dwa są od babci, inny ze strychu, a jeszcze jeden się dokupiło w sklepie z meblami wiklinowymi. A stół? Taki, którego nie szkoda. Kiedy kumpel na nim bazgrze długopisem, to nie szkodzi. Taki, że jak na niego kapie świeca, to nawet się tego nie sprząta, bo to tworzy klimat. Stary, odrapany, z odchodzącą farbą stół. Jak kiedyś przybijemy do niego sztyletem mapę, to też będzie dobrze. Już wiecie jaki? A co na nim? O rety. Karty postaci zalane po dziesięć razy, stary świecznik na cztery długie świece, skarbonka, stare mapy, listy i listy gończe, stosy kostek, mnóstwo ołówków, fiolki ze starych magicznych rytuałów, kartki i karteczki, sakiewki ze Złotymi Koronami i szylingami, narzędzia krasnoludzkiego inżyniera, medale szlacheckie, pudełka handout przedmiot, wręczany graczom podczas sesji. Najczęściej zrobiony lub zdobyty przez Mistrza Gry lub skserowany z podręcznika. Element, który występuje zarówno w świecie gry, jaki w rzeczywistym. skarbonka przed sesją każdy grający u mnie (ja też) wrzuca 1 2 zł. Za zebrane pieniądze kupujemy gadżety i podręczniki na sesje. i pudełeczka, lampa naftowa, rysunki postaci, szklane żetony, kartonowe znaczniki. I cholera wie, co jeszcze. A najpiękniejsze jest to, że stołu nie sprzątaliśmy już grubo ponad rok. Ale czemu on ma tak nie wyglądać? On jest do grania w erpegi. Poza mną i moimi graczami nie wchodzi tam nikt inny, więc to małe, piwniczne pomieszczenie z piecem gazowym i rurami hydraulicznymi na ścianach pasuje do tego celu idealnie. A co jest za naszymi plecami? Pokusiłem się niedawno o udekorowanie ścian i to bardzo niskim kosztem. Za kilkadziesiąt złotych kupiłem bardzo długi, brązowy materiał w jakimś dywanowym sklepie i powiesiliśmy go na ścianach. I po chwili: wow, ale klimat. Pomyśleć, że wcześniej graliśmy przy gołych, białych ścianach A teraz gracze sobie przypinają do tego materiału rysunki swoich poprzednich postaci. Jest nastrój? Jest. Ale to nie wszystko. Oczywiście MG musi gdzieś trzymać swoje szpargały. Obok stołu znajduje się też regalik z mnóstwem półek, wypełnionych podręcznikami i innymi materiałami do sesji. Na najwyższej półce stoi czaszka zwierzoczłeka, złowrogo patrząca na grających. Tworzy to klimat? Pewnie. Zapomniałbym wspomnieć o też najnowszym gadżecie, 2

3 FANZIN jakim jest tablica magnetyczna. Taka, jaką widzi się na szkoleniach. Wolnostojąca, biała tablica na markery. Po co to? Na jej szczycie mamy zapisane jakieś ważne zasady z systemu (obecnie z trzeciej edycji Warhammera), resztę zajmuje zawsze jakaś narysowana przeze mnie mapa, a z boku wisi ulotka z pizzerii. Lepsze to, niż rysowanie mapy na stole, by każdy gracz musiał się nad nią pochylać. Drukuję jakiś rysunek czy mordę bohatera niezależnego pyk, na tablicę. Narysowałem mapę na dużej karcie papieru pyk, na tablicę. Skomplikowana walka rysuję pole bitwy na tablicy pyk, To wasz rycerz, pyk, pyk, To krasnolud i czarodziej, pyk, pyk, pyk, A to orkowie. Ułatwia sprawę i oszczędza czas. Światło jest megaważne na sesji. Tego jeszcze nie ogarnąłem. Gramy przy paskudnych jarzeniówkach. Próbowaliśmy grać tylko przy świecach, ale graczy męczył ten półmrok. Bolały oczy od patrzenia na kostki i karty postaci. Może gdyby grać tylko storytellingiem... ale my uwielbiamy kostki, więc jak tu z nich zrezygnować. Gramy więc przy tych paskudnych lampach. Muzyka, bo bez niej to nie sesja. Laptop? Nie, bo nie znoszę zasłaniać storytelling metoda prowadzenia sesji bez użycia kostek, mająca swoich zwolenników i przeciwników. Wyklucza element losowości podczas rozstrzygania deklaracji graczy. Decyzyjność pozostaje tylko u Mistrza Gry. się sztucznie przed graczami. Nie używam też ekranu MG. Odtwarzacz CD/MP3? Już lepiej, ale też z tego nie korzystamy. Zajmował za dużo miejsca i był potrzebny gdzie indziej. Ja mam mały 20-letni głośnik i podłączam go pod komórkę, na której mam w katalogach wszystkie potrzebne utwory. Bardzo praktyczne. Wychwyciliście coś dla siebie? Jeśli tak, to fajnie. Jeśli nie, to też super, bo znaczy, że uważacie swoje erpegowe przestrzenie za bliskie ideałowi. Ja wiem, że mojemu brakuje jeszcze wiele, by mnie zadowolić. Ale krok po kroku, rok po roku, dojdę do tego. Należy eksperymentować, czego i Wam życzę w nowym roku odwagi, by zmieniać otoczenie na lepsze. - Michał Baniak Bańka

Qoutourie 2 Raz po raz zaciskał palce na trzymanej gałęzi, jakby starał się upewnić w jej twardości i skuteczności. Przestępował z nogi na nogę, obracając się wokół własnej osi. Powolutku omiatał wzrokiem każdy krzaczek, spodziewając się najdrobniejszego ruchu czy szelestu. Poprzetykane plamami światła cienie na ziemi i drzewach wykrzywiały kształty. Ilekroć na nie spoglądał, wydawały się nieco inne. A może to strach powodował takie wrażenie? Bo z każdym kolejnym obrotem miał wrażenie, że gula w jego gardle była coraz szersza, a to zdecydowanie z winy pulsującego w nim strachu. A może by tak uciekać dalej, skoro bestia zgubiła jego trop? Bo zgubiła na pewno, przecież gdyby biegła za nim, już by tu była! Nie, nie. Ona na pewno na to właśnie czeka. Chce go zaatakować z zaskoczenia! Gdy będzie biegł albo gdy znowu się zatrzyma. Ale do tego nie dojdzie. Załatwi ją teraz. Tym konkretnym kijem! Przestał się obracać, czując, że jeszcze jeden raz poważnie zaszkodzi jego równowadze. Cofnął się o kilka drobnych kroczków, aż natrafił plecami na drzewo. Teraz chociaż z tyłu będzie bezpieczny. I wtedy jego umysł rozświetliła porażająco oczywista myśl. Poderwał wzrok tak szybko, że aż uderzył potylicą o pień. Jednak od góry nic się do niego nie skradało. A gdy tylko spojrzał z powrotem przed siebie, było już za późno. Wyskoczyła spomiędzy liści tak cicho, że ślepiec mógłby uznać jej obecność za podmuch wiatru. Nie odrywając od niego zmrużonych oczu, pokonała odległość jednym skokiem i odcięła mu drogę ucieczki. Był tak uradowany na jej widok, że z początku w ogóle nie zauważył grotu włóczni skierowanej w jego gardło. Wybuchł śmiechem i aż skulił się, czując odprężenie mięśni wypuszczonych z żelaznych objęć przerażenia. Fakt, że zamiast potężnej bestii wyskoczyła na niego z krzaków półnaga kobieta, zaskoczył go i uradował tak, jak jak Coś w jego przeszłości na pewno uradowało go kiedyś aż tak bardzo, ale teraz nie mógł sobie nic takiego przypomnieć. Musisz mi pomóc powiedział, uśmiechając się wciąż z niedowierzaniem. Goni mnie jakieś monstrum! Lada chwila może tu być! Kobieta przypatrywała mu się wrogo i dopiero teraz to do niego dotarło. Ostro zakończony trójkątny kamień na końcu dzierżonego przez nią cienkiego kija co chwila muskał jego grdykę. Uniósł więc powoli ręce do góry, a potem równie powoli pochylił się i odłożył swoją broń na ziemię. W porządku powiedział łagodnie. Teraz już jestem niegroźny. W jej postawie nic się nie zmieniło. Gdyby brązowe oczy mogły rozpalać ogień, z pewnością byłby już przez wypieczony na chrupko. Nie chcę cię skrzywdzić, rozumiesz? tłumaczył wyraźnie, wciąż z rękami w górze. Sam jestem w niebezpieczeństwie. Ja. Dotknął rękami piersi. Uciekam. Udał, że biegnie w miejscu. Przed potworem. Wyszczerzył zęby i zawarczał. Zmarszczyła brwi podejrzliwie i przekrzywiła głowę. Otaksowała go uważnie spojrzeniem od dołu do góry, po czym cofnęła się i opuściła włócznię. Odetchnął. Skoro udało im się przełamać pierwsze lody, należałoby teraz się przedstawić, więc już 4

5 FANZIN otworzył usta, żeby powiedzieć, jak się nazywa, ale Tego też nie pamiętał. Kobieta nie przestawała mu się przyglądać badawczo. Jak masz na imię? zapytał, mając absurdalne poczucie, że głupio tak milczeć w obecności przedstawicielki płci pięknej, szczególnie gdy jest się z nią w lesie sam na sam, a ona ubrała się jedynie w cętkowane skóry. Jednak gdy już wypalił z tym pytaniem, stwierdził, że zachowanie milczenia może byłoby jednak lepszym posunięciem. Wyglądało na to, że albo nie znała jego mowy (na co po prawdzie w tej chwili liczył), albo uznała jego pytanie za podryw tak tani, że aż nie wart odpowiedzi. Sięgnęła do swojej szyi, złapała za rzemyk i uniosła do góry zawieszony na nim medalion. Uprzejmie pochylił się i mu przyjrzał. Była to płaska drewniana rzeźba, która kształtem przypominała klepsydrę, ale z brzegami nie gładkimi, lecz ząbkowanymi jak schodki. Jej górna i dolna część były symetryczne, na górze jedynie dorobiony zaczep na rzemyk. Wisior był dokładnie wyszlifowany, zrobiony z jakiegoś ciemnego, czerwono-brązowego drewna. Nie przypadł mu jakoś specjalnie do gustu, ale gdy tylko oderwał od niego wzrok, skinął głową i uśmiechnął się z aprobatą do kobiety. Bardzo ładny zapewnił gorliwie. W końcu i ona się uśmiechnęła. Może nie była tak szczęśliwa, jak on w tym momencie, ale wyglądała na uspokojoną. Zrobiła krok w prawo, jakby chciała zajrzeć, co było za drzewem, przy którym stali i zaczęła mówić w swoim języku. Był bardzo ładny i melodyjny, ale nie sposób było rozpoznać, gdzie kończyło się jedno zdanie, a zaczynało drugie. Zauroczony jej mową, a może bardziej głosem, dopiero po chwili postanowił również wychylić się za drzewa i natychmiast upadł na ziemię, zaskoczony widokiem. Nie dość, że nie spodziewał się, iż ktoś mógł podkraść się do nich na wyciągnięcie ręki, zupełnie niezauważony, to jeszcze na widok prawie dwumetrowego, czarnego jak smoła osiłka, niemal stanęło mu serce. Mężczyzna przypatrywał się spokojnie, jak blady ze strachu człowiek pada na ziemię, szczerząc ostre niczym u drapieżnego kota zęby. Ubrany był również w skóry, jednak w przeciwieństwie do jej cętek na ubiorze kobiety, on nosił czarno-białe pasy. Pręgi podobne do sierści tygrysa, tyle że granatowe, znajdowały się na jego czarnej skórze. Skurcz każdego opiętego nią mięśnia i puls każdej wystającej żyły był wyraźnie widoczny, gdy mężczyzna pochylił się i wyciągnął do leżącego przed nim człowieka ogromną dłoń. CDN. - Anna Dragoncechr

Rozdział I "życie z dnia na dzień Cały świat to ruina. Jedna wielka pustka. Pustka, która otacza nas z każdej strony. Przed wieloma laty człowiek był bliski samounicestwienia, dziś tereny dawnej Polski odczuwają tego skutki. Głodny i spragniony Wojtek spacerował ulicami stolicy naszego kraju. Nie jadł od tak dawna, że podczas drogi kilka razy zemdlał nie wspominając o tym, że cudem uniknął rozszarpania przez dzikie zwierzęta. Od czasu do czasu spoglądał na wraki tramwajów i pojazdów, które przypominały mu o dawnej świetności kraju. Samochody zasilane azotem i automatyczne podajniki prasy to tylko dwa z wielu przykładów myśli technicznej przeszłości. A dziś? Dziś to złom. Czekający niecierpliwie na jedyną znaną mu rozrywkę pożarcie przez rdzę. Po kilku minutach wędrówki ocalały zauważył w oddali metaforyczne światełko w tunelu, supermarket filii Wiewiórka. Wiewiórka była najbardziej znaną siecią marketów w Polsce. Kiedy z nieba spadły bomby, wielu ludzi schroniło się w rozległych podziemnych magazynach pełnych żywności, z nadzieją na lepsze jutro. Niestety, gdy nastąpiła przerwa w dostawie prądu, aktywował się system antywłamaniowy i wielkie wrota zabezpieczające magazyny zatrzasnęły się. To, co miało być bezpiecznym schronem zamieniło się w grobowiec. Wojtek podszedł do szyby wystawowej, a raczej tego, co z niej zostało. Powoli otworzył ociężałe sklepowe drzwi, które niebezpiecznie zaskrzypiały. Mam nadzieję, że nikt tego nie usłyszał pomyślał. Począł szukać latarki. Przerażały go rozmiary i przepych, z jakim wykonany został sklep. Na myśl przywodziło mu to jakieś muzeum czy pałac. Ściany pomieszczenia pomalowane były łuszczącą się ze starości farbą olejną, na kolor zielony. A może limonowy? Pięknie kontrastowało to ze wszystkimi przedmiotami znajdującymi się w hali. Część światła przywędrowała tutaj przez wielką dziurę w suficie, zarośniętą roślinami. Przyroda mściła się za lata upokorzeń. Z racji tego, że Wojtek urodził się po wojnie, nie znał poprzedniego świata. Wszystko wydawało mu się takie obce i niedostępne. Po niebie latał umięśniony brązowy szperacz, wielkości samochodu osobowego. Wojtek chodził w kółko wypatrując jedzenia lub chociaż czegoś do picia. Uważnie przypatrywał się czy nigdzie nie czyha na niego niebezpieczeństwo. Znalazł tylko nieprzydatne pudełka po grach komputerowych. Na jednym z nich widniał napis: Poczuj apokalipsę na własnej skórze!. Słyszał o grach komputerowych z opowiadań starszych. Uznawał to jednak za nierealne i nie wyobrażał sobie, że kiedyś ludzie marnowali kilka godzin dziennie na coś tak głupiego. Płyt CD używano, jako nabojów do zabójczych miotaczy dysków oraz jako waluty, więc ostały się tylko pudełka. Wszystko splądrowane Wszystko!!! ze złości rzucił pudełkami o podłogę, nie zdając sobie sprawy z tego, co robi. Przerażony zaczął szukać schronienia. Rzucił się do pustej zamrażarki. Upadł boleśnie na blachę, raniąc prawą nogę i w dodatku wywołując głuchy brzdęk. Coraz wyraźniej słyszał kroki. Mutant nie mutant, cokolwiek to jest, nic dobrego nie wróży myślał przestraszony. 6

Mijały sekundy. Sekundy, które dla Wojtka były niczym wieczność. Tym bardziej, że dawała mu się we znaki klaustrofobia. Perspektywa dalszego przebywania w tym miejscu nie była zbytnio zachęcająca. Czy ktoś tam jest? usłyszał głos. Dzięki Bogu! To człowiek! uradowany rzekł w myślach i po chwili wyszedł z zamrażarki. Przed nim stało kilku mężczyzn ubranych w wojskowe pancerze Polskich Sił Zbrojnych. Na piersi mieli przypięty znak symbol łowców niewolników, w dłoniach trzymali karabiny. Za nimi zaś widoczne były czerwone, również zarośnięte i zaniedbane mury Cmentarza Powązkowskiego. Okropne historie krążyły o tym miejscu. Kiedy podawano tzw. stalkerowi kolejną butelkę mocnego trunku, potrafił nawet stwierdzić, że sam Jan Kiepura zmienił się wskutek promieniowania w szperacza. Oczywiście nikt nie pamiętał, że zmarł kilkadziesiąt lat temu Wojtek zdał sobie sprawę, że od tego, co zrobi w ciągu kilkunastu następnych sekund, zależy całe jego przyszłe życie. Niefortunne zranienie nogi spowodowało brak możliwości ucieczki. Mógł wygrać z przeciwnikiem tylko urokiem osobistym. Spróbował więc swoich sił w grze aktorskiej. Witam drogich kolegów, mój oddział przeszukuje ten sklep. A panowie czego tutaj szukają? z przekonaniem wydeklamował. Oddział? wszyscy się zaśmiali jakoś nikogo tutaj nie widać. Chyba, że mówisz o tych tutaj mężczyzna wyglądający na dowódcę wskazał na pojazd szynowy pełen niewolników. Wojtek wiedział co go czeka. W najlepszym przypadku skończy, jako sługa jakiegoś magnata. Siłą wciągnęli go do opancerzonego pojazdu na szynach. Wyglądał jak przerobiony warszawski tramwaj i był nim w istocie. Napędzany silnikiem diesla, ciasny oraz niewygodny. A na dodatek w brzuchu kiszki grają marsza. Po prostu żyć, nie umierać albo na odwrót Usiadł przy pewnym starszym, bladym mężczyźnie koło pięćdziesiątki. Przepraszam, wie pan może, dokąd jedziemy? zapytał zmieszany. Nie mam długopisu odpowiedział tajemniczo. Chcę się dowiedzieć gdzie jedziemy! Wojtek powtórzył pytanie, gdy pojazd ociężale ruszył. Acha, przepraszam. Zamyśliłem się. Przypominałem sobie o czasach, kiedy człowiek miał jeszcze jakąś wartość westchnął. A co do miejsca docelowego naszej podróży, sala kongresowa, dawny Pałac Kultury i Nauki. Wielki targ niewolników. I pomyśleć, że kiedyś grałem tam koncert dla dwóch tysięcy osób. Przytłaczające Koncert? Kim pan jest? A raczej kim pan był? zaciekawiony spytał. Nazywam się Franciszek. Ale proszę mi mówić Frank, tak ładniej brzmi. Grałem jazz, każdy znał mnie i pozdrawiał. A teraz? Kogo obchodzi muzyka, kiedy każdy dzień to walka o przetrwanie odrzekł przygnębiony. A jaka jest pańska historia? Cóż Urodziłem się w warszawskim metrze. Na jednej ze stacji istnieje osada, tam również żyłem do czasu, kiedy zaatakowały ją mutanty. To najstraszniejsze chwile mojego życia. Uciekłem w popłochu, zostawiając moich znajomych na pewną śmierć. Wędrowałem przez kilka dni, aż do teraz opowiedział. Opancerzony tramwaj przeładowany przyszłymi niewolnikami jechał powoli 20, może 30 kilometrów na godzinę. Wojtek spoglądał nieufnie przez małe okienko, w przeciwieństwie do Franka nie znał zbyt dobrze świata poza skłóconymi stacjami warszawskiego metra. Prawdopodobnie, gdyby każdy człowiek współpracował tam jak jeden organizm, udałoby się odbudować chociaż malutką część stolicy. Franciszek przez resztę drogi opowiadał nowemu znajomemu o wystawnym życiu, filmach, w których grał role pierwszoplanowe i latach spędzonych w knajpie po tym, jak jego syn zginął w katastrofie lotniczej. Wojtek za to zachwalał żywność, której w metrze nie brakowało i dał przepis na zupę grzybową, będąc przy tym zresztą potwornie głodnym. Małe okienko ukazywało zniszczony pejzaż stolicy, jak obraz z podartym płótnem. 7

Nagle coś uderzyło w dach tramwaju. Potem cisza. Przestraszeni żołnierze mogli się tylko domyślać, co się dzieje. Szperacze? zasugerował załamanym głosem żołnierz. Zatrzymać wóz, broń z kabury! krzyknął dowódca. Coś zaczęło potrząsać tramwajem, prawie jak huśtawką! Ludzie padali na podłogę. Wojskowi postanowili strzelać na oślep, jednak niewiele to dało. Ochota Warszawa Centralna. Tunel Osada wyszeptał do Wojtka Frank. Wojtek wyjrzał za okno. Wiedział, co jego przyjaciel miał na myśli, dokładnie znał rozkład stacji kolejowych w Warszawie. Powiedział tylko jakieś niezrozumiałe słowo i wyczekiwał na odpowiedni moment. Nie minęła minuta, aż stworzenie przewaliło tramwaj ścianą do ziemi, przy okazji otwierając dach z cienkiej blachy jak puszkę sardynek. Oszołomieni ludzie nie wiedzieli, co robić. Wojtek leżał na podłodze twarzą skierowaną w stronę rozległej dziury w dachu. Cały był we krwi, lecz nie swojej. Jeden z żołnierzy upadł tak niefortunnie, że nadział się na rurę. Nad jego głową latały cztery skrzydlate szperacze potwornej wielkości przygotowane do pożarcia pasażerów. Jedynie kwestią czasu było kiedy przyjdą mutanty. Jedynym pozytywem tej sytuacji było niebo piękne niebo błękitne. Chmury. Słońce. Wojtek powoli wstał, na początku kręciło mu się w głowie, bolała go też zraniona noga. Zauważył to jeden z żołnierzy i sięgnął po kałasznikowa. No, to już chyba kres mojej drogi Wojtek westchnął, zażenowany. Jednak w tej samej chwili pikujący szperacz uderzył w ścianę pojazdu, przewalając wojskowego i umożliwiając innym ucieczkę. Wojtek chwycił za kaburę jego karabinu, jednak nigdzie nie mógł znaleźć Franka. Czym prędzej ruszył w stronę dworca Warszawa Ochota, w nadziei, że czeka tam na niego znajomy. Łut szczęścia sprawił, że tylko centymetry dzieliły go od zakrytych dachem schodów prowadzących na stację. Mam nadzieję, że Frank będzie na stacji albo chociaż w tunelu Dworca Centralnego westchnął i bez zbędnego pośpiechu zszedł poniszczonymi schodami do wgłębienia, na którym znajdowało się torowisko i niezbyt duża, opustoszała pasażerska stacja kolejowa. Za nim rysował się obraz tego świata. Zniszczony tramwaj, a na nim umięśnione szperacze. Jeden złapie drugiego. Trzeci skorzysta i pożre obu Po chwili był już na platformie. Na torach stała poczciwa, zielona, pomalowana w żółte paski lokomotywa spalinowa SM42. Niewiele takich się zachowało, większość została zezłomowana po to, by zakupić nowszy pasażerski model napędzany azotem. Silnik skonstruował młody naukowiec, pan August Gliński. Kto wie? Być może żyje do dziś. Taka cena wojny geniusze umierają przez zabawę kilku niezrównoważonych psychicznie, rządzących ludzi. Podszedł, aby bliżej przyjrzeć się pojazdowi. Ciekawość wygrała nad Wojtkiem i zbytnio się nie zastanawiając, wszedł do kabiny. Rozejrzał się. Wszystko wyglądało na sprawne, a silnik emitował ciepło, dokładnie tak jakby został niedawno odpalony. Stój, bo strzelam! usłyszał. Co teraz?! zdenerwowany syknął, podniósłszy ręce do góry. Nie odwracaj się. Wyjdź powoli z kabiny, cholerny złodzieju ktoś warknął. Wojtek powoli wyszedł. Przed nim stał mężczyzna, wyglądał na prostego mieszkańca osady. Miał wąsy zupełnie jak Józef Piłsudski z portretów. Ubrany był w ciuchy maszynisty. W ręce zaś trzymał strzelbę. Yyy, dzień dobry, nie jestem złodziejem, ja po prostu Wojtek próbował się wytłumaczyć. No, tłumacz się! Cholero ty! przerwał mu. Uciekłem z niewoli, przed chwilą tu trafiłem! Niech pan ochłonie, na miłość boską! Co to ma być?! Dzień pełen wrażeń? odparł. Niewolnik, taa? Trzeba było uważać, jasna cholera. No nic, chyba cię nie zabiję. Zbyt mało się nas 8

ostało na tym świecie stwierdził. Widział pan takiego starszego mężczyznę, koło sześćdziesiątki? Kierował się może w tamtą stronę? zapytał się i wskazał ręką w stronę tunelu prowadzącego do Dworca Centralnego. A tak, niby taki jeden się tu przechadzał. No ja tam nie wiem, cholera wie, może to ten. Pan w tunel chce iść? Ja bym się bał, ściemnia się odrzekł. Mógłby mi pan, no ten pożyczyć tę lokomotywę? niepewnie spytał. Raczy pan żartować? odpowiedział. No dobrze, przepraszam, yyy Pójdę już. zmartwiony powiedział. No, ja myślę! odburknął tamten. Wojtek wyruszył w stronę poczekalni. Stacja nie była zbyt duża, można powiedzieć standardowa. Brudna, szara. Po prostu standard. Nikt jej nie zamieszkiwał, oprócz szczurów. Istotnie, kilka minut po zachodzie słońca trzeba zacząć szukać schronienia. Otworzył stare, drewniane drzwi. W poczekalni znajdowało się piętrowe łóżko i skrzynia. Po podłodze walały się jakieś szmaty. Zaintrygowany, podszedł do skrzyni, zawierającej kilka puszek paprykarza szczecińskiego. No, najwyższy czas westchnąwszy usiadł na łóżku i wyjadł całą, przeterminowaną zawartość puszek. Kolejne godziny były dla Wojtka spokojne. Zaryglował drzwi, więc żaden mutant (ani szalony kolejarz) nie zakłócił jego drzemki. Spał smacznie, nie zdając sobie sprawy, co czeka go jutro. - Paweł Wojtyra Chytry plan 9 W ciemności przetoczył się grom. Jego z pozoru leniwy pomruk niejednego mógłby zmylić. Uznałby, że to nic takiego, ot błahostka, która czasem się zdarza. Ale Abojam nie dał się zwieść. W mgnieniu oka zdał sobie sprawę z powagi sytuacji. Tak trzeźwą ocenę ułatwił mu fakt, że to on był tego gromu sprawcą. Wieloletnie doświadczenie podpowiedziało mu, co ma robić, zanim zaspany umysł nadążył za rozwojem wypadków. Pośpiesznie wygramolił się z leża. Obudziło to żonę. Dokąd to? wymamrotała. Śpij. powiedział szeptem, mając nadzieję, że nie obudzi reszty domowników Zaraz wrócę, coś mi zaszkodziło. Było nie chlać tyle... Ech, te baby! Na wszystko mają jedno wytłumaczenie. I to jeszcze tak głupie! Wiadomo przecież, że napitki jak miód czy piwo to doskonałe lekarstwo skuteczne na wszystko. No, może poza odciętymi członkami czy dziurą w brzuchu. Jeśli więc rozpatrywać tę sprawę pod kątem ilości, to widać było jak

na dłoni, że po prostu lekarstwa za mało, skoro nie uleczyło jak trzeba. Abojam nie miał teraz czasu, żeby przedstawiać żonie swoje racje, które ona zresztą dobrze znała i tylko przez ten głupi, babski upór nie chciała się z nimi zgodzić. Ale nie czas teraz na dyskusje, jak wróci to jej powie, co o tym myśli. Bardzo się śpieszył. Nawet nie ubierał się, tylko w samym gieźle, boso i po ciemku ruszył do drzwi. Po drodze coś kopnął, syknął, zaklął, coś przewrócił, znów zaklął, ale jak na te warunki to dotarł do drzwi bardzo szybko. Wychodząc usłyszał jeszcze głos żony: O Bogowie! Ale żeś nasmrodził! Na dworze była szarówka. Skierował się wąską uliczką w stronę ostrokołu. Nie spotkał nikogo, kto mógłby się zdziwić, dokąd zmierza o tak wczesnej porze, w gieźle i tym dziwnym truchtem. Nawet strażnika żadnego nie było widać, Choć to akurat go nie zdziwiło. Bardziej by się zdziwił, gdyby o tej porze jakiś strażnik pętał się po grodzie. Kiedy jemu wypadła warta, nigdy nie dotrwał do rana. Zawsze milej było popić, a potem zdrzemnąć się w stróżówce. Zresztą, okolica była tu spokojna, więc wystawiali straże raczej dla zachowania tradycji. Dotruchtał do wrót w ostrokole wiodących do przystani. Przez kilka cennych chwil szarpał się z ryglem, który złośliwie akurat teraz się zaciął. Puścił jednak po pierwszej sugestii, że siekiera będzie najlepszym na niego sposobem. Otworzenie wrót do przystani było dla Abojama niczym otwarcie wrót raju. Najszybciej jak mógł zszedł do brzegu, stanął na dwóch wystających z wody kamieniach ( Ale zimne! ) i ukucnął. Ulga, jaką poczuł, była wyjątkowa. Gratulował sobie, że w porę się obudził i nie zwlekał z wyjściem. Wzdrygnął się, gdy wyobraźnia podsunęła mu alternatywę. Abojam napawał się tą sielską chwilą. Ptaki już się obudziły i jak zawsze na wiosnę śpiewały bez opamiętania. Ich trele co jakiś czas dopełniało ciche i głośne na zmianę popierdywanie. Siąpił drobny deszczyk, choć może raczej była to mgła oblepiająca wszystko swoją wilgocią. Gdzieś na drugim końcu grodu zaszczekał pies, ale zaraz zaskomlał i ucichł. Dobrze mu tak. Pewnie dostał z kopa, bo nikt nie lubi gdy się go budzi. Zaraz dla odmiany ktoś zaczął krzyczeć. Rodzinna sprzeczka? Tak wcześnie? Pewnie to stara Sikorowa wzięła się za łby ze swoją synową. Jednak liczba głosów zwiększała się niepokojąco z każdą chwilą. Coś się stało! Pożar? Ta myśl zerwała Abojama na nogi. Jeśli pożar, to trzeba gasić! I ratować! Rodzinę! Dobytek! W mgnieniu oka doskoczył do wrót, ale ledwie je otworzył, zaraz szybko zamknął. Jedno spojrzenie w uliczkę uświadomiło mu, że to nie pożar, ale NAPAD! Stał za ostrokołem i nie wiedział co robić. Nie miał broni, tarczy, hełmu Niczego! Przytknął oko do szpary. Widział jak czarnobrodzi wojownicy (co za czorty, nigdy takich nie widział) wyciągają ludzi z chałup i uliczką pędzą do bramy. Zmroziła go myśl, że żona i dzieci też są w niebezpieczeństwie. Broń! Musi zdobyć broń! Bez tego ani rusz. Nic nie poradzi gołymi rękami. W jego głowie powstał chytry plan. Tak, oczywiście, znany był ze swoich chytrych planów, z których nic dobrego nie wychodziło. Ale tym razem plan był naprawdę chytry. I jedyny jaki przyszedł mu do głowy. Uchylił wrota i dał susa za najbliższą chatę. Po kilku krokach był już przy drabinie, która prowadziła na szczyt ostrokołu. Stamtąd wskoczył na dach chaty i, przytrzymując się kalenicy, na czworaka posuwał się wzdłuż niej. Domy w grodzie były tak zbudowane, że ściany szczytowe miały wspólne. To dla oszczędności miejsca. Dachem można było przejść przez cały gród aż do bramy. Ale Abojam nie wybierał się tak daleko, chciał dojść tylko do swojej chałupy. Nie było łatwo poznać, która jest jego, bo wszystkie strzechy były do siebie podobne. Poza tym dotąd nie zaprzątał sobie głowy ich wyglądem i charakterystycznymi szczegółami. Chadzał zwykle po ziemi (co prawda raz po pijaku próbował chodzić po wodzie, ale mu nie wyszło), a jak już patrzył do góry, to z myślą o pogodzie, a nie, żeby się strzechom przyglądać. Niewątpliwie był to punkt jego chytrego planu, którego nie wziął pod uwagę. Ale nie poddawał się. Starał się przypomnieć sobie ile chałup dzieliło jego chałupę od ostrokołu. Wymieniał w myślach kolejnych sąsiadów. Potem policzył chałupy i już wiedział, która 10

jest jego. Ech, ma się ten łeb na karku! Nawet żona powinna się z tym zgodzić. Kiedy już był na właściwym dachu, wyrwał daszek dymnika i spojrzał w dół. Panował tam półmrok i potrzebował chwili, żeby przyzwyczaić oczy. Nie potrzebował jej natomiast przebywający w środku wojownik. Od razu zobaczył otwierającą się nad nim jasność i zaglądającą przezeń głowę. Abojam w ostatniej chwili uchylił się przed strzałą. Zaraz następna z furkotem przebiła strzechę tuż obok. Pośpiesznie przesuwał się po dachu, a kolejne strzały wyłaniały się ze strzechy tuż za nim. Wystraszył się, bo nigdy nie widział tak szybkostrzelnego łucznika. Zupełnie jakby miał pięć łuków i dziesięć rąk! I kiedy tylko krok dzielił go od dachu sąsiedniej chaty, ręka ześlizgnęła się z wilgotnej kalenicy i zaczął zjeżdżać w dół. Mimowolnie wydał z siebie Aaaaa!, co strzelający uznał za dowód trafienia. Niestety, nie mógł tego sprawdzić, bo drzwi wychodziły na przeciwną stronę. To samo Aaaaa! kazało wojownikowi idącemu wąską uliczką podnieść głowę do góry. Pod pachami niósł ciężkie wory, więc nawet nie zdążył się zasłonić. Abojam wylądował dokładnie na jego twarzy, a to, co nie doczekało się na swoją kolejkę na przystani, uznało, że dosyć ma już czekania. Wojownik wypuścił worki i z krzykiem zaczął wycierać z oczu niespodziewany ładunek. Abojam też był zaskoczony. Nawet w pierwszej chwili powiedział półgębkiem coś jakby przepraszam. Był tak zbity z tropu i zawstydzony, że pewnie nawet zacząłby wycierać wojownikowi twarz własnym giezłem, gdyby nie jego nogi, które oprzytomniały pierwsze i dały susa w kierunku ostrokołu, ciągnąc za sobą resztę. W samą porę przebudziły się też ręce, bo właśnie trzeba było wejść po drabinie i znów wskoczyć na dach. Abojam leżał na dachu dłuższą chwilę, zanim jego świadomość, niczym ciągnięty na postronku wół, dołączyła do reszty. No, to teraz trzeba było wymyślić nowy chytry plan. Wystawił głowę ponad kalenicę. Widział jak przez bramę wypędzają ludzi, zwierzęta i wynoszą dobytek. Jego żona i dzieci na pewno gdzieś tam były. Poczuł obezwładniającą bezsilność. Nawet gdyby miał broń, to przecież nie stanie sam przeciw wszystkim. Wyrwał z dachu garść słomy i zaczął wycierać zafajdane uda. To było w tej chwili jedyne działanie, które nie wymagało chytrego planu. A wydało mu się konieczne, bo gdyby go złapali, to ktoś mógłby pomyśleć, że sfajdał się ze strachu. No i mniejsza szansa, że zostanie rozpoznany przez postrzelonego. A może przyczaić się gdzieś i w sposobnej chwili odbić rodzinę? Ale jeśli przyczaić się to raczej nie na tym dachu, bo tu w końcu go znajdą... Mógłby odpłynąć! Na przystani było kilka łodzi. Ale jak odpłynąć niezauważonym? I tu powstał w jego głowie naprawdę chytry plan. Postanowił spalić gród, a kiedy wszyscy zajmą się pożarem, on niezauważony odpłynie. Zsunął się z dachu w wąską uliczkę między rzędem chat a ostrokołem. Na tę stronę nie wychodziły żadne drzwi. Dopiero w połowie było przejście do drugiej uliczki. Podbiegł do tego miejsca, a potem wyjrzał ostrożnie. Nie zobaczył nikogo, więc wskoczył w pierwsze drzwi. Rzucił się do paleniska w poszukiwaniu żaru. Oberwał sobie kawałek giezła i zawinął na kawałku szczapy. Wilgotna szmata nie chciała się zapalić. Wyciągnął z legowiska garść słomy i ją podpalił. Prowizoryczna głownia w końcu się zapaliła. Wyszedł z nią przed chatę i przytknął do strzechy. Słoma, z początku wilgotna po wierzchu, paliła się niechętnie, ale gdy tylko ogień doszedł do suchego wnętrza buchnęły płomienie. Abojam stał i nie mógł oderwać wzroku od wspaniałego widowiska. Czerwony Kur trzepotał skrzydłami i piał z zachwytu widząc wokół tyle słomianych strzech. I wtedy Abojam poczuł silny ból i zobaczył wystającą z piersi strzałę. Rzucił się do ucieczki. Goniły go kłęby dymu, dzięki czemu stał się niewidoczny dla wrogów. Ale też coraz trudniej było mu oddychać. Upadł, gdy był zaledwie kilka kroków od wrót do przystani. Ostatkiem sił doczołgał się do nich i zsunął nad wodę. Leżał na wznak i patrzył, jak dym kłębi się nad ostrokołem. Po chwili wydał mu się znajomy, a gdy przyjrzał się uważniej, to zobaczył pochylającą się nad nim własną żonę. Nie była zadowolona. Pewnie spaliło się pranie, co je wczoraj prała cały ranek. Chciał ją jakoś udobruchać, więc zaczął: A bo jam myślał. Nie dała mu 11

dokończyć: Ty weź już lepiej nie myśl, bo ci to szkodzi! W sumie to spodobała mu się ta propozycja. Chyba pierwszy raz w życiu, choć słyszał ją prawie codziennie. Tak bardzo zapragnął nie myśleć. O tym wszystkim co się stało, co się działo teraz tuż obok, i co się jeszcze stanie. Poczuł na twarzy krople deszczu. Najpierw drobne, a potem większe. Jakby to było fajnie, gdyby ten deszcz go rozpuścił i zabrał ze sobą do jeziora. Rozcieńczyłby się tak, że przestałby praktycznie istnieć i nikt by już niczego od niego nie chciał, i niczego już by nie musiał. To było ostatnie o czym pomyślał. - Paweł Ostromecki Co chwilę musiałam się zatrzymywać i podpierać o drzewko, bo zemdlałabym na miejscu. I właśnie takim sposobem: bieg, drzewko, bieg, odbiegłam chyba pięć kilometrów od domu. Byłam z siebie dumna. Aż z radości położyłam się na ściółce. Niektórym ludziom pewnie wydawałoby się to dziwne, ale mnie sprawiało to wielką radość. Jakby las dawał mi nieznaną energię i uczucie, że mogę więcej, że jestem stworzona do wyższych celów. Przeleżałam tak chwilę, aż nabrałam tej cudownej energii i truchtem pobiegłam do domu. Czułam się spełniona i w pewnej chwili nawet myślałam, że w tym momencie mogłabym pójść do Drake a i go pocałować. Wiem, że jestem dość nieśmiałą osobą i normalnie nie zrobiłabym czegoś takiego, ale tak właśnie podziałał na mnie las. Energia. Radość. Śmiałość. Życie. Zapragnęłam zrobić wszystko co wydawało mi się niemożliwe. Zdobyć Mount Everest, polecieć w kosmos, choć w sumie to ze względów bezpieczeństwa by mi nie pozwolili. Ale teraz byłam taka szczęśliwa. Biegałam, skakałam, obejmowałam drzewa i czułam pod palcami tę szorstką korę. Śpiewałam ulubione piosenki i po raz pierwszy samotność mi nie doskwierała. Czułam się wyzwolona. Jednak moja radość nie trwała znowu tak bardzo długo. W drodze powrotnej ani razu nie przystanęłam, ale zrobiłam to gdy usłyszałam pojedynczy wark. Rozejrzałam się dookoła, ale pomyślałam, że wymyśliłam te dźwięki z emocji. Nie przejęłam się, lecz to był błąd. Nie przebiegłam nawet kilku metrów, a nade mną przeleciał wielki cień i padłam na ziemię jak długa. Sprawca gdzieś zniknął, więc szybko stanęłam na nogi. Miałam zdarte kolana i łokcie. Piekło baro wilkołakach 12

13 FANZIN dzo, ale nie mogłam się tym przejmować, tylko wiać stąd jak najszybciej, bo to coś nadal mogło się czaić gdzieś blisko. Okręciłam się dwa razy dookoła i biegiem ruszyłam przed siebie w stronę domu. Zaraz zobaczyłam, że cień przemknął obok mnie w krzakach. Hamując, zaryłam nogami w ziemię i pomknęłam w inną stronę mając nadzieję, że ucieknę. Teraz stwór przebiegł centralnie przede mną, ale nie zdążyłam zobaczyć co to takiego. Ponownie zmieniłam kierunek. Zanim jednak do końca się obróciłam, przed moim nosem zaryczała dwumetrowa, szara, brzydka, wielka i straszna zwierzyna. Krzyknęłam przeraźliwie i zrobiłam kilka kroków do tyłu, ale nagle upadłam i potwór stał się jeszcze większy. Ryknął nade mną, uderzając się pięściami w klatkę piersiową, niczym goryl i opadł na cztery łapy. Nie wiedziałam co to. Na pewno było brzydkie. Całe szare, pomarszczone, a w niektórych miejscach na ciele miał kępki trochę ciemniejszego futra. Posiadał wielkie szpony, trochę jak u prehistorycznych ptaków, a zęby mogłyby rozerwać ofiarę na pół za jednym kłapnięciem szczęki. Budową pyska przypominał wilka, tylko chodził na tylnych nogach, a gdy oparł się na przednich zobaczyłam, że tylne ma dłuższe i bardziej umięśnione od przednich. Jakby był stworzony do chodzenia w pionie. Przybliżył się do mnie, aż poczułam na sobie jego ohydny oddech. Jakby zgnilizny a między zębami miał stare resztki czegoś. Wolałabym nie wiedzieć czego. Chciałam się podnieść, ale ledwo co wsparłam się na łokciach, pchnął mi w brzuch swój czarny, wielki nochal i znów poleciałam na plecy. W związku z tym zaczęłam się cofać, czołgając się po ziemi. On zrobił to samo i cały czas jego pysk wisiał dokładnie nad moim ciepłym brzuchem, w którym łatwo i przyjemnie mógł zatopić swoje ząbki. Patrzył na mnie wielkimi oczyma, a z pyska kapała na mnie jego obrzydliwa ślina wprost na nową bluzkę. Sio, sio, sio, wynocha mówiłam do niego jak mantrę w przerwach między piszczeniem. Cofałam się do momentu, kiedy głową walnęłam w drzewo. Zabolało, ale to nie był mój jedyny problem. Nie miałam jak uciec. Spróbowałam przesunąć się w którąś stronę, ale kiedy już to robiłam, stwór kładł tam swoją wielką łapę i nie mogłam się wymknąć. Zaczęłam piszczeć jeszcze głośniej, gdy rozwarł paszczę i chciał mnie ugryźć. Lecz kiedy już prawie to zrobił, coś z bardzo dużą siłą walnęło go w bok, torując mi drogę ucieczki. W tym momencie jeszcze więcej adrenaliny wypełniło moje ciało, choć jeszcze przed chwilą myślałam, że więcej być już nie może. I przeturlałam się za drzewo. Wyjrzałam zza niego na to co się wydarzyło. Okazało się, że moją odsieczą był biały wilk, normalnej budowy, tylko większy od innych osobników swojego gatunku. Musiał uderzyć potwora, a potem jeszcze pogryźć się z nim, bo z boków lała mu się krew. Mutant przy tym był niemal niezadraśnięty. Było wiadomo od razu kto wygra ten pojedynek. Jednak biały wilk się nie poddawał. Ponownie przyczaił się na wroga z tyłkiem w górze oraz najeżoną sierścią i skoczył mu do gardła. Szary skulił się na chwilę aby wziąć zamach i lewą łapą walnął lecącego w powietrzu białego. Usłyszałam potworny trzask i szczęka białego wilka znalazła się dziwnie nie na swoim miejscu. Leżał kawałek dalej i w ogóle się nie poruszał. Monstrum powęszyło przez sekundę, a następnie rzuciło się biegiem prosto w stronę drzewa, za którym się ukrywałam. To był błąd, że nie uciekałam podczas bitwy, tylko stałam i gapiłam się. Dopiero teraz rzuciłam się do biegu, ale zrobiłam zaledwie kilka kroków i musiałam schować się za kolejnym grubym drzewem. Stwór gonił mnie w kółko wokół drzewa. Nie wiem dlaczego, ale byłam w stu procentach pewna, że zmieni kierunek gonitwy i ja też powinnam. Lecz przecież to nie był człowiek, żeby tak myśleć i już po jednym kółku zderzyłam się z jego pyskiem. Potrząsnął nim, zaryczał, złapał mnie za ramię zębami i uniósł tak, że mi zwisały nogi. Krzyczałam z bólu, ale nie zrobiło to na nim żadnego wrażenia. Wręcz widziałam tę satysfakcję w jego ślepiach. Chciał mnie zjeść i wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że tak zrobi. Upajał się moim strachem, chwilę później nastąpił nagły zwrot akcji. Zamarł niespodziewanie. Nastawił szpiczaste uszy i nasłuchiwał.

Ze zdziwieniem stwierdziłam, że mnie wypluł i pędem gdzieś pobiegł. Tak po prostu. Nie uszczknął ze mnie ani kawałeczka, ale miałam głęboką ranę, która piekła, a krew sączyła się z niej ciurkiem. Zebrałam się czym prędzej w sobie i pognałam najszybciej jak tylko mogłam do domu. W połowie drogi opuściły mnie wszystkie siły, ale wiedziałam, że muszę się jakoś doczłapać by przeżyć. Straciłam rachubę czasu. Wlokłam się noga za nogą i nie wiedziałam, która była godzina, kiedy zobaczyłam na horyzoncie najpierw mój samochód, a potem zieloną skodę. Ucieszyłam się nawet, gdy zobaczyłam macochę w drzwiach. Przyglądała mi się ze zdziwieniem z jedną ręką na klamce. Musiałam wyglądać strasznie. Poturbowana, krwawiąca i wymęczona. Byłam tak wykończona, że zemdlałam zaraz potem. * * * Gdy się obudziłam, byłam nadal bardzo zmęczona, nie mogłam nawet otworzyć oczu. Mogłabym tak leżeć i leżeć. Jednak kiedy miałam zamknięte powieki, cały czas miałam przed sobą obraz wilka, wilka mutanta. Ciekawa byłam co się stało z tym białym, i dlaczego monstrum nagle mnie puściło i uciekło. Przecież nic takiego nie zrobiłam, żeby go wystraszyć, a on bez powodu nie zrezygnowałby z takiej smacznej przekąski. Zadrżałam z przerażenia. Ej, chyba się obudziła usłyszałam ponury głos Nikki. Czemu zadrżałam? Przynajmniej miałabym jeszcze chwilę spokoju. Jednak nie, siostra zaczęła szarpać mnie za rękaw i szturchać w bok, gdzie miałam łaskotki. Poczułam lekki wiaterek, kiedy siostra westchnęła przeciągle i usłyszałam, że wstaje. Myślałam, że może sobie poszła i dala mi spokój, ale zaraz spadły na moje zdrętwiałe ciało hektolitry zimnej wody. Zerwałam się gwałtownie do siadu i oddychałam ciężko. Jak można wycieńczonego człowieka tak potraktować? Chociaż po Nikki można się było tego spodziewać. Spojrzałam na nią groźnie, ale ona tylko wzruszyła ramionami, w rękach wciąż trzymała duży garnek, w którym przytaszczyła mój poranny prysznic. Dosyć wylegiwania warknęła macocha, wyłaniając się zza pleców Nikki. Można łaskawie się dowiedzieć co ci się stało, że padłaś na mój widok? W tym momencie w ogóle nie przejęłam się czy wezmą mnie za wariatkę czy nie, ale zaczęłam nawijać jak najęta: Słuchajcie, po prostu nie uwierzycie. Biegałam po lesie, przebiegłam chyba kilka kilometrów i zawróciłam. W połowie drogi zaczęło mnie coś gonić, zaczęłam przed tym uciekać, a wtedy się okazało, że to jakiś potwór przypominający wilka, ale chodzący na tylnych łapach. Chciał mnie pożreć, ale zjawił się prawdziwy wielki biały wilk i stanął w mojej obronie. Zdążyłam schować się za drzewem, ale on mnie wywęszył, złapał w swoje wielgachne szczęki, i, i myślałam, że zostanę jego obiadem, ale nagle gdzieś zwiał i mogłam wrócić do domu. Doczłapałam się ostatkiem sił i padłam tu, na skraju lasu. Przez chwilę stali cicho, w ogóle się nie ruszali, aż nagle <?>wszyscy troje jak na komendę wymienili spojrzenia. Po tej dziwnej sytuacji Nikki roześmiała się głośno, jakby sztucznie. Myślałam, że powie iż mam bujną wyobraźnię, ale ona zmieniła temat. Ty biegałaś? Od kiedy? zaczęła się tak śmiać, że nie mogła wydusić z siebie nic więcej. Chciał mnie zjeść, potwór, a ty nabijasz się, że biegałam? oburzyłam się Czyś ty rozum postradała? Daj spokój, przecież wilkołaki nie istnieją i <?>znowu to określenie wilkołaki. Musiałaś się chyba w głowę uderzyć powiedział ojciec. Nie uderzyłam się w głowę i nie wspomniałam nic o wilkołakach wyjaśniłam. Powiedziałam tylko, że to był potwór. Co za różnica wkurzył się ojciec. W filmach zawsze się je nazywa wilkołakami. 14

Czyli jednak przyznajesz, że one istnieją? spytałam zdziwiona. Nazywam tylko to, co ty nam przedstawiłaś, nic nie potwierdzam. Jasne. Oparłam się o ścianę z obrażoną miną i nie chciało mi się już z nimi gadać. Poszli więc się zająć swoimi sprawami. Siedziałam tak i zastanawiałam się nad tym co się stało. Wiem na pewno, że już kiedyś słyszałam te warki. Nie mogłam sobie przypomnieć żadnej sytuacji, w której takie zdarzenie miałoby mieć miejsce. Wróciłam pamięcią do rozmowy z <?>Teranią i o jej przekonania, że mam halucynacje. Właśnie wtedy zaświtała mi myśl, że gdy ostatnim razem rozmawiałyśmy, coś czaiło się w lesie, a potem musiałyśmy uciekać, bo zaczęło nas gonić. Teraz wiem, że nie miałam zwidów i widziałam tego wilkołaka. Najwyraźniej czai się na mnie z jakiegoś powodu, albo to wszystko czysty przypadek, i w momencie kiedy chcę pobiegać, on jest w tym samym miejscu. To byłoby logiczniejsze z ludzkiego punktu widzenia. Chciałam zadzwonić do Teranii i zapytać czy wie coś na ten temat, ale nie odebrała ani razu, a dzwoniłam chyba z sześć razy. W dodatku cała rodzinka znowu gdzieś zniknęła. Mam naprawdę po dziurki w nosie tego, że gdzieś sobie idą beze mnie, nic mi nie mówiąc. Nie twierdzę, że bym chciała chodzić z nimi na spacerki, w końcu jestem dla nich kulą u nogi, ale fajnie by było wiedzieć co takiego robią. Kiedy robiło się już szaro i wyglądałam przez okno, miałam wrażenie, że w krzakach czai się ten sam stwór, który mnie zaatakował. Raz nawet, gdy przyjrzałam się bliżej, zobaczyłam szary ogon merdający w dziurze płotu. Miałam nadzieję, że to tylko pies, ale żadnego nie widziałam w okolicy. A czy w ogóle wilkołak miał ogon? Myślałam, że zwariuję i nawet nie miałam z kim pogadać. Terania wciąż nie odbierała. Z przerażenia zaczęłam śpiewać sobie ulubione piosenki, czego nigdy nie lubiłam robić. Jednak gdybym usłyszała na dole jakiś hałas, padłabym na zawał. Mój pomysł ze śpiewaniem a raczej fałszowaniem sprawdził się, bo nie usłyszałam jak wrócili i zauważyłam ich dopiero jak Nikki wrzasnęła na cały głos, abym się zamknęła. Wtedy umilkłam i mogłam spokojnie pójść spać. Dziś jednak nie mogłam zasnąć z powodu pustego brzucha, od rana nie mogłam nic przełknąć, a nawet jeśli bym już coś w siebie wcisnęła, na pewno bym to zwymiotowała, myśląc przy tym, że o mało co to ja nie stałam się taką samą papką, fuj - Diana Krzemińska 15

Bestiariusz Zacznę od przytoczenia pewnej historii. Jakiś czas temu zaczęłyśmy pewien projekt z moją przyjaciółką Anią. Postanowiłyśmy nagrywać tutoriale, w których pokazywałyśmy jak malować modele do bitewniaków. Pomysł się przyjął i zaistniałyśmy w Internecie jako Desperate Workshop. Trzy tygodnie temu Ania miała przyjemność uczestniczyć w rozmowie, w której kilku chłopaków (wiek bliżej mi nieznany) przyznało, że kojarzą nasze filmiki, ale do końca nie dawali wiarę, że istniejemy. W końcu w "internetach wszystko jest możliwe. Moglibyście się zastanawiać czemu o tym piszę, skoro to nie ja brałam udział w wydarzeniu. Otóż spotkanie Ani skłoniło mnie do refleksji. Czemu, do jasnej Anielki, wszyscy uczepili się tego biednego stereotypu, że dziewczyny nie są częścią (i to sporą) grupy odbiorców gier, fantasy, science fiction, czy czego tam jeszcze? Dlaczego ciągle się słyszy o tym, jak to trudno znaleźć laskę, która będzie pykała na xboxie czy playaku, która będzie chciała jeździć na konwenty, z którą można porozmawiać o fantastyce, która kuma o co chodzi w "Star Warsach? Przyjrzyjmy się takiemu Pyrkonowi. Impreza wielka, kilka dni frajdy, żyć nie umierać. Przebieranki, malowanki, cuda na patyku i... masa dziewczyn. Ja jako singielka nie widziałam zbyt wielu delikwentów, do których mogłabym uderzać, bo na każdym kroku widziałam roznegliżowaną panienkę przebraną za Katarinę z LoLa. Dalej Brwikon. Okazuje się, że na nauce malowania figurek spora część zainteresowanych również była kobietami. Ostatnia Warszawska Noc Postapokalipsy (już czwarta!) też nie była okupowana przez samych mężczyzn. Panie naprawdę interesują się fantastyką, bitewniakami czy filmami o zombie. Grają na konsolach, czytają powieści, znają wiele planszówek. Wydaje mi się, że cały ten dziwny stereotyp wziął się z innego, jeszcze okrutniejszego przekonania: dziewczyny, które mają takie zainteresowania są brzydkie. Otóż uważam, że ludzie siejący takie plotki są spaczeni albo nigdy nie przyjrzeli się bliżej. (Albo dostali kosza i jest to ich mechanizm obronny.) Odpowiedzmy sobie na proste pytanie: czy widząc ładną dziewczynę, pierwsze co myślimy to "Na pewno na drzwiach szafy ma plakat ze Spockiem czy "Pewnie ostatnie co czytała to tabela kalorii na jogurcie? A widząc tzw. paszteta? Pierwszy strzał dotyczący zainteresowań padnie na fantastykę. Nie mam bladego pojęcia jak skutecznie zwalczać te dwa stereotypy, dlatego ten tekst napisałam raczej w ramach dzielenia się frustracją. Wiem, że nie odkrywam Ameryki, wiem, że nie naprawię świata... Ale dziewczyny: dajmy znać, że istniejemy, żyjemy, nie funkcjonujemy tylko w internecie. Czasem trzeba powiedzieć głośno czym się interesujemy. I do jasnej ciasnej przestańmy być mitologicznymi bytami! - Ola Desperatka 16

Gdzie się podziały fajne gry? (spoiler alert) W ostatnich latach rynek gier komputerowych jest regularnie zalewany przez wielkie produkcje wypełnione piękną, fotorealistyczną grafiką, i muzyką tworzoną przez najlepszych kompozytorów filmowych, a postaciom głosów użyczają gwiazdy światowego kina. Między innymi przez to koszt produkcji dobrej gry często przewyższa roczny budżet małej polskiej gminy, a reklamy zapowiadające premiery hitów takich, jak GTA V czy Diablo III krzyczą z telewizorów i plakatów na każdym kroku. Ale czy nie jest tak, że w pogoni za doskonałością estetyczną dzisiejsze gry zatraciły coś, dzięki czemu mogliśmy spędzać długie godziny przed komputerami i konsolami jeszcze 15 lat temu? W tym krótkim artykule pokażę co poszło nie tak w ewolucji gier. Tygodnie zabawy... Pamiętacie jak dziesiątki godzin tłukliście bez opamiętania w klasyczne tytuły, takie jak Doom czy Duke Nukem 3D? Te zarwane noce przed komputerem, z wyłączonymi głośnikami, żeby nie obudzić rodziców? Nie każdy miał wystarczająco dużo cierpliwości, żeby dotrwać do końca. Przyznam się, że sam niejednokrotnie porzucałem niedokończoną grę. Teraz, kiedy kupujemy nowy tytuł, musimy liczyć się z potwornie krótką i liniową fabułą. Weźmy na przykład grę Star Wars: The Force Unleashed II. Poprzednia część była miłym i przyjemnym hack n slashem, gdzie jedyną decyzją, jaką musieliśmy podejmować, było czy tego szturmowca poszlachtować mieczem świetlnym, czy może lepiej walnąć nim o ścianę. W drugiej mamy do czynienia z piękną graficznie, wypełnioną dynamicznymi animacjami (dokładnie dwiema), krótką rozgrywką o fabule tak naciąganej, a co gorsza wykraczającej poza kanon sagi, że szanujący się fan Gwiezdnych Wojen natychmiast dostałby sraczki. Mówię o odstępstwie, ponieważ sprytne wpasowanie scenariusza w czas pomiędzy Zemstą Sithów a Nową Nadzieją było jedną z głównych zalet gry. Dla porównania przypomnijmy sobie Star Wars, Episode I: The Phantom Menace. Gra została wydana w tym samym studio co Force Unleashed i była oficjalnym produktem promującym pierwszą część nowej kinowej trylogii. Pod względem mechaniki nie zachwycała, ale za to grywalnością i fabułą (będącą dużym stopniu kopią scenariusza filmowego) powalała na łopatki swoją kilkanaście lat młodszą siostrę. Po pierwsze, rozgrywka trwała trochę dłużej niż 3,5 godziny potrzebne do przejścia drugiej części Force Unleashed. Po drugie, dzięki temu, że w grze wcielaliśmy się w kilka różnych postaci, mogliśmy prześledzić fabułę filmu z punktu widzenia takich sław gwiezdnego uniwersum jak Qui-Gon Jinn czy królowa Amidala. Fabuła była do tego stopnia czytelna i wciągająca, że mogła spoilerować sam film (gra była dostępna na wiele miesięcy przed premierą w kinie rosyjscy spece z korony Stadionu Dziesięciolecia jak zwykle nie zawiedli). Ale wbrew temu, co mówi nam 17

redakcyjny kolega Nikos S., nie samymi Gwiezdnymi Wojnami człowiek żyje. O ile wspomniane przed chwilą tytuły nie stanowią cyklu w ścisłym tego słowa znaczeniu, o tyle Call Of Duty nie dość, że jest serią gier, to jeszcze uwielbiają ją rzesze graczy na całym świecie. Pamiętacie pierwszą część i lądowanie w Normandii (na spadochronie z barki to wyłaziliśmy w Medal Of Honor)? Gra w tamtym czasie oszołamiała grafiką, animacjami wybuchów, różnorodnością dźwięków i lokacji. Z każdą kolejną częścią seria stawała się coraz ciekawsza i ładniejsza, aż pewnego dnia ktoś w biurze Infinity Ward doszedł do szokującego wniosku: Po co tworzyć jakąkolwiek fabułę? Zróbmy kilka krótkich misji, a potem dajmy graczom możliwość strzelania do siebie nawzajem!. Wszystko wspaniale, ale nie zapominajmy, że tryb multiplayer mieliśmy już w czasach, gdy każdy w domu blokował telefon na godzinę i wsłuchiwał się w pieśń godową modemów dial-up. Duke umożliwiał rozgrywkę sieciową, a mimo to tryb single player wciągał jak kulawego bagno. Wydaje mi się, że to właśnie sukces pierwszej części trylogii Modern Warfare przekonał twórców gier, że tryb single player to rzecz opcjonalna. Ale nie tylko o długość gry rzecz się rozbija... Jeśli komuś udało się przejść Quake a dwójkę bez kodów, to automatycznie zdobywał niemalże na osiedlu tytuł szlachecki. Jeśli ta sama osoba potrafiła pokonać Kintaro i Shao Kahn a w Mortalu dwójce na medium to ranga wzrastała stukrotnie. Dzisiaj przejście całej gry to już nie kwestia umiejętności albo wprawy, tylko wyłącznie czasu, a rozgrywka coraz częściej przypomina oglądanie filmu interaktywnego co jakiś czas musimy wcisnąć odpowiedni (w dodatku wyświetlony na ekranie) klawisz. Ostatnim tytułem, w którym się zaciąłem, i nie wiedziałem co ze sobą zrobić, był chyba Jedi Outcast (w Falloucie 3 szlag mnie jeszcze trafiał na statku kosmitów...). Od tego czasu we wszystkich grach idzie się prosto przed siebie i koniec. Jest tak zawsze, choćby gra miała milion alternatywnych zakończeń. Byleby oko cieszyć Pora zainicjować ból tylnej części ciała użytkowników komputerów stacjonarnych, wypełnionych dżiforsami, megatonami ramu i chłodzonymi najczęściej azotem lub płynnym tlenem. Grafika w grach to rzecz umowna i jej jakość oczywiście zależy od tego, w jakim okresie w dany tytuł gramy. Podam przykład z życia wzięty: nie tak dawno przypomniałem sobie o grze Mafia (część pierwsza). Po wielu na głos wypowiedzianych klątwach pod adresem Billa Gatesa i jego rodziny do trzech pokoleń wstecz, udało mi się zainstalować grę na Windows 7 i... Co to ma być? Przecież ta gra miała grafikę wbijającą konkurencję w ziemię! Można było rozjechać budkę telefoniczną, a w samochodzie widać było dziury po kulach! To, co zachwycało tych kilka lat temu, dzisiaj już takie piękne nie jest. Oczywiście, ratowała się filmową fabułą, ale pomyślmy teraz, ile to gier opierało się wyłącznie na grafice? Pozycje czasów, gdy grafika była jakakolwiek, bo jakaś musiała być, chyba nie mają takich problemów, bo wspominając takie klasyki, jak Hopkins FBI czy Fallout 2, grafika nie jest rzeczą, o której myślimy w pierwszej kolejności. Kolejnym przykładem jest słynny Crysis, który swego czasu odsiewał kalkulatory od demonów siły obliczeniowej. Dzisiaj przy Battlefield 3 nawet Call of Duty: Black Ops II wygląda raczej marnie, a poza grafiką nie miał do pokazania absolutnie niczego specjalnego... No, może oprócz efektownie łamiących się drzew. Podsumowując krótki wywód: z roku na rok gry będą coraz ładniejsze graficznie, ale czy na pewno postęp w dziedzinie grafiki komputerowej będzie szedł w parze z tym czymś, co nazywamy grywalnością? Co autor miał na myśli, czyli o czym my gramy Na temat fabuły naprodukowałem się sporo, ale tak naprawdę to kiedy ma ona znaczenie? Przede wszystkim nie może wkurzać. Bywa czasami tak, że gra jest przepięknie zrobiona, ciekawa pod wzglę- 18

dem mechaniki i grywalności, a cały efekt psuje beznadziejna fabuła. Przykładem niech będzie Final Fantasy XIII, gdzie po pierwszych kilku godzinach już absolutnie nie wiadomo było o co chodzi, a w przygodówce jest to dość duże utrudnienie. Ostatnio pojawiającym się trendem jest wciskanie historii tam, gdzie potrzebna jest ona jak świni siodło. Przecież w grach nie zawsze chodzi o ciekawą opowieść! Czasami chcemy najnormalniej w świecie kogoś przejechać monster truckiem z wielkim wiertłem pod zderzakiem, albo rozstrzelać parę setek cyborgów. W dzisiejszych grach zawsze musi o coś chodzić a czy nie grało się fajnie w Prehistorik albo Carmageddon? Szczytem wszystkiego jest gra, która niedawno miała swoją premierę, a mianowicie Beyond: Two Souls. Zrobiona w sposób bardzo podobny do Heavy Rain, ale twórcy usunęli wszystkie elementy ratujące tamten tytuł i zostawili tylko to, co tak bardzo nas wkurzało podczas rozwiązywania zagadki tajemniczych morderstw (wstrząsanie inhalatora na astmę, wykonywanie karkołomnych kombinacji ruchu gałkami, żeby przecisnąć się koło śmietnika itd.). W Beyond tak naprawdę mamy do czynienia ze średniej jakości filmem. Faktycznie, w zależności od tego jak będziemy radzili sobie z odtwarzaniem komend wyświetlanych na ekranie, akcja może potoczyć się troszkę inaczej, ale efekt i tak będzie mniej więcej taki sam. Tytułem, w którym historyjka opowiadana przez bohaterów jest miłym urozmaiceniem mordu i gwałtu, jest GTA V. Wszyscy pamiętamy pierwszą część gry, którą można było przejść całą i nie mieć pojęcia co się tak naprawdę działo, obok rozwalenia setek dwuwymiarowych samochodów i rozjechania kilku wycieczek szkolnych. W piątce nadal mamy do czynienia z pościgami, strzelaniem, narkotykami i seksem (co każdy czternastolatek lubi najbardziej), ale dodatkowo przeżywamy losy bohaterów całymi sobą (jakkolwiek dziwnie to brzmi), dlatego też trafia nas szlag, gdy Michael traci najpierw jacht, potem rodzinę, z chęcią odpalamy jointa z Franklinem na kanapie jego ciotki, oraz wkładamy całe serce w narkotykowy biznes Trevora. To, co wkurza w piątce i nie tylko w niej, to......mikro transakcje Wraz z nowym GTA firma Rockstar zupełnie za darmo dostarczyła nam produkt o nazwie GTA Online, w którym to tworzymy własnego bandziora na swój obraz i podobieństwo. Bandzior ów ma do wyboru cały wachlarz misji, wyścigów, deathmatchów itp. Problem w tym, że potrzebujemy dużych ilości wirtualnych dolarów, jeśli chcemy pojeździć lepszą furą, polatać samolotem, lub zrobić sobie tatuaż, by wyróżnić się z tłumu (pomimo bardzo skomplikowanego systemu generacji twarzy, okazało się, że praktycznie wszyscy gracze w internetowym GTA wyglądają tak samo...). Równie szybko, co o powtarzalności misji, dowiadujemy się, że na te wszystkie dobra nie da się zapracować uczciwą wirtualną gangsterką. Wydawcy wyszli na przeciw graczom i umożliwili im wymianę prawdziwych, nieprzydatnych dolarów ich rodziców na tak cenne i pożądane dolary ze świata złodziei samochodów. Niestety opisany przypadek nieprzerwanie szerzy się jak zaraza, odkąd jakiś pewnie amerykański mistrz marketingu stworzył produkt zwany DLC, czyli Downloadable Content. W czasach, gdy gry sprzedawane były w kartonowych pudłach, a mekką wszystkich komputerowców był CMR Digital na Powiślu, wydawcy chcąc wydoić graczy po raz wtóry, zaprzęgali zastępy programistów i grafików w celu stworzenia DODATKU (młodsi czytelnicy niech wygooglują sobie ten termin). Dodatki najczęściej okazywały się lepsze niż tzw. podstawki (młodsi ponownie google). Przykładem niech będzie Ground Zero, dodatek do Quake a II, gdzie w pojedynkę (a jakżeby inaczej) musimy rozwalić tajną broń Stroggów. (Fakt faktem, Ground był praktycznie nie do kupienia w sklepach, ale o tym innym razem.) W każdym razie gracz dostawał kilka ładnych godzin nowych poziomów i potworów, wszystko w ładnym pudełeczku, w sam raz do zbierania kurzu. Jeszcze lepszym przykładem są 19